Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Orzeł Biały. Część 3 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 czerwca 2025
E-book: EPUB, MOBI
59,99 zł
Audiobook
59,99 zł
59,99
5999 pkt
punktów Virtualo

Orzeł Biały. Część 3 - ebook

Najemnicy gruby Chobołd ustanowili i obronili sadę "Zet", dzięki czemu większość członków organizacji Zielona Przyszłość przeobraziła się w orków. Stało się to w ośrodku Zelena Laguna nad jeziorem Vlka Domasa.

Na terenach byłej Słowacji.

Jednak Chobołd nie powrócił z operacji.

Oddział został pojmany przez grupę wydepilowanych Podkarpackich Górali, którzy zaczęli przeprowadzać na nich eksperymenty naukowe, na przykład porównując długość jelit wyprutych z brzucha Katolika i orka.

Rodziny uwięzionych w potrzasku błagają wojsko o pomoc. Orłowski jednak nie chce wysyłać swoich ludzi na tak ryzykowną operację.

Schmidzilla wraca do berlandu, obchodząc Twierdzę od południa, lecz, rozważając zawiłą naturę istnienia i coraz bardziej pogrążając się w dialogach z bogami, zatrzymuje się w Popradzie zarządzanym przez gazyfikatora C'Onana.

Grupa zwiadowcza Licho bada zmutowany las zwany Pandorą, którego przypominające tropikalną dżunglę sploty zbliżają się do południowej granicy Twierdzy.

Czy istnieje powiązanie między Pandorą a Schmidzillą? Czy południowi orkowie posiadają Kwiat Paproci, cudowny lek przywracający zmarłych do życia? Czy w Twierdzy rozpoczyna się proces rozwarstwienia społecznego? Gdzie nastąpi spotkanie pięciu armii: Schmidtowego Plemienia (orków identyfikujących się jako elfy), Popradzkich Onanistów, Warhunów Attyli, Górali Podkarpackich oraz batalionu Orzeł Biały?

I co, na Peruna, znaczy telepatyczny przekaz Schmidzilli:

"TRAAAAUT!!!"

Uwaga. Lektura totalnie niepoprawna politycznie, obrażająca wszelkie możliwe uczucia, niezalecana dla osób o słabych nerwach tudzież układzie sercowo-naczyniowym.

- Do Kaosu tędyx?

 

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368264258
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DRAMATIS PERSONAE

BATALION „ORZEŁ BIAŁY”

PIECHOTA

CHORĄŻY Mardok „Dziki” Jary

CHORĄŻA Monika „Ździra” Frenkiel

CHORĄŻA Ewelina „Runa” Wiechucka-Zgud (medyk)

CHORĄŻY Żegota „Żmij” Birkowski

PORUCZNIK Gabriel „Deckard” Graboń

ZBROJOWIEC

PODPORUCZNIK Dariusz Samul

OKO

CHORĄŻY Mateusz „Wampir” Gadziński

SIERŻANT Zuzanna „Zadra” Poniatowska

SIERŻANT Alicja Pawłowska

SIERŻANT Cezariusz Gorzkowski

SZPIEG

PODPORUCZNIK Thomas „Fraydey” Piatkovsky

TUR (Smok)

MAJOR Sergiusz „Orzeł” Orłowski

PORUCZNIK Karol Szczyrbowski

SIERŻANT Łukasz „Tygrys” Kowalkowski

ECHO

KAPRAL Dawid „Ktara” Zgud

SIERŻANT Mariusz „Farin” Kubala

PERUN (Wilczur)

KAPITAN Mariusz „Junior” Podgrudny

KAPITAN Kamil „Wolf” Tyszkiewicz

RUJEWIT (Pytajnik)

PORUCZNIK Anna „Gollumka” Podgórska

SIERŻANT Mariusz „Jastrząb” Wojteczek

PLUTONOWY Jarosław „Młotek” Krawczyk

DAŻBOG (Obcy)

KAPITAN Klaudia „Ripley” Heintze

SIERŻANT Joanna „Kalina” Malik

PLUTONOWY Lenny „Choina” Hadder

SWARóG (Kocur)

KAPITAN Małgorzata „Kicia” Gwara

CHORĄŻY Radek „Flaszka” Raczkiewicz

SIERŻANT Sebastian „Sokół” Sokołowski

PLUTONOWY Kamil „Tygrzyk” Muzyka

MARZANNA (Szalony Pączek)

PORUCZNIK Maciej „Tata Malki” Mikołajczak

PODPORUCZNIK Dana „Ciocia” Banecka

SIERŻANT Arkadiusz „Dragon” Grzeszczak

MOR (Kostusia)

KAPITAN Małgorzata Miktus

SIERŻANT Aleksandra „Skrzacik” Mikołajczyk

PORUCZNIK Paweł „Machaj” Mikołajczyk

MECH (Transformers)

PORUCZNIK Michał „Grubens” Chudoliński

PORUCZNIK Szymon „Skarpeta” Kosikowski

JARYŁO (Gejtofhell)

MAJOR Witold „Szaman” Siekierzyński

SIERŻANT Jacenty Gdaniec

SIERŻANT Piotr „Diabeł” Swatowski

SIERŻANT Wojciech „Mojżesz” Swatowski

LUBAWA

SIERŻANT Tycjan „Góral” Gucwa

SIERŻANT Matylda „Tylda” Pacholczyk

SIERŻANT Krystyna „Kawa” Bochenek

DOWÓDZTWO PIĄTEJ BRYGADY

GENERAŁ Robert „Wiedźmin” Woźniak

GOŚCIE SPECJALNI

(Najpierw kobiety. Jesteśmy w Twierdzy)

EWA BIAŁOŁĘCKA

GATA KINGA KOWALEWSKA

(I faceci, alfabetycznie)

WITOLD JABŁOŃSKI

RADOSŁAW KOT

JUSTYN ŁYŻWA

ARKADY SAULSKI

ROBERT SZMIDT (Dupa Sraka, Bura Suka!)

* * *

I… wieeeelu, wieeeelu innych cudownych bohaterów, których nie możemy tutaj ujawniać, bo byłby to za duży spoiler.

_ _

Światowid nam świadkiem!

POLEGLI PODCZAS MISJI „ATOM”:

KAPITAN Mariusz „Niania” Krawczyk

SIERŻANT Andrzej „Andrus” Jarota

PLUTONOWA Alicja „Alka” Górniak

KAPRAL Arkadiusz „Dziad” Brzeziński

PORUCZNIK Krzysztof „Baczyński” Kietzman

PORUCZNIK Karol „Hantel” Prostrelczuk

POLEGLI PODCZAS OBRONY PAŁACU TWIERDZY:

KRÓLOWA Magdalena Kozak

KAPITAN Borys Zajączkowski

PORUCZNIK Krzysztof Lech

CHORĄŻY Bogusław Tobiszowski

KAPRAL Adam Ochwat

POLEGLI PODCZAS AKCJI WILNO:

MAJOR Mieczysław „Kula” Biały

POLEGLI PODCZAS WIELKIEJ WSCHODNIEJ INWAZJI:

GENERAŁ Ryszard Wiechucki

KAPITAN Damian „Piekielnik” Podoba

KAPITAN Bartłomiej Biedrzycki

I wielu innych dzielnych wojów.

NIGDY NIE ZAPOMNIMY.

NIECH CZUWA NAD WAMI PERUN NIEBIESKI.PROLOG

Przy­kry­ta ko­łdrą do pier­si sie­rżant Jo­an­na „Ka­li­na” Ma­lik sie­dzia­ła opar­ta o po­dusz­kę na łó­żku ma­jo­ra Ser­giu­sza Orłow­skie­go, tuż obok nie­go, i tak jak prze­ło­żo­ny, pa­trzy­ła w gwiaz­dy, któ­rych świa­tło wpa­da­ło do po­miesz­cze­nia ra­zem z gęstą ksi­ęży­co­wą stru­gą.

– Po co nas tu skie­ro­wa­li, Serż? – spy­ta­ła ci­cho, za­ci­ąga­jąc się skrętem.

Po­da­ła krzy­wy pa­pie­ros ma­jo­ro­wi.

– „Coś się dzie­je na po­łud­niu”, cy­tu­jąc kró­la – od­pa­rł Orłow­ski.

Jo­an­na stuk­nęła go łok­ciem w mu­sku­lar­ne ra­mię.

– Dla­te­go wy­sła­no nas do Ty­la­wy? Gdzie psy szcze­ka­ją du­pa­mi? Po­pro­szę o wer­sję nie­ofi­cjal­ną.

Orłow­ski wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie wiem.

– Ale się do­my­ślasz.

Ser­giusz wci­ągnął w płu­ca haust dymu, za­trzy­mał go na wde­chu, przez chwi­lę roz­ko­szo­wał się ła­sko­ta­niem w płu­cach i wy­dmuch­nął no­sem siną smu­gę. Od­dał jej skręta.

– Tak.

– To ma zwi­ązek z osa­dą „Zet”, praw­da?

Po­ki­wał gło­wą.

– Ci na­jem­ni­cy… – ci­ągnęła Ka­li­na – …oni nie mogą się wy­rwać?

– To nie na­sza spra­wa. Ofe­ro­wa­li­śmy po­moc. Nie chcie­li. Zna­li ry­zy­ko, po­szli, wdep­nęli.

– Nie po­win­ni­śmy ich ra­to­wać?

Orłow­ski spoj­rzał na nią spo­koj­nie.

– Wy­da­ła­byś roz­kaz wy­sła­nia re­gu­lar­ne­go woj­ska, po­bie­ra­jące­go nor­mal­ny żołd, żeby ra­to­wa­ło lu­dzi, któ­rzy od­rzu­ci­li pro­po­zy­cję wspó­łpra­cy, bo chcie­li ukryć swo­je szem­ra­ne in­te­re­sy? Oni tam po­je­cha­li z po­wo­du mi­lio­nów, któ­re mie­li za­ro­bić. Dla­te­go pod­jęli kosz­mar­ne ry­zy­ko. Stań się na chwi­lę pa­nią ge­ne­rał i wy­daj roz­kaz: „Ra­tuj­cie mi­lio­ne­rów wspó­łpra­cu­jących z mul­ti­mi­lio­ne­ra­mi, któ­rym nie chce się wy­su­płać gro­sza, żeby ich ra­to­wać, i któ­rzy ukry­wa­ją swo­ją to­żsa­mo­ść. W trak­cie ope­ra­cji część z was zgi­nie, być może wi­ęk­szo­ść, ale bio­rę to ry­zy­ko na pie­rś”. Zro­bi­ła­byś to?

Jo­an­na po­kręci­ła gło­wą w za­my­śle­niu i wci­ągnęła dym.

Przez chwi­lę mil­cza­ła.

– Inni na­jem­ni­cy or­ga­ni­zu­ją już ak­cję, praw­da? W Bar­win­ku? Czy gdzieś in­dziej?

– Tak czy owak nie ci, któ­rzy wy­sła­li tych lu­dzi.

Orłow­ski po­pra­wił się na łó­żku, ale że po­czuł na­głą nie­wy­go­dę, czy może przy­mus wy­pro­sto­wa­nia ko­ści, wstał i pod­sze­dł do okna, nagi. Był dzie­wi­ęt­na­sty wrze­śnia i dość cie­pło. Uchy­lo­ne okno wpusz­cza­ło do po­miesz­cze­nia za­pach ziół i sko­szo­nej tra­wy.

– Pa­nie ma­jo­rze, ktoś pana może zo­ba­czyć – za­żar­to­wa­ła Ka­li­na, po­dzi­wia­jąc umi­ęśnio­ną syl­wet­kę swo­je­go mężczy­zny.

Na­gle na jej twa­rzy po­ło­żył się cień.

– Serż?

Orłow­ski roz­po­znał ten ton. Nie lu­bił go. Znał jego przy­czy­nę.

– Tak?

– Czy ty… z nią…

Ma­jor spoj­rzał na Jo­an­nę i wci­ągnął po­wie­trze głębo­ko w płu­ca. Na­wet gdy­by on… z po­rucz­nik Anną „Gol­lum­ką” Pod­gór­ską, na­wet gdy­by… dżen­tel­me­no­wi nie wy­pa­da­ło mó­wić ani że tak, ani że nie.

Jo­an­na sta­ra­ła się wy­czy­tać od­po­wie­dź z jego twa­rzy. W ko­ńcu uzna­ła, że ob­li­cze mężczy­zny nie jest na tyle na­pi­ęte, by skry­wać nie­przy­jem­ną praw­dę. Więc z Pod­gór­ską jesz­cze nie… Mimo to coś mi­ędzy nimi iskrzy­ło. I było to dla Jo­an­ny nad wy­raz bo­le­sne.

– Serż… – szep­nęła tak mi­ęk­ko, jak tyl­ko po­tra­fi­ła.

Spoj­rzał na nią. Jego sza­re oczy, prze­świe­tlo­ne bla­skiem ksi­ęży­ca, wy­da­wa­ły się nie­na­tu­ral­nie ja­sne. Jego twarz sko­ja­rzy­ła jej się z upio­rem, marą po­dob­ną do du­chów zma­rłych, któ­rych wi­dzie­li pod­czas Wiel­kiej Wschod­niej In­wa­zji. Prze­stra­szy­ła się.

– Serż… – po­wtó­rzy­ła drżącym gło­sem. – Ko­cha­ny… Wiesz, że będziesz mu­siał wy­brać? Praw­da? Ja nie mo­gła­bym…

Ma­jor pod­nió­sł dłoń.

Wie­dział. ■SZTANDAR 1

Zda­nia hi­sto­ry­ków są po­dzie­lo­ne. Jed­ni twier­dzą, że dwu­dzie­ste­go wrześ­nia roku 2057 o go­dzi­nie szó­stej rano, gdy ma­jor Ser­giusz Orłow­ski, wstaw­szy z pu­ste­go już łó­żka znaj­du­jące­go się w bu­dyn­ku ko­szar w Ty­la­wie, sio­le po­ło­żo­nym cir­ca czte­ry ki­lo­me­try w li­nii pro­stej na pó­łnoc od Bar­win­ka po­sa­do­wio­ne­go tuż przy kar­pac­kiej gra­ni­cy Twier­dzy Pol­ska, otrzy­mał ese­mes od ge­ne­ra­ła Ro­ber­ta „Wie­dźmi­na” Wo­źnia­ka brzmi­ący: „Skon­tak­tuj się. Szyb­ko”, sap­nął tyl­ko, po­ki­wał gło­wą, za­ło­żył buty i wy­bie­gł na plac ma­szy­no­wy, bo tam był lep­szy za­si­ęg sie­ci ko­mór­ko­wej.

Inni twier­dzą, że za­nim to zro­bił, za­klął szpet­nie, roz­gląda­jąc się bez­rad­nie po po­miesz­cze­niu, jak­by w po­szu­ki­wa­niu sie­rżant „Ka­li­ny” Ma­lik, a bli­zny zna­czące oba jego po­licz­ki po­czer­wie­nia­ły, jak zresz­tą cała jego szpet­na twarz.

Za­cha­riasz Smęt­ny, hi­sto­ryk, jak wie­my, ra­czej al­ter­na­tyw­ny, skła­nia się ku prze­ko­na­niu, że ow­szem, Orłow­ski po­ki­wał gło­wą, lecz nie roz­gląda­jąc się za nie­obec­ną ko­chan­ką, lecz zer­ka­jąc na le­żący na sto­le pad, któ­ry, po do­tkni­ęciu twar­dym pal­cem, wy­świe­tlił głów­ną stro­nę po­ran­ne­go wy­da­nia „Dzien­ni­ka Po­łu­dnio­we­go”, gdzie wid­niał wy­wiad ze spe­cem od „dia­lek­ty­ki or­czych na­cji”, twier­dzącym po­nad wszel­ką wąt­pli­wo­ść, że Schmi­dzil­la pod­czas swo­jej mi­gra­cji po­wta­rzał sło­wa „dupa sra­ka, bura suka” oraz od cza­su do cza­su „kupa mi­strza”. Zresz­tą tak był za­ty­tu­ło­wa­ny ar­ty­kuł: „DUPA SRA­KA, BURA SUKA, KUPA MI­STRZA, czy­li sa­kral­ne prze­sła­nie Schmi­dzil­li. Wy­wiad z pro­fe­so­rem Mi­ło­szem Ka­spro­wi­czem”. Orłow­ski skrzy­wił się, nie lu­bił bo­wiem nie­po­twier­dzo­nych hi­po­tez. Klik­nął iko­nę „Gło­su Twier­dzy”. Pad wy­świe­tlił prze­gląda­ną po­przed­nie­go dnia stro­nę z ar­ty­ku­łem „Kto zbez­cze­ścił grób Aloj­ze­go Ka­czu­chy? Ciąg dal­szy śledz­twa”. Tekst opo­wia­dał o do­cho­dze­niu w spra­wie nie­le­gal­nej eks­hu­ma­cji cia­ła by­łe­go dyk­ta­to­ra, któ­ra mia­ła miej­sce mie­si­ąc temu. Kto to zro­bił? Dla­cze­go? Po co? Z tego go­ścia pra­wie nic nie zo­sta­ło. Ar­ty­kuł wspo­mi­nał o eks­hu­ma­cjach dwóch in­nych przy­du­pa­sów Ka­czu­chy, ale, po­dob­nie jak w przy­pad­ku tej pierw­szej, or­ga­ny ści­ga­nia nie mia­ły jesz­cze tro­pu i w su­mie cały tekst spro­wa­dzał się do kon­klu­zji, że „Cień Ka­czu­chy” wci­ąż wisi nad Twier­dzą i nie na­le­ży sądzić, iż spo­kój osi­ągni­ęty za pa­no­wa­nia Ły­żwy jest sta­nem per­ma­nent­nym. Orłow­ski skrzy­wił się jesz­cze pa­skud­niej niż po otrzy­ma­niu ese­me­sa. Nie po­do­bał mu się tekst, bo pod­ko­py­wał mo­ra­le na­ro­du. Klik­nął pierw­szą stro­nę ga­ze­ty i ob­raz się odświe­żył. Dużą po­wierzch­nię ar­ty­ku­łu okra­szo­ne­go po­tężnym na­głów­kiem zdo­bi­ło nie­wy­ra­źne zdjęcie na­jem­ni­ka tor­tu­ro­wa­ne­go w wy­szu­ka­ny spo­sób: mężczy­zna miał roz­ci­ęty brzuch, jego je­li­ta zaś zo­sta­ły wy­wle­czo­ne i po­roz­wie­sza­ne na ko­łkach. Ma­jo­ro­wi za­schło w ustach. Ty­tuł brzmiał: „Łu­kasz Szczy­gło, li­der gru­py Cho­bo­łd, poj­ma­ny! Czy ktoś im po­mo­że?! Nie­ofi­cjal­ne źró­dła po­twier­dza­ją: król pod­jął de­cy­zję!”.

We­dług Smęt­ne­go do­pie­ro wte­dy Orłow­ski wark­nął:

– Kur­wa. Wie­dzia­łem.

I rze­czy­wi­ście wy­bie­gł na plac ma­szy­no­wy, szu­ka­jąc za­si­ęgu dla ko­mór­ki.

– Je­stem, ge­ne­ra­le – ode­zwał się, sły­sząc po­wi­ta­nie zwierzch­ni­ka.

– Nie­re­gu­la­mi­no­wo, ale wy­ba­czam – mruk­nął jo­wial­nie Wie­dźmin. – Wpad­nie­cie, ma­jo­rze?

Orłow­ski ro­zej­rzał się bez­rad­nie. Ota­cza­ły go bu­dyn­ki gra­nicz­ne­go gar­ni­zo­nu, ma­szy­ny na­le­żące do ba­ta­lio­nu „Orzeł Bia­ły”, w od­da­li bie­li­ły się za­bu­do­wa­nia Ty­la­wy, ogól­nie wia­ło folk­lo­rem i ra­czej pust­ką.

– Do­kąd mam wpa­ść, ge­ne­ra­le? Gdzie pan jest?

Tu Orłow­ski spo­dzie­wał się od­po­wie­dzi ró­żnych: że ge­ne­rał prze­by­wa na fron­cie za­chod­nim, wschod­nim, nad mo­rzem (plot­ki o po­ja­wie­niu się or­ków skan­dy­naw­skich nie były le­gen­dą miej­ską – i tak, mia­ły rogi, ale nie na he­łmach, to zresz­tą dłu­ższa hi­sto­ria, więc na ra­zie ją zo­staw­my) czy w in­nym Kra­ko­wie, na pew­no jed­nak przy­wód­ca Orłów nie spo­dzie­wał się usły­szeć:

– W kan­ty­nie, ma­jo­rze. Wi­dzę was przez okno. Wpad­nij­cie, pro­szę.

– Ta­jest – chark­nął Ser­giusz i po­bie­gł do bu­dyn­ku.

Gdy się zbli­żał, do­strze­gł za sza­ra­wą szy­bą ma­cha­jące­go do nie­go, uśmiech­ni­ęte­go zwierzch­ni­ka. Kro­ni­ka­rze twier­dzą, że w ko­la­nie ma­jo­ra coś strzyk­nęło. Mężczy­zna za­to­czył się, za­klął na ko­ńczy­nę i skon­sta­to­wał, że gór­skie po­wie­trze ow­szem, może i jest zdro­we, ale wrze­śnio­wa wil­goć już na pew­no nie.

Mi­ja­jąc róg bu­dyn­ku, do­strze­gł strze­gących we­jścia dwóch po­tężnych gwar­dzi­stów kró­lew­skich i zdzi­wił się nie­po­mier­nie, bo ge­ne­rał ni­g­dy nie wy­ma­gał ta­kiej ochro­ny. Rzu­cił okiem na par­king znaj­du­jący się po dru­giej stro­nie bu­dyn­ku i zdu­miał się jesz­cze bar­dziej, wi­dząc pan­cer­ne kró­lew­skie bry­ki. Przyj­rzał się swo­jej blu­zie, upew­nił, że nie jest po­pla­mio­na, ob­ci­ągnął ją, wy­rów­nu­jąc zmarszcz­ki ma­te­ria­łu, po­pra­wił ma­ri­ne­skę na gło­wie i, od­po­wia­da­jąc na sa­lu­ty gwar­dzi­stów, wsze­dł do kan­ty­ny.

– No – po­wie­dział ge­ne­rał, gdy Orłow­ski wpa­ro­wał do po­miesz­cze­nia.

Bar był pu­sty, to zna­czy nie było bar­ma­na ani kel­ne­rek.

Prze­by­wa­li tam za to król Ju­styn Ły­żwa, Ra­do­sław Kot (na­czel­ny pro­pa­gan­dzi­sta Twier­dzy), Mag­da­le­na Staw­niak, czy­li głów­na bi­blio­te­kar­ka Pa­ła­cu, obok niej (ubra­ny jak ona w lnia­ne, lecz gar­ni­tu­ro­po­dob­ne sza­ty) miło uśmiech­ni­ęty bro­dacz, któ­re­go Orłow­ski nie znał, da­lej dok­to­rzy Halsz­ka Wy­soc­ka i Ma­ciej Ma­tu­szew­ski, ka­płan Wi­te­lon Ja­bło­ński z mło­dym ako­li­tą u boku, Wi­ka­ry Ar­ka­dy Saul­ski, bła­zen Ka­ta­rzy­na Ra­kow­ska, a wszy­scy stro­pie­ni (na­wet bła­zen), sku­pie­ni i pa­trzący na Orłow­skie­go jak na Anio­ła Ze­msty czy in­ne­go Awen­dże­ra. Gdy zła­pał dru­gi od­dech, zo­rien­to­wał się, że u bo­ków kró­la stoi dwóch ubra­nych w czar­ne mun­du­ry bro­da­tych dra­bów. Je­den dźwi­gał na ple­cach dłu­gi miecz, a dru­gi sza­blę. Ich uda ob­ci­ąża­ły ka­bu­ry tego sa­me­go ko­lo­ru co mun­du­ry, dźwi­ga­jące Visy z wy­tło­czo­nym srebr­nym krzy­żem na zam­kach. „Ro­bo­ta Saul­skie­go”, po­my­ślał.

