- W empik go
Orland szalony. Orlando furioso - ebook
Orland szalony. Orlando furioso - ebook
Orland szalony (Orlando furioso) – epos rycerski, najdłuższy znany epos europejski opisuje przygody Orlanda, paladyna króla Franków, Karola, walki z najazdem muzułmańskim oraz nieodwzajemnioną miłość Orlanda do Angeliki, królewny z Orientu. Epos zawiera również wiele rozbudowanych dygresji (szczególnie przygody Rudgera (Ruggiero) i Bradamanty (Bradamante), przodków panującej w Ferrarze rodziny d’Este, patronów poety), wiele elementów fantazji i magii oraz walki dobra ze złem.
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i włoskiej
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-468-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I. PIEŚŃ PIERWSZA
Argument
Angelika przez pola, przez lasy ucieka
Sama jedna; Rynalda koń jego nie czeka,
On za niem pełny gniewu i miłości chodzi,
Potem straszny z Feratem pojedynek zwodzi.
Ferat czyni przysięgę, że z strony przyłbice
Strzyma lepiej, niż pierwej, swoje obietnice.
Sakrypant swą najduje pannę miedzy lasy;
Ale mu dobry Rynald przerwał jego wczasy.
Alegorye
W tej pierwszej pieśni w Orlandzie, Rynaldzie, Feracie i Sakrypancie widziemy, jako więtsza moc jest miłości, niźli każda insza na świecie; w Angelice przeciwnem obyczajem znać się daje, jako w bacznej i roztropnej białej głowie więtsza się stateczność, niż w mężczyźnie, najduje, która tyle się tylko powolną pokazuje, ile jej uczciwe pozwala. Zawady potem, które się trafiają tem rycerzom, którzy na jej uczciwem gwałt chcieli uczynić, znać nam dają, jako nieba niemal zawżdy życzliwe się pokazują tem, którzy się w niem kochają.
1. Skład pierwszy
Płeć białą, bohatyry, wojny i miłości
Śpiewać będę i godne pamięci dzielności,
Które się działy w on czas, kiedy morskie brody
Przebyli Murzynowie na francuskie szkody,
Idąc za króla swego nieutrzymanemi,
Agramanta młodego, gniewami wściekłemi,
Który się przysiągł zemścić na cesarzu Karle
Śmierci króla Trojana i sieść mu na garle.
2
W tejże pieśni odemnie będziecie wiedzieli,
Czegoście dotąd w prozie i w rymie nie mieli
O Orlandzie, co z wielkiej oszalał miłości,
Bywszy przedtem tak sławny i wzięty z mądrości,
Jeśli ta, co mi ostrzy dowcip i wymowę
I dla której zachodzę, jako i on, w głowę,
Dozwoli mi, żebym mógł, jako sobie życzę,
Uiścić wam swe słowo i swą obietnicę.
3
O zacna Herkulesa krwi zawołanego
Ozdobo i jedyna czci wieku naszego,
Hipolicie! przym z łaską i wdzięcznością, proszę,
Co przed cię z pokłonami, sługa twój, przynoszę:
To, com twemu domowi powinien, po którem
Znam takie łaski, mogę część zapłacić piórem;
A nie mniemaj, żeć mały upominek daje
Ten, co daje, co może, i na co go staje.
4
Dowiesz się bohatyrmi między przedniejszemi,
Które sławić zamyślam rymami mojemi,
O Rugierze, który beł obfitego płodu
Początkiem zacnych dziadów i twojego rodu.
Jego dzieła i jego nieśmiertelne sprawy
Usłyszysz, jeśli insze opuścisz zabawy;
Przeto poważne myśli odkładaj na stronę,
A słuchaj, coć z historyj dawnych przypomionę.
5
Orland, który się dawno gładkiej rozmiłował
Angeliki i kwoli jej pozostawował
Niezliczone pamiątki zwycięstwa w Indyej
I w dalekiej tatarskiej ziemi i w Medyej,
Wrócił się z nią, wsławiony dziełami wielkiemi,
Na zachód słońca, kędy pod Pirenejskiemi
Górami cesarz Karzeł z swemi Francuzami
I z niemieckiemi wojski leżał obozami,
6
Aby dał tak śmiałemu odpór przepychowi
Przeciwko Marsylemu i Agramantowi;
Z których jeden z gorącej Afryki wywodził,
Kto się jeno do szable i kopie godził;
Drugi wszytkę na głowę ruszył Hiszpanią,
Aby zgubił i zniszczył do szczętu Francyą.
Właśnie tam w ten czas trafił Orland pomieniony;
Ale prędko żałował, że przybeł w te strony,
7
Bo stracił swoję miłą. O nieszczęście silne!
O jako ludzkie sądy często są omylne!
Tę, którą z takiem trudem, z służbą tak stateczną
Od Hesperyjskich brzegów wojną niebezpieczną
Do Eojskich obronił, wzięto mu w swej ziemi,
Nie dobywając miecza, i między swojemi.
Mądry cesarz mu ją wziął, chcąc mieć ugaszony
Wielki ogień, co się już szerzył, zapalony.
8
Kilka dni się był przedtem z stryjecznem swem bratem,
Rynaldem, Orland zwadził i już beli na tem
Bić się z sobą obadwa, okrutną miłością
Zagrzani i cudowną ujęci gładkością;
A widząc cesarz, że ich nie mógł dla tej zwady
Użyć tak, jako trzeba, w boju, te zawady
Znosił i Angelikę, przyczynę onego
Ich gniewu, do książęcia oddał bawarskiego,
9
Obiecawszy, że ją miał dać temu w nagrodę,
Któryby tam był więtszą z nich uczynił szkodę
W nieprzyjacielu w on czas i któryby sobie
Mężniej w bitwie z pogany począł w onej dobie.
Lecz się inaczej stało, niż się spodziewali,
Bo chrześcijanie, jako zły los chciał, przegrali;
Tamże został bawarskie książę poimany
I w stanowisku jego namiot odbieżany.
10
W którem skoro udatna królewna została,
Co w nagrodę i korzyść zwycięzcy iść miała,
Nim się bitwa skończyła, konia wskok dopadła
I kiedy było trzeba, z obozu wypadła,
Czując, że onego dnia życzliwe pogaństwu,
A przeciwne miało być szczęście chrześcijaństwu;
I wjechała do lasu jednego gęstego,
Gdzie w ciasnej drodze kogoś potkała pieszego.
11
Wszytek beł w karacenie, paiż na ramieniu,
Hełm na głowie, u boku miecz miał na rzemieniu, .
A tak rączo biegł, jako ledwie więc biegają
Zawodnicy, gdzie drogie zakłady czekają.
Nie tak prędko powraca pasterka swe nogi,
Kiedy gdzie blizko węża obaczy u drogi,
Jako prędko, gdy tego rycerza zoczyła,
Lękliwa Angelika wodza powróciła.
12
Beł to wielki bohatyr, pan z Albańskiej Góry,
Syn Amonów, z przedniej szych we Francyej, który
Dziwnem trafunkiem stracił beł świeżo dzielnego
Bajarda, konia swego co nakochańszego.
Ten, jedno jej co zajźrzał, poznał warkocz złoty,
Choć z daleka, i one anielskie przymioty
I piękną twarz, dla której srodze skłopotany,
W krętej sieci miłości został uwikłany.
13
Wzad wylękniona dziewka konia nawróciła
I wczas wypuściwszy mu wodze, poskoczyła
I jeśli lepsza była ścieszka na gęstwinie,
Jeśli na rządkiem lesie, w onej złej godzinie
Nie patrzyła, ani dróg lepszych obierała;
Upuściwszy z rąk wodze, tak się zapomniała,
To w tę, to w owę stronę bieżąc w pełnem biegu
Tak długo, aż trafiła do jednego brzegu,
14
Do brzegu, gdzie stał Ferat wszytek ukurzony,
Który na tamto miejsce przyszedł upragniony,
Spracowany po bitwie i po długiem boju,
Chcąc się napić i wytchnąć po gorącem znoju;
Potem się tam zabawił niechcąc, bo z przygody,
Kiedy pił, spadł mu szyszak z głowy między wody,
Tak że tam musiał chwilę poniewoli zostać,
Bo go zaś nie mógł nazad żadną miarą dostać.
15
Co jeno mocy miała i co głosu w sobie,
Wrzeszczała bojaźliwa dziewka w onej dobie.
Na nagły wrzask Sarracen na brzeg prędko skoczy
I przypatruje się jej i trzyma w niej oczy
I poznał ją, gdy blizko do niego przypadła.
Chocia beła zmartwiała, choć beła pobladła,
A też o niej nie słyszał dotąd nic w swe uszy,
Że to jest Angelika gładka, pewnie tuszy.
16
A iż beł zawżdy ludzki i jako waleczni
Dwaj bracia, jakom wam już powiedział, stryjeczni,
Podomno niemniej kochał, niemniej ją miłował,
Chocia sobie był głowy w hełm nie obwarował,
Chcąc jej ratować, miecza dobywał od boku
I na Rynalda bieżał w zapędzonem skoku;
A nie tylko się z sobą oba przedtem znali,
Ale się i w potrzebie z sobą kosztowali.
17
Zatem będąc już pieszo, jęli z sobą męskie
Czynić, zadając sobie wzajem razy ciężkie,
Którem nie tylko ten blach i cienki i mały,
Ale i nakowalnie ledwieby wytrwały.
Tem czasem, kiedy oni okrutnie się bili
I siekli na się, widząc, że się zabawili,
Angelika konia w bok ostrogami kole
I precz od nich ucieka do łasa przez pole.
18
A ci, kiedy się długo bez skutku silili,
Aby się byli jako obadwa pożyli,
Bo tak ten, jako i ów był mąż doświadczony
I w takowem rzemieśle jednako ćwiczony,
Pierwszy beł pan z Montalby, który Hiszpanowi
Kilka słów w one czasy rzekł bohatyrowi,
Jako ten, w którem sroższe płomienie gorają
I barziej mu podomno serca dosięgają:
19
»Mniemasz, że mi źle czynisz? Ale uwierz temu,
»Że przy mnie czynisz razem źle sobie samemu;
»Jeśli dla tego, że cię, jako i mnie strzały
»I śmiertelne z jej oczu trafiły postrzały,
»Co za korzyść stąd weźmiesz, że mię tu tak trzymasz?
»Bo chocia mię zabijesz, albo i poimasz,
»Przecię tem nic nie wskórasz, bo ona, o którą
»Traciwa czas, bijąc się, już dotąd za górą.
20
»Daleko lepiej, jeśli i ty ją miłujesz,
»Że jej drogę przebieżysz i że ją zszlakujesz
»Zaraz, zaraz – najmniejsze omieszkanie wadzi –
»Póki się od nas jeszcze dalej nie odsądzi.
»A skoro będzie w ręku, nad którem dostanie
»Który zwycięstwa, ten niech przy niej się zostanie;
»Bo inakszem sposobem, czego barzo blizko,
»Szkodę i tylko będziem mieli pośmiewisko«.
21
Podobało się w on czas to poganinowi;
I dali pokój zwadzie i pojedynkowi
I gniewy umorzyli zaraz w niepamięci
I tak do siebie zgodne obrócili chęci,
Że kiedy pieszo Rynald odchodził od wody,
Nie dopuścił mu Ferat onej niedogody
I prosił, aby zań wsiadł; i tak oba w tropy
Biegli na cwał, pilnując Angeliki stopy.
22
O wielka onych dawnych rycerzów dobroci,
Niesłychana tych wieków! To różnej oto ci
Wiary beli, obydwa w jednej się kochali,
Dopiero sobie srogie razy zadawali:
A teraz przez gęsty las z sobą tylko sami
Bez podejzrzenia jadą krzywemi ścieszkami.
Koń, którego w bok bodą dwakroć dwie ostrodze,
Stawił ich na rozstaniu i dwoistej drodze.
23
Na tej stojąc wątpliwi, kiedy nie wiedzieli,
Którą się w one czasy za nią puścić mieli
I którą się katajska królewna udała,
Bo oboja jednako ślad pokazowała,
Na ostatek obadwa tak się namyślili,
Że się na szczęście ten tą, ów ową puścili.
Ferat po lesie błądził tak długo, aż przyszedł
Znowu na ono miejsce, skąd beł pierwej wyszedł,
24
Skąd beł wyszedł do rzeki i do onej wody,
W którą mu hełm, kiedy pił, spadł z głowy z przygody;
A iż się gładkiej naleźć nie spodziewał więcej
Angeliki, szyszaka chciał szukać co pręcej
I właśnie na tem miejscu, kędy go upuścił,
Wlazł do rzeki głębokiej i na dół się spuścił;
Ale on beł piaskami tak zasuty na dnie,
Że go pewnie nie będzie mógł dobyć tak snadnie.
25
Potem uciąwszy brzozę sękowatą sobie
Ostrem mieczem z blizkiego lasu w onej dobie,
Okrzesał ją i mniejsze gałęzie z niej obił
I wszędzie ją po rzece między piaskiem robił;
Ale kiedy tak długo tam się bawił z gniewem
I bez żadnego skutku wodę mącił drzewem,
Ukazał mu się po pas jakiś rycerz z wody
Barzo straszny i barzo ogromnej urody.
26
Wszytek beł, jako trzeba, zbrojny okrom głowy,
A w ręce prawej trzymał szyszak Feratowy,
Onże własny, którego bez żadnego skutku
Tak długo szukał, pełny i gniewu i smutku;
I z jadowitą mową, gdy go ukazował,
Sarracena nie uczcił i nie uszanował.
»Zdrajco – prawi – Maranie brzydki! com ci winien,
»Że hełm chcesz wziąć, któryś mi wrócić był powinien?
27
»Pomnisz, gdyś Angeliki brata zamordował –
»Tenem ja jest, pohańcze! – żeś mi obiecował,
»Zbroję i jego insze oręże z tem nowem
»Szyszakiem w rzekę zaraz wrzucić, dobrem słowem;
»A jeśli mi go teraz przeciw twojej wolej
»Szczęście dało, nie gryź się i darmo nie bolej –
»Albo się gryź dla tego, żeć to z każdej miary
»Zadam, żeś mi nie strzymał obiecanej wiary.
28
»Ale jeśliś tak chciwy na hełm doskonały,
»Możesz go mieć, a z więtszą sławą: taki śmiały
»Orland nosi, a drugi i lepszy i trwalszy
»I podomno ma Rynald jeszcze doskonalszy;
»Ten, w którem grabia Orland chodzi, Almontowy,
»Ten, w którem pan z Montalby, bywał Mambrynowy.
»Z tych któregokolwiek chcesz, możesz męstwem dostać,
»A mnie się dopuść przy tem, jakoś przyrzekł, zostać«.
29
Na dziw niespodziewany poganin się zmienił,
Wszytek pobladł i pierwszą swą barwę odmienił;
Włosy mu najeżone wszytkie na łbie wstały,
Chciał przemówić, ale go słowa odbieżały.
A słysząc od Argale, co go zamordował
Dobrze przedtem – tak się zwał, tak mu się mianował –
Że mu złamaną wiarę wymiatał na oczy,
Z hańby, z gniewu nie stoi w miejscu o swej mocy.
30
A nie mogąc tak prędko na to, co mu zadał,
Zdobyć się na wymówkę, bo prawdę powiadał,
Prawdę szczerą powiadał, zżymał się i zęby
Ściskał, nie chcąc otworzyć zasromanej gęby;
Ale go wstyd tak trapił i przejmował tęgi,
Że na żywot Lanfuzy swej czynił przysięgi!
Nie chodzić w inszem hełmie krom, co w Aspramoncie
Otrzymał, zabiwszy go, Orland na Almoncie.
31
I strzymał tę przysięgę i ślub obiecany
Lepiej, niżli on pierwszy, i tak sfrasowany
Z onego miejsca poszedł, że wiele dni potem
Trapił się i gryzł w sobie, tylko myśląc o tem,
Gdzie się bawił na on czas Orland pomieniony,
Chcąc go iść szukać, by też i w najdalsze strony.
Ale insza przygoda Rynalda potkała,
Co mu się różna droga od tego dostała.
32
Nie wiele ubiegł, kiedy trafił się z swem koniem,
A on przed niem wskok bieżał; i puścił się po niem,
Woła nań wielkiem głosem i gromi go hardzie:
»Zastanów się, zastanów, psia strawo, Bajardzie!
»Źle mi barzo bez ciebie: postój, postój, zbiegu!«
Ale Bajard uciekał jeszcze w prętszem biegu.
Gniewa się Rynald – ale teraz o niem skrócę,
A do gładkiej się znowu Angeliki wrócę.
33
Przez niemieszkane miejsca biegła w one czasy,
Przez chrósty, błota, bagna, przez okropne lasy;
Jeśli słyszy, że się gdzie suche liście kruszy
I że wiatr albo trawy albo drzewa ruszy,
Dobrze w ziemię nie wpadnie, a na strachy próżne
Dziwne ścieszki i drogi wynajduje różne
I lada cień ujrzawszy, nagle się lękała,
Mniemając, że Rynalda tuż za sobą miała.
34
Jako licha sarneczka w ojczystej dąbrowie,
Kiedy ujźrzy, że cicho skradłszy się, w parowie
Głodny lampart ostrem kłem ubogiej macierzy
Lubo lwie szczenię w piersi albo w bok uderzy,
Z jednego chróstu bieży do drugiego z strachu
I drży nędzna i mniema nieboga z przestrachu,
Gdy się jej lada ziółko dotknie, że już w zębie
I że już jest u zwierza okrutnego w gębie:
35
Tak właśnie Angelika na on czas bieżała,
A gdzie i w którą stronę, sama nie wiedziała;
I półtora dnia całe, noc jednę błądziła,
Aż do jednego lasu pięknego trafiła,
W którem wiatrek powiewał, a dwie rzeczki małe
Szły śrzodkiem, odżywiając trawy zagorzałe;
A woda rozerwana po drobnem kamieniu
Wypychała wdzięczny dźwięk, co się krył w strumieniu.
36
Przyjechawszy tam na to miejsce, rozumiała,
Że już niebezpieczeństwa żadnego nie miała
I że Rynald od niej beł w on czas w mil tysiącu;
I zemdlona po trudzie i wielkiem gorącu,
Odpoczynąć tam sobie i wytchnąć myśliła
I konia, zdjąwszy uzdę, na trawę puściła,
A koń przy onej pięknej wodzie w onem czasie
Samopas się nad brzegiem to tam, to sam pasie.
37
Niedaleko ujrzała murawę zieloną,
Cierniem i różą polną wokoło otoczoną,
Której wody zwierciadłem beły, między drzewy
Czyniąc mniej przykre słońca gorącego gniewy.
We śrzodku plac sprawiło równy przyrodzenie
Na wczesne miedzy chłody miłemi siedzenie;
A tak się z gałęziami pomieszało liście,
Że słońcu, nie rzkąc oku, hamowało przyście.
38
Wewnątrz, gdzieś pojrzał, trawy i rozkoszne ziele
Stało za mchy natkane i miękkie pościele.
Tam sobie piękna dziewka dopiero wytchnęła
I tam się położyła i trochę usnęła;
Ale niedługo spała i odpoczywała,
Bo jakiś tenten i chrzęst nagle usłyszała.
Porwie się i barzo się, utrapiona, boi:
W tem ujźrzy, że ktoś przyszedł na brzeg w świetnej zbroi.
39
Jeśli przyjaciel, jeśli nieprzyjaciel będzie,
Domyślić się nie może i zostawa w błędzie;
Biją wątpliwe serce strachy i nadzieje,
A wzdychaniem powietrze ustawicznem grzeje.
I ujrzy, że zemdlony rycerz z wielkiej części
Na brzegu stanął, głowę podparwszy na pięści,
Tak barzo zamyślony, że się zdał być taki,
Jako słup marmurowy albo kamień jaki.
40
Więcej, niżli godzinę, głową nachylony
Ku ziemi stał bohatyr w miejscu, zamyślony.
Potem począł żałośnie z tak ciężkiem wzdychaniem,
Z takiem płaczem narzekać i z takiem stękaniem,
Żeby beł mógł i kamień nawiętszej twardości
I najsroższą tygrzycę wzbudzić do litości;
A tak gęste łzy puszczał, że oczy strumieniem,
A piersi się zdaleka zdały być kamieniem.
41
»Czemu mi – pry – złe myśli, serce tak psujecie?
»Przecz mi co raz, to więcej żalu przydajecie,
»Kiedym nie zażył, kiedym omieszkał pogody,
»Kiedy inszy dostałe oberwał jagody?
»Jam ledwie słowa, ledwiem wzroki miał użyte,
»A kto inszy korzyści otrzymał obfite.
»Kwiat mię i owoc minął: na cóż się frasować?
»Na co sobie myśleniem dla niej serce psować?
42
»Panna jest właśnie, jako kwiat piękny różany,
»Ubezpieczony płotem i obwarowany,
»Że go pasterz i trzoda mija, zioła chciwa;
»Słońce mu jest łaskawe, pogoda życzliwa,
»Miłemi i wolnemi gładzi się wiatrami,
»Odżywia go wczesny deszcz z mokremi rosami,
»Dziewki krasne i pięknej urody młodzieńcy
»Radzi z niego skroń zdobią pachniącemi wieńcy.
43
»Ale skoro zostawi macierzyńskie pręty,
»Już więcej dziewkom ani młodzieńcom jest wzięty;
»Nieba mu pierwsze swoje dary tak odbiorą,
»Że i na dobre myśli i wieńce nie biorą.
»l panna, skoro straci te swe pierwsze kwiaty,
»Które więcej, niż złoto, niżli skarb bogaty,
»Niżli oko i żywot, ważyć sobie miała,
»Mało co młódź odmienna będzie o nię dbała.
44
»Niech nie dba, niechaj tylko temu będzie miła,
»Któremu swojej łaski tak hojnie życzyła.
»0 srogi, o przeciwny, o losie niegodny!
»Już się inszy objedli, a jam jeszcze głodny.
»Możeż to być, żeby mi miłą być nie miała?
»Mogęż o własny żywot nie dbać? Pierwej ciała
»Dusza mego odbieży: chcę to stale chować,
»Że żyć nie chcę, jeśli jej mam przestać miłować«.
45
Domyślam się, że mię kto spyta między wami,
Kto to płacząc, z takiemi narzeka żalami?
Nie zataję i powiem: Jest to zawołany
Król cyrkaski, imieniem Sakrypant nazwany.
I tego wam dołożę, że jego żałości
Przyczyna z samej tylko pochodzi miłości
I że też beł jeden z tych, którzy jej służyli;
Dla tego go poznała zaraz w onej chwili.
46
Dla niej tu teraz prawie od samego końca
Wschodnich krajów dalekich zbiegł na zachód słońca
I dowiedział się, kiedy przez Indyą jechał,
Jako z nią grabia Orland na zachód ujechał.
We Francy ej się także od wielu nauczył,
Jako ją cesarz w sekwestr książęciu poruczył
I jako ją w nagrodę temu obiecował,
Coby beł lepiej złotej liliej ratował.
47
Był w obozie i widział, kiedy zwyciężony
Cesarz wziął wielką klęskę i beł porażony;
Szukał wszędzie swej miłej, srodze tęskniąc po niej,
Ale nie mógł nic dotąd dowiedzieć się o niej.
I ta beła przyczyna, że ból tak nieznośny
Cierpiał w sercu i że tak narzekał żałosny,
Tak płakał, tak sam siebie niewidomie psował,
Że ledwie biegu słońcu żalem nie hamował.
48
Kiedy tam tak Sakrypant łzami się rozpływał
I na różne się skargi i żale zdobywał
I temi i inszemi narzekał słowami,
Których łatwie możecie domyślić się sami,
Tak fortuna życzliwa jego w on czas chciała,
Że je gładka katajska królewna słyszała;
Słyszała, jako trzeba: tak w jednej godzinie
Przyjdzie do rąk to, co nas przez lat wiele minie!
49
Barzo pilnie słuchała piękna Angelika
Płaczu, słów, narzekania swego miłośnika;
A choć dawno o jego szczerości wiedziała,
Przedsię się namniej nad niem użalić nie chciała,
Ani mu ulżyć bolu z ran Kupidynowych,
Twardsza kruszca, zimniejsza słupów marmurowych,
Jako ta, co tak o swej trzymała gładkości,
Że nikt na świecie nie beł godzien jej miłości.
50
Jednak widząc, że sama tylko w wielkiem lesie,
Wziąć go sobie za wodza myśli w onem czesie;
Bo uporny być musi, kto po szyję w wodzie
Stoi, a o ratunek nie woła w przygodzie.
Gdzieby sobie pogodę onę upuściła,
Jużby na taką drugą nie rychło trafiła.
Bo doświadczyła nieraz, że miedzy inszemi
Ten król beł jej naszczerszy z sługami wszystkiemi.
51
Ale nie przeto go chce tego utrapienia
Zbawić albo jakiego dodać mu ulżenia
I za tak długie służby i za przeszłe szkody
Pocieszyć go i słusznej życzyć mu nagrody;
Ale najduje sztuki, wymyśla chytrości
Zatrzymać go w nadziei swojej życzliwości
Dotąd, ażby potrzebie swojej dogodziła,
A potem się do zwykłej twardości wróciła.
52
I tam, gdzie sobie swój żal król z Cyrkas rozwodzi,
Nagle z cienia i z onej gęstwy tak wychodzi,
Jako się trafia wyniść z lasu lub z jaskiniej
Na scenę lubo z Delu, lub z Cypru boginiej,
I rzecze: »Sakrypancie! bądź mi pozdrowiony!
»Broń, jakoś zwykł, mej dobrej sławy z każdej strony,
»A nie daj tego Boże, abym w podejźrzeniu
»I w tak złem być u ciebie miała rozumieniu!«
53
Nigdy z taką radością na miłego syna,
O którem nieszczęśliwa przyszła ta nowina,
Że zginął i rota się bez niego wracała
Z potrzeby, utrapiona matka nie wejźrzała,
Jaka była na on czas tam w cyrkaskiem panie,
Kiedy nagle i kiedy tak niespodziewanie
Wspaniały chód, powagę z niebieską ozdobą
I anielskie piękności obaczył przed sobą.
54
Pełen skrytego ognia, do niej się pokwapi,
Pełen ognistej żądzej; ona go obłapi,
Ściskając go za szyję, czegoby mu była
Podobno tak w Kataju swem nie uczyniła.
Zaraz sobie tuszyła, zaraz serce wzięła,
Że kiedy go tą chęcią swoją tak ujęła,
Mając go z sobą, do swej wróci się ojczyzny
I wrychle ujźrzy państwa i swój Kataj żyzny.
55
O wszytkiem dostateczną sprawę mu dawała
I to, co się z nią działo, wszytko powiedała
Odtąd, jako beł od niej o pomoc posłany
Na wschód do nabatejskiej króla Serykany,
Jako jej czci i sławy Orland beł obrońca,
Jako ją przeprowadził aż na zachód słońca,
Jako swój kwiat panieński wcale zachowała
Tak, jak go, wyszedszy na świat, z matki miała.
56
Podobno beła prawda, ale z każdej miary
Według rozumu temu nie da każdy wiary;
Atoli on na on czas uwierzył wszystkiemu,
A snaćby beł uwierzył i czemu więtszemu,
Bo miłość tak wzrok bierze i tak go przydaje,
Że za rzecz niewidomą widzianą udaje,
Niewidzianą przeciwnie za widzianą liczy:
Każdy temu rad wierzy, czego sobie życzy.
57
Mówi z sobą po cichu: »Jeśli tej pogody
»Nie umiał Orland zażyć, nie będzie bez szkody.
»Nieżyczliwej fortuny niechaj nie winuje,
»Niech to raczej swojemu głupstwu przypisuje.
»Ja pewnie z niego nie chcę przykładu i jako
»On, ja szczęścia upuścić nie chcę ladajako:
»Błaznembych był, kiedybym go miał naśladować,
»A potem narzekając, sam siebie winować.
58
»Urwę ja świeżą różą, kiedy się dostała,
»Któraby mogła zwiędnąć, gdzieby się przestała;
»A urwę ją za pory, urwę ją za rosy.
»Wiem też, że to są tej płci najwiętsze rozkoszy,
»I chocia się gniewają, chocia narzekają,
»Chocia płaczą – nie z serca i pewnie zmyślają.
»Ale ja do zmyślonych łez, gniewu, odmowy,
»Nie uczynić, co myślę, nie jestem gotowy«.
59
To mówiąc, do lubego boju się gotował;
Ale mu przeszkodzono, bo dźwięk następował
I bił go w uszy jakiś grzmot z gęstego lasu,
Że to musiał odłożyć do inszego czasu.
Szyszak na głowę tylko w one czasy włożył,
Bo się beł zbroje nigdy nie zwłóczyć przyłożył;
I tak porwawszy wodze, konia dosiadł w skoku
I czekał pogotowiu, mając drzewo w toku.
60
A wtem mu się ukazał, gdzie beł wąwóz ciasny,
Ile mógł znać z postawy, jakiś rycerz straszny;
Szata na niem białością mogła zrównać z śniegiem,
Kita także u hełmu, a biegł wielkiem biegiem.
Sakrypant, że tamtędy tak nie na czas jechał,
Że dla niego rad nierad swych rzeczy zaniechał
I że mu przerwał onę przedsięwziętą sprawę,
Krzywo patrzy i srogą czyni mu postawę.
61
Wyzywa go, gdy bliżej nadjechał, i woła,
Rozumiejąc, że jego sile ów nie zdoła
I że go z konia zbije. Tamten też rozumie,
Że tak wiele w tem dziele, jako i ów umie,
I jego one fuki w poły ucinając,
Kopią w tok włożywszy i już ją składając,
Zwarł konia ostrogami; i tak w onej dobie
Biegli z wielkiem zapędem oba przeciw sobie.
62
Nigdy z więtszą srogością rozgniewani bycy
Przy pięknej, ulubionej swojej jałowicy
Nie tłuką się, wzajem się nie bodą rogami.
Oba sobie paiże przebili grotami;
Z tak srogiego potkania góry i doliny
I lasy gęste drżały, pola i niziny.
Jeszcze dobrze, że zbroje mieli doskonałe,
Że wżdy piersi za niemi zostały jem całe.
63
Nie krzywo oba konie bieżały pod niemi:
Uderzyli się we łby razami ciężkiemi;
Sakrypantow żywotni, chocia trzymał o tem,
Że nie miał w swojej stajniej lepszego, zdechł potem.
Padł i drugi, ale był godniejszy obroku,
Bo powstał, skoro poczuł ostrogi u boku;
A tamten rozciągniony, przywaliwszy pana,
Został zdechły bez dusze i ściągnął kolana.
64
Nieznany rycerz, który na koniu się został,
Rozumiejąc, że dosyć sławy wziął i dostał,
Gdy jego nieprzyjaciel na ziemi już leżał,
Zbitego bohatyra zarazem odbieżał;
I nie chcąc już dalej z niem nic poczynać więcej,
Nie zastanawiając się, biegł w długą co pręcej,
I nim przyjdzie do siebie poganin po chwili,
Tem on będzie albo wpół, albo w dobrej mili.
65
Jako więc pracowity oracz wylękniony,
W niepogodę piorunem srogiem ogłuszony,
Kiedy już trzaskawica i on grom ustawa,
Podle wołów zabitych z wielkiem żalem wstawa,
Dąb, który się wysokiem swem gałęziem zdobił,
Widzi bez pierwszej krasy, grom je z niego obił:
Taki beł król cyrkaski i tak pełen trwogi,
Kiedy przy Angelice powstawał na nogi.
66
Stęka ciężko nie z bolu kości nadtłuczonej,
Albo nogi lub ręki której nawinionej,
Ale ze wstydu, bo się barziej – wiedzcie o tem –
Nie wstydził przez wszytek wiek i przedtem i potem;
Bo krom, że na to, kiedy konia zbył, patrzała,
Z pod niego go kochana jego ratowała.
Trudnoby się był na nim kto dopytał słowa,
By była nie łagodna królewnina mowa:
67
»Nie masz się czego wstydzić: nie twoja to wina,
»Cny królu! Z konia złego wszytka jest przyczyna,
»Którego lepiej było wprządz w wóz, niż go chować
»Do boju, kiedy tak miał w gonitwie szwankować.
»Aleć i on może się nie chlubić z wygranej,
»I owszem go rozumiem bliższem być przegranej;
»Bliższy pewnie przegranej on jest mojem zdaniem,
»Bo placu nie dotrzymał, a tyś dotąd na niem«.
68
Tak Angelika w on czas Sakrypanta cieszy:
A w tem kogoś obaczą, widzą, że się śpieszy,
Bo koniowi wypuszczał, co jedno miał skoku;
Twarz miał smętną, bicz w ręku, a trąbkę u boku.
Kiedy nadjechał, pytał Sakrypanta: »Bracie!
»Proszę, powiedz mi, jeśliś potkał w białej szacie
»Z białą tarczą i z białą u szyszaka kitą
»Bohatyra jakiego, jadąc drogą bitą?«
69
Nie zataił Sakrypant i tak odpowiedział:
»Dopiero mię zbił z konia; ale abym wiedział,
»Kto mię z siodła wysadził, żem bił ziemię głową,
»Powiedz mi, kto to taki i jako go zową?
»Gościńcem prosto jedzie w tę stronę: mam za to,
»Że go prętko pościgniesz«. – On mu zasię na to:
»Powiem, lecz nie wiem, jakoć taka będzie miła
»Nowina: dziewica cię z konia wysadziła,
70
»Dziewica, na wszytek świat wsławiona z gładkości,
»Ale jeszcze daleko sławniejsza z dzielności,
»Z śmiałego serca. Ale azaż takich mało,
»Co ich toż od niej także, co ciebie potkało?
»Imię jej, jeśli wiedzieć pragniesz, Bradamanta«.
Co rzekłszy, żałosnego odbiegł Sakrypanta.
Nie wie, co mówić, co ma czynić, zawstydzony,
Stroskany i na twarzy sromem zapalony.
71
Rozmyślając tam chwilę on przypadek sobie,
Bez skutku się frasował barzo w onej dobie;
A widząc, że go z konia zbiła białagłowa,
Przesiadł się na inszy koń, nie mówiąc i słowa,
A nowe go nieszczęście przecię srodze bodło.
W tem królewnę katajską wziął za się, za siodło,
Odłożywszy swe wczasy i swe krotofile
Na spokojniejsze miejsce i weselsze chwile.
72
Nie ujechali beli spełna dwu mil jeszcze,
Kiedy w lesie na jedno natrafili miejsce,
Gdzie wielki jakiś tenten i grzmot usłyszeli;
Ktoby beł, co go czynił, poznać nie umieli,
Ale stanąwszy trochę, obaczyli potem
Konia z bogatem rzędem i czapragiem złotem;
Skacze, jak sarn, przez wody, przez błota, przez głogi,
Drzewa wali, uprząta to, co trudni drogi.
73
»Jeśli dobrze przed liściem i przed gałęziami
»Widzę – mówi królewna – Bajard to przed nami,
»Co z takiem pędem bieży i co sobie drogę
»Gwałtem przez lasy czyni; mylić się nie mogę:
»Ten jest pewnie, już ten jest, jużem go poznała.
»Wielką z niego dogodę wnet będziewa miała,
»Aboć mu kto powiedział o naszej potrzebie;
»Bo trudno ma jeden koń znieść i mnie i ciebie.
74
Zsiadł Sakrypant z swojego konia nie leniwy,
Zamyślając mu dopaść wodze albo grzywy;
Ale tak prętko Bajard nogami nań ciska,
Obróciwszy zad, że grom ledwie pręcej błyska.
Zabiłby go beł pewnie, by go beł uderzył
I dosiągł w ono miejsce, jako beł wymierzył;
Bo tak mocne kopyta, tak duże miał krzyże,
Żeby beł stłukł i górę, by z najtwardszej spiże.
75
Potem do Angeliki sam, nie przymuszony,
Przystępuje łaskawy i upokorzony,
I jako pies, koło niej skoki wyprawuje,
Co się panu, kiedy się wraca skąd, raduje;
Znał ją Bajardi pomniał, kiedy go karmiła,
W Albrace i swą ręką obrok mu nosiła
W ten czas, kiedy się srodze w Rynaldzie kochała,
Którego zasię teraz tak nienawidziała.
76
Lewą ręką wodze mu królewna ujęła,
A prawą szyję głaskać i grzywę poczęła:
On się pod moc jej daje, że wszytko, co chciała,
Z niem tak, jako z barankiem sobie poczynała;
A wtem mężny Sakrypant, swój czas upatrzywszy,
Osiadł go i obrócił, żartko nań wskoczywszy.
Angelika też zatem zaraz się przesiadła
I nie za siodłem, ale w siedle już usiadła.
77
Potem obróciwszy się, z trafunku pieszego
Obaczyła, we zbroi następującego,
I spłonęła, niezmiernem ogniem przerażona,
Poznawszy, że to beł syn książęcia Amona.
Ten ją srodze miłuje, ta go nienawidzi,
Jako kaczka sokoła, tak go rada widzi;
Beł ten czas, kiedy się ją on brzydził, a ona
Srogiem ogniem dla niego była rozpalona.
78
Tego przyczyną były dwie pewne krynice
Od siebie niedaleko, przez wązkie granice,
U Ardenny, co skutki w sobie miały dziwne,
Skutki różne i sobie we wszytkiem przeciwne:
Kto z jednej, gore srogą miłością, kto z wody
Drugiej pije, odmienia ognie w zimne lody.
Z jednej Rynald, z drugiej się królewna napiła:
Ten miłuje okrutnie, ta się jem brzydziła.
79
On dziwny napój, z jadem skrytem pomieszany,
Co w nienawiść obraca ogień pożądany,
Czyni, że Angelika, skoro obaczyła
Rynalda, pogodną twarz chmurą zasłoniła
I Sakrypanta prosi dla Boga żywego
Z smętną mową i twarzą, aby tam onego
Rycerza w tamtem miejscu tak długo nie czekał,
Ale aby z nią w stronę nadalej uciekał.
80
»I tak to słabo o mnie – mówi jej – trzymacie?
»Tak mię za nikczemnego i za tchórza macie,
»Że tak łatwie od tego macie mi być wzięci
»I że was nie obronię? Tak wam to z pamięci
»Już wyszło to, com czynił w Albrace odkrycie?
»Już podobno i onej nocy nie pomnicie,
»Kiedym dla was sam a sam, a niedawno temu,
»Stanął przeciwko wojsku Agrykanowemu? «
81
Nie mówi nic i nie wie, co czynić: niebogi
Już bardzo blizko Rynald, który okrzyk srogi
Czyni na Sakrypanta i grozi mu hardzie,
Obaczywszy, że jedzie na jego Bajardzie
I że z niem w towarzystwie królewna jechała,
Która mu taką mękę i ból zadawała –
Ale, co ci dwaj dalej między sobą mieli,
W drugiej pieśni odemnie będziecie wiedzieli.
Koniec pieśni pierwszej.