Orzeł Biały. Część 3 - ebook
Najemnicy gruby Chobołd ustanowili i obronili sadę "Zet", dzięki czemu większość członków organizacji Zielona Przyszłość przeobraziła się w orków. Stało się to w ośrodku Zelena Laguna nad jeziorem Vlka Domasa.
Na terenach byłej Słowacji.
Jednak Chobołd nie powrócił z operacji.
Oddział został pojmany przez grupę wydepilowanych Podkarpackich Górali, którzy zaczęli przeprowadzać na nich eksperymenty naukowe, na przykład porównując długość jelit wyprutych z brzucha Katolika i orka.
Rodziny uwięzionych w potrzasku błagają wojsko o pomoc. Orłowski jednak nie chce wysyłać swoich ludzi na tak ryzykowną operację.
Schmidzilla wraca do berlandu, obchodząc Twierdzę od południa, lecz, rozważając zawiłą naturę istnienia i coraz bardziej pogrążając się w dialogach z bogami, zatrzymuje się w Popradzie zarządzanym przez gazyfikatora C'Onana.
Grupa zwiadowcza Licho bada zmutowany las zwany Pandorą, którego przypominające tropikalną dżunglę sploty zbliżają się do południowej granicy Twierdzy.
Czy istnieje powiązanie między Pandorą a Schmidzillą? Czy południowi orkowie posiadają Kwiat Paproci, cudowny lek przywracający zmarłych do życia? Czy w Twierdzy rozpoczyna się proces rozwarstwienia społecznego? Gdzie nastąpi spotkanie pięciu armii: Schmidtowego Plemienia (orków identyfikujących się jako elfy), Popradzkich Onanistów, Warhunów Attyli, Górali Podkarpackich oraz batalionu Orzeł Biały?
I co, na Peruna, znaczy telepatyczny przekaz Schmidzilli:
"TRAAAAUT!!!"
Uwaga. Lektura totalnie niepoprawna politycznie, obrażająca wszelkie możliwe uczucia, niezalecana dla osób o słabych nerwach tudzież układzie sercowo-naczyniowym.
- Do Kaosu tędyx?
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368264258 |
| Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
BATALION „ORZEŁ BIAŁY”
PIECHOTA
CHORĄŻY Mardok „Dziki” Jary
CHORĄŻA Monika „Ździra” Frenkiel
CHORĄŻA Ewelina „Runa” Wiechucka-Zgud (medyk)
CHORĄŻY Żegota „Żmij” Birkowski
PORUCZNIK Gabriel „Deckard” Graboń
ZBROJOWIEC
PODPORUCZNIK Dariusz Samul
OKO
CHORĄŻY Mateusz „Wampir” Gadziński
SIERŻANT Zuzanna „Zadra” Poniatowska
SIERŻANT Alicja Pawłowska
SIERŻANT Cezariusz Gorzkowski
SZPIEG
PODPORUCZNIK Thomas „Fraydey” Piatkovsky
TUR (Smok)
MAJOR Sergiusz „Orzeł” Orłowski
PORUCZNIK Karol Szczyrbowski
SIERŻANT Łukasz „Tygrys” Kowalkowski
ECHO
KAPRAL Dawid „Ktara” Zgud
SIERŻANT Mariusz „Farin” Kubala
PERUN (Wilczur)
KAPITAN Mariusz „Junior” Podgrudny
KAPITAN Kamil „Wolf” Tyszkiewicz
RUJEWIT (Pytajnik)
PORUCZNIK Anna „Gollumka” Podgórska
SIERŻANT Mariusz „Jastrząb” Wojteczek
PLUTONOWY Jarosław „Młotek” Krawczyk
DAŻBOG (Obcy)
KAPITAN Klaudia „Ripley” Heintze
SIERŻANT Joanna „Kalina” Malik
PLUTONOWY Lenny „Choina” Hadder
SWARóG (Kocur)
KAPITAN Małgorzata „Kicia” Gwara
CHORĄŻY Radek „Flaszka” Raczkiewicz
SIERŻANT Sebastian „Sokół” Sokołowski
PLUTONOWY Kamil „Tygrzyk” Muzyka
MARZANNA (Szalony Pączek)
PORUCZNIK Maciej „Tata Malki” Mikołajczak
PODPORUCZNIK Dana „Ciocia” Banecka
SIERŻANT Arkadiusz „Dragon” Grzeszczak
MOR (Kostusia)
KAPITAN Małgorzata Miktus
SIERŻANT Aleksandra „Skrzacik” Mikołajczyk
PORUCZNIK Paweł „Machaj” Mikołajczyk
MECH (Transformers)
PORUCZNIK Michał „Grubens” Chudoliński
PORUCZNIK Szymon „Skarpeta” Kosikowski
JARYŁO (Gejtofhell)
MAJOR Witold „Szaman” Siekierzyński
SIERŻANT Jacenty Gdaniec
SIERŻANT Piotr „Diabeł” Swatowski
SIERŻANT Wojciech „Mojżesz” Swatowski
LUBAWA
SIERŻANT Tycjan „Góral” Gucwa
SIERŻANT Matylda „Tylda” Pacholczyk
SIERŻANT Krystyna „Kawa” Bochenek
DOWÓDZTWO PIĄTEJ BRYGADY
GENERAŁ Robert „Wiedźmin” Woźniak
GOŚCIE SPECJALNI
(Najpierw kobiety. Jesteśmy w Twierdzy)
EWA BIAŁOŁĘCKA
GATA KINGA KOWALEWSKA
(I faceci, alfabetycznie)
WITOLD JABŁOŃSKI
RADOSŁAW KOT
JUSTYN ŁYŻWA
ARKADY SAULSKI
ROBERT SZMIDT (Dupa Sraka, Bura Suka!)
* * *
I… wieeeelu, wieeeelu innych cudownych bohaterów, których nie możemy tutaj ujawniać, bo byłby to za duży spoiler.
_ _
Światowid nam świadkiem!
POLEGLI PODCZAS MISJI „ATOM”:
KAPITAN Mariusz „Niania” Krawczyk
SIERŻANT Andrzej „Andrus” Jarota
PLUTONOWA Alicja „Alka” Górniak
KAPRAL Arkadiusz „Dziad” Brzeziński
PORUCZNIK Krzysztof „Baczyński” Kietzman
PORUCZNIK Karol „Hantel” Prostrelczuk
POLEGLI PODCZAS OBRONY PAŁACU TWIERDZY:
KRÓLOWA Magdalena Kozak
KAPITAN Borys Zajączkowski
PORUCZNIK Krzysztof Lech
CHORĄŻY Bogusław Tobiszowski
KAPRAL Adam Ochwat
POLEGLI PODCZAS AKCJI WILNO:
MAJOR Mieczysław „Kula” Biały
POLEGLI PODCZAS WIELKIEJ WSCHODNIEJ INWAZJI:
GENERAŁ Ryszard Wiechucki
KAPITAN Damian „Piekielnik” Podoba
KAPITAN Bartłomiej Biedrzycki
I wielu innych dzielnych wojów.
NIGDY NIE ZAPOMNIMY.
NIECH CZUWA NAD WAMI PERUN NIEBIESKI.PROLOG
Przykryta kołdrą do piersi sierżant Joanna „Kalina” Malik siedziała oparta o poduszkę na łóżku majora Sergiusza Orłowskiego, tuż obok niego, i tak jak przełożony, patrzyła w gwiazdy, których światło wpadało do pomieszczenia razem z gęstą księżycową strugą.
– Po co nas tu skierowali, Serż? – spytała cicho, zaciągając się skrętem.
Podała krzywy papieros majorowi.
– „Coś się dzieje na południu”, cytując króla – odparł Orłowski.
Joanna stuknęła go łokciem w muskularne ramię.
– Dlatego wysłano nas do Tylawy? Gdzie psy szczekają dupami? Poproszę o wersję nieoficjalną.
Orłowski wzruszył ramionami.
– Nie wiem.
– Ale się domyślasz.
Sergiusz wciągnął w płuca haust dymu, zatrzymał go na wdechu, przez chwilę rozkoszował się łaskotaniem w płucach i wydmuchnął nosem siną smugę. Oddał jej skręta.
– Tak.
– To ma związek z osadą „Zet”, prawda?
Pokiwał głową.
– Ci najemnicy… – ciągnęła Kalina – …oni nie mogą się wyrwać?
– To nie nasza sprawa. Oferowaliśmy pomoc. Nie chcieli. Znali ryzyko, poszli, wdepnęli.
– Nie powinniśmy ich ratować?
Orłowski spojrzał na nią spokojnie.
– Wydałabyś rozkaz wysłania regularnego wojska, pobierającego normalny żołd, żeby ratowało ludzi, którzy odrzucili propozycję współpracy, bo chcieli ukryć swoje szemrane interesy? Oni tam pojechali z powodu milionów, które mieli zarobić. Dlatego podjęli koszmarne ryzyko. Stań się na chwilę panią generał i wydaj rozkaz: „Ratujcie milionerów współpracujących z multimilionerami, którym nie chce się wysupłać grosza, żeby ich ratować, i którzy ukrywają swoją tożsamość. W trakcie operacji część z was zginie, być może większość, ale biorę to ryzyko na pierś”. Zrobiłabyś to?
Joanna pokręciła głową w zamyśleniu i wciągnęła dym.
Przez chwilę milczała.
– Inni najemnicy organizują już akcję, prawda? W Barwinku? Czy gdzieś indziej?
– Tak czy owak nie ci, którzy wysłali tych ludzi.
Orłowski poprawił się na łóżku, ale że poczuł nagłą niewygodę, czy może przymus wyprostowania kości, wstał i podszedł do okna, nagi. Był dziewiętnasty września i dość ciepło. Uchylone okno wpuszczało do pomieszczenia zapach ziół i skoszonej trawy.
– Panie majorze, ktoś pana może zobaczyć – zażartowała Kalina, podziwiając umięśnioną sylwetkę swojego mężczyzny.
Nagle na jej twarzy położył się cień.
– Serż?
Orłowski rozpoznał ten ton. Nie lubił go. Znał jego przyczynę.
– Tak?
– Czy ty… z nią…
Major spojrzał na Joannę i wciągnął powietrze głęboko w płuca. Nawet gdyby on… z porucznik Anną „Gollumką” Podgórską, nawet gdyby… dżentelmenowi nie wypadało mówić ani że tak, ani że nie.
Joanna starała się wyczytać odpowiedź z jego twarzy. W końcu uznała, że oblicze mężczyzny nie jest na tyle napięte, by skrywać nieprzyjemną prawdę. Więc z Podgórską jeszcze nie… Mimo to coś między nimi iskrzyło. I było to dla Joanny nad wyraz bolesne.
– Serż… – szepnęła tak miękko, jak tylko potrafiła.
Spojrzał na nią. Jego szare oczy, prześwietlone blaskiem księżyca, wydawały się nienaturalnie jasne. Jego twarz skojarzyła jej się z upiorem, marą podobną do duchów zmarłych, których widzieli podczas Wielkiej Wschodniej Inwazji. Przestraszyła się.
– Serż… – powtórzyła drżącym głosem. – Kochany… Wiesz, że będziesz musiał wybrać? Prawda? Ja nie mogłabym…
Major podniósł dłoń.
Wiedział. ■SZTANDAR 1
Zdania historyków są podzielone. Jedni twierdzą, że dwudziestego września roku 2057 o godzinie szóstej rano, gdy major Sergiusz Orłowski, wstawszy z pustego już łóżka znajdującego się w budynku koszar w Tylawie, siole położonym circa cztery kilometry w linii prostej na północ od Barwinka posadowionego tuż przy karpackiej granicy Twierdzy Polska, otrzymał esemes od generała Roberta „Wiedźmina” Woźniaka brzmiący: „Skontaktuj się. Szybko”, sapnął tylko, pokiwał głową, założył buty i wybiegł na plac maszynowy, bo tam był lepszy zasięg sieci komórkowej.
Inni twierdzą, że zanim to zrobił, zaklął szpetnie, rozglądając się bezradnie po pomieszczeniu, jakby w poszukiwaniu sierżant „Kaliny” Malik, a blizny znaczące oba jego policzki poczerwieniały, jak zresztą cała jego szpetna twarz.
Zachariasz Smętny, historyk, jak wiemy, raczej alternatywny, skłania się ku przekonaniu, że owszem, Orłowski pokiwał głową, lecz nie rozglądając się za nieobecną kochanką, lecz zerkając na leżący na stole pad, który, po dotknięciu twardym palcem, wyświetlił główną stronę porannego wydania „Dziennika Południowego”, gdzie widniał wywiad ze specem od „dialektyki orczych nacji”, twierdzącym ponad wszelką wątpliwość, że Schmidzilla podczas swojej migracji powtarzał słowa „dupa sraka, bura suka” oraz od czasu do czasu „kupa mistrza”. Zresztą tak był zatytułowany artykuł: „DUPA SRAKA, BURA SUKA, KUPA MISTRZA, czyli sakralne przesłanie Schmidzilli. Wywiad z profesorem Miłoszem Kasprowiczem”. Orłowski skrzywił się, nie lubił bowiem niepotwierdzonych hipotez. Kliknął ikonę „Głosu Twierdzy”. Pad wyświetlił przeglądaną poprzedniego dnia stronę z artykułem „Kto zbezcześcił grób Alojzego Kaczuchy? Ciąg dalszy śledztwa”. Tekst opowiadał o dochodzeniu w sprawie nielegalnej ekshumacji ciała byłego dyktatora, która miała miejsce miesiąc temu. Kto to zrobił? Dlaczego? Po co? Z tego gościa prawie nic nie zostało. Artykuł wspominał o ekshumacjach dwóch innych przydupasów Kaczuchy, ale, podobnie jak w przypadku tej pierwszej, organy ścigania nie miały jeszcze tropu i w sumie cały tekst sprowadzał się do konkluzji, że „Cień Kaczuchy” wciąż wisi nad Twierdzą i nie należy sądzić, iż spokój osiągnięty za panowania Łyżwy jest stanem permanentnym. Orłowski skrzywił się jeszcze paskudniej niż po otrzymaniu esemesa. Nie podobał mu się tekst, bo podkopywał morale narodu. Kliknął pierwszą stronę gazety i obraz się odświeżył. Dużą powierzchnię artykułu okraszonego potężnym nagłówkiem zdobiło niewyraźne zdjęcie najemnika torturowanego w wyszukany sposób: mężczyzna miał rozcięty brzuch, jego jelita zaś zostały wywleczone i porozwieszane na kołkach. Majorowi zaschło w ustach. Tytuł brzmiał: „Łukasz Szczygło, lider grupy Chobołd, pojmany! Czy ktoś im pomoże?! Nieoficjalne źródła potwierdzają: król podjął decyzję!”.
Według Smętnego dopiero wtedy Orłowski warknął:
– Kurwa. Wiedziałem.
I rzeczywiście wybiegł na plac maszynowy, szukając zasięgu dla komórki.
– Jestem, generale – odezwał się, słysząc powitanie zwierzchnika.
– Nieregulaminowo, ale wybaczam – mruknął jowialnie Wiedźmin. – Wpadniecie, majorze?
Orłowski rozejrzał się bezradnie. Otaczały go budynki granicznego garnizonu, maszyny należące do batalionu „Orzeł Biały”, w oddali bieliły się zabudowania Tylawy, ogólnie wiało folklorem i raczej pustką.
– Dokąd mam wpaść, generale? Gdzie pan jest?
Tu Orłowski spodziewał się odpowiedzi różnych: że generał przebywa na froncie zachodnim, wschodnim, nad morzem (plotki o pojawieniu się orków skandynawskich nie były legendą miejską – i tak, miały rogi, ale nie na hełmach, to zresztą dłuższa historia, więc na razie ją zostawmy) czy w innym Krakowie, na pewno jednak przywódca Orłów nie spodziewał się usłyszeć:
– W kantynie, majorze. Widzę was przez okno. Wpadnijcie, proszę.
– Tajest – charknął Sergiusz i pobiegł do budynku.
Gdy się zbliżał, dostrzegł za szarawą szybą machającego do niego, uśmiechniętego zwierzchnika. Kronikarze twierdzą, że w kolanie majora coś strzyknęło. Mężczyzna zatoczył się, zaklął na kończynę i skonstatował, że górskie powietrze owszem, może i jest zdrowe, ale wrześniowa wilgoć już na pewno nie.
Mijając róg budynku, dostrzegł strzegących wejścia dwóch potężnych gwardzistów królewskich i zdziwił się niepomiernie, bo generał nigdy nie wymagał takiej ochrony. Rzucił okiem na parking znajdujący się po drugiej stronie budynku i zdumiał się jeszcze bardziej, widząc pancerne królewskie bryki. Przyjrzał się swojej bluzie, upewnił, że nie jest poplamiona, obciągnął ją, wyrównując zmarszczki materiału, poprawił marineskę na głowie i, odpowiadając na saluty gwardzistów, wszedł do kantyny.
– No – powiedział generał, gdy Orłowski wparował do pomieszczenia.
Bar był pusty, to znaczy nie było barmana ani kelnerek.
Przebywali tam za to król Justyn Łyżwa, Radosław Kot (naczelny propagandzista Twierdzy), Magdalena Stawniak, czyli główna bibliotekarka Pałacu, obok niej (ubrany jak ona w lniane, lecz garnituropodobne szaty) miło uśmiechnięty brodacz, którego Orłowski nie znał, dalej doktorzy Halszka Wysocka i Maciej Matuszewski, kapłan Witelon Jabłoński z młodym akolitą u boku, Wikary Arkady Saulski, błazen Katarzyna Rakowska, a wszyscy stropieni (nawet błazen), skupieni i patrzący na Orłowskiego jak na Anioła Zemsty czy innego Awendżera. Gdy złapał drugi oddech, zorientował się, że u boków króla stoi dwóch ubranych w czarne mundury brodatych drabów. Jeden dźwigał na plecach długi miecz, a drugi szablę. Ich uda obciążały kabury tego samego koloru co mundury, dźwigające Visy z wytłoczonym srebrnym krzyżem na zamkach. „Robota Saulskiego”, pomyślał.
– Królu – zasalutował do czapki.
Justyn ledwie zauważalnie skinął łysą, mocną głową.
– Majorze.
Orłowski zorientował się po minie monarchy, że jeśli chodzi o konwenanse, to by było na tyle. Wiedziony taktycznym nawykiem, omiótł wzrokiem pomieszczenie i znajdujących się w nim ludzi. Wszyscy stali wokół połączonych stołów, na których leżała wielka mapa i sporych rozmiarów pad taktyczny. O stół opierał się jeszcze jeden człowiek, na którego Orłowski w pierwszym momencie nie zwrócił uwagi, być może dlatego, że jakimś cudem dzięki maskowaniu munduru wtapiał się w otoczenie. Był to potężnie zbudowany mężczyzna w randze majora, zarośnięty, o grubych wargach, mocnej żuchwie i zaczepnym spojrzeniu. Sergiusz zmrużył oczy, by odczytać naszywkę znajdującą się nad prawą piersiową kieszenią.
„Tokarski”.
– Kawy? – zapytał generał Woźniak, wskazując polowy termos stojący na stole. – Pan, majorze, przed śniadaniem?
Orłowski pomyślał tęsknie o Joannie „Kalinie” Malik tudzież Annie „Gollumce” Podgórskiej, które zapewne będą zdziwione, konstatując, że śniadać dzisiaj będą w innym budynku i bez jego towarzystwa. Przełknął ślinę i podziękował, przyjmując z rąk Radosława Kota gorący kubek z pachnącą zbożówką.
– Nie znacie się – podjął generał, wskazując Tokarskiego. – To major Tomasz Tokarski, dowódca najlepszego CSAR-u w Twierdzy. Wiecie, czym jest CSAR?
Orłowski spojrzał na generała, sprawdzając, czy z niego kpi. Jeśli pytałby poważnie, świadczyłoby to o zbyt dużej ilości masła w jego diecie. Potem zerknął na króla, ale ten zdawał się nieobecny, pogrążony w myślach, ponury.
Sergiusz oczywiście wiedział, czym jest CSAR. Skrót oznaczał Combat Search And Rescue, był pozostałością po cywilizowanej przeszłości Twierdzy, czasach przed Kolapsem, i oznaczał bojowe odzyskiwanie personelu.
W tym momencie major już rozumiał, po co został wezwany. Miał ochotę cisnąć kubkiem w podłogę i krzyknąć: „Pierdolcie się, nie biorę w tym udziału!”. Ale powstrzymał się i, przełożywszy naczynie ze zbożówką do lewicy, uścisnął majorowi dłoń twardą jak kamień, a że sam w tym momencie był wzburzony, zetknięcie się jego prawicy z dystalnym fragmentem ramienia Tokarskiego przypominało zwarcie się dwóch imadeł.
– Orłowski – warknął.
– Tokarski – odpowiedział tamten dudniącym basem. – Dużo o was słyszałem, majorze.
– A ja o was niedużo – odparł Sergiusz, miażdżąc palce Tokarskiemu i przyjmując z masochistyczną przyjemnością, że tamten odwzajemnia się tym samym.
– Przestańcie już, dobrze? – uśmiechnął się jowialnie Wiedźmin. – Potrzebujecie i palców, i dłoni.
Orłowski poluzował chwyt, a Tokarski, mrugnąwszy do niego, jakby zalotnie czy może filuternie, także otworzył dłoń. Sergiusz spojrzał na niego jeszcze raz, nie będąc pewnym, co oznaczało to spojrzenie. „Czy właśnie rozpoczął się jakiś flirt?”, odezwała się myśl w jego głowie, gdy generał stuknął w wyświetlacz taktycznego pada, pokazując to, co dowódca „Orła Białego” (według Zachariasza Smętnego) widział już rano w porannym wydaniu „Głosu Twierdzy”. Zdjęcie przywódcy grupy Chobołd, Łukasza Szczygły, potężnego brodacza przywiązanego łańcuchami do wbitego w ziemię pala (co nie bez znaczenia: jakimś cudem stojącego na własnych nogach), z brzuchem rozprutym i jelitami wywleczonymi na parę metrów oraz rozwieszonymi na kołkach. Widok był koszmarny i przywodził na myśl najbardziej przerażające horrory.
– Wiecie, co się dzieje, majorze? – zagaił Wiedźmin.
Orłowski chrząknął, bo na widok torturowanego człowieka zaschło mu w gardle.
– Banda patałachów dała się złapać, generale.
– Tak.
– I, z całym szacunkiem… – Orzeł stuknął w pad twardym palcem – …dla ich odwagi, dzielności… cierpienia i pieniędzy, które za to mieli dostać, nic nam do tego. Proponowaliśmy pomoc w wyprawie i budowie osady „Zet”. Organizatorzy całego przedsięwzięcia, że ich tak nazwę, odmówili, i to kategorycznie. Musieli mieć ku temu poważne powody, nieprawdaż? Teraz zniknęli, jakby w ogóle ich nie było. Sami powinni ich ratować. Skoro jednak się nie kwapią…
Generał spodziewał się takiej odpowiedzi. Kiwnął dłonią do Radosława Kota. Ten, nie pytając o pozwolenie, zdążył już nabić tytoniem fajkę i ją rozżarzyć. Podszedł do pada, kliknął znajdujący się u podstawy ekranu folder i dotknął ikony jednego z plików filmowych. Przed oczami zebranych rozwinęła się scena przedstawiajaca maszerujący ulicami Barwinka tłum z transparentami, na których wymalowano hasła „Uwolnić ich!”, „Twierdza ma krew na rękach!” „To nasi rodacy!” i tak dalej. Demonstranci skandowali:
– Ratujcie ich! Ratujcie ich! Ratujcie ich!
Kot wyciszył odgłosy filmu, cmoknął, wysysając z fajki dym, i powiedział cichym, mszystym głosem:
– Jak wiecie, majorze, sprawa została rozdmuchana przez rodziny tych najemników. Nie pomagają też filmowcy realizujący film rzekomo dokumentalny…
– Mamy lecieć, ratować tych cywili, bo tak każe opinia publiczna? – syknął Sergiusz. – To absurd! Nie my zorganizowaliśmy tę wyprawę. Ratunkiem powinni zająć się ci, którzy opłacili całe przedsięwzięcie! Nie widzi pan, że ktoś próbuje się nami wysługiwać, wciągając w to tak zwaną „opinię publiczną”? Przecież to sterowana sprawa!
– To coś więcej – odezwał się brodacz stojący obok Magdaleny Stawniak.
– Wy jeszcze się nie znacie – rzucił generał. – Majorze, niech pan pozna Bogumiła Stawniaka, męża pani Magdaleny, człowieka od…
Generał spojrzał czujnie na króla. Ten powoli skinął głową.
– …Człowieka od… infiltracji.
– Od czego? – dopytał Orłowski.
– Nazywamy go… „Mitycznym” – uzupełnił Wiedźmin.
– To znaczy?
– To znaczy, że nie istnieję – odparł Mityczny, wciąż ciepło się uśmiechając.
Zbliżył się do krawędzi stołu i wychylił nad nim, by podać Orłowskiemu rękę.
Dłoń Mitycznego była sucha, miękka i silna jednocześnie. Dowódcy Orłów skojarzyła się z siłą węża: stworzenia aksamitnego, gładkiego i w sumie miłego, ale także śmiertelnie niebezpieczenego.
– Bogumił – powiedział barytonem. – Ale może być też Mityczny.
– Sergiusz.
Gdy Stawniak się odchylił i, ku zdziwnieniu Orłowskiego, otrzepał dłonie, wskazał na wyświeltany zapętlony film.
– Pamiętacie, majorze, że jednym z waszych zadań podczas operacji „Wilno” było zbadanie, dlaczego ludzie garną się częściej do najemników czy COP-u niż do wojska.
– Tak.
– Wyszło wam, że przyczyną jest wolność, mówiąc najprościej. Najemnicy trzymają się własnych watah, idą tam, gdzie chcą, robią, co im przyjdzie do głowy, nie są rozdzielani na siłę, jak to się dzieje w wojsku…
– Takie były obserwacje.
– Dobrą robotę, jeśli mogę tak powiedzieć, zrobiła wasza akcja na wschodzie. Spośród wojów zginął tylko jeden człowiek, major Biały zwany „Kulą”. Najemników poległo ponad trzydziestu. Łukasz Szczygło sam w wywiadzie przyznał, że wyszkolenie i sprzęt regularnych żołnierzy przewyższają umiejętności wolnych strzelców. Spowodowało to krótki zastrzyk zgłoszeń do armii.
– Tak.
Mityczny zmarszczył czoło.
– Jak raczył był powiedzieć pan generał… jestem człowiekiem od infiltracji. Trzymam ludzi w bardzo wielu środowiskach. I doszedłem do wniosku, że fakt garnięcia się cywili do najemników i COP-u ma jeszcze jedną przyczynę, dość istotną.
– Czyli?
Mityczny spojrzał uważnie na majora spod gęstych brwi.
– Dochodzi do rozwarstwienia, panie majorze.
– Czego?
– Elitarne wojsko, nomen omen mityczni woje panoszący się w garnizonowych miastach ze swoimi insygniami, mundurami, puszący się, że należą do wyższych sfer, bo są powiązani z królem, który także jest żołnierzem, w dodatku POLOM-em, czyli Grunmorem – Mityczny spojrzał czujnie na Justyna, ale ten pozostał niewzruszony. – Nie wiem, czy zauważył pan, majorze, ale nasz kraj stał się państwem wojskowym. Sam król mawia, że „w Twierdzy każdy jest żołnierzem”.
– Zgadzam się z tym – odparł Orłowski.
Bogumił pokiwał smutno głową.
– To myślenie ludzi frontu i ludzi munduru. N i e k a ż d y mieszkaniec Twierdzy jest wojem, panie majorze. O tym właśnie, zdaje się, zapomniał nasz król, o tym zapomnieli woje, o tym zapomnieliśmy wszyscy. Jeśli nie uratujemy tych najemników, ludzi tak jakby wolnych, biznesmenów można powiedzieć, jeśli regularne wojsko nie zajmie się losem cywili…
– Panie… panie Mityczny… – odezwał się Orłowski.
– Może być Bogumile.
– Bogumił – rzekł major. Nie lubił odmieniać tego typu imion. – Nazywasz ich „cywilami”. To nie są cywile. To najemnicy, więc…
– Opinia publiczna lubi żonglować pojęciem „cywil”, majorze: gdy najemnicy dokonają szalonego i udanego rajdu na Zielonych, są „wojami”, ale gdy wpadną w tarapaty, pozostają „cywilami”. Grupa Chobołd w oczach opinii publicznej jest zbiorowiskiem cywili. Jeśli regularna armia nie spróbuje ich uratować, będzie to ostatni klin, który dokona pełnej stratyfikacji społeczeństwa na „dzielnych wojów broniących kraju” i „gnuśnych tudzież nieodpowiedzialnych luzaków”. Podzielonym społeczeństwem łatwo się rządzi, pod warunkiem, że ktoś lubi zarządzać konfliktem. Na pewno nie służy to rozwojowi krainy znajdującej się w permanentnym oblężeniu.
Orłowski przez chwilę ważył słowa Mitycznego. Zerknął na Królewską Bibliotekarkę, jego żonę. Ta miała nieodgadnione spojrzenie. Ani się z mężem zgadzała, ani była przeciwna. Gdy major zajrzał w swoje myśli, stwierdził, że tkwi w słowach Bogumiła jakiś sens, ale jest też coś głębszego. Niestety, nie potrafił odkryć co. Wreszcie się odezwał:
– Jeśli wolno mi coś zauważyć, to był układ. Układ biznesowy między Zieloną Przyszłością, grupą Chobołd i szarymi eminencjami, które opłacały tych najemników. Członkowie Zielonej Przyszłości przeszli na terenie Słowacji przemianę i zamienili się w orków. Najemnicy mieli wrócić. Zostali złapani w potrzask czy inną pułapkę. Gdyby przyjęli naszą pomoc i gdybyśmy robili to razem, prawdopodobnie nie doszłoby do tego. Coś tam spaprali. Mieli za to dostać fortunę, zresztą zadatek, całkiem spory, otrzymali…
W tym momencie oczy Bogumiła lekko rozbłysły. Mityczny albo o tym już wiedział i był zdziwiony, że wie o tym także Orłowski, albo o tym jeszcze nie wiedział i właśnie uzyskał wiedzę.
– Teraz, skoro są uwięzieni – ciągnął Sergiusz – obowiązek ich ratowania spoczywa na wspomnianych przeze mnie szarych eminencjach. Rozumiem, że się nie kwapią, rozumiem, że wtopili się w tło. Jednak nazwijmy sprawy po imieniu. Ich zachowanie jest zwykłym tchórzostwem. Nie pominę tego, że jeśli my mamy to wszystko wziąć na barki i urządzić operację Search and Rescue w górskich warunkach i niesprzyjającej sytuacji taktycznej… – Tu pokiwał głową słuchający go major Tokarski – …narażającej najlepszych wojów Twierdzy na śmierć, bo założę się, że oprócz CSAR-u i nas zamierzacie wysłać tam POLOM-ów, podejmiemy cholerne ryzyko. Sam nie wydałbym takiego rozkazu. Oprócz ratowania jakichś rozwarstwień, których do końca nie rozumiem, nie widzę…
– Nie chodzi tylko o opinię publiczną – wtrąciła się doktor Wysocka.
Zerknęła na króla i widząc jego przyzwolenie, lekko odepchnęła Mitycznego od pada, a ten z miękkim uśmiechem odsunął się i stanął dwa kroki dalej. Naukowczyni stuknęła w swój katalog, a potem w jedną z ikon fotografii. Oczom zgromadzonych znowu ukazał się wybebeszony Szczygło.
– Ten… koszmarny stan… – Wysocka chrząknęła i wytarła wierzchem dłoni karminowe usta – …trwa, według niejakiego Karola Grabdy, jednego z najemników Chobołda, któremu udało się uniknąć pojmania i który nieustannie śle do nas poprzez swoją matkę fotografie i prośby o pomoc… Więc… agonia tego człowieka trwa od… dwóch dni. Szczygło jest podobno cały czas przytomny. Nie zdradza oznak infekcji, nadmiernego osłabienia, nie umiera. Przyjmuje pokarmy, nie wiem, jakim cudem, płyny też. I stoi. O własnych siłach.
– Skąd pani wie? – spytał Orzeł.
– Tak pisze Karol Grabda.
– Może kłamać.
– Po co?
– Żeby wzbudzić pani zainteresowanie, pani doktor. A dzięki temu uzyskać pomoc. Być może Szczygło od dawna już nie żyje, a pani dostaje wciąż stare…
– Nie. Zdjęć jest sporo, sprawdzaliśmy zaszyte w nich pliki identyfikacyjne.
– Mógł je spreparować.
– To też zbadaliśmy. Są autentyczne.
– Ale…
– On się obsrywa.
– Słucham? – Orłowski wybałuszył oczy.
– Szczygło się obsrywa, majorze.
W tym momencie wszyscy spojrzeli na podarte spodnie dzielnego najemnika i stwierdzili, że faktycznie, wyglądają nieświeżo.
– To znaczy – podjęła Wysocka – że perystaltyka jelit jest zachowana. Przy otwarciu jamy brzusznej ruchy robaczkowe się zatrzymują. Następuje paraliż. Dlatego pierwszym pytaniem po każdej operacji chirurgicznej jest…
– „Stolec był?” – wszedł jej w słowo dudniącym basem Tokarski.
– Tak jest. – Wysocka podziękowała mu ruchem dłoni. – Ten człowiek – wskazała najemnika długim palcem – żyje od paru dni z jelitami wywleczonymi na wierzch. Ma czynną perystaltykę. To nie jest naturalne.
– Może dostał N-Gen – poddał Sergiusz.
– N-Gen nie działa tak szybko, majorze. On powinien umrzeć.
Orłowski przez dłuższą chwilę głęboko oddychał i analizował słowa naukowczyni.
– Powinien – mruknął wreszcie.
– A żyje.
– Jakim cudem? – szepnął Orzeł.
– Wie pan, majorze – odezwał się doktor Maciej Matuszewski, podchodząc bliżej stołu i cicho piszcząc serwomechanizmami lekkiego egzoszkieletu – że siedemdziesiąt procent używanych w medycynie substancji chemicznych pochodzi z lasów? Z przyrody? Z dżungli tropikalnych? Tam zostały odkryte, a potem dopiero sztucznie zsyntetyzowane.
Orłowski pokręcił głową.
– Nie wiedziałem o tym.
– O wiele łatwiej bada się to, co wymyśliła natura. Szukanie nowych molekuł z nadzieją, że któraś coś tam zrobi, jest o wiele bardziej czasochłonne. Statystycznie jedna na dziesięć tysięcy wykazuje działanie biologiczne, najczęściej niezbyt ciekawe albo niepożądane.
– Do czego pan zmierza?
– Podejrzewamy, że Łukasz Szczygło żyje, bo ta orczyca – tu doktor Matuszewski wskazał rozmazane zdjęcie znajdującej się w pobliżu Zielonej, która pochylała się nad jelitami nieszczęśnika i trzymała w łapie garnek ozdobiony nieporadnym malunkiem białego kwiatu leżącego na zielonym liściu – poi go… czymś. Czymś, co powoduje, że gość nie umiera.
Orłowski parsknął:
– Cudowny lek?
– Coś w tym rodzaju – odpowiedział zupełnie poważnie Matuszewski. – Podobno po wypiciu tego, co znajduje się w tym garnku, Szczygło nabiera sił.
Sergiusz pokręcił głową.
– Wyobraża pan sobie, majorze – ciągnął niezrażony Matuszewski – zastosowanie czegoś takiego w warunkach polowych? Ma pan w oddziale kogoś w stanie agonalnym, z flakami, przepraszam, na wierzchu, w stanie, z którego nikt nie ma prawa wyjść żywcem, jest pan dwa dni drogi od najbliższego lazaretu, podaje mu… cudowny lek, jak pan był to łaskaw określić, i ten ktoś staje się stabilny? Dwa dni później dowozi go pan, wciąż, podkreślam, żywego, do szpitala, tam go dezynfekują, jelita wkładają do jamy brzusznej, wszystko szyją i woj wraca do zdrowia? Wyobraża pan sobie coś takiego?
Orłowski zagryzł górną wargę, wspominając śmieć Niani, który nie miał szans od postrzału w pierś, Alki, która oberwała w szyję, Dziada zasłaniającego swoim ciałem Zadrę, Hantla, też trafionego w szyję, Kulę, który oberwał mamucim ciosem w nerkę, Jarotę trafionego podstępnym pociskiem… Pamiętał wszystkich. Dowódca nie zapomina, chociaż udaje przed innymi, że „trzeba żyć dalej”. Umarli wskutek jego rozkazów. Jego twarz poszarzała, a blizny ciągnące się przez policzki stały się przez to jeszcze bardziej wyraźne. „Jestem za stary na to gówno”, pomyślał, a potem powoli charknął:
– Nie. Nie wyobrażam sobie.
– Czy nie jest to rzecz warta zbadania? – spytał Matuszewski. – Dla Twiedzy? Dla jej wojów? Czy uważa pan, że należy tę substancję oddać w ręce, jak to pan ujął… szarych eminencji?
Major zagryzł zęby i głębiej odechnął.
– Wiecie, co to jest? – spytał.
– Nie wiemy – odparł generał Woźniak. – Dzisiaj rano wysłaliśmy zwiadowców, którzy, być może, dowiedzą się czegoś więcej…
– Tam?! – Orłowski wskazał zdjęcie Szczygły.
– Nie, nie tam – odparł generał i spojrzał na Wysocką.
Naukowczyni zerknęła na króla.
– Czy… czy mam mówić?
Wtedy król Justyn Łyżwa odezwał się po raz pierwszy pełnym zdaniem:
– Pani doktor. Niedługo cała Twierdza będzie o tym plotkowała, więc nie ma sensu tworzyć fikcji.
– O co chodzi? – spytał Orłowski.
Wysocka przełknęła ślinę.
– Wie pan, majorze, że po Twierdzy rozpełzło się kilkanaście, może kilkadziesiąt egzemplarzy zielonej fauny, tych, które przybyły do nas wraz z Wielką Wschodnią Inwazją?
– Tak, wiem.
– Dowiedzieliśmy się wtedy, że zwierzęta, które zażyły N-Gen, też mutują.
– Myśmy się dowiedzieli nieco wcześniej, ale generalnie…
– Otóż…
Zgodnie ze swoim zwyczajem Wysocka przerwała mu i stuknęła w pad, wybierając katalog mieszczący mapy. Orłowski zobaczył charakterystyczną dla konturu Twierdzy ostrogę wysuniętą najdalej na południe i wschód, tę, gdzie znajdowały się źródła rzeki San.
Kobieta ujęła w dwa palce fragment zdjęcia lotniczego nałożonego w tym miejscu na mapę i rozciągnęła je, kilkakrotnie powiększając fotografię. Wtedy oczom zebranych ukazała się stykająca się z terenem Twierdzy połać bardzo zielonego i bardzo bujnego lasu.
– Otóż… – podjęła – …do granic Twierdzy z tych okolic – stuknęła palcem w źródła Sanu – zaczyna się nasuwać… las, którego… którego nie rozumiemy.
– To znaczy?
– Wstępne obserwacje – odezwał się Matuszewski – świadczą o tym, że to zmutowana flora.
– Rośliny zażyły N-Gen?! – wykrzyknął Orłowski.
– W pewnym sensie – odparł Matuszewski.
– Nie wiemy – odebrała mu głos Wysocka – w jakim mechanizmie zmieniły się te rośliny. Drzewa, paprocie, krzewy, trawy, nie wiemy. Wiemy, że są większe, potężniejsze, zieleńsze, jeśli można tak powiedzieć, i niesłychanie ekspansywne. Aby zbadać, co jest źródłem mutacji, wysłaliśmy grupę zwiadowców…
– Ale co to ma wspólnego ze Szczygłą?
Wysocka przesunęła mapę i nałożone na nią lotnicze fotografie. Plamy zieleni, niektóre osobne, niektóre połączone ze sobą, ciągnęły się wzdłuż południowych stoków Karpat. Docierały aż do miejscowości Poprad. Tam znajdował się najpotężniejszy ośrodek mutacji. Jedna z podłużnych plam łączących Poprad z byłą Ukrainą znajdowała się dokładnie na północ od jeziora Vel’ká Domaša, gdzie uwięziona została grupa Chobołd.
– I co? – spytał Orłowski. – Uważacie, że Orki znalazły ten swój… Cudowny Lek właśnie w tym dziwnym lesie i teraz karmią nim Szczygłę?
Wysocka skrzywiła się, zdradzając tym grymasem, że w istocie jedyne, co mają, to domysły.
– Taka jest nasza hipoteza.
– Dlaczego tak dziwaczna?
Kobieta zamrugała, jakby tym gestem miała dodać sobie animuszu, i oznajmiła:
– Panie majorze. Jeśli widzimy coś, czego nie potrafimy wytłumaczyć, używając znanych nam czynników, szukamy przyczny w czymś, czego nie znamy. Tego lasu – wskazała plamę na północ od jeziora – nie znamy.
– Tajemnica tej kniei… – odezwał się generał „Wiedźmin” Woźniak, trochę zniecierpliwiony wymianą zdań między Wysocką i Orłowskim – …swoją drogą nazwaliśmy ją Pandora. Ładnie, prawda? Zatem tym, czym ona jest i jakim cudem powstała, zajmuje się inna grupa, jak wspomniała pani doktor. Was tymczasem – dotknął palcem ośrodka Zelena Laugna znajdującego się na południowo-zachodnim brzegu Vel’kej Domašy – interesuje osada „Zet”, Cudowny Lek i znajdujący się tam, pojmani przez orków najemnicy. Waszym zadaniem będzie uratowanie tych ludzi oraz zabezpieczenie wszystkiego, co związane jest z CL.
– CL?
– Cudownym Lekiem.
Orłowski uśmiechnął się krzywo.
– Nie lepiej nazwać go… – spojrzał na świecące na tablecie zdjęcie i garnek orczycy, na którym namalowano kwiat – …Kwiatem Paproci?
Tym razem zamrugał Wiedźmin.
– To… całkiem niezła nazwa.
Zerknał na Łyżwę. Ten kiwnął głową.
– Zatem zabezpieczycie, majorze – ciągnął generał – wszystko, co związane jest z Kwiatem Paproci. Orków też. Interesuje nas zwłaszcza ta Zielona – wskazał posiadaczkę ozdobionego malunkiem garnka. – Dostarczymy wam personel, sprzęt, tłumaczy, przewodników. Na skompletowanie oddziału i ustalenie planu macie trzy dni. Maksymalnie.
– Trzy dni?! – krzyknął Orzeł.
– Codziennie zabijają tam, według naszych ustaleń, dwie osoby. Czas jest kluczowym czynnikiem – odparł sucho Wiedźmin.
– Generale, z całym szacunkiem…
– Tak, wiem, to skomplikowane. Dlatego operację przygotujecie razem z majorem Tokarskim. On będzie doradcą, konsultantem i… dowódcą akcji.
Orłowski wybałuszył oczy, zerkając na zwierzchnika, na króla, i wreszcie na Tokarskiego.
– Ale…
– Wy będziecie mięśniem. On mózgiem.
– Generale…
– Odmaszerować.
Orłowski spojrzał na uśmiechającego się pod nosem Tokarskiego i w tym momencie pojął, że jego mrugnięcie, gdy ściskali sobie dłonie, nie było ani filuterne, ani flirciarskie. Było to spojrzenie mówiące: „Będę cię niedługo dymał. Albo się będziesz opierał, albo w tym zasmakujesz”. ■