– Kró­lu – za­sa­lu­to­wał do czap­ki.

Ju­styn le­d­wie za­uwa­żal­nie ski­nął łysą, moc­ną gło­wą.

– Ma­jo­rze.

Orłow­ski zo­rien­to­wał się po mi­nie mo­nar­chy, że je­śli cho­dzi o kon­we­nan­se, to by było na tyle. Wie­dzio­ny tak­tycz­nym na­wy­kiem, omió­tł wzro­kiem po­miesz­cze­nie i znaj­du­jących się w nim lu­dzi. Wszy­scy sta­li wo­kół po­łączo­nych sto­łów, na któ­rych le­ża­ła wiel­ka mapa i spo­rych roz­mia­rów pad tak­tycz­ny. O stół opie­rał się jesz­cze je­den czło­wiek, na któ­re­go Orłow­ski w pierw­szym mo­men­cie nie zwró­cił uwa­gi, być może dla­te­go, że ja­ki­mś cu­dem dzi­ęki ma­sko­wa­niu mun­du­ru wta­piał się w oto­cze­nie. Był to po­tężnie zbu­do­wa­ny mężczy­zna w ran­dze ma­jo­ra, za­ro­śni­ęty, o gru­bych war­gach, moc­nej żu­chwie i za­czep­nym spoj­rze­niu. Ser­giusz zmru­żył oczy, by od­czy­tać na­szyw­kę znaj­du­jącą się nad pra­wą pier­sio­wą kie­sze­nią.

„To­kar­ski”.

– Kawy? – za­py­tał ge­ne­rał Wo­źniak, wska­zu­jąc po­lo­wy ter­mos sto­jący na sto­le. – Pan, ma­jo­rze, przed śnia­da­niem?

Orłow­ski po­my­ślał tęsk­nie o Jo­an­nie „Ka­li­nie” Ma­lik tu­dzież An­nie „Gol­lum­ce” Pod­gór­skiej, któ­re za­pew­ne będą zdzi­wio­ne, kon­sta­tu­jąc, że śnia­dać dzi­siaj będą w in­nym bu­dyn­ku i bez jego to­wa­rzy­stwa. Prze­łk­nął śli­nę i po­dzi­ęko­wał, przyj­mu­jąc z rąk Ra­do­sła­wa Kota go­rący ku­bek z pach­nącą zbo­żów­ką.

– Nie zna­cie się – pod­jął ge­ne­rał, wska­zu­jąc To­kar­skie­go. – To ma­jor To­masz To­kar­ski, do­wód­ca naj­lep­sze­go CSAR-u w Twier­dzy. Wie­cie, czym jest CSAR?

Orłow­ski spoj­rzał na ge­ne­ra­ła, spraw­dza­jąc, czy z nie­go kpi. Je­śli py­ta­łby po­wa­żnie, świad­czy­ło­by to o zbyt du­żej ilo­ści ma­sła w jego die­cie. Po­tem zer­k­nął na kró­la, ale ten zda­wał się nie­obec­ny, po­grążo­ny w my­ślach, po­nu­ry.

Ser­giusz oczy­wi­ście wie­dział, czym jest CSAR. Skrót ozna­czał Com­bat Se­arch And Re­scue, był po­zo­sta­ło­ścią po cy­wi­li­zo­wa­nej prze­szło­ści Twier­dzy, cza­sach przed Ko­lap­sem, i ozna­czał bo­jo­we od­zy­ski­wa­nie per­so­ne­lu.

W tym mo­men­cie ma­jor już ro­zu­miał, po co zo­stał we­zwa­ny. Miał ocho­tę ci­snąć kub­kiem w podło­gę i krzyk­nąć: „Pier­dol­cie się, nie bio­rę w tym udzia­łu!”. Ale po­wstrzy­mał się i, prze­ło­żyw­szy na­czy­nie ze zbo­żów­ką do le­wi­cy, uści­snął ma­jo­ro­wi dłoń twar­dą jak ka­mień, a że sam w tym mo­men­cie był wzbu­rzo­ny, ze­tkni­ęcie się jego pra­wi­cy z dy­stal­nym frag­men­tem ra­mie­nia To­kar­skie­go przy­po­mi­na­ło zwar­cie się dwóch ima­deł.

– Orłow­ski – wark­nął.

– To­kar­ski – od­po­wie­dział tam­ten dud­ni­ącym ba­sem. – Dużo o was sły­sza­łem, ma­jo­rze.

– A ja o was nie­du­żo – od­pa­rł Ser­giusz, mia­żdżąc pal­ce To­kar­skie­mu i przyj­mu­jąc z ma­so­chi­stycz­ną przy­jem­no­ścią, że tam­ten od­wza­jem­nia się tym sa­mym.

– Prze­sta­ńcie już, do­brze? – uśmiech­nął się jo­wial­nie Wie­dźmin. – Po­trze­bu­je­cie i pal­ców, i dło­ni.

Orłow­ski po­lu­zo­wał chwyt, a To­kar­ski, mru­gnąw­szy do nie­go, jak­by za­lot­nie czy może fi­lu­ter­nie, ta­kże otwo­rzył dłoń. Ser­giusz spoj­rzał na nie­go jesz­cze raz, nie będąc pew­nym, co ozna­cza­ło to spoj­rze­nie. „Czy wła­śnie roz­po­czął się ja­kiś flirt?”, ode­zwa­ła się myśl w jego gło­wie, gdy ge­ne­rał stuk­nął w wy­świe­tlacz tak­tycz­ne­go pada, po­ka­zu­jąc to, co do­wód­ca „Orła Bia­łe­go” (we­dług Za­cha­ria­sza Smęt­ne­go) wi­dział już rano w po­ran­nym wy­da­niu „Gło­su Twier­dzy”. Zdjęcie przy­wód­cy gru­py Cho­bo­łd, Łu­ka­sza Szczy­gły, po­tężne­go bro­da­cza przy­wi­ąza­ne­go ła­ńcu­cha­mi do wbi­te­go w zie­mię pala (co nie bez zna­cze­nia: ja­ki­mś cu­dem sto­jące­go na wła­snych no­gach), z brzu­chem roz­pru­tym i je­li­ta­mi wy­wle­czo­ny­mi na parę me­trów oraz roz­wie­szo­ny­mi na ko­łkach. Wi­dok był kosz­mar­ny i przy­wo­dził na myśl naj­bar­dziej prze­ra­ża­jące hor­ro­ry.

– Wie­cie, co się dzie­je, ma­jo­rze? – za­ga­ił Wie­dźmin.

Orłow­ski chrząk­nął, bo na wi­dok tor­tu­ro­wa­ne­go czło­wie­ka za­schło mu w gar­dle.

– Ban­da pa­ta­ła­chów dała się zła­pać, ge­ne­ra­le.

– Tak.

– I, z ca­łym sza­cun­kiem… – Orzeł stuk­nął w pad twar­dym pal­cem – …dla ich od­wa­gi, dziel­no­ści… cier­pie­nia i pie­ni­ędzy, któ­re za to mie­li do­stać, nic nam do tego. Pro­po­no­wa­li­śmy po­moc w wy­pra­wie i bu­do­wie osa­dy „Zet”. Or­ga­ni­za­to­rzy ca­łe­go przed­si­ęw­zi­ęcia, że ich tak na­zwę, od­mó­wi­li, i to ka­te­go­rycz­nie. Mu­sie­li mieć ku temu po­wa­żne po­wo­dy, nie­praw­daż? Te­raz znik­nęli, jak­by w ogó­le ich nie było. Sami po­win­ni ich ra­to­wać. Sko­ro jed­nak się nie kwa­pią…

Ge­ne­rał spo­dzie­wał się ta­kiej od­po­wie­dzi. Kiw­nął dło­nią do Ra­do­sła­wa Kota. Ten, nie py­ta­jąc o po­zwo­le­nie, zdążył już na­bić ty­to­niem faj­kę i ją roz­ża­rzyć. Pod­sze­dł do pada, klik­nął znaj­du­jący się u pod­sta­wy ekra­nu fol­der i do­tknął iko­ny jed­ne­go z pli­ków fil­mo­wych. Przed ocza­mi ze­bra­nych roz­wi­nęła się sce­na przed­sta­wia­ja­ca ma­sze­ru­jący uli­ca­mi Bar­win­ka tłum z trans­pa­ren­ta­mi, na któ­rych wy­ma­lo­wa­no ha­sła „Uwol­nić ich!”, „Twier­dza ma krew na rękach!” „To nasi ro­da­cy!” i tak da­lej. De­mon­stran­ci skan­do­wa­li:

– Ra­tuj­cie ich! Ra­tuj­cie ich! Ra­tuj­cie ich!

Kot wy­ci­szył od­gło­sy fil­mu, cmok­nął, wy­sy­sa­jąc z faj­ki dym, i po­wie­dział ci­chym, mszy­stym gło­sem:

– Jak wie­cie, ma­jo­rze, spra­wa zo­sta­ła roz­dmu­cha­na przez ro­dzi­ny tych na­jem­ni­ków. Nie po­ma­ga­ją też fil­mow­cy re­ali­zu­jący film rze­ko­mo do­ku­men­tal­ny…

– Mamy le­cieć, ra­to­wać tych cy­wi­li, bo tak każe opi­nia pu­blicz­na? – syk­nął Ser­giusz. – To ab­surd! Nie my zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy tę wy­pra­wę. Ra­tun­kiem po­win­ni za­jąć się ci, któ­rzy opła­ci­li całe przed­si­ęw­zi­ęcie! Nie wi­dzi pan, że ktoś pró­bu­je się nami wy­słu­gi­wać, wci­ąga­jąc w to tak zwa­ną „opi­nię pu­blicz­ną”? Prze­cież to ste­ro­wa­na spra­wa!

– To coś wi­ęcej – ode­zwał się bro­dacz sto­jący obok Mag­da­le­ny Staw­niak.

– Wy jesz­cze się nie zna­cie – rzu­cił ge­ne­rał. – Ma­jo­rze, niech pan po­zna Bo­gu­mi­ła Staw­nia­ka, męża pani Mag­da­le­ny, czło­wie­ka od…

Ge­ne­rał spoj­rzał czuj­nie na kró­la. Ten po­wo­li ski­nął gło­wą.

– …Czło­wie­ka od… in­fil­tra­cji.

– Od cze­go? – do­py­tał Orłow­ski.

– Na­zy­wa­my go… „Mi­tycz­nym” – uzu­pe­łnił Wie­dźmin.

– To zna­czy?

– To zna­czy, że nie ist­nie­ję – od­pa­rł Mi­tycz­ny, wci­ąż cie­pło się uśmie­cha­jąc.

Zbli­żył się do kra­wędzi sto­łu i wy­chy­lił nad nim, by po­dać Orłow­skie­mu rękę.

Dłoń Mi­tycz­ne­go była su­cha, mi­ęk­ka i sil­na jed­no­cze­śnie. Do­wód­cy Orłów sko­ja­rzy­ła się z siłą węża: stwo­rze­nia ak­sa­mit­ne­go, gład­kie­go i w su­mie mi­łe­go, ale ta­kże śmier­tel­nie nie­bez­pie­cze­ne­go.

– Bo­gu­mił – po­wie­dział ba­ry­to­nem. – Ale może być też Mi­tycz­ny.

– Ser­giusz.

Gdy Staw­niak się od­chy­lił i, ku zdziw­nie­niu Orłow­skie­go, otrze­pał dło­nie, wska­zał na wy­świel­ta­ny za­pętlo­ny film.

– Pa­mi­ęta­cie, ma­jo­rze, że jed­nym z wa­szych za­dań pod­czas ope­ra­cji „Wil­no” było zba­da­nie, dla­cze­go lu­dzie gar­ną się częściej do na­jem­ni­ków czy COP-u niż do woj­ska.

– Tak.

– Wy­szło wam, że przy­czy­ną jest wol­no­ść, mó­wi­ąc naj­pro­ściej. Na­jem­ni­cy trzy­ma­ją się wła­snych wa­tah, idą tam, gdzie chcą, ro­bią, co im przyj­dzie do gło­wy, nie są roz­dzie­la­ni na siłę, jak to się dzie­je w woj­sku…

– Ta­kie były ob­ser­wa­cje.

– Do­brą ro­bo­tę, je­śli mogę tak po­wie­dzieć, zro­bi­ła wa­sza ak­cja na wscho­dzie. Spo­śród wo­jów zgi­nął tyl­ko je­den czło­wiek, ma­jor Bia­ły zwa­ny „Kulą”. Na­jem­ni­ków po­le­gło po­nad trzy­dzie­stu. Łu­kasz Szczy­gło sam w wy­wia­dzie przy­znał, że wy­szko­le­nie i sprzęt re­gu­lar­nych żo­łnie­rzy prze­wy­ższa­ją umie­jęt­no­ści wol­nych strzel­ców. Spo­wo­do­wa­ło to krót­ki za­strzyk zgło­szeń do ar­mii.

– Tak.

Mi­tycz­ny zmarsz­czył czo­ło.

– Jak ra­czył był po­wie­dzieć pan ge­ne­rał… je­stem czło­wie­kiem od in­fil­tra­cji. Trzy­mam lu­dzi w bar­dzo wie­lu śro­do­wi­skach. I do­sze­dłem do wnio­sku, że fakt gar­ni­ęcia się cy­wi­li do na­jem­ni­ków i COP-u ma jesz­cze jed­ną przy­czy­nę, dość istot­ną.

– Czy­li?

Mi­tycz­ny spoj­rzał uwa­żnie na ma­jo­ra spod gęstych brwi.

– Do­cho­dzi do roz­war­stwie­nia, pa­nie ma­jo­rze.

– Cze­go?

– Eli­tar­ne woj­sko, no­men omen mi­tycz­ni woje pa­no­szący się w gar­ni­zo­no­wych mia­stach ze swo­imi in­sy­gnia­mi, mun­du­ra­mi, pu­szący się, że na­le­żą do wy­ższych sfer, bo są po­wi­ąza­ni z kró­lem, któ­ry ta­kże jest żo­łnie­rzem, w do­dat­ku PO­LOM-em, czy­li Grun­mo­rem – Mi­tycz­ny spoj­rzał czuj­nie na Ju­sty­na, ale ten po­zo­stał nie­wzru­szo­ny. – Nie wiem, czy za­uwa­żył pan, ma­jo­rze, ale nasz kraj stał się pa­ństwem woj­sko­wym. Sam król ma­wia, że „w Twier­dzy ka­żdy jest żo­łnie­rzem”.

– Zga­dzam się z tym – od­pa­rł Orłow­ski.

Bo­gu­mił po­ki­wał smut­no gło­wą.

– To my­śle­nie lu­dzi fron­tu i lu­dzi mun­du­ru. N i e k a ż d y miesz­ka­niec Twier­dzy jest wo­jem, pa­nie ma­jo­rze. O tym wła­śnie, zda­je się, za­po­mniał nasz król, o tym za­po­mnie­li woje, o tym za­po­mnie­li­śmy wszy­scy. Je­śli nie ura­tu­je­my tych na­jem­ni­ków, lu­dzi tak jak­by wol­nych, biz­nes­me­nów mo­żna po­wie­dzieć, je­śli re­gu­lar­ne woj­sko nie zaj­mie się lo­sem cy­wi­li…

– Pa­nie… pa­nie Mi­tycz­ny… – ode­zwał się Orłow­ski.

– Może być Bo­gu­mi­le.

– Bo­gu­mił – rze­kł ma­jor. Nie lu­bił od­mie­niać tego typu imion. – Na­zy­wasz ich „cy­wi­la­mi”. To nie są cy­wi­le. To na­jem­ni­cy, więc…

– Opi­nia pu­blicz­na lubi żon­glo­wać po­jęciem „cy­wil”, ma­jo­rze: gdy na­jem­ni­cy do­ko­na­ją sza­lo­ne­go i uda­ne­go raj­du na Zie­lo­nych, są „wo­ja­mi”, ale gdy wpad­ną w ta­ra­pa­ty, po­zo­sta­ją „cy­wi­la­mi”. Gru­pa Cho­bo­łd w oczach opi­nii pu­blicz­nej jest zbio­ro­wi­skiem cy­wi­li. Je­śli re­gu­lar­na ar­mia nie spró­bu­je ich ura­to­wać, będzie to ostat­ni klin, któ­ry do­ko­na pe­łnej stra­ty­fi­ka­cji spo­łe­cze­ństwa na „dziel­nych wo­jów bro­ni­ących kra­ju” i „gnu­śnych tu­dzież nie­od­po­wie­dzial­nych lu­za­ków”. Po­dzie­lo­nym spo­łe­cze­ństwem ła­two się rządzi, pod wa­run­kiem, że ktoś lubi za­rządzać kon­flik­tem. Na pew­no nie słu­ży to roz­wo­jo­wi kra­iny znaj­du­jącej się w per­ma­nent­nym ob­lęże­niu.

Orłow­ski przez chwi­lę wa­żył sło­wa Mi­tycz­ne­go. Zer­k­nął na Kró­lew­ską Bi­blio­te­kar­kę, jego żonę. Ta mia­ła nie­od­gad­nio­ne spoj­rze­nie. Ani się z mężem zga­dza­ła, ani była prze­ciw­na. Gdy ma­jor zaj­rzał w swo­je my­śli, stwier­dził, że tkwi w sło­wach Bo­gu­mi­ła ja­kiś sens, ale jest też coś głęb­sze­go. Nie­ste­ty, nie po­tra­fił od­kryć co. Wresz­cie się ode­zwał:

– Je­śli wol­no mi coś za­uwa­żyć, to był układ. Układ biz­ne­so­wy mi­ędzy Zie­lo­ną Przy­szło­ścią, gru­pą Cho­bo­łd i sza­ry­mi emi­nen­cja­mi, któ­re opła­ca­ły tych na­jem­ni­ków. Człon­ko­wie Zie­lo­nej Przy­szło­ści prze­szli na te­re­nie Sło­wa­cji prze­mia­nę i za­mie­ni­li się w or­ków. Na­jem­ni­cy mie­li wró­cić. Zo­sta­li zła­pa­ni w po­trzask czy inną pu­łap­kę. Gdy­by przy­jęli na­szą po­moc i gdy­by­śmy ro­bi­li to ra­zem, praw­do­po­dob­nie nie do­szło­by do tego. Coś tam spa­pra­li. Mie­li za to do­stać for­tu­nę, zresz­tą za­da­tek, ca­łkiem spo­ry, otrzy­ma­li…

W tym mo­men­cie oczy Bo­gu­mi­ła lek­ko roz­bły­sły. Mi­tycz­ny albo o tym już wie­dział i był zdzi­wio­ny, że wie o tym ta­kże Orłow­ski, albo o tym jesz­cze nie wie­dział i wła­śnie uzy­skał wie­dzę.

– Te­raz, sko­ro są uwi­ęzie­ni – ci­ągnął Ser­giusz – obo­wi­ązek ich ra­to­wa­nia spo­czy­wa na wspo­mnia­nych prze­ze mnie sza­rych emi­nen­cjach. Ro­zu­miem, że się nie kwa­pią, ro­zu­miem, że wto­pi­li się w tło. Jed­nak na­zwij­my spra­wy po imie­niu. Ich za­cho­wa­nie jest zwy­kłym tchó­rzo­stwem. Nie po­mi­nę tego, że je­śli my mamy to wszyst­ko wzi­ąć na bar­ki i urządzić ope­ra­cję Se­arch and Re­scue w gór­skich wa­run­kach i nie­sprzy­ja­jącej sy­tu­acji tak­tycz­nej… – Tu po­ki­wał gło­wą słu­cha­jący go ma­jor To­kar­ski – …na­ra­ża­jącej naj­lep­szych wo­jów Twier­dzy na śmie­rć, bo za­ło­żę się, że oprócz CSAR-u i nas za­mier­za­cie wy­słać tam PO­LOM-ów, po­dej­mie­my cho­ler­ne ry­zy­ko. Sam nie wy­da­łbym ta­kie­go roz­ka­zu. Oprócz ra­to­wa­nia ja­ki­chś roz­war­stwień, któ­rych do ko­ńca nie ro­zu­miem, nie wi­dzę…

– Nie cho­dzi tyl­ko o opi­nię pu­blicz­ną – wtrąci­ła się dok­tor Wy­soc­ka.

Zer­k­nęła na kró­la i wi­dząc jego przy­zwo­le­nie, lek­ko ode­pchnęła Mi­tycz­ne­go od pada, a ten z mi­ęk­kim uśmie­chem od­su­nął się i sta­nął dwa kro­ki da­lej. Na­ukow­czy­ni stuk­nęła w swój ka­ta­log, a po­tem w jed­ną z ikon fo­to­gra­fii. Oczom zgro­ma­dzo­nych zno­wu uka­zał się wy­be­be­szo­ny Szczy­gło.

– Ten… kosz­mar­ny stan… – Wy­soc­ka chrząk­nęła i wy­ta­rła wierz­chem dło­ni kar­mi­no­we usta – …trwa, we­dług nie­ja­kie­go Ka­ro­la Grab­dy, jed­ne­go z na­jem­ni­ków Cho­bo­łda, któ­re­mu uda­ło się unik­nąć poj­ma­nia i któ­ry nie­ustan­nie śle do nas po­przez swo­ją mat­kę fo­to­gra­fie i pro­śby o po­moc… Więc… ago­nia tego czło­wie­ka trwa od… dwóch dni. Szczy­gło jest po­dob­no cały czas przy­tom­ny. Nie zdra­dza oznak in­fek­cji, nad­mier­ne­go osła­bie­nia, nie umie­ra. Przyj­mu­je po­kar­my, nie wiem, ja­kim cu­dem, pły­ny też. I stoi. O wła­snych si­łach.

– Skąd pani wie? – spy­tał Orzeł.

– Tak pi­sze Ka­rol Grab­da.

– Może kła­mać.

– Po co?

– Żeby wzbu­dzić pani za­in­te­re­so­wa­nie, pani dok­tor. A dzi­ęki temu uzy­skać po­moc. Być może Szczy­gło od daw­na już nie żyje, a pani do­sta­je wci­ąż sta­re…

– Nie. Zdjęć jest spo­ro, spraw­dza­li­śmy za­szy­te w nich pli­ki iden­ty­fi­ka­cyj­ne.

– Mógł je spre­pa­ro­wać.

– To też zba­da­li­śmy. Są au­ten­tycz­ne.

– Ale…

– On się ob­sry­wa.

– Słu­cham? – Orłow­ski wy­ba­łu­szył oczy.

– Szczy­gło się ob­sry­wa, ma­jo­rze.

W tym mo­men­cie wszy­scy spoj­rze­li na po­dar­te spodnie dziel­ne­go na­jem­ni­ka i stwier­dzi­li, że fak­tycz­nie, wy­gląda­ją nie­świe­żo.

– To zna­czy – pod­jęła Wy­soc­ka – że pe­ry­stal­ty­ka je­lit jest za­cho­wa­na. Przy otwar­ciu jamy brzusz­nej ru­chy ro­bacz­ko­we się za­trzy­mu­ją. Na­stępu­je pa­ra­liż. Dla­te­go pierw­szym py­ta­niem po ka­żdej ope­ra­cji chi­rur­gicz­nej jest…

– „Sto­lec był?” – wsze­dł jej w sło­wo dud­ni­ącym ba­sem To­kar­ski.

– Tak jest. – Wy­soc­ka po­dzi­ęko­wa­ła mu ru­chem dło­ni. – Ten czło­wiek – wska­za­ła na­jem­ni­ka dłu­gim pal­cem – żyje od paru dni z je­li­ta­mi wy­wle­czo­ny­mi na wierzch. Ma czyn­ną pe­ry­stal­ty­kę. To nie jest na­tu­ral­ne.

– Może do­stał N-Gen – pod­dał Ser­giusz.

– N-Gen nie dzia­ła tak szyb­ko, ma­jo­rze. On po­wi­nien umrzeć.

Orłow­ski przez dłu­ższą chwi­lę głębo­ko od­dy­chał i ana­li­zo­wał sło­wa na­ukow­czy­ni.

– Po­wi­nien – mruk­nął wresz­cie.

– A żyje.

– Ja­kim cu­dem? – szep­nął Orzeł.

– Wie pan, ma­jo­rze – ode­zwał się dok­tor Ma­ciej Ma­tu­szew­ski, pod­cho­dząc bli­żej sto­łu i ci­cho pisz­cząc ser­wo­me­cha­ni­zma­mi lek­kie­go egzo­szkie­le­tu – że sie­dem­dzie­si­ąt pro­cent uży­wa­nych w me­dy­cy­nie sub­stan­cji che­micz­nych po­cho­dzi z la­sów? Z przy­ro­dy? Z dżun­gli tro­pi­kal­nych? Tam zo­sta­ły od­kry­te, a po­tem do­pie­ro sztucz­nie zsyn­te­ty­zo­wa­ne.

Orłow­ski po­kręcił gło­wą.

– Nie wie­dzia­łem o tym.

– O wie­le ła­twiej bada się to, co wy­my­śli­ła na­tu­ra. Szu­ka­nie no­wych mo­le­kuł z na­dzie­ją, że któ­raś coś tam zro­bi, jest o wie­le bar­dziej cza­so­chłon­ne. Sta­ty­stycz­nie jed­na na dzie­si­ęć ty­si­ęcy wy­ka­zu­je dzia­ła­nie bio­lo­gicz­ne, naj­częściej nie­zbyt cie­ka­we albo nie­po­żąda­ne.

– Do cze­go pan zmie­rza?

– Po­dej­rze­wa­my, że Łu­kasz Szczy­gło żyje, bo ta or­czy­ca – tu dok­tor Ma­tu­szew­ski wska­zał roz­ma­za­ne zdjęcie znaj­du­jącej się w po­bli­żu Zie­lo­nej, któ­ra po­chy­la­ła się nad je­li­ta­mi nie­szczęśni­ka i trzy­ma­ła w ła­pie gar­nek ozdo­bio­ny nie­po­rad­nym ma­lun­kiem bia­łe­go kwia­tu le­żące­go na zie­lo­nym li­ściu – poi go… czy­mś. Czy­mś, co po­wo­du­je, że gość nie umie­ra.

Orłow­ski par­sk­nął:

– Cu­dow­ny lek?

– Coś w tym ro­dza­ju – od­po­wie­dział zu­pe­łnie po­wa­żnie Ma­tu­szew­ski. – Po­dob­no po wy­pi­ciu tego, co znaj­du­je się w tym garn­ku, Szczy­gło na­bie­ra sił.

Ser­giusz po­kręcił gło­wą.

– Wy­obra­ża pan so­bie, ma­jo­rze – ci­ągnął nie­zra­żo­ny Ma­tu­szew­ski – za­sto­so­wa­nie cze­goś ta­kie­go w wa­run­kach po­lo­wych? Ma pan w od­dzia­le ko­goś w sta­nie ago­nal­nym, z fla­ka­mi, prze­pra­szam, na wierz­chu, w sta­nie, z któ­re­go nikt nie ma pra­wa wy­jść żyw­cem, jest pan dwa dni dro­gi od naj­bli­ższe­go la­za­re­tu, po­da­je mu… cu­dow­ny lek, jak pan był to ła­skaw okre­ślić, i ten ktoś sta­je się sta­bil­ny? Dwa dni pó­źniej do­wo­zi go pan, wci­ąż, pod­kre­ślam, ży­we­go, do szpi­ta­la, tam go de­zyn­fe­ku­ją, je­li­ta wkła­da­ją do jamy brzusz­nej, wszyst­ko szy­ją i woj wra­ca do zdro­wia? Wy­obra­ża pan so­bie coś ta­kie­go?

Orłow­ski za­gry­zł gór­ną war­gę, wspo­mi­na­jąc śmieć Nia­ni, któ­ry nie miał szans od po­strza­łu w pie­rś, Alki, któ­ra obe­rwa­ła w szy­ję, Dzia­da za­sła­nia­jące­go swo­im cia­łem Za­drę, Han­tla, też tra­fio­ne­go w szy­ję, Kulę, któ­ry obe­rwał ma­mu­cim cio­sem w ner­kę, Ja­ro­tę tra­fio­ne­go pod­stęp­nym po­ci­skiem… Pa­mi­ętał wszyst­kich. Do­wód­ca nie za­po­mi­na, cho­ciaż uda­je przed in­ny­mi, że „trze­ba żyć da­lej”. Umar­li wsku­tek jego roz­ka­zów. Jego twarz po­sza­rza­ła, a bli­zny ci­ągnące się przez po­licz­ki sta­ły się przez to jesz­cze bar­dziej wy­ra­źne. „Je­stem za sta­ry na to gów­no”, po­my­ślał, a po­tem po­wo­li chark­nął:

– Nie. Nie wy­obra­żam so­bie.

– Czy nie jest to rzecz war­ta zba­da­nia? – spy­tał Ma­tu­szew­ski. – Dla Twie­dzy? Dla jej wo­jów? Czy uwa­ża pan, że na­le­ży tę sub­stan­cję od­dać w ręce, jak to pan ujął… sza­rych emi­nen­cji?

Ma­jor za­gry­zł zęby i głębiej ode­chnął.

– Wie­cie, co to jest? – spy­tał.

– Nie wie­my – od­pa­rł ge­ne­rał Wo­źniak. – Dzi­siaj rano wy­sła­li­śmy zwia­dow­ców, któ­rzy, być może, do­wie­dzą się cze­goś wi­ęcej…

– Tam?! – Orłow­ski wska­zał zdjęcie Szczy­gły.

– Nie, nie tam – od­pa­rł ge­ne­rał i spoj­rzał na Wy­soc­ką.

Na­ukow­czy­ni zer­k­nęła na kró­la.

– Czy… czy mam mó­wić?

Wte­dy król Ju­styn Ły­żwa ode­zwał się po raz pierw­szy pe­łnym zda­niem:

– Pani dok­tor. Nie­dłu­go cała Twier­dza będzie o tym plot­ko­wa­ła, więc nie ma sen­su two­rzyć fik­cji.

– O co cho­dzi? – spy­tał Orłow­ski.

Wy­soc­ka prze­łk­nęła śli­nę.

– Wie pan, ma­jo­rze, że po Twier­dzy roz­pe­łzło się kil­ka­na­ście, może kil­ka­dzie­si­ąt eg­zem­pla­rzy zie­lo­nej fau­ny, tych, któ­re przy­by­ły do nas wraz z Wiel­ką Wschod­nią In­wa­zją?

– Tak, wiem.

– Do­wie­dzie­li­śmy się wte­dy, że zwie­rzęta, któ­re za­ży­ły N-Gen, też mu­tu­ją.

– My­śmy się do­wie­dzie­li nie­co wcze­śniej, ale ge­ne­ral­nie…

– Otóż…

Zgod­nie ze swo­im zwy­cza­jem Wy­soc­ka prze­rwa­ła mu i stuk­nęła w pad, wy­bie­ra­jąc ka­ta­log miesz­czący mapy. Orłow­ski zo­ba­czył cha­rak­te­ry­stycz­ną dla kon­tu­ru Twier­dzy ostro­gę wy­su­ni­ętą naj­da­lej na po­łud­nie i wschód, tę, gdzie znaj­do­wa­ły się źró­dła rze­ki San.

Ko­bie­ta ujęła w dwa pal­ce frag­ment zdjęcia lot­ni­cze­go na­ło­żo­ne­go w tym miej­scu na mapę i roz­ci­ągnęła je, kil­ka­krot­nie po­wi­ęk­sza­jąc fo­to­gra­fię. Wte­dy oczom ze­bra­nych uka­za­ła się sty­ka­jąca się z te­re­nem Twier­dzy po­łać bar­dzo zie­lo­ne­go i bar­dzo buj­ne­go lasu.

– Otóż… – pod­jęła – …do gra­nic Twier­dzy z tych oko­lic – stuk­nęła pal­cem w źró­dła Sanu – za­czy­na się na­su­wać… las, któ­re­go… któ­re­go nie ro­zu­mie­my.

– To zna­czy?

– Wstęp­ne ob­ser­wa­cje – ode­zwał się Ma­tu­szew­ski – świad­czą o tym, że to zmu­to­wa­na flo­ra.

– Ro­śli­ny za­ży­ły N-Gen?! – wy­krzyk­nął Orłow­ski.

– W pew­nym sen­sie – od­pa­rł Ma­tu­szew­ski.

– Nie wie­my – ode­bra­ła mu głos Wy­soc­ka – w ja­kim me­cha­ni­zmie zmie­ni­ły się te ro­śli­ny. Drze­wa, pa­pro­cie, krze­wy, tra­wy, nie wie­my. Wie­my, że są wi­ęk­sze, po­tężniej­sze, zie­le­ńsze, je­śli mo­żna tak po­wie­dzieć, i nie­sły­cha­nie eks­pan­syw­ne. Aby zba­dać, co jest źró­dłem mu­ta­cji, wy­sła­li­śmy gru­pę zwia­dow­ców…

– Ale co to ma wspól­ne­go ze Szczy­głą?

Wy­soc­ka prze­su­nęła mapę i na­ło­żo­ne na nią lot­ni­cze fo­to­gra­fie. Pla­my zie­le­ni, nie­któ­re osob­ne, nie­któ­re po­łączo­ne ze sobą, ci­ągnęły się wzdłuż po­łu­dnio­wych sto­ków Kar­pat. Do­cie­ra­ły aż do miej­sco­wo­ści Po­prad. Tam znaj­do­wał się naj­po­tężniej­szy ośro­dek mu­ta­cji. Jed­na z podłu­żnych plam łączących Po­prad z byłą Ukra­iną znaj­do­wa­ła się do­kład­nie na pó­łnoc od je­zio­ra Vel’ká Do­ma­ša, gdzie uwi­ęzio­na zo­sta­ła gru­pa Cho­bo­łd.

– I co? – spy­tał Orłow­ski. – Uwa­ża­cie, że Orki zna­la­zły ten swój… Cu­dow­ny Lek wła­śnie w tym dziw­nym le­sie i te­raz kar­mią nim Szczy­głę?

Wy­soc­ka skrzy­wi­ła się, zdra­dza­jąc tym gry­ma­sem, że w isto­cie je­dy­ne, co mają, to do­my­sły.

– Taka jest na­sza hi­po­te­za.

– Dla­cze­go tak dzi­wacz­na?

Ko­bie­ta za­mru­ga­ła, jak­by tym ge­stem mia­ła do­dać so­bie ani­mu­szu, i oznaj­mi­ła:

– Pa­nie ma­jo­rze. Je­śli wi­dzi­my coś, cze­go nie po­tra­fi­my wy­tłu­ma­czyć, uży­wa­jąc zna­nych nam czyn­ni­ków, szu­ka­my przy­czny w czy­mś, cze­go nie zna­my. Tego lasu – wska­za­ła pla­mę na pó­łnoc od je­zio­ra – nie zna­my.

– Ta­jem­ni­ca tej kniei… – ode­zwał się ge­ne­rał „Wie­dźmin” Wo­źniak, tro­chę znie­cier­pli­wio­ny wy­mia­ną zdań mi­ędzy Wy­soc­ką i Orłow­skim – …swo­ją dro­gą na­zwa­li­śmy ją Pan­do­ra. Ład­nie, praw­da? Za­tem tym, czym ona jest i ja­kim cu­dem po­wsta­ła, zaj­mu­je się inna gru­pa, jak wspo­mnia­ła pani dok­tor. Was tym­cza­sem – do­tknął pal­cem ośrod­ka Ze­le­na Lau­gna znaj­du­jące­go się na po­łu­dnio­wo-za­chod­nim brze­gu Vel’kej Do­ma­šy – in­te­re­su­je osa­da „Zet”, Cu­dow­ny Lek i znaj­du­jący się tam, poj­ma­ni przez or­ków na­jem­ni­cy. Wa­szym za­da­niem będzie ura­to­wa­nie tych lu­dzi oraz za­bez­pie­cze­nie wszyst­kie­go, co zwi­ąza­ne jest z CL.

– CL?

– Cu­dow­nym Le­kiem.

Orłow­ski uśmiech­nął się krzy­wo.

– Nie le­piej na­zwać go… – spoj­rzał na świe­cące na ta­ble­cie zdjęcie i gar­nek or­czy­cy, na któ­rym na­ma­lo­wa­no kwiat – …Kwia­tem Pa­pro­ci?

Tym ra­zem za­mru­gał Wie­dźmin.

– To… ca­łkiem nie­zła na­zwa.

Zer­k­nał na Ły­żwę. Ten kiw­nął gło­wą.

– Za­tem za­bez­pie­czy­cie, ma­jo­rze – ci­ągnął ge­ne­rał – wszyst­ko, co zwi­ąza­ne jest z Kwia­tem Pa­pro­ci. Or­ków też. In­te­re­su­je nas zwłasz­cza ta Zie­lo­na – wska­zał po­sia­dacz­kę ozdo­bio­ne­go ma­lun­kiem garn­ka. – Do­star­czy­my wam per­so­nel, sprzęt, tłu­ma­czy, prze­wod­ni­ków. Na skom­ple­to­wa­nie od­dzia­łu i usta­le­nie pla­nu ma­cie trzy dni. Mak­sy­mal­nie.

– Trzy dni?! – krzyk­nął Orzeł.

– Co­dzien­nie za­bi­ja­ją tam, we­dług na­szych usta­leń, dwie oso­by. Czas jest klu­czo­wym czyn­ni­kiem – od­pa­rł su­cho Wie­dźmin.

– Ge­ne­ra­le, z ca­łym sza­cun­kiem…

– Tak, wiem, to skom­pli­ko­wa­ne. Dla­te­go ope­ra­cję przy­go­tu­je­cie ra­zem z ma­jo­rem To­kar­skim. On będzie do­rad­cą, kon­sul­tan­tem i… do­wód­cą ak­cji.

Orłow­ski wy­ba­łu­szył oczy, zer­ka­jąc na zwierzch­ni­ka, na kró­la, i wresz­cie na To­kar­skie­go.

– Ale…

– Wy będzie­cie mi­ęśniem. On mó­zgiem.

– Ge­ne­ra­le…

– Od­ma­sze­ro­wać.

Orłow­ski spoj­rzał na uśmie­cha­jące­go się pod no­sem To­kar­skie­go i w tym mo­men­cie po­jął, że jego mru­gni­ęcie, gdy ści­ska­li so­bie dło­nie, nie było ani fi­lu­ter­ne, ani flir­ciar­skie. Było to spoj­rze­nie mó­wi­ące: „Będę cię nie­dłu­go dy­mał. Albo się będziesz opie­rał, albo w tym za­sma­ku­jesz”. ■
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij