Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Ostatni Adwersarze - Fałszywi Patrioci - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 listopada 2025
19,98
1998 pkt
punktów Virtualo

Ostatni Adwersarze - Fałszywi Patrioci - ebook

Jeff Stock, elitarny agent federalnej agencji ds. zwalczania terroryzmu, wykonuje misję, której nikt wcześniej nie odważył się podjąć. Gdy jego sukces wstrząsa fundamentami władzy, Stock niespodziewanie staje się celem numer jeden. Ci którzy jeszcze wczoraj byli jego przełożonymi, dziś ruszają za nim w pościg, a lojalność przyjaciół i sojuszników zaczyna się kruszyć. Za kulisami rozgrywa się bezwzględna gra o władzę, w której prawda przestaje mieć znaczenie. „Ostatni Adwersarze Fałszywi Patrioci” to pełen napięcia thriller osadzony w spektakularnej wizji przyszłości. To opowieść o zdradzie, manipulacji i walce o wolność w czasach, w których rzeczywistość można zaprogramować równie łatwo jak kłamstwo. Idealna propozycja dla czytelników szukających mocnych emocji i historii, które trzymają w napięciu do ostatniej strony.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397453630
Rozmiar pliku: 907 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

10-45D POTUS IS DOWN

Nowy Jork, rok 2403

Piątek, godzina 11.40

Otworzył drzwi, oślepiające słońce przedarło się przez jego przymknięte powieki. Wychodząc z wnętrza budynku, powoli przyzwyczajał się do światła. Rozejrzał się w poszukiwaniu ochrony, która mogła mu przeszkodzić w realizacji planu, ale spostrzegł jedynie snajpera w policyjnym umundurowaniu SWAT. Strzelec stał na krawędzi dachu budynku, szukając potencjalnych zagrożeń, i widocznie określił go jako cel poboczny.

Światło słoneczne dawało mu się we znaki, dziś był wyjątkowo upalny dzień. Założył okulary dla lepszej ochrony przed rażącymi promieniami. Będąc na szczycie wieżowca One-One Tower, wiedział, że czas działa na jego niekorzyść. Snajper usłyszał za plecami odgłos zamykania stalowych drzwi, natychmiast odbezpieczył broń, odwrócił się i krzyknął:

– Stać! Wróg czy przyjaciel?

Funkcjonariusz policji miał tylko krótką chwilę, aby przyjrzeć się nieznajomemu. Dostrzegł mężczyznę w eleganckim garniturze w okularach przeciwsłonecznych. Powoli i ze spokojem wymierzył w głowę delikwenta, czekając na jego ruch. Mężczyzna, widząc wycelowany w siebie karabin wyborowy, poczuł się odrobinę przytłoczony sytuacją. Nie sądził, że tamten zareaguje tak szybko. „Stara szkoła” – pomyślał.

– CTU, agent specjalny Jeff Stock, numer odznaki: pięćset dwadzieścia jeden BA – powiedział.

Snajper uspokoił się na wieść, że wtargnięcie tutaj obcej osoby nie musiało się wiązać z zabójstwem intruza. Dobrze wiedział, że CTU lubi wchodzić w paradę nawet w najmniej odpowiednim momencie dla niebieskich. Federalni mają to już w genach.

– Frost – przedstawił się policjant. – Wróżba – dodał.

Jeff odpowiedział na wezwanie:

– Star.

Był to kod używany przez służby Secret Service i policję do identyfikacji swoich ludzi w terenie.

Funkcjonariusz zabezpieczył karabin i opuścił lufę.

– Kod Alfa, ale nie nadawaj na ogólnym – dodał policjant. Zanim się spostrzegł, został potraktowany paralizatorem.

Natychmiast osunął się na ziemię, upuszczając ciężką snajperkę. Bezwładnie oparł się nieprzytomny o ściankę attykową. Federalny upewnił się, że oponent szybko się nie obudzi, po czym schował paralizator i przypiął go do pasa. Odważnie podszedł do krawędzi budynku i podniósł karabin snajperski Mark pięć trzeciej generacji. Ponownie rozejrzał się dookoła, ale już używając lunety przymocowanej do broni, aby wypatrzeć innych strzelców.

Przed nim w budynku hotelowym nikogo nie było, wschód roił się od botów bojowych i tajnych agentów Secret Service. Na dole, na zachodzie znajdowało się też kilku snajperów w oknach budynków i na dachu. Na szczęście One-One Tower był tak usytuowany, że reszta policyjnych funkcjonariuszy nie miała dobrej widoczności na ten wieżowiec. Jeff specjalnie wybrał to miejsce, ponieważ tylko jedna osoba miała wgląd na jego pozycję – inny snajper blok dalej. Widział doskonale całą sytuację i miał Jeffa jak na dłoni. Nie zareagował, bo tydzień przed przyjazdem prezydenta dostał pokaźną sumę kredytów, która pomogła mu spłacić śmiertelny dług u rodzinnej mafii. Zdesperowany przyjął propozycję układu. Wiedział, że postępuje źle, lecz nie chciał stracić swoich bliskich. Jedyne, co robił, to obserwował przez lunetę poczynania eleganta w garniturze.

Jeff rozłożył przymocowany do karabinu trójnóg, oparł go o betonowy murek, przyjął postawę strzelecką, następnie spojrzał przez lunetę na plac, gdzie miał wystąpić prezydent Federacji. Na dole widział mnóstwo oddziałów różnych agencji i policji, latające radiowozy unoszące się kilkaset metrów nad ziemią oraz oddzielające publikę i prasę wojsko zapewniające bezpieczeństwo. Spojrzał na wschód, gdzie również znajdowało się wiele zespołów snajperskich. Jeff miał świadomość, że nie było odwrotu ani drogi ucieczki. Ochrona i policja obstawiły Garvey Plaza, gdzie niebawem zacznie przemawiać prezydent. Jeff skorzystał z pięciominutowej zmiany na bloku C, gdzie teraz się znajdował. Snajper, którego powalił, miał zdać raport po pięciu minutach od momentu zmiany kodu. Z osiemdziesiątego trzeciego piętra był dobry podgląd na sytuację przy mównicy. Musiał bardzo uważać, ponieważ krążące w powietrzu boty co jakiś czas szukały ewentualnych terrorystów na dachach albo w oknach czy na balkonach. Powinien zameldować o gotowości bojowej, nie znał jednak kodu. Snajper podał mu jedynie kanał Alfa, więc prędzej czy później zostałby zdemaskowany. Zdawał sobie sprawę z presji. Miał jasno określony cel: prezydenta Ronalda Tornsa, wiedział również, że cała akcja będzie wymagała szczęścia, które i tak już mu dopisało.

Spojrzał na elektroniczny zegarek w nadgarstku. Zostały jeszcze trzy minuty. Ponownie wymierzył. Stoper nieubłaganie odmierzał czas, który mu pozostał, jakby to były ostatnie chwile życia Jeffa. Niespodziewanie przed celownikiem pojawił się wielki niebieski pojazd z dwoma oficerami w środku, którzy sprawdzali lokalne budynki. Mężczyzna był zaskoczony. Energicznie pomachał ręką, dając znak, żeby odsunąć wóz z jego pola widzenia. Radiowóz rutynowo oblatywał teren, lecz Jeff popełnił błąd, zdradzając swoją pozycję. Dwóch innych snajperów zwróciło uwagę na pojazd. Ani jego pasażerowie, ani reszta obserwatorów nie widzieli leżącego Frosta. Wystarczyłoby, żeby wóz znalazł się metr wyżej, i policjanci bez trudu dojrzeliby nieprzytomnego kolegę.

