- promocja
Optymizmu można się nauczyć - ebook
Ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Optymizmu można się nauczyć - ebook
Pionierski poradnik pokazujący proste i skuteczne sposoby, jak wydobyć się z pesymizmu, porzucić negatywne myślenie i udoskonalić własne życie.
Możesz nauczyć się, jak:
- Ocenić poziom własnego optymizmu czy pesymizmu.
- Rozpoznać swój styl wyjaśniania wydarzeń pomyślnych i niepowodzeń.
- Pomóc swoim dzieciom, poprzez proste ćwiczenia opanować wzory pozytywnego myślenia, by uchronić je przed depresją już we wczesnym wieku.
- Zmienić swój wewnętrzny dialog i poznać zadziwiająco pozytywne skutki tej zmiany.
- Osiągnąć sukces w pracy, której efekty zależą od właściwego twojej osobowości poziomu optymizmu.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8008-805-4 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział pierwszy
Dwa sposoby patrzenia na życie
OJCIEC PATRZY na leżącą w łóżeczku niedawno urodzoną, dopiero przed chwilą przywiezioną ze szpitala córeczkę. Jego serce przepełnia duma i zachwyt dla jej urody.
Niemowlę otwiera oczy i patrzy w sufit. Ojciec mówi do niej po imieniu, spodziewając się, że dziecko odwróci główkę i spojrzy na niego, ale oczy dziewczynki pozostają nieruchome.
Ojciec podnosi przywiązaną do poręczy łóżeczka małą pluszową zabawkę i potrząsa nią, uruchamiając znajdujący się wewnątrz dzwonek. Dziecko nie podąża wzrokiem za zabawką.
Serce ojca zaczyna bić przyspieszonym rytmem. Biegnie do żony i mówi jej, co się stało:
– Ona w ogóle nie reaguje na dźwięki. Zupełnie jakby nic nie słyszała.
– Na pewno nic jej nie jest – odpowiada żona, owijając się szlafrokiem. Idą razem do pokoju dziecka.
Matka mówi do niemowlęcia, potrząsa dzwonkiem, klaszcze w dłonie. Potem bierze dziecko, które natychmiast ożywia się, zaczyna wiercić się i wydawać dźwięki.
– O Boże – niepokoi się ojciec – ona jest głucha.
– Nie jest głucha – mówi matka. – W każdym razie za wcześnie, żeby można to było stwierdzić. Przecież ma dopiero parę dni. Nie potrafi jeszcze utrzymać wzroku na przedmiocie.
– Ale nawet się nie poruszyła, kiedy klaskałaś z całej siły. Matka bierze książkę z półki.
– Przeczytajmy, co o tym piszą w książce o niemowlętach – mówi. Wyszukuje hasło „słyszenie” i czyta głośno: – „Nie należy się niepokoić, jeśli kilkudniowe niemowlę nie reaguje na głośne hałasy albo nie stara się odkryć źródła dźwięku. Na wykształcenie się odpowiedniej reakcji trzeba często trochę czasu. Pediatra może sprawdzić słuch dziecka za pomocą badań neurologicznych”. No widzisz – dodaje matka. – Uspokoiło cię to?
– Nie bardzo – odpowiada ojciec. – Nie ma tu nawet wzmianki o innej możliwości – że dziecko może być głuche. A ja wiem tylko tyle, że moje dziecko nic nie słyszy. Mam jak najgorsze przeczucia. Może to po moim dziadku, który był głuchy. Jeśli dziecko jest głuche z mojej winy, to nigdy tego sobie nie wybaczę.
– Zaraz, spokojnie – mówi żona. – Od razu wybierasz najgorszą możliwość. Pierwszą rzeczą, jaką zrobimy w poniedziałek, będzie wezwanie pediatry. A na razie głowa do góry. No, potrzymaj dziecko. Muszę poprawić kocyk, zupełnie się zsunął.
Ojciec bierze dziecko na ręce, ale gdy tylko żona uporała się z kocykiem, zaraz je oddaje. Przez cały weekend nie jest nawet w stanie otworzyć teczki i przygotować się do przyszłotygodniowych zajęć. Ciągle chodzi za żoną i biadoli, że głuchota zrujnuje dziecku życie. Wyobraża sobie najgorsze – jego śliczne dziecko nigdy nie nauczy się mówić, będzie odizolowane od społeczeństwa, zamknięte w okropnej klatce ciszy. W niedzielę wieczorem wpada w prawdziwą rozpacz.
Tymczasem matka zamawia wizytę pediatry na poniedziałek i spędza weekend, oddając się swoim zajęciom, lekturze i pocieszaniu męża.
Badanie wypada pozytywnie, ale nie podnosi to ojca na duchu. Dopiero tydzień później, kiedy dziecko wzdryga się gwałtownie na odgłos przejeżdżającej z hałasem ciężarówki, ojciec zaczyna dochodzić do siebie i cieszyć się dzieckiem na nowo.
OJCIEC I MATKA patrzą na świat w zupełnie odmienny sposób. Kiedy jemu przydarzy się coś niemiłego – kontrola skarbowa, sprzeczka małżeńska czy nawet niezadowolona mina pracodawcy – wyobraża sobie najgorsze: bankructwo, rozwód, zwolnienie z pracy. Ma skłonności do depresji, często popada w apatię, szwankuje na zdrowiu. Ona natomiast nawet najgorsze wydarzenia widzi w ich najmniej groźnym aspekcie. Uważa je za przejściowe przeszkody, które można pokonać, traktuje jako wyzwanie. Szybko dochodzi do siebie po porażce, w krótkim czasie odzyskuje energię. Ma wspaniałe zdrowie.
Optymiści i pesymiści – badałem ich przez ostatnie dwadzieścia pięć lat. Cechą charakterystyczną pesymistów jest to, że uważają, iż złe wydarzenia będą trwały długo, zaważą na wszystkich ich działaniach i wynikają z ich winy. Optymiści, stanąwszy wobec tych samych przeciwności, traktują je zupełnie inaczej. Uważają, że porażka jest tylko chwilowym niepowodzeniem, że jej przyczyny ograniczają się tylko do tego jednego przypadku. Optymiści nie są skłonni obarczać samych siebie winą za porażkę, przypisują ją niekorzystnym okolicznościom, ślepemu trafowi lub działaniu innych. Takich ludzi porażka nie zniechęca. Znalazłszy się w trudnej sytuacji, traktują ją jako wyzwanie i jeszcze bardziej starają się dopiąć swego.
Te dwa rodzaje myślenia o przyczynach niepowodzeń mają istotne konsekwencje. Setki badań wykazują, że pesymiści łatwiej się poddają i częściej wpadają w depresję. Te same eksperymenty dowodzą, że optymiści lepiej sobie radzą w szkole i na uczelni, w pracy i na boisku. Optymiści regularnie uzyskują lepsze niż można by sądzić wyniki w testach sprawności. Kiedy starają się o posadę, mają większą szansę na jej otrzymanie niż pesymiści. Cieszą się nadzwyczajnym zdrowiem. Starzeją się łagodnie, mniej cierpią z powodu dolegliwości wieku niż większość z nas. Są dane przemawiające za tym, że być może nawet żyją dłużej.
Testując setki tysięcy ludzi, stwierdziłem, że zdumiewająco duża liczba badanych okazuje się wielkimi pesymistami, a spora część pozostałych wykazuje poważne skłonności do pesymizmu. Przekonałem się też, że nie zawsze łatwo komuś zorientować się, iż jest pesymistą i że wiele osób w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, że na ich życie kładzie się cieniem pesymizm. Testy wykazują oznaki pesymizmu w mowie ludzi, którym nigdy nie przyszłoby nawet do głowy, że są pesymistami, co więcej, że oznaki te są dostrzegane przez innych i nastawiają ich negatywnie do nich.
Postawa pesymistyczna może być tak głęboko ugruntowana, że wydaje się cechą stałą. Odkryłem jednak, że z pesymizmu można się wyzwolić. Pesymiści mogą nauczyć się być optymistami, i to nie przez bezmyślne stosowanie takich zabiegów jak beztroskie pogwizdywanie czy powtarzanie banałów (np. „Z każdym dniem, w każdej dziedzinie, wiedzie mi się coraz lepiej”), lecz przez opanowanie specjalnego zestawu technik poznawczych. Techniki te nie są bynajmniej wytworem zręcznych szarlatanów czy środków masowego przekazu, ale zostały opracowane w laboratoriach i klinikach wybitnych psychologów i psychiatrów, a następnie dokładnie sprawdzone.
Jeśli macie skłonności do pesymizmu, to niniejsza książka pomoże wam je odkryć. Zapozna was również z technikami, które pomogły tysiącom ludzi wyzwolić się z pesymizmu i będącej jego skutkiem depresji. Pozwoli wam ujrzeć wasze niepowodzenia w nowym świetle.
Terytorium niczyje
U PODŁOŻA zjawiska pesymizmu leży bezradność. Bezradność jest stanem, w którym nic z tego, co robisz, nie ma wpływu na to, co ci się przydarza. Jeśli na przykład obiecam ci, Czytelniku, tysiąc dolarów za to, że przekartkujesz tę książkę do strony 104, to prawdopodobnie przystaniesz na to i uda ci się tego dokonać. Jeśli jednak obiecam ci tysiąc dolarów za to, żebyś zwęził źrenicę swego oka, posługując się jedynie siłą woli, to, nawet gdy się zgodzisz, nic z tego nie wyjdzie. W tej sprawie jesteś bezradny. Przewracanie stron znajduje się pod kontrolą twojej woli, natomiast praca mięśni zmieniających średnicę źrenicy nie.
Życie zaczyna się w zupełnej bezradności. Noworodek nie potrafi zrobić nic koło siebie, gdyż prawie na wszystko reaguje odruchowo. Kiedy płacze, przychodzi matka, co jednak wcale nie znaczy, że wzywa on ją celowo. Jego płacz jest odruchową reakcją na ból i niewygodę. Płacz nie jest jego świadomym wyborem. U noworodka tylko jeden zespół mięśni zdaje się podlegać najprostszej kontroli, i to mimowolnej, mianowicie mięśnie zaangażowane w procesie ssania. W ostatnich latach życia pogrążamy się niekiedy na powrót w bezradność. Możemy stracić zdolność chodzenia. Możemy, co wyjątkowo przykre, utracić nabytą w drugim roku życia zdolność panowania nad pęcherzem i jelitami. Może się zdarzyć, że nie będziemy w stanie znaleźć słów, których będzie nam potrzeba. Na koniec możemy w ogóle stracić mowę, a nawet zdolność kierowania naszymi myślami.
Długi okres między niemowlęctwem a ostatnimi latami życia jest procesem wychodzenia z bezradności i zdobywania kontroli nad sobą. Kontrola nad sobą oznacza umiejętność zmieniania stanów rzeczy poprzez świadome działania i jest przeciwieństwem bezradności. W pierwszych trzech–czterech miesiącach życia dziecko uzyskuje kontrolę nad pewnymi podstawowymi ruchami nóg i rąk. Bezładne wymachiwanie rączkami przekształca się w chwytanie. Później, ku rozpaczy rodziców, płacz staje się działaniem celowym. Kiedy dziecko chce, by zjawiła się koło niego matka, zaczyna wrzeszczeć. Z lubością nadużywa tej władzy, dopóki przynosi to efekty. Pierwszy rok życia kończy się dwoma cudownymi osiągnięciami w dziedzinie podległego woli, celowego działania – stawianiem pierwszych kroków i wymawianiem pierwszych słów. Jeśli wszystko przebiega dobrze, jeśli umysłowe i fizyczne potrzeby dziecka są zaspokajane choćby w minimalnym stopniu, to następne lata są okresem zmniejszania się bezradności i uzyskiwania coraz większej kontroli nad sobą.
Na wiele rzeczy nie mamy wpływu – na kolor naszych oczu, rasę, suszę w kraju. Jest jednak rozległe terytorium niczyje, obszar działań, nad którym możemy zdobyć kontrolę... lub zostawić ją innym czy losowi. Działania te składają się na styl naszego życia, stosunki z innymi, sposób zarabiania na życie – słowem, wszystkie te aspekty naszej egzystencji, w których normalnie możemy – w mniejszym lub większym stopniu – dokonywać wyboru.
Sposób, w jaki postrzegamy ten obszar życia, może zmniejszyć lub zwiększyć naszą kontrolę nad nim. Nasze myśli nie są jedynie reakcjami na wydarzenia, mają wpływ na to, co się dzieje potem. Jeśli, na przykład, uważamy, że nie mamy wpływu na to, jakie będą nasze dzieci, to w tej sferze będziemy jakby sparaliżowani. Sama myśl: „Bez względu na to, co robię, i tak nic nie zmienię” powstrzyma nas od działania. I tak oto pozostawimy kontrolę nad naszymi dziećmi ich rówieśnikom i nauczycielom lub zdamy się na okoliczności. Kiedy wyolbrzymimy naszą bezradność, przyszłość naszych dzieci zaczynają kształtować inne siły.
W toku dalszych rozważań zobaczymy, że ostrożnie stosowany, umiarkowany pesymizm ma swoje zalety. Dwadzieścia pięć lat badań przekonało mnie jednak, że jeśli niezmiennie uważamy – jak to czynią pesymiści – iż niepowodzenia wynikają z naszej winy i kładą się cieniem na wszystko, co robimy, to istotnie spadnie na nas więcej klęsk, niż gdybyśmy myśleli inaczej. Jestem również przekonany, że jeśli będziemy mieli taki punkt widzenia, to łatwo będziemy wpadali w depresję, osiągniemy w życiu mniej, niż nas na to stać, a nawet będziemy częściej chorować. Pesymistyczne przewidywania są samospełniającymi się proroctwami.
Dobitnym tego przykładem jest przypadek studentki na uniwersytecie, na którym kiedyś uczyłem. Studiowała literaturę angielską. Promotor bardzo pomagał jej przez trzy lata. Dzięki jego poparciu oraz dobrym ocenom uzyskała roczne stypendium na Oxfordzie. Kiedy wróciła z Anglii, przestała interesować się Dickensem, który był specjalnością jej promotora, natomiast zajęła się wcześniejszymi powieściopisarzami angielskimi, szczególnie Jane Austen, co było specjalnością kolegi owego profesora. Promotor usiłował namówić ją, by napisała pracę na temat Dickensa, ale ostatecznie zaakceptował – wydawało się bez urazy – jej decyzję zajęcia się Jane Austen, a nawet zgodził się być recenzentem tej pracy.
Na trzy dni przed obroną profesor ów przesłał komisji egzaminacyjnej recenzję, w której oskarżył studentkę o plagiat. Dowodził tam, że zacytowała dwa źródła, nie wymieniła ich jednak ani nie wspomniała o ich autorach i w ten sposób przywłaszczyła sobie ich spostrzeżenia. Plagiat jest najcięższym grzechem naukowca, więc cała kariera studentki została zagrożona.
Kiedy dziewczyna spojrzała na fragmenty pracy, które, zdaniem recenzenta, bezczelnie sobie przywłaszczyła, stwierdziła ze zdumieniem, że pochodzą one z jednego i tego samego źródła, mianowicie z ust owego profesora. Podczas jakiejś rozmowy przedstawił te spostrzeżenia jako swoje własne i nawet słowem nie wspomniał, że zaczerpnął je z już opublikowanych prac innych autorów. Tak oto jej były promotor, zły, że go opuściła, pogrążył ją.
W takiej sytuacji wiele osób wściekłoby się na profesora. Ale nie Elizabeth. Dał znać o sobie nawyk pesymistycznego myślenia. Była pewna, że komisja uzna ją za winną popełnienia plagiatu i że w żaden sposób nie uda się jej udowodnić, że nie miała o tym pojęcia, bowiem słowo profesora liczy się bardziej niż słowo studentki. Zamiast bronić się, upadła na duchu – widziała całą sytuację w najczarniejszych barwach. Mówiła sobie, że sama jest temu winna. To, że profesor zapożyczył swoje pomysły od innych, nie miało znaczenia. Ważne było to, że „ukradła” te pomysły, ponieważ nie zaznaczyła, iż usłyszała je od owego profesora. Uwierzyła, że dopuściła się oszustwa, że jest oszustką i że prawdopodobnie zawsze nią była.
Aż trudno uwierzyć, że tak się obwiniała, skoro było oczywiste, że jest niewinna. Dokładne badania wykazują jednak, że osoby nawykłe do pesymistycznego myślenia niejednokrotnie traktują najzwyklejsze niepowodzenia jako absolutne klęski. Bardzo często też dopatrują się winy tam, gdzie jej nie ma. Elizabeth przypomniała sobie sytuacje, które zdawały się potwierdzać opinię profesora: w siódmej klasie ściągnęła na sprawdzianie odpowiedzi od koleżanki. Kiedy była w Anglii, nie sprostowała błędnej opinii nowych znajomych, którzy myśleli, że pochodzi z bogatej rodziny. Teraz z kolei dopuściła się „oszustwa” podczas pisania pracy dyplomowej. Stanąwszy przed komisją, nie powiedziała nic na swoją obronę i nie uzyskała dyplomu.
Ta opowieść nie ma szczęśliwego zakończenia. Oblany egzamin zrujnował jej życie. Od dziesięciu lat Elizabeth pracuje jako sprzedawczyni w sklepie. Ma niewielkie aspiracje. Nic już nie pisze, a nawet nie czyta. Nadal płaci za przestępstwo, którego nie popełniła, ale do którego sama przed sobą się przyznała.
Wszystkiemu winien jest nawyk pesymistycznego myślenia. Gdyby powiedziała sobie: „Obrabowano mnie. Ten zawistny darmozjad podstawił mi nogę”, to zaczęłaby się bronić i opowiedziała, jak było naprawdę. Przy okazji może wydałoby się, że ów profesor został wcześniej zwolniony z innej uczelni za taką samą historię. Uzyskałaby dyplom z wyróżnieniem... gdyby tylko podchodziła w inny sposób do przeciwności losu, gdyby miała nawyk innego myślenia.
Sposoby myślenia nie muszą być niezmienne. Jednym z najważniejszych odkryć psychologii ostatnich dwudziestu lat jest spostrzeżenie, że jednostka może wybierać sobie sposób myślenia.
Nauka psychologii nie zawsze zajmowała się indywidualnymi sposobami myślenia, działaniami poszczególnych jednostek, a nawet jednostką jako taką. Wprost przeciwnie. Kiedy dwadzieścia pięć lat temu zostałem absolwentem psychologii, dylematów podobnych do opisanego wyżej nie wyjaśniano tak, jak robi się to obecnie. W owym czasie zakładano, że ludzie są produktami środowiska, w którym żyją. Dominującą pozycję zdobyło wyjaśnianie ludzkich działań jako skutków wewnętrznego „popychania” lub zewnętrznego „przyciągania”. Choć szczegóły tego „popychania” i „przyciągania” ujmowano różnie, w zależności od wyznawanej teorii, to jednak w ogólnym zarysie wszystkie modne podówczas teorie były ze sobą zgodne. Freudyści utrzymywali, iż zachowaniem człowieka kierują nierozwiązane konflikty z czasów dzieciństwa. Zwolennicy teorii B.F. Skinnera twierdzili, że zachowania człowieka powtarzają się tylko wtedy, kiedy otrzymują wzmocnienie zewnętrzne. Etologowie uważali, że zachowanie jest wynikiem pewnych, zdeterminowanych genetycznie, utrwalonych wzorów działania, natomiast behawioryści spod znaku Clarka Hulla wyznawali pogląd, iż stymuluje nas do działania konieczność redukowania popędów i zaspokajania potrzeb biologicznych.
Od 1965 roku poglądy te zaczęły się radykalnie zmieniać. Od tej pory coraz mniejsze znaczenie przypisuje się wpływowi otoczenia na zachowanie jednostki. Cztery różne linie rozumowania wpłynęły na to, że działania człowieka można wyjaśnić raczej jego samosterowaniem niż podleganiem siłom zewnętrznym.
• W 1959 roku Noam Chomsky napisał miażdżącą recenzję głoś nej książki B.F. Skinnera Verbal Behavior (Zachowanie werbalne)^(). Chomsky dowodził, że ludzkie działania w ogóle, a język w szczególności, nie są skutkiem wzmacniania nawyków językowych. Według niego istota języka polega na tym, że jest on generatywny – każdy może zrozumieć zdanie, którego nigdy wcześniej nie wypowiedział ani nie usłyszał (takie jak: „Na twoich kolanach siedzi purpurowy potwór Gila”).
• Jean Piaget, znakomity szwajcarski psycholog zajmujący się badaniem procesów rozwojowych u dzieci, przekonał cały świat – Amerykanów na końcu – że można poddać naukowemu badaniu rozwój psychiczny dziecka.
• W 1967 roku, wraz z publikacją Cognitive Psychology (Psychologii poznawczej) Ulrica Neissera, przed młodymi adeptami psychologii eksperymentalnej szukającymi ucieczki od dogmatów behawioryzmu otworzyło się nowe pole badań. Psychologia poznawcza dowodziła, że opierając się na komputerowym modelu przetwarzania informacji, można mierzyć pracę ludzkiego mózgu i jej konsekwencje.
• Behawioryści stwierdzili, że nie można adekwatnie wyjaśnić zachowań zwierząt ani ludzi, redukując je do popędów i potrzeb, i zaczęli w wyjaśnianiu złożonych zachowań odwoływać się do czynności poznawczych – a więc myśli – jednostki.
Tak oto pod koniec lat sześćdziesiątych dominujące teorie psychologiczne przestały koncentrować się na oddziaływaniu otoczenia i głównym obiektem swych zainteresowań uczyniły oczekiwania, preferencje, wybory, decyzje, kierowanie swym postępowaniem, a także bezradność jednostki.
Ta fundamentalna zmiana w dziedzinie psychologii jest ściśle związana z fundamentalną zmianą w naszej własnej psychologii. Po raz pierwszy w historii dzięki rozwojowi techniki, masowej produkcji i dystrybucji dóbr, a także z innych przyczyn, duża liczba ludzi zyskała znaczną swobodę wyboru, a zatem również możliwość kierowania swym życiem. Owa swoboda wyboru dotyczy również naszych sposobów myślenia. Ogólnie biorąc, ludzie z radością powitali nową sytuację. Należymy do społeczeństwa, które zapewnia swym członkom władzę, jakiej nie mieli nigdy dotąd, do społeczeństwa, które poważnie traktuje przyjemności i cierpienia jednostki, które uważa, że samorealizacja jest właściwym celem, niemal świętym prawem każdego człowieka.
Depresja
RAZEM Z TYMI swobodami przyszły jednak zagrożenia^(). Epoka jednostki jest bowiem również epoką innego, ściśle łączącego się z pesymizmem, zjawiska depresji. Depresja jest skrajną postacią pesymizmu. Stanęliśmy w obliczu epidemii depresji, epidemii nadzwyczaj groźnej w skutkach, jako że – prowadząc do samobójstw – pochłania ona więcej istnień ludzkich niż AIDS, a przy tym jej zasięg jest o wiele szerszy. Przypadki głębokiej depresji zdarzają się dzisiaj dziesięć razy częściej niż pięćdziesiąt lat temu. Kobiety dotyka ona dwa razy częściej niż mężczyzn i – średnio biorąc – przypada na okres życia o dziesięć lat wcześniejszy niż w poprzednim pokoleniu.
Do niedawna przyjęte były powszechnie dwa sposoby podejścia do depresji: psychoanalityczny i biochemiczny. Podejście psychoanalityczne opiera się na artykule Zygmunta Freuda napisanym prawie siedemdziesiąt pięć lat temu^(). Freud stworzył swoją teorię na podstawie obserwacji niewielu dość swobodnie zinterpretowanych przypadków, posługując się przy tym wyobraźnią. Stwierdził, że depresja nie jest niczym innym niż złością skierowaną przeciwko własnej osobie; człowiek w depresji uważa siebie za jednostkę bezwartościową i pragnie się zabić. Według niego jednostka cierpiąca na depresję uczy się nienawidzić własnej osoby już na kolanach matki. Wcześniej czy później w życiu dziecka zdarza się sytuacja, w której matka odrzuca je, a przynajmniej dziecku tak się wydaje (matka wyjeżdża na wakacje, wraca za późno do domu albo zajmuje się drugim dzieckiem). U niektórych dzieci wywołuje to wściekłość, ale ponieważ zbyt kochają matkę, aby uczucie to wyładować na niej, wybierają łatwiejszy dla nich do zaakceptowania obiekt – własną osobę, a mówiąc bardziej precyzyjnie, tę część włas nego ja, którą utożsamiają z matką. Z czasem przeradza się to w zgubny dla dziecka zwyczaj i kiedy tylko doświadcza ono ponownie uczucia odrzucenia, zamiast na prawdziwego sprawcę krzywdy, kieruje agresję na siebie. Pogarda dla siebie, depresja jako reakcja na odrzucenie, samobójstwo – wszystko to zgrabnie układa się w logiczny ciąg wydarzeń.
Według Freuda z depresji niełatwo jest się wyzwolić. Depresja jest wynikiem nierozwiązanych konfliktów z okresu dzieciństwa ukrytych pod pokładami świadomości. Freud uważał, iż tylko przebicie się przez te pokłady, dotarcie do utajonych konfliktów i ich ostateczne rozwiązanie może sprawić, że skłonność do depresji zacznie zanikać. Jego recepta na wyleczenie z depresji to trwająca latami psychoanaliza, czyli próba wniknięcia, pod kierunkiem terapeuty, w głąb własnej psychiki i odnalezienia powstałych w okresie dzieciństwa urazów, które są pierwotnymi przyczynami kierowania złości ku własnej osobie.
Muszę tu jasno stwierdzić, iż pogląd ten, aczkolwiek niezmiernie popularny w Ameryce (a szczególnie w Nowym Jorku), jest zupełnie bzdurny. Skazuje on nieszczęsną ofiarę psychoanalizy na lata monologowania o mrocznej, odległej przeszłości po to, by rozwiązać problem, który przestałby istnieć sam z siebie w czasie paru miesięcy. W ponad dziewięćdziesięciu procentach przypadków depresja jest zjawiskiem epizodycznym – nachodzi człowieka, a potem mija. Takie epizody trwają od trzech miesięcy do roku. Chociaż tysiące pacjentów odbyło setki tysięcy sesji w gabinetach psychoanalityków, zwolennicy tej metody nie mogą się jakoś pochwalić sukcesami w leczeniu depresji.
Co gorsza, psychoanaliza wywołuje u swej ofiary poczucie winy. Uświadamia ona, że z powodu wad charakteru ofiara sama wprowadza się w depresję, że chce być przygnębiona. Kieruje nią chęć ukarania się, życia w ustawicznym cierpieniu, a nawet skończenia ze sobą.
Nie mam zamiaru poddawać teorii Freuda totalnej krytyce i odmawiać jej wszelkich zalet. Bez wątpienia Freud dokonał wielkiego przełomu. Zajmując się we wczesnym stadium swej kariery histerią – zaburzeniami fizycznymi o objawach podobnych do paraliżu, lecz nie wywołanych żadną fizjologiczną przyczyną – ośmielił się badać sferę seksu i wydobyć na światło dzienne jej ciemne strony. Jednak sukces, jaki osiągnął, odwołując się w wyjaśnianiu histerii do jej seksualnego podłoża, sprawił, iż pozostał on wierny temu modelowi do końca życia. Dla Freuda wszystkie cierpienia psychiczne miały swe źródło w jakiejś nikczemnej części ludzkiej osobowości, to zaś, co nikczemne, stanowiło najbardziej podstawowy i uniwersalny jej składnik. To niemożliwe do utrzymania, obraźliwe dla ludzkiej natury założenie zapoczątkowało epokę, w której wszystko można powiedzieć:
Chcesz kochać się ze swą matką.
Chcesz zabić własnego ojca.
Snujesz wyobrażenia o tym, że twoje nowo narodzone dziecko może umrzeć... ponieważ chcesz, żeby umarło.
Chcesz, żeby twoje dni były niekończącym się pasmem udręki.
Twoje najohydniejsze, najbardziej skrywane tajemnice są najistotniejszą częścią twojej osobowości.
Wypowiedzi tego typu tracą związek z rzeczywistością, są zupełnie oderwane od ludzkich uczuć i powszechnego, będącego udziałem wszystkich doświadczenia. Niechby tylko spróbował ktoś powiedzieć coś takiego uzbrojonemu Sycylijczykowi.
Drugim, łatwiejszym do przyjęcia, jest podejście biomedyczne^(). Zwolennicy tego poglądu uważają, że depresja ma podłoże fizjologiczne. Powoduje ją jakoby dziedziczny defekt biochemiczny – usadowiony być może wygodnie na ramieniu chromosomu numer 11 – który zakłóca zachodzące w mózgu procesy. Psychiatrzy spod tego znaku leczą depresję środkami farmakologicznymi albo elektrowstrząsami (tzw. sejsmografia). Metody te są niezbyt drogie i przynoszą szybko pewną poprawę stanu pacjenta.
W odróżnieniu od psychoanalitycznego, podejście biomedyczne jest częściowo słuszne. Niektóre postacie depresji zdają się wynikać z dysfunkcji mózgu i są w pewnym stopniu dziedziczne. Wiele form depresji ustępuje (powoli) pod wpływem leków antydepresyjnych i elektrowstrząsów (szybko). Jednak jest to tylko częściowe zwycięstwo i wcale nie przynosi tak błogosławionych skutków, jak mogłoby się wydawać. Środki antydepresyjne i przepływający przez mózg prąd elektryczny o wysokim napięciu mogą wywierać przykre skutki uboczne, których nie tolerują organizmy większości ludzi poddawanych tej terapii. Co więcej, zwolennicy podejścia biomedycznego zbyt łatwo stosują metody sprawdzone w leczeniu ciężkich form depresji, która dotyka niewielu ludzi i która na ogół poddaje się działaniu środków farmakologicznych, w o wiele bardziej powszechnych przypadkach depresji, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Znaczna część ludzi ulegających depresji nie dziedziczy jej i nie ma żadnych dowodów na to, że w jej łagodniejszych postaciach leki przynoszą jakąkolwiek poprawę.
Najgorsze jednak jest to, że podejście biomedyczne z zasadniczo zdrowych ludzi czyni chorych i uzależnia ich od pigułek przepisywanych przez życzliwego lekarza. Wprawdzie leki antydepresyjne nie uzależniają w zwykłym sensie tego słowa, bowiem pacjent nie czuje głodu narkotycznego, gdy przestaje je otrzymywać, ale zdarza się często, że po odstawieniu leków depresja powraca. Oszołomiony lekami pacjent funkcjonuje pozornie normalnie, ale nie jest to bynajmniej jego zasługą, jest to zasługą leków. Człowiek taki nie wierzy w siebie, wierzy w leki. Środki antydepresyjne są równie wymownym przykładem nadużywania leków przez nasze społeczeństwo, jak wprawiające w pogodny stan środki uspokajające czy odkrywające przed nami piękno świata halucynogeny. W każdym razie klucza do rozwiązania problemów emocjonalnych, z którymi każdy mógłby sobie poradzić sam, szuka się w czynnikach zewnętrznych.
A JEŚLI depresja ma w większości przypadków o wiele prostsze formy, niż uważają psychoanalitycy i psychiatrzy ze szkoły biomedycznej?
• A jeśli depresja nie jest czymś, co sprowadzasz sam na siebie, lecz czymś, co po prostu na ciebie spada?
• A jeśli depresja nie jest chorobą, lecz stanem znacznego pogorszenia nastroju?
• A jeśli nie jesteś więźniem konfliktów z czasów dzieciństwa? Jeśli depresję wywołują w rzeczywistości twoje aktualne kłopoty?
• A jeśli nie jesteś ubezwłasnowolniony przez swoje geny czy zachodzące w twoim mózgu procesy chemiczne?
• A jeśli depresja jest wynikiem błędnych wniosków, które wyciągamy z tragedii i niepowodzeń, jakich wszyscy doświadczamy w życiu?
• A jeśli depresja występuje po prostu wtedy, kiedy pesymistycznie oceniamy przyczyny naszych niepowodzeń?
• A jeśli możemy oduczyć się pesymizmu i posiąść umiejętność patrzenia optymistycznie na nasze niepowodzenia?
Sukces
TRADYCYJNE rozumienie sukcesu, tak jak tradycyjne rozumienie depresji, wymaga rewizji. Funkcjonowanie naszych szkół i zakładów pracy opiera się na konwencjonalnym założeniu, że sukces jest wynikiem połączenia talentu i chęci. Uważa się, że przyczyną niepowodzeń jest albo brak talentu, albo brak chęci. Zdarza się jednak i tak, że mimo ogromnego talentu i wielkich chęci spotyka nas niepowodzenie, gdyż brak nam optymizmu.
Poczynając od przedszkola, dziecko poddawane jest różnym testom – na inteligencję, SAT-om, MCAT-om^(), i tak dalej – które rodzice uważają za tak ważne dla przyszłości swych pociech, iż opłacają specjalnych instruktorów wprowadzających dzieci w tajniki właściwego ich rozwiązywania. Owe testy rzekomo wykazują, kto jest zdolny, a kto nie. Okazało się, że talent można z grubsza zmierzyć, ale też, że niezwykle trudno sprawić, by się choć odrobinę zwiększył. Cieszące się niezwykłym powodzeniem kursy przygotowujące do testów SAT mogą nieco poprawić wyniki ucznia, ale nie mają absolutnie żadnego wpływu na prawdziwy poziom jego talentu.
Chęć to inna sprawa, można ją wzbudzić aż nazbyt łatwo. Kaznodzieja potrafi w ciągu jednej–dwóch godzin wzniecić w swych owieczkach gorące pragnienie zbawienia. Zręczna reklama wytwarza pragnienie posiadania tego, o czym się w ogóle nie myślało. Odpowiednio przeprowadzone szkolenie pracowników może natchnąć ich energią i zapałem do pracy. Jednak wszystko to daje krótkotrwałe efekty. Żar w duszach wiernych pragnących zbawienia szybko gaśnie, jeśli się go nie podsyca; o pragnieniu posiadania reklamowanego wyrobu zapomina się po paru minutach albo zastępuje się je innym pragnieniem. Energii i zapału po szkoleniu starcza na parę dni lub tygodni, potem potrzebne jest nowe.
A JEŚLI tradycyjny pogląd na czynniki potrzebne do osiągnięcia sukcesu jest błędny?
• A jeśli w grę wchodzi jeszcze trzeci czynnik – optymizm lub pesymizm – który liczy się tak samo, jak talent i chęci?
• A jeśli masz i niezbędny talent, i chęci, a mimo to – będąc pesymistą – stale odnosisz porażki?
• A jeśli optymiści lepiej sobie radzą w szkole, w pracy i na boisku?
• A jeśli optymizmu można się nauczyć, i to trwale?
• A jeśli możemy go zaszczepić naszym dzieciom?
Zdrowie
TRADYCYJNE pojęcie zdrowia okazuje się równie ułomne, jak pojęcie talentu. Optymizm i pesymizm oddziałują na nasze zdrowie prawie tak samo wyraźnie, jak czynniki fizyczne.
Większość ludzi sądzi, że zdrowie fizyczne jest wyłącznie sprawą fizjologii i uwarunkowane jest budową ciała, nawykami zdrowotnymi i odpornością na zarazki. Uważają oni, że budowa ciała jest zdeterminowana genetycznie, aczkolwiek można ją poprawić właściwym odżywianiem się, intensywnymi ćwiczeniami fizycznymi, unikaniem cholesterolu. Poddając się szczepieniom, rygorystycznie przestrzegając zasad higieny, unikając przygodnych partnerów seksualnych, trzymając się z dala od przeziębionych, myjąc zęby trzy razy dziennie i tak dalej, można uniknąć chorób. Kiedy zatem szwankuje komuś zdrowie, to znaczy, że ma on słaby organizm, niewłaściwe nawyki zdrowotne albo zetknął się ze zbyt wieloma zarazkami.
Ten konwencjonalny pogląd pomija bardzo ważny czynnik, który ma wpływ na nasze zdrowie – naszą percepcję rzeczywistości, nasze myśli i wyobrażenia. Mamy o wiele większy wpływ na swoje zdrowie fizyczne, niż się na ogół przypuszcza. Na przykład:
• Sposób naszego myślenia, szczególnie o zdrowiu, oddziałuje na nie.
• Optymiści rzadziej zapadają na choroby zakaźne niż pe symiści.
• Optymiści prowadzą zdrowszy tryb życia niż pesymiści.
• Są dowody świadczące o tym, że optymiści żyją dłużej niż pesymiści.
DEPRESJA, sukces i zdrowie fizyczne to trzy spośród najbardziej oczywistych sfer, w których znajduje zastosowanie wyuczony optymizm. Ale to jeszcze nie wszystko, gdyż daje on nam możliwość nowego spojrzenia na siebie i lepszego zrozumienia własnego ja.
Kończąc lekturę tej książki, będziecie wiedzieli, czy i w jakim stopniu jesteście pesymistami albo optymistami, a jeśli zechcecie, będziecie mogli zmierzyć poziom optymizmu małżonka lub dzieci. Będziecie nawet mogli ocenić, na ile dawniej byliście pesymistami. Będziecie wiedzieli, dlaczego ulegacie depresji – wpadacie w przygnębienie lub prawdziwą rozpacz – i co sprawia, że stan ten utrzymuje się. Zrozumiecie, dlaczego spotkały was niepowodzenia, mimo że nie brak wam talentu i bardzo pragnęliście osiągnąć wymarzony cel. Nauczycie się również, jak wyjść z depresji i zapobiec jej nawrotowi. Będziecie mogli korzystać z tej umiejętności na co dzień. Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że będzie ona miała korzystny wpływ na wasze zdrowie. Co więcej, będziecie mogli nauczyć tego innych.
A co najważniejsze, zrozumiecie, na czym polega nowa dziedzina wiedzy – wiedzy o tym, jak sprawować kontrolę nad własną osobą.
Wyuczony optymizm nie jest bynajmniej ponownym odkryciem potęgi „myślenia pozytywnego”. Umiejętności bycia optymistą nie wynosi się z wesołej szkółki niedzielnej szczęśliwych wydarzeń. Nie polega ona na wyuczeniu się mówienia sobie pozytywnych rzeczy. Lata badań przekonały nas, że jeśli taka praktyka przynosi w ogóle jakieś efekty, to znikome. Istotne jest to, co myślimy, kiedy spotykają nas niepowodzenia. Ważna jest potęga „myślenia nienegatywnego”. Główna technika optymizmu polega na odrzuceniu zgubnych dla nas stwierdzeń, które przychodzą nam na myśl, kiedy spotykają nas niepowodzenia będące udziałem wszystkich ludzi.
WIĘKSZOŚĆ PSYCHOLOGÓW zajmuje się przez całe życie tradycyjnymi kategoriami problemów: depresją, sukcesem, zdrowiem, klęskami politycznymi, przedsiębiorstwami, rodzicielstwem i tym podobnymi sprawami. Ja natomiast od początku swej pracy starałem się stworzyć nową kategorię, która przebiega przez większość kategorii tradycyjnych. Postrzegam wydarzenia jako osiągnięcia lub porażki w sprawowaniu kontroli nad własną osobą.
Spojrzenie takie sprawia, że świat wygląda zupełnie inaczej. Weźmy pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia: depresję i samobójstwa stające się powoli chlebem powszednim naszego społeczeństwa; samorealizację jednostki wyniesioną do rangi prawa; ludzi zapadających w przerażająco młodym wieku na chroniczne choroby i przedwcześnie umierających; inteligentnych, pełnych poświęcenia rodziców wychowujących delikatne, zepsute dzieci, metodę leczenia depresji poprzez zmianę świadomego myślenia. Choć inni skłonni byliby traktować to zestawienie porażek i sukcesów, cierpień i tryumfów jako nonsensowne i bezładne, ja widzę to wszystko jako jedną całość. Ta książka jest rezultatem takiego właśnie punktu widzenia.
Zaczniemy od teorii kontroli nad własną osobą. Kluczowe znaczenie mają w niej dwa pojęcia – wyuczonej bezradności i stylu wyjaśniania. Są one ściśle ze sobą związane.
Wyuczona bezradność jest poddaniem się, zaprzestaniem działania wynikającym z przekonania, że cokolwiek się zrobi, nie będzie to miało żadnego znaczenia. Styl wyjaśniania to sposób, w jaki zwykle tłumaczymy sobie, dlaczego coś się wydarza. Modyfikuje on w znacznym stopniu wyuczoną bezradność. Optymistyczny styl wyjaśniania kładzie kres bezradności, natomiast pesymistyczny styl wyjaśniania jeszcze ją pogłębia. Sposób, w jaki wyjaśniamy sobie różne wydarzenia, określa nasze do nich podejście i sprawia, że stajemy się bezradni, albo że, traktując spotykające nas niepowodzenia jako chwilowe, mobilizujemy się do większej aktywności. Uważam, że styl wyjaśniania odzwierciedla to, co mówiąc metaforycznie, czujemy w głębi serca, to słowo, które każdy z nas „nosi w sercu”^().
Każdy z nas ma ukryte w głębi serca jakieś słowo – jakieś „nie” lub jakieś „tak”. Prawdopodobnie nie wiesz, jakie słowo jest ukryte w twoim sercu, ale to nie szkodzi, możesz się tego, z dużą dozą pewności, dowiedzieć. Niebawem poddasz się testowi i odkryjesz, jaki jest poziom twojego optymizmu czy pesymizmu.
Optymizm odgrywa ważną rolę w wielu, choć nie we wszystkich, dziedzinach naszego życia. Nie jest on panaceum, ale może uchronić nas przed depresją, może poprawić naszą kondycję fizyczną i psychiczną, dać nam dobre samopoczucie. Wszelako pesymizm też ma pewne zalety; jakie to są zalety, wyjaśnię dalej.
Jeśli zamieszczone w tej książce testy wykażą, że jesteś pesymistą, to na tym nie kończy się sprawa. W przeciwieństwie do wielu innych cech osobowości, pesymizm nie jest cechą niezmienną i utrwaloną raz na zawsze. Możesz nauczyć się zestawu technik, które wyzwolą cię spod tyranii pesymizmu i pozwolą cieszyć się optymizmem. Nie są to techniki tak proste, by można je było stosować w sposób czysto mechaniczny, ale każdy jest w stanie je opanować. Pierwszym krokiem ku temu jest odkrycie owego słowa utajonego w głębi serca. Nieprzypadkowo jest to również pierwszy krok ku nowemu zrozumieniu tajników ludzkiego umysłu, ku zrozumieniu, w jaki sposób jednostka poprzez kontrolę nad własną osobą wyznacza swój los.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
Dwa sposoby patrzenia na życie
OJCIEC PATRZY na leżącą w łóżeczku niedawno urodzoną, dopiero przed chwilą przywiezioną ze szpitala córeczkę. Jego serce przepełnia duma i zachwyt dla jej urody.
Niemowlę otwiera oczy i patrzy w sufit. Ojciec mówi do niej po imieniu, spodziewając się, że dziecko odwróci główkę i spojrzy na niego, ale oczy dziewczynki pozostają nieruchome.
Ojciec podnosi przywiązaną do poręczy łóżeczka małą pluszową zabawkę i potrząsa nią, uruchamiając znajdujący się wewnątrz dzwonek. Dziecko nie podąża wzrokiem za zabawką.
Serce ojca zaczyna bić przyspieszonym rytmem. Biegnie do żony i mówi jej, co się stało:
– Ona w ogóle nie reaguje na dźwięki. Zupełnie jakby nic nie słyszała.
– Na pewno nic jej nie jest – odpowiada żona, owijając się szlafrokiem. Idą razem do pokoju dziecka.
Matka mówi do niemowlęcia, potrząsa dzwonkiem, klaszcze w dłonie. Potem bierze dziecko, które natychmiast ożywia się, zaczyna wiercić się i wydawać dźwięki.
– O Boże – niepokoi się ojciec – ona jest głucha.
– Nie jest głucha – mówi matka. – W każdym razie za wcześnie, żeby można to było stwierdzić. Przecież ma dopiero parę dni. Nie potrafi jeszcze utrzymać wzroku na przedmiocie.
– Ale nawet się nie poruszyła, kiedy klaskałaś z całej siły. Matka bierze książkę z półki.
– Przeczytajmy, co o tym piszą w książce o niemowlętach – mówi. Wyszukuje hasło „słyszenie” i czyta głośno: – „Nie należy się niepokoić, jeśli kilkudniowe niemowlę nie reaguje na głośne hałasy albo nie stara się odkryć źródła dźwięku. Na wykształcenie się odpowiedniej reakcji trzeba często trochę czasu. Pediatra może sprawdzić słuch dziecka za pomocą badań neurologicznych”. No widzisz – dodaje matka. – Uspokoiło cię to?
– Nie bardzo – odpowiada ojciec. – Nie ma tu nawet wzmianki o innej możliwości – że dziecko może być głuche. A ja wiem tylko tyle, że moje dziecko nic nie słyszy. Mam jak najgorsze przeczucia. Może to po moim dziadku, który był głuchy. Jeśli dziecko jest głuche z mojej winy, to nigdy tego sobie nie wybaczę.
– Zaraz, spokojnie – mówi żona. – Od razu wybierasz najgorszą możliwość. Pierwszą rzeczą, jaką zrobimy w poniedziałek, będzie wezwanie pediatry. A na razie głowa do góry. No, potrzymaj dziecko. Muszę poprawić kocyk, zupełnie się zsunął.
Ojciec bierze dziecko na ręce, ale gdy tylko żona uporała się z kocykiem, zaraz je oddaje. Przez cały weekend nie jest nawet w stanie otworzyć teczki i przygotować się do przyszłotygodniowych zajęć. Ciągle chodzi za żoną i biadoli, że głuchota zrujnuje dziecku życie. Wyobraża sobie najgorsze – jego śliczne dziecko nigdy nie nauczy się mówić, będzie odizolowane od społeczeństwa, zamknięte w okropnej klatce ciszy. W niedzielę wieczorem wpada w prawdziwą rozpacz.
Tymczasem matka zamawia wizytę pediatry na poniedziałek i spędza weekend, oddając się swoim zajęciom, lekturze i pocieszaniu męża.
Badanie wypada pozytywnie, ale nie podnosi to ojca na duchu. Dopiero tydzień później, kiedy dziecko wzdryga się gwałtownie na odgłos przejeżdżającej z hałasem ciężarówki, ojciec zaczyna dochodzić do siebie i cieszyć się dzieckiem na nowo.
OJCIEC I MATKA patrzą na świat w zupełnie odmienny sposób. Kiedy jemu przydarzy się coś niemiłego – kontrola skarbowa, sprzeczka małżeńska czy nawet niezadowolona mina pracodawcy – wyobraża sobie najgorsze: bankructwo, rozwód, zwolnienie z pracy. Ma skłonności do depresji, często popada w apatię, szwankuje na zdrowiu. Ona natomiast nawet najgorsze wydarzenia widzi w ich najmniej groźnym aspekcie. Uważa je za przejściowe przeszkody, które można pokonać, traktuje jako wyzwanie. Szybko dochodzi do siebie po porażce, w krótkim czasie odzyskuje energię. Ma wspaniałe zdrowie.
Optymiści i pesymiści – badałem ich przez ostatnie dwadzieścia pięć lat. Cechą charakterystyczną pesymistów jest to, że uważają, iż złe wydarzenia będą trwały długo, zaważą na wszystkich ich działaniach i wynikają z ich winy. Optymiści, stanąwszy wobec tych samych przeciwności, traktują je zupełnie inaczej. Uważają, że porażka jest tylko chwilowym niepowodzeniem, że jej przyczyny ograniczają się tylko do tego jednego przypadku. Optymiści nie są skłonni obarczać samych siebie winą za porażkę, przypisują ją niekorzystnym okolicznościom, ślepemu trafowi lub działaniu innych. Takich ludzi porażka nie zniechęca. Znalazłszy się w trudnej sytuacji, traktują ją jako wyzwanie i jeszcze bardziej starają się dopiąć swego.
Te dwa rodzaje myślenia o przyczynach niepowodzeń mają istotne konsekwencje. Setki badań wykazują, że pesymiści łatwiej się poddają i częściej wpadają w depresję. Te same eksperymenty dowodzą, że optymiści lepiej sobie radzą w szkole i na uczelni, w pracy i na boisku. Optymiści regularnie uzyskują lepsze niż można by sądzić wyniki w testach sprawności. Kiedy starają się o posadę, mają większą szansę na jej otrzymanie niż pesymiści. Cieszą się nadzwyczajnym zdrowiem. Starzeją się łagodnie, mniej cierpią z powodu dolegliwości wieku niż większość z nas. Są dane przemawiające za tym, że być może nawet żyją dłużej.
Testując setki tysięcy ludzi, stwierdziłem, że zdumiewająco duża liczba badanych okazuje się wielkimi pesymistami, a spora część pozostałych wykazuje poważne skłonności do pesymizmu. Przekonałem się też, że nie zawsze łatwo komuś zorientować się, iż jest pesymistą i że wiele osób w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, że na ich życie kładzie się cieniem pesymizm. Testy wykazują oznaki pesymizmu w mowie ludzi, którym nigdy nie przyszłoby nawet do głowy, że są pesymistami, co więcej, że oznaki te są dostrzegane przez innych i nastawiają ich negatywnie do nich.
Postawa pesymistyczna może być tak głęboko ugruntowana, że wydaje się cechą stałą. Odkryłem jednak, że z pesymizmu można się wyzwolić. Pesymiści mogą nauczyć się być optymistami, i to nie przez bezmyślne stosowanie takich zabiegów jak beztroskie pogwizdywanie czy powtarzanie banałów (np. „Z każdym dniem, w każdej dziedzinie, wiedzie mi się coraz lepiej”), lecz przez opanowanie specjalnego zestawu technik poznawczych. Techniki te nie są bynajmniej wytworem zręcznych szarlatanów czy środków masowego przekazu, ale zostały opracowane w laboratoriach i klinikach wybitnych psychologów i psychiatrów, a następnie dokładnie sprawdzone.
Jeśli macie skłonności do pesymizmu, to niniejsza książka pomoże wam je odkryć. Zapozna was również z technikami, które pomogły tysiącom ludzi wyzwolić się z pesymizmu i będącej jego skutkiem depresji. Pozwoli wam ujrzeć wasze niepowodzenia w nowym świetle.
Terytorium niczyje
U PODŁOŻA zjawiska pesymizmu leży bezradność. Bezradność jest stanem, w którym nic z tego, co robisz, nie ma wpływu na to, co ci się przydarza. Jeśli na przykład obiecam ci, Czytelniku, tysiąc dolarów za to, że przekartkujesz tę książkę do strony 104, to prawdopodobnie przystaniesz na to i uda ci się tego dokonać. Jeśli jednak obiecam ci tysiąc dolarów za to, żebyś zwęził źrenicę swego oka, posługując się jedynie siłą woli, to, nawet gdy się zgodzisz, nic z tego nie wyjdzie. W tej sprawie jesteś bezradny. Przewracanie stron znajduje się pod kontrolą twojej woli, natomiast praca mięśni zmieniających średnicę źrenicy nie.
Życie zaczyna się w zupełnej bezradności. Noworodek nie potrafi zrobić nic koło siebie, gdyż prawie na wszystko reaguje odruchowo. Kiedy płacze, przychodzi matka, co jednak wcale nie znaczy, że wzywa on ją celowo. Jego płacz jest odruchową reakcją na ból i niewygodę. Płacz nie jest jego świadomym wyborem. U noworodka tylko jeden zespół mięśni zdaje się podlegać najprostszej kontroli, i to mimowolnej, mianowicie mięśnie zaangażowane w procesie ssania. W ostatnich latach życia pogrążamy się niekiedy na powrót w bezradność. Możemy stracić zdolność chodzenia. Możemy, co wyjątkowo przykre, utracić nabytą w drugim roku życia zdolność panowania nad pęcherzem i jelitami. Może się zdarzyć, że nie będziemy w stanie znaleźć słów, których będzie nam potrzeba. Na koniec możemy w ogóle stracić mowę, a nawet zdolność kierowania naszymi myślami.
Długi okres między niemowlęctwem a ostatnimi latami życia jest procesem wychodzenia z bezradności i zdobywania kontroli nad sobą. Kontrola nad sobą oznacza umiejętność zmieniania stanów rzeczy poprzez świadome działania i jest przeciwieństwem bezradności. W pierwszych trzech–czterech miesiącach życia dziecko uzyskuje kontrolę nad pewnymi podstawowymi ruchami nóg i rąk. Bezładne wymachiwanie rączkami przekształca się w chwytanie. Później, ku rozpaczy rodziców, płacz staje się działaniem celowym. Kiedy dziecko chce, by zjawiła się koło niego matka, zaczyna wrzeszczeć. Z lubością nadużywa tej władzy, dopóki przynosi to efekty. Pierwszy rok życia kończy się dwoma cudownymi osiągnięciami w dziedzinie podległego woli, celowego działania – stawianiem pierwszych kroków i wymawianiem pierwszych słów. Jeśli wszystko przebiega dobrze, jeśli umysłowe i fizyczne potrzeby dziecka są zaspokajane choćby w minimalnym stopniu, to następne lata są okresem zmniejszania się bezradności i uzyskiwania coraz większej kontroli nad sobą.
Na wiele rzeczy nie mamy wpływu – na kolor naszych oczu, rasę, suszę w kraju. Jest jednak rozległe terytorium niczyje, obszar działań, nad którym możemy zdobyć kontrolę... lub zostawić ją innym czy losowi. Działania te składają się na styl naszego życia, stosunki z innymi, sposób zarabiania na życie – słowem, wszystkie te aspekty naszej egzystencji, w których normalnie możemy – w mniejszym lub większym stopniu – dokonywać wyboru.
Sposób, w jaki postrzegamy ten obszar życia, może zmniejszyć lub zwiększyć naszą kontrolę nad nim. Nasze myśli nie są jedynie reakcjami na wydarzenia, mają wpływ na to, co się dzieje potem. Jeśli, na przykład, uważamy, że nie mamy wpływu na to, jakie będą nasze dzieci, to w tej sferze będziemy jakby sparaliżowani. Sama myśl: „Bez względu na to, co robię, i tak nic nie zmienię” powstrzyma nas od działania. I tak oto pozostawimy kontrolę nad naszymi dziećmi ich rówieśnikom i nauczycielom lub zdamy się na okoliczności. Kiedy wyolbrzymimy naszą bezradność, przyszłość naszych dzieci zaczynają kształtować inne siły.
W toku dalszych rozważań zobaczymy, że ostrożnie stosowany, umiarkowany pesymizm ma swoje zalety. Dwadzieścia pięć lat badań przekonało mnie jednak, że jeśli niezmiennie uważamy – jak to czynią pesymiści – iż niepowodzenia wynikają z naszej winy i kładą się cieniem na wszystko, co robimy, to istotnie spadnie na nas więcej klęsk, niż gdybyśmy myśleli inaczej. Jestem również przekonany, że jeśli będziemy mieli taki punkt widzenia, to łatwo będziemy wpadali w depresję, osiągniemy w życiu mniej, niż nas na to stać, a nawet będziemy częściej chorować. Pesymistyczne przewidywania są samospełniającymi się proroctwami.
Dobitnym tego przykładem jest przypadek studentki na uniwersytecie, na którym kiedyś uczyłem. Studiowała literaturę angielską. Promotor bardzo pomagał jej przez trzy lata. Dzięki jego poparciu oraz dobrym ocenom uzyskała roczne stypendium na Oxfordzie. Kiedy wróciła z Anglii, przestała interesować się Dickensem, który był specjalnością jej promotora, natomiast zajęła się wcześniejszymi powieściopisarzami angielskimi, szczególnie Jane Austen, co było specjalnością kolegi owego profesora. Promotor usiłował namówić ją, by napisała pracę na temat Dickensa, ale ostatecznie zaakceptował – wydawało się bez urazy – jej decyzję zajęcia się Jane Austen, a nawet zgodził się być recenzentem tej pracy.
Na trzy dni przed obroną profesor ów przesłał komisji egzaminacyjnej recenzję, w której oskarżył studentkę o plagiat. Dowodził tam, że zacytowała dwa źródła, nie wymieniła ich jednak ani nie wspomniała o ich autorach i w ten sposób przywłaszczyła sobie ich spostrzeżenia. Plagiat jest najcięższym grzechem naukowca, więc cała kariera studentki została zagrożona.
Kiedy dziewczyna spojrzała na fragmenty pracy, które, zdaniem recenzenta, bezczelnie sobie przywłaszczyła, stwierdziła ze zdumieniem, że pochodzą one z jednego i tego samego źródła, mianowicie z ust owego profesora. Podczas jakiejś rozmowy przedstawił te spostrzeżenia jako swoje własne i nawet słowem nie wspomniał, że zaczerpnął je z już opublikowanych prac innych autorów. Tak oto jej były promotor, zły, że go opuściła, pogrążył ją.
W takiej sytuacji wiele osób wściekłoby się na profesora. Ale nie Elizabeth. Dał znać o sobie nawyk pesymistycznego myślenia. Była pewna, że komisja uzna ją za winną popełnienia plagiatu i że w żaden sposób nie uda się jej udowodnić, że nie miała o tym pojęcia, bowiem słowo profesora liczy się bardziej niż słowo studentki. Zamiast bronić się, upadła na duchu – widziała całą sytuację w najczarniejszych barwach. Mówiła sobie, że sama jest temu winna. To, że profesor zapożyczył swoje pomysły od innych, nie miało znaczenia. Ważne było to, że „ukradła” te pomysły, ponieważ nie zaznaczyła, iż usłyszała je od owego profesora. Uwierzyła, że dopuściła się oszustwa, że jest oszustką i że prawdopodobnie zawsze nią była.
Aż trudno uwierzyć, że tak się obwiniała, skoro było oczywiste, że jest niewinna. Dokładne badania wykazują jednak, że osoby nawykłe do pesymistycznego myślenia niejednokrotnie traktują najzwyklejsze niepowodzenia jako absolutne klęski. Bardzo często też dopatrują się winy tam, gdzie jej nie ma. Elizabeth przypomniała sobie sytuacje, które zdawały się potwierdzać opinię profesora: w siódmej klasie ściągnęła na sprawdzianie odpowiedzi od koleżanki. Kiedy była w Anglii, nie sprostowała błędnej opinii nowych znajomych, którzy myśleli, że pochodzi z bogatej rodziny. Teraz z kolei dopuściła się „oszustwa” podczas pisania pracy dyplomowej. Stanąwszy przed komisją, nie powiedziała nic na swoją obronę i nie uzyskała dyplomu.
Ta opowieść nie ma szczęśliwego zakończenia. Oblany egzamin zrujnował jej życie. Od dziesięciu lat Elizabeth pracuje jako sprzedawczyni w sklepie. Ma niewielkie aspiracje. Nic już nie pisze, a nawet nie czyta. Nadal płaci za przestępstwo, którego nie popełniła, ale do którego sama przed sobą się przyznała.
Wszystkiemu winien jest nawyk pesymistycznego myślenia. Gdyby powiedziała sobie: „Obrabowano mnie. Ten zawistny darmozjad podstawił mi nogę”, to zaczęłaby się bronić i opowiedziała, jak było naprawdę. Przy okazji może wydałoby się, że ów profesor został wcześniej zwolniony z innej uczelni za taką samą historię. Uzyskałaby dyplom z wyróżnieniem... gdyby tylko podchodziła w inny sposób do przeciwności losu, gdyby miała nawyk innego myślenia.
Sposoby myślenia nie muszą być niezmienne. Jednym z najważniejszych odkryć psychologii ostatnich dwudziestu lat jest spostrzeżenie, że jednostka może wybierać sobie sposób myślenia.
Nauka psychologii nie zawsze zajmowała się indywidualnymi sposobami myślenia, działaniami poszczególnych jednostek, a nawet jednostką jako taką. Wprost przeciwnie. Kiedy dwadzieścia pięć lat temu zostałem absolwentem psychologii, dylematów podobnych do opisanego wyżej nie wyjaśniano tak, jak robi się to obecnie. W owym czasie zakładano, że ludzie są produktami środowiska, w którym żyją. Dominującą pozycję zdobyło wyjaśnianie ludzkich działań jako skutków wewnętrznego „popychania” lub zewnętrznego „przyciągania”. Choć szczegóły tego „popychania” i „przyciągania” ujmowano różnie, w zależności od wyznawanej teorii, to jednak w ogólnym zarysie wszystkie modne podówczas teorie były ze sobą zgodne. Freudyści utrzymywali, iż zachowaniem człowieka kierują nierozwiązane konflikty z czasów dzieciństwa. Zwolennicy teorii B.F. Skinnera twierdzili, że zachowania człowieka powtarzają się tylko wtedy, kiedy otrzymują wzmocnienie zewnętrzne. Etologowie uważali, że zachowanie jest wynikiem pewnych, zdeterminowanych genetycznie, utrwalonych wzorów działania, natomiast behawioryści spod znaku Clarka Hulla wyznawali pogląd, iż stymuluje nas do działania konieczność redukowania popędów i zaspokajania potrzeb biologicznych.
Od 1965 roku poglądy te zaczęły się radykalnie zmieniać. Od tej pory coraz mniejsze znaczenie przypisuje się wpływowi otoczenia na zachowanie jednostki. Cztery różne linie rozumowania wpłynęły na to, że działania człowieka można wyjaśnić raczej jego samosterowaniem niż podleganiem siłom zewnętrznym.
• W 1959 roku Noam Chomsky napisał miażdżącą recenzję głoś nej książki B.F. Skinnera Verbal Behavior (Zachowanie werbalne)^(). Chomsky dowodził, że ludzkie działania w ogóle, a język w szczególności, nie są skutkiem wzmacniania nawyków językowych. Według niego istota języka polega na tym, że jest on generatywny – każdy może zrozumieć zdanie, którego nigdy wcześniej nie wypowiedział ani nie usłyszał (takie jak: „Na twoich kolanach siedzi purpurowy potwór Gila”).
• Jean Piaget, znakomity szwajcarski psycholog zajmujący się badaniem procesów rozwojowych u dzieci, przekonał cały świat – Amerykanów na końcu – że można poddać naukowemu badaniu rozwój psychiczny dziecka.
• W 1967 roku, wraz z publikacją Cognitive Psychology (Psychologii poznawczej) Ulrica Neissera, przed młodymi adeptami psychologii eksperymentalnej szukającymi ucieczki od dogmatów behawioryzmu otworzyło się nowe pole badań. Psychologia poznawcza dowodziła, że opierając się na komputerowym modelu przetwarzania informacji, można mierzyć pracę ludzkiego mózgu i jej konsekwencje.
• Behawioryści stwierdzili, że nie można adekwatnie wyjaśnić zachowań zwierząt ani ludzi, redukując je do popędów i potrzeb, i zaczęli w wyjaśnianiu złożonych zachowań odwoływać się do czynności poznawczych – a więc myśli – jednostki.
Tak oto pod koniec lat sześćdziesiątych dominujące teorie psychologiczne przestały koncentrować się na oddziaływaniu otoczenia i głównym obiektem swych zainteresowań uczyniły oczekiwania, preferencje, wybory, decyzje, kierowanie swym postępowaniem, a także bezradność jednostki.
Ta fundamentalna zmiana w dziedzinie psychologii jest ściśle związana z fundamentalną zmianą w naszej własnej psychologii. Po raz pierwszy w historii dzięki rozwojowi techniki, masowej produkcji i dystrybucji dóbr, a także z innych przyczyn, duża liczba ludzi zyskała znaczną swobodę wyboru, a zatem również możliwość kierowania swym życiem. Owa swoboda wyboru dotyczy również naszych sposobów myślenia. Ogólnie biorąc, ludzie z radością powitali nową sytuację. Należymy do społeczeństwa, które zapewnia swym członkom władzę, jakiej nie mieli nigdy dotąd, do społeczeństwa, które poważnie traktuje przyjemności i cierpienia jednostki, które uważa, że samorealizacja jest właściwym celem, niemal świętym prawem każdego człowieka.
Depresja
RAZEM Z TYMI swobodami przyszły jednak zagrożenia^(). Epoka jednostki jest bowiem również epoką innego, ściśle łączącego się z pesymizmem, zjawiska depresji. Depresja jest skrajną postacią pesymizmu. Stanęliśmy w obliczu epidemii depresji, epidemii nadzwyczaj groźnej w skutkach, jako że – prowadząc do samobójstw – pochłania ona więcej istnień ludzkich niż AIDS, a przy tym jej zasięg jest o wiele szerszy. Przypadki głębokiej depresji zdarzają się dzisiaj dziesięć razy częściej niż pięćdziesiąt lat temu. Kobiety dotyka ona dwa razy częściej niż mężczyzn i – średnio biorąc – przypada na okres życia o dziesięć lat wcześniejszy niż w poprzednim pokoleniu.
Do niedawna przyjęte były powszechnie dwa sposoby podejścia do depresji: psychoanalityczny i biochemiczny. Podejście psychoanalityczne opiera się na artykule Zygmunta Freuda napisanym prawie siedemdziesiąt pięć lat temu^(). Freud stworzył swoją teorię na podstawie obserwacji niewielu dość swobodnie zinterpretowanych przypadków, posługując się przy tym wyobraźnią. Stwierdził, że depresja nie jest niczym innym niż złością skierowaną przeciwko własnej osobie; człowiek w depresji uważa siebie za jednostkę bezwartościową i pragnie się zabić. Według niego jednostka cierpiąca na depresję uczy się nienawidzić własnej osoby już na kolanach matki. Wcześniej czy później w życiu dziecka zdarza się sytuacja, w której matka odrzuca je, a przynajmniej dziecku tak się wydaje (matka wyjeżdża na wakacje, wraca za późno do domu albo zajmuje się drugim dzieckiem). U niektórych dzieci wywołuje to wściekłość, ale ponieważ zbyt kochają matkę, aby uczucie to wyładować na niej, wybierają łatwiejszy dla nich do zaakceptowania obiekt – własną osobę, a mówiąc bardziej precyzyjnie, tę część włas nego ja, którą utożsamiają z matką. Z czasem przeradza się to w zgubny dla dziecka zwyczaj i kiedy tylko doświadcza ono ponownie uczucia odrzucenia, zamiast na prawdziwego sprawcę krzywdy, kieruje agresję na siebie. Pogarda dla siebie, depresja jako reakcja na odrzucenie, samobójstwo – wszystko to zgrabnie układa się w logiczny ciąg wydarzeń.
Według Freuda z depresji niełatwo jest się wyzwolić. Depresja jest wynikiem nierozwiązanych konfliktów z okresu dzieciństwa ukrytych pod pokładami świadomości. Freud uważał, iż tylko przebicie się przez te pokłady, dotarcie do utajonych konfliktów i ich ostateczne rozwiązanie może sprawić, że skłonność do depresji zacznie zanikać. Jego recepta na wyleczenie z depresji to trwająca latami psychoanaliza, czyli próba wniknięcia, pod kierunkiem terapeuty, w głąb własnej psychiki i odnalezienia powstałych w okresie dzieciństwa urazów, które są pierwotnymi przyczynami kierowania złości ku własnej osobie.
Muszę tu jasno stwierdzić, iż pogląd ten, aczkolwiek niezmiernie popularny w Ameryce (a szczególnie w Nowym Jorku), jest zupełnie bzdurny. Skazuje on nieszczęsną ofiarę psychoanalizy na lata monologowania o mrocznej, odległej przeszłości po to, by rozwiązać problem, który przestałby istnieć sam z siebie w czasie paru miesięcy. W ponad dziewięćdziesięciu procentach przypadków depresja jest zjawiskiem epizodycznym – nachodzi człowieka, a potem mija. Takie epizody trwają od trzech miesięcy do roku. Chociaż tysiące pacjentów odbyło setki tysięcy sesji w gabinetach psychoanalityków, zwolennicy tej metody nie mogą się jakoś pochwalić sukcesami w leczeniu depresji.
Co gorsza, psychoanaliza wywołuje u swej ofiary poczucie winy. Uświadamia ona, że z powodu wad charakteru ofiara sama wprowadza się w depresję, że chce być przygnębiona. Kieruje nią chęć ukarania się, życia w ustawicznym cierpieniu, a nawet skończenia ze sobą.
Nie mam zamiaru poddawać teorii Freuda totalnej krytyce i odmawiać jej wszelkich zalet. Bez wątpienia Freud dokonał wielkiego przełomu. Zajmując się we wczesnym stadium swej kariery histerią – zaburzeniami fizycznymi o objawach podobnych do paraliżu, lecz nie wywołanych żadną fizjologiczną przyczyną – ośmielił się badać sferę seksu i wydobyć na światło dzienne jej ciemne strony. Jednak sukces, jaki osiągnął, odwołując się w wyjaśnianiu histerii do jej seksualnego podłoża, sprawił, iż pozostał on wierny temu modelowi do końca życia. Dla Freuda wszystkie cierpienia psychiczne miały swe źródło w jakiejś nikczemnej części ludzkiej osobowości, to zaś, co nikczemne, stanowiło najbardziej podstawowy i uniwersalny jej składnik. To niemożliwe do utrzymania, obraźliwe dla ludzkiej natury założenie zapoczątkowało epokę, w której wszystko można powiedzieć:
Chcesz kochać się ze swą matką.
Chcesz zabić własnego ojca.
Snujesz wyobrażenia o tym, że twoje nowo narodzone dziecko może umrzeć... ponieważ chcesz, żeby umarło.
Chcesz, żeby twoje dni były niekończącym się pasmem udręki.
Twoje najohydniejsze, najbardziej skrywane tajemnice są najistotniejszą częścią twojej osobowości.
Wypowiedzi tego typu tracą związek z rzeczywistością, są zupełnie oderwane od ludzkich uczuć i powszechnego, będącego udziałem wszystkich doświadczenia. Niechby tylko spróbował ktoś powiedzieć coś takiego uzbrojonemu Sycylijczykowi.
Drugim, łatwiejszym do przyjęcia, jest podejście biomedyczne^(). Zwolennicy tego poglądu uważają, że depresja ma podłoże fizjologiczne. Powoduje ją jakoby dziedziczny defekt biochemiczny – usadowiony być może wygodnie na ramieniu chromosomu numer 11 – który zakłóca zachodzące w mózgu procesy. Psychiatrzy spod tego znaku leczą depresję środkami farmakologicznymi albo elektrowstrząsami (tzw. sejsmografia). Metody te są niezbyt drogie i przynoszą szybko pewną poprawę stanu pacjenta.
W odróżnieniu od psychoanalitycznego, podejście biomedyczne jest częściowo słuszne. Niektóre postacie depresji zdają się wynikać z dysfunkcji mózgu i są w pewnym stopniu dziedziczne. Wiele form depresji ustępuje (powoli) pod wpływem leków antydepresyjnych i elektrowstrząsów (szybko). Jednak jest to tylko częściowe zwycięstwo i wcale nie przynosi tak błogosławionych skutków, jak mogłoby się wydawać. Środki antydepresyjne i przepływający przez mózg prąd elektryczny o wysokim napięciu mogą wywierać przykre skutki uboczne, których nie tolerują organizmy większości ludzi poddawanych tej terapii. Co więcej, zwolennicy podejścia biomedycznego zbyt łatwo stosują metody sprawdzone w leczeniu ciężkich form depresji, która dotyka niewielu ludzi i która na ogół poddaje się działaniu środków farmakologicznych, w o wiele bardziej powszechnych przypadkach depresji, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Znaczna część ludzi ulegających depresji nie dziedziczy jej i nie ma żadnych dowodów na to, że w jej łagodniejszych postaciach leki przynoszą jakąkolwiek poprawę.
Najgorsze jednak jest to, że podejście biomedyczne z zasadniczo zdrowych ludzi czyni chorych i uzależnia ich od pigułek przepisywanych przez życzliwego lekarza. Wprawdzie leki antydepresyjne nie uzależniają w zwykłym sensie tego słowa, bowiem pacjent nie czuje głodu narkotycznego, gdy przestaje je otrzymywać, ale zdarza się często, że po odstawieniu leków depresja powraca. Oszołomiony lekami pacjent funkcjonuje pozornie normalnie, ale nie jest to bynajmniej jego zasługą, jest to zasługą leków. Człowiek taki nie wierzy w siebie, wierzy w leki. Środki antydepresyjne są równie wymownym przykładem nadużywania leków przez nasze społeczeństwo, jak wprawiające w pogodny stan środki uspokajające czy odkrywające przed nami piękno świata halucynogeny. W każdym razie klucza do rozwiązania problemów emocjonalnych, z którymi każdy mógłby sobie poradzić sam, szuka się w czynnikach zewnętrznych.
A JEŚLI depresja ma w większości przypadków o wiele prostsze formy, niż uważają psychoanalitycy i psychiatrzy ze szkoły biomedycznej?
• A jeśli depresja nie jest czymś, co sprowadzasz sam na siebie, lecz czymś, co po prostu na ciebie spada?
• A jeśli depresja nie jest chorobą, lecz stanem znacznego pogorszenia nastroju?
• A jeśli nie jesteś więźniem konfliktów z czasów dzieciństwa? Jeśli depresję wywołują w rzeczywistości twoje aktualne kłopoty?
• A jeśli nie jesteś ubezwłasnowolniony przez swoje geny czy zachodzące w twoim mózgu procesy chemiczne?
• A jeśli depresja jest wynikiem błędnych wniosków, które wyciągamy z tragedii i niepowodzeń, jakich wszyscy doświadczamy w życiu?
• A jeśli depresja występuje po prostu wtedy, kiedy pesymistycznie oceniamy przyczyny naszych niepowodzeń?
• A jeśli możemy oduczyć się pesymizmu i posiąść umiejętność patrzenia optymistycznie na nasze niepowodzenia?
Sukces
TRADYCYJNE rozumienie sukcesu, tak jak tradycyjne rozumienie depresji, wymaga rewizji. Funkcjonowanie naszych szkół i zakładów pracy opiera się na konwencjonalnym założeniu, że sukces jest wynikiem połączenia talentu i chęci. Uważa się, że przyczyną niepowodzeń jest albo brak talentu, albo brak chęci. Zdarza się jednak i tak, że mimo ogromnego talentu i wielkich chęci spotyka nas niepowodzenie, gdyż brak nam optymizmu.
Poczynając od przedszkola, dziecko poddawane jest różnym testom – na inteligencję, SAT-om, MCAT-om^(), i tak dalej – które rodzice uważają za tak ważne dla przyszłości swych pociech, iż opłacają specjalnych instruktorów wprowadzających dzieci w tajniki właściwego ich rozwiązywania. Owe testy rzekomo wykazują, kto jest zdolny, a kto nie. Okazało się, że talent można z grubsza zmierzyć, ale też, że niezwykle trudno sprawić, by się choć odrobinę zwiększył. Cieszące się niezwykłym powodzeniem kursy przygotowujące do testów SAT mogą nieco poprawić wyniki ucznia, ale nie mają absolutnie żadnego wpływu na prawdziwy poziom jego talentu.
Chęć to inna sprawa, można ją wzbudzić aż nazbyt łatwo. Kaznodzieja potrafi w ciągu jednej–dwóch godzin wzniecić w swych owieczkach gorące pragnienie zbawienia. Zręczna reklama wytwarza pragnienie posiadania tego, o czym się w ogóle nie myślało. Odpowiednio przeprowadzone szkolenie pracowników może natchnąć ich energią i zapałem do pracy. Jednak wszystko to daje krótkotrwałe efekty. Żar w duszach wiernych pragnących zbawienia szybko gaśnie, jeśli się go nie podsyca; o pragnieniu posiadania reklamowanego wyrobu zapomina się po paru minutach albo zastępuje się je innym pragnieniem. Energii i zapału po szkoleniu starcza na parę dni lub tygodni, potem potrzebne jest nowe.
A JEŚLI tradycyjny pogląd na czynniki potrzebne do osiągnięcia sukcesu jest błędny?
• A jeśli w grę wchodzi jeszcze trzeci czynnik – optymizm lub pesymizm – który liczy się tak samo, jak talent i chęci?
• A jeśli masz i niezbędny talent, i chęci, a mimo to – będąc pesymistą – stale odnosisz porażki?
• A jeśli optymiści lepiej sobie radzą w szkole, w pracy i na boisku?
• A jeśli optymizmu można się nauczyć, i to trwale?
• A jeśli możemy go zaszczepić naszym dzieciom?
Zdrowie
TRADYCYJNE pojęcie zdrowia okazuje się równie ułomne, jak pojęcie talentu. Optymizm i pesymizm oddziałują na nasze zdrowie prawie tak samo wyraźnie, jak czynniki fizyczne.
Większość ludzi sądzi, że zdrowie fizyczne jest wyłącznie sprawą fizjologii i uwarunkowane jest budową ciała, nawykami zdrowotnymi i odpornością na zarazki. Uważają oni, że budowa ciała jest zdeterminowana genetycznie, aczkolwiek można ją poprawić właściwym odżywianiem się, intensywnymi ćwiczeniami fizycznymi, unikaniem cholesterolu. Poddając się szczepieniom, rygorystycznie przestrzegając zasad higieny, unikając przygodnych partnerów seksualnych, trzymając się z dala od przeziębionych, myjąc zęby trzy razy dziennie i tak dalej, można uniknąć chorób. Kiedy zatem szwankuje komuś zdrowie, to znaczy, że ma on słaby organizm, niewłaściwe nawyki zdrowotne albo zetknął się ze zbyt wieloma zarazkami.
Ten konwencjonalny pogląd pomija bardzo ważny czynnik, który ma wpływ na nasze zdrowie – naszą percepcję rzeczywistości, nasze myśli i wyobrażenia. Mamy o wiele większy wpływ na swoje zdrowie fizyczne, niż się na ogół przypuszcza. Na przykład:
• Sposób naszego myślenia, szczególnie o zdrowiu, oddziałuje na nie.
• Optymiści rzadziej zapadają na choroby zakaźne niż pe symiści.
• Optymiści prowadzą zdrowszy tryb życia niż pesymiści.
• Są dowody świadczące o tym, że optymiści żyją dłużej niż pesymiści.
DEPRESJA, sukces i zdrowie fizyczne to trzy spośród najbardziej oczywistych sfer, w których znajduje zastosowanie wyuczony optymizm. Ale to jeszcze nie wszystko, gdyż daje on nam możliwość nowego spojrzenia na siebie i lepszego zrozumienia własnego ja.
Kończąc lekturę tej książki, będziecie wiedzieli, czy i w jakim stopniu jesteście pesymistami albo optymistami, a jeśli zechcecie, będziecie mogli zmierzyć poziom optymizmu małżonka lub dzieci. Będziecie nawet mogli ocenić, na ile dawniej byliście pesymistami. Będziecie wiedzieli, dlaczego ulegacie depresji – wpadacie w przygnębienie lub prawdziwą rozpacz – i co sprawia, że stan ten utrzymuje się. Zrozumiecie, dlaczego spotkały was niepowodzenia, mimo że nie brak wam talentu i bardzo pragnęliście osiągnąć wymarzony cel. Nauczycie się również, jak wyjść z depresji i zapobiec jej nawrotowi. Będziecie mogli korzystać z tej umiejętności na co dzień. Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że będzie ona miała korzystny wpływ na wasze zdrowie. Co więcej, będziecie mogli nauczyć tego innych.
A co najważniejsze, zrozumiecie, na czym polega nowa dziedzina wiedzy – wiedzy o tym, jak sprawować kontrolę nad własną osobą.
Wyuczony optymizm nie jest bynajmniej ponownym odkryciem potęgi „myślenia pozytywnego”. Umiejętności bycia optymistą nie wynosi się z wesołej szkółki niedzielnej szczęśliwych wydarzeń. Nie polega ona na wyuczeniu się mówienia sobie pozytywnych rzeczy. Lata badań przekonały nas, że jeśli taka praktyka przynosi w ogóle jakieś efekty, to znikome. Istotne jest to, co myślimy, kiedy spotykają nas niepowodzenia. Ważna jest potęga „myślenia nienegatywnego”. Główna technika optymizmu polega na odrzuceniu zgubnych dla nas stwierdzeń, które przychodzą nam na myśl, kiedy spotykają nas niepowodzenia będące udziałem wszystkich ludzi.
WIĘKSZOŚĆ PSYCHOLOGÓW zajmuje się przez całe życie tradycyjnymi kategoriami problemów: depresją, sukcesem, zdrowiem, klęskami politycznymi, przedsiębiorstwami, rodzicielstwem i tym podobnymi sprawami. Ja natomiast od początku swej pracy starałem się stworzyć nową kategorię, która przebiega przez większość kategorii tradycyjnych. Postrzegam wydarzenia jako osiągnięcia lub porażki w sprawowaniu kontroli nad własną osobą.
Spojrzenie takie sprawia, że świat wygląda zupełnie inaczej. Weźmy pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia: depresję i samobójstwa stające się powoli chlebem powszednim naszego społeczeństwa; samorealizację jednostki wyniesioną do rangi prawa; ludzi zapadających w przerażająco młodym wieku na chroniczne choroby i przedwcześnie umierających; inteligentnych, pełnych poświęcenia rodziców wychowujących delikatne, zepsute dzieci, metodę leczenia depresji poprzez zmianę świadomego myślenia. Choć inni skłonni byliby traktować to zestawienie porażek i sukcesów, cierpień i tryumfów jako nonsensowne i bezładne, ja widzę to wszystko jako jedną całość. Ta książka jest rezultatem takiego właśnie punktu widzenia.
Zaczniemy od teorii kontroli nad własną osobą. Kluczowe znaczenie mają w niej dwa pojęcia – wyuczonej bezradności i stylu wyjaśniania. Są one ściśle ze sobą związane.
Wyuczona bezradność jest poddaniem się, zaprzestaniem działania wynikającym z przekonania, że cokolwiek się zrobi, nie będzie to miało żadnego znaczenia. Styl wyjaśniania to sposób, w jaki zwykle tłumaczymy sobie, dlaczego coś się wydarza. Modyfikuje on w znacznym stopniu wyuczoną bezradność. Optymistyczny styl wyjaśniania kładzie kres bezradności, natomiast pesymistyczny styl wyjaśniania jeszcze ją pogłębia. Sposób, w jaki wyjaśniamy sobie różne wydarzenia, określa nasze do nich podejście i sprawia, że stajemy się bezradni, albo że, traktując spotykające nas niepowodzenia jako chwilowe, mobilizujemy się do większej aktywności. Uważam, że styl wyjaśniania odzwierciedla to, co mówiąc metaforycznie, czujemy w głębi serca, to słowo, które każdy z nas „nosi w sercu”^().
Każdy z nas ma ukryte w głębi serca jakieś słowo – jakieś „nie” lub jakieś „tak”. Prawdopodobnie nie wiesz, jakie słowo jest ukryte w twoim sercu, ale to nie szkodzi, możesz się tego, z dużą dozą pewności, dowiedzieć. Niebawem poddasz się testowi i odkryjesz, jaki jest poziom twojego optymizmu czy pesymizmu.
Optymizm odgrywa ważną rolę w wielu, choć nie we wszystkich, dziedzinach naszego życia. Nie jest on panaceum, ale może uchronić nas przed depresją, może poprawić naszą kondycję fizyczną i psychiczną, dać nam dobre samopoczucie. Wszelako pesymizm też ma pewne zalety; jakie to są zalety, wyjaśnię dalej.
Jeśli zamieszczone w tej książce testy wykażą, że jesteś pesymistą, to na tym nie kończy się sprawa. W przeciwieństwie do wielu innych cech osobowości, pesymizm nie jest cechą niezmienną i utrwaloną raz na zawsze. Możesz nauczyć się zestawu technik, które wyzwolą cię spod tyranii pesymizmu i pozwolą cieszyć się optymizmem. Nie są to techniki tak proste, by można je było stosować w sposób czysto mechaniczny, ale każdy jest w stanie je opanować. Pierwszym krokiem ku temu jest odkrycie owego słowa utajonego w głębi serca. Nieprzypadkowo jest to również pierwszy krok ku nowemu zrozumieniu tajników ludzkiego umysłu, ku zrozumieniu, w jaki sposób jednostka poprzez kontrolę nad własną osobą wyznacza swój los.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
więcej..