Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ostatni blef - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni blef - ebook

Marta od kilku tygodni pozostaje w ukryciu, pilnowana przez Niklasa - zaufanego człowieka Kamila. Odcięcie od jakichkolwiek informacji sprawia, że dziewczyna każdego dnia mierzy się z lękiem o swoich bliskich, a w jej głowie kłębią się pytania o to, dlaczego tak właściwie musiała wyjechać z kraju. Tymczasem Kamil, który obiecał dorwać Lupusa, próbuje wstąpić do najbardziej tajemniczej grupy przestępczej. Równocześnie za wszelką cenę stara się trzymać swoją ukochaną z dala od niebezpieczeństwa. Jaką rolę w tej historii odegrają stare listy, które nieoczekiwanie otrzyma Kamil? Marti i Wilku będą musieli zmierzyć się z tajemnicami z przeszłości i zawalczyć o wspólną przyszłość. Czy w końcu będzie im pisane szczęśliwe zakończenie? Dowiecie się tego z finałowego tomu emocjonującej, pełnej miłości, niebezpieczeństwa i zwrotów akcji serii Oszukany czas.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396819130
Rozmiar pliku: 646 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Do pię­tro­wej, oka­za­łej re­zy­den­cji na obrze­żach Le­gio­nowa przy ulicy Par­ko­wej, strze­żo­nej przez grupę naj­bar­dziej za­ufa­nych lu­dzi, wszedł męż­czy­zna, ubrany w ide­al­nie skro­jony gra­na­towy gar­ni­tur – ide­alny był tylko z na­zwy, bo nie czuł się w nim ani ide­al­nie, ani pew­nie, ani na­wet kom­for­towo. Jed­nak szef ce­nił so­bie lu­dzi, któ­rzy po­tra­fili się ele­gancko ubrać, w końcu sam za­wsze wy­glą­dał nie­na­gan­nie.

Krew w jego ży­łach zda­wała się za­go­to­wy­wać – działo się tak za­wsze wtedy, gdy miał spo­tkać się oko w oko z bos­sem. A jak już zdą­żył się prze­ko­nać po tych wielu la­tach służby, szef był na tyle nie­obli­czalną osobą, że nie dało się prze­wi­dzieć, czy wyj­dzie się ze spo­tka­nia z nim ży­wym, czy nie­ko­niecz­nie.

Dziś – jak za­wsze – li­czył na ten pierw­szy sce­na­riusz. Prze­cież nie miał za­miaru gi­nąć.

Skie­ro­wał się w stronę ga­bi­netu, a po­tem nie­pew­nie prze­szedł kilka kro­ków w głąb po­miesz­cze­nia.

– Jak sy­tu­acja? – za­py­tała osoba sie­dząca za ol­brzy­mim, ­ma­ho­nio­wym biur­kiem.

– Mamy wszystko pod kon­trolą – od­po­wie­dział. – Ka­mil przy­jął zle­ce­nie. – Męż­czy­zna za­jął wolne miej­sce na­prze­ciwko szefa. – Nie po­winno być żad­nych pro­ble­mów.

– Co z dziew­czyną? – pa­dło py­ta­nie, a gość mi­mo­wol­nie się skrzy­wił. Łu­dził się, że ten te­mat nie zo­sta­nie po­ru­szony. Prze­cież nie miał kon­kret­nych od­po­wie­dzi. – Mów.

– Po tym, jak wy­sia­dła na lot­ni­sku w Ber­li­nie, ślad po niej za­gi­nął. Moż­liwe, że po­słu­guje się inną toż­sa­mo­ścią, ale pra­cu­jemy nad tym – do­dał, jakby miało to co­kol­wiek zmie­nić. – Mo­ni­to­ru­jemy stare miesz­ka­nie Ka­mila z cza­sów, kiedy miesz­kał w Niem­czech. Może się tam po­jawi.

– Moż­liwe, że nie ma jej już w Eu­ro­pie. Kop­cie głę­biej. Chcę wie­dzieć, gdzie ona jest.

Przez chwilę trwali w nie­wy­god­nej ci­szy.

– Tak wła­ści­wie, to… – za­czął męż­czy­zna i prze­łknął gło­śno ślinę, za co od razu za­ser­wo­wał so­bie men­tal­nego kopa. – Po co to wszystko? – od­wa­żył się za­py­tać.

Je­śli miał ja­ką­kol­wiek na­dzieję na od­po­wiedź, to wzrok roz­mówcy sku­tecz­nie ją roz­wiał. Cza­sami, gdy pa­trzył w te oczy, miał wra­że­nie, jakby pa­trzył wprost w źre­nice dia­bła.

– Ta­kie jest moje ży­cze­nie – usły­szał je­dy­nie.

– Nie mo­gli­by­śmy tego zro­bić ina­czej? Są ła­twiej­sze spo­soby.

Szef zmru­żył oczy na tę jawną nie­sub­or­dy­na­cję.

– Ła­twiej­sze spo­soby mnie nie in­te­re­sują – ode­zwał się lo­do­wa­tym to­nem. – Kiedy doj­dziemy do końca, sam to zro­zu­miesz. A co naj­waż­niej­sze, Ka­mil Wil­czyń­ski to zro­zu­mie.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Marta

– Pro­szę się uspo­koić, Marto. – Usły­sza­łam spo­kojny głos Ni­klasa Mey­era i otwo­rzy­łam oczy, osta­tecz­nie wy­bu­dza­jąc się ze snu.

Od wielu dni mę­czyły mnie kosz­mary, a on był za­wsze bli­sko, żeby w porę za­re­ago­wać. Wła­ści­wie to był je­dyną osobą, z którą mia­łam w ostat­nim cza­sie stycz­ność. Pil­no­wał mnie dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę, trzy­ma­jąc z dala od… No wła­śnie, od czego?

– Prze­pra­szam – szep­nę­łam, pod­no­sząc się na łóżku do po­zy­cji sie­dzą­cej. Czu­łam jak moje czoło zro­siły kro­pelki potu, a ciało nie­kon­tro­lo­wa­nie drżało.

Ni­klas za­pa­lił lampkę na sto­liku noc­nym i po­kój po­ja­śniał od de­li­kat­nego świa­tła.

– Nie mu­sisz za nic prze­pra­szać, Marto.

Na szczę­ście mój opie­kun mó­wił do mnie ła­maną pol­sz­czy­zną, za co by­łam wdzięczna, bo nie zro­zu­mia­ła­bym ani jed­nego słowa po nie­miecku, może za wy­jąt­kiem danke albo gu­ten Mor­gen, a moje imię w jego ustach brzmiało bar­dziej jak „Mar­tha”, z tym cha­rak­te­ry­stycz­nym nie­miec­kim ak­cen­tem.

– Przeze mnie nie mo­żesz się spo­koj­nie wy­spać – po­wie­dzia­łam. – Je­steś na ca­ło­do­bo­wym czu­wa­niu. – Się­gnę­łam po bu­telkę z wodą i zro­bi­łam kilka spo­rych ły­ków.

– Ta­kie jest moje za­da­nie – od­parł, jakby to była naj­nor­mal­niej­sza rzecz na świe­cie.

Ni­klas Meyer był ro­do­wi­tym Niem­cem – dało się to wy­czuć w jego spo­so­bie by­cia. Nie chcia­łam ge­ne­ra­li­zo­wać, ale od­kąd się po­zna­li­śmy, a było to dwa ty­go­dnie temu, po­ka­zał, że był aż do bólu zor­ga­ni­zo­wa­nym czło­wie­kiem. Skoro mó­wił, że opieka nade mną była jego za­da­niem, to by­łam prze­ko­nana, że miał za­miar wy­ko­nać je naj­le­piej, jak tylko po­tra­fił. Tak, jak zo­stało mu to zle­cone…

Nie mia­łam kon­taktu z Ka­mi­lem od czasu, kiedy po­in­for­mo­wał mnie, że mu­simy ucie­kać – a ra­czej nie chcia­łam go mieć. Non stop dzwo­nił i roz­ma­wiał z Ni­kla­sem, a po­tem pró­bo­wał po­roz­ma­wiać ze mną, jed­nak ja ni­gdy nie się­gnę­łam po ko­mórkę. Nie by­łam go­towa na to, żeby usły­szeć jego głos. Nie by­łam go­towa na to, żeby mnie prze­pra­szał albo ko­lejny raz kar­mił kłam­stwami, któ­rych było mię­dzy nami już zbyt wiele. Je­dyne, o co na sa­mym po­czątku po­pro­si­łam Ni­klasa, to żeby do­wie­dział się od Ka­mila, czy moja mama i Sta­szek byli bez­pieczni. Wa­rio­wa­łam ze stra­chu, sa­mej nie mo­gąc się ni­czego do­wie­dzieć, bo swo­jego te­le­fonu mu­sia­łam się po­zbyć tuż po tym, jak wy­lą­do­wa­łam na lot­ni­sku w Ber­li­nie. Prze­ka­zał mi, że oboje byli bez­pieczni i trzy­ma­łam się tego, nie chcąc roz­my­ślać, czy było to ko­lej­nym wy­krę­tem.

– Spró­buj za­snąć – usły­sza­łam. – Jest do­piero druga w nocy.

Zga­sił lampkę i skie­ro­wał się w stronę drzwi od mo­jego po­koju.

– Ile masz lat, Ni­klas? – za­py­ta­łam, za­trzy­mu­jąc go w progu.

– Trzy­dzie­ści pięć.

Wy­da­wało mi się, że miał czter­dziestkę, ale nie po­wie­dzia­łam tego na głos. Pew­nie to, co zdą­żył już prze­żyć, spra­wiło, że zda­wał się star­szy, niż był w rze­czy­wi­sto­ści. A do­my­śla­łam się, że prze­żył nie­jedno… Wi­dzia­łam to w jego oczach.

– A co z twoją ro­dziną?

Nie prze­szka­dzało im, że już tyle czasu był poza do­mem? Tak wła­ści­wie to wie­dzieli, czym się zaj­mo­wał?

– Mam tylko sio­strę – od­po­wie­dział. – Ro­zu­mie, że… cza­sami mu­szę znik­nąć.

Żad­nej dziew­czyny, żony, dzieci? No tak… oni praw­do­po­dob­nie by tego nie zro­zu­mieli.

– Po­wi­nie­neś rzu­cić to za­da­nie w dia­bły – przy­zna­łam po chwili. – Za­jąć się swoim ży­ciem, a nie wy­ko­ny­wać chore roz­kazy Ka­mila.

– Za to, co zro­bił dla mnie Ka­mil, wy­ko­nał­bym każdy jego roz­kaz – po­wie­dział po­waż­nie, choć wy­czu­łam w jego gło­sie nutę roz­ba­wie­nia.

Nie mia­łam za­miaru py­tać, co ta­kiego wspa­nia­ło­myśl­nego zro­bił dla niego Wilku, więc uło­ży­łam się w łóżku, a Ni­klas w końcu za­mknął za sobą drzwi.

Tylu rze­czy chcia­łam się do­wie­dzieć. Tyle py­tań kłę­biło mi się w gło­wie. Dla­czego Ka­mil ze mną nie po­le­ciał? Czy zro­bił to spe­cjal­nie? Co tak na­prawdę mo­gło mi gro­zić? Czy ist­niało ja­kieś re­alne nie­bez­pie­czeń­stwo czy to je­dy­nie prze­wraż­li­wie­nie Ka­mila? Czy za­ła­twił sprawę z Mi­le­wi­czem? Czy Da­niel po­wie­dział ko­muś o ukła­dzie z Ro­ber­tem?

Co się tak na­prawdę działo?

Przez na­stępne go­dziny ci­cho pła­ka­łam, trzy­ma­jąc się za brzuch i za­sta­na­wia­jąc, czy by­li­śmy jesz­cze w sta­nie stwo­rzyć dla na­szego syna nor­malny dom. Z każdą ko­lejną chwilą wąt­pi­łam w to co­raz bar­dziej.

*

– Koń­czy się mleko – po­wie­dzia­łam rano. Do­la­łam so­bie odro­binę do kubka z kawą i usia­dłam na­prze­ciwko Ni­klasa przy kwa­dra­to­wym sto­liku w kuchni. – Przy­da­łoby się zro­bić ja­kieś za­kupy.

– Mo­żesz zro­bić li­stę. Pod­jadę póź­niej do mia­sta.

– Nie mo­gła­bym po­je­chać z tobą? – spy­ta­łam z na­dzieją, choć wie­dzia­łam, jaka bę­dzie od­po­wiedź.

To nie­po­trzebne ry­zyko, Marto.

– To nie­po­trzebne ry­zyko, Marto.

– A co niby ma mi się stać na tym wy­piz­do­wie? – pod­nio­słam głos. – Ka­sjerka za­mknie mnie w lo­dówce? Li­to­ści, ­Ni­klas! Do­staję już tu­taj obłędu!

Miesz­ka­li­śmy w nie­wiel­kim par­te­ro­wym domku na kom­plet­nym od­lu­dziu. Była to ja­kaś wio­ska nie­da­leko gra­nicy ­nie­miecko-au­striac­kiej, choć do­okoła nie wi­dzia­łam stąd żad­nych za­bu­do­wań. By­li­śmy w tej głu­szy zu­peł­nie sami, oto­czeni je­dy­nie drze­wami. Nie ko­rzy­sta­li­śmy z in­ter­netu, nie było tu także te­le­wi­zora, więc nie mia­łam na­wet po­ję­cia, co działo się na świe­cie. Rów­nie do­brze mo­gła wy­buch­nąć wojna, a ja nie mia­ła­bym o tym bla­dego po­ję­cia. Cu­dem tech­niki był tu­taj ni­kły za­sięg, choć do­my­śla­łam się, że to był je­den z wa­run­ków, bo Ka­mil mu­siał się ja­koś ko­mu­ni­ko­wać z Mey­erem – i ko­mu­ni­ko­wał się o sta­łych, okre­ślo­nych po­rach. Chcia­łam w końcu zo­ba­czyć ja­kąś inną żywą osobę, bo jesz­cze chwila, a za­czę­ła­bym my­śleć, że zo­sta­li­śmy na świe­cie już tylko my.

Ży­li­śmy w tej no­rze jak ja­cyś cho­lerni pu­stel­nicy i po­woli prze­sta­wało mi się to po­do­bać.

Nie. Po­prawka. Wkur­wiało mnie to po­nad wszelką miarę!

– Przy­kro mi – ode­zwał się. – Na ra­zie tak musi być.

Spoj­rza­łam na niego wście­kła i z kub­kiem kawy wy­szłam przed dom po­od­dy­chać świe­żym po­wie­trzem. Mu­sia­łam ko­rzy­stać z tego przy­wi­leju, bo może nie­długo za­broni mi na­wet tego. Może wkrótce nie będę mo­gła na­wet wyjść ze swo­jej cho­ler­nej sy­pialni!

– Skur­wiel – wark­nę­łam pod no­sem.

W rze­czy­wi­sto­ści cały mój gniew był skie­ro­wany w stronę Ka­mila, ale skoro go tu­taj nie było, mo­głam do woli wy­ży­wać się na Ni­kla­sie, choć w ca­łej tej sy­tu­acji nie było żad­nej jego winy. Je­dy­nym jego błę­dem było to, że słu­chał się we wszyst­kim, co mó­wił mój na­rze­czony.

Za­czę­łam bez­wied­nie ob­ra­cać pier­ścio­nek na palcu, wpa­tru­jąc się w las przede mną. Nie za­uwa­ży­łam, kiedy Ni­klas po­ja­wił się obok mnie.

– Marta?

Spoj­rza­łam na niego. Trzy­mał wy­cią­gniętą w moją stronę starą ko­mórkę, którą uży­wało się we wcze­snych la­tach dwu­ty­sięcz­nych.

Boże, co za ab­surd!

– Chcesz z nim po­roz­ma­wiać?

Pa­trzy­łam na ten te­le­fon, jakby był ty­ka­jącą bombą. Mo­głam za­dać Wil­kowi mi­lion py­tań, tylko czy na któ­re­kol­wiek by od­po­wie­dział?

– Po­wiedz mu, że nie mam ochoty – po­wie­dzia­łam to na tyle gło­śno, żeby te słowa do niego do­le­ciały. Chcia­łam go zra­nić choć w nie­wiel­kim stop­niu.

– Po­wie­działa, że… – za­czął Ni­klas, przy­kła­da­jąc te­le­fon do ucha, ale urwał, słu­cha­jąc tego, co Ka­mil miał do po­wie­dze­nia. – W po­rządku – za­koń­czył roz­mowę i za­czął na mnie pa­trzeć, jakby ocze­ki­wał ode mnie ja­kiejś od­po­wie­dzi.

– No co? – rzu­ci­łam wy­zy­wa­jąco.

– Dla­czego to ro­bisz? Dla­czego z nim nie po­roz­ma­wiasz?

– Sły­sza­łeś dla­czego. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami, jakby to nie było nic ta­kiego. – Nie mam ochoty.

– To wer­sja dla Ka­mila – od­parł. – A wer­sja praw­dziwa?

Mia­łam za­miar znów wy­ła­do­wać na nim swoją fru­stra­cję, ale w ostat­nim mo­men­cie się po­wstrzy­ma­łam.

– Daj mi spo­kój. – Wy­mi­nę­łam go i wró­ci­łam do domu.

Usia­dłam na ka­na­pie w sa­lo­nie i za­czę­łam ro­bić li­stę za­ku­pów. Po chwili Ni­klas do­łą­czył do mnie, a ja po­da­łam mu kartkę. Zer­k­nął na nią.

– Co to jest gałka musz­ka­to­łowa? – Zmarsz­czył brwi i spoj­rzał na mnie ze zdzi­wie­niem.

Par­sk­nę­łam śmie­chem, sły­sząc, jak to wy­mó­wił.

Się­gnę­łam po słow­nik pol­sko-nie­miecki, który le­żał na stole i wy­jąt­kowo czę­sto nam się przy­da­wał.

– To taka przy­prawa – rzu­ci­łam, kart­ku­jąc strony. – O, tu­taj jest… Z tego, co tu jest na­pi­sane, to… Mu­skat­nuss.

Spoj­rza­łam na Ni­klasa, a ten kiw­nął głową na znak, że ro­zu­mie, więc mia­łam na­dzieję, że na­prawdę wie­dział, o co mi cho­dziło, bo chcia­łam dziś zro­bić wa­rzywa pod be­sza­me­lem i gałka musz­ka­to­łowa była tu­taj klu­czowa.

Chyba je­dy­nym, co trzy­mało mnie jako tako przy zdro­wych zmy­słach w trak­cie tego sza­leń­stwa, było go­to­wa­nie. Wtedy odro­binę się uspo­ka­ja­łam, choć w mo­jej gło­wie kłę­biły się py­ta­nia o mój blog, do któ­rego nie mia­łam do­stępu, o książkę, która po­winna się wła­śnie two­rzyć, i o masę in­nych rze­czy. Na pewno Ju­lita pró­bo­wała się ze mną setki razy skon­tak­to­wać…

– To jadę – ode­zwał się. – Nie bę­dzie mnie dwa­dzie­ścia mi­nut.

Dwa­dzie­ścia mi­nut. Wszystko jak w ze­garku.

– Nie bo­isz się, że ucieknę? – spy­ta­łam, a on przez mo­ment ba­daw­czo mi się przy­glą­dał, jakby oce­nia­jąc, czy rze­czy­wi­ście by­ła­bym w sta­nie to zro­bić. – Nie martw się. – Wes­tchnę­łam zre­zy­gno­wana. – Nie je­stem aż tak głu­pia. W ra­zie czego wiem, gdzie trzy­mamy za­pa­sową spluwę, więc je­śli ktoś nie­pro­szony się tu­taj zbliży, to z przy­jem­no­ścią od­strzelę mu łeb.

To ostat­nie oczy­wi­ście nie było prawdą – na­wet nie wie­dzia­łam, czy by­ła­bym zdolna, by w ko­go­kol­wiek wy­mie­rzyć broń, a co do­piero strze­lić.

– W ogóle nie uwa­żam, że je­steś głu­pia, Marto – ode­zwał się. – Chciał­bym tylko, że­byś była roz­sądna.

Nie po­wie­dział już nic wię­cej, tylko wy­szedł z domu, a wkrótce po­tem od­pa­lił sa­mo­chód i od­je­chał.

– Mój roz­są­dek skoń­czył się w chwili, kiedy do­pu­ści­łam ­Ka­mila Wil­czyń­skiego z po­wro­tem do swo­jego ży­cia – mruk­nę­łam do sie­bie.ROZDZIAŁ DRUGI

Ka­mil

– Ro­bimy to na mo­ich wa­run­kach, tak jak po­wie­dzia­łem na sa­mym po­czątku. Nikt nie wpier­dala się w moje me­tody. Je­śli będę po­trze­bo­wał ja­kie­go­kol­wiek wspar­cia, dam znać.

– Pro­blem po­lega na tym, że twoje me­tody nie­ko­niecz­nie po­do­bają się gó­rze – ode­zwał się Dą­brow­ski. – Prze­kro­czy­łeś swoje upraw­nie­nia wię­cej razy, niż wszy­scy inni ra­zem wzięci.

Wła­śnie dla­tego je­stem od nich wszyst­kich lep­szy.

– To wam naj­bar­dziej za­leży na zła­pa­niu Lu­pusa, ko­men­dan­cie, a nie mnie – po­wie­dzia­łem, mimo że była to naj­więk­sza bzdura ze wszyst­kich. Ale on nie mu­siał o tym wie­dzieć. Nie mógł wie­dzieć.

Spo­tka­li­śmy się w Gdań­skim Ba­rze Mlecz­nym, nie­da­leko jego miesz­ka­nia, na jego prośbę. Od po­nad dwóch ty­go­dni nie wi­dziano mnie na ko­men­dzie, bo ofi­cjal­nie od­sze­dłem z tej ro­boty. Jed­nak nie­ofi­cjal­nie, o czym wie­działo za­le­d­wie kilka osób, przy­ją­łem zle­ce­nie zła­pa­nia Lu­pusa. Ro­bi­łem to na wła­sną rękę, bez ja­kiej­kol­wiek po­mocy in­nych, bez wspar­cia, bo wła­śnie taki był mój plan. Mu­sia­łem zdo­być za­ufa­nie jego lu­dzi, żeby osta­tecz­nie go do­rwać. Tyle, że nie ro­bi­łem tego dla po­li­cji. Ro­bi­łem to dla Mi­le­wi­cza.

– Od­po­wia­dam głową za tę ak­cję, Wil­czyń­ski. Wiem, że dasz radę zła­pać tego skur­wy­syna, ale ile tru­pów to bę­dzie kosz­to­wać? Moż­liwe, że nie bę­dziemy w sta­nie za­tu­szo­wać wszyst­kiego.

– Z ca­łym sza­cun­kiem, ale trzeba było my­śleć o tym wcze­śniej, sze­fie. Je­śli chce się zła­pać grubą rybę, trzeba po­świę­cić płotki. Ja mogę się w każ­dej chwili usu­nąć, je­śli wam to nie od­po­wiada, ale sam pan wie, że in­nego doj­ścia do niego nie bę­dzie. To nie jest mi­sja, w któ­rej wy­pada grać czy­sto.

Nie ba­łem się, że mo­gliby mnie od­su­nąć od tego za­da­nia i prze­kre­ślić całą ak­cję. Do­sko­nale wie­dzia­łem, że nie zre­zy­gnują. Mieli ci­śnie­nie i mu­sieli uwie­rzyć, że by­łem ich je­dyną na­dzieją na po­wo­dze­nie. Ja z ko­lei mu­sia­łem „na pa­pie­rze” dzia­łać dla nich, żeby osta­tecz­nie Mi­le­wicz był kryty.

Mia­łem bar­dzo pro­ste za­da­nie – do­rwać Lu­pusa, prze­ka­zać go Mi­le­wi­czowi i mieć w du­pie, co ten skur­wiel ma za­miar z nim zro­bić. A w mię­dzy­cza­sie trzy­mać Marti z da­leka od tego wszyst­kiego.

Póki wie­dzia­łem, że była bez­pieczna i nikt nie miał po­ję­cia, gdzie się znaj­do­wała, mo­głem bez pro­blemu za­jąć się sprawą. Mo­gła być za to na mnie wście­kła, ale gdy­bym mu­siał, drugi raz po­stą­pił­bym tak samo.

– Da­niel nie ro­biłby ta­kich pro­ble­mów, jak ty, ale też nie dałby so­bie rady z Lu­pu­sem. Tego je­stem pe­wien – po­wie­dział Dą­brow­ski, a mnie w mo­men­cie coś ści­snęło w żo­łądku. – Co mu strze­liło do łba, żeby tak z dnia na dzień od­cho­dzić?

Na­stęp­nego dnia, po tym, jak do­ga­da­łem się z Mi­le­wi­czem, Da­niel od­dał od­znakę i broń, prak­tycz­nie bez słowa wy­ja­śnie­nia od­cho­dząc z ro­boty. Je­dyne, co wtedy usły­szał ­ko­men­dant, to że Da­niel rzuca wszystko w pizdu i ma za­miar wy­je­chać za gra­nicę.

Cał­kiem moż­liwe, że ktoś się na to na­brał, ale w prak­tyce je­dy­nie ja wie­dzia­łem, co było na rze­czy. Mi­le­wicz nie do­trzy­mał słowa. Miał po­zbyć się sa­mych do­wo­dów, a praw­do­po­dob­nie usu­nął także Da­niela. Każ­dego można było za­szan­ta­żo­wać, nie było na tym świe­cie osoby, która nie mia­łaby choćby jed­nego, naj­mniej­szego, sła­bego punktu. Lu­dzie Mi­le­wi­cza go zna­leźli, ale to nie wy­star­czyło, żeby Da­niel trzy­mał gębę na kłódkę. Mu­sieli mieć pew­ność, że ni­gdy się nie wy­sy­pie.

By­łem pe­wien, że nikt ni­gdy nie od­naj­dzie ciała.

By­łem też pe­wien, że to wy­łącz­nie moja wina, bo przez mój błąd tak mu­siało się to za­koń­czyć.

To, co wy­da­rzyło się z Da­nie­lem, jesz­cze bar­dziej utwier­dziło mnie w prze­ko­na­niu, że Marti po­winna być te­raz do­kład­nie w tym miej­scu, w któ­rym obec­nie się znaj­do­wała. Nie było to dla nas naj­lep­sze roz­wią­za­nie, ale je­dyne słuszne i roz­sądne, które mia­łem.

Nic nie od­po­wia­da­łem, więc ko­men­dant uznał, że nie ­in­te­re­so­wało mnie to, że mieli z czymś pro­blem.

– Do­brze – zgo­dził się w końcu. – Rób, co masz ro­bić, Wil­czyń­ski. Tylko nie choj­ra­kuj, jak to masz w zwy­czaju, i pa­mię­taj, że te skur­wy­syny nie cofną się przed ni­czym.

– To tra­fili na rów­nego so­bie, ko­men­dan­cie.

Ja też nie mam za­miaru ich oszczę­dzić.

Nie, je­śli na szali znaj­do­wało się tak wiele.

*

Kiedy wró­ci­łem na Pragę, przed drzwiami miesz­ka­nia cze­kał na mnie Sta­szek. Za­klą­łem w du­chu i bez słowa we­szli­śmy do środka.

Skie­ro­wa­łem się od razu w stronę ka­napy i usia­dłem, ciężko od­chy­la­jąc głowę do tyłu i przy­my­ka­jąc po­wieki. Mia­łem na­dzieję na chwilę spo­koju, ale by­łem pe­wien, że ta wi­zyta do spo­koj­nych na­le­żeć nie bę­dzie.

– Gdzie ona jest? – ode­zwał się.

To py­ta­nie sły­sza­łem co naj­mniej kilka razy dzien­nie od niego albo od matki Marti. Za każ­dym ra­zem nie mia­łem dla nich wy­star­cza­ją­cej od­po­wie­dzi.

– W bez­piecz­nym miej­scu.

– Do kurwy nę­dzy, Wilku! – krzyk­nął. – Mam prawo wie­dzieć, gdzie jest moja przy­ja­ciółka i z nią po­roz­ma­wiać! Co to ma być? Ja­kaś twoja chora gra, w któ­rej uży­wasz nas jako swo­ich pion­ków?

– Od­puść, Sta­szek – po­wie­dzia­łem spo­koj­nie, bo wy­czu­wa­łem, że już za­czął się na­krę­cać. – Je­śli ci mó­wię, że nie po­wi­nie­neś wie­dzieć nic wię­cej, to tak wła­śnie jest.

– Niby dla­czego? Wy­tłu­macz mi to, bo, kurwa, nie ro­zu­miem! Ona jest w ciąży! Je­śli coś im się sta­nie, to bę­dzie twoja wina!

Na­resz­cie na niego spoj­rza­łem i mógł­bym przy­siąc, że ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łem ta­kiej nie­chęci w jego oczach. Nie­chęci skie­ro­wa­nej pro­sto we mnie.

– Nic im się nie sta­nie – szep­ną­łem. Nie mo­głem na­wet my­śleć o ta­kim sce­na­riu­szu, bo od razu łeb mi się go­to­wał.

– Oczy­wi­ście – za­śmiał się zu­peł­nie bez hu­moru. – Bo mówi tak wielki Ka­mil Wil­czyń­ski, który dba tylko i wy­łącz­nie o swoje brudne in­te­resy! Wiesz co? Na sa­mym po­czątku prze­ko­ny­wa­łem Martę, żeby dała ci szansę, wie­rzy­łem, że je­ste­ście dla sie­bie stwo­rzeni. Ale te­raz? Te­raz my­ślę, że je­steś dla niej prze­kleń­stwem. To ty spro­wa­dzi­łeś na nią całe nie­bez­pie­czeń­stwo, nikt inny! My­ślisz, że ją chro­nisz? Prę­dzej ją za­bi­jesz, niż ura­tu­jesz!

Za­ci­sną­łem dło­nie w pię­ści i zna­la­złem się przed nim tak szybko, że na­wet nie zdą­żył mru­gnąć.

Mi­mo­wol­nie się cof­nął.

– Wyjdź stąd – po­wie­dzia­łem przez za­ci­śnięte zęby.

– Bo co? – ode­zwał się po dłuż­szej chwili. – Po­bi­jesz mnie? – Po­krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. – Nie spo­dzie­wa­łem się, że kie­dy­kol­wiek to po­wiem, Wilku, ale le­piej dla nas wszyst­kich, a w szcze­gól­no­ści dla Marty, by­łoby, gdy­byś nie wró­cił z tam­tej wojny. Gdyby cię tam za­bili. By­łoby mniej pro­ble­mów.

Nie po­wie­dział już nic wię­cej. Ob­ró­cił się i wy­szedł z miesz­ka­nia, z hu­kiem za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

Chwilę póź­niej moja za­ci­śnięta pięść zde­rzyła się ze ścianą. I jesz­cze raz. I ko­lejny.

By­łem taki wście­kły…

Nie po­tra­fi­łem prze­go­nić z mo­jej głowy tych wszyst­kich my­śli, które wy­raź­nie krzy­czały, że spro­wa­dzi­łem na swoją ro­dzinę nie­bez­pie­czeń­stwo, że to wszystko, co miało te­raz miej­sce, było moją winą.

Mia­łem ochotę schlać się do nie­przy­tom­no­ści i choć na mo­ment uci­szyć po­czu­cie wstydu i tej cho­ler­nej obawy, która co­raz moc­niej za­czy­nała mnie na­wie­dzać. Ale nie mo­głem się od­ciąć. Mu­sia­łem do­pro­wa­dzić tę sprawę do końca.

Choć prze­czu­cie mó­wiło, że to był do­piero po­czą­tek.ROZDZIAŁ TRZECI

Marta

– Za­py­taj ją, czy wszystko jest w po­rządku – po­pro­si­łam Ni­klasa. – Tylko na tym mi za­leży – szep­nę­łam, po­wstrzy­mu­jąc na­pły­wa­jące mi do oczu łzy. – Tylko na tym.

Do na­szego domu na od­lu­dziu ja­kiś czas temu przy­je­chała le­karka, żeby mnie prze­ba­dać. Te­raz we troje znaj­do­wa­li­śmy się w mo­jej sy­pialni, a ona ro­biła mi USG za po­mocą sprzętu, który wcze­śniej roz­ło­żyła. Nie po­tra­fi­łam się z nią po­ro­zu­mieć, bo nie znała an­giel­skiego, po­słu­gi­wała się tylko nie­miec­kim, dla­tego Ni­klas był mi tu­taj po­trzebny. Może i było to nie­kom­for­towe, ale nie zwa­ża­łam na to. Mu­sia­łam się do­wie­dzieć, czy z dziec­kiem jest wszystko do­brze.

Moja sy­tu­acja z pew­no­ścią nie grze­szyła nor­mal­no­ścią. Po­win­nam się ni­czym nie przej­mo­wać, nie stre­so­wać. Po­win­nam mieć te­raz przy so­bie swo­jego na­rze­czo­nego, który trzy­małby mnie za rękę i się do mnie uśmie­chał, za­pew­nia­jąc, że ze wszyst­kim so­bie po­ra­dzimy.

A tym­cza­sem le­ża­łam na łóżku w ja­kiejś wiej­skiej cha­cie, ba­dała mnie Niemka, któ­rej nie ro­zu­mia­łam, i wszyst­kiemu przy­glą­dał się fa­cet, któ­rego Wilku wy­na­jął do pil­no­wa­nia mnie.

Czy coś mo­gło mnie jesz­cze zdzi­wić? Sama chcia­ła­bym to wie­dzieć.

Mia­łam na­dzieję, że ży­cie nie szy­ko­wało mi wię­cej ta­kich nie­spo­dzia­nek.

Mój opie­kun tłu­ma­czył każde słowo gi­ne­ko­lożki, a ja słu­cha­łam i z każdą mi­ja­jącą se­kundą uspo­ka­ja­łam się – przy­naj­mniej na tyle, na ile mo­głam w tej sy­tu­acji.

– Twój syn roz­wija się pra­wi­dłowo, Marto – usły­sza­łam na ko­niec ci­chy głos Ni­klasa i spoj­rza­łam na niego. – Nie martw się. Pro­szę.

W jego oczach nie do­strze­ga­łam obawy. Gdyby coś było nie w po­rządku, na pewno by mi to prze­ka­zał. Mu­sia­łam mu za­ufać – nie mia­łam in­nego wyj­ścia.

– Dzię­kuję – szep­nę­łam.

Kiw­nął głową, lekko się do mnie uśmie­cha­jąc, a po­tem po­wie­dział, że za­czeka za drzwiami i wkrótce wy­szedł z po­koju.

Gdy le­karka także w końcu opu­ściła moją sy­pial­nię, za­bie­ra­jąc ze sobą cały sprzęt do ba­dań, sta­nę­łam przed lu­strem i spoj­rza­łam na swoje od­bi­cie. Ob­ró­ci­łam się pro­fi­lem i przy­ło­ży­łam dło­nie do brzu­cha, który był już za­okrą­glony.

– W końcu na­prawdę wi­dzę, że tam ro­śniesz – szep­nę­łam, do­strze­ga­jąc u sie­bie wy­raźne zmiany. – Szkoda, że ta­tuś tego nie wi­dzi.

Ostat­nimi czasy moim je­dy­nym ubio­rem stał się dres. Ni­klas ku­pił mi kilka kom­ple­tów w su­per­mar­ke­cie, do któ­rego jeź­dził ro­bić za­kupy, bo nie było szans, bym wci­snęła swój ty­łek w dżinsy, w któ­rych wy­je­cha­łam z War­szawy. Na po­czątku krę­po­wa­łam się pro­sić go o ja­kieś naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy, w tym przede wszyst­kim bie­li­znę, ale póź­niej uświa­do­mi­łam so­bie, że wła­śnie tak wy­glą­dała te­raz moja „nor­mal­ność” i w pew­nym stop­niu mu­sia­łam ją za­ak­cep­to­wać.

Mimo że nie chcia­łam, to… mu­sia­łam.

Ale prze­cież nie tak to miało wy­glą­dać…

W pią­tym mie­siącu ciąży mie­li­śmy z Ka­mi­lem wpro­wa­dzić się już do no­wego miesz­ka­nia… Czy on w ogóle zaj­mo­wał się tym miesz­ka­niem, czy zo­stało to cał­ko­wi­cie ze­pchnięte na święte ni­gdy?

Gdy to wszystko na­resz­cie się za­koń­czy, czy bę­dziemy po­tra­fili nor­mal­nie żyć?

– Marto? – usły­sza­łam tuż za sobą i w mo­men­cie prze­nio­słam wzrok na Ni­klasa. Mu­sia­łam się za­my­ślić, bo na­wet nie za­uwa­ży­łam, kiedy wszedł do po­koju. – Chcesz? – za­py­tał, bacz­nie mnie ob­ser­wu­jąc i wy­cią­ga­jąc ku mnie dłoń, w któ­rej trzy­mał te­le­fon.

Na li­nii na pewno znaj­do­wał się Ka­mil.

Czy chcia­łam usły­szeć jego głos? Czy chcia­łam z nim po­roz­ma­wiać?

Tak bar­dzo mi go bra­ko­wało. Po co się oszu­ki­wa­łam? Fakt, by­łam na niego nie­moż­li­wie wście­kła za to, co zro­bił, ale to było tak na­prawdę ni­czym w po­rów­na­niu z tym, jak za nim tę­sk­ni­łam. Je­śli tylko go usły­szę, do­sko­nale wie­dząc, że nie mogę go zo­ba­czyć i do­tknąć, to się roz­padnę…

Ale to sil­niej­sze ode mnie… Po­trze­buję go…

Drżącą dło­nią chwy­ci­łam za ko­mórkę, a Ni­klas zo­sta­wił mnie samą i za­mknął za sobą drzwi. Usia­dłam na brzegu łóżka i po­woli przy­ło­ży­łam słu­chawkę do ucha.

Wzię­łam ury­wany od­dech.

– Marti? – ode­zwał się, a ja przy­mknę­łam po­wieki na sam dźwięk jego głosu.

Niby ta­kie jedno pro­ste słowo. Moje imię. A wy­po­wie­dział je, jakby było naj­waż­niej­sze na świe­cie. Jakby po­trze­bo­wał się go chwy­cić, by móc utrzy­mać się na po­wierzchni.

– Tak bar­dzo za tobą tę­sk­nię, Wilku – wy­zna­łam. – I je­stem na cie­bie wście­kła, jak ja­sna cho­lera!

Na­wet nie sta­ra­łam się po­wstrzy­my­wać na­pły­wa­ją­cych do oczu łez. Słone kro­ple za­częły mi spły­wać po po­licz­kach i wkrótce moja twarz była już cała mo­kra. W ostat­nim cza­sie ciężko mi było kon­tro­lo­wać wła­sne emo­cje. By­łam roz­chwiana jak jesz­cze ni­gdy wcze­śniej. Nie wie­dzia­łam, czy bar­dziej było to spo­wo­do­wane cią­żo­wymi hor­mo­nami, czy może obawą przed na­szą wspólną przy­szło­ścią. Ale z całą pew­no­ścią ta mie­szanka oka­zy­wała się dla mnie wręcz wy­bu­chowa. Nie­kiedy nie roz­po­zna­wa­łam sa­mej sie­bie.

– Twoje łzy miaż­dżą mi serce – usły­sza­łam i do­piero po chwili zro­zu­mia­łam, że wy­po­wie­dział je­den z wer­sów na­szej pio­senki W desz­czu ma­leń­kich żół­tych kwia­tów, co spo­wo­do­wało, że w tej chwili nie tylko jego serce było kie­re­szo­wane.

– Cza­sami od­no­szę wra­że­nie, że moje już zo­stało zmiaż­dżone – szep­nę­łam.

– Mam na­dzieję, że nie na tyle, bym nie mógł go po­skła­dać. – Ja także mam taką na­dzieję. – Też za tobą tę­sk­nię, ­Marti – po­wie­dział ci­cho. – Tak bar­dzo, że to boli.

Po­ło­ży­łam się na łóżku, kła­dąc głowę na po­duszce, i za­mknę­łam oczy. Chcia­łam słu­chać tylko jego głosu i wy­obra­żać so­bie, że był tuż obok. Przy­ci­snę­łam moc­niej słu­chawkę do ucha, jak­bym dzięki temu mo­gła być bli­żej niego.

– Ile to wszystko jesz­cze po­trwa? Kiedy będę mo­gła wró­cić? – Jego je­dyną od­po­wie­dzią było cięż­kie wes­tchnie­nie, które mó­wiło wię­cej, niż można by są­dzić. Z tru­dem po­wstrzy­ma­łam się przed próbą zma­te­ria­li­zo­wa­nia się po dru­giej stro­nie słu­chawki i po­trzą­śnię­cia nim tak mocno, że wy­do­by­ła­bym wszyst­kie ta­jem­nice, które w dal­szym ciągu skry­wał, my­śląc, że tak jest dla mnie le­piej. – Z mamą i Stasz­kiem wszystko okej? – za­py­ta­łam po chwili.

– Chcą mi urwać łeb za to, że nie wie­dzą, gdzie je­steś. Poza tym wszystko okej.

– Prze­każ im, żeby się nie mar­twili – rzu­ci­łam, choć do­sko­nale wie­dzia­łam, że ta­kie słowa były nic nie­warte. I tak będą się o mnie mar­twić, do­kład­nie tak samo, jak ja o nich. – Po­wiedz mi to, co mo­żesz, Wilku – po­pro­si­łam. Mu­sia­łam po­znać choć ka­wa­łek prawdy. Mu­sia­łam wie­dzieć, co się tam działo. – Nie ocze­kuję, że zdra­dzisz mi wszystko – do­da­łam. – Po­wiedz choć część. Albo po­wiedz, że nie­długo to wszystko się skoń­czy i znów bę­dziemy ra­zem. Mie­li­śmy dzia­łać wspól­nie, a tym­cza­sem je­stem na ja­kimś pie­przo­nym od­lu­dziu, a ty ko­lejny raz pa­lisz świat, pró­bu­jąc nas ura­to­wać.

Nie chcia­łam na­wet my­śleć, ile je­ste­śmy jesz­cze w sta­nie znieść, nim te pło­mie­nie w końcu nas po­chłoną.

– Prze­pra­szam – usły­sza­łam. – Ale na ra­zie tak musi być. Nie mogę po­zwo­lić, by kto­kol­wiek do­wie­dział się, gdzie je­steś. Przede wszyst­kim za­leży mi na twoim bez­pie­czeń­stwie. Je­śli wiem, że znaj­du­jesz się z dala od tego syfu, to mogę tu dzia­łać.

– Ktoś może mnie szu­kać?

– Je­stem pe­wien, że to ro­bią.

– Kto? – za­py­ta­łam.

– Lu­dzie Mi­le­wi­cza – rzu­cił, a ja, sły­sząc to na­zwi­sko, w mo­men­cie otwo­rzy­łam oczy i ro­zej­rza­łam się po po­koju, jakby ten po­twór w każ­dej chwili mógł tu­taj wejść i mnie skrzyw­dzić. – Uga­da­łem się z nim, ale to nie jest czło­wiek, który wie­rzy w ciemno w moje słowa. Musi mieć za­pew­nie­nie. I to ty by­ła­byś tym za­pew­nie­niem – do­dał Ka­mil.

Wes­tchnę­łam głę­boko i po­krę­ci­łam głową.

Je­śli w grę wcho­dził Wik­tor Mi­le­wicz, to nie mo­gło zwia­sto­wać ni­czego do­brego.

– Co mu obie­ca­łeś? – Chcia­łam wie­dzieć, choć wła­ści­wie każda od­po­wiedź na to py­ta­nie mo­gła być prze­ra­ża­jąca. Ten dia­beł w ludz­kiej skó­rze z pew­no­ścią nie po­trze­bo­wał ja­kiejś bła­hostki. Mu­siało cho­dzić o coś po­waż­nego. I na pewno nie­bez­piecz­nego.

– Mu­szę do­rwać dla niego Lu­pusa.

Nie mia­łam po­ję­cia, o kogo cho­dziło.

– To zna­czy? – Zmarsz­czy­łam brwi i po­pra­wi­łam się na łóżku.

– Gdy przed ak­cją z Ole­giem po­wie­dzia­łem ko­men­dan­towi, że od­cho­dzę, po­in­for­mo­wał mnie, że szy­kuje się ko­lejna przy­krywka – za­czął. – Chciał, że­bym za­jął się wła­śnie uję­ciem Lu­pusa, go­ścia, który od lat jest nie­uchwytny. Wtedy się nie zgo­dzi­łem. Ale kiedy Da­niel mnie za­sko­czył, od­kry­wa­jąc prawdę o moim ukła­dzie z Ro­ber­tem, nie mia­łem wy­boru i po­sze­dłem z tym do Mi­le­wi­cza. Wszystko miało zo­stać za­mie­cione pod dy­wan w za­mian za to, że do­rwę dla niego Lu­pusa. I wła­śnie te­raz to ro­bię.

Prze­twa­rza­łam każde jego słowo i sta­ra­łam się je zro­zu­mieć. Albo mój mózg nie dzia­łał zbyt do­brze, albo to wszystko było po pro­stu po­pie­przone.

Do­kład­nie tak jak całe na­sze ży­cie od kilku mie­sięcy…

– Naj­pierw ko­men­dant chciał, że­byś zła­pał tego ca­łego Lu­pusa, a po­tem Mi­le­wicz – po­wie­dzia­łam po chwili. – Kim, do cho­lery, jest ten typ, że każdy chce go do­rwać? I dla kogo ty tak wła­ści­wie te­raz pra­cu­jesz, Wilku?

– Nie wiem, co ma do niego Mi­le­wicz, ale szcze­rze, mało mnie to te­raz ob­cho­dzi – oznaj­mił. – Naj­waż­niej­sze jest to, że­bym do­stał się do jego grupy i za­ła­twił tę sprawę raz na za­wsze. A je­śli py­tasz o to, dla kogo pra­cuję to… po­li­cja my­śli, że ro­bię to dla nich.

Ale nie ro­bisz – do­po­wie­dzia­łam so­bie w my­ślach.

Ka­mil dzia­łał na dwa fronty. I jak zwy­kle stą­pał po kru­chym lo­dzie. A te­raz na ho­ry­zon­cie po­ja­wił się ja­kiś nie­znany mi Lu­pus, który – mo­głam się je­dy­nie do­my­ślać – był wy­jąt­ko­wym skur­wie­lem. Do­dat­kowo trzeba było się nim za­jąć, bo – jak zwy­kle – nie było in­nego wyj­ścia z sy­tu­acji.

Kiedy my w końcu za­mie­nimy „nie ma in­nego wyj­ścia” na „i żyli długo i szczę­śli­wie”?

– To wszystko nie­długo się skoń­czy, Marti – po­wie­dział, jakby czy­ta­jąc mi w my­ślach. Może rze­czy­wi­ście to ro­bił. – Obie­cuję. Znów bę­dziemy ra­zem.

Mó­wił jesz­cze przez ja­kiś czas, ale w pew­nym mo­men­cie prze­sta­łam go słu­chać. Przy­ło­ży­łam dłoń do brzu­cha, na wy­so­ko­ści pępka, bo po­czu­łam, jakby…

Tak jakby…

– O matko! – sap­nę­łam i z tru­dem unio­słam się do po­zy­cji sie­dzą­cej.

– Marti?! – krzyk­nął Ka­mil i aż od­su­nę­łam te­le­fon od ucha. – Co się dzieje? Marti! Jest tam Ni­klas? Co się dzieje?!

– Prze­stań się drzeć – ni to po­pro­si­łam, ni roz­ka­za­łam.

– Co się, kurwa, stało?

Oczyma wy­obraźni już wi­dzia­łam, jak ze­rwał się na równe nogi i za­czął cho­dzić z jed­nego końca po­koju do dru­giego, miaż­dżąc w dłoni te­le­fon.

– Wła­śnie… – za­czę­łam i gło­śno prze­łknę­łam ślinę. – Wła­śnie pierw­szy raz po­czu­łam kop­nię­cie – po­wie­dzia­łam, w dal­szym ciągu trzy­ma­jąc rękę na brzu­chu i z za­fa­scy­no­wa­niem cze­ka­jąc na ko­lejny ruch. – Na­sze dziecko się ru­szyło, Ka­mil – do­da­łam szep­tem, jak­bym prze­ka­zy­wała mu ja­kiś se­kret, a moje usta mi­mo­wol­nie roz­cią­gnęły się w uśmie­chu.

Przez dłuż­szy czas się nie od­zy­wał, aż spoj­rza­łam na wy­świe­tlacz, czy przy­pad­kiem nie prze­rwało po­łą­cze­nia, ale nie, wszystko było w po­rządku.

– Wilku? – po­now­nie się ode­zwa­łam. – Je­steś tam? Sły­sza­łeś, co po­wie­dzia­łam?

– Tak, Marti, sły­sza­łem. – Usły­sza­łam jego głę­bo­kie wes­tchnie­nie. – Wła­śnie ko­duję w gło­wie ko­lejną rzecz, któ­rej ­so­bie nie wy­ba­czę.

Zmarsz­czy­łam brwi.

– Co ty opo­wia­dasz?

– Nie ma mnie przy to­bie – wy­ja­śnił. – Nie ma mnie w ta­kiej chwili.

Nie mo­głam go zo­ba­czyć, ale po to­nie, ja­kim wy­po­wie­dział te słowa, wy­raź­nie czu­łam jego roz­cza­ro­wa­nie.

To prawda – nie było go tu­taj. Nie było go przy mnie od kilku cho­ler­nie dłu­gich ty­go­dni, któ­rych nikt nam już ni­gdy nie zwróci. Ale prze­cież cią­gle mu­sie­li­śmy żyć na­dzieją, że to się wkrótce zmieni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: