Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Ostatni blef - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 października 2024
46,90
4690 pkt
punktów Virtualo

Ostatni blef - ebook

Marta od kilku tygodni pozostaje w ukryciu, pilnowana przez Niklasa - zaufanego człowieka Kamila. Odcięcie od jakichkolwiek informacji sprawia, że dziewczyna każdego dnia mierzy się z lękiem o swoich bliskich, a w jej głowie kłębią się pytania o to, dlaczego tak właściwie musiała wyjechać z kraju. Tymczasem Kamil, który obiecał dorwać Lupusa, próbuje wstąpić do najbardziej tajemniczej grupy przestępczej. Równocześnie za wszelką cenę stara się trzymać swoją ukochaną z dala od niebezpieczeństwa. Jaką rolę w tej historii odegrają stare listy, które nieoczekiwanie otrzyma Kamil? Marti i Wilku będą musieli zmierzyć się z tajemnicami z przeszłości i zawalczyć o wspólną przyszłość. Czy w końcu będzie im pisane szczęśliwe zakończenie? Dowiecie się tego z finałowego tomu emocjonującej, pełnej miłości, niebezpieczeństwa i zwrotów akcji serii Oszukany czas.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396819130
Rozmiar pliku: 646 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Do pię­tro­wej, oka­za­łej re­zy­den­cji na obrze­żach Le­gio­nowa przy ulicy Par­ko­wej, strze­żo­nej przez grupę naj­bar­dziej za­ufa­nych lu­dzi, wszedł męż­czy­zna, ubrany w ide­al­nie skro­jony gra­na­towy gar­ni­tur – ide­alny był tylko z na­zwy, bo nie czuł się w nim ani ide­al­nie, ani pew­nie, ani na­wet kom­for­towo. Jed­nak szef ce­nił so­bie lu­dzi, któ­rzy po­tra­fili się ele­gancko ubrać, w końcu sam za­wsze wy­glą­dał nie­na­gan­nie.

Krew w jego ży­łach zda­wała się za­go­to­wy­wać – działo się tak za­wsze wtedy, gdy miał spo­tkać się oko w oko z bos­sem. A jak już zdą­żył się prze­ko­nać po tych wielu la­tach służby, szef był na tyle nie­obli­czalną osobą, że nie dało się prze­wi­dzieć, czy wyj­dzie się ze spo­tka­nia z nim ży­wym, czy nie­ko­niecz­nie.

Dziś – jak za­wsze – li­czył na ten pierw­szy sce­na­riusz. Prze­cież nie miał za­miaru gi­nąć.

Skie­ro­wał się w stronę ga­bi­netu, a po­tem nie­pew­nie prze­szedł kilka kro­ków w głąb po­miesz­cze­nia.

– Jak sy­tu­acja? – za­py­tała osoba sie­dząca za ol­brzy­mim, ­ma­ho­nio­wym biur­kiem.

– Mamy wszystko pod kon­trolą – od­po­wie­dział. – Ka­mil przy­jął zle­ce­nie. – Męż­czy­zna za­jął wolne miej­sce na­prze­ciwko szefa. – Nie po­winno być żad­nych pro­ble­mów.

– Co z dziew­czyną? – pa­dło py­ta­nie, a gość mi­mo­wol­nie się skrzy­wił. Łu­dził się, że ten te­mat nie zo­sta­nie po­ru­szony. Prze­cież nie miał kon­kret­nych od­po­wie­dzi. – Mów.

– Po tym, jak wy­sia­dła na lot­ni­sku w Ber­li­nie, ślad po niej za­gi­nął. Moż­liwe, że po­słu­guje się inną toż­sa­mo­ścią, ale pra­cu­jemy nad tym – do­dał, jakby miało to co­kol­wiek zmie­nić. – Mo­ni­to­ru­jemy stare miesz­ka­nie Ka­mila z cza­sów, kiedy miesz­kał w Niem­czech. Może się tam po­jawi.

– Moż­liwe, że nie ma jej już w Eu­ro­pie. Kop­cie głę­biej. Chcę wie­dzieć, gdzie ona jest.

Przez chwilę trwali w nie­wy­god­nej ci­szy.

– Tak wła­ści­wie, to… – za­czął męż­czy­zna i prze­łknął gło­śno ślinę, za co od razu za­ser­wo­wał so­bie men­tal­nego kopa. – Po co to wszystko? – od­wa­żył się za­py­tać.

Je­śli miał ja­ką­kol­wiek na­dzieję na od­po­wiedź, to wzrok roz­mówcy sku­tecz­nie ją roz­wiał. Cza­sami, gdy pa­trzył w te oczy, miał wra­że­nie, jakby pa­trzył wprost w źre­nice dia­bła.

– Ta­kie jest moje ży­cze­nie – usły­szał je­dy­nie.

– Nie mo­gli­by­śmy tego zro­bić ina­czej? Są ła­twiej­sze spo­soby.

Szef zmru­żył oczy na tę jawną nie­sub­or­dy­na­cję.

– Ła­twiej­sze spo­soby mnie nie in­te­re­sują – ode­zwał się lo­do­wa­tym to­nem. – Kiedy doj­dziemy do końca, sam to zro­zu­miesz. A co naj­waż­niej­sze, Ka­mil Wil­czyń­ski to zro­zu­mie.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Marta

– Pro­szę się uspo­koić, Marto. – Usły­sza­łam spo­kojny głos Ni­klasa Mey­era i otwo­rzy­łam oczy, osta­tecz­nie wy­bu­dza­jąc się ze snu.

Od wielu dni mę­czyły mnie kosz­mary, a on był za­wsze bli­sko, żeby w porę za­re­ago­wać. Wła­ści­wie to był je­dyną osobą, z którą mia­łam w ostat­nim cza­sie stycz­ność. Pil­no­wał mnie dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę, trzy­ma­jąc z dala od… No wła­śnie, od czego?

– Prze­pra­szam – szep­nę­łam, pod­no­sząc się na łóżku do po­zy­cji sie­dzą­cej. Czu­łam jak moje czoło zro­siły kro­pelki potu, a ciało nie­kon­tro­lo­wa­nie drżało.

Ni­klas za­pa­lił lampkę na sto­liku noc­nym i po­kój po­ja­śniał od de­li­kat­nego świa­tła.

– Nie mu­sisz za nic prze­pra­szać, Marto.

Na szczę­ście mój opie­kun mó­wił do mnie ła­maną pol­sz­czy­zną, za co by­łam wdzięczna, bo nie zro­zu­mia­ła­bym ani jed­nego słowa po nie­miecku, może za wy­jąt­kiem danke albo gu­ten Mor­gen, a moje imię w jego ustach brzmiało bar­dziej jak „Mar­tha”, z tym cha­rak­te­ry­stycz­nym nie­miec­kim ak­cen­tem.

– Przeze mnie nie mo­żesz się spo­koj­nie wy­spać – po­wie­dzia­łam. – Je­steś na ca­ło­do­bo­wym czu­wa­niu. – Się­gnę­łam po bu­telkę z wodą i zro­bi­łam kilka spo­rych ły­ków.

– Ta­kie jest moje za­da­nie – od­parł, jakby to była naj­nor­mal­niej­sza rzecz na świe­cie.

Ni­klas Meyer był ro­do­wi­tym Niem­cem – dało się to wy­czuć w jego spo­so­bie by­cia. Nie chcia­łam ge­ne­ra­li­zo­wać, ale od­kąd się po­zna­li­śmy, a było to dwa ty­go­dnie temu, po­ka­zał, że był aż do bólu zor­ga­ni­zo­wa­nym czło­wie­kiem. Skoro mó­wił, że opieka nade mną była jego za­da­niem, to by­łam prze­ko­nana, że miał za­miar wy­ko­nać je naj­le­piej, jak tylko po­tra­fił. Tak, jak zo­stało mu to zle­cone…

Nie mia­łam kon­taktu z Ka­mi­lem od czasu, kiedy po­in­for­mo­wał mnie, że mu­simy ucie­kać – a ra­czej nie chcia­łam go mieć. Non stop dzwo­nił i roz­ma­wiał z Ni­kla­sem, a po­tem pró­bo­wał po­roz­ma­wiać ze mną, jed­nak ja ni­gdy nie się­gnę­łam po ko­mórkę. Nie by­łam go­towa na to, żeby usły­szeć jego głos. Nie by­łam go­towa na to, żeby mnie prze­pra­szał albo ko­lejny raz kar­mił kłam­stwami, któ­rych było mię­dzy nami już zbyt wiele. Je­dyne, o co na sa­mym po­czątku po­pro­si­łam Ni­klasa, to żeby do­wie­dział się od Ka­mila, czy moja mama i Sta­szek byli bez­pieczni. Wa­rio­wa­łam ze stra­chu, sa­mej nie mo­gąc się ni­czego do­wie­dzieć, bo swo­jego te­le­fonu mu­sia­łam się po­zbyć tuż po tym, jak wy­lą­do­wa­łam na lot­ni­sku w Ber­li­nie. Prze­ka­zał mi, że oboje byli bez­pieczni i trzy­ma­łam się tego, nie chcąc roz­my­ślać, czy było to ko­lej­nym wy­krę­tem.

– Spró­buj za­snąć – usły­sza­łam. – Jest do­piero druga w nocy.

Zga­sił lampkę i skie­ro­wał się w stronę drzwi od mo­jego po­koju.

– Ile masz lat, Ni­klas? – za­py­ta­łam, za­trzy­mu­jąc go w progu.

– Trzy­dzie­ści pięć.

Wy­da­wało mi się, że miał czter­dziestkę, ale nie po­wie­dzia­łam tego na głos. Pew­nie to, co zdą­żył już prze­żyć, spra­wiło, że zda­wał się star­szy, niż był w rze­czy­wi­sto­ści. A do­my­śla­łam się, że prze­żył nie­jedno… Wi­dzia­łam to w jego oczach.

– A co z twoją ro­dziną?

Nie prze­szka­dzało im, że już tyle czasu był poza do­mem? Tak wła­ści­wie to wie­dzieli, czym się zaj­mo­wał?

– Mam tylko sio­strę – od­po­wie­dział. – Ro­zu­mie, że… cza­sami mu­szę znik­nąć.

Żad­nej dziew­czyny, żony, dzieci? No tak… oni praw­do­po­dob­nie by tego nie zro­zu­mieli.

– Po­wi­nie­neś rzu­cić to za­da­nie w dia­bły – przy­zna­łam po chwili. – Za­jąć się swoim ży­ciem, a nie wy­ko­ny­wać chore roz­kazy Ka­mila.

– Za to, co zro­bił dla mnie Ka­mil, wy­ko­nał­bym każdy jego roz­kaz – po­wie­dział po­waż­nie, choć wy­czu­łam w jego gło­sie nutę roz­ba­wie­nia.

Nie mia­łam za­miaru py­tać, co ta­kiego wspa­nia­ło­myśl­nego zro­bił dla niego Wilku, więc uło­ży­łam się w łóżku, a Ni­klas w końcu za­mknął za sobą drzwi.

Tylu rze­czy chcia­łam się do­wie­dzieć. Tyle py­tań kłę­biło mi się w gło­wie. Dla­czego Ka­mil ze mną nie po­le­ciał? Czy zro­bił to spe­cjal­nie? Co tak na­prawdę mo­gło mi gro­zić? Czy ist­niało ja­kieś re­alne nie­bez­pie­czeń­stwo czy to je­dy­nie prze­wraż­li­wie­nie Ka­mila? Czy za­ła­twił sprawę z Mi­le­wi­czem? Czy Da­niel po­wie­dział ko­muś o ukła­dzie z Ro­ber­tem?

Co się tak na­prawdę działo?

Przez na­stępne go­dziny ci­cho pła­ka­łam, trzy­ma­jąc się za brzuch i za­sta­na­wia­jąc, czy by­li­śmy jesz­cze w sta­nie stwo­rzyć dla na­szego syna nor­malny dom. Z każdą ko­lejną chwilą wąt­pi­łam w to co­raz bar­dziej.

*

– Koń­czy się mleko – po­wie­dzia­łam rano. Do­la­łam so­bie odro­binę do kubka z kawą i usia­dłam na­prze­ciwko Ni­klasa przy kwa­dra­to­wym sto­liku w kuchni. – Przy­da­łoby się zro­bić ja­kieś za­kupy.

– Mo­żesz zro­bić li­stę. Pod­jadę póź­niej do mia­sta.

– Nie mo­gła­bym po­je­chać z tobą? – spy­ta­łam z na­dzieją, choć wie­dzia­łam, jaka bę­dzie od­po­wiedź.

To nie­po­trzebne ry­zyko, Marto.

– To nie­po­trzebne ry­zyko, Marto.

– A co niby ma mi się stać na tym wy­piz­do­wie? – pod­nio­słam głos. – Ka­sjerka za­mknie mnie w lo­dówce? Li­to­ści, ­Ni­klas! Do­staję już tu­taj obłędu!

Miesz­ka­li­śmy w nie­wiel­kim par­te­ro­wym domku na kom­plet­nym od­lu­dziu. Była to ja­kaś wio­ska nie­da­leko gra­nicy ­nie­miecko-au­striac­kiej, choć do­okoła nie wi­dzia­łam stąd żad­nych za­bu­do­wań. By­li­śmy w tej głu­szy zu­peł­nie sami, oto­czeni je­dy­nie drze­wami. Nie ko­rzy­sta­li­śmy z in­ter­netu, nie było tu także te­le­wi­zora, więc nie mia­łam na­wet po­ję­cia, co działo się na świe­cie. Rów­nie do­brze mo­gła wy­buch­nąć wojna, a ja nie mia­ła­bym o tym bla­dego po­ję­cia. Cu­dem tech­niki był tu­taj ni­kły za­sięg, choć do­my­śla­łam się, że to był je­den z wa­run­ków, bo Ka­mil mu­siał się ja­koś ko­mu­ni­ko­wać z Mey­erem – i ko­mu­ni­ko­wał się o sta­łych, okre­ślo­nych po­rach. Chcia­łam w końcu zo­ba­czyć ja­kąś inną żywą osobę, bo jesz­cze chwila, a za­czę­ła­bym my­śleć, że zo­sta­li­śmy na świe­cie już tylko my.

Ży­li­śmy w tej no­rze jak ja­cyś cho­lerni pu­stel­nicy i po­woli prze­sta­wało mi się to po­do­bać.

Nie. Po­prawka. Wkur­wiało mnie to po­nad wszelką miarę!

– Przy­kro mi – ode­zwał się. – Na ra­zie tak musi być.

Spoj­rza­łam na niego wście­kła i z kub­kiem kawy wy­szłam przed dom po­od­dy­chać świe­żym po­wie­trzem. Mu­sia­łam ko­rzy­stać z tego przy­wi­leju, bo może nie­długo za­broni mi na­wet tego. Może wkrótce nie będę mo­gła na­wet wyjść ze swo­jej cho­ler­nej sy­pialni!

– Skur­wiel – wark­nę­łam pod no­sem.

W rze­czy­wi­sto­ści cały mój gniew był skie­ro­wany w stronę Ka­mila, ale skoro go tu­taj nie było, mo­głam do woli wy­ży­wać się na Ni­kla­sie, choć w ca­łej tej sy­tu­acji nie było żad­nej jego winy. Je­dy­nym jego błę­dem było to, że słu­chał się we wszyst­kim, co mó­wił mój na­rze­czony.

Za­czę­łam bez­wied­nie ob­ra­cać pier­ścio­nek na palcu, wpa­tru­jąc się w las przede mną. Nie za­uwa­ży­łam, kiedy Ni­klas po­ja­wił się obok mnie.

– Marta?

Spoj­rza­łam na niego. Trzy­mał wy­cią­gniętą w moją stronę starą ko­mórkę, którą uży­wało się we wcze­snych la­tach dwu­ty­sięcz­nych.

Boże, co za ab­surd!

– Chcesz z nim po­roz­ma­wiać?

Pa­trzy­łam na ten te­le­fon, jakby był ty­ka­jącą bombą. Mo­głam za­dać Wil­kowi mi­lion py­tań, tylko czy na któ­re­kol­wiek by od­po­wie­dział?

– Po­wiedz mu, że nie mam ochoty – po­wie­dzia­łam to na tyle gło­śno, żeby te słowa do niego do­le­ciały. Chcia­łam go zra­nić choć w nie­wiel­kim stop­niu.

– Po­wie­działa, że… – za­czął Ni­klas, przy­kła­da­jąc te­le­fon do ucha, ale urwał, słu­cha­jąc tego, co Ka­mil miał do po­wie­dze­nia. – W po­rządku – za­koń­czył roz­mowę i za­czął na mnie pa­trzeć, jakby ocze­ki­wał ode mnie ja­kiejś od­po­wie­dzi.

– No co? – rzu­ci­łam wy­zy­wa­jąco.

– Dla­czego to ro­bisz? Dla­czego z nim nie po­roz­ma­wiasz?

– Sły­sza­łeś dla­czego. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami, jakby to nie było nic ta­kiego. – Nie mam ochoty.

– To wer­sja dla Ka­mila – od­parł. – A wer­sja praw­dziwa?

Mia­łam za­miar znów wy­ła­do­wać na nim swoją fru­stra­cję, ale w ostat­nim mo­men­cie się po­wstrzy­ma­łam.

– Daj mi spo­kój. – Wy­mi­nę­łam go i wró­ci­łam do domu.

Usia­dłam na ka­na­pie w sa­lo­nie i za­czę­łam ro­bić li­stę za­ku­pów. Po chwili Ni­klas do­łą­czył do mnie, a ja po­da­łam mu kartkę. Zer­k­nął na nią.

– Co to jest gałka musz­ka­to­łowa? – Zmarsz­czył brwi i spoj­rzał na mnie ze zdzi­wie­niem.

Par­sk­nę­łam śmie­chem, sły­sząc, jak to wy­mó­wił.

Się­gnę­łam po słow­nik pol­sko-nie­miecki, który le­żał na stole i wy­jąt­kowo czę­sto nam się przy­da­wał.

– To taka przy­prawa – rzu­ci­łam, kart­ku­jąc strony. – O, tu­taj jest… Z tego, co tu jest na­pi­sane, to… Mu­skat­nuss.

Spoj­rza­łam na Ni­klasa, a ten kiw­nął głową na znak, że ro­zu­mie, więc mia­łam na­dzieję, że na­prawdę wie­dział, o co mi cho­dziło, bo chcia­łam dziś zro­bić wa­rzywa pod be­sza­me­lem i gałka musz­ka­to­łowa była tu­taj klu­czowa.

Chyba je­dy­nym, co trzy­mało mnie jako tako przy zdro­wych zmy­słach w trak­cie tego sza­leń­stwa, było go­to­wa­nie. Wtedy odro­binę się uspo­ka­ja­łam, choć w mo­jej gło­wie kłę­biły się py­ta­nia o mój blog, do któ­rego nie mia­łam do­stępu, o książkę, która po­winna się wła­śnie two­rzyć, i o masę in­nych rze­czy. Na pewno Ju­lita pró­bo­wała się ze mną setki razy skon­tak­to­wać…

– To jadę – ode­zwał się. – Nie bę­dzie mnie dwa­dzie­ścia mi­nut.

Dwa­dzie­ścia mi­nut. Wszystko jak w ze­garku.

– Nie bo­isz się, że ucieknę? – spy­ta­łam, a on przez mo­ment ba­daw­czo mi się przy­glą­dał, jakby oce­nia­jąc, czy rze­czy­wi­ście by­ła­bym w sta­nie to zro­bić. – Nie martw się. – Wes­tchnę­łam zre­zy­gno­wana. – Nie je­stem aż tak głu­pia. W ra­zie czego wiem, gdzie trzy­mamy za­pa­sową spluwę, więc je­śli ktoś nie­pro­szony się tu­taj zbliży, to z przy­jem­no­ścią od­strzelę mu łeb.

To ostat­nie oczy­wi­ście nie było prawdą – na­wet nie wie­dzia­łam, czy by­ła­bym zdolna, by w ko­go­kol­wiek wy­mie­rzyć broń, a co do­piero strze­lić.

– W ogóle nie uwa­żam, że je­steś głu­pia, Marto – ode­zwał się. – Chciał­bym tylko, że­byś była roz­sądna.

Nie po­wie­dział już nic wię­cej, tylko wy­szedł z domu, a wkrótce po­tem od­pa­lił sa­mo­chód i od­je­chał.

– Mój roz­są­dek skoń­czył się w chwili, kiedy do­pu­ści­łam ­Ka­mila Wil­czyń­skiego z po­wro­tem do swo­jego ży­cia – mruk­nę­łam do sie­bie.ROZDZIAŁ DRUGI

Ka­mil

– Ro­bimy to na mo­ich wa­run­kach, tak jak po­wie­dzia­łem na sa­mym po­czątku. Nikt nie wpier­dala się w moje me­tody. Je­śli będę po­trze­bo­wał ja­kie­go­kol­wiek wspar­cia, dam znać.

– Pro­blem po­lega na tym, że twoje me­tody nie­ko­niecz­nie po­do­bają się gó­rze – ode­zwał się Dą­brow­ski. – Prze­kro­czy­łeś swoje upraw­nie­nia wię­cej razy, niż wszy­scy inni ra­zem wzięci.

Wła­śnie dla­tego je­stem od nich wszyst­kich lep­szy.

– To wam naj­bar­dziej za­leży na zła­pa­niu Lu­pusa, ko­men­dan­cie, a nie mnie – po­wie­dzia­łem, mimo że była to naj­więk­sza bzdura ze wszyst­kich. Ale on nie mu­siał o tym wie­dzieć. Nie mógł wie­dzieć.

Spo­tka­li­śmy się w Gdań­skim Ba­rze Mlecz­nym, nie­da­leko jego miesz­ka­nia, na jego prośbę. Od po­nad dwóch ty­go­dni nie wi­dziano mnie na ko­men­dzie, bo ofi­cjal­nie od­sze­dłem z tej ro­boty. Jed­nak nie­ofi­cjal­nie, o czym wie­działo za­le­d­wie kilka osób, przy­ją­łem zle­ce­nie zła­pa­nia Lu­pusa. Ro­bi­łem to na wła­sną rękę, bez ja­kiej­kol­wiek po­mocy in­nych, bez wspar­cia, bo wła­śnie taki był mój plan. Mu­sia­łem zdo­być za­ufa­nie jego lu­dzi, żeby osta­tecz­nie go do­rwać. Tyle, że nie ro­bi­łem tego dla po­li­cji. Ro­bi­łem to dla Mi­le­wi­cza.

– Od­po­wia­dam głową za tę ak­cję, Wil­czyń­ski. Wiem, że dasz radę zła­pać tego skur­wy­syna, ale ile tru­pów to bę­dzie kosz­to­wać? Moż­liwe, że nie bę­dziemy w sta­nie za­tu­szo­wać wszyst­kiego.

– Z ca­łym sza­cun­kiem, ale trzeba było my­śleć o tym wcze­śniej, sze­fie. Je­śli chce się zła­pać grubą rybę, trzeba po­świę­cić płotki. Ja mogę się w każ­dej chwili usu­nąć, je­śli wam to nie od­po­wiada, ale sam pan wie, że in­nego doj­ścia do niego nie bę­dzie. To nie jest mi­sja, w któ­rej wy­pada grać czy­sto.

Nie ba­łem się, że mo­gliby mnie od­su­nąć od tego za­da­nia i prze­kre­ślić całą ak­cję. Do­sko­nale wie­dzia­łem, że nie zre­zy­gnują. Mieli ci­śnie­nie i mu­sieli uwie­rzyć, że by­łem ich je­dyną na­dzieją na po­wo­dze­nie. Ja z ko­lei mu­sia­łem „na pa­pie­rze” dzia­łać dla nich, żeby osta­tecz­nie Mi­le­wicz był kryty.

Mia­łem bar­dzo pro­ste za­da­nie – do­rwać Lu­pusa, prze­ka­zać go Mi­le­wi­czowi i mieć w du­pie, co ten skur­wiel ma za­miar z nim zro­bić. A w mię­dzy­cza­sie trzy­mać Marti z da­leka od tego wszyst­kiego.

Póki wie­dzia­łem, że była bez­pieczna i nikt nie miał po­ję­cia, gdzie się znaj­do­wała, mo­głem bez pro­blemu za­jąć się sprawą. Mo­gła być za to na mnie wście­kła, ale gdy­bym mu­siał, drugi raz po­stą­pił­bym tak samo.

– Da­niel nie ro­biłby ta­kich pro­ble­mów, jak ty, ale też nie dałby so­bie rady z Lu­pu­sem. Tego je­stem pe­wien – po­wie­dział Dą­brow­ski, a mnie w mo­men­cie coś ści­snęło w żo­łądku. – Co mu strze­liło do łba, żeby tak z dnia na dzień od­cho­dzić?

Na­stęp­nego dnia, po tym, jak do­ga­da­łem się z Mi­le­wi­czem, Da­niel od­dał od­znakę i broń, prak­tycz­nie bez słowa wy­ja­śnie­nia od­cho­dząc z ro­boty. Je­dyne, co wtedy usły­szał ­ko­men­dant, to że Da­niel rzuca wszystko w pizdu i ma za­miar wy­je­chać za gra­nicę.

Cał­kiem moż­liwe, że ktoś się na to na­brał, ale w prak­tyce je­dy­nie ja wie­dzia­łem, co było na rze­czy. Mi­le­wicz nie do­trzy­mał słowa. Miał po­zbyć się sa­mych do­wo­dów, a praw­do­po­dob­nie usu­nął także Da­niela. Każ­dego można było za­szan­ta­żo­wać, nie było na tym świe­cie osoby, która nie mia­łaby choćby jed­nego, naj­mniej­szego, sła­bego punktu. Lu­dzie Mi­le­wi­cza go zna­leźli, ale to nie wy­star­czyło, żeby Da­niel trzy­mał gębę na kłódkę. Mu­sieli mieć pew­ność, że ni­gdy się nie wy­sy­pie.

By­łem pe­wien, że nikt ni­gdy nie od­naj­dzie ciała.

By­łem też pe­wien, że to wy­łącz­nie moja wina, bo przez mój błąd tak mu­siało się to za­koń­czyć.

To, co wy­da­rzyło się z Da­nie­lem, jesz­cze bar­dziej utwier­dziło mnie w prze­ko­na­niu, że Marti po­winna być te­raz do­kład­nie w tym miej­scu, w któ­rym obec­nie się znaj­do­wała. Nie było to dla nas naj­lep­sze roz­wią­za­nie, ale je­dyne słuszne i roz­sądne, które mia­łem.

Nic nie od­po­wia­da­łem, więc ko­men­dant uznał, że nie ­in­te­re­so­wało mnie to, że mieli z czymś pro­blem.

– Do­brze – zgo­dził się w końcu. – Rób, co masz ro­bić, Wil­czyń­ski. Tylko nie choj­ra­kuj, jak to masz w zwy­czaju, i pa­mię­taj, że te skur­wy­syny nie cofną się przed ni­czym.

– To tra­fili na rów­nego so­bie, ko­men­dan­cie.

Ja też nie mam za­miaru ich oszczę­dzić.

Nie, je­śli na szali znaj­do­wało się tak wiele.

*

Kiedy wró­ci­łem na Pragę, przed drzwiami miesz­ka­nia cze­kał na mnie Sta­szek. Za­klą­łem w du­chu i bez słowa we­szli­śmy do środka.

Skie­ro­wa­łem się od razu w stronę ka­napy i usia­dłem, ciężko od­chy­la­jąc głowę do tyłu i przy­my­ka­jąc po­wieki. Mia­łem na­dzieję na chwilę spo­koju, ale by­łem pe­wien, że ta wi­zyta do spo­koj­nych na­le­żeć nie bę­dzie.

– Gdzie ona jest? – ode­zwał się.

To py­ta­nie sły­sza­łem co naj­mniej kilka razy dzien­nie od niego albo od matki Marti. Za każ­dym ra­zem nie mia­łem dla nich wy­star­cza­ją­cej od­po­wie­dzi.

– W bez­piecz­nym miej­scu.

– Do kurwy nę­dzy, Wilku! – krzyk­nął. – Mam prawo wie­dzieć, gdzie jest moja przy­ja­ciółka i z nią po­roz­ma­wiać! Co to ma być? Ja­kaś twoja chora gra, w któ­rej uży­wasz nas jako swo­ich pion­ków?

– Od­puść, Sta­szek – po­wie­dzia­łem spo­koj­nie, bo wy­czu­wa­łem, że już za­czął się na­krę­cać. – Je­śli ci mó­wię, że nie po­wi­nie­neś wie­dzieć nic wię­cej, to tak wła­śnie jest.

– Niby dla­czego? Wy­tłu­macz mi to, bo, kurwa, nie ro­zu­miem! Ona jest w ciąży! Je­śli coś im się sta­nie, to bę­dzie twoja wina!

Na­resz­cie na niego spoj­rza­łem i mógł­bym przy­siąc, że ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łem ta­kiej nie­chęci w jego oczach. Nie­chęci skie­ro­wa­nej pro­sto we mnie.

– Nic im się nie sta­nie – szep­ną­łem. Nie mo­głem na­wet my­śleć o ta­kim sce­na­riu­szu, bo od razu łeb mi się go­to­wał.

– Oczy­wi­ście – za­śmiał się zu­peł­nie bez hu­moru. – Bo mówi tak wielki Ka­mil Wil­czyń­ski, który dba tylko i wy­łącz­nie o swoje brudne in­te­resy! Wiesz co? Na sa­mym po­czątku prze­ko­ny­wa­łem Martę, żeby dała ci szansę, wie­rzy­łem, że je­ste­ście dla sie­bie stwo­rzeni. Ale te­raz? Te­raz my­ślę, że je­steś dla niej prze­kleń­stwem. To ty spro­wa­dzi­łeś na nią całe nie­bez­pie­czeń­stwo, nikt inny! My­ślisz, że ją chro­nisz? Prę­dzej ją za­bi­jesz, niż ura­tu­jesz!

Za­ci­sną­łem dło­nie w pię­ści i zna­la­złem się przed nim tak szybko, że na­wet nie zdą­żył mru­gnąć.

Mi­mo­wol­nie się cof­nął.

– Wyjdź stąd – po­wie­dzia­łem przez za­ci­śnięte zęby.

– Bo co? – ode­zwał się po dłuż­szej chwili. – Po­bi­jesz mnie? – Po­krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. – Nie spo­dzie­wa­łem się, że kie­dy­kol­wiek to po­wiem, Wilku, ale le­piej dla nas wszyst­kich, a w szcze­gól­no­ści dla Marty, by­łoby, gdy­byś nie wró­cił z tam­tej wojny. Gdyby cię tam za­bili. By­łoby mniej pro­ble­mów.

Nie po­wie­dział już nic wię­cej. Ob­ró­cił się i wy­szedł z miesz­ka­nia, z hu­kiem za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

Chwilę póź­niej moja za­ci­śnięta pięść zde­rzyła się ze ścianą. I jesz­cze raz. I ko­lejny.

By­łem taki wście­kły…

Nie po­tra­fi­łem prze­go­nić z mo­jej głowy tych wszyst­kich my­śli, które wy­raź­nie krzy­czały, że spro­wa­dzi­łem na swoją ro­dzinę nie­bez­pie­czeń­stwo, że to wszystko, co miało te­raz miej­sce, było moją winą.

Mia­łem ochotę schlać się do nie­przy­tom­no­ści i choć na mo­ment uci­szyć po­czu­cie wstydu i tej cho­ler­nej obawy, która co­raz moc­niej za­czy­nała mnie na­wie­dzać. Ale nie mo­głem się od­ciąć. Mu­sia­łem do­pro­wa­dzić tę sprawę do końca.

Choć prze­czu­cie mó­wiło, że to był do­piero po­czą­tek.ROZDZIAŁ TRZECI

Marta

– Za­py­taj ją, czy wszystko jest w po­rządku – po­pro­si­łam Ni­klasa. – Tylko na tym mi za­leży – szep­nę­łam, po­wstrzy­mu­jąc na­pły­wa­jące mi do oczu łzy. – Tylko na tym.

Do na­szego domu na od­lu­dziu ja­kiś czas temu przy­je­chała le­karka, żeby mnie prze­ba­dać. Te­raz we troje znaj­do­wa­li­śmy się w mo­jej sy­pialni, a ona ro­biła mi USG za po­mocą sprzętu, który wcze­śniej roz­ło­żyła. Nie po­tra­fi­łam się z nią po­ro­zu­mieć, bo nie znała an­giel­skiego, po­słu­gi­wała się tylko nie­miec­kim, dla­tego Ni­klas był mi tu­taj po­trzebny. Może i było to nie­kom­for­towe, ale nie zwa­ża­łam na to. Mu­sia­łam się do­wie­dzieć, czy z dziec­kiem jest wszystko do­brze.

Moja sy­tu­acja z pew­no­ścią nie grze­szyła nor­mal­no­ścią. Po­win­nam się ni­czym nie przej­mo­wać, nie stre­so­wać. Po­win­nam mieć te­raz przy so­bie swo­jego na­rze­czo­nego, który trzy­małby mnie za rękę i się do mnie uśmie­chał, za­pew­nia­jąc, że ze wszyst­kim so­bie po­ra­dzimy.

A tym­cza­sem le­ża­łam na łóżku w ja­kiejś wiej­skiej cha­cie, ba­dała mnie Niemka, któ­rej nie ro­zu­mia­łam, i wszyst­kiemu przy­glą­dał się fa­cet, któ­rego Wilku wy­na­jął do pil­no­wa­nia mnie.

Czy coś mo­gło mnie jesz­cze zdzi­wić? Sama chcia­ła­bym to wie­dzieć.

Mia­łam na­dzieję, że ży­cie nie szy­ko­wało mi wię­cej ta­kich nie­spo­dzia­nek.

Mój opie­kun tłu­ma­czył każde słowo gi­ne­ko­lożki, a ja słu­cha­łam i z każdą mi­ja­jącą se­kundą uspo­ka­ja­łam się – przy­naj­mniej na tyle, na ile mo­głam w tej sy­tu­acji.

– Twój syn roz­wija się pra­wi­dłowo, Marto – usły­sza­łam na ko­niec ci­chy głos Ni­klasa i spoj­rza­łam na niego. – Nie martw się. Pro­szę.

W jego oczach nie do­strze­ga­łam obawy. Gdyby coś było nie w po­rządku, na pewno by mi to prze­ka­zał. Mu­sia­łam mu za­ufać – nie mia­łam in­nego wyj­ścia.

– Dzię­kuję – szep­nę­łam.

Kiw­nął głową, lekko się do mnie uśmie­cha­jąc, a po­tem po­wie­dział, że za­czeka za drzwiami i wkrótce wy­szedł z po­koju.

Gdy le­karka także w końcu opu­ściła moją sy­pial­nię, za­bie­ra­jąc ze sobą cały sprzęt do ba­dań, sta­nę­łam przed lu­strem i spoj­rza­łam na swoje od­bi­cie. Ob­ró­ci­łam się pro­fi­lem i przy­ło­ży­łam dło­nie do brzu­cha, który był już za­okrą­glony.

– W końcu na­prawdę wi­dzę, że tam ro­śniesz – szep­nę­łam, do­strze­ga­jąc u sie­bie wy­raźne zmiany. – Szkoda, że ta­tuś tego nie wi­dzi.

Ostat­nimi czasy moim je­dy­nym ubio­rem stał się dres. Ni­klas ku­pił mi kilka kom­ple­tów w su­per­mar­ke­cie, do któ­rego jeź­dził ro­bić za­kupy, bo nie było szans, bym wci­snęła swój ty­łek w dżinsy, w któ­rych wy­je­cha­łam z War­szawy. Na po­czątku krę­po­wa­łam się pro­sić go o ja­kieś naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy, w tym przede wszyst­kim bie­li­znę, ale póź­niej uświa­do­mi­łam so­bie, że wła­śnie tak wy­glą­dała te­raz moja „nor­mal­ność” i w pew­nym stop­niu mu­sia­łam ją za­ak­cep­to­wać.

Mimo że nie chcia­łam, to… mu­sia­łam.

Ale prze­cież nie tak to miało wy­glą­dać…

W pią­tym mie­siącu ciąży mie­li­śmy z Ka­mi­lem wpro­wa­dzić się już do no­wego miesz­ka­nia… Czy on w ogóle zaj­mo­wał się tym miesz­ka­niem, czy zo­stało to cał­ko­wi­cie ze­pchnięte na święte ni­gdy?

Gdy to wszystko na­resz­cie się za­koń­czy, czy bę­dziemy po­tra­fili nor­mal­nie żyć?

– Marto? – usły­sza­łam tuż za sobą i w mo­men­cie prze­nio­słam wzrok na Ni­klasa. Mu­sia­łam się za­my­ślić, bo na­wet nie za­uwa­ży­łam, kiedy wszedł do po­koju. – Chcesz? – za­py­tał, bacz­nie mnie ob­ser­wu­jąc i wy­cią­ga­jąc ku mnie dłoń, w któ­rej trzy­mał te­le­fon.

Na li­nii na pewno znaj­do­wał się Ka­mil.

Czy chcia­łam usły­szeć jego głos? Czy chcia­łam z nim po­roz­ma­wiać?

Tak bar­dzo mi go bra­ko­wało. Po co się oszu­ki­wa­łam? Fakt, by­łam na niego nie­moż­li­wie wście­kła za to, co zro­bił, ale to było tak na­prawdę ni­czym w po­rów­na­niu z tym, jak za nim tę­sk­ni­łam. Je­śli tylko go usły­szę, do­sko­nale wie­dząc, że nie mogę go zo­ba­czyć i do­tknąć, to się roz­padnę…

Ale to sil­niej­sze ode mnie… Po­trze­buję go…

Drżącą dło­nią chwy­ci­łam za ko­mórkę, a Ni­klas zo­sta­wił mnie samą i za­mknął za sobą drzwi. Usia­dłam na brzegu łóżka i po­woli przy­ło­ży­łam słu­chawkę do ucha.

Wzię­łam ury­wany od­dech.

– Marti? – ode­zwał się, a ja przy­mknę­łam po­wieki na sam dźwięk jego głosu.

Niby ta­kie jedno pro­ste słowo. Moje imię. A wy­po­wie­dział je, jakby było naj­waż­niej­sze na świe­cie. Jakby po­trze­bo­wał się go chwy­cić, by móc utrzy­mać się na po­wierzchni.

– Tak bar­dzo za tobą tę­sk­nię, Wilku – wy­zna­łam. – I je­stem na cie­bie wście­kła, jak ja­sna cho­lera!

Na­wet nie sta­ra­łam się po­wstrzy­my­wać na­pły­wa­ją­cych do oczu łez. Słone kro­ple za­częły mi spły­wać po po­licz­kach i wkrótce moja twarz była już cała mo­kra. W ostat­nim cza­sie ciężko mi było kon­tro­lo­wać wła­sne emo­cje. By­łam roz­chwiana jak jesz­cze ni­gdy wcze­śniej. Nie wie­dzia­łam, czy bar­dziej było to spo­wo­do­wane cią­żo­wymi hor­mo­nami, czy może obawą przed na­szą wspólną przy­szło­ścią. Ale z całą pew­no­ścią ta mie­szanka oka­zy­wała się dla mnie wręcz wy­bu­chowa. Nie­kiedy nie roz­po­zna­wa­łam sa­mej sie­bie.

– Twoje łzy miaż­dżą mi serce – usły­sza­łam i do­piero po chwili zro­zu­mia­łam, że wy­po­wie­dział je­den z wer­sów na­szej pio­senki W desz­czu ma­leń­kich żół­tych kwia­tów, co spo­wo­do­wało, że w tej chwili nie tylko jego serce było kie­re­szo­wane.

– Cza­sami od­no­szę wra­że­nie, że moje już zo­stało zmiaż­dżone – szep­nę­łam.

– Mam na­dzieję, że nie na tyle, bym nie mógł go po­skła­dać. – Ja także mam taką na­dzieję. – Też za tobą tę­sk­nię, ­Marti – po­wie­dział ci­cho. – Tak bar­dzo, że to boli.

Po­ło­ży­łam się na łóżku, kła­dąc głowę na po­duszce, i za­mknę­łam oczy. Chcia­łam słu­chać tylko jego głosu i wy­obra­żać so­bie, że był tuż obok. Przy­ci­snę­łam moc­niej słu­chawkę do ucha, jak­bym dzięki temu mo­gła być bli­żej niego.

– Ile to wszystko jesz­cze po­trwa? Kiedy będę mo­gła wró­cić? – Jego je­dyną od­po­wie­dzią było cięż­kie wes­tchnie­nie, które mó­wiło wię­cej, niż można by są­dzić. Z tru­dem po­wstrzy­ma­łam się przed próbą zma­te­ria­li­zo­wa­nia się po dru­giej stro­nie słu­chawki i po­trzą­śnię­cia nim tak mocno, że wy­do­by­ła­bym wszyst­kie ta­jem­nice, które w dal­szym ciągu skry­wał, my­śląc, że tak jest dla mnie le­piej. – Z mamą i Stasz­kiem wszystko okej? – za­py­ta­łam po chwili.

– Chcą mi urwać łeb za to, że nie wie­dzą, gdzie je­steś. Poza tym wszystko okej.

– Prze­każ im, żeby się nie mar­twili – rzu­ci­łam, choć do­sko­nale wie­dzia­łam, że ta­kie słowa były nic nie­warte. I tak będą się o mnie mar­twić, do­kład­nie tak samo, jak ja o nich. – Po­wiedz mi to, co mo­żesz, Wilku – po­pro­si­łam. Mu­sia­łam po­znać choć ka­wa­łek prawdy. Mu­sia­łam wie­dzieć, co się tam działo. – Nie ocze­kuję, że zdra­dzisz mi wszystko – do­da­łam. – Po­wiedz choć część. Albo po­wiedz, że nie­długo to wszystko się skoń­czy i znów bę­dziemy ra­zem. Mie­li­śmy dzia­łać wspól­nie, a tym­cza­sem je­stem na ja­kimś pie­przo­nym od­lu­dziu, a ty ko­lejny raz pa­lisz świat, pró­bu­jąc nas ura­to­wać.

Nie chcia­łam na­wet my­śleć, ile je­ste­śmy jesz­cze w sta­nie znieść, nim te pło­mie­nie w końcu nas po­chłoną.

– Prze­pra­szam – usły­sza­łam. – Ale na ra­zie tak musi być. Nie mogę po­zwo­lić, by kto­kol­wiek do­wie­dział się, gdzie je­steś. Przede wszyst­kim za­leży mi na twoim bez­pie­czeń­stwie. Je­śli wiem, że znaj­du­jesz się z dala od tego syfu, to mogę tu dzia­łać.

– Ktoś może mnie szu­kać?

– Je­stem pe­wien, że to ro­bią.

– Kto? – za­py­ta­łam.

– Lu­dzie Mi­le­wi­cza – rzu­cił, a ja, sły­sząc to na­zwi­sko, w mo­men­cie otwo­rzy­łam oczy i ro­zej­rza­łam się po po­koju, jakby ten po­twór w każ­dej chwili mógł tu­taj wejść i mnie skrzyw­dzić. – Uga­da­łem się z nim, ale to nie jest czło­wiek, który wie­rzy w ciemno w moje słowa. Musi mieć za­pew­nie­nie. I to ty by­ła­byś tym za­pew­nie­niem – do­dał Ka­mil.

Wes­tchnę­łam głę­boko i po­krę­ci­łam głową.

Je­śli w grę wcho­dził Wik­tor Mi­le­wicz, to nie mo­gło zwia­sto­wać ni­czego do­brego.

– Co mu obie­ca­łeś? – Chcia­łam wie­dzieć, choć wła­ści­wie każda od­po­wiedź na to py­ta­nie mo­gła być prze­ra­ża­jąca. Ten dia­beł w ludz­kiej skó­rze z pew­no­ścią nie po­trze­bo­wał ja­kiejś bła­hostki. Mu­siało cho­dzić o coś po­waż­nego. I na pewno nie­bez­piecz­nego.

– Mu­szę do­rwać dla niego Lu­pusa.

Nie mia­łam po­ję­cia, o kogo cho­dziło.

– To zna­czy? – Zmarsz­czy­łam brwi i po­pra­wi­łam się na łóżku.

– Gdy przed ak­cją z Ole­giem po­wie­dzia­łem ko­men­dan­towi, że od­cho­dzę, po­in­for­mo­wał mnie, że szy­kuje się ko­lejna przy­krywka – za­czął. – Chciał, że­bym za­jął się wła­śnie uję­ciem Lu­pusa, go­ścia, który od lat jest nie­uchwytny. Wtedy się nie zgo­dzi­łem. Ale kiedy Da­niel mnie za­sko­czył, od­kry­wa­jąc prawdę o moim ukła­dzie z Ro­ber­tem, nie mia­łem wy­boru i po­sze­dłem z tym do Mi­le­wi­cza. Wszystko miało zo­stać za­mie­cione pod dy­wan w za­mian za to, że do­rwę dla niego Lu­pusa. I wła­śnie te­raz to ro­bię.

Prze­twa­rza­łam każde jego słowo i sta­ra­łam się je zro­zu­mieć. Albo mój mózg nie dzia­łał zbyt do­brze, albo to wszystko było po pro­stu po­pie­przone.

Do­kład­nie tak jak całe na­sze ży­cie od kilku mie­sięcy…

– Naj­pierw ko­men­dant chciał, że­byś zła­pał tego ca­łego Lu­pusa, a po­tem Mi­le­wicz – po­wie­dzia­łam po chwili. – Kim, do cho­lery, jest ten typ, że każdy chce go do­rwać? I dla kogo ty tak wła­ści­wie te­raz pra­cu­jesz, Wilku?

– Nie wiem, co ma do niego Mi­le­wicz, ale szcze­rze, mało mnie to te­raz ob­cho­dzi – oznaj­mił. – Naj­waż­niej­sze jest to, że­bym do­stał się do jego grupy i za­ła­twił tę sprawę raz na za­wsze. A je­śli py­tasz o to, dla kogo pra­cuję to… po­li­cja my­śli, że ro­bię to dla nich.

Ale nie ro­bisz – do­po­wie­dzia­łam so­bie w my­ślach.

Ka­mil dzia­łał na dwa fronty. I jak zwy­kle stą­pał po kru­chym lo­dzie. A te­raz na ho­ry­zon­cie po­ja­wił się ja­kiś nie­znany mi Lu­pus, który – mo­głam się je­dy­nie do­my­ślać – był wy­jąt­ko­wym skur­wie­lem. Do­dat­kowo trzeba było się nim za­jąć, bo – jak zwy­kle – nie było in­nego wyj­ścia z sy­tu­acji.

Kiedy my w końcu za­mie­nimy „nie ma in­nego wyj­ścia” na „i żyli długo i szczę­śli­wie”?

– To wszystko nie­długo się skoń­czy, Marti – po­wie­dział, jakby czy­ta­jąc mi w my­ślach. Może rze­czy­wi­ście to ro­bił. – Obie­cuję. Znów bę­dziemy ra­zem.

Mó­wił jesz­cze przez ja­kiś czas, ale w pew­nym mo­men­cie prze­sta­łam go słu­chać. Przy­ło­ży­łam dłoń do brzu­cha, na wy­so­ko­ści pępka, bo po­czu­łam, jakby…

Tak jakby…

– O matko! – sap­nę­łam i z tru­dem unio­słam się do po­zy­cji sie­dzą­cej.

– Marti?! – krzyk­nął Ka­mil i aż od­su­nę­łam te­le­fon od ucha. – Co się dzieje? Marti! Jest tam Ni­klas? Co się dzieje?!

– Prze­stań się drzeć – ni to po­pro­si­łam, ni roz­ka­za­łam.

– Co się, kurwa, stało?

Oczyma wy­obraźni już wi­dzia­łam, jak ze­rwał się na równe nogi i za­czął cho­dzić z jed­nego końca po­koju do dru­giego, miaż­dżąc w dłoni te­le­fon.

– Wła­śnie… – za­czę­łam i gło­śno prze­łknę­łam ślinę. – Wła­śnie pierw­szy raz po­czu­łam kop­nię­cie – po­wie­dzia­łam, w dal­szym ciągu trzy­ma­jąc rękę na brzu­chu i z za­fa­scy­no­wa­niem cze­ka­jąc na ko­lejny ruch. – Na­sze dziecko się ru­szyło, Ka­mil – do­da­łam szep­tem, jak­bym prze­ka­zy­wała mu ja­kiś se­kret, a moje usta mi­mo­wol­nie roz­cią­gnęły się w uśmie­chu.

Przez dłuż­szy czas się nie od­zy­wał, aż spoj­rza­łam na wy­świe­tlacz, czy przy­pad­kiem nie prze­rwało po­łą­cze­nia, ale nie, wszystko było w po­rządku.

– Wilku? – po­now­nie się ode­zwa­łam. – Je­steś tam? Sły­sza­łeś, co po­wie­dzia­łam?

– Tak, Marti, sły­sza­łem. – Usły­sza­łam jego głę­bo­kie wes­tchnie­nie. – Wła­śnie ko­duję w gło­wie ko­lejną rzecz, któ­rej ­so­bie nie wy­ba­czę.

Zmarsz­czy­łam brwi.

– Co ty opo­wia­dasz?

– Nie ma mnie przy to­bie – wy­ja­śnił. – Nie ma mnie w ta­kiej chwili.

Nie mo­głam go zo­ba­czyć, ale po to­nie, ja­kim wy­po­wie­dział te słowa, wy­raź­nie czu­łam jego roz­cza­ro­wa­nie.

To prawda – nie było go tu­taj. Nie było go przy mnie od kilku cho­ler­nie dłu­gich ty­go­dni, któ­rych nikt nam już ni­gdy nie zwróci. Ale prze­cież cią­gle mu­sie­li­śmy żyć na­dzieją, że to się wkrótce zmieni.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij