Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Orzeł Biały - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Orzeł Biały - ebook

Rok 2057. Jedynymi ludźmi na Ziemi są Polacy. Nie ma już Polski. Jest Twierdza Polska. Nie ma republiki parlamentarnej. Zastąpiło ją królestwo, poza granicami którego… powarkują orkowie malowani zbożem rozmaitem, gdyż Niemcy, Rosjanie, Ukraincy, Litwini, Czesi, Słowacy, Żydzi i Palestyńczycy, Egipcjanie tudzież Amerykanie, wszyscy zażyli N-Gen - lek na nieśmiertelność, którego polski parlament, wciąż się kłócąc, nijak nie umiał zalegalizować! Czy lek się sprawdził? Ależ tak! Po jego zażyciu, jest się nieśmiertelnym…

ORKIEM.

Bo lek okazał się mieć skutki uboczne.

Orkowie uwielbiają ludzinę.

Polacy zaś, chociaż smaczni i, przyznajmy to, w czasie pokoju całkowicie oddający pola…

W czasie wojny nie mają sobie równych!

Ku chwale twierdzy!!!

Wydanie II powieści, która ukazała się po tym samym tytułem w 2016 roku wzbogacone o postepilog.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788366955929
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DRAMATIS PERSONAE

BA­TA­LION „ORZEŁ BIA­ŁY”

PIE­CHO­TA

Ma­jor Ser­giusz „Orzeł” Orłow­ski

Sie­rżant Mo­ni­ka „Zdzi­ra” Fren­kiel

Sie­rżant Ewe­li­na „Runa” Wie­chuc­ka

Sie­rżant Mar­dok „Dzi­ki” Jary

Sze­re­go­wy Da­wid „Kta­ra” Zgud

ZBRO­JO­WIEC

Cho­rąży Da­riusz Sa­mul

SZPIEG

Cho­rąży Tho­mas „Fray­dey” Piat­ko­vsky

OKO

Sie­rżant Ma­te­usz „Wam­pir” Ga­dzi­ński

Plu­to­no­wa Zu­zan­na „Za­dra” Po­nia­tow­ska

PE­RUN (DZIK)

Ka­pi­tan Ma­riusz „Nia­nia” Kraw­czyk

Po­rucz­nik Ka­mil „Wolf” Tysz­kie­wicz

RU­JE­WIT (HU­SARZ)

Sie­rżant An­drzej „An­drus” Ja­ro­ta

Plu­to­no­wy Ma­riusz „Ja­strząb” Woj­te­czek

Plu­to­no­wa Ali­cja „Alka” Gór­niak

DA­ŻBOG (OBCY)

Po­rucz­nik Klau­dia „Ri­pley” He­int­ze

Sie­rżant Jo­an­na „Ka­li­na” Ma­lik

Ka­pral Len­ny „Cho­ina” Had­der

SWA­RÓG (KO­CUR)

Po­rucz­nik Ma­łgo­rza­ta „Ki­cia” Gwa­ra

Sie­rżant Ra­dek „Flasz­ka” Racz­kie­wicz

Ka­pral Ar­ka­diusz „Dziad” Brze­zi­ński

Ka­pral Ka­mil „Ty­grzyk” Mu­zy­ka

DO­WÓDZ­TWO PI­ĄTEJ BRY­GA­DY

Ge­ne­rał Ro­bert „Wie­dźmin” Wo­źniak

Sie­rżant Ma­łgo­rza­ta „Brzy­twa” Pa­chol­czyk

AR­TY­LE­RIA

Ma­jor Wi­told „Sza­man” Sie­kie­rzy­ński

Cho­rąży Mar­cin Re­wuc­ki

GO­ŚCIE SPE­CJAL­NI

(Naj­pierw ko­bie­ty. Je­ste­śmy w Twier­dzy).

GATA KIN­GA KO­WA­LEW­SKA

MAG­DA­LE­NA KO­ZAK

DO­MI­NI­KA WĘCŁA­WEK

(I fa­ce­ci).

MI­CHAŁ CHO­LE­WA

WI­TOLD JA­BŁO­ŃSKI

RA­DO­SŁAW KOT

JU­STYN ŁY­ŻWA

AR­KA­DY SAUL­SKI

RO­BERT SZMIDT (uk, uk!)

SI­MON ZACK (hau­sen)

* * *

I wie­lu, wie­lu in­nych cu­dow­nych bo­ha­te­rów, któ­rych nie mo­że­my tu­taj ujaw­niać, bo by­łby to za duży spo­iler.

Świ­ęto­wid nam świad­kiem!SZTANDAR 1

Zda­nia hi­sto­ry­ków są po­dzie­lo­ne. Jed­ni twier­dzą, że 23 czerw­ca 2057 roku o go­dzi­nie dzie­si­ątej trzy­dzie­ści przed po­łud­niem ma­jor Ser­giusz Orłow­ski, do­wód­ca ba­ta­lio­nu „Orzeł Bia­ły” Pi­ątej Bry­ga­dy Pie­cho­ty Zmo­to­ry­zo­wa­nej Ar­mii „Za­chód” Twier­dzy Pol­ska, na wi­dok hord Zie­lo­no­skó­rych zgro­ma­dzo­nych po prze­ciw­nej stro­nie roz­le­głych szma­rag­do­wych łąk, sto­jąc pod ło­po­czącym sztan­da­rem Sta­lo­we­go Orła, po­wie­dział:

– Dużo, kurrr­r­wa…

Inni utrzy­mu­ją, że Ser­giusz syk­nął po pro­stu:

– Na sta­no­wi­ska!

Jesz­cze inni do­wo­dzą, że le­gen­dar­ny przy­wód­ca Orłów nic nie po­wie­dział, za­miast nie­go zaś ode­zwał się jego ad­iu­tant, sie­rżant Mar­dok „Dzi­ki” Jary:

– Sfil­co­wa­ły mi się wło­sy mi­ędzy po­ślad­ka­mi. To z bra­ku hi­gie­ny.

Za­cha­riasz Smęt­ny, hi­sto­ryk ra­czej al­ter­na­tyw­ny, uwa­ża, że w tym mo­men­cie nie ode­zwał się ani Ser­giusz, ani Mar­dok, na­to­miast głos za­bra­ła Mo­ni­ka „Zdzi­ra” Fren­kiel. Ob­na­ży­ła lewą pie­rś (jak to zro­bi­ła w pan­ce­rzu wspo­ma­ga­nym Chors, do dzi­siaj nikt nie wie), nad któ­rą to pier­sią pysz­nił się frag­ment wy­ta­tu­owa­ne­go czar­nym go­ty­kiem sło­wa „In­de­pen­den­ce”, i wy­sa­pa­ła:

– Chło­pa­ki, jak któ­ryś chce mnie w dupę po­ca­ło­wać, to za pó­źno, ale w cy­cek jesz­cze zdąży.

Są też tacy, któ­rzy uwa­ża­ją, że wszyst­kie te kwe­stie pa­dły jed­no­cze­śnie, oczy­wi­ście przy akom­pa­nia­men­cie ło­po­tu gar­gan­tu­icz­nej fla­gi Sta­lo­we­go Orła, dum­ne­go go­dła Twier­dzy Pol­ska, dzie­rżo­nej przez Zbro­jow­ca Da­riu­sza Sa­mu­la, a za­raz po wy­żej wy­mie­nio­nych fra­zach roz­le­gła się ko­men­da ma­jo­ra Orłow­skie­go:

– Ci­sza, bez ner­wów. Cze­ka­my.

Po czym na­stąpi­ła dłu­ga, męcząca pau­za, a było to oczy­wi­ście na po­lach wsi Cy­bin­ka.

Są też inni ba­da­cze hi­sto­rii, któ­rzy uwa­ża­ją, że roz­po­czy­na­nie re­la­cji z tych pa­mi­ęt­nych wy­da­rzeń bez na­kre­śle­nia od­po­wied­nie­go tła mija się z ce­lem, bo czy­tel­nik nie będzie wie­dział, czym są Zie­lo­no­skó­rzy, dla­cze­go Ar­mia „Za­chód” to­czy­ła ja­kiś bój, czym jest Chors, a tym bar­dziej, kto to, do dia­bła, jest Zbro­jo­wiec!

Rys hi­sto­rycz­ny (czy­tać szyb­ko, z em­fa­zą)

W roku 2039 z la­bo­ra­to­riów fir­my Star­Glax wy­kra­dzio­na zo­sta­ła przez Hen­riet­tę Glo­be prób­ka pre­pa­ra­tu N-Gen, któ­ry, jak twier­dzi­ła, był dzia­ła­jącym, spraw­dzo­nym już przez kil­ku­dzie­si­ęciu wpły­wo­wych oby­wa­te­li Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ame­ry­ki le­kiem ha­mu­jącym ze­spół ge­nów sta­rze­nia się. Dziel­ną, cho­rą na ast­mę, drob­ną, acz okrągłą Hen­riet­tę usi­ło­wa­no zwol­nić za na­ru­sze­nie ta­jem­ni­cy han­dlo­wej, gro­żo­no jej wi­ęzie­niem i tor­tu­ra­mi, lecz zwi­ąz­ki za­wo­do­we ją wy­bro­ni­ły, opi­nia pu­blicz­na wspa­rła, a sąd (nie ma­jąc wy­jścia) unie­win­nił, twier­dząc, że dzia­ła­nia la­bo­rant­ki mia­ły na uwa­dze do­bro ludz­ko­ści. Kie­row­nic­two fir­my zo­sta­ło po­tępio­ne, po­dob­nie jak pierw­si użyt­kow­ni­cy leku (któ­rych per­so­na­liów jed­nak nie ujaw­nio­no), a co do N-Genu, roz­po­częły się po­tężne de­ba­ty, jak lek wpro­wa­dzić do użyt­ku, nie roz­bi­ja­jąc nim tkan­ki go­spo­dar­czo-spo­łecz­nej pla­ne­ty.

Pierw­szym kra­jem, któ­ry do­pu­ścił N-Gen do sprze­da­ży, był no­wo­cze­sny Uru­gwaj. Usta­lo­no ar­bi­tral­nie wiel­ko­ść po­pu­la­cji, ob­wiesz­czo­no, że po jej osi­ągni­ęciu dzie­ci będą mo­gły przy­cho­dzić na świat pod wa­run­kiem zgo­nu ko­goś z ro­dzi­ny (był to za­pis kon­tro­wer­syj­ny, ale że nikt nie wpa­dł na nic lep­sze­go, za­twier­dzo­no go), znie­sio­no eme­ry­tu­ry na rzecz wy­dłu­żo­nych okre­sów urlo­po­wych i po kil­ku kar­czem­nych awan­tu­rach w par­la­men­cie usta­wę klep­ni­ęto, a lek wpro­wa­dzo­no do użyt­ku. Uru­gwaj stał się naj­bar­dziej ob­le­ga­nym kra­jem na świe­cie. Nie trwa­ło to jed­nak dłu­go, bo dwa mie­si­ące pó­źniej po­dob­ną usta­wę uchwa­lił par­la­ment ho­len­der­ski, po­tem sło­we­ński, szwaj­car­ski, bra­zy­lij­ski i tak tsu­na­mi nie­śmier­tel­no­ści ogar­nęło cały glob.

Cały?

No nie, nie cały. Było wci­ąż kil­ka wysp, gdzie rządy nie mo­gły się do­ga­dać z na­ro­dem, zbyt wie­le bo­wiem mia­ły do stra­ce­nia. Tak się dzia­ło w Ka­ta­rze, Ara­bii Sau­dyj­skiej, Su­da­nie, Sy­rii i Ko­rei Pó­łnoc­nej, nie­ja­sna sy­tu­acja była w RPA oraz Chi­nach, a już zu­pe­łny bur­del pa­no­wał w Pol­sce, bo w niej le­wi­ca kłó­ci­ła się z pra­wi­cą, le­wa­cy z na­ro­dow­ca­mi, les­bij­ki z mo­he­ra­mi, a geje ze ski­na­mi. Fala szła za falą, py­sków­ka za py­sków­ką i nic nie wska­zy­wa­ło na to, że kto­kol­wiek z kim­kol­wiek się do­ga­da.

Po tym, jak z im­pa­su nie­ma­łym wy­si­łkiem i po kil­ku skan­da­lach wy­brnęły kra­je arab­skie, po­tem po­łu­dnio­wa Afry­ka i wresz­cie Chi­ny, oj­czy­zna na­sza zo­sta­ła ostat­nim skraw­kiem Zie­mi, w któ­rym usta­wa wci­ąż była dys­ku­to­wa­na, Ko­ściół się bu­rzył, po­li­ty­cy ob­ra­ża­li, pa­trio­ci klęli, a na­ród cier­piał, za­zdrosz­cząc in­nym na­cjom za­nu­rze­nia się w won­nej Erze Nie­śmier­tel­no­ści. Emi­gra­cja się na­si­li­ła, pro­te­stom i de­mon­stra­cjom nie było ko­ńca, kraj ogar­nęły anar­chia i prze­moc. Roz­bi­ja­no szy­by, wy­ry­wa­no bruk, pod­pa­la­no sa­mo­cho­dy, na uli­cach pa­dły strza­ły i po­la­ła się krew.

A usta­wa sta­ła. Pro­fe­sor Ed­mund Ko­pacz z War­szaw­skie­go Uni­wer­sy­te­tu Me­dycz­ne­go ostrze­gał, że N-Gen po­wi­nien zo­stać le­piej prze­ba­da­ny, bi­skup Al­fons Pio­ru­nek grzmiał, że wy­dłu­ża­nie ży­cia jest nie­zgod­ne z na­tu­rą (mimo że Wa­ty­kan nie ogło­sił ofi­cjal­ne­go sta­no­wi­ska), śro­do­wi­ska pra­wi­co­we z Han­sem Kur­wi­nem-Ma­kiem na cze­le uto­żsa­mia­ły Erę Nie­śmier­tel­no­ści z Ar­ma­ge­do­nem i tyl­ko sła­ba le­wi­ca usi­ło­wa­ła prze­ko­nać na­ród, że to nie An­ty­chryst i nie ko­niec świa­ta, ale świe­tla­na przy­szło­ść cze­ka nasz kraj i oko­li­ce ta­kże. Trud­no w to uwie­rzyć, ale po roku od mo­men­tu, w któ­rym usta­wę o nie­śmier­tel­no­ści przy­jęło ostat­nie opor­ne pa­ństwo, czy­li Chi­ny, w Pol­sce wci­ąż go­to­wa­ło się i grzmia­ło. Kraj nad Wi­słą zo­stał obśmia­ny przez wszyst­kie de­mo­kra­cje tu­dzież dyk­ta­tu­ry. Na­wet So­ma­lij­czy­cy i oca­le­ńcy z krwa­we­go Kon­ga opo­wia­da­li dow­ci­py o nie­umie­jących się po­go­dzić Po­la­kach. Sło­wem, wstyd i ha­ńba.

In­cy­den­tem, któ­ry zwia­sto­wał ko­niec zna­ne­go świa­ta, była ta­jem­ni­cza cho­ro­ba pa­pie­ża Hil­de­bran­da II. W maju 2041 roku bi­skup Rzy­mu prze­stał się po­ja­wiać na ofi­cjal­nych spo­tka­niach, a jego oso­bi­sty le­karz Ma­rio Vi­scon­ti, za­py­ta­ny o przy­czy­nę ab­sen­cji, oświad­czył:

– Pa­pież cier­pi na gry­pę ukła­du po­kar­mo­we­go.

Jed­nak żad­na gry­pa nie trwa trzy ty­go­dnie, w ka­żdym ra­zie nie bez po­wi­kłań, więc wkrót­ce gry­pa za­mie­ni­ła się w za­pa­le­nie płuc, to prze­szło w nie­żyt kisz­ki stol­co­wej, za­pa­le­nie jądra le­we­go, po­tem pra­we­go i tak da­lej. Ta­jem­ni­czo­ści tej hi­sto­rii do­da­wał fakt, że Hil­de­brand oraz jego le­karz wzbra­nia­li się przed wi­zy­ta­mi in­nych me­dy­ków i nie zga­dza­li na ho­spi­ta­li­za­cję.

Gdy­by ktoś wte­dy uwa­żniej czy­tał ga­ze­ty, być może po­łączy­łby dziw­ną cho­ro­bę pa­pie­ża ze znik­ni­ęciem z po­sie­dzeń za­rządu fir­my Exxon Geo­r­ge’a Ro­th­schil­da, pre­ze­sa tej sza­cow­nej kor­po­ra­cji, z ulot­nie­niem się z ży­cia pu­blicz­ne­go Fre­de­ric­ka Ha­sen­bla­ta, sze­fa Uni­ted Bank of Ame­ri­ca, z za­pad­ni­ęciem się pod zie­mię Jur­ge­na Mc’Na­mu­ry, dy­rek­to­ra Oil Hol­ding Ltd., z nie­wy­tłu­ma­czal­nym wy­pa­ro­wa­niem z do­bro­czyn­nych rau­tów i wszel­kich in­nych even­tów Jo­na­tha­na Pric­ke’a, za­ło­ży­cie­la Mon­san­to, oraz ze znik­ni­ęciem sze­fów i wy­so­ko po­sta­wio­nych ofi­cje­li kil­ku­dzie­si­ęciu jesz­cze mi­ędzy­na­ro­do­wych kor­po­ra­cji, wli­cza­jąc w to se­nio­ra Star­Glax, Har­dy’ego Ho­oja. Pre­ze­si prze­sta­li ofi­cjal­nie by­wać, a przy­czy­ną była upar­cie trzy­ma­na w ta­jem­ni­cy do­le­gli­wo­ść.

Co było po­tem – wszy­scy wie­my. Pa­pie­ża Hil­de­bran­da II sfil­mo­wa­no, jak wy­bie­ga w ko­szu­li noc­nej ze swo­ich kom­nat z obłędem w po­wi­ęk­szo­nych, prze­krwio­nych oczach. Z jego zie­lon­ka­we­go py­ska ozdo­bio­ne­go czte­re­ma nie­na­tu­ral­nie po­wi­ęk­szo­ny­mi kła­mi spły­wa­ła czer­wo­na po­so­ka, a w szpo­nia­stych, ta­kże zie­lon­ka­wych łap­skach tkwi­ła gło­wa bied­ne­go Ma­ria Vi­scon­tie­go. Mor­der­cę schwy­ta­no i prze­wie­zio­no do szpi­ta­la imie­nia świ­ętej An­dże­li­ki, lecz tam be­stia, nie­do­sta­tecz­nie pil­no­wa­na, za­bi­ła dwóch po­li­cjan­tów i sa­ni­ta­riu­sza, dwie opie­ku­jące się nią pie­lęgniar­ki zaś naj­pierw bru­tal­nie zgwa­łci­ła na wszyst­kie mo­żli­we spo­so­by, a na­stęp­nie ro­ze­rwa­ła na strzępy, po­ży­wia­jąc się wątro­bą i cy­na­der­ka­mi, co za­re­je­stro­wa­ły szpi­tal­ne ka­me­ry. Po­twór wy­rwał się na wol­no­ść i do­pie­ro se­ria z ci­ężkie­go dzia­łka trans­por­te­ra pie­cho­ty BTR „Ti­gre”, od­da­na przez sie­rżan­ta Bla­sko Piet­ku­nel­le­go, za­ko­ńczy­ła jego ży­cie, prze­bi­ja­jąc pra­we płu­co, ser­ce i wątro­bę oraz wwier­ca­jąc się w nie­na­tu­ral­nie po­gru­bio­ną czasz­kę.

Tak wła­śnie wy­glądał po­czątek ko­ńca świa­ta.

Akty prze­mo­cy do­ko­na­ne przez kor­po­ra­cyj­nych tu­zów były nie mniej wy­szu­ka­ne, a w wie­lu przy­pad­kach wy­da­wa­ły się bar­dziej spek­ta­ku­lar­ne niż to, co za­pre­zen­to­wał Hil­de­brand. Dla przy­kła­du, miesz­ka­jący na naj­wy­ższym pi­ętrze Star To­wer Pla­za Geo­r­ge Ro­th­schild ucie­kł ochro­nia­rzom do pry­wat­ne­go he­li­kop­te­ra, za­opa­trzyw­szy się w po­ka­źny ar­se­nał za­pa­ko­wa­ny do wor­ka na kije gol­fo­we (wy­ko­na­ne­go ze skó­ry ali­ga­to­ra pre­zen­tu na pi­ęćdzie­si­ąte uro­dzi­ny od żony, Sary Ro­th­schild, któ­rą – po tym jak ta­kże prze­mie­ni­ła się w zie­lo­no­skó­rą be­stię – spo­nie­wie­rał wła­snym na­rządem i ro­ze­rwał na strzępy). Pre­zes Exxo­nu wy­lądo­wał na da­chu Clo­ud To­wer w No­wym Jor­ku, po czym, scho­dząc pi­ętro po pi­ętrze, do­ko­nał rze­zi pra­cow­ni­ków Umber Hol­ding, Stan­ton Elec­trics oraz Blunt Go­ods. Zu­żył przy tym z górą czte­ry­sta sztuk amu­ni­cji ma­łe­go i śred­nie­go ka­li­bru, a gdy za­bra­kło mu kul, po­słu­żył się po­tężny­mi zęba­mi wy­sta­jący­mi z po­wi­ęk­szo­nych szczęk, szpo­na­mi wy­ro­sły­mi na sęka­tych łap­skach oraz nie­na­tu­ral­nie sil­ny­mi mu­sku­ła­mi. Nim zo­stał roz­sie­ka­ny zma­so­wa­nym ogniem ma­ło­ka­li­bro­wej bro­ni au­to­ma­tycz­nej Gwar­dii Na­ro­do­wej, któ­rej żo­łnie­rze za­ba­ry­ka­do­wa­li we­jście na czter­dzie­ste dru­gie pi­ętro wie­żow­ca, zdążył ode­brać ży­cie dwu­stu trzy­dzie­stu dwóm pra­cow­ni­kom i pra­cow­nicz­kom, a zgwa­łcił i wy­be­be­szył czte­ry naja­trak­cyj­niej­sze urzęd­nicz­ki Umber Hol­ding i Stan­ton Elec­trics oraz przed­sta­wi­ciel­kę te­re­no­wą Blunt Go­ods, któ­ra aku­rat tego dnia od­wie­dzi­ła biu­ro.

Hi­sto­rie in­nych pre­ze­sów były mniej wi­ęcej po­dob­ne i je­den ele­ment mia­ły nie­odmien­nie wspól­ny: przy­wód­cy mi­ędzy­na­ro­do­wych firm byli zie­lo­ni, zde­for­mo­wa­ni, spo­twor­nia­li, nie­zwy­kle agre­syw­ni, zu­pe­łnie nie­podat­ni na per­swa­zję czy pró­by ne­go­cja­cji oraz względ­nie od­por­ni na naj­sil­niej­sze na­wet środ­ki uspo­ka­ja­jące wy­strze­li­wa­ne przez słu­żby mun­du­ro­we, nim te otrzy­my­wa­ły roz­kaz uży­cia ostrej amu­ni­cji.

Ca­su­sów pa­pie­ża i pre­ze­sów nie zba­da­no do­kład­nie z uwa­gi na po­wa­gę pia­sto­wa­nych przez nich sta­no­wisk tu­dzież ogra­ni­czo­ny do­stęp do zma­sa­kro­wa­nych ciał. Po­grze­by od­by­ły się szyb­ko, bez sek­cji zwłok (ro­dzi­ny sta­now­czo od­mó­wi­ły), i był to ko­lej­ny błąd, bo skur­wy­sy­nów na­le­ża­ło roz­pruć, po­sie­kać i zba­dać ka­żdą ko­mór­kę ich spo­twor­nia­łych ciał, jak często po­wta­rzał Da­riusz Sa­mul ob­se­syj­nie wra­ca­jący do tych dni. Ale cóż, ale cóż.

W świe­cie me­diów za­wrza­ło. Nikt ni­g­dy nie wi­dział cze­goś po­dob­ne­go, przy­pad­ki te były spek­ta­ku­lar­ne, dziw­ne, nie­sły­cha­ne (praw­da?) i pra­sa bru­ko­wa dość szyb­ko po­łączy­ła ludz­kie mu­ta­cje z N-Ge­nem, ale plot­ki te były na­tych­miast ga­szo­ne przez inne me­dia, z pew­no­ścią hoj­nie do­to­wa­ne przez Star­Glax i ro­dzi­ny zma­rłych (jak dzi­siaj wie­my, As­so­cia­ted Press oraz Reu­ters na­le­ża­ły do dwóch do­brze zna­nych w tam­tym cza­sie ro­dów). W tych ostat­nich zaś, jak do­no­si­li pa­pa­raz­zi, za­częły się dziać po­dej­rza­ne rze­czy. Ge­ne­ral­nie całe fa­mi­lie jak­by za­pa­dły się pod zie­mię: ktoś gdzieś wi­dział dziw­ną szar­pa­ni­nę, ktoś sły­szał awan­tu­rę, pod­czas któ­rej roz­le­ga­ły się nie tyl­ko krzy­ki i płacz, ale ta­kże złow­ro­gie po­ry­ki­wa­nia, gdzieś ktoś się uto­pił w uro­czym ba­se­nie, ktoś tam się po­tknął i na­dział na ku­chen­ny nóż…

Mimo że su­ge­ro­wa­ną przez bru­kow­ce ko­re­la­cję ofi­cjal­nie od­rzu­ca­no, mia­ła ona sens. N-Gen zo­stał uzy­ska­ny mi­ędzy in­ny­mi dzi­ęki ba­da­niom nad pie­rście­ni­ca­mi, któ­re, jak wia­do­mo, po­sia­da­ją zie­lo­ną krew, oraz eks­pe­ry­men­tom nad bio­che­mią to­po­li osi­ko­wej – or­ga­ni­zmu, któ­re­go nie­śmier­tel­no­ść w świe­cie na­uki na­zy­wa­na jest „za­nie­dby­wal­nym sta­rze­niem się”. Zie­lon­ka­we za­bar­wie­nie skó­ry sza­le­ńców wi­ąza­no z chlo­ro­fi­lem i chlo­ro­kru­ory­ną, no­śni­kiem tle­nu pie­rście­nic, a po­wi­ęk­szo­ne szczęki i dło­nie z akro­me­ga­lią – wzro­stem ko­ści zdol­nych do po­wi­ęk­sza­nia swo­jej ob­jęto­ści przez całe ży­cie czło­wie­ka (na­le­żą do nich ta­kże ko­ści stóp, po­wi­ęk­szo­ne u Hil­de­bran­da II i jemu po­dob­nych). De­for­ma­cje ciał ko­ja­rzo­no rów­nież z ze­spo­łem Pro­te­usza – rzad­ką cho­ro­bą ge­ne­tycz­ną ob­ja­wia­jącą się mi­ędzy in­ny­mi znacz­nym roz­ro­stem ko­ńczyn dol­nych oraz, co mu­sia­ło na­ukow­ców szcze­gól­nie in­te­re­so­wać, zdol­no­ścią or­ga­ni­zmu do re­ge­ne­ro­wa­nia am­pu­to­wa­nych frag­men­tów.

Za­tem ge­ne­ral­nie łączo­no lek gwa­ran­tu­jący nie­śmier­tel­no­ść tu­dzież nie­usta­jącą re­ge­ne­ra­cję or­ga­ni­zmu z tymi dziw­ny­mi, przy­po­mi­na­jący­mi Hul­ka lub or­ków stwo­ra­mi, ale świat na­uki na­brał wody w usta, a ma­in­stre­amo­we me­dia pra­co­wi­cie tu­szo­wa­ły spra­wę.

I, jak się mo­żna do­my­ślić, wkrót­ce było za pó­źno. Za­nim kto­kol­wiek co­kol­wiek wy­my­ślił, by ka­ta­stro­fę za­trzy­mać, ludz­ko­ść osza­la­ła, za­mie­nia­jąc się w zie­lo­no­skó­rą hor­dę, dzi­ką, nie­okie­łzna­ną, agre­syw­ną i sza­lo­ną. Kto był świad­kiem tych wy­da­rzeń, a sam w Zie­lo­no­skó­re­go się nie za­mie­nił, za­brał swo­je wra­że­nia do nie­ba, bo tego pie­kła nie miał pra­wa prze­żyć nikt.

Czy­ta­my z em­fa­zą

Naj­pierw Zie­lo­no­skó­rzy za­częli wy­rzy­nać tych oby­wa­te­li, któ­rzy jesz­cze nie zmu­to­wa­li, w tym, niech się nie­bio­sa nad nimi zli­tu­ją, dzie­ci. Po­tem, gdy za­bra­kło Ró­żo­wo­skó­rych, za­bi­ja­li się wza­jem­nie, a gdy na­sy­ci­li żądzę mor­du, po­częli usta­lać swo­istą hie­rar­chię i struk­tu­rę spo­łecz­ną, oczy­wi­ście pe­łną prze­mo­cy i cha­osu, jed­nak już nie tak au­to­de­struk­cyj­ną jak na po­cząt­ku.

Ta­kie są w ka­żdym ra­zie hi­po­te­zy.

Je­śli­by ktoś my­ślał, że w tym cza­sie w na­szym kra­ju pa­no­wa­ły sie­lan­ka i har­mo­nia, bar­dzo by się po­my­lił. Naj­pierw za­no­to­wa­no ro­snącą ab­sen­cję w obu izbach par­la­men­tu oraz po­głębia­jące się pust­ki w pa­ła­cu pre­zy­denc­kim, znik­nęli też gdzieś bi­sku­pi i ksi­ęża, o kar­dy­na­le Adol­fie Usza­tym nie wspo­mi­na­jąc, a na­stęp­nie, co in­te­li­gent­ny czy­tel­nik z pew­no­ścią już wy­de­du­ko­wał, po­ja­wi­ły się prze­ra­ża­jące do­nie­sie­nia: a to o pre­zy­den­cie Da­dzie, któ­ry w sa­mych ga­ciach pędził chod­ni­kiem luk­su­so­wej dziel­ni­cy wil­lo­wej Zło­te To­po­le, wy­wi­ja­jąc na lewo i pra­wo zie­lo­nym brzu­szy­skiem i to­cząc śli­nę z krwa­we­go py­ska, któ­rym ro­ze­rwał dwój­kę swo­ich ochro­nia­rzy, a to o ksi­ędzu Ma­śla­ku, któ­ry po­rzu­cił ra­dio Mar­ry Jazz i przy akom­pa­nia­men­cie war­ko­tu tu­dzież chark­ni­ęć wtar­gnął do Wy­ższej Szko­ły Ak­tów Me­dial­nych i Spo­łecz­nych, po czym roz­nió­sł na strzępy sze­śćdzie­si­ęcio­ro stu­den­tów i stu­den­tek, nie za­po­mi­na­jąc zgwa­łcić i wy­trze­wić dwóch naj­le­piej ro­ku­jących chłop­ców – Krzy­sia i Ja­sia, któ­rych słod­kie gło­sy nie­raz mo­żna było usły­szeć w to­ru­ńskiej roz­gło­śni. Za­nim Ma­ślak zo­stał osa­czo­ny, zdążył prze­je­chać swo­im luk­su­so­wym wo­zem czte­ry ki­lo­me­try, mia­żdżąc kil­ku­dzie­si­ęciu prze­chod­niów, a sko­nał po ude­rze­niu w słup, prze­le­ciaw­szy przez przed­nią szy­bę i spo­cząw­szy na wężo­wi­sku ka­bli wy­so­kie­go na­pi­ęcia. Świad­ko­wie mó­wi­li, że swąd był strasz­ny, sły­chać było śmie­chy dia­bel­skie, a i siar­ką ci­ągnęło okrut­nie, i to mimo opi­nii bie­głych, że rze­ko­mym za­pa­chem siar­ki był me­tan, a jego źró­dłem rec­tum ksi­ędza…

Strasz­nych owych wy­da­rzeń było bez liku, ofiar ty­si­ące, prze­ra­że­nie ogrom­ne, a re­zul­tat je­dy­ny mo­żli­wy: kraj stra­cił w ci­ągu kil­ku­na­stu dni opar­cie w rządzie i par­la­men­cie, znik­nęło osiem­dzie­si­ąt pro­cent du­cho­wie­ństwa i po­dob­ny od­se­tek po­sa­do­wio­nych na wy­so­kich stol­cach sze­fów wiel­kich firm. Wró­ci­li­śmy do wspól­no­ty pier­wot­nej, po­zba­wie­ni ad­mi­ni­stra­cji, kle­ru i pre­ze­sów. Fi­lie mi­ędzy­na­ro­do­wych firm stra­ci­ły kon­takt z cen­tra­la­mi, a choć in­ter­net wci­ąż jako tako dzia­łał, ak­tu­ali­zo­wa­ły się je­dy­nie pol­skie stro­ny. Po­ja­wi­ły się kło­po­ty z prądem i ropą naf­to­wą. Sło­wem, z plat­for­my po­rząd­ku sto­czy­li­śmy się w otchłań cha­osu. Hi­sto­ry­cy opi­su­ją z de­ta­la­mi po­szcze­gól­ne sta­dia, ja­kie umęczo­ny na­ród pol­ski prze­sze­dł, usi­łu­jąc dać so­bie (głów­nie men­tal­nie) radę z roz­bi­ciem do­tych­cza­so­wych struk­tur, ale nie będzie­my ich tu­taj cy­to­wać, bo za­mie­ni­li­by­śmy opo­wie­ść _Orzeł Bia­ły_ w do­ku­ment hi­sto­rycz­ny, a nie o to prze­cież cho­dzi, czyż nie? Za­tem cie­kaw­skich po­zwo­lę so­bie ode­słać do źró­deł, a tu­taj nad­mie­nię tyl­ko (skan­da­licz­nie skró­to­wo), iż osta­tecz­nie… Ogól­nie da­li­śmy radę, cho­ciaż na po­cząt­ku było ci­ężko.

Tym­cza­sem całe za­gra­nicz­ne gów­no za­częło się ob­ra­cać prze­ciw­ko nam, OSTAT­NIEJ EN­KLA­WIE LUDZ­KO­ŚCI. Po­la­cy zaś, jak wie­my, ca­łko­wi­cie dają dupy w cza­sach po­ko­ju, JE­ŚLI NA­TO­MIAST CHO­DZI O WOJ­NĘ, NIE MAJĄ SO­BIE RÓW­NYCh.

Z em­fa­zą, z em­fa­zą!

Ale nie tak za­raz ten am­ba­ras z tą wo­jen­ką, bo wie­lu ar­mij­nych tu­zów ta­kże ule­gło zie­lo­nej za­ra­zie. Je­den z nich, ge­ne­rał bro­ni Zbi­gniew Zie­bro, do­rwał się na­wet do Eu­ro­fi­gh­te­ra i zdo­łał wy­star­to­wać. Za­nim go ze­strze­lo­no, roz­wa­lił pół Pu­łtu­ska, co za­mie­ni­ło ślicz­ne to mia­sto, jak żar­to­wa­no, w Ćwie­rćtusk. Inny, ge­ne­rał bry­ga­dy An­to­ni Ma­ciar, pró­bo­wał upro­wa­dzić czo­łg, ale że był w za du­żym szo­ku albo moc­no ude­rzył się w gło­wę w nie­zbyt ob­szer­nym wnętrzu Le­opar­da, ru­szył na wstecz­nym, roz­wa­lił fi­lar ga­ra­żu, na po­jazd za­wa­lił się dach, a gdy spa­ni­ko­wa­ny wódz strze­lił raz i dru­gi, za­pa­lił ru­mo­wi­sko i upie­kł się ni­czym kur­czę w pie­kar­ni­ku.

Tyle że nikt nie chciał go jeść.

Tak czy owak, po tym jak wierzch­nia część ar­mii za­ko­ńczy­ła ży­cie przy akom­pa­nia­men­cie ryku i świ­stu kul, do­wo­dze­nie prze­jął ge­ne­rał Krzysz­tof Wąs, a gdy dwa dni pó­źniej kip­nął na za­wał wsku­tek nad­mier­ne­go stre­su, za­stąpił go ge­ne­rał bry­ga­dy Igna­cy Ćwok.

Na po­cząt­ku ca­łe­go tego pan­de­mo­nium hor­dy ger­ma­ńska, cze­ska, sło­we­ńska, ukra­ińska, bia­ło­ru­ska, li­tew­ska i ru­ska nie ci­ągnęły na nasz kraj ani du­ży­mi gru­pa­mi, ani w spo­sób zor­ga­ni­zo­wa­ny. Od­dzia­ły szyb­kie­go re­ago­wa­nia woj­ska pol­skie­go re­ago­wa­ły, zgod­nie ze swo­ją na­zwą, szyb­ko i wy­ci­na­ły Zie­lo­no­skó­rych za­pusz­cza­jących się w gra­ni­ce Pol­ski z ze­ro­wy­mi stra­ta­mi. Or­ko­po­dob­ne stwo­ry były wra­żli­we na strza­ły z bro­ni wiel­ko­ka­li­bro­wej i nie pod­no­si­ły się na po­do­bie­ństwo zom­bi po usta­niu ak­cji ser­ca tu­dzież mó­zgu. Ge­ne­rał Ćwok, je­dy­ny czło­wiek, któ­ry miał ja­kąkol­wiek wła­dzę w pa­ństwie, za­rządził na­słuch ra­dio­wy oraz loty zwia­dow­cze nad te­re­ny sąsied­nich pa­ństw, by usta­lić, czy rze­czy­wi­ście Pol­ska jest je­dy­nym kra­jem, w któ­rym żyją lu­dzie. Zdjęcia, któ­re do­star­czy­li pi­lo­ci, przed­sta­wia­ły dy­mi­ące ru­iny w miej­scach miast, pło­nące za­kła­dy pro­duk­cyj­ne, rze­ki spły­wa­jące za­nie­czysz­cze­nia­mi, wy­wró­co­ne po­ci­ągi i sa­mo­cho­dy. Ra­dio zaś ujaw­ni­ło… ci­szę.

Ku roz­pa­czy spe­ców od ko­mu­ni­ka­cji fa­lo­wej by­li­śmy na Zie­mi sami.

Usły­szaw­szy te no­wi­ny, Ćwok nie­li­cho za­pił, za­pew­ne by zmniej­szyć ob­ci­ąże­nie ukła­du ner­wo­we­go, lecz na sku­tek tego za­pi­cia do­znał ma­syw­ne­go uda­ru krwo­tocz­ne­go i po trzech dniach przy­wi­tał się pod chmur­ką z ge­ne­ra­łem Wąsem. Z bra­ku ge­ne­ra­łów (resz­ta za­mie­ni­ła się wie­cie w co) do­wódz­two ob­jął zdol­ny, ale spy­cha­ny do­tych­czas na mar­gi­nes pu­łkow­nik Ta­de­usz Kosa i, trze­ba przy­znać, był to szczęśli­wy dzień dla na­sze­go kra­ju.

Kosa za­rządził dal­sze zwia­dy lot­ni­cze, ale nie chcąc uszczu­plać za­so­bów ropy naf­to­wej, za­su­ge­ro­wał, by ktoś za­jął się po­zy­ski­wa­niem gazu łup­ko­we­go i za­sta­no­wił się, jak ów gaz za­mie­nić w pa­li­wo do śmi­głow­ców i od­rzu­tow­ców. Kosa my­ślał stra­te­gicz­nie i da­le­ko­si­ężnie. Wie­dział, że sko­ńczy nam się nie tyl­ko ropa, ale ta­kże części za­mien­ne do sprzętu woj­sko­we­go, bo prze­cież, kur­wa, nie­mal wszyst­ko mie­li­śmy z za­gra­ni­cy – z Fran­cji, Nie­miec albo in­nej Ame­ry­ki, któ­ra w obec­nej sy­tu­acji mo­gła­by się rów­nie do­brze znaj­do­wać na Ksi­ęży­cu. W Pol­sce, oprócz ra­dom­skie­go Łucz­ni­ka, nie pra­co­wa­ła ani jed­na fa­bry­ka bro­ni, nie mie­li­śmy od­wier­tów, cho­ciaż po­sia­da­li­śmy ra­fi­ne­rie ropy, sło­wem, by­li­śmy w czar­nej du­pie, cho­ciaż z po­przed­nich aka­pi­tów mo­żna by wno­sić, że uro­dzi­li­śmy się w ślicz­nym ko­ron­ko­wym czep­ku. Nie, nie było ró­żo­wo. Trze­ba było wy­my­ślić nowy spo­sób prze­trwa­nia i wo­jo­wa­nia, a przede wszyst­kim nowe ro­dza­je bro­ni – ta­kie, któ­re mo­gli­śmy wy­pro­du­ko­wać sami, któ­re mo­gli­śmy sami na­pra­wiać i któ­re by­li­by­śmy w sta­nie sami za­si­lać.

Zgło­sił się wte­dy do Kosy in­ży­nier Sta­ni­sław Kar­wow­ski, a z nim ze­spół spe­ców od łup­ków (chęt­nych do pro­jek­to­wa­nia bro­ni na ra­zie nie było), i roz­po­częli ba­da­nia, ale oka­za­ło się, że… nie wia­do­mo, jak je fi­nan­so­wać. I czy w ogó­le ter­mi­ny fi­nan­so­wa­nie, pen­sja i pie­ni­ądz mają jesz­cze ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie. By­li­śmy od­ci­ęci od świa­to­wej sie­ci ban­ko­wej, pa­pie­ro­wy i cy­fro­wy pie­ni­ądz stra­ci­ły war­to­ść, sie­dzi­by naj­po­tężniej­szych na­wet ban­ków sta­ły się zwy­kły­mi wy­dmusz­ka­mi, a ich pra­cow­ni­cy bez­u­ży­tecz­ny­mi trut­nia­mi. Kosa za­pro­po­no­wał, by anu­lo­wa­no wszel­kie dłu­gi, po­życz­ki i kre­dy­ty, słusz­nie uznaw­szy, że sys­tem mo­ne­tar­ny, na któ­rym do­tych­czas opie­ra­ło się na­sze pa­ństwo, prze­stał ist­nieć. Spo­tka­ło się to z pro­te­sta­mi fi­nan­so­wych ksi­ążąt, ale że ich ple­ni­po­ten­ci, po­dob­nie jak wier­chusz­ki wszel­kich in­nych pi­ra­mid, zmie­ni­li ko­lor skó­ry (wspo­mnia­łem o Han­nie Pa­cior­kie­wicz-Halsz, któ­ra po gro­te­sko­wej po­go­ni uli­ca­mi War­sza­wy zo­sta­ła roz­nie­sio­na krzy­żo­wym ogniem bro­ni au­to­ma­tycz­nej w ki­blu Dwor­ca Cen­tral­ne­go?), nikt ich nie słu­chał i po­my­sł Kosy w spo­sób nie­co nie­for­mal­ny za­ak­cep­to­wa­no.

A pro­ble­mów przy­by­wa­ło – co jeść, gdzie się za­opa­try­wać w cu­kier, mąkę i tak da­lej. Sie­ci do­mów han­dlo­wych, od­ci­ęte od im­por­to­wa­nych to­wa­rów, stra­ci­ły na war­to­ści, ale na szczęście za­częły ją zy­ski­wać lo­kal­ne skle­py. Kosa, stwier­dziw­szy, że sam tego wszyst­kie­go nie udźwi­gnie, po­sta­no­wił odło­żyć dy­le­ma­ty go­spo­dar­cze na bok, ma­jąc na­dzie­ję, że albo na­ród po­ra­dzi so­bie sam, albo po­ja­wi się ja­kiś sen­sow­ny eko­no­mi­sta, któ­ry ogar­nie wy­wró­co­ną do góry no­ga­mi go­spo­dar­kę.

Tym­cza­sem hor­dy Zie­lo­no­skó­rych na­si­li­ły ata­ki, bo naj­wy­ra­źniej homo sa­piens sma­ko­wał im bar­dziej niż po­bra­tym­cy ko­lo­ru zie­lo­ne­go ja­błusz­ka. Nie były to już gru­py dzie­si­ęciu czy pi­ęt­na­stu po­two­rów, ale wa­ta­hy po sto i wi­ęcej osob­ni­ków. Zie­lo­nym uda­ło się za­jąć trzy wio­ski – dwie na wscho­dzie oraz jed­ną na za­cho­dzie. Kosa uznał to za wa­żny sy­gnał i wy­słał duże od­dzia­ły do obro­ny gra­nic, słusz­nie za­kła­da­jąc, że be­stie nie będą po­tra­fi­ły ob­słu­gi­wać sa­mo­lo­tów czy skom­pli­ko­wa­nych po­jaz­dów i nie we­drą się znie­nac­ka w głąb kra­ju. Stwo­ry mia­ły broń pal­ną, a na cia­łach no­si­ły pry­mi­tyw­ne, lecz w mia­rę funk­cjo­nal­ne pan­ce­rze, czy ra­czej – by rzecz ująć do­kład­niej – lu­źne bla­chy dyn­da­jące tu i ów­dzie na rze­mie­niach. Pod­czas ope­ra­cji wy­py­cha­nia ich poza gra­ni­ce zgi­nął ka­pral Jan Śmie­cha­ła, pierw­sza ofia­ra ob­lęże­nia Pol­ski.

W na­stęp­nej de­ka­dzie go­spo­dar­ka kra­ju ule­gła prze­obra­że­niu. Rol­nic­two zy­ska­ło pro­ste za­da­nie – wy­ży­wić na­ród. Za­kła­dy pro­duk­cyj­ne ta­kże za­jęły się oczy­wi­stym ce­lem – pro­duk­cją bro­ni oraz wszel­kiej przy­dat­nej (pod­kre­śl­my to sło­wo) tech­no­lo­gii. Ban­ki i za­kła­dy ubez­pie­cze­nio­we po­pa­dły w ru­inę, po­dob­nie jak fir­my fi­nan­so­we (w tym gie­łda) i re­kla­mo­we (na chuj komu bil­bor­dy z re­kla­mą ba­to­nów, gdy trze­ba się brać do ro­bo­ty?). Żeby jed­nak od­dać ho­nor fir­mom re­kla­mo­wym, nie zli­kwi­do­wa­no ich do ko­ńca. Naj­lep­szych spe­ców tej splu­ga­wio­nej dzie­dzi­ny Kosa za­trud­nił i stwo­rzył Kra­jo­we Biu­ro Pro­pa­gan­dy, któ­re­go ce­lem sta­ło się pod­trzy­my­wa­nie na­ro­du na du­chu. Nie upa­dły za­kła­dy na­uko­we i uni­wer­sy­te­ty, cho­ciaż po­pu­lar­ne nie­gdyś kie­run­ki typu po­li­to­lo­gia czy za­rządza­nie sta­ły się re­lik­ta­mi mi­nio­nej epo­ki. Te­raz ka­żdy chciał być in­ży­nie­rem, le­ka­rzem, rol­ni­kiem albo żo­łnie­rzem.

U boku pu­łkow­ni­ka Kosy po­ja­wi­ła się dok­tor Elżbie­ta Se­kun­da (zwa­na przez nie­któ­rych Elżbie­tą Dru­gą). Była to spe­cja­list­ka od eko­no­mii, któ­ra za­pro­po­no­wa­ła nowy ład go­spo­dar­czy opar­ty na za­so­bach i pro­duk­cji.

_Żad­ne­go mar­no­traw­stwa!_

_Żad­nych psu­jących się pro­duk­tów!_

_Żad­nych ma­łych opa­ko­wań!_

Tak brzmia­ło jej ha­sło, zwa­ne w skró­cie „Trzy Ż” albo po pro­stu „3Ż”. Ra­zem z nią i KBP Kosa uchwa­lił nową na­zwę kra­ju i tak po­wsta­ła Twier­dza Pol­ska. Mia­no to pod­kre­śla­ło stan ob­lęże­nia, w któ­rym się zna­le­źli­śmy, ale jed­no­cze­śnie da­wa­ło po­czu­cie mocy. Po­la­cy miesz­ka­li w twier­dzy, w twier­dzy, a twierdz się ła­two nie zdo­by­wa, o nie! Za­trud­nio­ny w KBP ma­larz i rze­źbiarz Łu­kasz „Or­the­za” Ma­tu­szek stwo­rzył nowe, agre­syw­ne go­dło – orła sta­lo­we­go, ni­to­wa­ne­go, po­tężne­go i sil­ne­go, nie he­ral­dycz­ne­go jak do­tych­czas, ale no­wo­cze­sne­go i nie­złom­ne­go. Pi­ęcio­me­tro­wa me­ta­lo­wa kon­struk­cja za­wi­sła na wszyst­kich czte­rech ścia­nach sto­łecz­ne­go Pa­ła­cu Kul­tu­ry, a na jego szczy­cie zo­sta­ła za­tkni­ęta dzie­si­ęcio­me­tro­wa fla­ga. Od tej pory nasz kraj ochra­niał dum­ny sta­lo­wy ptak, a nie pie­rza­sty po­przed­nik, któ­ry, choć sym­pa­tycz­ny, na obec­ne cza­sy był sta­now­czo za mi­ęk­ki. Kom­po­zy­tor Ro­bert Let­kie­wicz (też z KBP) za­pro­po­no­wał od­mia­nę hym­nu z lek­ko zmie­nio­ny­mi sło­wa­mi, no­wym me­trum, akor­da­mi i po­tężny­mi ko­tła­mi, co przy­jęto z wiel­kim en­tu­zja­zmem. Na ko­niec ogło­szo­no mo­nar­chię, na któ­rej cze­le sta­nął ge­ne­rał król Kosa Pierw­szy, a u jego boku za­sia­dła kró­lo­wa Elżbie­ta Dru­ga, i była to, szcze­rze mó­wi­ąc, for­mal­no­ść. Od­po­wie­dzial­no­ść spo­częła na jed­nym, w po­ry­wach na dwoj­gu lu­dzi, nie zaś na zgrai pa­ta­ła­chów, więc te­raz, je­śli coś się po­sra­ło, wia­do­mo było, kogo wi­nić. Za radą Elżbie­ty Dru­giej wy­co­fa­no się z euro na rzecz zło­te­go: men­ni­ca za­częła bić nowe, ci­ężkie, gru­be mo­ne­ty (przy­jem­nie było je pod­rzu­cać i mi­ęto­sić w ga­rści), któ­re od­zy­ska­ły pa­ry­tet zło­ta. Se­kun­da wie­dzia­ła, że po­wa­żnym pro­ble­mem są do­bra na­tu­ral­ne – uran, zło­to, sre­bro, cyna i inne rzad­kie ko­pa­li­ny, za­rządzi­ła za­tem po­zy­ski­wa­nie wszel­kich mo­żli­wych cen­nych pier­wiast­ków i ukła­dów elek­tro­nicz­nych z nad­mia­ro­wych kom­pu­te­rów, lap­to­pów, te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych i in­nych pier­dół, któ­re za­le­ga­ły w ma­ga­zy­nach mi­ędzy­na­ro­do­wych firm. Ogól­nie rzecz bio­rąc, re­cy­kling stał się jed­nym z prio­ry­te­tów go­spo­dar­ki, a go­spo­dar­ka sta­ła się go­spo­dar­ką, nie an­ty­go­spo­dar­ką – wszyst­ko mia­ło być so­lid­ne, trwa­łe, nie­psu­jące się, a w ra­zie znisz­cze­nia od­zy­ski­wal­ne. Howgh!

In­ży­nier Jan Mech za­wi­ązał w tym cza­sie ze­spół pro­jek­to­wy, osia­dł z nim w fa­bry­ce bro­ni Łucz­nik w Ra­do­miu i roz­po­czął pra­ce nad ma­szy­na­mi bo­jo­wy­mi, któ­re spe­łnią obec­ne wy­mo­gi tech­nicz­no-go­spo­dar­cze. Urządze­nia mia­ły być od­por­ne, pro­ste w ob­słu­dze i na­pra­wial­ne w ka­żdych wa­run­kach.

Coś jak AK.

Był to okres wiel­kich re­form i wbrew po­zo­rom Po­la­ków nie ogar­nęła zbio­ro­wa de­pre­sja czy smu­tek. Prze­ciw­nie. Ni­g­dy w na­szym kra­ju nie pa­no­wa­ły bar­dziej pod­nio­sły duch, wi­ęk­szy en­tu­zjazm i ener­gia do dzia­ła­nia. Wszy­scy, któ­rzy coś po­tra­fi­li, rzu­ca­li do­tych­cza­so­we za­jęcia i zgła­sza­li się do „punk­tów po­my­słów”, gdzie or­ga­ni­zo­wa­no ze­spo­ły ma­jące wy­pra­co­wy­wać in­no­wa­cyj­ne roz­wi­ąza­nia. Nikt ich do tego nie przy­mu­szał, nikt nie na­ka­zy­wał. Ka­żdy wie­dział, co trze­ba ro­bić. W wie­lu skle­pach ob­ni­żo­no ceny, a nie­rzad­ko roz­da­wa­no je­dze­nie za dar­mo, skle­py odzie­żo­we ta­kże sta­nęły na wy­so­ko­ści za­da­nia i co bar­dziej wy­trzy­ma­łe ubra­nia sprze­daw­cy po pro­stu da­wa­li po­trze­bu­jącym. Wkrót­ce po­wsta­ła nowa pol­ska sieć ko­mór­ko­wa, pol­ski in­ter­net, lep­sza or­ga­ni­za­cja po­łączeń ko­le­jo­wych i lot­ni­czych. Oka­za­ło się, że wie­le rze­czy da się zro­bić pro­sto, szyb­ko i w za­sa­dzie za dar­mo…

Aż przy­sze­dł cha­os.

Czy­tać szyb­ko, z za­dysz­ką, dra­ma­tycz­nie

30 sierp­nia 2049 roku gru­pa szma­tław­ców nie­zno­szących no­we­go po­rząd­ku zor­ga­ni­zo­wa­ła za­mach na ge­ne­ra­ła Kosę i Elżbie­tę Dru­gą. Za­mach, nie­ste­ty, się po­wió­dł. Se­kun­da i Kosa zgi­nęli pod­czas wspól­ne­go obia­du w re­stau­ra­cji Przy­ja­cie­le Sowy wy­sa­dze­ni w po­wie­trze bom­bą podło­żo­ną pod krze­sło Elżbie­ty. Na tro­nie Twier­dzy Pol­ska za­sia­dł he­ge­mon Aloj­zy Ka­czu­cha, były wi­ce­pre­zes Elek­tro­ban­ku, okrop­nie nie­za­do­wo­lo­ny z do­tych­cza­so­wych re­form su­kin­syn, prącie zła­ma­ne i od­byt za­ro­pia­ły (zgod­nie z ofi­cjal­nym hi­sto­rycz­nym na­zew­nic­twem). Wla­zł na tron po dra­bin­ce, w ob­sta­wie do­brze zor­ga­ni­zo­wa­nej oso­bi­stej ar­mii li­czącej stu pi­ęćdzie­si­ęciu dra­bów. Za­rządził po­wrót do go­spo­dar­ki sprzed prze­obra­żeń wpro­wa­dzo­nych przez Elżbie­tę (cho­ciaż nikt za bar­dzo nie wie­dział, jak to zro­bić) i za­gro­ził „sank­cja­mi” tym, któ­rzy się nie pod­po­rząd­ku­ją.

Wła­śnie w tym okre­sie pierw­sze wi­ęk­sze hor­dy li­czące po­nad ty­si­ąc ci­ężko­zbroj­nych Zie­lo­nych wda­rły się na te­ren kra­ju od stro­ny wschod­niej oraz za­chod­niej, nisz­cząc kil­ka­na­ście siół i za­bi­ja­jąc z górą stu cy­wi­li. Ty­dzień pó­źniej na­jaz­dy po­wtó­rzy­ły się ze zdwo­jo­ną siłą, nio­sąc wi­ęcej znisz­czeń tu­dzież ofiar, i nikt już nie miał wąt­pli­wo­ści: zie­lo­na za­ra­za nie za­mie­rza oszczędzać na­sze­go kra­ju, prze­ciw­nie – ma ocho­tę go skon­su­mo­wać. W ci­ągu kil­ku mie­si­ęcy wsku­tek cha­osu or­ga­ni­za­cyj­ne­go i ogól­nej za­rząd­czej roz­pier­du­chy stra­ci­li­śmy dzie­si­ęć pro­cent te­ry­to­rium, zwłasz­cza od stro­ny wschod­niej, gdzie nie od­dzie­la­ła nas od kra­jów ościen­nych żad­na na­tu­ral­na prze­szko­da.

W ta­jem­ni­czych, do dzi­siaj nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach he­ge­mo­nia ci­po­gębe­go Aloj­ze­go Ka­czu­chy za­ko­ńczy­ła się rów­nie bru­tal­nie, jak się za­częła. Jego opan­ce­rzo­ny wóz zo­stał ostrze­la­ny przez nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ną do dzi­siaj za­ło­gę pro­to­ty­po­we­go śmi­głow­ca typu Pe­run. Ostrzał za­mie­nił wnętrze po­jaz­du w coś z grub­sza przy­po­mi­na­jące­go misę pe­łną czer­wo­ne­go barsz­czu. Z uszka­mi.

Na miej­sce Ka­czu­chy wy­bra­ny zo­stał przez naj­wy­ższych ofi­ce­rów Twier­dzy Pol­ska pu­łkow­nik Ju­styn Ły­żwa, ten, któ­ry or­ga­ni­zo­wał obro­nę przed na­ci­ska­jący­mi wa­ta­ha­mi wro­ga w ob­rębie Ło­ba­cze­wa Ma­łe­go i Te­re­spo­la, czło­wiek o uczci­wym, ale nie mi­ęk­kim ob­li­czu, szcze­rych oczach, po­tężnych mi­ęśniach i wy­szko­le­niu w od­dzia­łach spe­cjal­nych. Sło­wem, god­ny na­stęp­ca nie­odża­ło­wa­ne­go Kosy. Ły­żwa nie­chęt­nie przy­jął no­mi­na­cję, co do­brze świad­czy­ło o jego cha­rak­te­rze, ale w ko­ńcu się zgo­dził, po czym prze­or­ga­ni­zo­wał świ­tę przy­bocz­ną tak, żeby na­stęp­ne za­ma­chy nie mo­gły się udać. Na jej cze­le po­sta­wił Mag­da­le­nę Ko­zak, swo­ją uko­cha­ną, żo­łnier­kę i me­dycz­kę o blond wło­sach, buj­nym biu­ście i pew­nej ręce, co nie­jed­no­krot­nie udo­wod­ni­ła, uży­wa­jąc ka­ra­bi­nu wy­bo­ro­we­go Tor. Jej, jak twier­dził, po­wie­rzy­łby nie tyl­ko wła­sne ży­cie, ale i co­jo­nes, a to prze­cież dla mężczy­zny naj­wa­żniej­sze. Po­wo­łał też król Ły­żwa We­wnętrz­ną Słu­żbę Bez­pie­cze­ństwa, któ­ra mia­ła spe­ne­tro­wać spo­łe­cze­ństwo i wy­eli­mi­no­wać z nie­go pa­to­lo­gię.

No wła­śnie.

Nie­ste­ty prze­wrót Ka­czu­chy i jego krót­kie rządy mia­ły o wie­le po­wa­żniej­sze kon­se­kwen­cje, niż mo­żna by przy­pusz­czać. Na­ród, roz­ko­ły­sa­ny jego plu­ga­wym ude­rze­niem, zwąt­pił w do­tych­cza­so­wą li­nię po­stępo­wa­nia. Po­ja­wi­li się sza­brow­ni­cy, zło­dzie­je, mal­wer­san­ci, sło­wem: ci, któ­rzy nie za­mie­rza­li do­kła­dać wy­si­łku do wspól­nej spra­wy, ma­rzy­li za to o ci­chym, wy­god­nym ży­ciu i szu­ka­li spo­so­bów, jak na tej ca­łej sy­tu­acji po pro­stu sko­rzy­stać. Poj­mu­je­cie, Twier­dza Pol­ska to wbrew po­zo­rom ka­wał zie­mi. Były dziel­ni­ce miast i wiej­skie re­jo­ny, gdzie na żywo nie wi­dzia­no ani jed­ne­go Zie­lo­no­skó­re­go, a in­cy­den­ty zwi­ąza­ne z pro­bosz­cza­mi bo­go­boj­ny lud szyb­ko wy­pie­rał z pa­mi­ęci. Mimo te­le­wi­zyj­nych wy­si­łków KBP, po­ka­zu­jące­go fil­my ze sta­rć na­szych dziel­nych wojsk z Zie­lo­ny­mi, w wie­lu ośrod­kach nie do ko­ńca ro­zu­mia­no ko­niecz­no­ść wpro­wa­dza­nych re­form, ba, byli tacy, któ­rzy uwa­ża­li, że cała ta świa­to­wa za­ra­za to jesz­cze je­den spi­sek i tak na­praw­dę wszyst­ko na na­szym glo­bie to­czy się tak jak do­tych­czas, a KBP to ko­lej­ny ko­mu­ni­stycz­ny szwin­del!

Wśród hi­sto­ry­ków trwa w te­ma­cie mal­wer­san­tów dys­ku­sja. Za­cha­riasz Smęt­ny, wspo­mnia­ny już hi­sto­ryk ra­czej al­ter­na­tyw­ny, utrzy­mu­je, że spe­ku­lan­ci i byty pa­so­żyt­ni­cze ist­nie­li w Twier­dzy od sa­me­go po­cząt­ku, a za­mach Ka­czu­chy tyl­ko una­ocz­nił ich ist­nie­nie albo podłą tę eg­zy­sten­cję le­piej spo­łe­cze­ństwu uświa­do­mił. Inni hi­sto­ry­cy twier­dzą, że było od­wrot­nie – za­mach spo­wo­do­wał, że duch w na­ro­dzie lek­ko, by tak rzec, pod­upa­dł. Jak było na­praw­dę, nie wie­my, mo­że­my je­dy­nie do­mnie­my­wać, ale w su­mie ja­kie to ma zna­cze­nie? Wa­żne jest, że świa­do­mo­ść ist­nie­nia spe­ku­lan­tów mia­ła zły wpływ na mo­ra­le spo­łe­cze­ństwa, bo po co pra­co­wać i wspól­nie się wy­si­lać, gdy swo­łocz jed­na z dru­gą kom­bi­nu­ją, jak na tym wszyst­kim za­ro­bić? Wi­dzi­cie, WSB była na­praw­dę po­trzeb­na. Za­da­nie tej for­ma­cji nie było jed­nak pro­ste i do dziś nie zo­sta­ło na­le­ży­cie wy­ko­na­ne, ro­bak bo­wiem jest tak zwi­ąza­ny z ja­błkiem jak ja­błko z ja­bło­nią i na­wet ze Świ­ętej Twier­dzy wszyst­kich śmie­ci nie wy­mie­ciesz.

Siły zbroj­ne po­dzie­li­ły się na Kró­lew­ską Ar­mię, Kró­lew­ską Żan­dar­me­rię (któ­ra za­stąpi­ła WSB) i Gwar­dię Kró­lew­ską, któ­rej za­da­niem było strze­że­nie Wo­dza i Pia­stu­na, kró­la Ju­sty­na Ły­żwy i kró­lo­wej Mag­da­le­ny Ko­zak. Ochro­na gra­nic prze­sta­ła być tak pro­stym przed­si­ęw­zi­ęciem jak na po­cząt­ku lat czter­dzie­stych. W lu­tym 2051 roku od­by­ła się Pierw­sza Kam­pa­nia Za­chod­nia, w któ­rej Zie­lo­no­skó­rzy na­tar­li na Ko­strzyn nad Odrą i Gó­rzy­cę. Nie­ste­ty był to atak zor­ga­ni­zo­wa­ny i, ku za­sko­cze­niu woj­sko­wych, zmo­to­ry­zo­wa­ny. Zie­le­ni na­je­cha­li Pol­skę, uży­wa­jąc sa­mo­cho­dów obło­żo­nych bla­cha­mi oraz ci­ęższych po­jaz­dów wy­wle­czo­nych z baz woj­sko­wych. Za­no­to­wa­no dwa strza­ły od­da­ne z dzia­łek na wie­żach wo­zów bo­jo­wych. Ofen­sy­wę za­trzy­ma­no, a wro­ga ode­pchni­ęto, lecz nowy cha­rak­ter na­tar­cia dał do my­śle­nia nie tyl­ko Ły­żwie, ale i wszyst­kim od­po­wie­dzial­nym oby­wa­te­lom Twier­dzy.

Zie­lo­no­skó­rzy roz­wi­ja­li się.

Da­lej, da­lej!

Ow­szem, wci­ąż byli pry­mi­tyw­ni i mało sku­tecz­ni, ale fakt uży­cia po­jaz­dów i zna­jo­mo­ści ob­słu­gi dział nie­po­ko­ił.

Wkrót­ce po Pierw­szej Kam­pa­nii Za­chod­niej wpro­wa­dzo­no do uży­cia nowy typ wozu pan­cer­ne­go – Da­żbog. Był to po­jazd ośmio­ko­ło­wy, przy­zwo­icie opan­ce­rzo­ny i dość szyb­ki. Miał fan­ta­stycz­ny za­si­ęg sied­miu­set ki­lo­me­trów, ol­brzy­mi za­sób amu­ni­cji, mógł prze­wo­zić do sze­ściu żo­łnie­rzy pie­cho­ty, a jego dzia­łko ka­li­bru 20 mm Siwa ra­dzi­ło so­bie z ka­żdym ro­dza­jem zbroi Zie­lo­no­skó­rych. No wła­śnie. Dla­cze­go na Da­żbo­gach za­mon­to­wa­no taki wła­śnie ka­li­ber? Oka­za­ło się, że Zie­le­ni są dość od­por­ni na mniej­sze po­ci­ski. Były to par excel­len­ce po­two­ry, praw­do­po­dob­nie na­praw­dę nie­śmier­tel­ne. Jed­ni ko­ja­rzy­li je z or­ka­mi z po­wie­ści fan­ta­sy, inni twier­dzi­li, że bar­dziej przy­po­mi­na­ją ko­mik­so­we­go Hul­ka. In­ży­nie­ro­wie nie za­sta­na­wia­li się, ja­kie stwo­ry Zie­le­ni przy­po­mi­na­ją naj­bar­dziej. Za­miast tego przy­stąpi­li do prac nad no­wym ro­dza­jem bro­ni ręcz­nej du­że­go ka­li­bru, któ­ra mia­ła być na tyle lek­ka, że udźwi­gnie ją ka­żdy żo­łnierz, i na tyle po­tężna, że jed­nym strza­łem po­wa­li wro­ga. Na cze­ść słyn­ne­go, nie­za­wod­ne­go AK-47 za­su­ge­ro­wa­no na­zwę Aka­ji, ale ro­dzący się ruch po­wro­tu do sło­wia­ńskich ko­rze­ni za­pro­po­no­wał na­zwę Rod, od jed­ne­go z po­ga­ńskich bóstw. Gnat przy­po­mi­nał na pierw­szy rzut oka dużą szta­bę że­la­za, miał gru­bą lufę, moc­ny chwyt przed pó­łk­si­ęży­co­wa­tym ma­ga­zyn­kiem, w któ­rym mie­ści­ło się w dwóch rzędach dwa­dzie­ścia na­bo­jów, wy­god­ną rącz­kę, roz­kła­da­ną kol­bę sta­bi­li­zu­jącą w ra­zie po­trze­by broń oraz mo­co­wa­nie na dłu­gi ba­gnet.

Do dnia, w któ­rym roz­po­częła się Dru­ga Kam­pa­nia Za­chod­nia, a było to w sierp­niu 2051 roku, jed­na czwar­ta pol­skich od­dzia­łów wy­po­sa­żo­na zo­sta­ła w Da­żbo­gi, czo­łgi typu Swa­róg (kon­struk­cje te opu­ści­ły wy­twór­nię OB­RUM w Gli­wi­cach, któ­ra wzno­wi­ła dzia­łal­no­ść dwa lata po pe­łnym roz­ru­chu Łucz­ni­ka) i śmi­głow­ce sztur­mo­we Pe­run, ta­kże pio­nier­skie ma­szy­ny za­pro­jek­to­wa­ne od zera przez pol­skich in­ży­nie­rów. Cho­ciaż hor­da Zie­lo­nych li­czy­ła po­nad pięć ty­si­ęcy osob­ni­ków i sto wo­zów bo­jo­wych (w części spraw­nych), ła­two od­par­to ją sko­or­dy­no­wa­ny­mi dzia­ła­nia­mi z lądu i po­wie­trza (śmi­głow­ce zo­sta­ły wspar­te sta­ry­mi Eu­ro­fi­gh­te­ra­mi, na bar­dzo krót­ko, ale za to sku­tecz­nie. Był pro­blem z ich kon­ser­wa­cją).

Przez kil­ka mie­si­ęcy pa­no­wał spo­kój, dzi­ęki cze­mu pierw­szy od­dział pie­cho­ty otrzy­mał pro­to­ty­py Rod Mk 1. Był to ba­ta­lion „Orzeł Bia­ły” Pi­ątej Bry­ga­dy Pie­cho­ty Zmo­to­ry­zo­wa­nej Ar­mii „Za­chód” Twier­dzy Pol­ska do­wo­dzo­ny przez Ser­giu­sza Orłow­skie­go. Rod spraw­dził się w boju zna­ko­mi­cie – Zie­le­ni pa­da­li po jed­nym strza­le, tak wiel­ka była ener­gia ki­ne­tycz­na po­ci­sku. Moc­ne łby roz­pry­ski­wa­ły się, że­bra ła­ma­ły, ko­ńczy­ny tra­ci­ły spraw­no­ść, a brzu­chy za­mie­nia­ły się w zupę bo­ro­wi­ko­wą. Broń jed­nak mia­ła wadę – za­mek cza­sa­mi się za­ci­nał, choć nie miał pra­wa. In­ży­nie­ro­wie wzi­ęli to pod uwa­gę i obie­ca­li mo­dy­fi­ka­cje.

W Dru­giej Kam­pa­nii Wschod­niej, któ­ra od­by­ła się rok po tych wy­da­rze­niach, nasi byli już w po­ło­wie uzbro­je­ni w Rody Mk 2 z nie­za­wod­ny­mi zam­ka­mi. Żo­łnie­rze mie­li też na so­bie pan­ce­rze chro­ni­ące przed sal­wa­mi prze­ciw­ni­ka, nie­ste­ty dość ci­ężkie i ogra­ni­cza­jące ru­chy. Hor­da li­czy­ła pi­ęt­na­ście ty­si­ęcy wo­jów plus osiem czo­łgów, na nie­szczęście dla na­szych spraw­nych. Zie­lo­nym po ca­łym tym N-Ge­nie mu­sia­ło nie­źle od­bi­jać, bo za­rów­no ich sa­mo­cho­dy, jak i czo­łgi po­ma­lo­wa­ne były w ja­skra­we bar­wy. Sami też ubie­ra­li się co­raz cu­dacz­niej i ma­lo­wa­li cia­ła, więc ła­two było wy­śle­dzić ich i ich ma­chi­ny. Zda­je się, że w tym wła­śnie cza­sie ktoś wpa­dł na po­my­sł, by na­zy­wać ich En­gen­sa­mi, od na­zwy pre­pa­ra­tu na nie­śmier­tel­no­ść, ale że język rządzi się swo­imi pra­wa­mi, na­zwa ta szyb­ko wy­ewo­lu­owa­ła i ochrzczo­no po­two­ry En­gel­sa­mi.

Stra­ty po na­szej stro­nie były nie­ba­ga­tel­ne (wy­sa­dzi­li most, któ­ry po­ko­ny­wa­ła ko­lum­na zmo­to­ry­zo­wa­na), co za­alar­mo­wa­ło in­ży­nie­rów i stra­te­gów. Pierw­si uzna­li, że ar­mie Twier­dzy po­win­ny po­ru­szać się szyb­ciej, a ob­ci­ąże­ni pan­ce­rza­mi żo­łnie­rze szyb­ko się męczą, dru­dzy na­to­miast za­częli po­dej­rze­wać, że Zie­le­ni po pierw­szym zna­czącym ogra­ni­cze­niu in­te­li­gen­cji co­raz bar­dziej się wy­cwa­nia­ją, za­częli bo­wiem sto­so­wać ma­new­ry po­zor­ne, okrąża­jące oraz fin­ty.

Było nad czym my­śleć.

Czy­tać tak szyb­ko, jak to mo­żli­we!

Roz­po­częto pra­ce nad eg­zosz­kie­le­ta­mi mo­co­wa­ny­mi pod pan­ce­rza­mi. Dzi­ęki nim woj mó­głby po­ru­szać się szyb­ciej, no­sić wi­ęk­sze ci­ęża­ry, masa Roda Mk 2 prze­sta­ła­by sta­no­wić pro­blem, a pan­cerz mniej prze­szka­dza­łby w ru­chu. W ci­ągu na­stęp­nych lat stop­nio­wo mo­der­ni­zo­wa­no Ar­mię „Wschód” i Ar­mię „Za­chód”, aż w ko­ńcu ka­żdy żo­łnierz no­sił pan­cerz wspo­ma­ga­ny na­zwa­ny przez wo­ja­ków Chor­sem, był wy­po­sa­żo­ny w Roda Mk 3 (z ce­low­ni­kiem optycz­nym) i miał pe­łną ko­mu­ni­ka­cję z od­dzia­łem.

Był rok 2056.

Wte­dy wła­śnie na­stąpi­ła Pierw­sza Ofen­sy­wa Po­łu­dnio­wa. Hor­da li­cząca pi­ęćdzie­si­ąt ty­si­ęcy En­gel­sów wy­po­sa­żo­nych w bo­jo­we mo­to­cy­kle oraz dzi­wacz­nie prze­ro­bio­ne śmi­głow­ce przeda­rła się przez Biesz­cza­dy i roz­la­ła sze­ro­kim stru­mie­niem ku naj­sła­biej bro­nio­nym Ty­la­wie, Ko­ma­ńczy i Kry­ni­cy-Zdro­jo­wi. Po­łu­dnio­we wa­ta­hy Zie­lo­nych były nie tyl­ko sku­tecz­niej­sze od wschod­nich i za­chod­nich, ale byli wśród nich ta­kże osob­ni­cy wi­ęk­si, od­por­niej­si i szyb­si od zwy­kłych or­ków. Po­le­gło trzy­stu osiem­dzie­si­ęciu trzech do­brych żo­łnie­rzy, a front za­trzy­mał się na li­nii Ja­sło–Nowy Sącz. Do­pie­ro zma­so­wa­ny atak Ar­mii „Wschód” wspar­tej częścią od­dzia­łów Ar­mii „Za­chód” od­pa­rł Zie­lo­no­skó­rych, ale po­nie­sio­no znacz­ne stra­ty i po­de­rwa­no do lotu wszyst­kie spraw­ne Eu­ro­fi­gh­te­ry.

Po ode­pchni­ęciu wro­ga ru­szył pro­jekt „Zbro­jo­wiec” ma­jący być od­po­wie­dzią na po­tężniej­szych Zie­lo­nych. Tak po­wstał pan­cerz wspo­ma­ga­ny DPW Mk 1 na­zwa­ny Tro­ja­nem, prze­zna­czo­ny dla wy­jąt­ko­wo ro­słych si­ła­czy. W Zbro­jow­cu mo­głeś wy­rwać z zie­mi mło­de drze­wo, wy­gi­ąć lufę AK-47 albo jed­nym stąp­ni­ęciem zmia­żdżyć pi­łkę no­żną. Spe­cjal­nie dla użyt­kow­ni­ków tych pan­ce­rzy uru­cho­mio­no pro­gram „Nad-Rod” zmie­rza­jący do stwo­rze­nia ci­ęższej wer­sji co­raz bar­dziej po­pu­lar­ne­go ka­ra­bi­nu.

I wła­śnie 23 czerw­ca 2057 roku Pi­ąta Bry­ga­da Pie­cho­ty Zmo­to­ry­zo­wa­nej Ar­mii „Za­chód” Twier­dzy Pol­ska, uzbro­jo­na w Da­żbo­gi Mk 3, Rody Mk 3, Pan­ce­rze Wspo­ma­ga­ne PW Mk 2 Chors, Duże Pan­ce­rze Wspo­ma­ga­ne DPW Mk 2 Tro­jan, czo­łgi da­le­kie­go za­si­ęgu Swa­róg oraz śmi­głow­ce Pe­run Mk 2, sta­nęła na po­lach po­ło­żo­nych na po­łud­nie od wsi Cy­bin­ka, na­prze­ciw­ko wy­ła­nia­jących się z la­sów wie­lu ty­si­ęcy barw­nych En­gel­sów, któ­rzy – być może dzi­ęki kon­tak­tom z po­łu­dniow­ca­mi – mie­li nie tyl­ko czo­łgi, mo­to­ry i wozy bo­jo­we, ale ta­kże śmi­głow­ce. I było wśród nich spo­ro tych du­żych, trud­nych do ubi­cia skur­wy­sy­nów.

No do­brze. Już wie­cie, czym są Zbro­jow­cy? ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: