Orient - ebook
Orient - ebook
Nowe, zdumiewające śledztwo Jakuba Kani zaprowadzi go do Chin – państwa wielkich pieniędzy i ambicji, wielkiej mafii i... wielkich zagadek
W Terespolu przed kolekturą lotto omdlewa człowiek, a z jego rąk wypada kupon z sześcioma zwycięskimi liczbami. W tym samym czasie siedem tysięcy osiemset trzydzieści kilometrów dalej pewien mężczyzna opracowuje plan, który ma przynieść miliardowe zyski i zmienić układ sił w jednym z najważniejszych państw Europy.
Co w tym czasie robi były prokurator IPN-u Jakub Kania? Właśnie dostał nową pracę i misję, a ta zawiedzie go do Szanghaju i wplącze w śmiertelnie niebezpieczną intrygę, w której ważną rolę odegrają chińskie triady, polskie służby specjalne i… zbieracze złomu spod Terespola. Najważniejsza jest jednak zagadka zaginięcia gdzieś między Polską a Chinami najsłynniejszego pociągu na świecie. Warto dodać, że śladami Kani wyrusza jego dobra znajoma kapitan Teresa Barska.
Siembieda w pełnej rozmachu powieści, jak zwykle mistrzowsko łącząc fakty i fikcję, ujawnia tajemnice chińskiej mafii i jej powiązania z komunistycznym państwem, zdradza sekrety wywiadów oraz–z wyjątkowym poczuciem humoru–branży złomiarskiej. Prowadzi przy tym błyskotliwą rozprawę o hazardzie, lojalności, zemście, przeznaczeniu oraz… depresji.
W jaki sposób uwielbiany przez czytelników Jakub Kania–mężczyzna z wybaczalną nadwagą i unikalnym talentem do rozwiązywania historycznych zagadek–wybrnie z kłopotów i uniknie pułapek, które zastawiają na niego najniebezpieczniejsi ludzie na świecie? Tak jak zawsze: inteligentnie i brawurowo, a przede wszystkim w zupełnie niespodziewany dla czytelników sposób.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-4425-6 |
Rozmiar pliku: | 943 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przysłowie chińskie
PROLOG
Jesień 1933 roku
Szatański plan – pomyślała sympatyczna Angielka po czterdziestce siedząca przy stoliku Café Orient w Kairze i studiująca papiery rozłożone na blacie.
Były na nich przestrzenne szkice czegoś, co przypominało szufladę, oraz pierścieni pokrytych cyframi. Zarówno rysunki, jak i ich objaśnienia musiał wykonać ktoś, kto przez wiele lat pilnie uczył się kaligrafii.
Angielka spojrzała na nie raz jeszcze i uśmiechnęła się do swoich myśli.
Człowiek, który właśnie przysłał szkice pocztą z Genewy, był jej wielką fascynacją. Poznali się kilka lat temu w podróży do Konstantynopola, który teraz nosił nazwę Stambuł i Angielce kojarzył się z ludzkim mrowiskiem. Najbardziej w życiu nie znosiła tłumu, hałasu, podniesionych głosów, dżemu pomarańczowego i mleka, zwłaszcza gdy się gotowało i kipiało jak to cholerne miasto.
Towarzysz podróży do Stambułu potrafił ją wyciszyć. Słuchanie go było jak balsam dla duszy.
Miał siedemdziesiąt kilka lat, długie białe włosy i wąską brodę w tym samym kolorze, która trochę upodabniała go do kozy. Był Chińczykiem urodzonym w Szanghaju, mieszkającym w Szwajcarii i robiącym w Europie jakieś kolosalne interesy. Przez niezwykłe zielone oczy Angielka na swój użytek nazywała go Nefrytowym Starcem.
Pojawiał się w jej podróżach na Wschód jak duch, który przybywa wtedy, gdy jest najbardziej potrzebny. Pomógł pokonać kilka życiowych wiraży, pozbyć się nieprzyjaciół i bronić swego. Był skuteczny, niezawodny i bezwzględny. Lubiła tak wyraziste postacie. Orzeźwiająca odmiana po poznanych w podróży znudzonych brytyjskich arystokratach, ich pretensjonalnych żonach i zblazowanych lokajach zapełniających przedziały pociągów i kajuty statków.
Ostatni raz widzieli się kilka tygodni temu w tej samej kafejce niedaleko koptyjskiego kościoła Świętego Sergiusza w Starym Kairze. Angielka, ubrana tak jak dziś w spódnicę do kostek i kolonialną bluzę z tenisu z naszywanymi kieszeniami, była rozdrażniona. Kilka dni wcześniej otrzymała list od pewnego klubu w Londynie, który wykluczył ją z członkostwa, posądzając o skłonność do uznawania sił nadprzyrodzonych.
– Cholerni dranie – poskarżyła się Nefrytowemu Starcowi. – Jeszcze mnie popamiętają.
Chińczyk zamilkł i przymknął powieki. Musiała chrząknąć po kilku minutach, aby wydobyć go z ciszy i bezruchu.
– Chcesz wymierzyć sprawiedliwość? – spytał, otwierając oczy.
– Bardzo.
– Pomogę ci – odpowiedział. – Ale według mojego planu.
W takich momentach robił się zimny i twardy jak metal pozostawiony na mrozie.
– Co miałabym zrobić? – spytała, odczuwając lekki dreszczyk.
– To, co umiesz najlepiej. Zgromadź wszystko, o co cię oskarżają. Niczego nie pomiń. A potem uderz w to z całą siłą.
– W jaki sposób?
Objaśnił jej swój plan ze szczegółami. Był bardzo dobry, tak dobry, że nagle przestraszyła się, że może się nie udać.
– Uda się – powiedział, jakby czytał w jej myślach. – Jak ty skończysz swoje, wkroczę ja.
– I co zrobisz?
– Zamienię to w grę.
– W chińczyka? – uśmiechnęła się.
– Grę przegraną przez ludzi, którzy cię skrzywdzili. Będą tego gorzko żałować, gdy zobaczą, jak świat kibicuje tobie, a nie im.
Sięgnął po serwetkę, narysował na niej pierścień z cyframi. I objaśnił jego działanie.
Przyjrzała się rysunkowi.
– O czymś zapomniałeś – Angielka była bardzo spostrzegawcza. – Tu brakuje cyfry...
Chińczyk położył palec na ustach.
– Nie wymawiaj tego słowa. Oznacza śmierć. Na tym będą oparte reguły gry.
– Naprawdę chcesz to zrobić i zaprosić do gry cały świat?
Przymknął powieki na znak potwierdzenia.
Przypomniała sobie rozmowę sprzed paru tygodni, zerkając na szczegółowe plany i opis, które przysłał wczoraj do jej hotelu. Odkroiła widelczykiem kawałek kunafy i pozwoliła, aby egipski deser wypełnił jej usta słodyczą. Gra wkrótce się rozpocznie – ucieszyła się i dodała do tego osobistą refleksję, że jeśli diabeł istnieje, to z pewnością ma skośne oczy.