- nowość
Opuszczona - ebook
Opuszczona - ebook
Każdy wojownik wie, że pewne rany nigdy się nie goją i przypominają o bitwach, które stoczyłaś. O ludziach, których straciłaś. O wyborach, których żałujesz.
Reece, bóg Desert Lands, zmienił moje życie w piekło. Obwinił mnie o wszystko i poprzysiągł zemstę. Jego gniew był jak pustynna burza, niszczycielski i niepowstrzymany.
Sądziłam jednak, że najgorsze mam już za sobą. Wierzyłam, że koszmar się skończył, a duchy przeszłości w końcu dadzą mi spokój.
Los jednak bywa przewrotny. Recce i ja znów się spotykamy na Delforze, uwięzieni w miejscu naszej największej tragedii. W miejscu, gdzie kiedyś straciliśmy nie tylko siebie, ale i cząstkę własnych dusz.
Czas się przekonać, czy ta historia musi się skończyć rozlewem krwi. Niekiedy największym aktem odwagi nie jest zemsta, a przebaczenie. Czasem miłość potrafi rozkwitnąć nawet na pustyni, wśród cierni nienawiści i żalu.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7995-682-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
- Prolog
- I
- II
- III
- IV
- V
- VI
- VII
- VIII
- IX
- X
- XI
- XII
- XIII
- XIV
- XV
- XVI
- XVII
- XVIII
- XIX
- XX
- XXI
- XXII
- XXIII
- XXIV
- XXV
- XXVI
- XXVII
- XXVIII
- XXIX
- XXX
- XXXI
- XXXII
- XXXIII
- XXXIV
- XXXV
- XXXVI
- XXXVII
- XXXVIII
- XXXIX
- XL
- XLI
- XLII
- XLIII
- XLIV
- XLV
- XLVI
- XLVII
- XLVIII
- XLIX
- L
- LI
- LII
- LIII
- LIV
- LV
- LVI
- PosłowieProlog
W pradawnych czasach
Mój ochrypły krzyk rozdarł powietrze, gdy tuliłam ciało siostry, coraz mocniej, jakby sama siła woli mogła zatrzymać ją przy mnie w tym świecie.
Głęboko w mojej mocy… w mojej energii wiedziałam, że jest już za późno.
Całe życie byłam wojowniczką i to właśnie doświadczenie podpowiadało mi, że jej rany są nie do uleczenia. Czasami obrażenia bywają zbyt rozległe, nawet dla długowiecznych i potężnych istot.
Jej ciało walczyło, dopóki nie wyczerpało wszystkich sił. Moc siostry wracała do naszej wspólnoty i nadszedł czas, bym wypuściła ją z objęć i pobłogosławiła w świętej drodze do miejsca życia po śmierci.
Gdybym tylko mogła zmusić palce do rozluźnienia.
– Mel. – Zakaszlała. Jej brązowa skóra błyskawicznie traciła kolor, kiedy energia życiowa wsiąkała w ziemie pustyni. – Teraz cała moc należy do ciebie. Możesz to zakończyć. – Jej słowa były ciche i urywane. Złoty płyn znaczył wargi, gdy z trudem wyszeptała ostatnią radę.
Mój umysł natychmiast odrzucił tę koncepcję.
– Nie mogę – wychrypiałam i ułożyłam się tak, by leżeć obok niej na czarnym piasku. Ramię w ramię, bliźniacze dusze z wyboru, nie z urodzenia. – Jeśli uwolnię moc, nie będę już czuła twojej obecności.
Sama myśl o tym pozbawiła mnie tchu i ledwo mogłam mówić dalej. Kolejne słowa uwięzły mi w gardle.
– Co, jeśli nie zdołam dołączyć do ciebie i naszej treasory w zaświatach? Jedynym powodem, dla którego mogę wciąż żyć i toczyć wszystkie bitwy, jest świadomość, że wy wszyscy czekacie tam na mnie.
Ostatnia członkini mojej rodziny umierała mi w ramionach i choć pragnęłam spełnić jej życzenie… nie mogłam. Moc, jak powiedziała, należała teraz w całości do mnie, a wraz z nią przyszła ogromna odpowiedzialność. Użycie jej teraz, by zakończyć tę bitwę w świętych Desert Lands, pochłonęłoby wszystko, co mam, bo pozbawiłoby mnie więzi z przodkami.
– Nie mogę ryzykować – wyszeptałam.
– Ty… ty nas odnajdziesz – odpowiedziała żarliwie. – My odnajdziemy ciebie. Śmierć to początek naszej kolejnej podróży. Wojow… – Znów zakaszlała, a moje serce zamarło, gdy jej oczy wywróciły się na moment, zanim zebrała siły. – Wojowniczka i serce – wyszeptała. – Szybkie wiatry i ostre miecze. Do czasu, gdy nasze dusze znów się nie spotkają.
To było nasze pożegnanie, poczułam, jak odchodzi. Moje ciało drżało, kiedy otuliłam ją sobą, trzymałam po raz ostatni w ramionach. Cała moja istota płakała, gdy szeptałam święte słowa, które miały poprowadzić ją do domu.
– Szybkie wiatry i ostre miecze, moja Lekakin. Wracaj do domu, twoja podróż dobiegła końca. Do czasu, gdy nasze dusze znów się nie spotkają.
Uniosłam głowę i uwolniłam cierpienie, mój krzyk nie był już ochrypły. Kiedy lata temu moi rodzice opuścili to wcielenie, wydawało mi się, że nigdy więcej nie doświadczę tak przeszywającego bólu, ale to okazało się gorsze. Na świecie żyło tylko kilka istot, które poruszyły mnie głęboko, a Leka była jedną z nich.
Teraz zostałam sama.
Sama na świecie przepełnionym cierpieniem, śmiercią i stratą.
Jej ciało rozpłynęło się na moich oczach, kiedy energia, którą nosiła, spłynęła do studni mocy wypełniającej skarbiec naszej rodziny. Światło i mrok, zniszczenie i kreacja walczyły we mnie, dopóki nie dałam im czasu, aby się wyciszyły. Kontrolowałam teraz naszą moc i tak jak powiedziała Leka, mogłam jej użyć, by raz na zawsze to zakończyć.
Ale nie taki los był mi dziś pisany.
Dziś opuszczałam Desert Lands, przeklęty przez bogów świat, który odebrał mi tak wiele.
– Lale!
Usłyszałam jego krzyk, ale się nie odwróciłam. Reece z dynastii Rohami był moim starym przyjacielem. Najlepszym przyjacielem. Towarzyszył mu jego brat, tu, w samym sercu bitwy toczonej na brzegach ich świętej Delfory.
Walczyli, by moc tej krainy nie wpadła w niegodne ręce. Jeden ród przeciwko drugiemu. Jedynym powodem, dla którego Leka i ja tu przebywałyśmy, była odwieczna przyjaźń naszych rodzin. Powinnam być lojalna względem Reece’a, ale dziś miałam dość.
Straciłam wystarczająco dużo. Poświęciłam więcej, niż mogłam, i nie zostało mi już nic do oddania.
– Lale, wszystko w porządku?
Jego szorstkie dłonie spoczęły na moich ramionach, a gdy mnie obrócił, ciemnobłękitne oczy spotkały się z moimi. Te oczy wpakowały mnie w życiu w niejeden kłopot. Nawet teraz, kiedy kurczowo trzymałam się swojego wyszkolenia i samokontroli, aby ból mnie nie zniszczył, nie mogłam powstrzymać wspomnień o ostatniej nocy.
– Potrzebna nam twoja pomoc – powiedział i przyciągnął mnie bliżej.
Moje ciało drżało. Spojrzałam na swoje dłonie pokryte krwią wrogów… i mojej siostry.
– Skończyłam – oznajmiłam głosem zimnym i pozbawionym emocji.
Dezorientacja pojawiła się na jego twarzy, gdy badał moją, a potem przerodziła się w gniew. Zmrużył swoje piękne, płonące teraz oczy. Jego uścisk się wzmocnił, co znów mi przypomniało, o ile jest większy i silniejszy ode mnie. W bezpośredniej konfrontacji nigdy bym mu nie dorównała. Na szczęście dysponowałam wieloma innymi rodzajami broni.
Moja moc go odrzuciła. Szybki, celny atak, którego się nie spodziewał. Wylądował na nogach, potężny bóg tego świata, zdolny kontrolować piaski i energię pustyni. Zanim zdążył ruszyć z powrotem w moją stronę, wyraźnie wściekły, już biegłam w kierunku portalu pozostawionego wojownikom i umożliwiającego powrót do Rohami. Stamtąd mogłam otworzyć drogę do mojego świata.
– Melalekin! – krzyknął Reece za mną i choć mówiłam sobie, żeby nie patrzeć, musiałam zaryzykować ostatnie spojrzenie.
W jego oczach zobaczyłam jedynie wściekłość z powodu mojej zdrady. Potrząsnęłam głową i przycisnęłam dłoń do ust, zanim przekroczyłam portal.
Skończyłam.I
Powietrze w Bibliotece Wiedzy wydawało się chłodniejsze niż zwykle, gdy wkroczyłam tu z Honor Meadows. A może to po prostu łąki przechodziły przez swoje ciepłe miesiące i zmierzały ku tym mokrym. Świat, w którym się urodziłam, nie był jak Ziemia, gdzie pora deszczowa oznaczała dosłownie tygodnie opadów. Na łąkach chodziło o przepływ energii. Im cieplej się robiło, tym mniej mocy się rozpraszało, a kiedy się ochładzało, wszyscy dostawaliśmy zastrzyk energii.
Minęło sporo czasu, odkąd musiałam się przejmować takimi sprawami. Wszystko dzięki temu, że byłam ostatnią z bardzo potężnej rodziny transcendentów. Jednak po bitwie w Królestwie Cienia, gdzie zużyłam sporą część swojej energii, by pomóc mojej najlepszej przyjaciółce, Merze Callahan, pokonać Danamain, przydałby mi się taki zastrzyk.
Z radością przywitałabym teraz kilka chłodniejszych dni, by uzupełnić podstawowe zasoby.
Nie żałowałam skorzystania ze swojej mocy. Byłam gotowa użyć jej na Danamian tyle, ile miałam, a nawet przypłacić to życiem, byle tylko się upewnić, że moja nowa rodzina i reszta światów przetrwają. To, że się odrodziłam, bez blizn przypominających mi o ponurej przeszłości, okazało się niespodziewanym bonusem.
Każdy dzień był teraz kolejnym doświadczeniem, szczególnie z przyjaciółką taką jak Mera. Wywracała nasze życia do góry nogami i wprowadzała nas w swoje ulubione ziemskie zwyczaje. Dziś czułam jej podekscytowanie pulsujące przez naszą więź. Dość świeżą, nawiasem mówiąc. Tak świeżą, że na tym etapie ledwo powinnyśmy wyczuwać siebie nawzajem, ale dzięki wspólnym niezwykłym zasobom mocy szybko przecierałyśmy szlaki.
W królestwie w chwili mojej śmierci, gdy ogromna moc przepłynęła między nami, udało nam się nawet nawiązać mentalny kontakt i w ten sposób porozmawiać. Dotychczas nie zdołałyśmy tego powtórzyć, ale wiedziałam, że w końcu nam się uda. Teraz miałyśmy cały potrzebny czas, by próbować.
Kiedy spieszyłam w głąb wielkiej biblioteki, jak zwykle wypełniał mnie zachwyt. To pomieszczenie zawierało całą wiedzę światów i jako miłośniczce nowych faktów nigdy mi się tutaj nie nudziło. Przez większość bardzo długiego życia wręcz koiło moją duszę.
Prawdopodobnie dlatego czułam się jego właścicielką w takim samym stopniu jak Mera.
Minęłam półki z książkami o Faerie i dotarłam do miejsca, które kiedyś było centralną czytelnią, a teraz zamieniło się w… pole śniegu. Stąd ten chłód.
– Angel! Jesteś nareszcie! – warknęła Mera, wspomniana bogini, i pojawiła się między regałami jakieś sześć metrów dalej.
Nie widziałam jej od kilku dni i przez chwilę przyglądałam się jej zdecydowanie świątecznemu, a nawet nieco szalonemu wyglądowi. Rude włosy były bardziej rozczochrane niż zwykle, upięte na czubku głowy z wplecionymi w pasma zielonymi wstążkami. Zaokrąglony brzuch opinała jaskrawoczerwona suknia, na której widniał Święty Mikołaj ze słowami: „Ho, ho, ho… coś ty, kurwa, do mnie powiedział?”, wyhaftowanymi poniżej.
Zerknęłam na swoją prostą, beżową sukienkę z lekkiego jedwabiu z Faerie, idealną na gorący sezon na łąkach. Najwyraźniej ubrałam się zbyt skromnie na tę okazję. Cóż, jeśli miałabym się założyć, postawiłabym moją transcendencję na to, że Mera przygotowała już strój i dla mnie. Przypuszczenie to uprawdopodobnił widok Gastera, goblina zarządzającego biblioteką, który przebiegł obok w czerwonej, nonszalancko przekrzywionej czapce na głowie.
Z trudem powstrzymałam chichot i wyszłam naprzeciw przyjaciółce, pędzącej w moją stronę. Dla wszystkich pozostawało tajemnicą, jak w obecnym stanie udawało jej się poruszać tak szybko. Ale zdążyłam się już nauczyć, że nigdy nie należy nie doceniać tej istoty. Zaczęła życie jako zmiennokształtna, po czym ewoluowała w boginię. Boginię, która okiełznała jednego z najpotężniejszych i najstraszniejszych bogów w naszych światach: Bestię Cienia.
Prawdę mówiąc, nikt nigdy nie zdołał go w pełni okiełznać, ale Mera zdecydowanie złagodziła niektóre z jego mrocznych cech. Bestia i ja zawsze mieliśmy napięte relacje, ale dzięki Merze uważaliśmy się teraz bardziej za przyjaciół niż wrogów. To również dzięki niej używałam ziemskich słów i wszystkich przekleństw, bo czemu nie? My, długowieczni, albo dotrzymywaliśmy kroku czasom, albo wycofywaliśmy się ze światów. W pewnym momencie wybrałam wycofanie, ale teraz, po odrodzeniu, celebrowałam tę nową część siebie, która nie dźwigała już ciężaru przeżytych wieków. Wspomnienia pozostały, ale ból, kiedyś przez nie wywoływany, ustąpił.
– Ej! – Mera stała tuż przede mną. – Gdzieś ty się podziewała? Tęskniłam. A tak w ogóle, przyszłaś pomóc mi przygotować wszystko na Boże Narodzenie czy co?
Roześmiałam się i pokręciłam głową. Odkąd zaszła w ciążę, zrobiła się jeszcze bardziej wybuchowa.
– Zdaje mi się czy naprawdę jesteś coraz marudniejsza? Ile zostało do porodu?
Mera westchnęła i niemal osunęła się na mnie. Odnosiłam wrażenie, że jej ciało jest zbyt kruche jak na kogoś, technicznie rzecz biorąc, niezniszczalnego.
– A chuj wie. Shadow ciągle mi powtarza, że lepiej nie rozmawiać o tym, jak długo jeszcze, tylko cieszyć się tym doświadczeniem. – Przeszła do całej serii przekleństw i barwnych określeń na temat dupka Shadowa, a potem dokończyła: – Łatwo mu mówić, skoro to nie on nosi w sobie małą bestię i to nie on ma szalone zachcianki. Oraz – jej twarz wykrzywiła się w jeszcze większym gniewie – to nie on nie musi znosić mojego niedorzecznego partnera. Wiesz, że dziś pierwszy raz od miesięcy zostawił mnie samą? Ciągle warczy na każdego, kto się do mnie zbliży, niczym pieprzony jaskiniowiec, którym jest, ale dzisiaj musiał się udać do Królestwa Cienia, bo jakaś sprawa nie mogła zaczekać. I kazał mnie pilnować pięciu pieprzonym ochroniarzom. Pięciu!
Gdy powiedziała „pięciu”, poczułam przemożną chęć, by obrócić się na pięcie i wrócić na łąki. Niewiele rzeczy w światach mnie przerażało, nie po tym wszystkim, co widziałam i zrobiłam, ale wśród tych ochroniarzy był mężczyzna, z którym wolałam nie przebywać w jednym pomieszczeniu.
Reece z Desert Lands.
Wydawało się, że znam go wieczność. Kiedyś, dawno temu, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Teraz staliśmy się zaciekłymi wrogami, a z jakiegoś powodu ostatnio ta wrogość niemal wymknęła się spod kontroli. Po tych wszystkich stuleciach nie wiedziałam, dlaczego znów zaczął się zachowywać jak pieprzony kutafon. Nie miałam jednak ani energii, ani ochoty na to, by zgłębiać jego nowo odkrytą nienawiść do mnie. Chociaż przyjdzie czas, gdy nie zostanie nam inny wybór, jak rozwiązać nasze problemy w tradycyjny sposób: w walce.
Moje odrodzenie mogło zmienić we mnie wiele, ale umiejętności bojowe były silne jak zawsze. Lepiej dla niego, żeby pamiętał, kogo nieustannie prowokuje.
– Chodź – powiedziała Mera. Pociągnęła mnie za ramię i poprowadziła w głąb wielkiej biblioteki.
Mijałyśmy regały i mieszkańców innych światów, którzy kłaniali się nam z szacunkiem. Mera ledwo to zarejestrowała, skupiona na zimowej krainie czarów, którą tworzyła.
– Moje świąteczne przyjęcie odbywa się za dwa dni – poinformowała pospiesznie. – Dwa pieprzone dni. Pierwsze święta mojego dziecka. Po prostu nie jestem gotowa.
– Twoje dziecko jeszcze się nie urodziło – zauważyłam ostrożnie, bo jej nastroje były teraz wyjątkowo nieprzewidywalne. – Nie sądzę, żeby się przejęło, jeśli święta nie będą idealne.
Zatrzymała się, a ja przygotowałam się na krzyk. Ale zamiast tego westchnęła.
– Przesadzam, prawda? Shadow mówił mi to samo, ale myślałam, że po prostu wychodzi z niego jego wrodzona dupkowatość.
Potarła dłonią brzuch i mimo że często i głośno narzekała na trudy ciąży, już kochała swoje dziecko z intensywnością, która powinna ostrzec każdego ze złymi zamiarami, by trzymał się z daleka. Nie tylko ona zresztą. Shadow i tak wzbudzał przerażenie, a przypuszczałam, że gdy dziecko się urodzi, może się zmienić w dosłowną bestię, od której wziął imię.
To dziecko będzie najbardziej chronioną istotą w Solaris, a ja stanę w pierwszej linii, jeśli ktokolwiek spróbuje mu zagrozić. Dla Mery, Shadowa i ich potomka, mojej rodziny, walczyłabym z samymi bogami… i nawet zniosłabym władającego piaskami dupka.
Dupka, który wyglądał dziś naprawdę dobrze. Jego wielkie ciało wojownika odziane było w czarną koszulę i spodnie. Na twarz przybrał swój zwykły grymas, gdy patrzył, jak się zbliżamy, ale nie umniejszało to jego piękna. Skóra Reece’a lśniła ciemnym brązem w przytłumionym, migoczącym świetle girland rozwieszonych wokół ośnieżonej choinki. Błękit jego oczu przeszywał. Kolor, który kiedyś uważałam za swój ulubiony, teraz stał się najmniej lubianym. Nieważne, jak zachwycające były te ciemne rzęsy okalające kobaltowe sadzawki jego spojrzenia.
– Mero, nie powinnaś tak uciekać – skarcił ją i przeniósł pełen złości wzrok na mnie. – Zlecenie nam wieszania światełek było kiepską próbą odwrócenia uwagi, ale na twoje szczęście wiedziałem, że nie opuściłaś biblioteki.
Pokazała mu język i żartobliwie trąciła go biodrem. Ich relacja była taka prosta i pełna troski, a ja nie miałam pojęcia, jak jej się to z tym fiutem udało. Ale taką Mera miała supermoc: oswajanie gniewnych dusz.
Ja taką nie dysponowałam, ale nie rozpaczałam z tego powodu. Braki w obyciu społecznym nadrabiałam wyjątkowymi zdolnościami władania mieczem. W końcu co jest ważniejsze? Tylko jedna z tych cech ochroni moją rodzinę, gdy nadejdzie czas. A nadejdzie.
Zawsze coś złego czaiło się w cieniu.
– Angel, chodź! – zawołała Mera i wciągnęła mnie w swoją zimową krainę czarów.
Naprawdę się postarała przy tych pierwszych świętach w bibliotece. Ogromna jodła dominowała w pomieszczeniu, jej ciemnozielone igły połyskiwały, a wyższe gałęzie były szczodrze pokryte śniegiem. Pod nią nic nie leżało, ponieważ dostaliśmy surowy zakaz przynoszenia prezentów na tę imprezę. Zamierzaliśmy po prostu być razem jako rodzina i celebrować fakt, że wszyscy wciąż żyjemy. Co dziwne, nawet ja czułam rosnące podekscytowanie na myśl o doświadczeniu tego ziemskiego święta.
Mniej więcej w czasie, gdy Mera zaczęła rozdawać brzydkie świąteczne swetry, jak je nazwała, energia Shadowa wypełniła bibliotekę. Wrócił z Królestwa Cienia, świata, którym powinien rządzić, ale zamiast tego szkolił i nadzorował nowych władców. Królestwo przez tysiące lat trawiły nadużycia i choć zmierzało ku lepszej przyszłości, tamtejszych problemów nie dało się naprawić z dnia na dzień.
Zajmie to dekady, ale nowa Istota Najwyższa już przynosiła życie i dobrobyt swoim ludziom. Shadow dobrze wybrał swoją następczynię… A raczej zrobiła to Mera, ponieważ to na jej życzenie Istotą Najwyższą mianowano jedną z przywódczyń z Samsan Grove. A czego Mera chciała od Shadowa, to Mera dostawała.
Taka była siła prawdziwej więzi partnerskiej. Oraz obsesyjny charakter ich związku.
Sekundę po tym, jak poczułam jego energię, Mera odwróciła się w stronę partnera. Gdy się pojawił, jej twarz się rozjaśniła i już mknęła ku niemu z tą swoją zbyt dużą jak na ciążę prędkością. Aż trudno się na nich patrzyło. Nie dlatego, że nie cieszyłam się ich szczęściem, ale dlatego, że ich czysta miłość była tym samym rodzajem miłości, jaką dzielili moi rodzice.
Honor Meadows słynęło ze swoich wojowników, ale wielu nie wiedziało, że zbudowano je także na więziach prawdziwej miłości. Więziach dusz.
Więzi, której nie znałam i po tylu latach wątpiłam, czy kiedykolwiek poznam.
– Jesteś wreszcie – powiedziała Mera do swojego partnera, kiedy już skończył całować ją do nieprzytomności. Pociągnęła go w stronę ośnieżonego drzewa. – Gdzie są Inky i Midnight?
– Wciąż w królestwie, pilnują wszystkiego – odparł Shadow i rozejrzał się nieco rozkojarzony. – Nie było mnie dosłownie przez chwilę, a ty zdążyłaś w tym czasie całkowicie przerobić bibliotekę.
– Nie podoba ci się? – Mera uniosła brew.
– Jest idealnie, Słoneczko. – Usta Shadowa drgnęły.
Uśmiechnęła się szeroko i pochyliła, by go przytulić, ale nagle się zatrzymała. Zaczęła węszyć, po czym warknęła:
– Dawaj to – prychnęła, a tym razem Shadow naprawdę roześmiał się głośno.
Widok tego stoickiego bydlaka odchylającego głowę do tyłu i pomrukującego ze śmiechu był mocno niepokojący. Czasami się zastanawiałam, czy Mera nie jest tą legendarną czarownicą z Solaris.
– Shadow – warknęła Mera. – Lepiej nie zadzieraj z ciężarną kobietą.
– Naprawdę lepiej nie – wtrącił się Len, wciskający swoje wielkie ciało w zbyt małą przestrzeń, gdy próbował powiesić parę światełek. Ubrany był w swój zwykły srebrny strój, łącznie z płaszczem, ale na kołnierzu nosił czerwoną wstążkę. Przypuszczałam, że to Mera ją tam przypięła. Białe, krótko przycięte i wystylizowane włosy opadały mu na czoło. Srebrzyste oczy błyszczały bardziej dziko niż zwykle. – Czy ktoś może nam wreszcie powiedzieć, jak długo ona jeszcze będzie w ciąży?
Mera, zbyt skupiona na swoim partnerze, by przejmować się fae, niemal siłowała się z Shadowem i próbowała przeszukać jego kieszenie. Bestia oczywiście mógłby się uwolnić, ale za bardzo pochłaniało go wpatrywanie się w nią w sposób, który byłby niebezpieczny dla każdego z nas stojącego w pobliżu. W końcu znalazła to, co zwęszyła, i spod jego kurtki wyciągnęła białą papierową torbę.
Drżącymi dłońmi przytuliła ją do piersi.
– Znalazłeś. – Pociągnęła nosem. – Och, partnerze, kocham cię.
Shadow przyciągnął ją bliżej, gdy otwierała torbę i wyjmowała dziwny zielony… patyk?
– Co to, do cholery, jest? – zapytał Reece w swoim zwykłym nietaktownym stylu.
– Smażony ogórek w panierce – wyjaśniła Mera, wciąż brzmiała, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Przysięgam, kurwa, desperacko tego pragnęłam, a nikt w jadalni nie miał pojęcia, o czym mówię.
Wzięła kęs i jęknęła, a kiedy w oczach Shadowa zapłonął ogień, wiedziałam, że moja przyjaciółka za chwilę zniknie z pokoju. I rzeczywiście, po drugim gryzie i dźwięku wydanym przez Merę energia Shadowa przepłynęła przez pomieszczenie i zanim mrugnęłam, już go nie było. Zniknął i zabrał ze sobą swoje Słoneczko.
– Jedyne, co tu dziwi – odezwał się Alistair i z ciepłym uśmiechem przejechał dłonią po niebiesko-zielonych lokach – to że nie zaszła w ciążę pierwszego dnia, kiedy się spotkali. – Jego niebieskie oczy, o kilka odcieni ciemniejsze niż skóra, złagodniały, gdy patrzył za przyjaciółmi. Alistair był jednym z niewielu, którzy już włożyli swetry, wybrał zielony z cekinowym drzewkiem i napisem „Wesołych Drzewoświąt”.
– Te dwie uparte dusze miały sporo gówna do przepracowania – powiedział Len i się przesunął, by za pomocą energii fae owinąć kolejny łańcuch światełek wokół drzewa. – Ale cholera, cieszy mnie, że widzę ich takich. Chyba Shadow zmienia nas w mięczaków.
Poruszający się z wampirzą prędkością Lucien uderzył Lena w ramię, a jego zielone spojrzenie przeszywało, kiedy się skrzywił.
– Mów za siebie. We mnie nie ma nic miękkiego. – Upuścił swój złoty sweter, po czym przeczesał dłonią blond włosy, przez co zmierzwił je w bardzo atrakcyjny sposób. Ubrany na czarno, jak to często bywało, utrwalał ludzkie wyobrażenie o wampirach jako stworzeniach nocy. Jego gatunek wykazywał pewne podobieństwa do stereotypu, gdyż od niego wzięły się pierwotne mity, ale też wykazywał mnóstwo różnic.
– Simone – wydusił Len między wybuchami śmiechu, wcale nieurażony ciosem. – Mięczak.
Simone była najlepszą przyjaciółką Mery, zmiennokształtną, która obecnie przebywała na Ziemi. Coś wydarzyło się między nią a Lucienem, ale nikt z nas nie znał szczegółów. Mera oczywiście pytała. Simone jednak twierdziła, że większość historii została objęta przymusem zachowania tajemnicy, którym władały tylko najpotężniejsze wampiry, a reszta nie była warta wspominania.
Merę ta tajemnica wyraźnie denerwowała, ale na razie próbowała uszanować głupie decyzje, które ludzie podejmują, i przestała drążyć.
– Mówiłem wam wszystkim wcześniej, Simone była pod moją ochroną, nic więcej.
Lucien mógł służyć za ilustrację do powiedzenia „uderz w stół, a nożyce się odezwą”, ale zanim Len zaczął naciskać tak bardzo, że wybuchłaby wojna, Reece wynurzył się z cienia.
– Wiem, że jesteśmy na uroczystości – odezwał się i wyglądał przy tym, jakby wolał być gdziekolwiek indziej – ale muszę z wami porozmawiać o… Cóż, sam nawet nie wiem o czym dokładnie, ale wydaje mi się, że coś się dzieje w Desert Lands.
Co takiego? – spytał Galleli. Schował złote skrzydła za plecami i opuścił się z miejsca wysoko pod sufitem, gdzie wieszał światełka i girlandy. Galleli, który również zdecydował się nie wkładać swetra, był transcendentem z Honor Meadows. W przeciwieństwie do reszty z nas nigdy nie mówił na głos. Nie znałam dokładnego powodu, ale krążyły plotki, że jego głos służył kiedyś za broń, której słabsi nie mogli się oprzeć.
– Pustynie są niespokojne. – Reece potrząsnął głową. – Piaski czasu przepływają przez moją energię. Jestem wzywany w głąb Delfory.
– Rozmawiałeś z innymi rodami? – zainteresował się Lucien, poważniejszym już tonem.
– Tak. – Reece potaknął. – Ale żaden z nich niczego nie zauważył, co mnie nie dziwi. Mam najsilniejsze połączenie ze świętymi ziemiami i jeśli znów rodzi się tam jakiś problem, będę pierwszym, który się o tym dowie.
– Kiedy jest następne spotkanie rodów? – dołączył się Len.
Cieszyłam się, że zadali wiele z pytań, które i mnie krążyły po głowie. Nie chciałam, żeby Reece pomyślał, że wciąż mnie to obchodzi.
– Za sześć księżyców – wyjaśnił krótko. – Co też jest zastanawiające, bo nie mieliśmy się spotykać przez co najmniej tysiąc księżyców. Ktoś przyspieszył termin, a to samo w sobie wydaje się podejrzane.
W pokoju zapadła cisza, nie licząc rozmowy dwóch czy trzech goblinów, które przebiegły obok. Na ich głowach podskakiwały czerwone czapki.
– Desert Lands to jeden z najstarszych światów. – Musiałam w końcu się odezwać. – Jest tam wiele mocy, których nie można niepokoić, szczególnie na Delforze.
Wiedziałam o tym lepiej niż ktokolwiek. Moce pod tymi piaskami kosztowały mnie życie siostry. Reece nie spojrzał na mnie, ale też nie prychnął z pogardą, co nie uszło mojej uwadze.
– Tak, i w związku z tym mam prośbę – powiedział sztywno. – Czy towarzyszylibyście mi na tym spotkaniu? Jeśli moje przeczucia są uzasadnione, to może pojawić się poważny problem i najlepiej będzie się nim zająć od razu. Muszę się upewnić, że nigdy nie dojdzie do kolejnej wojny rodów. – Jego oczy, błękitne żagwie furii, na moment zderzyły się z moimi. – Ostatnia zniszczyła prawie nas wszystkich.
– Oczywiście, nie musisz nawet pytać – odparł Len i klepnął Reece’a w ramię. – Jak słusznie stwierdziła Mera, jesteśmy teraz watahą, a członkowie watahy trzymają się razem.
– Tak, użyła tego emocjonalnego szantażu, żeby zmusić nas do wieszania tych cholernych światełek, ale niech będzie. – Reece zaśmiał się krótko. – Wiem, że Shadow nie będzie chciał jej zabierać, gdy jest w ciąży, ale przy nas wszystkich będzie bezpieczna. Porozmawiam z nim jutro.
To sprawiło, że wyprostowałam się nieco bardziej.
Prawdę mówiąc, ciekawiło mnie to spotkanie rodów, szczególnie jeśli w ich starożytnej i świętej Delforze działo się coś niepokojącego. Ale sama ciekawość nie wystarczyłaby, żebym dobrowolnie spędzała czas z Reece’em w świecie, gdzie straciłam wszystko…
Chyba że Mera tam będzie. Gdzie Mera, tam i ja.
Kiedy tym razem spojrzeliśmy na siebie, nastąpił moment porozumienia między nami. Pójdę do Desert Lands za sześć księżyców, z powrotem do miejsca, gdzie skończyła się nasza przyjaźń. Miejsca, gdzie kryły się nasze stare rany i straty. Miejsca, gdzie zostało pochowane moje serce, i to nie tylko z powodu śmierci Leki.
Może w końcu przepędzę duchy przeszłości, odkopię fragmenty mojego serca i wreszcie pozwolę, aby nasza waśń się zakończyła.
Na dobre.II
Po kilku godzinach Mera i Shadow wrócili i wspólnie wysłuchaliśmy planów Reece’a. Przekonanie ich zajęło trochę czasu, ale w końcu Shadow ustąpił pod wpływem determinacji swojej partnerki, która twierdziła, że bez niej to się nie powiedzie.
– Zatem dziś powinniśmy urządzić święta – dodał Shadow. – Skoro musimy przygotować się do tej podróży, a Reece musi wrócić do domu, żeby utorować nam drogę.
Mera przełknęła ciężko, ale nie protestowała.
– W zasadzie wszystko jest już przyszykowane – powiedziała z wymuszonym uśmiechem. – Możemy świętować.
Wymieniłam spojrzenia z Lenem, który westchnął i sięgnął po swój sweter. Poszłam w jego ślady i po chwili wszyscy mieliśmy na sobie nasze wełniane potworki, czym wywołaliśmy tym razem szczery uśmiech na twarzy Mery.
– Jest idealnie – szepnęła.
Nawet Galleli, który zwykle nie zakrywał torsu, dał się ponieść świątecznej atmosferze. Jego sweter miał otwory na skrzydła, bo Mera pomyślała o wszystkim. Sama dysponowałam teraz większą wygodą, bo mogłam chować skrzydła, kiedy ich nie potrzebowałam. Na początku odczuwałam to jako swoistą stratę, ale teraz uznawałam za zaletę.
– Jestem wdzięczna za każde z was – wyznała Mera i uniosła kryształowy kieliszek, w którym woda błyszczała w przytłumionym świetle. – Shadow, Angel, Galleli, Alistair, Reece, Len, Lucien, Gaster, a także Inky i Midnight, których mi tu brakuje… – Wzruszenie na moment odebrało jej mowę, ale się opanowała i kontynuowała, aż wymieniła wszystkie gobliny i wielu innych stałych bywalców biblioteki.
Ledwo powstrzymałam śmiech na widok twarzy pozostałych: irytacja i miłość doskonale się ze sobą mieszały.
Wreszcie Mera usadziła nas wszystkich wokół kominka, czyli jej ulubionego miejsca, i podała nam kubki z eggnogiem i gorącą czekoladą. Nawet istoty, które zwykle nie przepadały za takimi napojami, zrobiły jej przyjemność i rozkoszowały się ich smakiem. Mogłabym się założyć, że każdy z nas czuł się pogodniejszy i szczęśliwszy dzięki temu doświadczeniu. Ja na pewno.
Skądś zaczęły płynąć kolędy, co dodało nam wszystkim otuchy.
Otuchy, której, jak przypuszczałam, będziemy potrzebować podczas nadchodzącej podróży.
***
Wiedziałam, że będę musiała wrócić do krainy, w której straciłam ostatni kawałek swojego serca i duszy, więc spędziłam kilka dni na przygotowaniach: spacerowałam po łąkach i medytowałam w najbardziej kojących zakątkach mojego terytorium.
Wiele warstw w tym świecie zostało zaprojektowanych przez członków mojej rodziny i to właśnie tam się udawałam, by doświadczyć ich bliskości. Warstwa mojej siostry była pustynią, dziwnie podobną do Delfory, gdzie oddała ostatnie tchnienie. Mimo bólu, który przywoływały wspomnienia, zatrzymałam się tam i siedziałam w cieple, czułam jej esencję głęboko w naszej mocy.
Właśnie to bałam się utracić lata temu. Nawet gdy walczyłam z Danamain, nie użyłam całej energii. Nie straciłam rodziny. Bo przecież dopóki mogłam zachować bliskich przy sobie, przetrwałabym wszystko, co los mi zgotuje.
Po opuszczeniu warstwy siostry udałam się do tej, w której odnajdywałam najwięcej spokoju – do moich lasów.
Odrodzenie się zabrało wiele bólu z mojej duszy, stłumiło dawne smutki do rozmiaru, z którym czułam się pogodniejsza. Wolna. Ale to nie znaczyło, że powrót do Desert Lands będzie łatwy. Mógł się okazać najtrudniejszym zadaniem, jakiego kiedykolwiek się podjęłam, bo tamtego dnia zawiodłam wszystkich: Reece’a, moją rodzinę i mój honor. Transcendenci byli wojownikami, nie uciekaliśmy z pola bitwy.
Reece miał prawo się na mnie złościć, ale w pewnym momencie trzeba umieć powiedzieć dość.
W końcu stałam się na tyle dojrzała, by wiedzieć, że poniosłam już wystarczającą karę. Po kilku wiekach walki, dłuższej i cięższej, niż doświadczył jakikolwiek inny transcendent, bez stworzenia więzi i latach katowania samej siebie odechciało mi się być workiem treningowym Reece’a. Nadszedł czas, by zaakceptować obie strony tego, kim teraz byłam: transcendentem i feniksem zrodzonym z Nexusa.
Moce zjednoczyły się doskonale, scaliły dwa światy w jeden, ale potrzebowałam błogosławieństwa Tholi, naszego duchowego przewodnika, by naprawdę scementować nowe aspekty swojej osobowości. Z tą myślą, po dniu medytacji, opuściłam własne terytorium i udałam się do niebios.
To tutaj spotykali się nasi najwyżsi przywódcy, najsilniejsi z każdego klanu, by zarządzać równowagą światów, o które walczyliśmy. Istniało wiele światów, znacznie więcej niż te, które Shadow połączył w Solaris. Kiedyś transcendenci dbali o równowagę w każdym z nich, ale dziś nasze szeregi tak się przerzedziły, że byliśmy rozproszeni zaledwie po kilkunastu światach.
Nasze dziedzictwo chyliło się ku upadkowi, ale zawsze będziemy walczyć. Do bolesnego końca, kiedy światło zostanie pochłonięte przez ciemność.
Unosiłam się ku niebiosom, machając silnymi skrzydłami. Były to te same, z którymi się urodziłam, tylko teraz wzdłuż ich bursztynowych końców płonął ogień. W pierwszych dniach po przemianie przeszłam kilka minizałamań. Tak wiele mojej tożsamości… mojej samooceny wiązało się z podobieństwem do siostry, że utrata tego mnie zabolała. Ale teraz akceptowałam to wszystko.
Moją drugą szansę.
Gdy się wznosiłam, krajobraz wokół mnie bladł, a czerwień skrzydeł stawała się wyraźniejsza, aż wyglądały, jakby płonęły. Jakby światło ze mnie też się wydostawało. Transcendenci rodzili się podobnie jak ludzie. Większość światów ewoluowała tak, by dzielić podobne sposoby rozmnażania, wszystko za sprawą pierwotnego boga. Dla nas jednak było to coś więcej. Oprócz łączenia genów następowała wymiana światła i energii. To odziedziczone światło pozostawało w nas i ogrzewało naszą esencję, co zasilało nasze moce. Wraz z odrodzeniem moje jasne i ciemne strony mogły utworzyć jedność. Transcendenta wypełnionego ogniem Nexusa.
Kiedy moje stopy dotknęły srebrnej chmury będącej wejściem do świętej krainy, schowałam skrzydła, na razie ich nie potrzebowałam. Starszyzna bez wątpienia wiedziała o moich zmianach, niewiele bowiem umykało ich uwadze. Musieli poczuć moją moc w ostatecznej bitwie, zwłaszcza że liczni przywódcy światów śledzili naszą podróż. Gdybyśmy przegrali, dla nikogo nie byłoby już nadziei. Tworzyliśmy ostatnią linię obrony przeciwko Dannie.
Szłam przed siebie i podziwiałam otaczającą mnie iluzję. Jakbym znalazła się pośrodku srebrnej chmury. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam tę krainę niebios, przesunęłam dłońmi po jej powierzchni, bo liczyłam, że będzie tak miękka, na jaką wyglądała, tylko po to, by odkryć, że nie ma tu nic namacalnego. Wielu z nas przekonało się na własnej skórze, że nie wolno się opierać tu o ściany, chyba że chce się runąć w dół, ku łąkom.
Dziś w krainie niebios panowała cisza. W spotkaniach rady uczestniczyli starsi, po jednym z każdego najpotężniejszego na łąkach klanu. Mój ojciec był starszym, podobnie jak moja siostra, ale gdy oboje odeszli, ja odmówiłam przyjęcia tej roli. Nie interesowało mnie rządzenie tym światem. Poczucie winy, które nosiłam po śmierci siostry i swoim późniejszym zachowaniu, przekonało wszystkich, że lepiej będzie trzymać mnie z dala od polityki.
Starsi tu tylko bywali, ale nasz duchowy przewodnik, Tholi, nigdy nie opuszczał tego miejsca. Nie należał do transcendentów, właściwie nie miał w ogóle rasy ani płci. Trudno było opisać go inaczej niż jako wirującą mgłę zawierającą całą moc, wiedzę i energię tworzącą serce tego świata. Istniało jeszcze dwunastu starszych, ale ostateczna władza zawsze spoczywała w naszych sercach. Dlatego kraina niebios nieustannie się przemieszczała i była dostępna tylko dla tych wystarczająco silnych, godnych zaufania i potężnych, by zostać starszymi. Musieliśmy chronić nasze serca, bo wszyscy wiedzieliśmy, co się dzieje, gdy serce zostaje zdeprawowane.
Zbliżyłam się do centrum krainy niebios, a chmura wygięła się na zewnątrz i utworzyła bańkę, co pozwoliło mi wejść do środka. Strużka energii przepłynęła po mojej skórze i jak zawsze osiadła głęboko w mojej piersi, otuliła mnie jak stary przyjaciel.
Wirująca srebrna mgła Tholi wyglądała tak, jak ją zapamiętałam, przypominała mi świetlistą wersję Inky’ego i Midnight.
Witaj, pradawna.
Zawsze nazywał mnie pradawną, chociaż w porównaniu z nim byłam młoda.
Klęknęłam i pochyliłam głowę.
– Wybacz przybycie bez zapowiedzi, ale muszę natychmiast wyruszyć na misję i uważam, że nie powinnam iść bez twojego błogosławieństwa.
Kiedy podniosłam wzrok, mgła formowała się właśnie w idealną kulę, jej ciepła obecność podpłynęła bliżej i mnie ogarnęła. Wymagało prawdziwego wysiłku, by opuścić bariery i pozwolić jej szukać we mnie, wyczuwać prawdę tego, co powiedziałam. Ale nie po to tu przybyłam, by walczyć z błogosławieństwem.
Szczerze mówiąc, obecność nie była nachalna, gdy przesuwała się przez moje wspomnienia… emocje… skażoną złamaniem esencję, która kiedyś plamiła moją duszę, ale teraz w większości zniknęła.
Zmieniłaś się.
– Tak, odrodziłam się po ostatniej bitwie. – Potaknęłam i wstałam. – Najwyraźniej śmierć tym razem mnie nie chciała.
Jesteś wciąż ważna dla światów. Śmierć o tym wie, podobnie jak ja.
Słowo „ważna” kołatało się przez chwilę w moim umyśle. Nie dlatego, że mnie zaskoczyło, wszyscy transcendenci byli ważni, ale dlatego, że teraz nabrało innego znaczenia. Byłam ważna nie tylko ze względu na utrzymanie równowagi i ratowanie światów.
Znów miałam rodzinę i lubiłam myśleć, że śmierć mnie ominęła, ponieważ postanowiono dać mi prawdziwe życie. Może uznano, że zasługuję na tę drugą szansę.
Może ja też tak uważałam.III
Tholi nie zadawał więcej pytań, a ja stałam, wydawało mi się, że godzinami, i wchłaniałam każdą kroplę kojącej i oczyszczającej mocy, która spływała po mojej skórze.
Nie czułam się fizycznie silniejsza po otrzymaniu błogosławieństwa, ale byłam bardziej spokojna. A jeśli czegokolwiek nauczyłam się w swoim długim życiu, to tego, że spokój często przewyższa moc. Moc można ukraść, zdobyć i otrzymać w nagrodę. Znajdowała się wszędzie, gotowa do wzięcia.
Ale spokój… Spokój był znacznie trudniejszy do osiągnięcia.
Wróciłam na łąki gotowa na to, co miało się stać.
Nadszedł czas, by udać się znów do Biblioteki Wiedzy.
Najpierw jednak, świadoma, jak skomplikowane może się okazać czerpanie energii w starożytnym i potężnym świecie, jakim były pustynie, postanowiłam dodać kilka kolejnych warstw mocy rodzinnej do mojej wewnętrznej studni. Nie tyle, ile zabrałam do Królestwa Cienia, ale wystarczająco dużo, by w razie potrzeby mieć zapasy.
Bitwa w królestwie pochłonęła około jednej trzeciej mojej mocy. Wciąż jednak dysponowałam tysiącami warstw, zostawiłam sobie jej mnóstwo do wykorzystania. Liczyłam na to, że na Delforze nie działo się nic szczególnie niepokojącego. Spali tam starożytni bogowie i nikt z nas nie chciał ich przebudzenia. Związek Reece’a z tą krainą sam w sobie był niezwykły, ale nawet on nie mógłby powstrzymać fali zniszczenia, gdyby bogowie powrócili na powierzchnię.
Pobrałam kilka warstw mocy, które zapadły się głęboko we mnie, a światło błogosławieństwa zmieszało się z białą, kontrolowaną przeze mnie siłą. Dawno nie czułam się tak silna, wolna i pogodna. Świetny wstęp do lepszej przyszłości.
O ile duchy spoczywające na pustyniach zostawią mnie w spokoju.
Skończyłam pobierać moc i wróciłam na najwyższy poziom łąk, gdzie otworzyłam przejście do biblioteki. Wirujący portal kojarzył mi się teraz z domem i miłością. Magią Mery. Rodzajem magii, z jakim chciałabym zaznajomić wiele gatunków i światów. Mera była pyskata, ale miała czyste serce i, co najważniejsze, duszę otwartą, kochającą i dobrą, przyciągającą wszystkie poturbowane istoty do swojego ciepła.
Weszłam do biblioteki i natychmiast ogarnął mnie zapach magii Shadowa zmieszany z wonią pergaminu i atramentu. Korzystałam z tej przestrzeni od zdawałoby się wieczności i nawet z obecnymi świątecznymi dekoracjami każda jej część była mi znana i emanowała urokiem.
Światła i złociste lśniące wstęgi rozciągały się teraz wśród regałów i wokół drzwi. Mera ciężko pracowała. A raczej grupa goblinów pod wodzą ich nieustraszonego przywódcy Gastera harowała nad urzeczywistnieniem wizji Mery.
W powietrzu unosił się aromat mięty pieprzowej i świerku, a w kominku trzaskał wesoło ogień. Przesuwałam dłońmi po dekoracjach, szczególnie zachwyciła mnie czerwono-złota wstęga przeplatana migoczącymi białymi światłami.
Mera wzięła to już i tak magiczne pomieszczenie w obroty i podkręciła jego czar o kilka poziomów.
Podążałam za naszą więzią, aż odnalazłam jej energię. Mera leżała rozciągnięta na czerwonym szezlongu przy choince. Nasza więź, wciąż świeża, była nieco przytłumiona między światami, ale tutaj pulsowała w mojej piersi jak kolejna linia mocy. Przyjdzie czas, gdy zdołamy się nawzajem odnaleźć bez względu na to, w których światach akurat będziemy przebywać, ale na razie wystarczało mi samo wyczuwanie jej obecności.
– Angel! – zawołała z uśmiechem i zjadła ostatnią czekoladkę z torebki leżącej na jej piersi.
Niezgrabnie podniosła się na nogi, a mnie zdziwiło, że Shadow nie krąży w pobliżu na wypadek, gdyby złamała paznokieć. Sama też bywałam nadopiekuńcza, ale ci faceci traktowali ją jak porcelanową lalkę tylko dlatego, że spodziewała się dziecka, i zapominali przy tym, jaka z niej twardzielka. Moja najlepsza przyjaciółka nosiła w sobie bóstwo, a to była największa magia ze wszystkich.
– Gdzie twoja świta? – Rozejrzałam się, jakby w każdej chwili mogli wyskoczyć zza regałów, gdybym podeszła zbyt blisko.
– Nie uwierzysz, ale kręcili mi się koło tyłka całe rano, dopóki nie wkurzyłam się na maksa – powiedziała Mera z radosnym uśmiechem. – Teraz kręcą się w pobliżu i udają, że pracują, choć wiem, że po cichu mnie chronią w swój przesadny sposób.
Za nami rozległo się klaśnięcie.
– A nie mówiłem? – warknął Lucien.
– Ty. Kompletny. Idioto – odwarknął Len. – Teraz na pewno wie, że tu jesteśmy.
Mera przewróciła oczami i spojrzała na mnie wymownie, po czym potrząsnęła głową i podniosła głos:
– To się robi naprawdę męczące! Nie zmuszajcie mnie, żebym przypomniała wam, kim jestem. Dosłownie przypiekę wasze tyłki i dam je Midnight na przekąskę.
Zmieniłam pozycję i przyjrzałam się półkom najbliżej choinki. Po kilku sekundach dostrzegłam fae i wampira. Nie wyczułam ich obecności, więc musieli maskować swoją energię. Mogłabym ich wywęszyć, gdybym wzmocniła swoją moc, ale nie uważałam tego za konieczne.
Zanim Mera zdążyła dodać coś jeszcze, Len i Lucien opuścili swoją kryjówkę swobodnym krokiem, jak zwykle ubrani odpowiednio w srebrny i czarny strój. Fae posłał Merze swój najjaśniejszy uśmiech.
– Wiesz, że Shadow nas zamorduje, jeśli nie będziesz należycie…
– Len chciał powiedzieć – przerwał szybko Lucien – że Shadow zlecił nam opiekę nad tobą, podczas gdy on dopracowuje szczegóły wyprawy do Desert Lands. Jesteśmy tu, by zadbać o bezpieczeństwo twoje i małego Shadowa.
Mera obrzuciła ich gniewnym wzrokiem i delektowała się przez chwilę własnym niezadowoleniem, po czym wydała z siebie teatralne westchnienie.
– Nie wątpię w dobre intencje Bestii, ale czeka mnie poważna rozmowa z nim o granicach. Głównie o tym, że on powinien jakieś mieć.
Tym razem nie powstrzymałam prychnięcia.
– Naprawdę? – zapytałam, gdy spojrzała z powrotem na mnie. – Jesteś do niego równie przywiązana. Założę się, że połowa twojego obecnego rozdrażnienia wynika z tego, że Shadowa tu nie ma.
Chciała się ze mną kłócić. Twarz jej się wykrzywiła, a rude, rozpuszczone włosy latały we wszystkie strony. Nie mogła jednak bezczelnie skłamać mi prosto w twarz, bo wiedziała, że ją na tym przyłapię.
– Podobno jesteś moją najlepszą przyjaciółką – odezwała się w końcu, wyraźnie powstrzymując uśmiech. – Spodziewałam się, że staniesz po mojej stronie.
Podeszłam, by ją przytulić. Uściski były stosunkowo nowym elementem w moim życiu, ale Mera zmieniła nas wszystkich do tego stopnia, że nikt już nawet nie mrugnął okiem na widok takiego kontaktu. Niektórzy z nas mogli być nawet odrobinę uzależnieni, choć nigdy by się do tego nie przyznali.
Mimo brzucha między nami w naszym uścisku nie było żadnej wolnej przestrzeni. Bez wstydu przed samą sobą zamknęłam oczy i chłonęłam każdy gram miłości, którą tak szczodrze się dzieliła. Mera stanowiła anomalię w naszym świecie. Zawsze wiedziałam, że Shadow to sprytny drań. Dostrzegł w niej ten dar w momencie, gdy przerzucił ją sobie przez ramię, i nigdy już nie obejrzał się za siebie.
– Zawsze będę twoją najlepszą przyjaciółką – zapewniłam, kiedy się od siebie odsunęłyśmy. – Jesteśmy rodziną. Treasora. A żaden transcendent nie mówi tego bez powodu.
Naprawdę nie mówi.
Głos zabrzmiał w naszych głowach, gdy Galleli wyleciał zza rogu. Skrzydła utrzymywały go w powietrzu. Ten widok przypomniał mi o moim błogosławieństwie, ponieważ był starszym i wielokrotnie uczestniczył w spotkaniach rady w krainie niebios. Należał do pierwszych przedstawicieli naszego gatunku, emanował potężną, jasną energią. Mówiono, że jego głos był najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek rozbrzmiewał na łąkach. Sprawiał, że ludzie płakali, a istoty nadprzyrodzone się zakochiwały. Przyczynił się do powstania wielu ludzkich legend o aniołach. Z drugiej strony stanowił też broń. Nie znałam powodu, dla którego Galleli przestał przemawiać inaczej niż w naszych umysłach, ale wyczuwałam, że ktoś, kogo powinien był chronić, ucierpiał z powodu jego mocy.
Mera przywitała go serdecznie i przytuliła tak samo jak mnie, już niezrażona jego sposobem komunikacji. Nastała cisza, gdy Galleli mówił tylko do niej, zanim znów zwrócił się do nas wszystkich.
Shadow wysłał mnie, żeby przekazać wam, że rozmawiał z Reece’em. Wyruszamy do Desert Lands pojutrze. Obaj zdecydowali, że potrzebujemy jeszcze jednej lub dwóch nocy, by nabrać sił i omówić strategię.
Mera skinęła głową, po czym pogładziła się po brzuchu.
– Nie ma mowy, żebym pozwoliła wam pojechać beze mnie, Shadow o tym wie. Dlatego zachowuje się jak zrzędliwy osioł.
– Samo słuchanie, jak ktoś tak o nim mówi i nie zostaje spopielony, to prawdziwa nowość. Chyba nigdy mi się to nie znudzi. – Lucien parsknął śmiechem.
– To naprawdę powiew świeżości – dodał Len i skrzyżował ramiona na piersi, przez co jego srebrny płaszcz napiął się na torsie.
– Skoro Shadow cię przysłał – zaczęła Mera i zmarszczyła brwi – to znaczy, że nie wróci przez jakiś czas?
Wciąż jest w królestwie, potwierdził Galleli. Ponieważ możemy być poza zasięgiem komunikacji, chciał się upewnić, że Inky i Midnight wiedzą, co trzeba zrobić, by tamten świat funkcjonował.
– Tak, to ma sens. – Zmartwiona mina Mery zmieniła się w zamyśloną. – Nie powinniśmy ufać nikomu innemu, a absolutnie nie możemy pozwolić, by Królestwo Cienia znów popadło w ruinę. To jego ostatnia szansa.
Nikt się z nią nie spierał. Kraina ta, przez lata odcięta od reszty, wreszcie mogła uczestniczyć w globalnej wymianie energii i sojuszy. Odzyskanie jej miejsca w Solaris było istotne z wielu powodów.
– Shadow wszystko ogarnie – stwierdził z przekonaniem Lucien. – Zawsze tak jest.
– Jasne. – Mera przytaknęła. – Tymczasem może mnie ktoś uświadomić, czego powinniśmy się spodziewać na pustyniach? To spotkanie rodów brzmi strasznie politycznie.
Wzmianka o pustyniach jak zwykle zabolała, ale prośba o przedstawienie zasad wydawała się jak najbardziej zasadna.
– To będzie dość długa historia – ostrzegłam i pokazałam ręką, by usiadła z powrotem na kanapie.
Zajęłam miejsce po jej prawej stronie, a Len opadł po lewej. Pozostała dwójka rozgościła się w puchatych fotelach w czerwono-zieloną szkocką kratę naprzeciwko nas.
Jakimś cudem wyściełany podnóżek pojawił się przed Merą, wypłynąwszy zza choinki, a gdy westchnęła i oparła na nim stopy, wiedziałam, że Shadow nawet na odległość troszczy się o swoją partnerkę. Ich prawdziwa więź była czymś wyjątkowym.
Wszyscy się już usadowili, więc zaczęłam:
– Desert Lands to jeden z najstarszych światów, nawet wśród pradawnych. Stary i kurczowo trzymający się swoich zwyczajów. Jest osiem głównych rodów, które działają podobnie jak rody królewskie w świecie ludzi. Princeps, czyli przywódca, to pozycja dziedziczna, a hierarchia mocy gwarantuje, że najsilniejsi otrzymują najlepsze ziemie i zasoby.
– Czy tam są tylko piach i kurz? Wydmy i oazy? – spytała Mera, a jej oczy błyszczały z zaciekawieniem, bo kochała wiedzę tak samo jak ja.
– Ich świat to mieszanka różnych piasków – wyjaśnił Lucien z cichym śmiechem. – Reece pochodzi z Rohami, z jego czerwonymi piaskami. Ma nad nimi kontrolę jak nikt inny w tym świecie. Pozostałe rody wywodzą się z krain o różnych odcieniach złota, brązu, pomarańczu i tak dalej, z wyjątkiem Delfory, krainy najczarniejszej nocy.
Jako przyjaciel Reece’a Lucien pewnie wiele razy odwiedzał pustynie, ale generalnie nie były one otwarte dla przypadkowych wędrowców.
– Więc ta Delfora to święta ziemia – powiedziała Mera. – Co to dokładnie znaczy?
Odczekałam chwilę, czy ktoś odpowie, ale nikt się nie odezwał, więc sama zabrałam głos. Ważne, by wszyscy zrozumieli, w co się pakujemy.
– To miejsce, gdzie spoczywają starożytni. Bogowie z przeszłości, których ułożono do snu, by powstrzymać ich od kroczenia ścieżką zniszczenia, która unicestwiłaby światy. Delfora ma wiele zabezpieczeń, by nie pozwolić im się przebudzić. Właśnie dlatego nikt nie przemierza jej piasków.
– Myślałam, że Reece jest bogiem – wtrąciła Mera i zmarszczyła brwi. – Chcesz powiedzieć, że istnieją starożytni i potężniejsi bogowie od niego?
– Prawdziwa mistrzyni słowa – odparł Len z uśmieszkiem. A gdy ciężarna i przepełniona hormonami bogini sięgała ręką, by go pacnąć, pospiesznie dodał: – Nikt tak naprawdę nie wie, dlaczego Reece jest potężniejszy niż ktokolwiek inny na pustyniach. Z jakiegoś powodu ma więź ze starożytnymi, a wraz z nią kontrolę nad wszystkimi piaskami. Reece jest najsilniejszy ze swojego rodu. Mógłby być ich przywódcą, gdyby tego chciał.
– Czego zdecydowanie nie chce – uzupełnił Lucien i pokręcił głową. – Odkąd stracił brata, Reece wiedzie życie wędrowca.
Mera wypuściła cicho powietrze, a kiedy się odezwała, w jej głosie słychać było smutek.
– Nosi swoje straty niczym tarczę i nie pozawala nikomu się zbliżyć.
Tamtego dnia na Delforze ja straciłam siostrę, a jego brat, Rhett, został ranny. W bitwie, której, jak uważał Reece, mogłam zapobiec.
Nic dziwnego, że Reece wciąż mnie nienawidził, ale mimo to pozostawałam lojalna. Len stwierdził, że nikt nie wie, dlaczego Reece jest uważany za boga, ale to nie była prawda. Dwie osoby wiedziały.
Jako jedna z nich zamierzałam zabrać tę tajemnicę do grobu.