Ostatni dowód - ebook
Ostatni dowód - ebook
Trzeci tom trzymającej w napięciu serii o Colterze Shaw.Minęło zaledwie kilka godzin od wstrząsających wydarzeń z "Do jutra", a Colter Shaw już znalazł się w San Francisco, by podjąć się misji, którą jego ojciec rozpoczął lata temu. Nadszedł czas, aby odnaleźć zaginioną torbę kurierską z dowodami mogącymi zniszczyć korporację odpowiedzialną za setki, a nawet tysiące zgonów. Podążając za enigmatycznymi wskazówkami, Shaw zaczyna bawić się w kotka i myszkę z przedstawicielami firmy. Nagle jednak wydarzenia nabierają tempa: tylko coś, co znajduje się w torbie, może uratować rodzinę, na którą korporacja wydała wyrok śmierci. Podczas realizacji misji Shaw otrzymuje nieoczekiwane wsparcie od kogoś, z kim od dawna nie miał kontaktu. Razem odkrywają, że poszukiwany przez niego obiekt może wywołać katastrofę na ogromną skalę. "Ostatni dowód" to pełen zwrotów akcji wyścig z czasem, by ocalić niewinnych ludzi od śmierci i… ukryć cenną zawartość torby, aby nie wpadła w niepowołane ręce.Jeffery Deaverjest autorem wielu bestsellerowych thrillerów. Z wykształcenia dziennikarz i prawnik, przez kilka lat współpracował z gazetami "New York Times" i "Wall Street Journal". Był także doradcą prawnym jednej z większych firm na amerykańskiej giełdzie. Zalicza się go do grona najbardziej poczytnych i nagradzanych twórców kryminałów w Stanach Zjednoczonych. Światową sławę przyniósł mu zekranizowany "Kolekcjoner kości".
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-666-5 |
Rozmiar pliku: | 627 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Colter Shaw wyjmuje broń. Zaczyna bezszelestnie schodzić po schodach do ogromnej piwnicy starego budynku, zalatującej pleśnią i olejem opałowym.
Piwnica, myśli. Wraca pamięcią do chwili, gdy ostatni raz był w takim miejscu. I co mu się tam przytrafiło.
Nad nim dudni muzyka i tupią tancerze. Rytm basu przypomina tętno biegacza. Ale tam, na górze, i tu, na dole, to dwa odrębne światy.
U stóp schodów rozgląda się, by zorientować się, gdzie jest. Zawsze trzeba to wiedzieć. Piwnica jest w połowie urządzona. Po prawej od schodów rozciąga się rozległa pusta przestrzeń. Po lewej są pomieszczenia, do których wchodzi się z korytarza mierzącego około piętnastu metrów.
Badając wzrokiem przestrzeń po prawej, nie dostrzega żadnego zagrożenia, ale i niczego, co mogłoby mu pomóc. Skręca w lewo i zmierza w stronę korytarza, mijając bojlery i składziki pełne zapasów: dużych paczek papieru toaletowego, puszek z chili, plastikowych butelek z wodą, papierowych ręczników, talerzy Dixie i plastikowych sztućców. Zauważa tam też pudełko amunicji dziewięć milimetrów.
Wolno wchodzi do korytarza. Pierwsze pomieszczenie po prawej jest otwarte, rozjaśnione zimnym światłem górnej lampy i cieplejszym, migoczącym blaskiem. Pozostając w cieniu, szybko zagląda do środka. Biuro. Szafki na dokumenty, komputery, drukarka.
Przy stole siedzą dwaj zwaliści mężczyźni i na monitorze oglądają mecz baseballa. Jeden wychyla się do tyłu i bierze ostatnie piwo ze stojącego na trzecim krześle sześciopaku. Shaw wie, że są uzbrojeni, bo zna ich profesję, a tacy ludzie zawsze są uzbrojeni.
Nie jest niewidzialny, lecz w piwnicy pozbawionej górnych świateł panuje półmrok, a on ma na sobie czarną kurtkę, dżinsy i wysokie buty, ponieważ przyjechał motocyklem. Obuwie nie jest tak ciche jak ecco, które zwykle nosi, ale łomot dobiegający z parkietu na górze skutecznie tłumi odgłos jego kroków. Pewnie zagłuszyłby nawet huk wystrzałów.
Mężczyźni rozmawiają i dowcipkują. W pomieszczeniu stoi pięć pustych butelek. To mogłoby mu sprzyjać: ilość wypitego alkoholu. Wydłużony czas reakcji. Zmniejszona celność.
Jeśli do tego dojdzie.
Waha się: rozbroić ich od razu?
Nie. Coś mogłoby pójść nie tak. Najwyżej siedemdziesiąt procent szans powodzenia.
Słyszy głos ojca: Nigdy nie używaj siły, jeśli wystarczy trochę finezji.
Poza tym nie jest pewien, co tu znajdzie. Jeżeli nic, wróci tą samą drogą i tamci dwaj nawet się nie zorientują, że tu był.
Niepostrzeżenie przesuwa się obok otwartych drzwi, po czym przystaje, by oczy oślepione światłem z biura mogły się przyzwyczaić do ciemności.
Rusza dalej. Niemal wszystkie drzwi są otwarte; zagląda do kolejnych pomieszczeń. Większość z nich jest ciemna.
Muzyka i tupot nóg to broń obosieczna. Nikt nie słyszy jego kroków, ale on też mógłby nie zwrócić uwagi, że ktoś go zauważył i przyczaił się z bronią w pustym pomieszczeniu.
Dziesięć metrów, dwanaście.
Pusto, pusto. Zbliża się do końca, gdzie w prawo odchodzi drugi korytarz. Czekają tam następne pomieszczenia, które musi sprawdzić. Ile jeszcze?
Kolejne pomieszczenie. Drzwi są zamknięte na klucz.
Wyjmuje składany nóż, by końcem ostrza ostrożnie wcisnąć zasuwkę do zamka. Pociąga drzwi, by zasuwka nie wskoczyła z powrotem na miejsce, po czym znów operuje nożem. Powtarza to kilkanaście razy i wreszcie drzwi są otwarte. Chowa nóż, wyjmuje i unosi broń, pamiętając, by nie trzymać palca na spuście.
Do środka.
Czarnoskóra kobieta ma niewiele więcej niż dwadzieścia lat i włosy zaplecione w skomplikowany warkocz. Jest ubrana w dżinsy i ciemnopopielatą bluzę. Na widok pistoletu gwałtownie nabiera tchu, żeby krzyknąć. Shaw podnosi rękę i błyskawicznie chowa broń do kabury.
– Wszystko w porządku. Wyciągnę cię stąd. Jak masz na imię?
Ona przez chwilę się nie odzywa. A potem:
– Nita.
– Jestem Colter. Nic złego ci się nie stanie.
W pomieszczeniu jest brudno. Na papierowym talerzu zastygła niewielka kałuża chili con carne. Butelka wody stoi wypita do połowy. Za toaletę służy wiadro. Kobieta nie jest skrępowana, ale za to uwiązana: na rurze wodociągowej albo kanalizacyjnej zostało zatrzaśnięte zapięcie do roweru, do którego przymocowano opaskę zaciskową na jej kostce. Shaw gasi światło. Jest wystarczająco jasno.
Wygląda na korytarz. Ciągle widać migotanie monitora, bo nadal toczy się mecz baseballa. Która to zmiana? Dobrze byłoby wiedzieć.
– Jesteś ranna?
Kobieta kręci głową.
Shaw wyjmuje nóż i z trzaskiem go otwiera. Przecina plastikową opaskę, po czym pomaga dziewczynie wstać. Widzi, że ta chwieje się na nogach.
– Możesz chodzić?
Skinienie głową. Nita dygocze i płacze.
– Chcę do domu.
Shaw przypomina sobie, że zaledwie dziesięć minut temu pomyślał o grze papier, kamień, nożyce. Szkoda, że nie grał ostrzej, dużo ostrzej.
Wychodzą na korytarz. I nagle Colterowi przychodzi na myśl trzecie krzesło.
Niech to szlag!
To dodatkowe krzesło nie stało w pakamerze w charakterze stolika do stawiania piwa. W tym biurze mecz oglądał ktoś jeszcze.
W tym momencie trzeci mężczyzna schodzi po schodach z następnym sześciopakiem budweisera. Gdy stawia stopę na betonowej posadzce, zerka w głąb korytarza i widzi Shawa z Nitą. Sześciopak wypada mu z rąk. Tłucze się co najmniej jedna butelka.
– Hej! – woła. I sięga do pasa.
Światło w pomieszczeniu z monitorem przestaje migotać.1
Kryjówka.
Nareszcie.
Podróż Coltera Shawa z nieodległej Doliny Krzemowej do tego chabrowego wiktoriańskiego domu przy obskurnej Alvarez Street w dzielnicy Mission w San Francisco trwała parę tygodni, ponieważ zahaczył po drodze o pasmo Sierra Nevada we wschodniej Kalifornii i stan Waszyngton. Gdy z siodełka yamahy przyglądał się budynkowi, przyszło mu na myśl, że w pewnym sensie kierował się tutaj prawie przez całe życie.
Jak to się często zdarza, kiedy człowiek przybywa na miejsce, do którego długo podążał, dom sprawił na nim wrażenie skromnego i przeciętnego. Jeśli jednak krył w sobie to, co Shaw miał nadzieję w nim znaleźć, to ten obraz okazałby się złudny. Liczył na to, że kryjówka jest kopalnią informacji, które mogą ocalić życie setkom, być może nawet tysiącom, ludzi.
Jako syn surwiwalowca zadawał sobie jednak pytanie: w jakim stopniu to schronienie jest naprawdę bezpieczne?
Z miejsca, w którym przystanął, budynek wydawał się ciemny i opuszczony. Colter wrzucił bieg i wjechał w boczną uliczkę prowadzącą za dom, gdzie znowu się zatrzymał przed zachwaszczonym ogrodem, otoczonym ogrodzeniem z kutego żelaza z gotyckimi motywami. Stąd też nie widział żadnych świateł, ruchu ani oznak, że ktoś tu mieszka. Dodał gazu i wrócił przed drzwi frontowe. Tam zahamował i na jedynce wtoczył motocykl na chodnik.
Chwycił ciężki plecak, zabezpieczył yamahę i kask łańcuchem, po czym pokonał przylegający do domu pas zieleni szerokości jednego metra. Za bukszpanem znalazł skrzynkę z bezpiecznikami. Gdyby w środku była bomba, co wydawało się mało prawdopodobne, przypuszczalnie byłaby podłączona do instalacji; w przypadku telefonów, komputerów i ładunków wybuchowych własnej roboty poleganie na bateriach zawsze niesie ze sobą pewne ryzyko.
Otworzył drzwi kluczami, które ojciec przekazał mu w spadku, i wszedł do środka z dłonią blisko pistoletu. Powitał go szum pogrążonego w ciszy domu i zapach lawendowego odświeżacza powietrza.
Zanim poszuka dokumentów, które – jak miał nadzieję – zostawił tu ojciec, musiał się upewnić, czy dom rzeczywiście jest pusty.
Brak oznak zagrożenia nie oznacza tego samego co brak zagrożenia…
Rozejrzał się po parterze. Za pokojem dziennym znajdował się salon, z którego prowadziły schody na górę. Za tym pomieszczeniem była jadalnia, a w głębi kuchnia, skąd przez wzmocnione i pozbawione szyb drzwi wychodziło się na boczną uliczkę. Drugie drzwi w kuchni prowadziły do piwnicy, co w Kalifornii należało raczej do rzadkości. Meble były praktyczne, choć każdy z innej parafii. Ściany miały kolor starych kości, a zasłony wyblakły od słońca, które wypaliło na nich batikowe wzory.
Shaw bez pośpiechu obejrzał każde pomieszczenie na parterze, a potem na pierwszym i drugim piętrze. Nigdzie nie natrafił na ślady mieszkańców, choć na pierwszym piętrze znalazł leżącą na materacu starannie złożoną bieliznę pościelową.
Na koniec piwnica.
Włączył halogenową latarkę i kierując snop mocnego światła w dół, zszedł do pomieszczenia. Okazało się, że jest prawie całkiem puste. Kilka starych puszek farby, uszkodzony stolik. Na drugim końcu zobaczył skrzynię na węgiel, w której lśnił niewielki kopczyk czarnych bryłek. Uśmiechnął się do siebie.
Surwiwalowiec do szpiku kości, co, Ashton?
Wpatrując się w mrok, dostrzegł zwisające z belek u stropu trzy przewody. Jeden z nich, najbliżej schodów, był zakończony oprawką z małą żarówką. Dwa pozostałe, środkowy i ostatni, zostały przycięte, a ich końce zaklejono taśmą izolacyjną.
Shaw wiedział, dlaczego te dwa ktoś pozbawił końcówek: żeby nikt nie mógł wyraźnie zobaczyć przeciwległego końca piwnicy.
Oświetlił latarką ścianę w głębi i podszedł bliżej.
Jasne, Ash.
Jak w całej piwnicy, ściana od podłogi po sufit została zabudowana prostokątnymi sklejkami, przybitymi do słupków i pomalowanymi na czarno, ale przy dokładniejszych oględzinach łączeń jednej z płyt zauważył różnicę. To były ukryte drzwi do tajnego pomieszczenia. Wyjął z kieszeni nóż i otworzył. Przypatrując się jeszcze chwilę powierzchni sklejki, odnalazł szczelinę tuż nad posadzką. Wcisnął do niej ostrze noża i usłyszał cichy szczęk. Drzwi odskoczyły na zewnątrz. Schował nóż, wyjął broń, po czym kucnął i skierował snop światła latarki do środka, trzymając ją wysoko i na lewo od siebie, by jasny punkt ściągnął ogień, gdyby w środku czaił się uzbrojony przeciwnik.
Wsunął rękę do środka, sprawdzając, czy są jakieś linki uruchamiające pułapkę. Niczego nie namacał.
Powoli pociągnął stopą drzwi do siebie.
Nie zdążyły się uchylić na więcej niż pół metra, gdy nagle z jaskrawym blaskiem i ogłuszającym hukiem eksplodowała bomba, a jej odłamek trafił go w klatkę piersiową.2
Detonacje zwykle nie grożą śmiercią.
Większość ofiar eksplozji improwizowanych ładunków wybuchowych zostaje oślepiona, ogłuszona lub okaleczona. Współczesne materiały wybuchowe osiągają prędkość detonacji niemal dziesięciu tysięcy metrów na sekundę; fala uderzeniowa mogłaby dotrzeć z poziomu morza na szczyt Mount Everestu, zanim człowiek zdążyłby odchrząknąć.
Shaw leżał obolały na podłodze i kaszlał, nic nie widząc i nie słysząc. Dotknął miejsca, gdzie trafił go odłamek. Poczuł ból, ale nie było rany. Z niewiadomego powodu skóra nie została uszkodzona. Szybko skontrolował resztę ciała. Ręce, dłonie i nogi działały bez zarzutu.
Teraz najważniejsze – znaleźć broń. Bomba często stanowi preludium do ataku.
Nic nie widział, ale ukląkł i kolistymi ruchami dotykał wilgotnego betonu, dopóki nie odnalazł pistoletu.
Przymrużył oczy, nadal jednak miał ciemno przed oczami. Nie można naprawić wzroku siłą woli.
Nie było czasu na panikę, na rozmyślanie o konsekwencjach dla jego stylu życia, gdyby został trwale oślepiony lub ogłuszony. Wspinaczka skałkowa, jazda na motocyklu, podróżowanie po kraju – wszystko stało pod znakiem zapytania, ale w tym momencie nie mógł sobie tym zaprzątać głowy.
Jak mógł się zorientować, z której strony nadejdzie atak? Nisko pochylony, po omacku ruszył w kierunku skrzyni na węgiel. Przynajmniej będzie miał jakąś osłonę. Próbował nasłuchiwać, ale tylko dzwoniło mu w uszach.
Po pięciu minutach koszmaru uświadomił sobie, że na drugim końcu piwnicy majaczy jaśniejsza plama. Światło z kuchni.
Czyli nie stracił wzroku zupełnie. Został chwilowo oślepiony blaskiem eksplozji. Wreszcie dojrzał jasny punkt latarki. Leżała trzy metry od niego. Podniósł ją i strumieniem światła omiótł piwnicę oraz pomieszczenie za ukrytymi drzwiami.
Żadnego napastnika.
Schował pistolet do kabury, a potem pstryknął palcami przy każdym uchu. Słuch też mu wracał.
Ocenił sytuację.
Co tu się stało?
Gdyby człowiek, który podłożył bombę, chciał zabić intruza, mógłby to zaaranżować bez trudu. Shaw oświetlił latarką ramę ukrytych drzwi i zobaczył dymiącą skorupę z szarego metalu. To był duży granat hukowo-błyskowy, wypełniony palnym materiałem, który w momencie detonacji emitował oślepiające światło i przeraźliwy huk, ale nie miotał śmiercionośnych odłamków; miał służyć wyłącznie jako sygnał ostrzegawczy.
Przyjrzał się uważnie, by zrozumieć, dlaczego go nie zauważył. Ciekawe. Sam ładunek był pociskiem. Został wystrzelony z półki obok ukrytych drzwi, a mniej więcej pół sekundy później eksplodował. To właśnie on trafił go w klatkę piersiową. Granat odpalił zapewne czujnik ruchu albo czujnik zbliżeniowy. Shaw nigdy nie słyszał o takim mechanizmie.
Bacznie rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając innych pułapek. Nie zauważył.
Kto ją na niego zastawił? Przypuszczał, że tajne pomieszczenie skonstruowali ojciec i jego koledzy, ale prawdopodobnie to nie oni podłożyli granat. Ashton Shaw nigdy nie tykał materiałów wybuchowych. Ich posiadanie bez pozwolenia było nielegalne, a ojciec, mimo zamiłowania do sztuki przetrwania i nieufności wobec władzy, nigdy nie łamał prawa.
Nigdy w ten sposób nie oddawaj władzom kontroli nad sobą.
Po chwili potwierdziły się jego przypuszczenia, że to nie ojciec zastawił pułapkę w piwnicy. Oglądając skorupę granatu w ostrym białym świetle latarki, dostrzegł, że pochodzi z wyposażenia wojskowego i ma nadrukowaną zeszłoroczną datę.
Włączył górne światło i schował latarkę. Pośrodku kwadratowej przestrzeni o boku około sześciu metrów stał sfatygowany stół, a obok stare drewniane krzesło. W kącie dostrzegł wojskowy worek w kolorze khaki. Na prawie pustych regałach leżały papiery i ubrania, pod ścianą też piętrzyły się sterty dokumentów, podobnie jak na stole.
Czy to było to? Ukryty skarb, z którego powodu ginęli ludzie, a wśród nich jego ojciec?
Podszedł do stołu od drugiej strony, by stanąć twarzą do drzwi tajnego pomieszczenia, i pochylił się nad papierami, aby się dowiedzieć.3
Colter Shaw znalazł się w tym domu dzięki odkryciu, jakiego dokonał w należącej do swojej rodziny posiadłości wśród wyniosłych szczytów wschodniej Kalifornii.
Tam, na wysokim, posępnym grzbiecie Echo Ridge, gdzie zginął jego ojciec, znalazł list napisany wiele lat temu i ukryty przez Ashtona.
List, który miał odmienić życie Shawa.
Ashton pisał w nim, że w ciągu lat, gdy był wykładowcą, politologiem i historykiem amatorem, nabrał nieufności do wielkich korporacji, instytucji, polityków i zamożnych osób, wszystkich, „którzy czerpią profity z szarej strefy między prawem a bezprawiem, demokracją a dyktaturą”. Stworzył wokół siebie grupę przyjaciół i kolegów wykładowców, która postanowiła zdemaskować korupcję w tych kręgach.
Firma, którą wzięli na cel jako pierwszą, nazywała się BlackBridge Corporate Solutions i była znana z działalności w mętnej sferze wywiadu gospodarczego. Organizacja miała na koncie wiele wątpliwych praktyk, lecz Ashton i jego koledzy za najbardziej naganną uznali Plan Reformy Urbanistycznej, czyli PRU. Projekt na pozór polegał na świadczeniu pomocy deweloperom w lokalizowaniu miejsc pod nowe nieruchomości. BlackBridge w swojej roli pośrednika poszedł jednak o krok dalej. Współdziałając z miejscowymi gangami, agenci tej firmy zalewali wybrane dzielnice tanimi lub darmowymi opioidami, fentanylem i metamfetaminą. Wskaźnik uzależnień rósł skokowo. Gdy życie w dzielnicach stawało się nieznośne, do akcji wkraczali deweloperzy i wykupywali nieruchomości ze bezcen.
Ta sama taktyka przynosiła korzyści klientom ze świata polityki: komitetom działalności politycznej, lobbystom oraz samym kandydatom. Plaga narkotyków powodowała zmiany w liczbie ludności, ponieważ mieszkańcy się wyprowadzali i konieczne było wyznaczenie nowych okręgów wyborczych do Kongresu. PRU w rzeczywistości okazał się więc programem wykorzystania narkotyków do manipulowania granicami okręgów wyborczych.
Plany BlackBridge dotknęły Ashtona Shawa osobiście, gdy jego przyjaciel i były student – a potem członek rady miejskiej San Francisco – zaczął przyglądać się mechanizmom PRU. Todd Zaleski i jego żona zginęli od strzałów z bliskiej odległości. Do zabójstwa, jak ustalono oficjalnie, doszło na tle rabunkowym, ale Ashton wiedział swoje.
Zaczął z kolegami szukać dowodów obciążających firmę, w nadziei że uda im się przekazać sprawę organom ścigania. Niemal żaden z pracowników BlackBridge nie chciał z nimi rozmawiać, lecz Ashtonowi udało się dowiedzieć o jednym, który uznał, że PRU posunął się za daleko. Pracujący tam analityk, Amos Gahl, znalazł jakieś ważne dowody, wyniósł je z firmy i ukrył w okolicach San Francisco. Zanim jednak zdążył skontaktować się z ojcem Coltera albo organami ścigania, też zginął – w podejrzanym wypadku samochodowym.
Ashton zanotował w liście: Odnalezienie tego, co ukrył Gahl, stało się moją obsesją.
Wkrótce BlackBridge wpadł na trop ojca Coltera i tych, którzy podzielali jego stanowisko. Kilku z nich zmarło w tajemniczych okolicznościach, inni porzucili misję w obawie o własne życie. Niebawem musiał już samotnie kontynuować próby doprowadzenia do upadku firmy, która zabiła jego studenta i wiele innych osób w San Francisco – a prawdopodobnie także w innych miastach.
Nieco później, pewnej październikowej nocy, szesnastoletni Colter znalazł zwłoki ojca na dnie urwiska posępnego Echo Ridge.
Teraz już dobrze wiedział, kim są podejrzani ludzie, z którymi miał do czynienia.
Ian Helms, założyciel i prezes BlackBridge. Dziś po pięćdziesiątce, przystojny jak filmowy amant, w przeszłości zajmował jakieś stanowiska w sektorze obrony i wywiadu, angażował się też w politykę i lobbing.
Ebbitt Droon, nadworny „moderator” firmy, czyli po prostu morderca, był muskularnym mężczyzną o szczurzych rysach. Po kilku bezpośrednich starciach z tym człowiekiem, który między innymi zaatakował go koktajlem Mołotowa, Shaw nie miał wątpliwości, że Droon to stuprocentowy sadysta.
Irena Braxton, agentka BlackBridge, która otrzymała zadanie powstrzymania Ashtona – a teraz jego syna. Ashton napisał o niej:
Wygląda na poczciwą babcię, ale to tylko pozory. Jest wcieleniem bezwzględności, gotowa jest zrobić wszystko, co uzna za konieczne.
Pełniła funkcję „koordynatorki do spraw zewnętrznych”, co było doprawdy eufemistycznym określeniem zakresu jej obowiązków.
Ashton zakończył list następującymi słowami:
A teraz przechodzimy do roli czytelników niniejszego listu.
Jeżeli macie go w rękach, to znaczy, że idąc po zostawionych przeze mnie śladach, trafiliście na Echo Ridge i znacie już całą historię.
Sumienie nie pozwala mi prosić was, byście podjęli się tego niebezpiecznego zadania. Nie zrobiłby tego z własnej woli żaden rozsądny człowiek. Jeżeli jednak bylibyście skłonni się na to zdecydować, to powinniście wiedzieć, że przejmując moje poszukiwania, będziecie walczyć o sprawiedliwość dla tych, których BlackBridge i ich klienci uśmiercili albo którym zrujnowali życie, uchronicie także tysiące innych przed tym, by w przyszłości nie spotkał ich podobny los.
Na dołączonej mapie są zaznaczone punkty w mieście, gdzie mogą się znajdować dowody ukryte przez Gahla lub wskazówki, które was do nich doprowadzą. Po złożeniu tego listu i towarzyszących mu dokumentów wrócę do San Francisco z nadzieją, że odkryję więcej tropów. Znajdą się przy Alvarez Street 618 w San Francisco.
Na koniec powiem wam jedno: Nigdy nie zakładajcie, że jesteście bezpieczni.
A.S.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI