Osaczona wyspa - ebook
Miniaturowemu archipelagowi Malty, składającemu się z mierzącej 247 kilometrów kwadratowych głównej wyspy noszącej tę samą nazwę, mniejszej Gozo (67 km2) i leżącej między nimi Comino (2,5 km2), jeśli nie liczyć dwóch jeszcze niezamieszkanych wysepek — los wyznaczył w drugiej wojnie światowej rolę szczególną, niewspółmierne większą zarówno w stosunku do obszaru, jak i do liczby mieszkańców. Włosi, a później także i Niemcy, chcieli za wszelką cenę zneutralizować Maltę, stanowiącą dogodny punkt wypadowy przeciwko ich żegludze, Brytyjczycy zaś czynili wszystko, by jej nie utracić.
| Kategoria: | Historia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-11-18223-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest 11 czerwca 1940 roku. Poprzedniego dnia Mussolini – w obliczu nieuchronnej klęski Francji – wypowiedział jej wojnę, by móc uczestniczyć w podziale łupu. W konsekwencji trzeba było ogłosić także, iż Włochy znajdują się w stanie wojny z Wielką Brytanią, na co dyktator z Palazzo Venezia miał już znacznie mniejszą ochotę. Za słowami musiały jednak pójść i czyny. Szukając równie efektownego co łatwego sukcesu, Superaereo – dowództwo włoskiego lotnictwa wojskowego, skierowało już wcześniej swą uwagę ku Malcie, traktując ją jako wyjątkowo obiecujący cel: wyspa, oddalona o niecałe sto kilometrów od Sycylii, była zupełnie pozbawiona – jak na to wskazywały najświeższe dane wywiadowcze – obrony myśliwskiej.
Stacjonującej na Sycylii 3 Dywizji Lotniczej wydano rozkaz przeprowadzenia wszystkimi trzema pułkami uderzenia na Maltę. Należy przy tym dodać, że rozwijając intensywnie w okresie przedwojennym swe siły powietrzne Włosi postawili na tworzenie dużej liczby słabych ilościowo jednostek, a zatem raczej na osiągnięcie efektów propagandowych. Skutkiem tego w ich lotnictwie bombowym squadriglia (eskadra) miała etatowo tylko 6, gruppo (dywizjon) – 12, zaś stormo (pułk) – 24 samoloty. Cała więc „dywizja”, którą rozkaz Superaereo poderwał 11 czerwca w powietrze, składała się z 72 samolotów. Ponieważ jednak stan techniczny włoskiego sprzętu latającego przedstawiał się kiepsko i odsetek sprawnych maszyn był z reguły niższy niż w lotnictwie innych państw, siły lecącej bladym świtem ku Malcie dywizji o dźwięcznej nazwie „Centauro” liczyły raptem… 30 samolotów.
Wyposażenie 5 Dywizji stanowiły najnowocześniejsze włoskie bombowce typu Savoia-Marchetti SM-79 o prędkości 430 km/h i pułapie praktycznym 6500 metrów. Zabierając 1000 kg bomb, maszyna ta mogła przebyć odległość 1800 kilometrów. Słabą stroną włoskiego przemysłu lotniczego były silniki. Aby uzyskać prędkość tego rzędu, należało zastosować nie dwa – jak w innych współczesnych bombowcach – ale trzy silniki o mocy 750 KM każdy. To z kolei rzutowało na uzbrojenie samolotu, który dla obrony przed atakami od przodu dysponował jednym tylko, a w dodatku zamontowanym na stałe karabinem maszynowym, obsługiwanym przez pilota, co było oczywiście rozwiązaniem mało skutecznym. Kolejne dwa karabiny umieszczono w stanowiskach na grzbiecie i pod spodem, a czwarty – także ruchomy – można było montować w okienkach po obu stronach kadłuba. Mimo tych mankamentów SM-79 był ogólnie typem udanym, prostym w obsłudze, dzięki czemu szeroko stosowano go aż do kapitulacji Włoch jako samolot bombowy i torpedowy.
Przelot z baz koło Katanii, Gela i Comiso na Maltę trwał około pół godziny. Przy tak pięknej jak w tym dniu pogodzie nad widoczną z odległości dziesiątków kilometrów wyspą włoskie bombowce pojawiły się około godziny 5.30, kierując się nad wyznaczone cele. 34 pułk zrzucił 72 stukilogramowe bomby na lotnisko Hal Far. Lotnicy 11 pułku uderzyli na arsenał koło La Valetty 16 bombami dwustupięćdziesięciokilogramowymi i 120 pięćdziesięciokilogramowymi, zaś 41 pułk zaatakował z wysokości 4900 metrów bazę wodnopłatowców Kalafrana, posyłając w dół również 16 bomb o ciężarze 250 kg oraz 40 stukilogramowych. Ogień z ziemi, słaby początkowo, przybiera szybko na sile; czyste dotychczas niebo pokrywa się gęsto postrzępionymi obłoczkami rozrywających się pocisków. Skutek jest jednak minimalny: włoska formacja przelatuje z dużą prędkością nad obiektami, robi zwrot nad południowym krańcem wyspy i zawraca.
W eterze krzyżują się meldunki i komentarze podnieconych tą pierwszą akcją bojową lotników. Po pewnym czasie wszystko się uspokaja. W zamykającym szyk samolocie 216 eskadry z 34 pułku panuje już zupełne odprężenie. Strzelec pokładowy, primo aviere (plutonowy) Nunzio Torrisi, zaczyna nucić popularne _Wróć do Sorrento_, co z aprobatą przyjmują słuchający go przez telefon pokładowy pozostali członkowie załogi. Ot, niemal idylla. Ale oto głos śpiewaka raptownie milknie, zagłuszony tępym trzaskiem i zgrzytem dartego metalu. Na kadłubie Savoi pojawiają się otwory przestrzelin. Nie ma wątpliwości: są atakowani. Torrisi, wychylając się ze swego na wpół otwartego stanowiska za kabiną pilota, widzi znikającą z boku sylwetkę dwupłatowej maszyny, której pilot nagłym przewrotem kończy swój atak. Torrisi szuka w pamięci – ależ tak, to musi być angielski Gloster „Gladiator”! Więc jednak mylnie poinformowano ich przed startem, zapewniając, że na Malcie nie ma żadnych myśliwców RAF…
Nie czas na refleksje, bo oto za ogonem bombowca pojawia się drugi dwupłat; widać błyski luf jego karabinów maszynowych. Torrisi kieruje w tamtą stronę serię za serią, słysząc odgłos uderzających w kadłub swojej maszyny pocisków. Anglik nurkuje i znika.
Powtarza się to również podczas drugiego, przeprowadzonego w południe, i trzeciego, przedwieczornego nalotu. Meldunki włoskich lotników różnią się między sobą w szczegółach – jedne mówią o dwóch, inne o trzech lub czterech atakujących – ale zgodne są co do tego, że były to dwupłatowce Gladiator. Nie jest to wprawdzie najgroźniejszy przeciwnik – gdzież tam jego 410 kilometrom na godzinę do 580 takiego Spitfire’a czy nawet 520 Hurricane’a, gdzie czterem karabinom maszynowym do ośmiu u tamtych typów, ale wrażenie pozostaje.
Dowodzący 3 Dywizją generał Ettore Lodi stawia swym zwierzchnikom stanowcze żądanie: „Centauro” będzie kontynuowała loty, ale pod warunkiem zapewnienia bombowcom osłony myśliwskiej, i to nie w postaci starych Fiatów CR – 32, z dwiema „sikawkami” i prędkością 360 kilometrów, ale pełnowartościowych myśliwców, takich jak na przykład Macchi MC.200 z 6 samodzielnego dywizjonu. Zastrzeżenia generała zostają uznane i już od następnego dnia żadna wyprawa bombowa na Maltę nie wyruszy bez myśliwców.
W naczelnych władzach wojskowych brytyjskiego imperium długo nie było zgodnej opinii na temat roli i zadań, jakie na wypadek wojny z Włochami przypaść mają Malcie, jednej – obok Gibraltaru i Aleksandrii – z trzech najważniejszych baz Royal Navy w basenie Morza Śródziemnego. Wraz z postępem technicznym, wzrostem zasięgu i udźwigu bomb zwiększało się niebezpieczeństwo grożące jej ze strony coraz liczniejszych włoskich samolotów, a rosnąca w potęgę marynarka wojenna Italii, zwłaszcza jej okręty podwodne i ścigacze, stwarzały przesłanki skutecznej blokady od strony morza. Z drugiej strony jednak francuskie bazy w Tunezji stanowiły naturalne zaplecze wyspy, która miałaby spełniać rolę wysuniętego bastionu. Wraz z nieoczekiwaną kapitulacją Francji sytuacja zmieniła się diametralnie i Malta stała się z dnia na dzień ważnym, choć osamotnionym „korkiem” blokującym wprawdzie Morze Śródziemne w najwęższej jego części, ale o przeszło 1500 kilometrów oddalonym od innych brytyjskich baz na wschodzie i zachodzie.
W przedwojennych kalkulacjach przewidywano stacjonowanie na wyspie do czterech dywizjonów myśliwskich, na potrzeby których rozbudowano najstarsze lotnisko Hal Far i urządzono dwa inne – Luqa i Takali. Po rozpoczęciu niemieckiej ofensywy na Zachodzie nadzieje na dostawy samolotów znikły i w przededniu wojny brytyjską potęgę powietrzną reprezentowało na Malcie tylko kilka wywiadowczych łodzi latających Short „Sunderland” z 230 dywizjonu RAF.
Ta sytuacja musiała spędzać sen z powiek air commodore’a¹ Forstera Maynarda, któremu powierzono dowództwo nad stacjonującym na wyspie lotnictwem. Z najwyższym zainteresowaniem i ulgą przyjął więc wiadomość, że w magazynach bazy Kalafrana znajdują się zapakowane w skrzyniach myśliwce Sea Gladiator, przeznaczone dla lotniskowca „Glorious”. Okręt ten został właśnie zatopiony podczas operacji związanej z ewakuacją alianckiego korpusu ekspedycyjnego z Norwegii, samoloty są więc właściwie bezpańskie. Maynard, nie bez trudu, uzyskał od komendanta bazy morskiej kontradmirała Willysa zezwolenie na ich wykorzystanie i następnego dnia mógł przystąpić do organizowania „samodzielnego klucza obrony Malty”.
Gladiator był ostatnim ogniwem łańcucha dwupłatowych samolotów myśliwskich, w które wytwórnia Gloucestershire Aircraft Company zaopatrywała Królewskie Siły Powietrzne. Po Grebe i Gamecocku z lat dwudziestych przyszła kolej na Gauntleta i wreszcie jego doskonalszą wersję – Gladiatora. Wyposażony w 840-konny silnik Bristol „Mercury” VIII (taki sam, jaki przeznaczony był dla polskich Jastrzębi) rozwijał prędkość 410 km/h, osiągał pułap 40 tysięcy metrów i miał zasięg 750 kilometrów. Od 1937 roku stanowił wyposażenie licznych dywizjonów Royal Air Force, produkowano go także na zamówienie wielu zagranicznych kontrahentów – Belgii, Chin, Grecji, Finlandii, Litwy, Łotwy, Portugalii, Norwegii i Szwecji. W 1939 roku powstała wersja Sea Gladiator, różniąca się od wcześniejszych takimi szczegółami, jak zamontowanie haka do lin wyhamowujących maszynę po lądowaniu na lotniskowcu czy wyposażenie w gumową łódź ratunkową.
W Kalafrana wyjęto ze skrzyń i pospiesznie zmontowano cztery samoloty tego typu. Sprzęt był już więc gotów, należało jeszcze znaleźć do niego pilotów. Pierwszy zgłosił się adiutant Maynarda, flight lieutenant² George Burges. Tego samego dnia napłynęły następne zgłoszenia. Powstał zespół ludzi – jak na potrzeby jednostki myśliwskiej – raczej niezwykły: Burges był doświadczonym pilotem – ale latających łodzi, flying officer³ Peter Hartley i flying officer John Waters latali dotychczas tylko na starych sportowych maszynach używanych do holowania celów powietrznych, pilot officer⁴ Peter Alexander był specjalistą, ale od… służących również do szkolenia artylerii przeciwlotniczej bezpilotowych, sterowanych drogą radiową samolotów-celów Queen Bee. Na szczęście trzej pozostali: wyznaczony na dowódcę klucza squadron leader⁵ Jack Martin ze sztabu Maynarda oraz flying officer Peter Keeble i flight lieutenant Willy Woods byli pilotami myśliwskimi i oni też podjęli się pospiesznego przeszkolenia kolegów na nowym sprzęcie. Szczęściem Gladiatory zaliczały się do samolotów wyjątkowo łatwych w pilotażu.
Maynard zdawał sobie oczywiście sprawę, że cztery maszyny i siedmiu pilotów to mało, by skutecznie przeciwstawić się większemu nalotowi. Powstanie myśliwskiego klucza dawało mu jednak możliwość zwalczania nieprzyjacielskich samolotów rozpoznawczych i wywierania wpływu moralnego zarówno na przeciwnika, jak i na obrońców wyspy. A przy ograniczonych środkach właśnie od siły ducha zależeć miało bardzo wiele.
Garnizon Malty składał się bowiem tylko z 5 batalionów regularnej piechoty, 3 batalionów sformowanych z maltańskich ochotników, pułku artylerii przeciwlotniczej (34 ciężkie i 8 lekkich dział), pułku artylerii obrony wybrzeża (14 armat kalibru 234 mm) oraz kilku mniejszych oddziałów. Była to równowartość słabej dywizji i nikt nie łudził się, że siły te byłyby w stanie odeprzeć bardziej zdecydowaną próbę desantu czy też zapewnić skuteczną obronę wyspy przed atakami z powietrza. W tych warunkach niezmiernie wiele zależało od postawy nie tylko wojska, ale ogółu mieszkańców Malty.
Stanowili oni swoistą mieszaninę ras, co było wynikiem zawiłej, bogatej w wydarzenia historii wyspy, zasiedlonej już w czasach przedhistorycznych (z tego właśnie okresu pochodzą zachowane do dziś megality – wielkie kamienne budowle wznoszone bez użycia zaprawy). Przed naszą erą wyspą zawładnęli Fenicjanie, potem rządzili nią Kartagińczycy. To właśnie te semickie ludy, wraz z Arabami, którzy przybyli tu po Rzymianach, ukształtowały typ mieszkańców Malty, ich odmienny język, własną kulturę i obyczaje. W bliższych współczesności czasach panowali na wyspie Normanowie, później Hiszpanie, ale sławę zdobyła sobie od czasu przeniesienia tu siedziby rycerskiego zakonu joannitów, zwanych od tego czasu także Kawalerami Maltańskimi. (Jednym z dobrodziejów tego zakonu był polski król Władysław IV, którego czterometrowej wysokości portret, umieszczony tuż przy wejściu do sali posiedzeń parlamentu, zdobi hall pałacu Wielkiego Mistrza). Od 1815 roku Malta weszła w skład brytyjskiego imperium i w chwili wybuchu wojny miała status kolonii, ale z wyposażonym w szerokie uprawnienia samorządem i uchwaloną w 1934 roku konstytucją. Mimo bliskich kontaktów i imigracji z pobliskiej Sycylii mieszkańcy wyspy zajęli w brytyjsko-włoskim konflikcie jednoznaczne i niemal jednomyślne stanowisko, zrażeni przede wszystkim totalitarną ideologią faszyzmu.
Ta postawa wyrażać się miała odtąd w całkowitym podporządkowaniu się brytyjskim władzom administracyjnym i wojskowym, bezwzględnym wypełnianiu wszystkich ich poleceń, wyjątkowej dyscyplinie społecznej, a wreszcie w codziennej przychylności i życzliwości wobec broniących wyspy żołnierzy: marynarzy i lotników. To właśnie głęboko religijne mieszkanki wyspy, widząc startujące na przechwycenie napastników Gladiatory, nadały im nazwy cnót ewangelicznych: „Faith”, „Hope” i „Charity” – „Wiara”, „Nadzieja” i „Miłość”, przyjęte następnie nawet w oficjalnych wojskowych dokumentach.
Pojawienie się nad wyspą włoskich samolotów myśliwskich przyniosło zmianę sytuacji. O ile początkowo Gladiatory mogły atakować Savoie z dowolnego kierunku bez ograniczania czasu, jeśli tylko starczyło paliwa i amunicji, to teraz musiały zmienić taktykę. Bombowce były zwalczane tylko przy pierwszym podejściu z przewyższenia w tylnej półsferze, co nie zawsze przynosiło pożądany skutek. Natychmiastowa interwencja nieprzyjacielskich myśliwców z reguły uniemożliwiała powtórzenie ataku. W walce z nimi Gladiatory górowały świetną zwrotnością, lecz włoscy piloci na swych nowoczesnych dolnopłatach MC-200 mieli znaczną przewagę w prędkości zarówno poziomej, jak i w figurach pionowych.
Personel naziemny RAF starał się temu zaradzić. Na tablicy przyrządów Gladiatora znajdował się mały czerwony guziczek, którego przyciśnięcie powodowało dodatkowe zwiększenie ciśnienia ładowania sprężarki i wtedy dopiero samolot mógł osiągnąć swą największą prędkość – choć tylko na pół minuty. Dokonano niewielkich zmian w tym mechanizmie, po których dodatkowe ładowanie można było utrzymać przez dowolny czas, co jednak powodowało zwiększenie zużycia silników.
Przeszukiwano jednocześnie wszystkie składy i magazyny zarówno w bazie lotniczej, jak i w porcie. Rezultatem tego było odkrycie skrzyń z przeznaczonymi dla sił powietrznych w Egipcie silnikami, które z jakichś powodów nie dotarły do miejsca przeznaczenia. Były to również silniki Bristol „Mercury”, ale model XV, o 80 koni mocniejszy od montowanego w Gladiatorach. Co więcej, miały one trójłopatkowe metalowe śmigła o nastawnym skoku, gdy w Gladiatorach używano drewnianych dwułopatkowych.
Przedsiębiorczy mechanicy z Malty przeprowadzili modernizację powierzonych sobie myśliwców: nowe śmigła dały przyrost prędkości rzędu 10–15 kilometrów na godzinę. Był to więc znowu pewien postęp, ale personelowi naziemnemu RAF nie dawał wciąż spokoju widok nowocześniejszych, mocniejszych silników. Nowa wersja Mercurego różniła się jednak od poprzednich w kilku drobnych wprawdzie, ale istotnych z technicznego punktu widzenia szczegółach. Silnik należało częściowo przekonstruować, a następnie wypróbować w praktyce. „Doświadczenia” prowadzono na najbardziej sfatygowanym i postrzelanym w walkach egzemplarzu Gladiatora, który po pewnym czasie trzeba było i tak przeznaczyć na części zamienne. Po szeregu niezbyt udanych prób, od drugiego tygodnia działań, klucz obrony myśliwskiej Malty latał w składzie trzech maszyn. Właśnie wówczas przylgnęły do nich nazwy „Faith”, „Hope” i „Charity”.
Nie należy naturalnie przeceniać intensywności prowadzonych w tym okresie nad Maltą walk. Wprawdzie Gladiatory niejednokrotnie rozproszyły szyki nadlatujących bombowców, uniemożliwiając im celny zrzut bomb, ale Brytyjczykom chodziło raczej o zamanifestowanie swojej obecności w powietrzu i w związku z tym zachowanie nielicznych posiadanych myśliwców jak najdłużej w stanie gotowości bojowej miało dla nich większe znaczenie niż zestrzelenie tego czy innego nieprzyjacielskiego samolotu. Na zwycięstwa powietrzne przyszło więc poczekać.
Wreszcie 22 czerwca, akurat gdy włoskie radio chełpliwie doniosło o „całkowitym zniszczeniu brytyjskiej bazy morskiej na Malcie”, stacja radiolokacyjna zameldowała o zbliżaniu się pojedynczego samolotu. Siedzący w swych maszynach Burges i Woods natychmiast wzbili się w powietrze. To, co nastąpiło potem, ich pozostający na ziemi koledzy mogli śledzić między innymi za pośrednictwem chrypiącego głośnika naprowadzającej radiostacji lotniskowej. Wkrótce po starcie dał się słyszeć głos Burgesa:
– Hallo, Banjo⁶, tu Blue-One. Blue-One i Blue-Two w powietrzu. Lecimy kursem 012.
– Blue-One, tu Banjo. Bandyta zbliża się od północy do Zatoki Świętego Pawła!
– Hallo Banjo, tu Blue-One. Jesteśmy na dwunastu tysiącach stóp ⁷. Widzę go nad Hot Dog⁸. Leci na trzynastu tysiącach. Nabiera jeszcze wysokości. Niech artyleria nie otwiera ognia. Załatwimy go sami!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki