-
W empik go
Osadnicy na Żuławach. Tom 2. Nowe nadzieje - ebook
Osadnicy na Żuławach. Tom 2. Nowe nadzieje - ebook
Na Żuławy, urokliwą krainę poprzecinaną siecią wód i samotnymi wierzbami, przybyła grupa osadników z Wołynia, gdzie zostawili swoje domy i dawne życie. Ziemie Odzyskane, które miały się stać ich ziemią obiecaną, zapewniają im jedynie niebezpieczeństwa, ciężką pracę, głód, niepewne jutro i nikłą nadzieją, że z czasem będzie lepiej. W obliczu nieustannych trudności – od nieprzychylnych żywiołów po bezustanne spory – pozostawieni sami sobie bohaterowie muszą stawić czoło swoim lękom i wątpliwościom. Jak poradzą sobie z przeciwnościami losu? Czy ich marzenia o szczęściu i dostatku mają szansę się spełnić?
"Nowe nadzieje" to poruszająca opowieść o odwadze, determinacji oraz sile więzi międzyludzkich. To historia, która pokazuje, że nadzieja potrafi rozkwitnąć nawet w najtrudniejszych chwilach, a nowe życie można zbudować na fundamentach wspólnej walki, uporu i nieustępliwości. Przygotuj się na emocjonującą podróż, która przeniesie cię w czasy, gdy marzenia były jedynym światłem w mrokach niepewności, a zalewające żuławskie pola wody były niczym w porównaniu z ogniem rozpalającym serca gotowych na wszystko osadników.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8364-154-6 |
| Rozmiar pliku: | 662 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Huk długo niósł się po żuławskich polach, wywołując drżenie w ludzkich sercach. Wielu zamarło w oczekiwaniu na kolejny atak. Dopiero po kilku minutach dotarło do nich, co się stało.
Pobiegli w kierunku, skąd dochodził odgłos wybuchu. Zatrzymali się tuż przy miejscu, gdzie rozbryzgana ziemia utworzyła naturalną granicę.
Bali się podejść. Bali się, że min może być więcej. Wpatrywali się intensywnie w tragiczną scenę, a im dłużej patrzyli, tym więcej widzieli.
Nie tylko ziemię rozrzuciło po trzcinowym poletku. Wybielone słońcem łodygi połamały się, zmiecione jak po burzy stulecia, tworząc jasny kontrast dla fragmentów ciała, które spoczęło w ich kłączach.
Przerażeni mieszkańcy Marienau usłyszeli mrożący krew w żyłach jęk bólu.
Komuś udało się przeżyć.
Tylko komu?
I kto zginął?DOM LOEWENA. BEZKRES GŁUPOTY
No ja doprawdy nie wiem, kiedy będę mógł wam opowiedzieć o Claassenach, skoro we wsi ciągle tyle się dzieje. Istne szaleństwo!
Odkąd wyjechali stąd moi dawni właściciele i ich sąsiedzi, nieustannie nękają nas jakieś nieszczęścia. O szabrownikach i żołnierzach już wam nie będę mówił, bo to tak nam spowszedniało, że nie ma co wspominać.
Ostatnia atrakcja we wsi to mina, która niespodziewanie wybuchła. Niespodziewanie dla nich, bo my wiemy, że jest ich tu trochę w okolicy. Szczególnie przy rzekach. Niemieccy żołnierze, uciekając, zostawili po sobie nie tylko przerwane wały i wysadzone pompy, ale i kilka niespodzianek dla Sowietów. Oj, zmyślnie to zrobili, zmyślnie.
Ta, która wybuchła, to akurat nie była przeznaczona dla Rosjan, tylko dla lepszego zalania ziem. Tak przynajmniej myślę. A może źle myślę? Może to również była pułapka? Kto ich tam wie.
Faktem jednak jest, że ci nowi od razu poszli w pole i cud, że żyją, bo nic wcześniej nie sprawdzili. No może tam, gdzie kosili, to coś obejrzeli, ale reszty na pewno nie. Nie wiem, bezmyślni tacy czy zapomnieli, co tu się zimą działo. A może uznali, że Niemcom szkoda było marnować broń na zwykłe pola? Cóż, jak widać, nie było im szkoda.
Teraz tak ostrożnie chodzą, że to, co wcześniej zajmowało im kilkadziesiąt minut, na przykład koszenie trawy na siano, to obecnie trwa godzinami. Tak, tak, tacy uważni się zrobili.
Wracając jednak do wybuchu, bo to was na pewno ciekawi… Jak to grzmotnęło, to zaczęli się chować, biegać, szaleć, a kiedy do nich dotarło, że jednak nikt na nich nie napada, ruszyli szukać przyczyny.
No i znaleźli.
Co tam się wydarzyło, to doprawdy wolałbym nie opowiadać. Ale opowiem, skoro tak chcecie.
Stali nieruchomo, bo nikt nie chciał wejść na pole. Jakaś dziewczyna zaczęła ich wołać, krzyczeć, a wreszcie biec. Ostrzegali ją, żeby się zatrzymała, ale ona nie słuchała. Była albo w takim szoku, albo taka głupia po prostu, że pędziła, nie patrząc na nic. Dopadła do jakiegoś miejsca w tych trzcinach i dopiero wtedy zaczęła wyć wniebogłosy. Mój ty świecie! Jakże ona się darła!
Gdy ją posłyszały jej matka i babka, to chciały do niej ruszyć. Ledwo je powstrzymali. W czterech chłopa to robili, bo się wykazały nadludzką wręcz siłą. Aż dziw wszystkich brał, że miały taką krzepę.
Wyobraźcie to sobie… Stoi tłum ludzi. Te się wyrywają, krzyczą, płaczą. Obok zawodzą dzieciaki. W polu słychać taki szloch, że wszystkie ptaki się spłoszyły i odleciały.
No, nieciekawie.
Ludziom po czasie albo się znudziło to oczekiwanie, albo zrobiło im się wstyd, iż tak trzymają te kobiety i nic więcej nie robią. Dwóch odważnych postanowiło więc ruszyć z pomocą. Wzięli długie kije, coby odgarniać trawę oraz trzcinę, no i poszli.
Trochę się bałem, że znowu coś gruchnie, a wiecie, ja jestem dość daleko od tego pola, ale któż to może przewidzieć, jaka będzie siła rażenia? Na szczęście byli rozważni i robili to ostrożnie.
Najpierw znaleźli pokiereszowaną dziewczynę. Żyła, ale twarz miała zakrwawioną i uskarżała się na ból. Nie wiem dokładnie jaki, bo jak na złość mówiła cicho, a wiatr tego dnia nie wiał zbyt mocno i nie doleciały do mnie jej słowa.
Widziałem jednak, że jeden wziął ją na ręce i wyniósł w bezpieczne miejsce. Zaraz obstąpiły ją kobiety. Opatrzyły z grubsza, ale tam potrzebna była inna pomoc, więc sołtys popędził po konia i wóz, a tamci wrócili po pozostałych.
Z tą drugą, która tak krzyczała, że nawet ja ją doskonale słyszałem, problem był większy, bo nie chciała zejść z pola. Och, co to się działo! Jej matka i babka się wyrywały, tamta rzucała się jak dzika kotka, żeby ją w spokoju zostawili. No mówię wam, myślałem, że zaraz dojdzie do kolejnej tragedii. Ci ludzie naprawdę są nierozsądni.
Wreszcie we dwóch ją obeszli, jeden zastąpił jej drogę, drugi chwycił i jakoś poszło. A gdy ją doprowadzili do tych kobiet, to takie sceny tam odchodziły, że doprawdy jeszcze trochę, a byłby następny trup.
Z tym, którego rozerwało, było najtrudniej, bo musieli wszystko odszukać. Ksiądz im pomagał. Wiadomo, dla ciała już nic nie można było zrobić, ale dla duszy i owszem, więc ten nowy duchowny włączył się w działania, a i innych zagonił, żeby zaraz szykowali trumnę, bo panował nieznośny upał, zwłoki zaś były rozszarpane, więc nie było na co czekać.
Jak im powiedział, tak zaczęli działać, a dziewczynę, tę pierwszą, ranną, wsadzili na wóz i zawieźli do Tiegenhofu1, bo tam został otwarty punkt szpitalny.
1 niem. Nowy Dwór Gdański
Tak, punkt… Wiecie, taka gorycz mnie trochę naszła, bo czym jest taki prowizoryczny lazaret? Jeszcze niedawno, ledwo kilka miesięcy temu, w tym mieście było wszystko. Wiem, bo moi właściciele opowiadali. Tiegenhof tętnił życiem. Fabryki, sklepy, kawiarnie. A teraz co? Wszystko zrujnowane. Nic nie ma. Jak można tak w kilka tygodni zniszczyć dorobek wielu pokoleń? No jak? Nie mogę pojąć ludzkiej bezmyślności.
Ach… Tęsknię za czasami spokoju i za dawnymi mieszkańcami. Z nimi to nawet powódź nie była straszna, bo się wiedziało, że zaraz naprawią, posprzątają i wszystko przywrócą do porządku.
A teraz? Szkoda gadać, więc już zamilknę, bo z tego żalu kolejna dachówka mi spadła, a i deska jakaś się wypaczyła. Jak tak dalej pójdzie, to cały się rozpadnę i nic ze mnie nie zostanie.