Jeff nie mógł powiedzieć ani słowa przez radio, ponieważ nie znał kodu – pozostały mu jedynie gesty ręką. Policjant w radiowozie sączył swoją colę i wystukiwał coś na panelu kontrolnym. Nie wiedział o tajnych pozycjach w bloku C. Uruchomił skan tożsamości na monitorze, wcisnął kilka guzików, niefortunnie też rozlał napój na kolana. Nagle odezwał się głos w radiu:

– Trzysta siedemdziesiąt pięć Pionek do Kawy siedemdziesiąt cztery. Bierz swoją niebieską dupę, bo zastawiasz koledze z Secret Service linię strzału… – Urządzenie wydało charakterystyczne piknięcie.

To był przekupiony snajper, który widział wszystko doskonale z oddali. Stwierdził, że skoro pomoże, to dostanie jakąś premię, a dodatkowe pieniądze z pewnością by mu się przydały. Dla niego już nie miało znaczenia, co się stanie – chciał po prostu wziąć kasę i zniknąć.

Radiowóz odleciał w bok i schował się za budynkiem.

– Czterdzieści pięć sekund… Cholera – powiedział do siebie Jeff.

Przybliżył ponownie oko do lunety. Celu wciąż nie było, tłumy zaś zaczęły skandować imię prezydenta. Unoszono transparenty, a ochrona dbała o to, aby nikt postronny nie postawił stopy na czerwonym dywanie. Parę sekund później z błyszczącej limuzyny wyłonił się mężczyzna w niebieskim garniturze. Jeff od razu skierował broń na niego. Z pojazdu wyleciały małe strażnicze wieżyczki przeczesujące swoimi elektronicznymi skanerami tłum w poszukiwaniu potencjalnego zamachowca. Jeff wiedział, że ma bardzo mało czasu. Zostały już tylko sekundy…

Gdy uśmiechnięty prezydent dumnie pozował do zdjęcia, nagle padł strzał. Ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Pocisk przeszedł przez czaszkę, dewastując ją i pozostawiając spory otwór. Boty strażnicze nagle rozpierzchły się we wszystkie strony, aby wykryć strzelca. Agenci Secret Service podbiegli do martwego prezydenta, żeby go osłonić i sprawdzić jego stan.

– Dziesięć-czterdzieści pięć-D Potus is down!!! – wykrzyczał przez interkom jeden z ochroniarzy sprawdzających funkcje życiowe skanerem.

Zgromadzeni w panice rozbiegli się i pochowali w uliczkach, samochody rozleciały się w każdy wolny kąt, byle uciec z pola rażenia, dziennikarze komentowali wydarzenie z wielkim przerażeniem, a wszystkie obiektywy były skierowane na martwego dostojnika. Reporterka stojąca blisko zajścia powiedziała do kamery:

– O mój wszechmocny… O mój… Jack, zrób zbliżenie… Szanowni państwo, to niewiarygodne, co się stało, ale postrzelono prezydenta Tornsa.

Tymczasem sytuacja strzelca była gorąca. Zaraz po strzale wyrzucił snajperkę za siebie, spryskał ją specjalnym czynnikiem wymazującym odciski palców, po czym pospiesznie ruszył ku zejściu z dachu. Błyskawicznie pokonywał schody dla obsługi, na windę nie miał czasu. Słyszał w słuchawce komunikaty ochrony i policji:

– Jezu, skąd padł strzał? Dziesięć-dziesięć, potwierdzacie?

– Trzysta dwadzieścia cztery, tu Secret Service. Potwierdzamy zgon, powtarzam: potwierdzamy zgon dziesięć-czterdzieści pięć-D.

– Tu dwunastka. Skanujemy perymetr, wciąż nie mamy potwierdzenia, skąd padł strzał. Potwierdź.

Strzelec zbiegał coraz szybciej, ryzykując złamaniem nogi. Po zejściu z dziesięciu kondygnacji zatrzymał się na półpiętrze. Napis na ścianie głosił: „piętro 73”. Jeff otworzył czerwone drzwi ewakuacyjne. Jego oczom ukazały się liczne biurka i przeszklone boksy. Ludzie pracujący na tym piętrze wydawali się maklerami albo sprzedawcami ubezpieczeń społecznych. Żadnej ochrony i tylko kilka kamer w holu oraz przy automacie ze słodyczami. „Maszyna vendingowa jest ważniejsza niż podgląd na drzwi ewakuacyjne? Nieźle” – pomyślał.

Lepiej nie mógł trafić. Obrośnięci tłuszczem pracownicy stawiali wyżej bezpieczeństwo batoników niż własne w momencie napadu.

Szybko się rozejrzał i spostrzegł alarm przeciwpożarowy. Wszyscy tłoczyli się przy oknach, bo w tym całym zamieszaniu zdali sobie sprawę ze zbiegowiska i z krzyków oraz wycia syren, które było słychać w oddali. Ekrany wyświetlające lokalne informacje na giełdzie zostały przełączone na kanał News 24. Jeff podszedł do ściany naprzeciwko i wychylił lekko głowę, by zobaczyć, co nadaje stacja.

– …To przerażające i niewiarygodne. Prezydent podczas wizyty w mieście Nowy Jork na placu Garvey Plaza na rogu Barks czterdzieści i Clansville trzydzieści został postrzelony. Powtarzam: prezydent Torns został postrzelony… Mamy potwierdzenie… Strzał był śmiertelny.

Jeff szybko schował się za rogiem, ponieważ jego infolink zaczął dzwonić. Wyciągnął z kieszeni marynarki mały komunikator i spojrzał na wyświetlacz. Jackie Moore – CTU, centrala Nowy Jork. Odebrał bez wahania.

– Jeff? – rozbrzmiał z głośnika kobiecy głos.

– Tak. Co jest grane?

– Mamy tutaj gorącą sytuację. Postrzelili go, słyszałeś?

– Kogo? Bo nie za bardzo rozumiem. – Specjalnie wprowadzał kobietę w błąd.

– Tornsa. Burns jest tak zaskoczony jak my wszyscy. Chce mieć wszystkich agentów w biurze raz-dwa, dlatego dzwonię po ciebie. Masz się natychmiast stawić w centrali.

Jeff odetchnął z ulgą. Widocznie przekupiony policjant siedział cicho, a w takim razie nie poznali jeszcze tożsamości zamachowca. To dobry znak, ale na ucieczkę pozostało niecałe kilka minut. Znał procedury i wiedział, jak działają służby w tego typu sytuacjach.

– Jeff, jesteś tam? Gdzie się podziewasz? – pytała gorączkowo Jackie.

Zmieszany po chwili odpowiedział:

– Na rogu Chartella. Wybacz, po prostu jestem w lekkim szoku. Wiadomo, kto strzelał? Prezydent żyje?

– Burns ogląda materiały na naszym rekorderze i nie jest dobrze. Wygląda na to, że uszkodzili go dość mocno. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie żyje, ale czekamy na decyzję lekarzy, bo mogą go jeszcze uratować.

Strzał w głowę tym pociskiem uniemożliwiał rekonstrukcję tkanki, więc Jeff nie powinien się obawiać o powodzenie misji. Dla niego Torns był już trupem, a on siedział na siedemdziesiątym trzecim piętrze biurowca i musiał z niego uciec, bo za jakieś cztery minuty wejdą tu służby federalne wraz z policją i nie będą zachwycone, kiedy zastaną agenta CTU z niewiadomych przyczyn i bez rozkazu przebywającego w budynku, z którego dokonano zamachu.

– Dobra, dotrę za jakieś dziesięć minut, bo są ogromne korki. Powiedz Christinie, żeby przygotowała odprawę. Cześć. – Rozłączył się i zerknął na wcześniej zauważony alarm.

Upewniwszy się, że nie ma nikogo na korytarzach, a cała śmietanka tego biura nerwowo spogląda na ulicę, podszedł, uderzył pięścią w obudowę, rozbił szybkę, po czym wcisnął przycisk. Natychmiast rozległy się piskliwy sygnał dźwiękowy i komunikat ostrzegawczy:

– Uruchomiono alarm pożarowy, proszę zachować spokój, na piętro zostały skierowane awaryjnie wszystkie windy do ewakuacji. Uruchomiono alarm pożarowy…

Ludzie oderwali się od parapetów oraz stanowisk roboczych i w nerwach zaczęli rozbiegać się po korytarzach. Nikt nie zwracał uwagi na Jeffa, wszyscy w biegu zmierzali do nadjeżdżających wind. Wmieszał się w tłum i wsiadł do pierwszej lepszej kabiny. Metalowe drzwi się zamknęły, a automat skierował się na sam dół. Pasażerowie komentowali aktualne wydarzenia:

– Matko, strzelają na placu, mnóstwo policji, a teraz alarm. Może coś uderzyło w budynek?

– Lars, opanuj się, to po prostu procedura ewakuacji, przecież zraszacze się nie uruchomiły – zabrał głos gość w niebieskiej koszuli z krawatem.

Okularnik obok nie pozostał obojętny. Również wziął udział w dyskusji:

– Może to ci terroryści, o których mówili w tamtym tygodniu? O najświętszy, wojna w mieście… – Załamany opuścił głowę i schował ją w dłoniach.

Jeff spoglądał na nich bez emocji. Nie chciał się odzywać, aby nie zapaść im w pamięć. Patrzył na wyświetlacz pokazujący numer poziomu, na którym się znajdowali. Winda powoli dotarła na sam dół i stanęła. Gdy rozsunęły się drzwi, pasażerowie wyszli w pośpiechu, aby jak najprędzej opuścić budynek. Ochroniarze otworzyli wszystkie wyjścia i kierowali do nich ludzi.

Jeff biegł razem z pozostałymi. Minął bramki kontrolne, które zostały chwilowo wyłączone, by umożliwić niezwłoczną ewakuację. Wypadł na chodnik i się zatrzymał. Oślepiony promieniami słonecznymi musiał poświęcić kilka sekund na przyzwyczajenie oczu do światła. Tłumy popychały go i szturchały. Ruszył truchtem do samochodu zaparkowanego przy uliczce nieopodal. Wyły syreny, wszędzie kręciło się mnóstwo policji, mężczyźni w ciemnych garniturach zabezpieczali teren. Boty strażnicze latały nad głowami, przeczesując zbiorowisko w poszukiwaniu podejrzanych i obcych.

Dotarł do prowizorycznego punktu kontrolnego, gdzie funkcjonariusze odgradzali ulicę radiowozami. Rozciągnięto również pole magnetyczne na całą wysokość budynku, by zablokować ruch nie tylko naziemny, ale i powietrzny. Wielki bot strażniczy na środku jezdni odstraszał potencjalnych drogowych cwaniaków, którzy chcieliby się prześlizgnąć między patrolami.

– Stock, agent specjalny CTU, przepuśćcie mnie – powiedział Jeff, łapiąc chciwie powietrze.

Policjant w pancerzu wspomaganym spojrzał na niego. Zeskanował jego odznakę i potwierdził tożsamość.

– Okej, czysty. Zrobić przejście!

Jeff przeszedł przez bramkę energetyczną i minął sterczących po drugiej stronie gapiów, którzy pragnęli zobaczyć jak najwięcej przez wielkie pomarańczowe pole magnetyczne. Przeciskając się przez wąskie przejście, zszedł na uliczkę, przy której stał jego pojazd. Przyłożył do bocznej szyby dłoń, po chwili maszyna delikatnie podświetliła dolną część podwozia. Jeff otworzył bagażnik i wyjął plik z dokumentami. Były to jakieś śmieci z poprzednich spraw. Chciał zabrać je do biura, żeby nikt nie nabrał podejrzeń co do tego, gdzie się podziewał. Wsiadł do samochodu i włożył kartę ID do czytnika. Pojazd delikatnie uniósł się nad ziemią, a z głośnika rozbrzmiało:

– Dzień dobry, agencie Stock. Jaki jest cel podróży?

Nie zważając na pytanie automatu, przełączył przy środkowej konsoli tryb na ręczny i pociągnął kierownicę, aby unieść pojazd wyżej. Uchylił okno i uruchomił syrenę. Pomknął w kierunku posterunku głównego CTU na placu Long Island. Korek stworzył się na wielu poziomach w powietrzu, więc Jeff musiał precyzyjnie lawirować między pojazdami, by możliwie jak najszybciej dotrzeć do celu. Nie lubił latać wysoko, bo to zawsze wiązało się z częstymi manewrami korygującymi. Było tu strasznie dużo taryf i samochodów akademii nauk jazdy.

W radiu wciąż informowano o najświeższych wydarzeniach. Korzystając z okazji, podsłuchał, co miał do powiedzenia reporter:

– To już niemalże pewne. Prezydent Ronald Torns przewieziony do szpitala na King Cross o dwunastej dwadzieścia zmarł z powodu licznych obrażeń głowy. Rząd Federacji jest w szoku, obywatele w panice próbują się rozejść, jednak policja i służby specjalne zabezpieczyły teren, sprawdzając każdą osobę w poszukiwaniu broni. Nie jest znana tożsamość sprawcy, lecz dzięki analizie wykonanej przez drony policyjne ustalono miejsce, gdzie znajdował się sprawca w chwili oddania strzału. Jak informuje policja, zamachu dokonano z dachu osiemdziesięciotrzypiętrowego biurowca One-One Tower. Mundurowi są w gotowości i razem z funkcjonariuszami Secret Service dokładnie przeszukają budynek.

Jeff z ulgą opuszczał miejsce zbrodni, nieustannie myśląc o tym, co się stało. Nagle ktoś znowu podjął próbę nawiązania połączenia. Mężczyzna odebrał za pomocą konsoli w samochodzie.

– Stock, tu Christina. Burns szaleje. Kiedy będziesz na miejscu? – odezwała się nerwowo kobieta.

– Cześć. Yyy… będę do dziesięciu minut. Przeciskam się przez korki na King Cross.

– Dobra, czekamy. Spójrz na chwilę na ekran, wrzucam ci materiały, tak będzie szybciej.

Na przedniej szybie wyświetliły się akta i zdjęcia z miejsca zdarzenia. Christina kontynuowała:

– Sprawa jest dziwna, bo Echelon nie wykrył aktywności w tym rejonie, a żadna ze znanych nam grup nie przyznała się do ataku. Nasi informatorzy milczą, służby specjalne też nic nie wiedzą, UNAAF również nie ma bladego pojęcia, co zaszło. Jeff, jest poważnie. Jeżeli nie dostaniemy potwierdzenia albo ostrzeżenia od CIA, to znaczy, że mamy do czynienia z zamachem stanu.

– Spokojnie – próbował ostudzić emocje koleżanki. – To na pewno swego rodzaju wendeta za wydarzenia z października. Podejrzewałbym raczej ludzi niż obcych, nie ten rodzaj zamachu. Poza tym czy na pewno nie mieliśmy sygnałów z sieci Echelonu? Na sto procent? Musiało coś być, groźby, zakup broni – rzekł z przekonaniem.

– Nie – odpowiedziała stanowczo Christina. – Tuż po oddaniu strzału zamachowiec pospiesznie spryskał onyxem karabin, następnie zszedł na siedemdziesiąte trzecie piętro i uruchomił alarm przeciwpożarowy. Wiedział, że nie ucieknie bez ujawniania tożsamości, tam roi się od kamer i ochrony, ktoś by go zauważył. A tak? Wyszedł z tłumem około pięciuset ludzi w panice opuszczających budynek z powodu fałszywego alarmu… To zawodowiec, pewnie nie ma po nim już żadnego śladu ani odcisków, ani nagrań z monitoringu…

Jeff poczuł ulgę, wiedząc, że dobrze oczyścił miejsce zbrodni. Sukces. Należało dalej grać w ten sposób, by nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak.

– Odpuśćcie od razu kamery, pewnie uszkodził serwer i nic z tego nie wyciągniecie – podsumował. – Popytam swoich informatorów, czy mają jakieś wieści, ale skoro ty mówisz, że większość naszych milczy, to przyznam, że jesteśmy w dupie. – Udawał rozczarowanego.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo… – przyznała Christina. – Dobra, zostałeś wprowadzony, będę czekać na gościnnym, więc się pospiesz, inaczej Burns cię ukatrupi.

Jeff się rozłączył i rzucił okiem na przysłane materiały. Poza planem ewakuacji budynku jego uwagę zwrócił fakt, że agencja nie wyklucza udziału osób trzecich. Musiał niezwłocznie wyjaśnić tę sprawę i wrzucić im jakąś przekonującą bajeczkę o grupie ekstremistów. Czuł presję i był świadomy, że im prędzej się od tej sprawy uwolni, tym lepiej dla niego. Gdy system szpiegostwa cywilnego Echelon nie wskaże poszlak bądź nie przekaże sygnałów o domniemanym ataku, znaczy to, że ataku dokonał ktoś z wewnątrz. Regulamin w takich przypadkach przewiduje tak zwaną wojnę agencyjną. Każda z agencji, począwszy od wywiadu po organizacje militarne, jest dokładnie analizowana, a jej ważne komórki – przesłuchiwane.

Dalszy rozwój wydarzeń zależał od niego. Jako terenowy agent specjalny pierwszego stopnia mógł liczyć na powierzenie tej sprawy – i to byłoby idealnym rozwiązaniem, bo zostałby wykluczony z kręgu podejrzanych, przynajmniej na jakiś czas. Gorzej, jeśli przydział dostanie inny agent bądź oddział CTU. Wtedy zaczną się konkretne kłopoty.

Plan był prosty: dotrzeć do centrali, zmiękczyć szefa ciepłymi słowami, przejąć sprawę, poprowadzić ją na ślepy tor i zrezygnować z pracy. Musiał to zrobić, bo prędzej czy później wykryją prawdziwego sprawcę. A gdy tak się stanie, powinien być daleko. Zabójstwo to jedno, ale za zabójstwo głowy Państwa Federacji grozi już nie odsiadka, tylko wyrok śmierci.

Po kilku minutach dotarł do dużego budynku ze skromnym parkingiem otoczonym metalową siatką. Obiekt nie wywierał piorunującego wrażenia i zresztą były ku temu podstawy. Policja i inne służby dowiedziały się o tej agencji stosunkowo niedawno, ponieważ dopiero powstaje, a budynek, który został jej przydzielony, jest uważany za tymczasowy. Obniżywszy lot, skierował pojazd do bramek kontrolnych. Stojący tam ochroniarz gestem ręki poprosił o otwarcie szyby i powiedział:

– CTU, oddział NY, proszę okazać dokument bądź określić cel wizyty.

– Stock, sekcja terenowa. – Jeff pokazał odznakę.

– Dziękuję i życzę miłego dnia. Dyrektor Burns oczekuje na pana w trójce – rzekł mężczyzna, po czym otworzył szlaban i wpuścił agenta na plac.

Oczom Jeffa ukazał się częściowo oszklony dwupiętrowy gmach, którego frontową część pokrywała gruba warstwa betonowych bloków przykrytych metalowymi ściankami. Przypominał długą halę magazynową naszpikowaną technologią cybernetyczną.

Zaparkował obok paru innych pojazdów, wyciągnął kartę ID i wysiadł. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na zegarek. Dwunasta trzydzieści. Żywił nadzieję, że nikt nie będzie drążył, gdzie był. Aktywował alarm i ruszył w kierunku głównego wejścia. Minął kilku pracowników biurowych CTU. Jako że był upalny dzień, większość ludzi spędzała przerwę na zewnątrz, by przewietrzyć swoje zmęczone ciężką pracą umysły.

Otworzył przeszklone drzwi i przeszedł do punktu kontrolnego, gdzie stał następny ochroniarz. Umieścił kartę weryfikacyjną w czytniku. Drzwi się otworzyły i mógł przejść przez bramkę bezpieczeństwa. Po kilku minutach znalazł się w lobby. Na ścianie widniał duży logotyp agencji, wokół stało mnóstwo kwiatów doniczkowych. Drewniana podłoga świetnie się komponowała z pokrywającymi ściany wielkimi ciemnymi płytami z tego samego materiału. Pomieszczenie miało trzy odgałęzienia. Zaraz za ścianą naprzeciwko znajdowało się duże półokrągłe biurko, przy którym siedziały dwie recepcjonistki. Jeff skierował się ku prawej odnodze, do pokoju gościnnego. Po drodze grzecznie skinął kobietom głową. Przeźroczyste drzwi otworzyły się w momencie, gdy do nich podszedł. W środku Christina opierała się o blat i przeglądała dokumenty, w tle leciały wiadomości.

– Służby federalne zdążyły już dokładnie sprawdzić One-One Tower. Świadkowie są zgodni co do wersji, jakoby jeden człowiek przedarł się przez zabezpieczenia na dach i obezwładnił policjanta paralizatorem, a następnie oddał z jego snajperki strzał w kierunku prezydenta. – Głos reporterki był wystarczająco donośny, by wszyscy w pomieszczeniu go słyszeli.

– Cześć, Christina. Jak atmosfera? Co wiemy? – odezwał się Jeff.

– Cześć – odpowiedziała smutno i odwróciła się w jego kierunku. Trzymając datapad, skierowała wzrok na telewizor i zaczęła mówić: – Paskudnie to wygląda. Zero konkretnych naocznych świadków. Nasi analitycy już są na miejscu i nie mają dobrych wieści.

– Burns u siebie?

– Tak. Prosił, żeby wszyscy agenci zebrali się za dziesięć minut na odprawie. Masz fart, że zdążyłeś – odpowiedziała stanowczo, nadal przeglądając lokalne wiadomości. – A w ogóle to gdzie byłeś do tej pory? Spencer cię szuka, a medycy mają ci zrobić badania okresowe.

– Weryfikowałem poszlaki w sprawie przecieku. Nic związanego z tym, co mamy teraz – odparł bez wahania.

– W takim razie to będzie najgorsza wymówka, jaką dzisiaj usłyszy Burns. On cię zabije… – stwierdziła, po czym zabrała ze stolika drugi datapad i ruszyła do drzwi. W progu zwróciła się do kolegi: – Chodź, idziemy do konferencyjnego.

Przepuścił ją i poszedł zaraz za nią. W głównym holu rozstawione były biurka analityków i agentów. Wiele osób krzątało się koło swoich stanowisk pracy. Rozmawiając przez telefon i gestykulując nerwowo, wpatrywali się w ogromny ekran. Poruszenie było niesamowite, ludzie zadawali sobie nawzajem pytania i gorączkowo pragnęli odpowiedzi. Jeff zauważył wśród nich swoich kolegów i koleżanki. Miles wklepywał dane na klawiaturze, a obok niego stała Nina, starszy agent do spraw bezpieczeństwa, i wydawała mu polecenia wpatrzona w ekran jego komputera. Trochę dalej agent Derusso popijał wodę z automatu w dość łapczywy sposób – zapewne przez to, że przeżywał całą akcję, ale też z powodu upału. Zauważył Jeffa i skinął głową w jego stronę. Ten zaś, nie pozostając mu dłużny, delikatnie zasalutował jak żołnierz.

Weszli po schodach na pierwsze piętro. W przestronnym pokoju konferencyjnym panowało już małe zamieszanie. Agenci i wybrani przez dyrektora analitycy siedzieli bądź stali, opierając się o ścianę i oglądając program informacyjny. Część w ogóle nie zauważyła, że ktoś wszedł do pomieszczenia, bo jak zaklęci wpatrywali się w ekran. Czarnoskóry mężczyzna żywo dyskutował z kimś przez telefon. Gdy dostrzegł Jeffa i Christinę, skończył rozmowę, po czym powiedział:

– Na wszechmocnego, jesteście! Kurwa, w końcu! – Dyrektor spojrzał na mężczyznę i kontynuował: – Gdzie się, do cholery, podziewałeś od rana?

Odpowiedziała za niego Christina:

– Analizował dane na mieście.

– Jak nam wejdzie lokalny, to dopiero zacznie się analiza – sapnął Richard Burns. – Dobra, siadajcie, mamy temat do obgadania. Jak wiecie, zebrałem was tutaj, ponieważ jakaś menda odstrzeliła nam prezydenta, co się nie zdarzyło od ponad trzystu pięćdziesięciu lat! – Burns oparł się o blat stołu, lustrując twarze zebranych. Patrzył i szukał odpowiedzi w tych wszystkich zbłąkanych spojrzeniach, bo to na nim spoczywało zapanowanie nad całą sytuacją i działaniami Jeffa. – Kontynuując: ustaliłem z obronnymi z działu, że zamachowiec był jeden, brak znanych wspólników, człowiek ubrany w garnitur.

Jeff poczuł ucisk w klatce piersiowej. Spojrzał na swoją koszulę, po czym ją poprawił.

– Elegant pierdolony… – skomentował któryś ze zgromadzonych.

Burns mówił dalej:

– Skurczybyk pojawił się około jedenastej na miejscu. Wszedł do windy… podkreślam: omijając całą ochronę… pojechał na osiemdziesiąte piętro, dostał się na dach i… tutaj ewenement: brak śladów jakiegokolwiek oporu ze strony policjanta. Brak również tajnej obstawy, która miała stać na każdym piętrze. – Burns zajrzał do notatek.

Nim zaczął mówić dalej, młoda agentka Clark zapytała:

– Dyrektorze, ale jak wyszedł z budynku, ominął blokady energetyczne, Secret Service i skanery tożsamości? Przecież aktywność Echelonu w tym rejonie momentalnie wzrosła do dziewięćdziesięciu procent.

Jeden z pracowników, siedzący przy krawędzi stołu, wtrącił się do dyskusji:

– W takim razie wniosek jest jeden… – Po czym zamilkł.

Burns spojrzał na niego. Zestresowany Jeff zerknął na Christinę, a ona bez wahania zapytała:

– Chcecie powiedzieć, że to ktoś z naszych?

Tego pytania obawiali się wszyscy, nawet dyrektor, a był twardym facetem, którego trudno zdusić jakimikolwiek argumentami.

– Na sto procent to nasz facet – skomentowała kolejna osoba.

Christina z oburzeniem odparła:

– A może to kobieta albo obcy, hmm? – Zrobiła minę i rozejrzała się po pozostałych.

– Mamy potwierdzenie, że to mężczyzna rasy ziemskiej białej, sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, dobrze zbudowany, elegancko ubrany i uzbrojony – stwierdził Burns.

– Od kogo pochodzą te informacje? – zapytał Jeff.

– Od powalonego policjanta ze SWAT. Mamy szczęście, bo skubaniec dobrze nam go opisał. Co najlepsze, pamiętał, że tamten wyciągnął odznakę i coś powiedział.

Jeffa zatkało. Miał pewność, że paralizator skutecznie wymaże funkcjonariuszowi pamięć. Zrobiło mu się gorąco, bo zdał sobie sprawę z konsekwencji, jakie go czekają. Jeśli zostanie wzięty na porządne przesłuchanie, w końcu wpadnie, a wyciągnięcie informacji będzie łatwizną dla banku pamięci.

– Cholera… – syknął.

– Chciałeś coś powiedzieć, agencie Stock? – Burns szybko to wyłapał.

– Musicie go natychmiast odseparować w razie powrotu spiskowców. Jest cennym świadkiem – wyjaśnił Jeff.

– Medycy i nasz oddział taktyczny już się tym zajęli. Mamy go pod obstawą w szpitalu, nie spuszczają go z oka, ale jego stan jest niestabilny. Dostał udaru i niestety lekarze musieli go wprowadzić w śpiączkę. Na szczęście przedtem zdążył przekazać część informacji. Tazer mocno go nadwyrężył, dobrze, że UNAAF dorzuciło swoje pięć groszy i pomagają w ochronie świadka. Policjanci też chcą się na coś przydać i mamy tam szczelniejszą ochronę niż tutaj. – Burns rozsiadł się wygodnie w fotelu.

– Mamy coś od wywiadu? – zapytał jeden z agentów.

– Tak. Jest kilka wątków, między innymi o domniemanej korupcji jednego z oddziałów policji. Ktoś zaczął robić dziwne przelewy na różne konta, więc mamy punkt zaczepienia.

– Idź za śladami pieniędzy – dodał jeden z mężczyzn w garniturze.

– Dokładnie! – zgodził się dyrektor. – Stones, zajmij się tym. Sprawdź, kto i skąd otrzymał pieniądze. Yang, jedź na miejsce zdarzenia, zbadaj ślady krwi i zrób oględziny. Trzeba zbadać kulę oraz balistykę wraz z wglądem w ciało, co nie będzie teraz łatwe.

– Się robi, szefie. – Christina zamaszyście wstała i zebrała swoje papiery ze stołu.

Wychodząc, wpadła na kobietę w czerwonym płaszczu. Długie czarne włosy spięte w kucyk zafalowały pod wpływem zderzenia. Chłodne spojrzenie brunetki i pęd, z jakim zamierzała wkroczyć do pokoju, spowodowały, że Yang upuściła dokumenty.

Zwróciło to uwagę reszty. Jeff odwrócił się i spojrzał na piękną, wysoką kobietę. Jej szczupła sylwetka i zielone oczy robiły wrażenie na niejednym mężczyźnie z CTU. To była Michelle Chavezz, partnerka terenowa Stocka.

Burns natychmiast zareagował:

– Chavezz! Do jasnej cholery, gdzie byliście, jak wzywałem? I czemu paradujecie ze Stockiem osobno? Co to ma być? – Zaczął machać rękami z oburzeniem.

– Przepraszam, szefie, ale od razu pojechałam na miejsce zbrodni i znalazłam to, czego te ciołki z technicznego nie mogły znaleźć. – Michelle weszła i zbliżyła się do dyrektora.

Jeff w otępieniu spojrzał na nią, a następnie na Richarda. Zacisnął pięść pod stołem. Był już gotowy wyciągnąć broń, wziąć na zakładniczkę siedzącą obok pannę Stills i wyjść z budynku. Cofając się powoli i trzymając lufę przy skroni kobiety, dotarłby na parking i uciekł swoim samochodem. Zaraz jednak ochłonął, bo Burns ciągnął dyskusję z podwładną:

– Co masz, na wszechmocnego, że ignorujesz moje dyrektywy?

– Odciski palców z obudowy alarmu przeciwpożarowego z siedemdziesiątego trzeciego piętra.

Jeff zerwał się z krzesła i przejął inicjatywę:

– Pierdolisz… Jak?

– To proste. Akurat nikt tamtędy nie przebiegał. Zaryzykowałam i się opłaciło. Musiałam się streszczać ze zbieraniem odłamków, bo gliniarze by je zadeptali. – Rzuciła na blat woreczek z fragmentami stłuczonej szybki.

Zachwycony Burns powiedział:

– Michelle, jesteś genialna! Zabierzcie to do analizy. Chcę mieć jak najszybciej dane tego pajaca. – Nie kryjąc radości, zaczął powtarzać: – Tak, tak, tak, tak!

Jeff odważnie sięgnął po dowód. Otworzył opakowanie i przyjrzał się zawartości. Czuł już tak duży stres, że nie był pewien, czy CTU wie, czy nie. Trafił w sam środek roju pszczół. W jego rękach leżał dowód, który skaże go na śmierć.

– Dobra, wracając do sedna: Stock, weź to i zanieś do laboratorium – nakazał dyrektor. – I przy okazji zrób te cholerne badania okresowe, bo ludzie z medycznego nie dają mi żyć od rana. Michelle, zorganizuj zespół. Zaczynamy intensywne poszukiwania podejrzanego.

– Jasne – odpowiedziała krótko kobieta.

Jeff miał wrażenie, że wykorzystał już całe szczęście w życiu, i dziękował w duchu, że nie wykonał jeszcze tych badań.

– Reszta zostaje w CTU. Pełna gotowość na dalsze rozkazy – kontynuował wydawanie poleceń Burns.

Stock ruszył do laboratorium. Idąc korytarzem, mijał poszczególne pomieszczenia, takie jak pokoje przesłuchań oraz tymczasowy areszt. Betonowe ściany wciąż były w stanie surowym, ale chyba tak już zostanie, bo wystrój agencji nikomu nie robił różnicy. Na końcu korytarza znajdowały się specjalna winda szpitalna oraz schody. Wybrał te drugie, bo stwierdził, że tak będzie szybciej. Minął poziom minus trzy, gdzie znajdowała się kostnica. Dzisiaj raczej się tam nie wybierał, więc pewnie zszedł na niższą kondygnację. Dwaj ochroniarze zmierzyli go wzrokiem i pozwolili mu przejść dalej. Wszechobecny beton i ponura atmosfera sprawiały przytłaczające wrażenie. Krzątający się dookoła specjaliści w białych kitlach dopełniali złowieszczego klimatu.

Mężczyzna skręcił do magazynu medycznego. Przy okienku siedział facet w okularach. Był wyjątkowo pochłonięty lekturą czasopisma.

– Dostanę od pana szkiełko nakrywkowe? – odezwał się Jeff.

– A co to, agenci mają zajęcia z biologii? – zapytał drwiąco laborant.

– Potrzebuję jednego, bo stłukłem koleżance. Widzi pan? Mam tutaj i chcę oddać, a bardzo mi się spieszy… – Pokazał zawartość torebki.

Okularnik chwycił woreczek i przyjrzał się odłamkom.

– A, dobra, to będzie piątka, mam takie jeszcze. No to ładnie pan nabroił. Ale w ramach wyjątku wydam panu tak o, bez dokumentacji, bo widzę, że chyba zależy panu na tym, żeby koleżanka była usatysfakcjonowana. – Mrugnął okiem do Jeffa, oddał mu torebkę strunową, po czym ruszył w stronę regałów, mówiąc do siebie: – Dwójki nieee, trójki… ach, dobra, mam. Piątka. – Sięgnął po pudełeczko, wrócił do lady i podał przedmiot przez okienko.

Jeff wziął szkiełko i ruszył z powrotem ku wyjściu, żegnając się z pracownikiem magazynu:

– Dzięki, kolego. Jak coś, mnie tu nie było. – Po czym opuścił tę sekcję budynku.

Wpadł na genialny plan: stłucze szybkę i ją podmieni. Nikt nie powinien się zorientować w oszustwie. Grubość szkła się zgadzała, więc raczej nie będzie żadnych problemów.

Wszedł do toalety. Sprawdził, czy nikogo w niej nie ma, wysypał do umywalki właściwy dowód, po czym puścił silny strumień wody, by przezroczyste odłamki spłynęły. Uderzył w kartonowe opakowanie pięścią, wyjął jego zawartość, wyrzucił do kosza na śmieci pudełko, a świeżo stłuczone szkiełko wyciągnął z folii i spryskał środkiem na likwidację odcisków – tym samym, którego użył na karabinie. Schował z powrotem fałszywy dowód, wyszedł z toalety i skierował się w stronę laboratorium analizy dowodowej.

Piętro było wydzielone na kilka segmentów, takich jak sala główna, punkt przyjęć próbek, pokój socjalny oraz kilka pomieszczeń przeznaczonych do wykonywania testów na substancjach i dowodach rzeczowych. Laboratorium pełniło również funkcję małej fabryki leków dla znajdującego się kondygnację wyżej szpitala. Jeff użył swojej karty ID do otwarcia drzwi i pewnie ruszył ku punktowi przyjęć. Za ladą siedziała młoda kobieta. Miała ręce złożone jak do modlitwy i wpatrywała się w ekran monitora. Oglądała kanał News 24. Jeff bez problemu słyszał, co nadawali, bo dźwięk ustawiono na wysokim poziomie głośności.

– Służby już w całości odgrodziły teren od gapiów, a każdy budynek w promieniu trzech kilometrów został odpowiednio zabezpieczony. Policja oraz wojsko koordynują działania na miejscu zamachu. Utrudnienia spowodowane blokadą potrwają co najmniej kilka godzin – powiedział korespondent.

– Przepraszam. – Jeff spróbował zwrócić na siebie uwagę.

Kobieta nie zareagowała, słuchała dalej…

– Wedle prawa Federacji na czas niedysponowania bądź śmierci prezydenta urząd przejmuje na okres dwóch miesięcy kanclerz. Sama wspomniana bo oczywiście mowa o Diane Kendall, już obrała stanowisko w tej sprawie. Przenosimy się teraz na Times Square, gdzie kanclerz wydała stosowne oświadczenie…

Jeff chciał ponownie przeszkodzić recepcjonistce w oglądaniu, lecz wolał się przysłuchać temu, co mówi kanclerz. Odwrócił się do innego ekranu.

– Drodzy obywatele Federacji, dzisiejsze wydarzenie zostanie zapamiętane przez wielu jako ogromna tragedia. Łączymy się wszyscy w tym dramatycznym dniu niezależnie od rasy, wieku, koloru skóry, zawodu oraz pochodzenia. Dziś każdy z nas przeżywa śmierć prezydenta równie mocno, jako obywatel Federacji. Pragnę zapowiedzieć, że ludzie odpowiedzialni za zamach zostaną ujęci i postawieni przed oblicze sprawiedliwości. Ich działanie nie uczyniło Federacji słabą i bezbronną. Uczyniło ją silniejszą.

Stock położył woreczek na stół i powiedział donośnym tonem:

– Oddaję próbkę z dzisiejszego zamachu na prezydenta, sprawa priorytetowa, proszę przekazać do realizacji i poinformować agentkę Chavezz o wyniku badania. – Po czym odszedł i truchtem ruszył w stronę schodów na wyższe piętro.

Minął grupkę trzech ochroniarzy także oglądających przemówienie Kendall. Przystanął na moment, by usłyszeć dalszą część relacji…

– Już teraz agenci federalni podejmują działania mające na celu uchwycenie sprawcy. Według informacji od służb specjalnych zamachowiec był jeden i miał z nimi powiązania. Dołożę wszelkich starań, aby przestępca został schwytany w ciągu dwudziestu czterech godzin. Mężczyzna rasy białej, człowiek, obywatel Federacji…

– George, słyszałeś to? Służby specjalne, ja pierdolę – skomentował jeden z ochroniarzy.

– Złapią drania i usmażą, mówię ci, nawet nie potrzeba tych dwudziestu czterech godzin. Nikt nie ucieknie z miasta w tak krótkim czasie. Dobrze, że chłopaki z góry pracują nad tą sprawą, lada chwila będziemy mieli go na centralnym i wtedy się z nim zabawimy – dodał pewnym głosem drugi.

– Nikt się z nikim nie będzie cackał, po prostu go odstrzelą przy aresztowaniu – wtrącił Jeff.

Wszyscy trzej się obrócili i lekko zaskoczeni usiłowali sprawiać wrażenie pracujących, a nie gawędzących.

– Agencie Stock… – Jeden z nich kiwnął Jeffowi głową.

– Dobrze mieć pana na pokładzie, jest pan żywą legendą. Liczymy, że złapiecie tego drania i poślecie mu kulkę za prezydenta. Co jak co, ale głowę Federacji Ziemskiej? – rzekł jeden z mężczyzn podekscytowany faktem spotkania agenta terenowego.

– Oj, będzie się smażył – skomentował drugi ochroniarz.

– Dzięki, chłopaki. A tak nawiasem mówiąc: mamy ważny dowód w laboratorium. Nie pozwólcie nikomu tam wejść bez okazania dokumentów. Sprawdzajcie każdego przy wejściu – powiedział Stock i odszedł w stronę schodów.

– Tak jest! – odparł energicznie ochroniarz, po czym wyciągnął swój osobisty skaner i ustawił się z kolegą, George’em, przy holu na kontrolę nowych osób schodzących do laboratorium.

Jeff minął poziom szpitalny i znów znalazł się na parterze. Już zmierzał do metalowych schodów prowadzących do jego biura, lecz jeden z analityków wstał od biurka, podbiegł i zagrodził mu drogę. Był to Paul Bray, bezpośredni podwładny Christiny, który również brał udział w odprawie razem z innymi po przyjeździe Jeffa.

Ubrał się w schludną białą koszulę, a do pasa przypiął pistolet magnetyczny wraz z odznaką CTU. Wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna w kwiecie wieku nie wyróżniał się niczym niezwykłym na tle pracowników. Lubił niekiedy wyskoczyć w teren, za co czasami zgarniał baty od Burnsa. Lekko poirytowany spojrzał na młodszego kolegę, wyciągnął przed siebie rękę i powiedział:

– Słuchaj, znamy się nie od wczoraj. Wkurza mnie to, że po spotkaniu dostałem fuchę przy biurku, a reszta ma ważniejsze role… Przecież nie będę siedział i wklepywał danych z monitoringu czy wgapiał się w wyciągi z kont…

Jeff bez słowa spróbował go wyminąć.

– Zaczekaj – zatrzymał go Bray. – Sęk w tym, że nie dostałem konkretnego przydziału do sprawy. Znasz mnie, mógłbym robić coś ważniejszego, jak ty czy Chavezz. Po prostu powiedz co, a ja się tym od razu zajmę. – Opuścił ramię i spojrzał przyjaźnie na rozmówcę.

– Okej, pogadam z Burnsem, żeby cię wziął razem z Christiną – odpowiedział Jeff i zobaczył satysfakcję na twarzy Paula.

Bray go przepuścił, uznając tę obietnicę za wiążącą. Wrócił do biurka, czując smak wygranej.

Jeff dostał się na pierwsze piętro. Mijał personel, który kursował pomiędzy parterem a biurem dyrektora. Donoszono mu co chwilę nowe dane do analizy. Burns bardzo lubił być na bieżąco, a najlepiej, jeśli informowano go o przebiegu akcji co dziesięć minut. Dlatego do jego biura często ktoś wchodził, przekazując informacje.

Stock przeszedł przez szklane drzwi i stanął przed samym dyrektorem CTU. Ten siedział przy biurku i nerwowo przeglądał dane na komputerze.

– Burns… – odezwał się agent, przerywając zwierzchnikowi czynność.

– O, jesteś, to dobrze!

– Oddałem próbkę do analizy i powiedziałem, żeby się streszczali, bo to nasz główny dowód w sprawie – wytłumaczył Jeff.

– Doskonale. A teraz zrób, proszę, badania okresowe i przydzielę ci nowe zadanie – rzekł dyrektor z lekkim zniecierpliwieniem, po czym wrócił do analizy raportów.

– Nie powinienem być teraz na przykład z Christiną? Burns, zlituj się, każesz mi iść na badania, a dopiero co zabito głowę państwa…

Nagle do biura wtargnął bez pukania Paul niezrażony tym, że ktoś już jest w pokoju.

– Czego?! – warknął nerwowo Burns.

– Echelon wytypował czterech ludzi zamieszanych w zamach. Za trzy godziny będziemy mieli wynik i poznamy sprawcę. Możemy przyspieszyć ten proces, ale potrzebuję ludzi z finansowego, żeby pomogli nam dostarczyć dane z analizy do centrali – powiedział podekscytowany Bray.

– Wykonać. Weź Hart i Jones – skwitował Richard, parokrotnie machnął ręką i kazał Paulowi wyjść.

– Burns, cholera, zrobię te badania, ale jak dla mnie przestajesz kontrolować to, co się dzieje… – rzucił zirytowany Jeff. – Każesz agentom terenowym siedzieć w CTU, a moich podwładnych wyrzucasz w teren. – Spojrzał na kolegę wciąż stojącego obok, po czym oburzony wypadł z gabinetu i uderzył drzwiami w ścianę.

Zaniepokojony Paul ruszył za kolegą.

– Stary naprawdę nie ogarnia, co się dzieje? – zapytał, schodząc z piętra za Jeffem.

– A jak myślisz? Dawno bym zgarnął gościa, gdybyśmy mogli zacząć poszukiwania w terenie, a teraz zamachowiec pewnie szykuje się do odlotu z Nowego Jorku… – odpowiedział z irytacją.

Wymienili kilka zdań, po czym prędko udał się w stronę sekcji szpitalnej.

Bray również nie był zadowolony z tego, jak został potraktowany. To, co robił od rana, podchodziło pod kpinę. Był zły i miał dość, ale wiedział, że dostał jednoznaczny przydział i nie ma teraz czasu na skargi. Trzeba znaleźć winnego, i to szybko, inaczej polecą głowy. A nie chciałby stracić tej roboty. Ruszył w stronę lobby, wiedząc, że musi szybko znaleźć kogoś do pomocy.

Jeff zszedł schodami tym razem do sekcji szpitalnej. Czuł narastającą presję. Czas kończył się w zastraszającym tempie. Szybko udał się do recepcji i pokazawszy odznakę, poprosił pielęgniarkę o kartę badań do okresówki.

Kobieta piła kawę z białego kubka i czytała wiadomości. Nie odrywając wzroku od datapada, zapytała:

– A zlecenie jest?

– Tak – potwierdził, wyjął z marynarki dokument złożony na cztery części i położył go na blacie. – Na papierze…

Przerwała mu i wskazała ręką kierunek.

– Korytarzem w prawo, pokój numer czternaście, doktor Rulf.

– Dziękuję – odparł zdziwiony, bo pielęgniarka nawet na niego nie zerknęła. Nie potrafiła się oderwać od elektronicznej gazety „Daily New York”.

Pisali tam o zamachu. Nic dziwnego, że dzisiaj nikt z personelu nie był w stanie skupić się na swoich obowiązkach. Taki dzień potrafił rozstroić niejedną osobę. Jeff to wykorzystywał. Żaden z ochroniarzy nie wyłapał pominięcia mnóstwa procedur. To była dobra okazja do zwiania, ale jeszcze nie teraz. Wiedział, że jeśli wyjdzie mimo zakazu, daleko nie umknie – zostanie zgarnięty już na parkingu. Boty strażnicze albo ochroniarze nie potrzebują wiele, by schwytać podejrzanego delikwenta. Elektroniczne tazery szybko zatrzymają każdy pojazd latający i kołowy. „Brak szans na ucieczkę” – pomyślał. Istniał jeden wyjątek: CTU można było opuścić jako cywil, tylko trzeba dobrego pretekstu.

Jeff po kilku minutach dotarł do gabinetu. Poczekał chwilę przy automacie z napojami. Uderzył mocno w obudowę, po czym z zadowoleniem patrzył, jak do podajnika leci cola. Każdy znał ten trik i nikt nigdy nie wsadził do tej cholernej maszyny nawet złamanego kredytu. Jak się okazało już jakiś czas temu, wieszała się przy każdorazowym wrzuceniu monety, więc z przyzwyczajenia traktowano ją jako stoisko z darmowymi napojami.

Kiedy Jeff napił się kilka łyków, poproszono go do pokoju. Jego oczom ukazało się schludnie utrzymane pomieszczenie z masą stolików na kółkach, ekranami oraz płytą środkową, dookoła której znajdowały się mechaniczne ramiona maszyny diagnostycznej. Siedzący za małym biurkiem przy ścianie lekarz odezwał się wesoło:

– Nieczęsto u nas, prawda? Jak widzę w tych waszych spojrzeniach dezorientację, od razu wiem, że to ktoś z innego działu przychodzi do sekcji szpitalnej. Ale dobrze, nie o turystyce będziemy rozmawiać. Co pana do mnie sprowadza?

– Badanie okresowe – odpowiedział Jeff niecierpliwie.

Siedzenie tutaj było bardzo ryzykowne. Postawiono na nogi całą CTU, żeby złapać zamachowca, tyle że jemu właśnie będą sprawdzać wzrok. Jakież byłoby zdziwienie ogółu, gdyby się okazało, że człowiek, który zabił prezydenta, został znaleziony w gabinecie lekarskim agencji antyterrorystycznej. Ale musiał przejść to cholerne badanie, inaczej Burns dostanie szału i nabierze zbędnych podejrzeń. Stock liczył, że zaraz potem dostanie przydział w terenie, wtedy opuszczenie Nowego Jorku stanie się formalnością.

– Dobrze – powiedział doktor i sięgnął po elektroniczną kartę pacjenta. Wczytał dane i przejrzał jego biometrykę. – Aha… – rzekł w zamyśleniu. – Ostatnio robił pan badania, widzę, jeszcze w UNAAF, przed przeprowadzką oddziału, hmm? – mruknął lekko rozczarowany i dodał: – Rozumiem, skąd ten pośpiech. Pan ma nieaktualne dane… To absurd. – Pełen oburzenia spojrzał na Jeffa. – Powinni panu cofnąć odznakę, nie wiadomo, czy pan jest zdolny do służby. Natychmiast przeprowadzimy kompletną diagnostykę organizmu i zdecydujemy o dalszej służbie. Tak nie może być, absolutnie…

Teraz rozumiał, dlaczego dyrektor miał takie ciśnienie na te badania. Wyszło na jaw, że jeden z głównych lekarzy to palant, a jego nadgorliwość przyprawiała o ból głowy. A Burns bardzo nie lubi, gdy boli go głowa. Abstrahując już od postawy tego felczera, niech robi swoje, lepiej mu nie przeszkadzać i udawać idiotę, bo skoro on może cofnąć licencję, to jeszcze umieszczą Jeffa w szpitalu i powiedzą, że ma jakąś kosmiczną bakterię, której nie wyleczył. Trafienie tam jest ostatnią rzeczą, której potrzebował.

– Proszę się rozebrać do pasa i położyć na łóżku. Maszyna rozpocznie diagnostykę i dokona samoleczenia w przypadku wykrycia choroby bądź urazu trwałego. Operacja ta bazowo trwa czterdzieści minut, proszę o cierpliwość. Siostra przyjdzie i poda panu wodę w razie potrzeby.

Stock przytaknął i zaczął zdejmować ubranie.

***

Liczne grono osób nerwowo wstukiwało polecenia na klawiaturze. Część pracowników uważnie wpatrywała się w ekrany monitorów. W wydzielonym pomieszczeniu znajdowała się komórka analityków bezpośrednio zajmujących się weryfikacją informacji oraz interpretacją danych dostarczanych przez sztuczną inteligencję wyłapującą każdą nieprawidłowość w wirtualnej rzeczywistości. Echelon rejestrował ruchy potencjalnych zamachowców, zanim ci w ogóle dokonają ataku bądź złamią prawo, i zazwyczaj był przy tym nieomylny. Dziś wykonywał swoje czynności pełną parą. System skanował po kolei wszystkich obywateli przebywających w mieście. Każde słowo lub czynność w Nowym Jorku miały wkrótce zostać przeanalizowane. Gdy Echelon dostawał konkretne zadanie, z reguły był w stanie uporać się z nim w cztery godziny. Minęły już prawie dwie godziny od zamachu i Chavezz wpadła na trop. Dzięki wyciągom bankowym agent Stones odkrył dwie pokaźne kwoty przelane w różnych odstępach czasu do jednego z policjantów. Ten oficer z grupy snajperów otrzymał premię tydzień wcześniej od urzędu miasta za dobrą służbę. Michelle, która czytała właśnie te dane, doszła do pewnego wniosku.

– Mamy go! – krzyknęła entuzjastycznie.

Kilka osób odwróciło się w jej stronę i przestało śledzić wiadomości oraz zaniechało innych czynności.

– Mims – zawołała młodą analityczkę siedzącą przy komputerze. – Przygotuj mi te wykazy i połóż je na moim biurku.

Ruszyła szybkim krokiem do wyjścia. Mijała ludzi w lobby, a w jej głowie rodził się pomysł. Teraz należało go omówić z innymi agentami. Nigdzie nie widziała Jeffa, więc nie chcąc tracić czasu, poszła prosto do Paula. Skoro dostał przydział przy sekcji C, pewnie przeglądał u siebie informacje o zamachu i weryfikował domniemane komórki terrorystów. Nie było to wybitnie absorbujące zajęcie, więc przerwała mu bez sentymentów i rzuciła na jego biurko swój PDA. Zaskoczony mężczyzna spojrzał najpierw na urządzenie, a później na Michelle.

– Co jest? – zapytał.

– Mam go! Mam skurczybyka! Zobacz tutaj… – Wskazała palcem ekranik wyświetlający wykazy przelewów zleconych przez biuro burmistrza Nowego Jorku.

Paul zapytał od razu:

– Myślisz, że to Pike?
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij