- W empik go
Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej - ebook
Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej - ebook
Oscary to najważniejsze, najczęściej omawiane, ale też najbardziej kontrowersyjne nagrody filmowe. Mimo upływu lat wciąż stanowią symbol Hollywoodu, urzeczywistniają marzenie wszystkich twórców kina. Autorka książki zrywa z tradycją opisywania Oscarów według poszczególnych kategorii. Proponuje podział na cztery bloki tematyczne: Nagroda (w którym opisuje m.in. mechanizmy przyznawania Oscarów, wpływ polityki na nagrodę), Ceremonia (kreacje, przemówienia, losy statuetek, wpadki), Kategorie nieoczywiste (jak ewoluowały niektóre kategorie; polski wkład w historię Oscarów) oraz Zwycięzcy (co Oscary oznaczały dla nagrodzonych filmów i aktorów; stosunek Akademii do mniejszości). Książkę uzupełnia zestawienie najciekawszych statystyk dotyczących nagrody.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-6687-8 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oscary to nagroda pełna paradoksów. Z jednej strony najlepiej rozpoznawana nagroda filmowa na świecie. Z drugiej niekoniecznie najważniejsza dla samych twórców filmowych. Szeroko omawiana, choć przecież skoncentrowana głównie na kinematografii amerykańskiej. W ostatnich latach wspierająca niezależne produkcje, ale dopiero po tym, jak producenci wydadzą miliony dolarów na promocję. Wielkie święto kina, przede wszystkim jednak kolorowe telewizyjne show, na którym nie mniej ważne od tego, kto wygrał, jest to, kto potknął się o rąbek własnej sukienki. Angażujące wyobraźnię przez trzy miesiące w roku i często zapominane tuż po tym, jak zakończy się telewizyjna transmisja.
Ta książka nie jest pełnym kompendium oscarowej wiedzy, nie jest też – mimo olbrzymiej pokusy – próbą nakreślenia całej historii nagrody od 1928 roku. Czym więc jest? Najbliżej jej być może do przewodnika dla widza, który oglądając rozdanie nagród czy patrząc na listę zwycięzców, chciałby wiedzieć o tej nagrodzie coś więcej. To próba opisania pewnych mechanizmów, odnalezienia schematów i wyłuskania odpowiedzi na pytanie: jeśli Oscary nie są ważne, to dlaczego wszyscy wciąż je oglądamy? Pisząc tę książkę, starałam się skupić na kwestiach, które zawsze najbardziej mnie intrygowały. „Mnie”, czyli osobę, która przeszła od czystych emocji związanych z oscarową nocą do zadawania sobie pytań o pewne mechanizmy, jakie za nią stoją.
Jednak nie chodzi tylko o to, by zrozumieć samego Oscara jako nagrodę. Biorąc pod uwagę, że przyznająca statuetkę Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej pragnie kształtować wizję amerykańskiego kina, warto się przyjrzeć, jak Oscar staje się odbiciem nie tyle samej kinematografii, ile pewnych marzeń o tym, jak mogłaby ona wyglądać. Przyglądając się jednak decyzjom Akademii, często jak w soczewce widzimy największe bolączki współczesnej kultury popularnej – problemy z reprezentacją, nierówność płac, dominację producentów. Wyliczać można by długo. Przy czym jest to tym ciekawsze, że Oscar jest już 90-letnim panem i możemy obserwować, jak na przestrzeni dekad zmieniały się decyzje Akademii, pomysły na rozdanie nagród czy znaczenie określenia „najlepszy film”.
Książka jest podzielona na cztery duże działy. W pierwszym staram się pochylić nad samą nagrodą – od tego, kto ją właściwie przyznaje, przez historię statuetki krzyżowca z mieczem, która na przestrzeni lat stała się symbolem spełnionych marzeń każdego filmowca, po pytanie, ile kosztuje kampania marketingowa zapewniająca zwycięstwo. W drugim dziale, zatytułowanym Ceremonia, pochylam się nad fenomenem gali rozdania nagród – wielkiego telewizyjnego widowiska, które co roku musi przyciągnąć uwagę widzów. Tu pytam zarówno o to, jaki powinien być idealny prowadzący taką galę, jak i dość złośliwie wyliczam wszystkie wpadki w tej doskonale naoliwionej maszynie. Trzeci dział to z kolei refleksje nad kategoriami, być może nie tak oczywistymi dla widza, ale mającymi ciekawą historię, jak najlepsza piosenka czy – dużo bardziej skomplikowana, niż się to może wydawać – kategoria najlepszy film nieanglojęzyczny. Na koniec zajmuję się zwycięzcami: jak Oscar wpłynął na karierę tych, którzy go otrzymali, jak mogłaby się potoczyć historia kina, gdyby nagrody przyznano komu innemu, w końcu – dlaczego Meryl Streep ma tyle nominacji.
Nie mogę sobie przypisać niestety odkrycia wszystkich zawartych tu danych, faktów czy anegdot. Z oczywistych przyczyn – pod względem informacyjnym książka bywa kompilacją tego, co wcześniej już na ten temat napisano. Wiele osób mogłoby zapytać o przydatność książki opartej na artykułach prasowych, innych publikacjach książkowych czy oficjalnych danych Akademii. Kończące książkę zestawienie statystyk to zbierane przez Akademię, dostępne na jej stronie dane. Z jednej strony istotnie, wiele zawartych na stronach tej książki faktów można znaleźć w sieci, szukając na własną rękę. Z drugiej podejrzewam, że jednak większości czytelników niekoniecznie chciałoby się wertować istniejące opracowania czy te trzysta artykułów, które przejrzałam, przygotowując się do napisania książki. Sama pamiętam, że zanim jeszcze zaczęłam szukać informacji, źródła zawierające zbiór informacji stanowiły dla mnie najciekawszą z lektur. Jednocześnie nie jest to książka pozbawiona moich własnych przemyśleń czy opinii. Zapewniam, że do odkrycia, że Akademia ma zadziwiającą słabość do bokserów czy tworzenia alternatywnej wizji Oscarów, nie potrzebowałam opracowań.
Należy tu zaznaczyć, że przy informacji o nagrodach podaję datę roczną ceremonii oscarowej, na której została przyznana nagroda. Na przykład Przeminęło z wiatrem dostało nagrodę w 1940 roku, ale trzeba pamiętać, że przyznawano wtedy nagrody za filmy wyprodukowane w 1939 roku. Podaję rok rozdania nagród, a nie rok, za który je przyznano, ponieważ wszystkie bazy danych poświęcone filmom podają datę rozdania nagród. Podejrzewam, że część czytelników będzie szukała dodatkowych informacji o filmach wymienionych w książce także w internecie. Stąd taka decyzja. Niekiedy piszę o rozdaniu nagród „za rok…” i wtedy należy pamiętać, że zostały one przyznane w roku następnym.
Mam nadzieję, że ta książka utwierdzi młodych czy początkujących miłośników kina w przekonaniu, że w tym kinie i w tych Oscarach jest coś fascynującego. A jeśli ich zdenerwuję, to tym lepiej – przed nimi długa i pełna bezsennych nocy droga, która zaprowadzi ich bardzo daleko, chociażby po to, by udowodnić, że się mylę.
Praca nad tą książką miała dla mnie także wymiar osobisty – to dzięki Oscarom zaczęłam interesować się kinem. W 2000 roku w oczekiwaniu na specjalne wydanie miesięcznika „Film” z dodatkiem oscarowym biegałam do kiosku codziennie przez ponad tydzień. Kilka lat później – zirytowana sposobem, w jakim oscarowa gala została skomentowana w jednym z dzienników – założyłam bloga. Po kilku latach blogowania zostałam zaproszona do komentowania rozdania nagród w studio Canal+. To przejście od wyczekiwania na jakąkolwiek wiadomość o zwycięzcach i na zdjęcia z gali do komentowania jej na żywo w telewizji jest zapisem mojej drogi jako wielbicielki kina.Zaszczytne grono białych emerytów, czyli co to takiego ta akademia
„Po pierwsze, pragnę podziękować Akademii” – to niemal obowiązkowe pierwsze zdanie każdej mowy dziękczynnej, jaką wygłasza nagrodzony twórca po otrzymaniu Oscara. Zwykle to właśnie wtedy przypominamy sobie, że taka instytucja w ogóle istnieje. Przez pozostałe miesiące w roku mało kto zadaje sobie pytanie: czym właściwie jest Amerykańska Akademia Sztuki Filmowej? Tymczasem to organizacja o ciekawej historii i bardzo zróżnicowanym, nieograniczonym wyłącznie do rozdawania nagród filmowych zakresie działań.
Akademia, wbrew temu, co może się wydawać, nie powstała po to, by przyznawać aktorom, producentom i reżyserom nagrody. Nie powstała też, by zajmować się promowaniem, ochroną i badaniem kinematografii amerykańskiej. Nie powstała z miłości do kinematografii czy z realnej potrzeby uwznioślenia sztuki filmowej. Jak wszystko w fabryce snów, Akademia zrodziła się z dwóch potrzeb: biznesowej i PR-owej.
Akademia została utworzona w 1927 roku. Co istotne, stało się to jeszcze przed wielkim kryzysem, choć powstała z pewnego przeczucia nadchodzących zmian. Pomysł narodził się w domu (i w głowie) Louisa B. Mayera (właśc. Eliezer Meir), jednego z najpotężniejszych ówcześnie producentów Hollywood, szefa wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer. Urodzony w Mińsku, jako kilkuletnie dziecko wyemigrował z carskiej Rosji do Stanów Zjednoczonych. Dzięki ciężkiej pracy, determinacji, ale też niesłychanemu wyczuciu rynku filmowego udało mu się stać jednym z najlepiej zarabiających ludzi w Ameryce. Mayer chciał ten stan utrzymać, a żeby to zrobić, musiał zwalczyć jeden z najniebezpieczniejszych trendów, jakie zaczęły prześladować fabrykę snów – organizowanie się pracowników przemysłu filmowego w związki zawodowe i domagania się coraz większych praw. Zwłaszcza praw do partycypacji w zyskach. Hollywood działało wówczas według zasady: zapłacić aktorowi, sprzedać film, odebrać zyski, nie oddać twórcom zbyt wiele.
Pomysł Mayera był prosty – powołana Akademia miała być organem, który pośredniczyłby w dyskusjach między związkowcami a wielkimi studiami. Czymś w rodzaju oficjalnego związku zawodowego, który sprawiłby, że tworzenie niezależnych (i w domyśle wrogich studiom) związków zawodowych byłoby utrudnione. Akademia miałaby być trzecią uznaną i szanowaną stroną w ewentualnych sporach i przy okazji oficjalnym przedstawicielstwem branży. Dla wszystkich było też oczywiste, że Akademia stanowiłaby doskonałe miejsce do poszerzania wpływów szefów studiów filmowych, zwłaszcza Mayera. Aby mieć kontrolę nad tym, kto zostaje członkiem stowarzyszenia (i aby nie zostali nimi zbyt rewolucyjnie nastawieni przedstawiciele przemysłu filmowego), od razu zdecydowano, że członkami Akademii mogą zostać wyłącznie ci, którzy otrzymali zaproszenie. Takie decyzje zapadły w domu Mayera. Potem rozpoczęły się oficjalne przygotowania.
11 stycznia 1927 roku Mayer zaprosił na kolację trzydzieści sześć osób – prominentnych przedstawicieli świata kina. Sam zapłacił za obiad i za prawników, którzy tej samej nocy sporządzili dokument będący statusem Akademii. Jej członkowie mieli spotykać się na corocznym bankiecie. Pierwsi z nich dostali prawo do wprowadzenia do Akademii swoich sprawdzonych i zasłużonych znajomych. Kiedy w maju tego samego roku jej członkowie zebrali się na pierwszym oficjalnym spotkaniu, Akademia liczyła już 231 członków, których początkowo podzielono na pięć branż: aktorów, reżyserów, scenarzystów, techników i producentów. W późniejszych latach wyodrębniano kolejne branże związane z produkcją filmową – dziś jest ich 17.
Co ciekawe, dość szybko okazało się, że Akademia zarówno spełniła pokładane w niej nadzieje Mayera, jak i zupełnie je zawiodła. W maju tego samego roku Mayer postanowił obciąć płace o 10 procent. Negocjowanie takiej obniżki ze związkami zawodowymi mogłoby być problematyczne czy wręcz niemożliwe. Ale od czego była nowo powołana organizacja, która miała temu zaradzić. Zwrócił się więc do Akademii, by ta przedyskutowała problem z przedstawicielami każdej grupy zawodowej. Odpowiedź była jednoznaczna – nikt nie zgadzał się na obniżkę płac. Meyer był wściekły. Akademia, która miała służyć do tego, żeby przymusić pracowników przemysłu filmowego do współpracy, nie wywiązała się z zadania. Wykazała się jednak jeszcze w tym samym roku, nie dopuszczając do założenia pierwszego związku zawodowego aktorów. Akademia musiała wykonać tylko jeden prosty krok – zaproponować aktorom pierwsze kontrakty (a właściwie pośredniczyć w stworzeniu pierwszych aktorskich kontraktów), dzięki czemu udowodniła, że osobny związek zawodowy jest zupełnie niepotrzebny. Choć samych aktorów przestrzegano (głosy te dochodziły spoza Hollywood), że Akademia jest całkowicie zależna od producentów i szefów studiów filmowych, cieszyli się oni z tego, co dostali – nie przejmując się, że ich przedstawicielstwo działa niekoniecznie na ich korzyść.
Pomysł na to, by Akademia przyznawała nagrodę przedstawicielom wszystkich swoich branż, pojawił się już w 1927 roku – problem tkwił w tym, że Louis B. Mayer uważał, że jakiekolwiek nagrody powinny być po pierwsze, niewielkie, a po drugie (i najważniejsze), tanie. Kiedy pierwszy utworzony w ramach Akademii komitet zasugerował zorganizowanie bankietu, na którym rozdane zostaną nagrody, Mayer stwierdził, że nie ma najmniejszego zamiaru wydawać na niego pieniędzy. Przedstawiciele komisji posłusznie się więc wycofali. Dopiero w 1928 roku, kiedy sprawami nagród zajął się Douglas Fairbanks, jeden z najbardziej popularnych aktorów w Hollywood, sprawy nabrały tempa. Fairbanks nie zaproponował jednak bankietu, lecz bal z prawdziwego zdarzenia, z nagrodami w postaci statuetek.
Przyznawanie przez Amerykańską Akademię Filmową Oscarów było w dużym stopniu posunięciem wizerunkowym. W latach 20. coraz częściej mówiło się o świecie filmu w negatywnym kontekście. Hollywood stawało się symbolem niemoralności i zepsucia. W pewnym stopniu przyczyniły się do tego głośne skandale z udziałem znanych gwiazd filmowych. Jak na przykład szeroko omawiana w prasie sprawa popularnego komika Roscoe Arbuckle’a, znanego jako Fatty Arbuckle, który został oskarżony o gwałt na młodej aktorce. Coraz głośniej mówiło się też o tym, że filmy pokazują niemoralne zachowania i sieją zgorszenie. Było to jeszcze przed wprowadzeniem słynnego kodeksu Haysa (który wyznaczał granice tego, co można było na ekranie pokazać), w czasach, kiedy amerykańskie kino było rzeczywiście dużo bardziej wyzwolone niż kilka lat później. Pod tym względem powołanie Akademii miało przede wszystkim stanowić sygnał, zarówno dla społeczeństwa, jak i prasy – amerykańska kinematografia to nie tylko skandale, seks i przemoc, to także poważne filmy, warte prestiżowej nagrody. Rozdanie Oscarów miało zwrócić uwagę na wszystko, co w amerykańskim przemyśle filmowym najlepsze i najszlachetniejsze. Patrząc na tę motywację z dzisiejszej perspektywy, można pomyśleć, że wciąż jest ona żywa. Co prawda, dziś Hollywood raczej nie jawi się już jako siedlisko zgorszenia, ale Oscary wciąż mają stanowić dowód na to, że amerykańskie kino to coś zdecydowanie więcej niż tylko kolejne wysokobudżetowe filmy sensacyjne i kontynuacje przygód superbohaterów.
Jak już pisałam, zadaniem Akademii nigdy nie było po prostu przyznawanie Oscarów. Poza pośredniczeniem w rozmowach związków zawodowych i dyrektorów wielkich studiów filmowych Akademia zyskała z czasem rolę instytucji zajmującej się amerykańską spuścizną filmową. Podczas gdy wręczanie Oscarów trwa tylko jedną noc w roku, przez pozostałe 364 dni Akademia zajmuje się między innymi konserwacją i digitalizacją materiałów filmowych. Digitalizacji poddawane są zarówno filmy przechowywane na taśmie filmowej, jak i te na kasetach wideo. Jednocześnie w specjalnych pomieszczeniach, gdzie kontrolowane są temperatura i wilgotność, przechowuje się całe kilometry taśm filmowych – z filmami fabularnymi, dokumentami, wyciętymi scenami i zwiastunami. W kolekcji Akademii znajduje się też wiele filmów niemych, w tym nakręconych na taśmie nitro, bardzo łatwopalnym materiale, którego przechowywanie i konserwacja są szczególnie trudne. Zbiory Akademii podzielone są na kolekcje – znajdziemy tu dzieła uporządkowane ze względu na aktorów czy reżyserów, ale także filmy animowane czy eksperymentalne. Do tego obok filmów archiwa zawierają również materiały z planów filmowych – wczesne szkice dekoracji, scenariusze, notatki, wszystko, co pozwala odtworzyć historię filmu. Pierwsze filmy Akademia zaczęła pozyskiwać do swoich zbiorów już w 1929 roku. Dziś z tamtych czasów pochodzą absolutnie unikatowe archiwalia, takie jak wczesne filmy Mary Pickford, jednej z założycielek Akademii. Także już na samym początku działania Akademii zdecydowano stworzyć bibliotekę, która poza gromadzeniem książek poświęconych tematyce filmowej gromadziłaby także programy, ulotki i prasę poświęconą kinematografii.
Obecnie biblioteka nosi imię Margaret Herrick, która pracowała jako główna bibliotekarka Akademii w latach 1936–1943, potem zaś została dyrektor wykonawczą Akademii i zajmowała się między innymi negocjowaniem umów na pierwsze telewizyjne transmisje Oscarów oraz międzynarodowym promowaniem nagrody za najlepszy film nieanglojęzyczny. Po przejściu na emeryturę biblioteka otrzymała jej imię i dziś stanowi jedną z największych kolekcji materiałów poświęconych kinematografii na świecie. Biblioteka jest dostępna dla osób zajmujących się badaniem filmów, zatrudnia też researcherów, którzy na potrzeby opracowań poświęconych kinu czy filmów dokumentalnych lub biograficznych dostarczają niezbędnych materiałów.
Dodatkowo Akademia przyznaje granty, które nie są wyłącznie przeznaczone na produkcje filmowe, ale także na organizowanie pokazów filmowych, wspieranie młodych filmowców z różnych środowisk i na badania nad filmem. Co ciekawe, Akademia podkreśla, że przyznawane przez nią dofinansowania muszą być przeznaczone na działania związane z filmem, a nie z programami telewizyjnymi czy filmami kręconymi na potrzeby telewizji.
W 1948 roku Akademia otworzyła archiwum historii mówionej. Pierwotnie chodziło o to, by nagrać rozmowy z twórcami kina niemego – nieco zapomnianymi reżyserami i aktorami – na temat pionierskich czasów amerykańskiej kinematografii. W 1989 roku program został rozszerzony i dziś Akademia prowadzi i nagrywa rozmowy z twórcami filmów z najróżniejszych dziedzin kinematografii. Wywiady trwają od dwóch do sześciu godzin i są, jak większość materiałów kolekcjonowanych przez Akademię, udostępniane badaczom. To największe i wciąż poszerzane archiwum relacji dotyczących kręcenia filmów na świecie.
Akademia chce, by w przyszłości wszystkie zapisane rozmowy były dostępne dla osób odwiedzających poświęconą Oscarom stronę internetową.
Dodatkowo w 2019 roku zostanie otwarte Muzeum Akademii, jedno z największych muzeów poświęconych kinematografii na świecie, z nowoczesną salą widowiskową na ponad tysiąc miejsc i sześcioma piętrami przeznaczonymi na ekspozycję prezentującą historię i rozwój kina. Muzeum powstawało przez wiele lat. Dzięki niemu szeroka publiczność będzie mogła poznać dorobek Akademii jako instytucji zajmującej się badaniem i konserwacją filmowego dziedzictwa Hollywood. Trzeba jednak zaznaczyć, że budowa muzeum okazała się dla Akademii olbrzymim obciążeniem finansowym – oddanie budynku do użytku przekładano kilka razy, a jego koszt okazał się wielokrotnie wyższy, niż zakładano. Obecnie uważa się, że muzeum to dowód na to, że olbrzymie ambicje Akademii niekoniecznie idą w parze z jej możliwościami finansowymi, zwłaszcza przy spadających wpływach z transmisji Oscarów.
Te wszystkie działania Akademii pokazują, że jest ona instytucją bardzo podobną do wielu europejskich instytucji zajmujących się konserwacją i edukacją filmową. Z punktu widzenia badaczy i historyków filmu to jedna z tych placówek, które bardziej zasłużyły się dzięki swoim archiwom niż przyznawaniu nagród. Nie zmienia to jednak faktu, że większość ludzi na świecie interesuje się Akademią wyłącznie w kontekście Oscarów.
Tym, co przyciąga największą uwagę, jest skład Akademii: w 17 wydziałach, podzielonych ze względu na branże, znajdziemy nagrodzonych i aktywnych przedstawicieli świata filmu. Najmniejszą reprezentację mają w Akademii specjaliści od castingu – to tylko ponad 100 osób, największą aktorzy – ponad 1200 członków. Istnieje kilka sposobów na to, by zostać przyjętym w poczet Akademii – jednym z nich jest nominacja do Oscara, co niemal automatycznie oznacza przyznanie członkostwa w Akademii (niekiedy można odmówić, jak to zrobił Woody Allen, niekiedy Akademia może mieć wątpliwości, czy przyjąć daną osobę, jak stało się w przypadku Kobe’a Bryanta, nagrodzonego za krótkometrażowy film animowany). Jednak nie tylko nominacja do Oscara pozwala na przyjęcie do grona członków Akademii – można też dostać zaproszenie do niej, przy czym każda kandydatura musi być poparta przez dwóch członków Akademii. Członkostwo nie wygasa, jest dożywotnie, niezależnie od tego, jak w późniejszych latach potoczy się kariera aktora, reżysera czy producenta.
Członkostwo w Akademii można stracić, jeśli zostanie się z niej wyrzuconym decyzją zarządu. Co ciekawe, nie znamy dokładnej liczby osób pozbawionych członkostwa w Akademii. Zdarzało się, że ktoś został „wyproszony” z Akademii za sprzedawanie swoich biletów na ceremonię oscarową, ale nazwisk tych osób nie upubliczniono w prasie. Tylko cztery wykluczone z Akademii osoby znamy z imienia i nazwiska. Są to: Carmine Caridi (stracił członkostwo w 2004 roku), który naruszył prawa autorskie, udostępniając filmy, które zostały przesłane mu do oceny. Harvey Weinstein pozbawiony członkostwa w 2017 roku w związku z oskarżeniami o gwałty i molestowanie seksualne, którego dopuszczał się przez lata. W maju 2018 roku Akademia wykluczyła Billa Cosby’ego i Romana Polańskiego. W przypadku Cosby’ego decyzja o jego wykluczeniu zapadła tydzień po tym, jak przegrał on sprawę w sądzie, gdzie bronił się przed oskarżeniami o gwałt. Z kolei na Polańskim zarzuty dotyczące stosunku z nieletnią ciążą od lat 70., ale można podejrzewać, że przy okazji sprawy Cosby’ego Akademia postanowiła wykluczyć ze swojego grona wszystkich twórców, na których ciążą wyroki za przestępstwa na tle seksualnym.
O tym, kto dostanie Oscara, decydują członkowie Akademii. Problem w tym, że jest to grupa mniej zróżnicowana, niż można byłoby się spodziewać. W 2012 roku „Los Angeles Times” przeprowadził badania dotyczące demograficznego składu Akademii.
Prowadzono rozmowy z jej członkami, pytając ich o wiek, pochodzenie i płeć. Wyniki okazały się znaczące. Członkowie Akademii byli w 94 procentach biali, a 77 procent wszystkich członków stanowili mężczyźni. Po sprawdzeniu wieku twórców okazało się, że mają oni średnio 63 lata. Temat podchwycił popularny tygodnik „The Atlantic”. Od dwóch artykułów, które ukazały się we wspomnianych gazetach, rozpoczęły się publiczne dociekania odnośnie do składu osobowego Akademii.
Ujawnienie tych informacji sprawiło, że dyskusja na temat tego, jak wygląda Akademia i kto głosuje na filmy, stała się jedną z czołowych dyskusji prowadzonych na temat Akademii i podejmowanych przez nią decyzji. Przedstawiciele mniejszości, ale także kobiety i młodzi twórcy zadawali pytanie: czy aby zdobyć Oscara i zyskać przychylność Akademii, wciąż trzeba będzie się wkupywać w łaski białych mężczyzn po sześćdziesiątce? Pytanie zaczęto zadawać jeszcze głośniej po tym, jak przez dwa lata z rzędu Akademia nominowała w kategoriach aktorskich wyłącznie białych twórców i ponownie nie uwzględniła żadnej kobiety w kategorii reżyserskiej (nie wspominając już o takich kategoriach jak zdjęcia, dopiero bowiem w 2018 roku, pierwszy raz w historii, nominowano kobietę).
Badania przeprowadzone przez „Los Angeles Times” wywołały spore zamieszanie. Do tego stopnia, że Akademia zobowiązała się do 2020 roku przyjąć w swoje szeregi zdecydowanie bardziej zróżnicowanych pod względem społecznym twórców. Zdecydowano także, że zostanie przyjętych więcej kobiet. Jednak szybko okazało się, że gdyby Akademia rzeczywiście chciała w tak krótkim czasie naprawić wszystkie swoje błędy, zabrakłoby po prostu osób spełniających kryteria – zarówno pod względem talentu i zaangażowania w przemysł filmowy, jak i płci czy przynależności do mniejszości etnicznej. Nie zmienia to jednak faktu, że zmieniono zasadę – wcześniej przyjmowano co roku małą grupę członków, około 100 osób, obecnie przyjmuje się o wiele więcej. W 2017 roku Akademia przyjęła aż 774 nowych członków, a rok później pobiła ten rekord, przyjmując w swoje szeregi 928 osób.
Należy zauważyć, że różne sekcje Akademii charakteryzują się rozmaitymi dysproporcjami w reprezentacji. W działach zajmujących się produkcją filmową od strony finansowej czy wizerunkowej niemal 100 procent stanowią biali (wśród producentów ten procent sięga 98), z kolei w dziedzinach takich jak efekty specjalne czy operatorzy 98 i 95 procent członków to mężczyźni. Najbardziej zróżnicowaną grupą są aktorzy, wśród nich osoby o innym niż biały kolorze skóry stanowiły aż 15 procent członków. Warto zaznaczyć, że przytoczone tu dane pochodzą z 2016 roku, kiedy Akademia była już w trakcie wdrażania zapowiedzianego w 2012 roku planu zmian w sposobie przyjmowania nowych członków.
W 2017 roku Akademia pochwaliła się, że przyjęła największą i najbardziej zróżnicowaną grupę nowych członków: 774 osoby z 57 krajów. 39 procent członków nowej grupy stanowią kobiety, 30 procent zaś – osoby o innym niż biały kolorze skóry. Jednocześnie aż 7 z 17 wydziałów Akademii przyjęło więcej kobiet niż mężczyzn. Od 2015 roku przyjmowanie kobiet do Akademii wzrosło o 359 procent i choć wydaje się to znaczącą zmianą, kobiety wciąż stanowią zaledwie 28 procent członków Akademii, liczba zaś przedstawicieli mniejszości etnicznych podskoczyła z 8 do 13 procent.
W 2018 roku Akademia zaskoczyła opinię publiczną, zapowiadając, że przyjmie 928 członków, w tym około 49 procent będą stanowić kobiety, a około 30 procent – przedstawiciele mniejszości. Dzięki temu kobiety będą stanowić w Akademii około 31 procent, przedstawiciele mniejszości etnicznych zaś – około 16 procent (wcześniej było to 13 procent).
Teoretycznie zmiany te mogą wydawać się ciekawe i potrzebne. Problem w tym, że jak wskazują niektórzy członkowie (w tym Bill Mechanic, były producent pracujący dla Disneya i 20th Century Fox, który odszedł z Akademii), przyjmowanie nowych członków do Akademii nie zmieni problemu, z jakim boryka się amerykańska kinematografia. Zwłaszcza że, by wyrównać różnice demograficzne, Akademia coraz częściej wyróżnia twórców spoza Stanów Zjednoczonych, pochodzących na przykład z Hongkongu. Co z jednej strony zmienia jej strukturę, ale nie wpływa na rynek filmowy w samych Stanach. W liczbach wygląda to ładnie, ale niekoniecznie oznacza, że kinematografia amerykańska się zmienia. Liczby też nie zawsze przekładają się na dużą grupę ludzi. 41 procent osób zaproszonych do branży reżyserskiej to kobiety. Brzmi dobrze. Kiedy jednak zaproszenie przyjmą 33 osoby, okaże się, że Akademia wzbogaciła się jedynie o kilkanaście nowych reżyserek, bez większych szans na otrzymanie Oscara za najlepszy film, zwłaszcza że tylko pięć razy w historii Oscarów kobieta była nominowana za reżyserię.
Dlaczego skład Akademii wywołuje takie emocje? Przede wszystkim dlatego, że dość dobrze pokazuje problemy całego środowiska filmowego, zdominowanego przez białych mężczyzn. Jednocześnie widownia coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że w świecie kinematografii wszystko jest ze sobą powiązane. Jeśli filmy kręcone przez kobiety nie dostają nominacji do najważniejszych nagród, to jest większe prawdopodobieństwo, że otrzymają mniejsze finansowanie kolejnych produkcji, co z kolei utwierdzi producentów w przekonaniu, że kobiety nie potrafią kręcić wysokobudżetowych filmów. A to spowoduje, że młode kobiety próbujące zrobić karierę jako reżyserki, będą musiały walczyć z większymi uprzedzeniami czy starać się zdobyć zawód zdominowany przez mężczyzn. I tak koło się zamyka. Z kolei brak reprezentacji mniejszości sprawia, że aktorzy o innym kolorze skóry niż biały mają mniejsze szanse na nominacje, co w konsekwencji oznacza, że mniej zarabiają, a tym samym są rzadziej zatrudniani jako gwiazdy wielkich projektów, co ostatecznie ponownie prowadzi do tego, że bohaterami większości filmów są biali mężczyźni. Przy czym sama zmiana wewnątrz Akademii nie oznacza, że zmieni się cała kinematografia, jednak twórcom z różnych środowisk może być odrobinę łatwiej. Warto przypomnieć, że kiedy mówimy o reprezentacji mniejszości, nie chodzi tylko o twórców czarnoskórych, lecz także o przedstawicieli innych mniejszości etnicznych. Kiedy bowiem sprawdzimy, ilu aktorów latynoskich czy Amerykanów azjatyckiego pochodzenia było nominowanych do Oscarów, okaże się, że jest jeszcze sporo do zrobienia w tej kwestii.
Akademia przez wielu postrzegana jest jako organizacja działająca bardzo powoli i z opóźnieniem reagująca na przemiany, jakie zachodzą w świecie filmu. W ostatnich latach dowodem takiego niespiesznego działania Akademii była niechęć do wprowadzania jakichkolwiek zmian w transmisjach z wręczania Oscarów. Mimo że oglądalność spadała (zwłaszcza wśród młodzieży), Akademia nie chciała wysłuchać głosu widzów i specjalistów zachęcających ją do „odkurzenia” formy ceremonii. Odrzucane były też prośby i petycje odnośnie do włączenia nowych kategorii czy zmiany już istniejących (o problemach z kategorią najlepszy film nieanglojęzyczny piszę w dalszej części książki). Organizacja pozwalała sobie na drobne ruchy i ukłony w kierunku widowni – jak poszerzenie kategorii najlepszy film do maksymalnie dziesięciu tytułów, ale przez lata nie wprowadzała większych zmian.
Latem 2018 roku wydawało się, że Akademia zdecyduje się na rewolucję. Ogłoszono dwie zmiany. Po pierwsze, transmisja oscarowa miała zostać skrócona. Mniej ważne nagrody, takie jak za montaż dźwięku, zostaną przyznane w trakcie przerwy reklamowej, widzowie zaś zobaczą je pod koniec transmisji. Z takiego rozwiązania korzysta między innymi brytyjska akademia filmowa przyznająca nagrody BAFTA. Drugą decyzją było utworzenie nowej kategorii – za najlepszy film popularny. Obie decyzje świadczą o tym, że organizacja coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że jej znaczenie dla współczesnych widzów maleje z roku na rok. Bez wysokiej oglądalności ceremonii wręczenia Oscarów Akademia przestaje się liczyć jako najważniejsze i najbardziej prestiżowe gremium branży filmowej na świecie. Trzeba jednak zauważyć, że zmiany w Akademii zachodzą nieco wolniej, niż może się wydawać. Oba pomysły miały zostać wdrożone w czasie 91. ceremonii rozdania Oscarów w 2019 roku. Jednak po fali krytyki dotyczącej kategorii najlepszy film popularny Akademia zdecydowała się we wrześniu przełożyć pierwsze rozdanie tej nagrody na kolejny rok, argumentując, że musi przemyśleć, na jakich zasadach będą nagradzane filmy popularne.
Jak już wspominałam, u zarania Akademii stały nie tylko sprawy zawodowe, lecz także chęć poprawienia wizerunku amerykańskiej kinematografii. Próby udowodnienia światu, że amerykańskie filmy to nie tylko wysokobudżetowe produkcje, sprawiły, że choć w ostatnich latach Akademia nominowała i nagradzała filmy wybitne, to jednak niekoniecznie ważne dla amerykańskiej publiczności. Teraz, żeby chronić swój wizerunek i nadal stać na straży kinematografii Stanów Zjednoczonych, Akademia musi znaleźć sposób, by walcząc o międzynarodowe uznanie, nie stracić znaczenia w kraju. I to jest największe wyzwanie, jakie w następnych latach będzie stało przed członkami tej organizacji. Inaczej nie tylko nikt nie będzie chciał dziękować Akademii, lecz nawet nie będzie miał za co.