-
promocja
Oślizgłe macki, wiadome siły. Historia Ameryki w teoriach spiskowych - ebook
Oślizgłe macki, wiadome siły. Historia Ameryki w teoriach spiskowych - ebook
Chcę, żebyś znalazł mi odpowiedzi na dwa pytania. Po pierwsze: kto zabił JFK? Po drugie: czy UFO istnieje?
– prezydent Bill Clinton do zastępcy prokuratora generalnego Webstera Hubbella
Kto stał za zatopieniem Titanica?
W jakim celu CIA podawała LSD wojskowym i więźniom?
Dlaczego Jackie Kennedy tylko w Dallas dostała czerwone róże, choć wszędzie indziej otrzymywała żółte?
Przypadek? Nie sądzę!
Jedyna w swoim rodzaju, pasjonująca podróż przez historię Stanów Zjednoczonych ukazaną przez pryzmat teorii spiskowych, na których został zbudowany ten kraj. Amerykanista i historyk, współtwórca popularnego i nagradzanego Podkastu amerykańskiego Piotr Tarczyński wnikliwie analizuje bardziej i mniej popularne teorie spiskowe – od Illuminatów, przez Watergate, po QAnon – i pokazuje, jak nierozłącznie związane są z nimi kultura i popkultura. Z erudycją i humorem opowiada o tym, jak przy pomocy nierealnych scenariuszy Amerykanie tłumaczą sobie rzeczywistość.
Cała prawda o teoriach spiskowych, które zbudowały Amerykę.
Piotr Tarczyński z pasją ukazuje, jak tropiciele spisków, mentalni płaskoziemcy i mieszkańcy rzeczywistości alternatywnych zapanowali nad masową wyobraźnią. I polityką. A może zawiązali przeciw nam wielki spisek? Ta książka to przepyszne antidotum i cięta riposta. Bo Tarczyński rozmontowuje szurskie opowieści i pseudoargumenty do ostatniej śrubki. Czytajcie, szerujcie, kupujcie na prezenty, a teoriom spiskowym wypadną wszystkie zęby! – Artur Domosławski
Uwielbiam teorie spiskowe, im bardziej szalone tym lepiej. USA są w tej dziedzinie potęgą, a Piotr Tarczyński jest wspaniałym przewodnikiem po światach równoległych.– Marcin Meller
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8427-178-0 |
| Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SŁOWNIK JĘZYKA POLSKIEGO POD RED. W. DOROSZEWSKIEGO
Jeśli się w tym nie siedzi, każdy spisek wydaje się intrygą doskonałą. Milczący mężczyźni o prostych sercach. Spisek jest wszystkim tym, czym życie nie jest. Jest grą wtajemniczonych, zimną, zdecydowaną i bezbłędną – grą, w której nigdy nie weźmiemy udziału. To my jesteśmy niedoskonali, ci niewinni, ci, którzy próbują doszukać się choćby ogólnego sensu w codziennych przepychankach. Spiskowców cechuje logika działania i odwaga nam niedostępna. Wszystkie spiski są pełnymi napięcia opowieściami o ludziach potrafiących dostrzec spójność w akcie zbrodni.
DON DELILLO, _LIBRA_, 19881Rozdział 1
SZALEŃSTWO KRÓLA JERZEGO I „SEKRETNE KOMPLOTY ILUMINATÓW”
czyli dlaczego Deklaracja niepodległości jest teorią spiskową
Na ile jestem zaznajomiony z zasadami i doktryną wolnomularstwa, uważam, że powstało w szczytnym celu i że działa tylko z pożytkiem dla ludzkości.
George Washington w liście do masonów z Maryland, 8.11.17981
Cele, faktyczne cele tego stowarzyszenia, a mianowicie obalenia obecnych rządów państw europejskich, aby stworzyć chimerę, która – jak pokazuje historia ludzkości – jest sprzeczna z naturą człowieka, są z pewnością niebezpieczne i odrażające.
John Robison, _Dowody spisku przeciwko religiom i rządom Europy_, 1797216 sierpnia 1776 roku w londyńskich gazetach „Public Advertiser” i „Lloyd’s Evening Post and British Chronicle” ukazał się tekst _Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych_. Wieść o tym, że pięć tygodni wcześniej trzynaście zbuntowanych kolonii po drugiej stronie Atlantyku ogłosiło niezależność od brytyjskiej korony, dotarła do Londynu już 10 sierpnia, ale musiał minąć prawie tydzień, zanim angielska opinia publiczna mogła dokładnie poznać argumenty delegatów zgromadzonych na Kongresie Kontynentalnym w Filadelfii.
Wysłannicy wprawdzie nie wykazali się grzecznością i nie przekazali egzemplarza monarsze, któremu wypowiedzieli posłuszeństwo, ale królowi Jerzemu III udało się przeczytać _Deklarację_ nieco wcześniej niż londyńskiej publice. Brytyjski admirał Richard Howe skonfiskował jedną z krążących po koloniach broszur i wysłał ją czym prędzej do stolicy. Według apokryficznej wersji statek z powodu złej pogody musiał najpierw zawinąć do portu w irlandzkim Londonderry, skąd kurier konno zawiózł tekst do Belfastu, żeby jak najszybciej dostarczyć monarsze zdradziecki dokument. Król miał go otrzymać w chwili, kiedy pozował do portretu malarzowi Benjaminowi Westowi – o ironio, pochodzącemu z Pensylwanii, czyli jednej ze zbuntowanych kolonii3.
Zapoznając się z wydrukowaną w filadelfijskiej drukarni wielką płachtą _Deklaracji niepodległości_, Jerzy III zapewne nie posiadał się ze zdumienia. Czytał o sobie, że „złupił morza, spustoszył wybrzeża, spalił miasta i zniszczył życie wielu ludzi”; że „przerzucił wielkie armie obcych najmitów, aby dokończyły dzieła śmierci, spustoszenia i tyranii już rozpoczętego wśród okrucieństw i perfidii, które ledwie dadzą się porównać z najbardziej barbarzyńskimi czasami”. Dowiedział się też, że „wzniecał wewnętrzną rebelię wśród ”, a także „nasyłał na bezlitosnych dzikich Indian”. „Długi szereg nadużyć i uzurpacji stale w tym samym kierunku – czytał monarcha – zdradza zamiar wprowadzenia władzy absolutnej i despotycznej”4. Wiele z tych rewelacji musiało być dla Jerzego III sporym zaskoczeniem – a przede wszystkim to, że stoi on na czele jakiegoś szeroko zakrojonego spisku.
Gdy mówimy o powodach wybuchu wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych, tradycyjnie skupiamy się na przyczynach ekonomicznych czy społecznych: podatkach, cłach, braku reprezentacji w parlamencie itd., ale przeważnie pomijamy aspekt psychologiczny. O ile Richard Hofstadter szukał źródeł „stylu paranoicznego” na przełomie XVIII i XIX wieku, o tyle historyk Bernard Bailyn w głośnej książce z 1967 roku _The Ideological Origins of the American Revolution_ (Ideologiczne korzenie amerykańskiej rewolucji) pokazał, że myślenie, które dziś nazwalibyśmy spiskowym, trafiło do Ameryki znacznie wcześniej – było bowiem nieodłączną częścią kultury politycznej osiemnastowiecznej Wielkiej Brytanii, a stamtąd, jak wiele innych rzeczy, importowano je do kolonii5. Stronnictwo wigów, sprzeciwiające się rzekomemu despotyzmowi dynastii Stuartów, zadziałało prewencyjnie i w bezkrwawej, „sławetnej rewolucji” 1688 roku pozbawiło tronu króla Jakuba II, miał on wówczas szykować się do wprowadzenia na wyspach rządów absolutnych oraz odbudowania prymatu katolicyzmu1*. Lęk przed spiskiem mającym na celu ograniczenie swobód obywatelskich był powszechny przez cały XVIII wiek – w Anglii obawiano się, że monarcha spiskuje przeciw parlamentowi, w koloniach, że monarcha spiskuje z parlamentem6. Natomiast wszyscy zgodnie obawiali się spisków jezuitów, którzy mieli organizować zamachy na życie monarchów, podburzać Indian w Ameryce i w ogóle pociągać za wszystkie sznurki.
Myślenie spiskowe nie było jednak, jak dziś, czymś, co traktowano pobłażliwie, nie widziano w tym naiwnego upraszczania skomplikowanych zjawisk, prymitywnego manicheizmu, w którym wszystko było czarne albo białe, dobre albo złe. Wręcz przeciwnie. Jak pokazał Gordon Wood, uczeń Bailyna, podejście, które nazwalibyśmy dziś „spiskowym”, uważano wówczas za na wskroś racjonalne7. XVIII stulecie to wiek Oświecenia, które wprowadza myślenie naukowe: jeśli jabłko spada na ziemię, to musi to powodować jakaś siła, nawet jeżeli jest dla nas niewidoczna gołym okiem. Świat fizyczny działał na podstawie praw i to samo miało odnosić się do zjawisk społecznych: skoro jest skutek, musi być i przyczyna, trzeba ją tylko odnaleźć. Przypadki? Zdarzają się, rzecz jasna, ale są wyjątkiem, nie regułą, zresztą „przypadek” to przeważnie tylko wytłumaczenie naszej niewiedzy na temat realnych przyczyn danego zjawiska. Poza tym seria wydarzeń układających się w jakiś wzór na pewno nie jest przypadkiem, tylko zwiastuje niewidoczne prawo – albo plan8.
Johna Locke’a słusznie kojarzymy jako myśliciela, którego teoria polityczna dała filozoficzną podstawę amerykańskiej myśli rewolucyjnej, jej echa: prawo do „życia, wolności i poszukiwania szczęścia”, umowę społeczną, trójpodział władzy itd., wyraźnie widzimy w _Deklaracji niepodległości_9. Nie należy jednak zapominać o innym wpływie Locke’a, a mianowicie o jego teorii poznania, które miało polegać na empirycznej obserwacji rzeczywistości i następnie wyciąganiu wniosków. „Dobre intencje i przekonania skutkują dobrymi czynami; niegodziwe motywacje skutkują czynami złymi”, pisał Locke10. Doszukiwanie się spisków było zatem działaniem racjonalnym: jeśli coś się dzieje, to dlatego, że ktoś tym steruje.
Swoją drogą pogląd ten nie różnił się zasadniczo od myślenia wcześniejszego, przednaukowego, zwłaszcza protestanckiego, kładącego nacisk na boski plan czy zamysł opatrzności. Purytanie uważali, że za wszystkimi zdarzeniami stoją Bóg albo szatańskie knowania; oświeceniowi myśliciele, że nic nie wydarza się bez woli jakiegoś człowieka – dobrej albo złej. Wystarczy uważnie obserwować i wyciągać logiczne wnioski, a poznamy zamysł, wedle którego zorganizowana została rzeczywistość.
Mieszkańcy amerykańskich kolonii, przesiąknięci oświeceniowym myśleniem, w większości to właśnie robili: obserwowali i wyciągali wnioski2*. I coraz bardziej obawiali się rozległego spisku, którego celem było pozbawienie ich wszelkich swobód i zaprowadzenie w koloniach powszechnej tyranii, rządów przypominających te, które panowały w koloniach hiszpańskich czy portugalskich. Lęki te widać gołym okiem w literaturze tamtych czasów – w niezliczonych pamfletach politycznych, rezolucjach publikowanych przez kolonie, miasta, stowarzyszenia zawodowe i polityczne, w żarliwych kazaniach wygłaszanych przez rozentuzjazmowanych pastorów – wszędzie tam powtarza się narracja o „tyrańskim spisku”11.
Na przykład wielebny Ebenezer Baldwin z Connecticut, znany ze swojego płomiennego stylu, obawiał się przede wszystkim katolików nasyłanych jakoby przez Francuzów, ale też poczynań Anglików. „Jeśli spojrzymy na działania rządu i parlamentu, to nie wiem, jak ktoś może mieć wątpliwości, że istnieje powzięty zamiar _zniewolenia_ kolonii , rządów absolutnych, jak we Francyi czy Hiszpanii, ba, jak w Turcyi czy Indiach. Rabunki, gwałty, morderstwa itd. zostaną na nas zesłane bez wahania”12.
Brytyjczycy nie byli wcale lepsi: uzasadnione pretensje mieszkańców kolonii przeważnie zbywali jako działalność grupki wichrzycieli, którzy – jakżeby inaczej – zawiązali spisek przeciw koronie. O szerzenie zamętu podejrzewano masonów albo „tajnych emisariuszy” z Francji13, może i tych samych, którzy spędzali sen z powiek wielebnemu Baldwinowi. Jeszcze długo po uzyskaniu przez Stany Zjednoczone niepodległości brytyjscy pamfleciści zapewniali, że rząd w Londynie nie powinien mieć sobie niczego do zarzucenia: rewolucji nie dało się uniknąć, bo koloniści rzekomo od samego początku powzięli plan, by odłączyć się od Wielkiej Brytanii14.
Zamiast postrzegać konflikt kolonii z metropolią jako wypadkową wielu czynników, spróbować dostrzec nawzajem swoje racje, obie strony widziały je jako skutek knowań złowrogiej, owładniętej pragnieniem władzy kliki „niegodziwych spiskowców”. Jak to dobrze – a w dodatku proroczo, bo już w 1769 roku – ujął brytyjski filozof Edmund Burke, skądinąd długo sympatyzujący z Amerykanami: „ odkryli, albo wydaje im się, że odkryli, że chcemy ich zniewolić. My odkryliśmy, albo wydaje się nam, że odkryliśmy, że oni chcą urządzić przeciw nam bunt. My nie wiemy, jak postąpić, oni nie wiedzą, jak się wycofać”15. Burke’owi, racjonalnemu filozofowi i posłowi wigów w Izbie Gmin, także zresztą zdarzało się tłumaczyć niektóre wydarzenia spiskami16. Był pod tym względem po prostu typowym przedstawicielem swojej epoki.
Historia od czasów starożytnych pełna jest najprawdziwszych knowań, kamaryli, sprzysiężeń i innych intryg. W czasach, kiedy ludzie nie byli jeszcze obywatelami, tylko poddanymi, pozbawionymi realnego wpływu na politykę, to właśnie plany elit – które mogły przybierać i często przybierały formę, jaką dziś nazwalibyśmy spiskiem – stanowiły siłę napędową historii17. Warto jednak podkreślić, że owe spiski były wówczas tylko wewnętrznymi rozgrywkami rządzących i miały na celu wyłącznie zmianę u steru władzy, nie zaś wpływanie na opinię publiczną. Dopiero wiek XVIII przyniósł kategorię „obywatela” i tym samym zmienił dynamikę między rządzącymi a rządzonymi: kiedy poddany stał się obywatelem, zyskał prawo głosu i wpływ na panującą władzę, otrzymał więc podmiotowość. Stał się zarazem kimś, kim można manipulować. Natomiast polityka bardziej się skomplikowała, straciła charakter jednoznacznie personalny – do ambitnych jednostek doszły grupy interesów czy klasy społeczne i tym bardziej potrzebne były wyjaśnienia zjawisk wpływających na poszczególne sfery życia. Myślenie w kategorii spisków tłumaczyło już nie tylko, jak dochodzi do zmiany władzy, ale też jak sama władza operuje. Spiski – dworskie, frakcyjne, arystokratyczne, cudzoziemskie, wszelakie – stały się może bardziej skomplikowane, ale wciąż miały się znakomicie. Tak samo jak teorie na ich temat.
Obawiano się zarówno spisków na szczytach władzy, jak i knowań na samym dole drabiny społecznej. W Europie panowie bali się buntów chłopskich, w Ameryce – buntów niewolników i każde kolejne powstanie tłumaczono sobie „spiskiem”18. Tak samo wyjaśniano konflikty z rdzennymi Amerykanami, których angielscy osadnicy wypychali z ich ojczystych ziem. Kiedy zdesperowani Indianie chwytali w końcu za broń i wbrew podziałom językowym i etnicznym jednoczyli się przeciwko kolonistom, ci od razu krzyczeli o „indiańskim spisku”. Nierzadko te sprawy im się łączyły – o powstanie czarnych niewolników na Barbadosie obwiniano na przykład sprowadzonych na wyspę rdzennych Amerykanów, jakoby buntowniczych z natury. Polowanie na czarownice, do jakiego doszło w Salem w 1692 roku, też interpretuje się czasem jako odpowiedź na traumę wojen z Indianami – purytańska społeczność szukała wyjaśnienia nieszczęść, jakie na nią spadają, więc winnym musiał być ktoś, kto tym wszystkim sterował – najpewniej Szatan.
Lęk przed spiskiem był silnie zakorzeniony w mentalności Amerykanów i leżał u samych podstaw ruchu niepodległościowego w trzynastu koloniach. Dzieje rewolucji amerykańskiej pełne są zresztą najprawdziwszych spisków, choć początkowo łatwiej było je znaleźć po amerykańskiej niż brytyjskiej stronie Atlantyku. Nie mamy żadnych dowodów na to, że Jerzy III powziął plan zaprowadzenia w koloniach rządów absolutnych, natomiast z pewnością wiemy, że w Ameryce działali „Synowie Wolności”, sprzeciwiający się nakładaniu na kolonie podatków i promujący bojkot konsumencki brytyjskich towarów. Demolowali biura kolonialnych urzędników oraz tarzali w smole i pierzu amerykańskich kupców, którzy wyłamywali się z bojkotu, czyli wciąż handlowali z Wielką Brytanią. I byli – tak właśnie – na wpół tajnym stowarzyszeniem, a właściwie stowarzyszeniem stowarzyszeń z różnych miast: Nowego Jorku, Baltimore czy Bostonu. I to właśnie Synowie Wolności w przebraniu Indian 16 grudnia 1773 roku wtargnęli na pokład trzech statków zacumowanych w bostońskim porcie i wyrzucili do zatoki 300 skrzyń z herbatą. Wydarzenie przeszło do historii jako „bostońska herbatka”.
Później, kiedy wreszcie wybuchła wojna o niepodległość, obie strony obawiały się zdrady, szukały w swoim obozie winnych klęsk na polu bitwy – i znów często niebezpodstawnie. David Mathews, burmistrz Nowego Jorku, _naprawdę_ spiskował z Brytyjczykami, żeby im poddać miasto, a także współorganizował zamach na życie George’a Washingtona. Benedict Arnold, jeden z najlepszych generałów Armii Kontynentalnej, _naprawdę_ okazał się zdrajcą, który w listach pisanych kodem i atramentem sympatycznym przekazywał Anglikom plany wojenne i spiskował, żeby oddać im fort West Point.
Czy Ojcowie Założyciele naprawdę wierzyli w to, co pisali i mówili, czy tylko chcieli zamącić w głowach zwykłych Amerykanów, żeby nakłonić ich do poparcia niepodległości, czyli celu wyznaczonego sobie o wiele wcześniej? Historycy z pierwszej połowy XX wieku przeważnie skłaniali się ku tej drugiej interpretacji. Trudno nie dostrzec w tym ironii – taki ogląd sprawy sam w sobie zahaczał o myślenie spiskowe: oto istnieje grupa elit, która w swoim celu manipuluje opinią publiczną. Z drugiej strony historycy mieli czarno na białym takie cytaty, jak ten: „Nigdy nie wierzyłem w to, że Jerzy był tyranem . Uważałem, że zwodzili go dworzanie, po obu stronach Atlantyku”. Tak po latach pisał John Adams, jeden z najważniejszych Ojców Założycieli, pierwszy wiceprezydent i przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych. Dlaczego zatem nie oponował przed umieszczeniem tego zarzutu w _Deklaracji niepodległości_? „Spieszyliśmy się, Kongres się niecierpliwił”, tłumaczył przyjacielowi z rozbrajającą szczerością19.
To, że wszyscy ludzie są stworzeni równymi sobie – jak czytamy na początku _Deklaracji –_ było może i „oczywistą prawdą”, ale prawda na temat straszliwego spisku wymierzonego w mieszkańców kolonii, wyłożona w jej dalszej części, wcale tak oczywista nie była20. Przeciwnicy _Deklaracji_ wprost pisali, że stawiane w dokumencie zarzuty są „swobodne” i przedstawione w sposób „mętny”. Nawet ci życzliwie nastawieni do Amerykanów zwracali uwagę, że „usprawiedliwione powody, dla których chcą się odłączyć”, wyłożone są nieuczciwie, brakuje im „prawdy i sensu”21. Nic dziwnego, że nawet niektórzy ze zwolenników niepodległości mieli wątpliwości co do tekstu napisanego przez Thomasa Jeffersona.
Rzeczywistość po raz kolejny okazuje się jednak zbyt skomplikowana, by dało się ją podsumować w prostych kategoriach „prawdy” lub „fałszu”. Nie da się zaprzeczyć, że _Deklaracja niepodległości_ _Stanów Zjednoczonych_ opisuje teorię spiskową – wyjaśnia skomplikowane zjawisko w uproszczony sposób i wyraźnie wskazuje winnych: niewielką grupę elit (król i parlament), która w sekrecie sprzysięgła się przeciw zwykłym obywatelom (mieszkańcy trzynastu kolonii). Nie ma też wątpliwości, że _Deklaracja_ jest zarazem dokumentem propagandowym. Jej tekst powszechnie kolportowano, była przedrukowywana w gazetach i odczytywana publicznie, aby „uniosła ducha ludzi” oraz zachęciła ich do wstępowania w szeregi Armii Kontynentalnej. Jefferson zaplanował ją jako miłą „dla ucha i dla oka”22 – miała trafiać zarówno do czytelników, jak i do słuchaczy. Miała przekonać wątpiących – a jeśli nie przekonać, to chociaż wystraszyć23.
Późniejsi badacze, jak Bailyn czy Wood, zwrócili jednak uwagę na to, jak powszechne w XVIII wieku było myślenie w kategoriach spiskowych. Na tekstach źródłowych pokazali, że ojcowie amerykańskiej niepodległości – nawet jeśli dla lepszego efektu tu i ówdzie zdarzało im się podkoloryzować, ominąć czy uprościć – często szczerze wierzyli w to, co opowiadali pobratymcom o tyrańskim spisku wymierzonym w amerykańską wolność24.
W 1774 roku George Washington pisał w liście do swojego przyjaciela: „Jestem przekonany całkowicie, tak jak przekonany jestem o własnym istnieniu, że istnieje regularny, systematyczny plan uczynić z nas pokornych i podległych niewolników”, po czym dodawał: „niczym czarni, którymi rządzimy przecież tak zupełnie arbitralnie”25. „Pojedyncze akty tyranii można przypisać zmiennym opiniom – tłumaczył Thomas Jefferson – ale ciąg opresji aż nadto wyraźnie wskazuje na rozmyślny, systematyczny plan zrobienia z nas niewolników”26. Amerykanie byli przekonani, że zawiązał się przeciw nim potężny spisek, którego celem było zdławienie „ducha wolności”. John Adams mógł nie wierzyć w to, że Jerzy III był tyranem, ale pod pseudonimem „Cyceron” zajadle atakował w pamfletach gubernatora Massachusetts i innych członków „junty”, która „sekretnymi intrygami zaprowadziła w naszej prowincji tyranię”27. Szczerze uważał, że owa „junta” chce zamordować jego i jego przyjaciół, ale też szukał sensu w przypadkach, na przykład niespodziewanych zgonach w szeregach spiskowców.
Kiedy wojna o niepodległość dobiegła końca, młoda republika, przesiąknięta oświeceniowym duchem, wciąż lękała się spisków. Okoliczności wybuchu wojny o niepodległość sprawiły, że „opór przeciwko mrocznym, wywrotowym siłom, stał się nieodłącznym składnikiem narodowej tożsamości”, jak pisał wybitny badacz ideologicznych korzeni amerykańskiej polityki David Brion Davis28.
W debatach na konwencji 1787 roku nieustannie powracał temat spisków, zdrad, sprzysiężeń i tajnych stowarzyszeń. Jedna z głównych osi sporu dotyczyła tego, czy władza federalna powinna być silna – jak chcieli federaliści, czy słaba – jak chcieli antyfederaliści. Pierwsi, na przykład Alexander Hamilton, domagali się zastąpienia skompromitowanych Artykułów Konfederacji i wprowadzenia nowej konstytucji, która da Stanom Zjednoczonym efektywną władzę centralną. Drudzy obawiali się, że to doprowadzi do osłabienia indywidualnych swobód i wprowadzenia tyranii. Antyfederalista Abraham Yates, syn kowala i z wykształcenia szewc, który doszedł do stanowiska przewodniczącego nowojorskiej legislatury stanowej, był przekonany, że plan wzmocnienia władzy centralnej jest po prostu „spiskiem zawiązanym i realizowanym” przez „kilku tyranów”. Ponieważ jednak nie wiedział, jakie dokładnie mieli plany, był zdania, że ich pierwotne zamiary należy odgadnąć na podstawie „wydarzeń, do których doszło później”29. Innymi słowy: obserwujcie fakty i sami dojdziecie do wniosku, że grupka żądnych wpływów arystokratów chce przejąć władzę.
Jednym z tych „faktów” było powstanie w 1784 roku stowarzyszenia oficerów Armii Kontynentalnej, którzy walczyli o niepodległość. Pierwszym przewodniczącym Zakonu Cyncynatów3* (Society of the Cincinnati) został – co niezbyt zaskakujące – George Washington, a należeli do tego stowarzyszenia m.in. Alexander Hamilton i Tadeusz Kościuszko. Sęk w tym, że wstępu do klubu nie mieli minutemani, żołnierze ludowych milicji obywatelskich, a w dodatku członkostwo było dziedziczne. Krytycy obawiali się, że Zakon będzie zalążkiem „nowej arystokracji”. To, że członkiem stowarzyszenia był też król Francji Ludwik XVI, z pewnością nie pomagało w uciszeniu plotek. Washington, jako przewodniczący, ugiął się i wprowadził zmiany w statucie – zmodyfikowano warunki członkostwa oraz zrezygnowano z ogólnokrajowych zjazdów, które mogły budzić obawy antyfederalistów – co jednak nie przeszkodziło im później obstawać, że uchwalenie Konstytucji to realizacja złowrogich planów Zakonu Cyncynatów. Nie minęło jednak wiele czasu, a federaliści także zaczęli obawiać się spisków zawiązanych na zamkniętych zebraniach elitarnych stowarzyszeń.
Rewolucja francuska przeorała świadomość Europejczyków i Amerykanów: od czasów reformacji świat nie widział takiego trzęsienia ziemi – własność, hierarchie, władza, przywileje, wszystko chwiało się w posadach. Było to wydarzenie zbyt kolosalne, skomplikowane – i zanadto chaotyczne, by dało się je wyjaśnić działaniem grupki ludzi. Niektórzy, jak choćby Hegel, uznali, że w grę wchodzić muszą tu inne, potężniejsze siły, na przykład Duch czy Idea. Ci, którzy potrzebowali prostszego (i nie aż tak metafizycznego) wyjaśnienia, wciąż mieli na podorędziu teorię spiskową – potrzebowali tylko czegoś, co skalą odpowiadałoby ogromowi zmian, jakie zachodziły na ich oczach. To nie mała grupa spiskowców wywołała rewolucję, ale coś znacznie większego: rozległa sieć tajnych stowarzyszeń, powiązanych ze sobą i działających w porozumieniu, ich „chytre systemata, ciemne manowce i knowane od dawności komploty” (_sic!_).
Wybuch rewolucji skłonił do emigracji z Francji tysiące zwolenników ancien régime’u: arystokratów, monarchistów czy duchownych, a najpopularniejszym kierunkiem była Wielka Brytania. Skromny jezuita Augustin Barruel, jeden z uciekinierów, na wygnaniu w Londynie napisał czterotomowe dzieło pod nieco mylącym tytułem _Wspomnienia_, wydane po francusku w 1798 roku, a rok później przełożone na angielski. We _Wspomnieniach_ ojciec Barruel starał się udowodnić, że rewolucja nie była „prostym i naturalnym skutkiem zbiegu okolicznościów” właściwych tylko dla Francji, i kpi z „ludzi aż tak dalece ciemnych, iż do dziś dnie ieszcze nie zgłębiają istotnych przyczyn”4*. A jakie to przyczyny? „W tey Rewolucyi wszystko aż do iey naykropnieyszych zbrodniów, wszystko było przewidziane, rozważone, skombinowane, rezolwowane i uchwalone , przygotowane i kierowane przez ludzi, którzy sami poruszając łańcuch spisków układanych od dawna w sekretnych towarzystwach, umieli obierać i przyśpieszać przyjazne do ich wykonania momenta”. Jakie to były towarzystwa? Zawiązany został – pisze ojciec Barruel – „troiaki spisek”, złożony z wrogich chrześcijaństwu filozofów5*, wolnomularzy oraz najgorszych i najprzebieglejszych z nich – iluminatów. To właśnie oni wypowiedzieli wojnę wszelkim rządom i „wszelkim Spółeczeństwom”, a jego zadaniem było ujawnienie ich „sekretnych komplotów”6*.
Stowarzyszenie Iluminatów, ta potworna hydra odpowiedzialna za „krwawożercze okrucieństwa”, powstało – co za przypadek, ale czy _na pewno przypadek_? – w 1776 roku, ledwie kilka miesięcy przed ogłoszeniem _Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych_, w bawarskim Ingolstadt, mieście znanym szerzej jako miejsce narodzin innego potwora – „Istoty” stworzonej przez doktora Victora Frankensteina. W powieści Mary Shelley był on studentem miejscowego uniwersytetu. Uczelnia w Ingolstadt była instytucją katolicką, jezuicką, a Adam Weishaupt był jej pierwszym świeckim profesorem prawa: wolnomyślicielem, masonem oraz (co w sumie nie dziwi, zważywszy na warunki w jego miejscu pracy) antyklerykałem. Rozczarowany masonerią Weishaupt postanowił założyć własne stowarzyszenie zajmujące się krzewieniem oświeceniowych ideałów wolności i równości, walką z przesądem i ciemnotą. Pierwotnie chciał je nazwać Związkiem Perfektabilistów, ale ostatecznie zdecydował się na Oświeconych, Iluminatów.
Weishaupt miał na pieńku z masonerią, ale nie był w stanie uwolnić się od masońskich inspiracji: na symbol obrał reprezentującą mądrość sowę Minerwy, w jego towarzystwie funkcjonowały kręgi wtajemniczeń, stopnie o osobliwych, teatralnych nazwach (minerwalista, insynuanta), wzniosłe pseudonimy (Katon, Ajaks, Scypion; sam Weishaupt był Spartakusem). Iluminaci mieli jednak problem z rekrutacją nowych członków (trudny charakter Weishaupta z pewnością w tym nie pomagał), zaczęli więc wstępować do różnych lóż wolnomularskich, żeby je przejąć od środka – zostać niejako masonerią masonerii. Szło im nawet nieźle (swoją lożę mieli na przykład w Warszawie), ale wkrótce ich samych zaczęły rozsadzać konflikty wewnętrzne. Kariera Iluminatów nie trwała długo – w 1784 roku elektor Bawarii zakazał działalności wszystkim tajnym stowarzyszeniom – w tym i masonom. Weishaupt wyemigrował do Turyngii, gdzie dożył ponad osiemdziesiątki, opisując swoje nieszczęsne losy i pisząc apologię przegranej idei iluminizmu.
Tyle mówi wersja oficjalna, ale przeciwnicy iluminatów – z księdzem Barruelem na czele – nie zamierzali przyjąć jej do wiadomości. Choć „prawdziwi massonowie zamknęli swe loże, massonowie illuminowani nie zaprzestali schadzków”30, a Weishaupt na wygnaniu wciąż snuł spiski w celu przejęcia władzy nad światem. „Sekta odkryta zamiast zrzec się taiemnic i porzucić imprezę, podwaja swą gorliwość, kryie się w głębsze iamy”, zapewniał Barruel31. Zgodnie z logiką, która rządzi współczesnymi teoriami spiskowymi: jeśli czegoś nie widać, to nie dlatego, że tego nie ma, tylko dlatego, że zostało ukryte przed naszym wzrokiem, ale jeśli będziemy wytrwale szukać tropów, w końcu odkryjemy prawdę.
Barruel mógł być tylko biednym francuskim emigrantem, ale w tym samym czasie na Wyspach Brytyjskich ukazała się praca na ten sam temat autorstwa znacznie bardziej prominentnej persony. W 1797 roku w Edynburgu ukazała się drukiem książka o imponującym – i wiele zapowiadającym – tytule _Proofs of a Conspiracy Against All The Religions and Governments of Europe, Carried on in The Secret Meetings of Free Masons, Illuminati and Reading Societies_ (Dowody spisku przeciwko wszystkim religiom i rządom Europy, zawiązanego przez tajne stowarzyszenia masonów, iluminatów i towarzystw czytelniczych)_._ Jej autorem był John Robison, znany edynburski profesor filozofii naturalnej, generalny sekretarz prestiżowego Królewskiego Towarzystwa Edynburskiego, autor wielu haseł w _Encyclopædia Britannica_, a przy okazji wynalazca prototypu syreny alarmowej.
Jego dzieło zaiste miało być syreną alarmową – Robison sam należał do masonerii, ale po pobycie na kontynencie doszedł do wniosku, że francuskie loże są o wiele radykalniejsze, „bezbożne” i „występne” niż jej angielskie i szkockie odpowiedniczki32. Jako naukowiec i empiryk zaczął szukać przyczyny – i metodą obserwacji, badania dokumentów („moja znajomość niemieckiego jest skąpa, ale korzystałem z pomocy przyjaciół”7*), rozmów (m.in. z pewnym zakonnikiem i szpiegiem zarazem) doszedł do wniosku, że kontynentalną masonerię zinfiltrowali iluminaci, którzy doprowadzili do wybuchu rewolucji we Francji, używając swojej rozległej sieci innych tajnych stowarzyszeń – z jakobinami na czele33. _Dowody_ są w zamierzeniu pracą naukową, ale aż kipią od emocji: lęk przed wszystkim, co francuskie – zepsute i niemoralne – miesza się z podziwem dla innowacji Francuzów, nawet jeśli często są to innowacje niewłaściwe. Nie brakuje też osobistych żalów Robisona, który nie akceptował odkryć Lavoisiera, uważając je za bezbożne – w jego pracy od nowoczesnej chemii „już tylko krok do ateizmu”34. Ponadto iluminaci mieli specjalizować się w najróżniejszych kodach i szyfrach, przechwytywać cudzą korespondencję, truć i mordować swych wrogów, a jakby tego było mało, wpuszczać do ich sypialni „morowe wapory”8*. Na dodatek jeszcze przerywali ciąże35.
Do Stanów Zjednoczonych dzieło Robisona trafiło bardzo szybko. W 1798 roku jego praca została przedrukowana w Filadelfii i Nowym Jorku, i już w tym samym roku przeczytał ją eksprezydent George Washington. Filadelfijski egzemplarz podesłał mu niejaki Snyder, duchowny z Maryland, z pochodzenia Niemiec, zaniepokojony potencjalną „infekcją” amerykańskich loży masońskich: „W pańskiej mocy może być udaremnienie tego straszliwego planu ”36. „Wiele słyszałem o złowrogim, niebezpiecznym planie i doktrynie iluminatów”37, odpisał Washington i zapewnił, że książkę przeczyta, ale w końcu, poganiany w kolejnych listach przez panikującego Snydera, zapewnił z irytacją, że „choć nie , że doktryna iluminatów dotarła już do Stanów Zjednoczonych”, pewien jest także, że „loże masońskie w tym kraju nie zajmują się propagowaniem diabolicznych zasad”38.
Washington nie przejął się zanadto iluminatami, ale na przełomie wieków XVIII i XIX wielu amerykańskich konserwatystów ogarnął paniczny lęk przed jakobińskim spiskiem. Szczególnie podatni na niego okazali się pastorzy z Nowej Anglii, ale nikt nie tropił iluminatów gorliwiej niż wielebny Jedidiah Morse. Pastor był geografem – zwany jest wręcz „ojcem amerykańskiej geografii” – który pasję odkryć zaszczepił w swoim najstarszym synu. Samuel Morse, wynalazca telegrafu, jeszcze w tej książce się pojawi.
Rewolucję francuską początkowo przyjęto w Stanach Zjednoczonych z entuzjazmem, a pastor Jedidiah Morse bronił „słusznej sprawy” rewolucji mimo jej „błędów i wypaczeń”9*. Kiedy jednak okazało się, że Francuzi idą inną drogą – radykalniejszą, niż ta obrana wcześniej przez zbuntowanych kolonistów – entuzjazm przygasł. W styczniu 1793 roku Francuzi ścięli na gilotynie Ludwika XVI, członka Zakonu Cyncynatów, i niewiele brakowało, a ten sam los spotkałby Thomasa Paine’a, jednego z Ojców Założycieli, który na wieść o wybuchu rewolucji wyjechał do Paryża pomóc w obalaniu starego porządku.
Przejęty atakami na religię i rewolucyjnym ateizmem Morse zmienił front, a praca Robisona dała mu ku temu wygodne wytłumaczenie. Stosując tę samą logikę, co dekadę wcześniej Abraham Yates, połączoną z biblijnym przykazaniem „strzeżcie się fałszywych proroków , po owocach ich poznacie”, Morse doszedł do wniosku, że rewolucja musiała mieć nieczyste korzenie, a on sam – jak wielu mu podobnych – został po prostu zwiedziony podstępnymi knowaniami iluminatów, którzy ukrywali swoją rolę w wybuchu rewolucji10*. Już w 1798 roku zachęcał w kazaniach do zapoznania się z _Dowodami spisku_ Robisona. Kiedy posądzono go, że rzuca oskarżenia bez pokrycia, oświadczył, że dysponuje „całkowitym i niepodważalnym dowodem”, „oficjalną, potwierdzoną listą nazwisk członków i przywódców Stowarzyszenia _Illuminati_” z Wirginii, ale lóż jest więcej – niestety nie wiadomo, gdzie i kto do nich należy. „Zgubne owoce ich sekretnych i podstępnych wysiłków widoczne są każdym okiem nieoślepionym przez uprzedzenie albo niezamkniętym uparcie”, grzmiał z ambony. Jakież to były owoce? Wysyp „niemoralnych i zgubnych ksiąg”, plaga bezbożności oraz – co chyba dla Morse’a najważniejsze – niesprawiedliwa krytyka, jaka spotyka duchownych, zwłaszcza tych, którzy angażują się w politykę39.
Antyiluminackie opowieści szczególnie ekscytowały kalwińskich duchownych z Nowej Anglii, zaniepokojonych nie tylko bezbożnością, ale też bożnością niewłaściwą, tzn. rozwojem innych wyznań chrześcijańskich, jak metodyści czy kwakrzy. Chodziło o obronę wpływów zarówno religijnych, jak i politycznych. Pastorzy alergicznie reagowali na wszelkie pomysły oddzielenia państwa od Kościoła, jakie przychodziły zza oceanu, i inne próby „zmiany naszego sposobu życia”; mieli poczucie, że tracą swoją uprzywilejowaną pozycję – i szukali winnych40.
Spór o rewolucję francuską znalazł odzwierciedlenie w amerykańskich sporach politycznych. Federaliści byli postrzegani jako zwolennicy Wielkiej Brytanii; dawni antyfederaliści – zgromadzeni w Partii Demokratycznych Republikanów – jako sympatycy Francji. Przywódcą tych drugich był w dodatku sam Thomas Jefferson, były ambasador w Paryżu, znany frankofil i – jak powszechnie uważano – ateista. Morse nigdy nie ujawnił rzekomej listy iluminatów z Wirginii, ale nie ma wątpliwości, że widział wśród nich Jeffersona właśnie, podówczas wiceprezydenta u boku Johna Adamsa. Było to jeszcze przed 12. poprawką do Konstytucji, więc każdy elektor miał dwa głosy: prezydentem zostawał ten kandydat, który zdobył najwięcej głosów elektorskich, ale wiceprezydentem ten, który zajął drugie miejsce. Zmieniono to, na szczęście, dość szybko, bo w 1804 roku – w przeciwnym razie Hillary Clinton byłaby wiceprezydentką u boku Donalda Trumpa, a Donald Trump u boku Joego Bidena. W wyobraźni części federalistów wszystko logicznie się układało: oto Jefferson, nie mogąc pogodzić się z porażką, knuje ze stanowiska wiceprezydenta przeciw prezydentowi Adamsowi. Co więcej: w dużej mierze była to prawda, bo Jefferson faktycznie był jednym z liderów opozycji wobec rządów federalistów, tyle że sprzeciw wyrażał za pośrednictwem swojej partii politycznej, a nie jakiegoś tajnego stowarzyszenia.
Sam Jefferson książkę Barruela nazywał „rojeniami czubka”41 i tak też traktował tyrady wielebnego Morse’a, ale panika antyiluminacka przybierała na sile w Nowej Anglii: w Massachusetts, Connecticut, Rhode Island, Vermoncie. Przeciwko iluminatom pomstowali wykładowcy na Uniwersytecie Harvarda i zwolennicy prezydenta Adamsa. Noah Webster, „ojciec amerykańskiej edukacji”, późniejszy autor słynnego słownika języka angielskiego, w swojej gazecie „Minerva”11*, pierwszym nowojorskim dzienniku, atakował rewolucję francuską i jakobinów, a także, rzecz jasna, Demokratycznych Republikanów. Iluminaci mieli nawet opóźniać dostawę federalistycznych gazet, żeby „utrudnić Amerykanom dotarcie do prawdy (_sic!_)”42. Lęk przed jakobinami doprowadził do tego, że Stany Zjednoczone i Francja znalazły się w stanie zimnej wojny, a Kongres przyjął kontrowersyjne, z powodu ich restrykcyjności, ustawy o działalności wywrotowej i niepożądanych cudzoziemcach12*. Osoby podejrzewane o bliskie kontakty z Francją mogły być deportowane albo aresztowane, traktowano je z nieufnością. Jedną z takich osób był Tadeusz Kościuszko, który po wyjściu z rosyjskiego więzienia przybył do Stanów w 1797 roku, żeby upomnieć się o zaległe wynagrodzenie. Wystraszony antyfrancuską nagonką opuścił Amerykę nagle, pod fałszywym nazwiskiem, nie mówiąc nic swojemu towarzyszowi podróży Julianowi Ursynowi Niemcewiczowi43.
Tropiciele iluminatów ostatecznie jednak przedobrzyli. Coraz częściej wytykano im niekonsekwencje, sprzeczności, a przede wszystkim brak jakichkolwiek dowodów na swoje tezy44. Zamiast atakować „trujące chwasty iluminizmu”, musieli bronić się przed napływającymi zewsząd kpinami45. Jakby tego było mało, zaatakowano ich własną bronią: John C. Ogden, pastor (jakżeby inaczej) napisał dziełko wymierzone w federalistów, których oskarżał o… bycie iluminatami. W _Poglądzie na Iluminatów Nowej Anglii, którzy nie ustają w wysiłkach, żeby zniszczyć religię i rząd Stanów Zjednoczonych_ opisał arystokratyczno-teokratyczny „system Nowej Anglii”, w którym wszystkim mieli rządzić rozpolitykowani duchowni: wiedli młodzież na manowce, szerzyli nietolerancję religijną i działali w interesie Wielkiej Brytanii46. „ kler zbyt jest podobny do iluminackich stowarzyszeń w Europie, żeby nie widzieć w nim tego samego. Muszą być siostrzanymi stowarzyszeniami”47. Ich publiczna walka z iluminatami miała być tylko mydleniem oczu ludziom i odpryskiem wewnętrznych konfliktów spiskowców, z których jedna część chciała wrócić pod panowanie Londynu, a druga uczynić Johna Adamsa królem. Zarzuty Ogdena ochoczo powtarzała prasa w Nowym Jorku i Baltimore.
W wyborach prezydenckich w 1800 roku znów stanęli przeciw sobie Adams i Jefferson. Demokratyczni Republikanie chcieli pognębić iluminatów z Nowej Anglii, którzy zamierzali wprowadzić w Stanach Zjednoczonych arystokratyczną tyranię, ograniczyć wolność słowa i zaprowadzić w kraju angielskie porządki. Federaliści bronili się przed ofensywą iluminatów, którzy planowali zniszczyć republikę i zastąpić ją bezbożną anarchią i jakobińskim terrorem. Iluminaci mogli być wszystkim, czego dusza zapragnie: monarchistami albo jakobinami, konserwatystami albo liberałami, działać na rzecz religii albo przeciw niej, chodzić na pasku Anglików albo Francuzów. Kto ostatecznie zwyciężył w wyborach? Iluminaci, rzecz jasna. W Nowej Anglii wygrał wprawdzie Adams, ale w pozostałych częściach kraju urzędujący prezydent przegrał z kretesem, nie uzyskał reelekcji i w 1801 roku zastąpił go Thomas Jefferson.
Dojście do władzy Demokratycznych Republikanów dla wielu federalistów było jak zapowiedź apokalipsy. Niektórzy pastorzy porównywali Jeffersona do Belzebuba i antychrysta, a establishment Nowej Anglii zaczął nawet na poważnie rozważać secesję, spiskując przeciwko rządowi federalnemu, co w zasadzie tylko uwiarygodniło część zarzutów Ogdena. Wkrótce jednak wszyscy Amerykanie – i federaliści, i Demokratyczni Republikanie – mieli znaleźć nowego, wspólnego wroga. I to także z powodu pewnego spisku.
Zastępcą Jeffersona był Aaron Burr, bohater wojny o niepodległość, ambitny polityk z Nowego Jorku, który pomógł zorganizować w tym stanie Partię Demokratycznych Republikanów. Za te zasługi został kandydatem partii na wiceprezydenta, ale kiedy okazało się, że i on, i Jefferson, zdobyli tyle samo głosów elektorskich, wybór głowy państwa przeszedł w ręce Izby Reprezentantów. Burr zaczął po cichu lobbować w Kongresie za swoją kandydaturą, co może i by mu się udało (federaliści przecież szczerze bali się Jeffersona), gdyby nie ofensywa jednego z nich, Alexandra Hamiltona, który wprawdzie nie zgadzał się z Jeffersonem w większości spraw, ale Burra naprawdę nienawidził. Uważał go za pozbawionego hamulców i poglądów „Katylinę Ameryki”, „embrion Cezara”, który dla własnej korzyści jest gotów na wszystko48. Zwłaszcza że Burr uważał się za arystokratę, żył ponad stan i wiecznie tonął w długach.
Jako wiceprezydent Burr niczym szczególnym się nie wyróżnił, ale Jefferson – co nie dziwi – trzymał go z dala od „Pałacu Prezydenckiego”, jak nazywano wówczas Biały Dom. Wiadomo było, że partia porzuci go w wyborach 1804 roku, spróbował więc szczęścia w elekcji na gubernatora rodzinnego stanu. Przegrał, znowu za sprawą kampanii, jaką rozpętał przeciw niemu Hamilton. Wściekły wyzwał go na pojedynek. O świcie 11 lipca 1804 roku mężczyźni stanęli naprzeciw siebie nad brzegiem rzeki Hudson, na wysokości dzisiejszego Times Square, ale po stronie New Jersey, który to stan był mniej rygorystyczny w ściganiu nielegalnych pojedynków13*. Hamilton strzelił nad głową Burra, ale wiceprezydent nie zrewanżował się podobną uprzejmością. Postrzelony w brzuch Hamilton zmarł następnego dnia.
Wiceprezydenta powszechnie potępiono i oskarżono o morderstwo, choć ostatecznie do procesu nie doszło. Dokończył swoją kadencję, ale po odejściu ze stanowiska, poddany powszechnemu ostracyzmowi, wyjechał w podróż po nowych terytoriach Stanów Zjednoczonych: po Luizjanie kupionej niedawno od Napoleona. Twierdził, podobnie jak wielu Amerykanów, że zamierza robić tam interesy i kupować ziemię, ale wydaje się, że jego plany były zakrojone szerzej.
W 1807 roku Burr został aresztowany i postawiony przed sądem – oskarżony o zdradę kraju oraz spisek przeciwko Stanom Zjednoczonym. Ujawniono jego listy do ambasadorów Wielkiej Brytanii i Hiszpanii, w korespondencji tej zabiegał o ich poparcie dla swoich planów i sfinansowanie zbrojnej ekspedycji pod jego wodzą. Głównym dowodem winy Burra miał być list wysłany do gubernatora Luizjany generała Jamesa Wilkinsona, który ujawnił tę korespondencję i tym samym odsłonił spisek.
Sęk w tym, że nie ma pewności, na czym dokładnie ten spisek miał polegać. Według jednej z teorii Burr chciał wypowiedzieć wojnę Stanom Zjednoczonym i zająć Nowy Orlean. Według innej – odbić z rąk Hiszpanów Florydę albo Meksyk. Najbardziej ambitna wersja wydarzeń, w którą jednak najłatwiej było uwierzyć jego wrogom, zakładała, że zamierzał utworzyć osobne państwo z sobą jako dziedzicznym cesarzem na czele49. List do Jamesa Wilkinsona tego nie wyjaśniał, mowa w nim była o „zgromadzonych środkach”, „krainie, do której zmierzamy” i tym podobnych ogólnikach, ale był napisany szyfrem złożonym z hieroglifów. Obrona zdołała udowodnić, że generał zmodyfikował treść listu tak, by umniejszyć swoją rolę w spisku, choć sam fakt, że miał klucz do kodu, wskazywał, że on i Burr byli w konszachtach. Zapewne najpierw zgodził się pomóc Burrowi, a następnie postanowił go zdradzić, żeby chronić własną skórę. Po wielu latach okazało się zresztą, że generał James Wilkinson – przez ponad dekadę głównodowodzący sił zbrojnych USA! – był szpiegiem na usługach Hiszpanii, „Agentem 13”, który za swoje usługi dostawał wynagrodzenie w brzęczącej monecie14*.
Ława przysięgłych ostatecznie uniewinniła Burra – to, że spiskował, nie ulegało wprawdzie wątpliwości, ale nie znaleziono dowodu na to, że wystąpił zbrojnie przeciw Stanom Zjednoczonym. Burr wyszedł na wolność, szybko jednak wyjechał z kraju, gdyż wszędzie spotykał się z nienawiścią – w miastach wieszano i palono reprezentujące go kukły, wzywano także do samosądu na byłym wiceprezydencie50.
Nikt już nie pamiętał o zagrożeniu ze strony iluminatów. Wszyscy – i federaliści, i Demokratyczni Republikanie – zgodnie potępiali „nowego Benedicta Arnolda”. Jednak iluminaci nigdy nie zniknęli zupełnie z wyobraźni Amerykanów, a zasadnicze elementy antyiluminackiej narracji z przełomu wieków XVIII i XIX trafiały do wielu kolejnych opowieści spiskowych: tajne, elitarne stowarzyszenie, które manipuluje opinią publiczną oraz kontroluje przepływ informacji; albo usiłuje przejąć władzę, albo już to zrobiło i to ono tak naprawdę pociąga za wszystkie sznurki. Ową bestią, wielogłową hydrą, mógł być równie dobrze Zakon Cyncynatów, co Iluminaci. Mogli nią też być masoni.
1* Gordon S. Wood, _The Creation of the American Republic_ _1776–1787_, University of North Carolina Press, Chapel Hill 1969, s. 28–32. Do wybuchu sławetnej rewolucji bezpośrednio przyczyniła się, zresztą, teoria spiskowa. Kiedy katolik Jakub II objął rządy, następczynią tronu została Maria, jego córka z pierwszego małżeństwa, protestantka, więc nie obawiano się aż tak, że tron Anglii i Szkocji wpadnie w ręce katolickie. Kiedy jednak druga żona Jakuba II urodziła mu syna, także Jakuba, nagle pojawiła się perspektywa osadzenia na tronie katolickiej dynastii, co wzbudziło niepokój angielskich protestantów. Narodziny księcia wielu z nich przyjęło z niedowierzaniem – królowa miała za sobą serię poronień, od ostatniej ciąży minęły trzy lata, więc plotkowano, że znowu poroniła, ale – dla zapewnienia dynastii – w szkandeli przeszmuglowano do sypialni królowej jakieś inne, podrzucone dziecko. Według tej teorii katolicy byli zdolni do wszystkiego, byle tylko przejąć władzę w królestwie. Niecały miesiąc po narodzinach małego Jakuba grupa protestanckich możnych rozpoczęła rewolucję przeciw Jakubowi II, m.in. przywołując „podejrzane okoliczności” narodzin następcy tronu.
2* „Czy zatem ludzie nie powinni obserwować? Dostrzegać faktów? Szukać powodów? Badać zamysłów?”, pytał w 1768 roku John Dickinson, jeden z późniejszych Ojcow Założycieli. Zob. Gordon S. Wood, dz. cyt., s. 39.
3* To właśnie na cześć stowarzyszenia Arthur St. Clair, gubernator Terytorium Północno-Zachodniego, zmienił nazwę miasteczka Losantiville na Cincinnati. Dziś jest ono jednym z największych miast stanu Ohio. Gubernator, dodajmy, sam był członkiem Zakonu.
4* Wydanie polskie dzieła Barruela ukazało się jako _Historya jakobinizmu_ w 1812 roku, w Berdyczowie, w przekładzie Karola Surowieckiego, zakonnika i zagorzałego tropiciela spisków masonerii. W całości dostępne jest w portalu Polona.pl.
5* Wymienia ich nawet z nazwiska: mieli to być Wolter, d’Alembert oraz Fryderyk II, król pruski. Łaskawie dodaje do nich Diderota, „zagorzałego entuzyazmem dla dzikich płodów swego wichrowatego mózgu”.
6* Ojciec Karol Surowiecki, polski tłumacz dzieła Barruela, był szczególnie przywiązany do terminu „komplot”. Nazwę tę za wszelką cenę chciał wprowadzić do polszczyzny: „_Complot_, imie Francuzkie, znaczy Spiknienie albo Sprzysiężenie. Temu imieniowu iuż od dawności nadali swoy indygenat Niemcy, za cóż maią odmawiać go Polacy?”. W tej kwestii muszę zgodzić się z ojcem Surowieckim i także wzywam do przywrócenia polszczyźnie słowa „komplot”.
7* Pracę Barruela („znakomitą”) poznał – jak twierdził – dopiero po publikacji _Dowodów._
8* Sam Robison cierpiał na liczne przewlekłe choroby, które próbował leczyć, używając opium.
9* Dosłownie „errors and irregularities”, błędów i nieregularności. Zob. Gary B. Nash, _The American Clergy and the French Revolution_, „The William and Mary Quarterly” 1965, 22(3), s. 393.
10* Jordan E. Taylor, _Misinformation nation. Foreign news and the politics of truth in revolutionary America_, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2022, s. 209. Innym zajadłym wrogiem rewolucji był William Cobbett, Brytyjczyk, który najpierw uciekł z Anglii do rewolucyjnej Francji, a stamtąd – rozczarowany – do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaczął atakować rewolucję i amerykańskich „jakobinów” w takich pamfletach jak na przykład _Prawdziwa Relacya o Rozmaitych Aktach Okrutnego Barbarzyństwa Których do Rozpoczęcia Rewolucyi Francuskiey Oko Nigdy Nie Widziało, Język Nigdy Nie Opisał, a Wyobraźnia Nigdy Sobie Nie Wystawiła_. Zob. Garry B. Nash, _The American Clergy and the French Revolution_, „The William and Mary Quarterly" 1965, 22(3), s. 410.
11* Szybko zmienił nazwę z górnolotnie brzmiącej „The American Minerva” na dość prostacki „Commercial Advertiser”. Trudno nie zadać sobie pytania, czy zmiana tytułu nie wynikała ze zwykłej ostrożności: sowa Minerwy była w końcu symbolem iluminatów, więc należało odsunąć wszelkie podejrzenia.
12* Ustawa obowiązuje do dziś – to m.in. na jej podstawie Franklin D. Roosevelt internował w obozach ponad 100 tysięcy Amerykanów japońskiego pochodzenia.
13* Trzy lata wcześniej, dokładnie w tym samym miejscu, życie w pojedynku stracił dziewiętnastoletni syn Alexandra Hamiltona – Philip.
14* Naprawdę brzęczącej, bo Wilkinsonowi płacono w srebrnych dolarach, które musiał jakoś transportować – próbował je ukrywać w beczkach z rumem, cukrem czy kawą, ale brzęk monet zdradzał prawdziwą zawartość transportów. Zob. Andro Linklater, _An Artist in Treason. The Extraordinary Double Life of General James Wilkinson_, Walker Books, London 2010, s. 144–146.