Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Orlęta Lwowskie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
17,90

Orlęta Lwowskie - ebook

 

Dumne Orlęta - świadkowie naszej przeszłości!

Orlęta Lwowskie - historia o nich nie zapomni!

Męstwo - poświęcenie – heroizm – ORLĘTA LWOWSKIE.

W hołdzie Orlętom Lwowskim


ORLĘTA LWOWSKIE to sfabularyzowana opowieść o obronie miasta Lwowa przez kilkunastoletnich jego mieszkańców w latach 1918-1919. Losy rodziny Potockich, głównych bohaterów, poznajemy na tle wydarzeń historycznych tamtego okresu. Bez ich heroicznej walki nie byłoby polskiego Lwowa i wielkiej legendy Orląt Lwowskich. To historia najwspanialszych czynów młodych bohaterów. To opowieść o męstwie i bohaterstwie, o polskich dążeniach do wolności i niepodległości. Wzruszająca, mądra. Wprowadza Czytelnika w fascynujący, a zarazem dramatyczny świat tamtych dni.

 

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7595-699-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Chłodny, jesienny deszcz z twardym stukotem smagał pogrążone w nocnym mroku ulice Lwowa. Jego bębnienie rozbrzmiewało grzmiącym echem pomiędzy domami. Tafle pozamykanych okien przefiltrowywały jednakże ów huk w słaby pomruk, a w małym pokoiku nawet i ten odgłos zdławiony został bez reszty przez trzask ognia płonącego w kaflowym piecu. Blask płomieni przez uchylone drzwiczki pieca przenikał do wnętrza, rozświetlając raz po raz czekające na swych właścicieli biało zasłane łóżka oraz wiszący nad klęcznikiem obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Lecz chybotliwe płomienie zdążyły sczeznąć już w popiół, nim drzwi rozwarły się wreszcie przed dwójką chłopców. Starszy z nich zamknął je za sobą z pasją i powrócił do swego wywodu w miejscu, w którym był go przed momentem przerwał: — Ech, dużo gadania, a rezultatów niewiele! Marzy nam się walka, wolna Polska, a tymczasem Austriak siedzi nam na karku, Piłsudski w niewoli u Niemców, jego Legiony w obozach internowania lub we Francji! Ale za to my perorujemy! Jak tak dalej pójdzie, długo jeszcze z austriackiego Lemberga nie będzie na powrót polskiego Lwowa! Austriakom w głowie nie postanie się stąd wycofać, choćby nawet przegrali wojnę. Policz tylko, w iluż to już wojnach zostali pokonani od czasu ostatniego rozbioru Polski, a czyż to nie oni są tu nadal panami?... Co robisz? — spojrzał ze zdumieniem na sadowiącego się przy stole młodszego brata.

— Tłumaczenie na łacinę — odparł wysmukły, wąskolicy chłopiec i, odgarnąwszy do tyłu brązowe włosy, sięgnął po słownik. — Nie zdążyłem odrobić lekcji przed kolacją.

Starszy brat wzruszył ramionami i widząc, iż od takiego dzieciaka nie jest w stanie uzyskać odpowiedzi na nurtujące go pytania, prędko się rozebrał i położył do łóżka.

Po kilku minutach spał już snem sprawiedliwego i nawet się nie poruszył na dźwięk trzaskających z lekka drzwi. Do pokoju wślizgnęła się ukradkiem siostra. Bez słowa przysiadła na skraju stołu. Nim zdążyła się odezwać, uprzedził ją jej bliźniaczy brat:

— Po pierwsze: nie pytaj, co robię, bo przecież sama widzisz. Po drugie: Kazimierz śpi, zatem nie mów za głośno, jak to masz na ogół w zwyczaju.

Maria roześmiała się. Śmiały się nie tylko jej usta, ale i oczy, ba — całą jej trzynastoletnią istotę, aż po nasadę czarnych włosów, przepełnił naraz wyborny humor.

— Nie zrzędź, Stasiu! — uciszyła poirytowanego brata. — Po co się śpieszysz? Wszak jutro święto! Zapomniałeś? No cóż, wieczór obfitujący w tyle wrażeń najwyraźniej nie służy małym chłopcom! — docięła mu łagodnie i, pogładziwszy głowę Stanisława, oddaliła się równie raptownie, jak się pojawiła. Od progu odezwała się jeszcze cichutko:

— Połóż się spokojnie spać! Jutro razem odrobimy zadanie. Bo moje, rzecz jasna, też jeszcze niegotowe. A nie może się przecież zdarzyć, aby pani Potocka własnym dzieciom musiała dać czwórkę za to, że nie nauczyły się lekcji!

Na tę myśl uśmiechnął się również i Stanisław. Istotnie, to by dopiero było pośmiewisko, gdyby nauczycielka, jejmość pani Potocka, akurat swoim pociechom zmuszona była postawić zły stopień. Matka w roli nauczycielki jest niezwykle surowa, bodaj najbardziej surowa w całym gimnazjum. To znaczy, ma się rozumieć, kiedy mowa o nich!... Po czym Staś zamknął książkę, kilka minut zaś później zdmuchnął lampę.

Nie potrafił jednak usnąć. W pamięci rozbrzmiewało mu każde słowo, jakie padło w trakcie wieczornego spotkania. Lokalni przywódcy Polskiej Organizacji Wojskowej odbyli dziś u nich naradę pod pretekstem proszonej kolacji, tak jak w ubiegłym tygodniu zebrali się byli u ojca dyrektora szkoły. Zawsze gdzie indziej i zawsze w konspiracji, gdyż odkąd sprzeciwili się temu, by Polska była królestwem zależnym od Austrii, każdemu członkowi POW grozi więzienie, kimkolwiek by był: kobietą, dziewczyną, mężczyzną czy dzieckiem...

Kiedy tak o tym myślał, nie potrafił zdławić w sobie kolejnej fali wesołości, zaśmiał się więc w poduszkę, by nie zbudzić starszego brata, Kazimierza. Ależ oni przecież nie dadzą się Austriakom złapać! Na próżno Niemcy wtrącili pułkownika Piłsudskiego do więzienia, daremne było rozwiązanie Legionów, organizacja bojowa żyje i działa dalej, tak jak rozkazał pułkownik. Hasło: Czuwaj! Czuwaj i szykuj się na wielką chwilę, na chwilę zmartwychwstania Polski. Więc się szykują! Mama w ramach dodatkowej lekcji łaciny tak wspaniale potrafi uczyć tajników pracy wywiadowczej. Skąd mieliby o tym wiedzieć Austriacy? I skąd mieliby mieć pojęcie o tym, że matka już na długo przed wojną należała do centrali polskich narodowych służb wywiadowczych i także teraz pracuje dla ojczyzny? Toż to prawdziwa zabawa wdawać się w pogawędki z żołnierzami i niepostrzeżenie wyciągać od nich mnóstwo drobnych informacji, które następnie gdzieś — jeśli i kiedy będzie trzeba — złożone zostaną w spójną całość i obrócone na rzecz wolnej polskiej ojczyzny. Z kolei zajęcia Kółka Szachowego to także pierwszorzędna rozrywka. Dyrekcja gimnazjum na potrzeby Kółka Szachowego przeznaczyć mogła niestety jedynie pomieszczenie w suterenie. Niestety — nie ma tam bowiem nawet okna wychodzącego na ulicę, jeśli więc człowiek długo w nim przebywa, zaczyna go boleć głowa i musi wyjść na korytarz, by zaczerpnąć nieco powietrza. Zawsze trafi się jeden czy dwóch chłopców, którzy akurat przewietrzają się na zewnątrz, a jeśli zabłąka się do sutereny ktoś niewtajemniczony, wracają do klasy, jak gdyby minął im już ból głowy. Kiedy odwiedzający wkracza na zajęcia Kółka, nie znajduje tam więc niczego poza szachistami, co najwyżej pana nauczyciela podczas nadzorowania gry. Po czym gość zostaje odprowadzony, a gdy na horyzoncie nie ma już żadnego intruza, z czeluści szafy znów wydobywane są ryciny, rysunki karabinu maszynowego i ręcznych granatów, zaś pan nauczyciel gimnastyki kontynuuje ich objaśnianie. Oczywiście byłoby lepiej, gdybyśmy mogli na prawdziwej broni uczyć się tego, jak się z nią obchodzić, ale jeśli takiej nie ma, to cóż robić? Jeżeli człowiek dobrze zakonotuje sobie w głowie teorię, to i w praktyce pójdzie mu łatwo, kiedy już przyjdzie na to kolej.

W wyobraźni w lot staje Stasiowi przed oczyma ręczny granat... Trzeba odkręcić z trzonka śrubę zabezpieczającą, wyciągnąć zawleczkę, policzyć do trzech, potem rzucić z półobrotu, dokładnie tak, jakby rzucało się maczugą gimnastyczną!... Proste, prawda?! Prosta jest też nauka pierwszej pomocy. Ta akurat figuruje w szkolnym programie nauczania i przyswajają ją sobie dobrze także i dziewczyny, na lekcjach higieny i w drużynach harcerskich. Drużynom zaś wolno nawet strzelać do celu. Wprawdzie wyłącznie takimi tam byle jakimi strzelbami Floberta!... Ale jeśli ktoś jest sprytny, nawiąże dobre stosunki z jakimś żołnierzem, w miarę możliwości z żołnierzem węgierskim, o którym pan nauczyciel historii powiada, że jest Polakowi bratem, ten zaś, kiedy go ładnie poprosić, pokaże i da do ręki manlichera. Węgrzy pomogą — nawet wówczas, gdy to zabronione. Nie zapomnieli, że jak świat światem, Węgrzy i Polacy walczyli zawsze razem... Także i ten podporucznik, który mieszka tu, u nich w domu, Władysław Kiss, pan Laszi¹, tak pięknie potrafi opowiadać o ojczulku Bemie i o polskim Legionie walczącym podczas węgierskiej Wiosny Ludów, ma poza tym pistolet Steyer, nawet dwa... Pozwala Stasiowi, by je czyścił, a raz zabrał go na wojskową strzelnicę, gdzie wolno było mu oddać dziesięć strzałów. Ośmioma kulami trafił do celu... a wówczas pan Laszi powiedział po niemiecku: „Fiu, przyjacielu, to ty tak dobrze strzelasz? Wobec tego, kiedy będziemy stąd wyjeżdżać, podaruję ci jeden z pistoletów na pamiątkę, żebyś nigdy nie zapomniał swego pana brata Laciego!”. On zaś dotrzymuje słowa; cokolwiek do tej pory obiecał, zawsze spełnił. A wówczas organizacja wzbogaci się o kolejną sztukę broni. Bo akurat dzisiaj pan doktor Krasiński powiedział, że lwowska POW ma bardzo niewiele broni, za wszelką cenę trzeba zdobyć jej jeszcze całe multum, sytuacja bowiem jest taka, iż w każdej chwili może wybić dla Polaków ich godzina. Pan Krasiński wie to o wiele lepiej niż Kazimierz, który nie daje wiary niczemu, czego nie zobaczy na własne oczy. On nawet raportów wywiadowców nie uznaje za zgodne z rzeczywistością, tak jakby matka je przekazywała, gdyby nie były prawdziwe! Według raportów zaś Austriakom wiedzie się na wojnie bardzo źle! To, co teraz złe dla Austriaków, dobre jest dla Polaków — stwierdził chłopiec półgłosem, podczas gdy powieki zaczynały już mu się sennie kleić.

Na krótką chwilę zdołał jeszcze od siebie odpędzić morzący go sen, by, opuściwszy cieplutkie łóżko, otworzyć okiennice i wyrwać z kalendarza kartkę z minionym właśnie dniem. — 1 listopada 1918 — spojrzał na kolejną datę, po czym złożył głowę na splecionych dłoniach i zasnął...

Obudził się pod wpływem wrażenia, że drży pod nim łóżko. Nie do końca jeszcze przytomny, z przymkniętymi powiekami oraz owym osobliwym uczuciem, iż dopiero co był usnął, zastanawiał się, co to za dziwy. Powoli odkrył, że nastał już świt i pokój wypełniło szare światło brzasku, a ulica grzmi i huczy.

Zaciekawiony pognał do okna. Oczy i usta rozwarły mu się szeroko ze zdumienia. Nieprzeliczona kolumna żołnierzy wiła się przed domem i za rogiem, gdzie ulica dochodziła do Grodeckiej, dudniły koła zaprzężonych do koni armat, od ich ciężaru trzęsły się mury budynków. Austriacki garnizon dokądś wymaszerowywał, w pełnym rynsztunku, a od strony dworca kolejowego dochodziło przeciągłe pogwizdywanie lokomotywy...

— Wyjeżdżają! — nasunęła mu się myśl tak nagła, że aż zaczął łapczywie chwytać powietrze, a serce podskoczyło mu do gardła. Błyskawicznie przypadł do łóżka brata:

— Kazimierzu, zbudź się! — wrzasnął. — Austriacy odchodzą!

Kazimierzowi z trudem udało się oprzytomnieć:

— Nie szalej! — rozespany ofuknął dzieciaka. Niemniej jednak płonąca, czerwona jak rak twarz Stanisława i jego zwabiła do okna. Wyjrzał i machnął ręką:

— Na pewno idą na manewry! — mruknął gniewnie. — Obudzić człowieka z takiego powodu! Miałbym ochotę zdzielić cię w kark!

Manewry? — Stanisław westchnął rozczarowany. — Tak, to najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie! Skąd też przyszło mu do głowy, że... że... Naturalnie stąd, że dotąd nigdy jeszcze nie maszerowali takim hurmem... Zaczynał już żałować, że wstał, lecz pomimo to nie podążył za przykładem Kazimierza, który skrył się na powrót pod kołdrą. Został przy oknie i dalej przyglądał się maszerującym żołnierzom. Otworzył nawet na oścież okno, żeby lepiej widzieć. Na koniach defilowały po ulicy znajome postaci i wtem czyjaś ręka pomachała nieoczekiwanie w jego stronę ze skraju kolumny marszowej. Uśmiechnąwszy się, odwzajemnił ów gest:

— Éljen Laszi bácsi!² — wykrzyknął półgłosem pod adresem podporucznika, prezentując znajomość węgierskich słów, które niegdyś zasłyszał. I zdziwił się, że jego dobry przyjaciel nie rozpromienił się na owo pozdrowienie, lecz jedynie raz jeszcze mu pomachał, zasalutował i obejrzał się za siebie jak ktoś, kto się żegna. — Ejże, wyszedł bez śniadania! — przemknęło przez myśl Stasiowi. — Wieczorem nie powiedział, że prosi o śniadanie wcześniej, a do tej pory zawsze przecież o tym uprzedzał! Dlaczego? — i chwilę później chłopiec otwierał już drzwi dzielące na pół olbrzymi przedpokój, aby zajrzeć do części mieszkania, w której mieściła się kwatera podporucznika. Z emocji zaschło mu w gardle. Ledwo omiótł wzrokiem pozostawiony w nieładzie pokój, w którym wskutek wielkiego pośpiechu nie podomykano nawet szaf. Od razu przypadł do bielącej się na stole paczuszki. Wyczuł palcami, co się kryje pod opakowaniem. Z trudem łapiąc powietrze pod wpływem wielkiego wzruszenia, niemal słaniał się na nogach, wracając do pokoju, który zajmował wspólnie z bratem:

— Spójrz tylko, spójrz! — ponownie potrząsnął ramieniem Kazimierza. — A jednak odchodzą! — i, rozdarłszy opakowanie, podetknął pistolet pod nos starszego brata. Przyczepiona doń była karteczka:

„Stasiowi na pamiątkę — pan Laci” — przeczytał głośno, po czym wyprostował się, jakby go ktoś gwałtownie poderwał w górę:

— Niech żyje Polska! — wykrzyknął z rozpaloną twarzą swoim dźwięcznym, dziecięcym głosikiem.

Do świadomości Kazimierza dotarło wreszcie, co się w istocie dzieje. Odepchnął młodszego brata i zaczął się w pośpiechu ubierać:

— Wiesz, co to oznacza? — rzucił w uniesieniu w stronę Stasia.

— Lwów jest nasz!

Stanisławowi zdawało się, iż pędząc ulicą, słyszy, jak obcasy jego butów wystukują owo zdanie na bruku.

Boczne uliczki już opustoszały i gdy gnali w stronę Ratusza, nie spotkali na nich żywego ducha. Kiedy dotarli na skraj Rynku, był już ranek. Zadyszani zatrzymali się nagle na widok sceny, jaka rozgrywała się na środku placu. Na jezdni stał austriacki patrol konny. Jego dowódca, z wodzami założonymi na ramię, rozmawiał z jakimś żołnierzem w mundurze zielonym jak trawa i czapce o kształcie talerza, po czym — przytknąwszy rękę do czapki — wskoczył na siodło i patrol, galopując, zniknął w alei...

— Kim oni są? To nie legioniści?! — zwrócił się Stanisław do brata, marszcząc czoło.

Kazimierz również wpatrzył się badawczo przed siebie i Staś spostrzegł, iż wargi starszego brata pobladły nagle aż po same kąciki ust, jakby zdjęte potworną zgrozą. Zanim jednak Stanisław doczekał się odpowiedzi, za plecami chłopców rozległ się lament:

— Boże Przenajświętszy! — podpierając się dwoma kulami, przekuśtykał obok nich kaleki, jednonogi oficer Legionów. Zatoczył się do przodu, jakby ruszał do ataku na oddział nieprzyjaciela.

— Hycle! To miasto jest nasze! Zdejmijcie tę szmatę! — krzyczał aż do utraty głosu i, chwiejąc się, wskazywał kulą na wieżę Ratusza.

Stanisław powiódł wzrokiem we wskazanym kierunku i oparł się o pień drzewa, gdyż aż dech mu zaparło ze wzburzenia. Na maszcie powiewała na wietrze ukraińska flaga.

— Boże Przenajświętszy! — ból wydarł z jego piersi te same słowa, które wykrzyknął legionista. Następnie ręką zakrył sobie usta w geście przerażenia. Rozległ się suchy, bezduszny huk strzału z rewolweru i oficer Legionów zaczął się chwiać. Nim runął na ziemię, zamachnął się na Ukraińca kulami.

— Naści, łajdaku!

Chłopcy, jak zahipnotyzowani, wpatrywali się w ciało walące się na bruk i niemal zupełnie uszło ich uwadze, że tymczasem ściele się przed nimi czyjś cień.

— Zmiatajcie do domu! — rozległ się szorstki rozkaz, poparty przez dwa bagnety, które zmusiły braci do pośpiechu.

Szli, dosłownie zataczając się po jezdni, pomiędzy szpalerem przerażonych twarzy, które śledziły ich z okien. Dotarli już prawie do domu, kiedy Kazimierz rzekł:

— Za Lwów umarł oto pierwszy Polak!

Na ich dzwonek bramę otworzyła Wanda, służąca, rozczochrana i drżąca na całym ciele. Ledwie przeszli kilka kroków po korytarzu, gdy zatrzymało ich krótkie, zdecydowane stwierdzenie, dobiegające z sąsiedniego mieszkania:

— Walka...

Równocześnie przekroczyli próg mieszkania.II

Frycz, sędziwy, siedemdziesięciodwuletni emerytowany pułkownik o postawie tak wyprostowanej, iż zadawała ona kłam jego podeszłemu wiekowi, stał przed rozłożonym na stole planem miasta i w zamyśleniu przesuwał palcem po mapie. W tym czasie doktor Krasiński rzucał gorączkowo urywane zdania.

— Dowództwo austriackie oddało miasto Ukraińcom! — relacjonował doktor, raz po raz obcierając sobie czoło. — Ukraińcy powołali się na prawo ludów do samostanowienia i zażądali Lwowa dla siebie. Komendant przychylił się do ich argumentacji. Gdy się o tym dowiedzieliśmy, było już za późno. Uzbrojeni naprędce Ukraińcy zajęli wszystkie ważniejsze gmachy, a na ulicach zaroiło się od ich patroli. Prawie nie sposób się przez nie poruszać po mieście! Ach, gdybyż tylko wczoraj dotarła do nas była wieść o tym, że monarchia się rozpadła! Ale posłaniec z meldunkiem z Warszawy przybył dopiero dziś rano. Po drodze go zatrzymano... Tym sposobem ukraiński Komitet Wojskowy dowiedział się o tym przed nami!

Dwaj chłopcy słuchali tej gorzkiej relacji, stojąc obok drzwi. W pokoju siedziała też przy stole matka, na kanapie przykucnęła Maria, oni jednak zdawali się nawet nie dostrzegać ich obecności, całą swą uwagę skupiając na Krasińskim.

Pułkownik Frycz podniósł wreszcie wzrok znad mapy. Jego twarda, koścista pięść powędrowała w górę, by niczym młot opaść na blat stołu:

— Niech piekło pochłonie wszystkich agresorów! — przemówił przezeń niepohamowany gniew, a jego spiczasty siwy wąsik nastroszył się. Kipiał ze złości niczym uosobienie furii, jego pięść raz po raz uderzała w stół. — Lwów jest polski! Pokażemy im, jaka jest prawda! — po czym tak gwałtownie jak wybuchnął oburzeniem, równie niespodzianie ochłonął. Przesunął ręką po czole i rzekł, jakby zwracał się sam do siebie:

— Złość nas daleko nie zaprowadzi! Pomyślmy więc!... — i na powrót pochylił się nad mapą. — Możliwe są dwa warianty — zaczął z emfazą objaśniać swe założenia. — Albo odbijemy całe miasto, albo zorganizujemy obronę w jednej z jego dzielnic, gdzie, jak w oblężonej twierdzy, będziemy musieli dotrwać, dopóki nie przybędzie skądś odsiecz. Rozumiecie państwo? Wszystko zależy od tego, czy uda nam się uderzyć z zaskoczenia... Doktorze, ilu mamy ludzi?

Strapiony Krasiński machnął ze smutkiem ręką:

— Garstkę! Garstkę ukrywających się, przybyłych tu na rekonwalescencję legionistów oraz członków POW. Tysiąc, góra dwa tysiące uzbrojonych ludzi. Najsilniejsza jest drużyna Żuławskiego...

— Podporucznik Żuławski nie żyje! Zastrzelili go! Widzieliśmy! — przerwał mu świszczący głos Stanisława.

Okrzyk jego zabrzmiał tak dziko, że wszyscy uczestnicy narady odwrócili się jednocześnie w jego stronę, matka zaś nachyliła się ku niemu z przestrachem. Jej dłoń wysunęła się mimowolnie, by go pogłaskać, lecz Staś uciekł przed tą pieszczotą i, trzęsąc się jak w febrze, wybiegł na korytarz.

Rodzeństwo dogoniło go w pokoju chłopców. Leżał na łóżku i spazmatycznie szlochał. Starszy brat zamknął ostrożnie drzwi i po krótkiej zadumie wzruszył ramionami.

— Szczeniak! Ryczy... — wydusił z siebie z przymusem, czuł bowiem, że jeśli czegoś nie powie, zaraz się udusi, urwał jednak natychmiast w pół zdania i, blady jak ściana, zapatrzył się ponuro w podłogę. Odżył weń obraz: huk wystrzału, Żuławski się chwieje, zamierza się do ciosu, potem upada, by nigdy się już nie podnieść. A nad nim ten rozkraczony, szczerzący się w triumfalnym uśmiechu żołnierz w zielonym mundurze. — To było pospolite zabójstwo! — wydyszał ze wzburzeniem, zaciśniętymi w pięści rękoma wypychając kieszenie płaszcza. — Uzbrojony żołnierz przeciwko bezbronnemu inwalidzie...

Jego rozmyślania przerwała wnet matka:

— Kaziu, stań przy bramie na straży! — pokazała znacząco na korytarz, tam, gdzie z mieszkania pułkownika dochodziły stłumione odgłosy rozmowy. Lokalne kierownictwo POW i dowództwo lwowskiego Legionu zasiadło już tam do wspólnej narady wojennej.

Kazimierz skinął głową i ruszył w stronę bramy. Pani Potocka zaś, na krótką chwilę odsunąwszy wszystkie pozostałe troski na dalszy plan, weszła do pokoju synów.

Stanisław siedział na parapecie okna. Dygocząc, wpatrywał się w pustkę ponad dachami domów. Teraz nie wzbraniał się już przed pogładzeniem po głowie.

— Żal ci Żuławskiego? — zapytała Stasia matka, pragnąc jakoś uśmierzyć jego ból.

Z oczu chłopca buchnęły niemalże płomienie.

— Zal? Jego? Przecież to bohater! Jemu można jedynie zazdrościć. Toteż mu zazdroszczę, wiesz? Boli mnie to, że nie mogłem stanąć u jego boku. Gdybym tylko miał wówczas przy sobie swój pistolet...

Spojrzenie pani Potockiej zatrzymało się na spoczywającej na stole broni. Leżała na wyciągnięcie ręki wraz z listem od węgierskiego oficera. Byłaby po nią sięgnęła, ale Stanisław ją uprzedził:

— Nie zabieraj, proszę! Powiedzieliście, że będzie walka! — szepnął błagalnie. — Ja i tak nie zostanę wtedy w domu!

Matka popatrzyła na niego w milczeniu. Wzięła głęboki oddech, zanim zdobyła się na odpowiedź, i choć drżały jej oparte o stół palce, w głosie jej nie czuło się zaniepokojenia.

— Masz pojęcie, co to wojna?

— Krew i śmierć. Dzisiaj widziałem! — odparł Staś bez ogródek. — Ależ mamo, sama przecież uczyłaś w III A, że „dulce et decorum est pro patria mori”³. I mówiłaś tak także kiedy indziej, wiele razy, innym, kiedy myślałaś, że śpię. Pamiętam!...

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: