Ostatni gasi światło - ebook
Czy jest jeszcze coś, czego nie słyszeliśmy o transformacji? Marta Madejska udowadnia, że tak. Sięga do nieoczywistych źródeł: starych numerów „Przyjaciółki”, taśm magnetofonowych obiecujących biznesowy sukces i duchowe uzdrowienie, zapomnianych odcinków Polskiej Kroniki Filmowej. Jedzie do Nowej Soli, którą po zapaści przemysłu uratowały krasnale. Szuka zaginionych archiwów, sprawdza, jakie związek z dawnymi zakładami pracy miała kobieca piłka nożna i co razem z gruntami po fabrykach przejęli deweloperzy, którzy stawiają w tych miejscach kolejne „zdroje” i „zielone zakątki”.
Historie pracownic zlikwidowanych zakładów układają się w polifoniczną opowieść o znikaniu przyfabrycznej infrastruktury: żłobków, bibliotek, przychodni, domów kultury, ośrodków wczasowych. Są to zarazem przypowieści o utracie tego, co w życiu najważniejsze – międzyludzkich więzi, zdrowia, poczucia wspólnoty i bezpieczeństwa.
Transformacja nie jest dla autorki punktem wyjścia jedynie do dyskusji politycznych, interwencji społecznych czy nostalgicznych wspomnień. W swojej książce próbuje ocalić od zapomnienia całą złożoną siatkę relacji i wartości, której gwałtowne rozerwanie po roku 1989 dla wielu osób oznaczało po prostu koniec świata.
Podobnie jak wiele bohaterek i bohaterów mojej książki mam wrażenie, że mój żal po stracie wszystkiego, co zniknęło z naszej rzeczywistości, nie ma szansy wybrzmieć. Wielokrotnie wątpiłam, czy jest sens spisywać o tym historie w czasie, kiedy blisko polskiej granicy trwa wojna, kiedy zalewają nas rozmaite i nieuchronne skutki zmian zachodzących od dziesięcioleci. Ale może właśnie jest to ostatni ku temu dobry moment?
Fragment książki
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8396-237-5 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aleksandra Łojek _Belfast. 99 ścian pokoju_ (wyd. 3)
Katarzyna Bednarczykówna _Masz się łasić. Mobbing w Polsce_
Anna Maziuk _Niedźwiedź szuka domu_
Anna Malinowska _Sosnowiec. Nic śląskiego_
Anna Sawińska _Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej_ (wyd. 2 zmienione)
Adam Zadworny _Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku_
Zbigniew Rokita _Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium_ (wyd. 2 rozszerzone)
Thomas Orchowski _Wyspa trzech ojczyzn. Reportaż z podzielonego Cypru_ (wyd. 2)
Maciej Czarnecki _Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym_ (wyd. 3)
Maciej Czarnecki _Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice_
Bartosz Józefiak _Wszyscy tak jeżdżą_ (wyd. 2)
Aleksandra Boćkowska _Gdynia. Pierwsza w Polsce_
Anna Malinowska _Od Katowic idzie słońce_ (wyd. 2)
Anna Bikont _Nie koniec, nie początek. Powojenne wybory polskich Żydów_
John McPhee _Plac Zgody. Wieczyście neutralna Szwajcaria_
Marta Grzywacz _Radość Soboty. Archiwum życia i śmierci_
Ilona Wiśniewska _Białe. Zimna wyspa Spitsbergen_ (wyd. 5)
Paweł Smoleński _Trędowate kobiety czyszczą ryż_
Marta Wroniszewska _Matka bez wyboru. O kobietach, które opuściły swoje dzieci_
Barbara Seidler _Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe_ (wyd. 3)
François-Henri Désérable _Kruszenie świata. Podróż do Iranu_
Martyna M. Wojtkowska _W Nowej Zelandii wschodzi słońce. Wojenna tułaczka polskich dzieci_
Katarzyna Kobylarczyk _Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci_ (wyd. 2)
Patrick Radden Keefe _Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej_ (wyd. 3)
Thomas Orchowski _Pasterzy jest coraz mniej. Reportaż z Krety_
Karolina Bednarz _Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet_ (wyd. 3)
Linda Polman _Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej_ (wyd. 4)
Agata Komosa-Styczeń _Wyspa niechcianych kobiet_
Ilona Wiśniewska _Hjem. Na północnych wyspach_
Nicola Lagioia _Ciao amore, ciao. Morderstwo w Rzymie_
Paweł Smoleński _Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie_ (wyd. 2)
Tomáš Forró _Śpiew syren. W głąb wojennej Ukrainy_
Will Storr _Nadprzyrodzone. Śledztwo w sprawie duchów_
Jacek Hołub _Wszystko mam bardziej. Życie w spektrum autyzmu_ (wyd. 2 zmienione)
Remigiusz Ryziński _Dziwniejsza historia_ (wyd. 2 rozszerzone)
Jack El-Hai _Norymberga. Naziści oczami psychiatry_
Andrzej Dybczak _Gugara_ (wyd. 2 zmienione)
W serii ukaże się m. in.:
_Tobias Buck Ostatni proces. Niemieckie rozliczenia z nazistowską przeszłością_4 czerwca 1989 roku aktorka Joanna Szczepkowska ogłosiła na antenie telewizji publicznej, że w Polsce skończył się komunizm.
Ponieważ Polska jest Polską, to chociaż wtedy prawie wszyscy przytaknęli, dzisiaj niemal nikt się nie zgadza, czy rzeczywiście tak się stało. Niektórzy uważają, że komunizmu nigdy nie było. Inni, że komunizm nigdy się nie skończył. Jeszcze inni, że komunizm skończył się na długo przed wyborami parlamentarnymi 1989 roku, które przyniosły niespodziewane zwycięstwo formacji politycznej powstałej przy Niezależnym Samorządnym Związku Zawodowym „Solidarność”. Była to formacja zróżnicowana, unikatowa w skali kontynentu, zlepiona z wielu osób i osobowości, które spotkały się we wspólnej opozycyjnej sprawie i wspólnej wierze, że życie może być lepsze.
Lepsze, czyli jakie? Odpowiedź na to pytanie wkrótce podzieliła ludzi związanych z Solidarnością na coraz bardziej rozchodzące się poglądy i interesy. Niczym w mitycznej wieży Babel, która – choć budowana dla jedności – ostatecznie rozpadła się na miliony języków i nieporozumień. Ale zanim do tego doszło, przez polskie głowy przewaliło się mnóstwo emocji, nadziei i krzesanego ostatkiem sił zaufania.
Społeczeństwo było zmęczone. Problemy z produkcją i dystrybucją towarów w latach osiemdziesiątych narosły na tyle, że czarny rynek rozwinął się jako alternatywny organizm ponadpaństwowy. Kolejki w sklepach stały się tak powszechnym doświadczeniem, że znalazły swoje miejsce nawet w utworach poetów. Legendarnie szary schyłek Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej być może był przede wszystkim wypłowiały. Miał kolor nieremontowanych budynków oraz spranych tkanin i włóczek, które wyblakły wskutek wieloletniego użytkowania. Rok 1989 pobudził od dawna tlące się pragnienie nowych barw.
Można ten czas oglądać w różnych zwierciadłach, w których się odbijał; jednym z nich była „Przyjaciółka”. Czy trzeba ją przedstawiać? Być może tak, zmieniła się znacznie od tamtego czasu. Tygodnik wydawany od 1948 roku, od lat siedemdziesiątych przez spółdzielnię wydawniczą „Prasa–Książka–Ruch”, był jednym z najbardziej poczytnych pism Polski Ludowej – osiągał prawie dwa miliony egzemplarzy nakładu. Z publikowanych w nim listów wyłania się oczywista, choć nieco utajona prawda: „Przyjaciółka” krążyła w szerokim obiegu rodzinnym. Kupowała i czytała ją matka, potem podczytywały dzieci i (niekoniecznie na samym końcu) ojciec. „Przyjaciółka” zmieniała się w kolejnych dekadach, w trudnych momentach pod przymusem cenzorskim, w lepszych momentach na fali politycznych odwilży. Przez jakiś czas wychodziła w dwóch różnych wersjach – przeznaczonych dla kiosków miejskich i wiejskich. W ostatnich latach PRL, już ujednolicona, dostarczała wiedzy na temat szycia i dziergania, gotowania, rodzicielstwa, seksualności, antykoncepcji, zdrowia psychicznego i fizycznego, dbania o urodę, ciekawostek historycznych i kulturalnych, sytuacji w kraju i polityki państwa. Informowała, pouczała, doradzała, bawiła i niosła ukojenie.
W 1989 roku redakcja „Przyjaciółki” relacjonowała narastające napięcia wiosny i pełne zmian lato. W lipcu, kiedy pismo sprzedawano jeszcze w cenie sześćdziesięciu złotych za egzemplarz, Ewa Łuszczuk donosiła w rubryce _Z kraju_:
żyje się coraz trudniej, drożej i gorzej. O tym, że nie są to tylko odczucia kobiet, którym czasami lubi się przypisywać nerwową przesadę, świadczą badania CBOS. Według jego danych już w maju bieżącego roku więcej niż jedna trzecia dorosłych Polaków stwierdzała, że ich sytuacja materialna jest gorsza niż rok temu, zaś przyczyny tego pogorszenia ankietowani upatrywali w inflacji, kryzysie, wzroście cen, nienadążaniu dochodów za wzrostem tych ostatnich oraz spadku realnej wartości wynagrodzeń¹.
W tym samym miesiącu rząd, jeszcze ten pod wodzą peerelowskiego premiera Mieczysława Rakowskiego, podjął decyzję o urynkowieniu gospodarki żywnościowej. Odtąd ceny nie były regulowane przez państwo, poza kilkoma wyjątkami nie dotowało już ono produktów spożywczych. Produkcja żywności i obrót nią miały się teraz regulować „samodzielnie”, na prawach wolnego rynku. W przedrukowanym komunikacie Biura Prasowego rządu pisano: „Przyjęcie tego kompleksowego rozwiązania otwiera w sposób oczywisty drogę do normalności”². To popularne wtedy określenie – „normalność” – okazało się tak samo podchwytliwe jak „lepsze życie”. Z kolei generał Wojciech Jaruzelski, gdy obejmował urząd prezydenta PRL, odwołał się do tworzonej wtedy na bieżąco opowieści o wielkiej zmianie:
Żyjemy w czasie przełomowym. Stanęły przed Polską wielkie wyzwania. Musimy przebudować gospodarkę. Musimy ukształtować nowy, demokratyczny ład .
Przed nami – ocean spraw. Na czoło wysuwają się materialne warunki życia narodu. One dyktować muszą priorytety naszych działań. Są ważniejsze i pilniejsze niż cokolwiek innego³.
Elżbieta Banasiak w tekście _Oby się udało!_ zwracała uwagę, że w tej letniej gorączce (dosłownej, bo trwały fale upałów) każdy dzień „ przynosi nowe fakty w sferze życia politycznego i społecznego. Wydarzenia gonią wydarzenia”. Tylko ci, którzy pilnie śledzą rozmaite media, mają szanse nadążyć za reformami zachodzącymi w kraju.
Większość z nas jednak z tej powodzi różnorodnych informacji stara się wyłuskać przede wszystkim te, które dotyczą naszej codzienności. Konkretnie: szans na w miarę szybką poprawę sytuacji na rynku. To bowiem, co od pewnego czasu dzieje się w sklepach, co w ogóle dzieje się z zaopatrzeniem w podstawowe artykuły codziennego użytku, niepokoi wszystkich⁴.
We wrześniu redaktorki „Przyjaciółki” wsłuchiwały się w przemówienie nowego premiera, Tadeusza Mazowieckiego, który mówił:
Pragniemy godnie żyć w suwerennym, demokratycznym i praworządnym państwie, które wszyscy – bez względu na światopogląd, ideowe i polityczne zróżnicowanie – mogliby uważać za państwo własne. W kraju o zdrowej gospodarce, gdzie opłaca się pracować i oszczędzać, a zaspokajanie podstawowych potrzeb materialnych nie jest związane z udręką i upokorzeniem⁵.
Polska w tej wizji była otwarta na Europę i resztę świata, a także dzielnie podejmowała wyzwanie „przebudowy politycznej i wyprowadzenia kraju z katastrofy gospodarczej”. Miało to być państwo, które tworzy „bezpieczne ramy indywidualnej i zbiorowej egzystencji . Uznając wartość ludzkiej aktywności, nie pozostawia jednak bez opieki słabych i społecznie bezradnych”.
Mniej więcej w tym samym czasie Wiesława Piątek raportowała, że ceny wciąż rosną – galopują, szybują, brakowało już metafor na to, co się z nimi działo. Twaróg tłusty na początku sierpnia kosztował między 450 a 600 złotych, pod koniec – już 1090. W stosunku do lipca jego cena wzrosła siedmiokrotnie. Mleko z żółtym kapslem podrożało dziesięciokrotnie, masło – blisko sześć razy; za kilogram schabu, który niedawno miał cenę urzędową 900 złotych, trzeba było zapłacić osiem tysięcy, kiełbasa toruńska skoczyła z 600 do 5460 złotych⁶. Bolało. W październiku dziennikarka stawiała sprawę jasno: „Nie będzie lekko”.
Będzie więc ciężko. Po to, żeby później było lepiej. To później będzie wtedy, gdy „zaskoczą” mechanizmy, wedle których ma funkcjonować gospodarka. Nastąpić zaś w niej mają zasadnicze przemiany, a to po to, żeby nasze życie stało się wreszcie normalne i aby kraj mógł się rozwijać⁷.
Pod jej rubryką _Z kraju_ znajdowało się _Okno na świat_, w którym donoszono, że trwa dialog między Moskwą a Waszyngtonem. Do tego drugiego pojechał właśnie wicepremier Balcerowicz przedstawić program reform gospodarczych dla Polski – czujnie śledzili to wszyscy, którzy wiedzieli, jak ważna jest akceptacja programu przez instytucje takie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
W listopadzie 1989 roku cena „Przyjaciółki” wynosiła już sto czterdzieści złotych. Elżbieta Szczurowska w artykule _Uczeń jest głodny_ pisała o niedożywieniu dzieci:
Rozwijający się organizm wymaga, by dostarczać mu pożywienia co cztery godziny. Dlatego szkoła powinna nie dożywiać – jak to się zwykle u nas mówi – lecz wręcz żywić. Tymczasem od kilku już lat żywienie dzieci w szkołach stale się kurczy.
Wygląda na to, że dzięki urynkowieniu problem żywienia w szkołach rozwiąże się jakby sam. Nie będzie już narzekań na kłopoty z zaopatrzeniem, na brak kotłów i maszynek do mięsa, miejsca do gotowania mleka, kucharkę, która wybrała pracę w restauracji, bo tam jej lepiej zapłacili, na posiłki niesmaczne i mało kaloryczne i dziesiątki innych spraw, z którymi boryka się szkolna gastronomia. Ustaną narzekania – bo nie będzie też i gastronomii.
Czym to grozi? Już teraz lekarze biją na alarm. Sporo dzieci w wieku szkolnym, szczególnie pochodzących z małych miasteczek i wsi, jest niższych i waży mniej, niż powinny. Najczęstszą przyczyną jest właśnie niedożywienie. Jego efektem są także coraz powszechniej spotykane wśród uczniów wady postawy, zmiany pokrzywiczne, niedokrwistość, zwiększona podatność na infekcje. Do szkolnych lekarzy zgłaszają się mali pacjenci z bólami głowy i brzucha, a przy badaniu okazuje się, że dziecko jest po prostu głodne. Jak wpływa to na jego samopoczucie, zachowanie i wyniki w nauce – nie trzeba już chyba tłumaczyć⁸.
Wiesława Piątek pojechała na zwiady do Łodzi, gdzie z szybkich kalkulacji wyszło jej, że pensja dwojga pracujących w przemyśle rodziców nie jest w stanie zapewnić pełnowartościowego wyżywienia kilkuosobowej rodzinie.
Na samym początku stycznia 1990 roku (cena „Przyjaciółki” skoczyła do trzystu złotych) redaktorka Piątek pisała o specyficznym mentalnym „rozkroku” między przeszłością a przyszłością, który wypadł symbolicznie na przełom lat 1989 i 1990. W przyśpieszonym tempie stworzono wtedy i natychmiast wdrożono pakiet ustaw, które miały „regulować inflację i stabilizować gospodarkę”.
Kiedy w przedświąteczną niedzielę przysłuchiwałam się wystąpieniu wicepremiera Balcerowicza w sejmie na temat polityki gospodarczej w 1990 roku, przyszło mi na myśl pytanie, jakie życzenia będziemy sobie składać w naszych domach przy wigilijnym stole, a potem na sylwestra. Zwykle życzymy swoim bliskim, żeby nowy rok był dla nich lepszy niż stary, a przynajmniej od niego nie gorszy, ale tym razem zapewne wiele osób poszerzy te życzenia, dodając: niech nam się powiedzie!
Powinniśmy sobie życzyć tego wszyscy, bo przebudowa systemu gospodarczego, jaką zapoczątkujemy z 1990 rokiem, tyczy nas wszystkich, w efekcie mamy żyć w kraju, gdzie gospodarka funkcjonuje normalnie, towar czeka na klienta, i to w dużym wyborze, a ludzie uczciwie pracują i uczciwie im się za to płaci. Tego przecież wszyscy chcemy i pragniemy, aby stało się to jak najprędzej. Nie jest to rzecz do załatwienia od ręki, a im wcześniej zaczniemy i im bardziej się do tego przyłożymy, tym większe szanse, że nie trzeba będzie długo czekać. Zanim jednak do tego dojdzie, czekają nas ciężkie chwile.
Przyznam, że boję się tego okresu przejściowego, i w tych obawach nie jestem odosobniona. Może będzie łatwiejszy, niż to sobie wyobrażam, a może trudniejszy. Przekonamy się o tym w najbliższych tygodniach i miesiącach, w każdym razie posunięcia zapowiedziane przez rząd chyba u nikogo nie budzą entuzjazmu. Dają jednak nadzieję, że przyszłość będzie lepsza, i sądzę, że ta nadzieja będzie nam pomagać w przetrwaniu tego, co najgorsze.
W chwili, gdy oddaję ten tekst do druku, sejm ukończył czterodniowe obrady dotyczące spraw gospodarczych i zapowiedziane jest jego ponowne zebranie się tuż po świętach. Nad pakietem jedenastu ustaw regulujących gospodarkę w 1990 roku obraduje sejmowa komisja nadzwyczajna, która ma już opinie i uwagi posłów zebranych w sześciu sejmowych komisjach. Tak intensywna praca parlamentu wynika z konieczności prędkiego uchwalenia ustaw, aby mogły wejść w życie od stycznia 1990 roku, to zaś, co zawierają, pomieścił w swoim sejmowym wystąpieniu wicepremier⁹.
Leszek Balcerowicz mówił otwarcie: po wejściu ustaw w życie należy się spodziewać upadłości części przedsiębiorstw, pojawienia się lokalnie bezrobocia, przejściowego spadku produkcji. Osoby czasowo pozostające bez pracy będą korzystały z zasiłków i pomocy przy przekwalifikowaniu się.
Ostateczny kształt tego programu okazał się znacznie radykalniejszy od pierwotnych założeń. „Zaostrzenie parametrów było efektem przekonania ekipy Balcerowicza o konieczności zastosowania terapii szokowej i założenia, że tylko tak restrykcyjna polityka może zdławić inflacj改⁰ – ocenia historyk Antoni Dudek. Pakiet jedenastu projektów trafił do Sejmu 17 grudnia 1989 roku, został opracowany w morderczym tempie kosztem zarwanych nocy, uchwalony 27 i 28 grudnia, zaraz po przerwie świątecznej, a potem natychmiast zatwierdzony przez Senat i podpisany przez prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. O poranku 1 stycznia 1990 roku rzeczywistość na pierwszy rzut oka mogła wydawać się wciąż znajoma dla zaspanych po sylwestrze obywateli i obywatelek Polski, ale było to już tylko złudzenie. W połowie stycznia rubrykę _Z kraju_ otwierał akapit:
Strach się zmaterializował. Wzrosły ceny węgla, energii, paliw. To pociągnęło za sobą podwyżki cen niemal wszystkiego. Z tym wiążą się nasze lęki. Rząd zapowiada jednak, że „kuracja wstrząsowa” jest jedynym sposobem na to, by powoli, powoli sytuacja zaczęła się poprawiać. I z tym wiążą się nasze nadzieje¹¹.
Jak zapatrywały się na tę „kurację” potencjalne czytelniczki „Przyjaciółki”? Janina Ratyńska spisała opinie kilku pracujących w żyrardowskich fabrykach.
Anna Brama, Zakłady Lniarskie:
Dowcipnie żartuję, że to taki zastrzyk, który będzie mocno bolał, ale potem przyniesie ulgę. Gdybym się czuła śmiertelnie zagrożona, to pewne, że dałabym sobie zrobić taki zastrzyk. Ale tak się nie czuję i nie widzę, żeby mój zakład, w którym pracuję dwadzieścia lat, był śmiertelnie chory. Żadnego bałaganu tu nie ma, jest tylko i był zawsze wyzysk człowieka.
Pracujemy z całych sił i niewiele z tego mamy. A tu słyszę, że będziemy mieć jeszcze mniej. Wzięłam dodatkowo półzmianę z koleżanką. Stoję przy krosnach po dwanaście godzin, a i tak nie wystarczy. Pewnie, że chciałabym, żeby było lepiej… Ale jeżeli do tego polepszenia trzeba, żebyśmy się z głodu skręcali, to powiem pani, że nie mam serca do tych zmian…
Janina Stoczek, Zakłady Przemysłu Pończoszniczego „Stella”:
Ja chciałabym tylko wiedzieć, jak można zacisnąć pas zapięty na ostatnią dziurkę. Jak się dowiedziałam, że drożeje benzyna, węgiel i prąd, to sobie pomyślałam – to szczęście, bo samochodu nie mam, prądu dużo nie wypalam, a w domu kaloryfery. A tu się okazuje, że wszystko pójdzie w górę, że aż strach. Żeby urządzić święta, sprzedałam złoty łańcuszek, ślubny prezent. Myśli pani, że dużo mam jeszcze do sprzedania? Bardzo mało.
Wiesława Paczkowska, Zakłady Lniarskie:
Pewnie, że chciałabym żyć w normalnym kraju i za swoją pracę dostawać godziwą zapłatę. Ale co to znaczy dla Polski „normalny” kraj? To, co było przed wojną? Niby tak było dobrze? Mój ojciec w Żyrardowie przed wojną niejeden raz strajkował, tu, w „Lnie”, nie gdzie indziej. A w domu jedliśmy cały tydzień kartofle niekraszone z kiszoną kapustą…
Nie jestem komunistką, o to niech mnie pani nie posądza. Jestem zwykłą kobietą, chodzę do kościoła. Tylko się zastanawiam, czy naprawdę nie ma innej drogi jak ten kapitalizm. Czy to nie będzie z deszczu pod rynnę dla normalnych ludzi, nie dla bogaczy, bo bogacz zawsze będzie bogaczem, i w socjalizmie, i w kapitalizmie.
Bardziej optymistycznie zapatrywała się na te sprawy o pokolenie młodsza Irena Bilska ze Stelli:
No przecież z głodu nie umrę. Nie boję się specjalnie tego ciężkiego okresu. Pracuję dopiero dwa lata, mieszkam z rodzicami, oni też pracują, jakoś razem przetrzymamy. Chciałabym bardzo, żeby te zmiany się udały. Chciałabym zarabiać trzy, cztery razy tyle co teraz i móc za to kupić, co mi się będzie podobało. A gdy będę miała dzieci, kupować im kolorowe ciuszki i dobre jedzenie, piękne zabawki, jak na Zachodzie. Na to konto to ja mogę nawet trochę pogłodować. Najwyżej schudnę parę kilo, to tylko mi wyjdzie na zdrowie…
Ze wszystkich pytanych tylko Helena Mrowiec, emerytowana nauczycielka, przybrała ton nieco bardziej podniosły:
Ja się nie boję tego, co się teraz dzieje. Emeryturę mam wprawdzie niewielką, ale i potrzeby nie za duże. Przeżywam ogromną satysfakcję ze wszystkich zmian. Uważam, że ludzie godnie przejdą przez ten czyściec. Pusty żołądek jest wprawdzie złym towarzyszem na taką drogę, ale po raz pierwszy ta droga prowadzi do czegoś konkretnego i pozytywnego.
Byłam niedawno u ministra Kuronia. Ofiarowałam część swojej emerytury dla bardziej potrzebujących. Jest bardzo wiele takich osób, które chcą się dzielić tym, co mają, nawet jeśli mają niewiele. Poza tym, czym jest taka „próba” w porównaniu z wojną, okupacją, utratą wolności, zagrożeniem życia własnego i swoich bliskich? A przecież z wojny nasz naród wyszedł zwycięsko. Nie sądzę, żeby teraz nie potrafił obronną ręką przejść przez zwykły kryzys.
Jeszcze w styczniu 1990 roku redakcja pośredniczyła w listownym sporze „komu lepiej” – ludziom na wsi czy w mieście, ujawniając przy tym tlący się konflikt i mnóstwo stereotypów, szczególnie w postrzeganiu ludności wiejskiej przez miejską. W lutym pod hasłem „Mimo wszystko uśmiechnij się” opublikowano wyniki redakcyjnego apelu o stworzenie współczesnej wersji międzywojennego wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego _Skumbrie w tomacie_. Jedna z rymowanych propozycji nawiązywała do rozpoczętej w 1989 roku dyskusji o dodaniu państwowemu godłu korony, bez której orzeł występował przez cały PRL: „Do »Przyjaciółki«, babskiego pisma / (orzeł w koronie, orzeł w koronie) / Polska po babsku pogadać przyszła / (orzeł w koronie? bez?) Westchnęła Polska / Tak, jam nie z soli (orzeł w koronie, orzeł w koronie) / – i nie z roli, jeno z symboli / (orzeł w koronie? bez?)”¹².
W marcu w „Przyjaciółce” drukowano fragmenty z przemówienia Tadeusza Mazowieckiego dotyczące pokojowego potwierdzenia granicy Polski z Niemcami. Początki nowego ustroju podszywała niepewność geopolityczna. Wojska ZSRR wciąż tu stacjonowały, a trwałość granicy na zachodzie wcale nie wydawała się społeczeństwu oczywista w sytuacji, kiedy nie tylko Europa, ale cała bryła świata trzęsła się w posadach¹³. Przemówienie premiera zostało ujęte w ramki z wyznaczonym miejscem na odręczny podpis, można było je wyciąć z gazety, kopiować, rozpowszechniać wśród rodziny i znajomych, a podpisane wysłać na redakcyjny adres. Wszystkie świstki miały trafić dalej, jako petycja i wyraz woli narodowej, do wyższych instancji międzynarodowych – tych rozpiętych nad naszymi głowami gdzieś między Moskwą a Waszyngtonem¹⁴. W tym samym miesiącu Ratyńska raportowała: „Widmo krąży po bazarze”. Chodziło oczywiście o widmo kapitalizmu, a bazar stał się metaforą ogólnopolskich tendencji (cena pisma skoczyła do siedmiuset złotych za egzemplarz):
Plotka głosi, że gdy nasz minister finansów wespół zespół z ministrem od rynku chcą na własne oczy zobaczyć nowy ład ekonomiczny (do którego od 1 stycznia 1990 zmierzają w tak ostrym tempie, że narodowi dech w piersiach zapiera), to udają się na warszawski bazar Różyckiego. Bo bazar to oaza kapitalizmu, zdrowej konkurencji i całkowitej prywatyzacji. Monopolu tam nie uświadczysz.
Oprócz jedzenia można kupić na bazarze, tak jak zawsze, absolutnie wszystko. Są czarne i białe welony na każdą przypadłość losu, są garnitury, suknie, futra, kożuchy, obuwie, zegarki, pierścionki, dwudziestozłotówki do automatów, podobizny premiera Mazowieckiego w ślicznych złotych ramkach do postawienia na telewizorze. Podobizny papieża w jeszcze śliczniejszych ramkach do powieszenia na ścianie. Rzeźby, popiersia i medaliony marszałka Piłsudskiego. Podobizn i popiersi premiera Balcerowicza się nie prowadzi, za to jego widmo zda się krążyć po bazarze dzień i noc, jego system podatkowy wykończył już kilka bud (zamknięte na głucho) i pewnie jeszcze wykończy niejedną. Przeciętnie milion osiemset tysięcy miesięcznie od stoiska. To jednak dużo, zważywszy na dzisiejszy ruch i obroty. Przetrzymają to tylko najsilniejsi i najbogatsi¹⁵.
11 kwietnia 1990 roku została uchwalona ustawa o zniesieniu państwowej cenzury prewencyjnej, choć w codziennej praktyce niektóre redakcje ignorowały urząd cenzorski już od dobrych kilku miesięcy. Pod koniec kwietnia na pierwszych stronach „Przyjaciółki” pojawiła się rozmowa z Franciszkiem Tomczakiem, kierownikiem Katedry Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. „Czy to prawda – a takie stwierdzenie często się słyszy – że za pół roku możemy nie mieć co jeść?”, pytała redakcja, odnosząc się do protestów rolniczych. Profesor spokojnym, eksperckim tonem tłumaczył, że rzeczywiście większość rolników jest w „szoku cenowym i dochodowym”: „Właśnie w rolnictwie nastąpiło większe ograniczenie dochodów niż gdzie indziej. Stało się tak dlatego, że rolnik zbiera i sprzedaje głównie latem i jesienią. Tym razem jesienią sprzedał tanio, dziś zaś musi kupić środki produkcji za nieproporcjonalnie wyższą cen改⁶. Zapewniał jednak, że dotyczy to gospodarstw gorzej zarządzanych. Ergo: głód nam nie grozi, rolnicy muszą zebrać się na odwagę i odnaleźć w „regułach gry rynkowej”. Niedługo później w innym artykule sołtys Ryszard Napiórkowski tłumaczył, jak ta gra wygląda w praktyce, na przykładzie zakontraktowanych rok wcześniej ziemniaków: był związany umową na czternaście ton, które przywiózł do skupu w Lubotyniu punktualnie, w ściśle wyznaczonym dniu. Nie przyjęto ich. Bez pieniędzy, za to z dwiema przyczepami ziemniaków, musiał wrócić do domu¹⁷.
Majowym tematem okładkowym „Przyjaciółki", choć nieco zawoalowanym, stała się aborcja. _O ochronę dziecka narodzonego_ – tak brzmiał tytuł artykułu, który nawiązywał do proponowanych zmian w prawie postulujących „ochronę dziecka nienarodzonego”. Temat ten był zresztą obecny na łamach pisma już od wczesnej wiosny poprzedniego roku – artykuły redakcyjne przeplatały się z przemyśleniami czytelniczek, na ich prośbę przedrukowano też obowiązującą wciąż ustawę z 1956 roku, obok projektu ustawy zgłoszonego przez koło poselskie Polskiego Związku Katolicko-Społecznego, który to projekt wprowadzał zakaz przerywania ciąży pod groźbą więzienia.
Im bliżej zakończenia roku szkolnego, tym intensywniej przyglądano się absolwentom szkół średnich i zawodowych, którzy jako pierwsze pokolenie od czasów międzywojnia doświadczą masowego bezrobocia – tylko że w przeciwieństwie do mas z międzywojnia będą po maturze lub egzaminach zawodowych. Chłopaki przewidywały, że zanim pójdą w kamasze, czyli odbędą obowiązkową służbę wojskową, spróbują dorobić w drobnym handlu; dziewczyny zapisywały się na kursy doszkalające w rokujących sektorach (najczęściej poszukiwane były szwaczki i sekretarki)¹⁸. W czerwcu wąsaty kapitan Krzysztof Pakuła, komendant jednego z warszawskich komisariatów, informował, że milicji już nie ma, jest policja, ale zmienione nazwa i krój munduru na razie nie oznaczają rewolucji w podstawowych zadaniach: „Kontynuujemy przecież tradycję milicji, której często słusznie, a czasem niesłusznie, przypisuje się wiele grzechów”¹⁹. W lipcu Ruta Pragier w tekście _Kobieta, prawo i życie_ wieszczyła powstanie aborcyjnego czarnego rynku: „Nie ma rzeczy, której kobieta nie zrobi, gdy chce mieć dziecko. I nie ma takiej, której by nie zrobiła, gdy mieć go nie chce – mawiała niegdyś nasza koleżanka z wieloletnią praktyką w dziale interwencji”²⁰. Prawo idące wbrew potrzebom ludzi nie będzie respektowane – pisała. Kobiety zasobne zawsze znajdą możliwości, żeby przerwać ciążę, w prawdziwym kłopocie znajdą się kobiety ubogie. Ironizowała: „Jako społeczeństwo cierpimy na rozdwojenie jaźni. Z jednej strony presja na ochronę życia, z drugiej – jakże nie lubimy rodzin wielodzietnych!”.
W lipcu 1990 roku została przegłosowana ustawa o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych (głosujących za: trzysta dwadzieścia osiem osób, głosujących przeciw: dwie, wstrzymało się od głosu: trzydzieści dziewięć). Przemówienie Leszka Balcerowicza nie było cytowane w „Przyjaciółce”, ale z Polskiej Kroniki Filmowej wiemy, że opowiadał o tym, jak ustawa pozytywnie wpłynie zarówno na stan portfeli, jak i stan ducha w narodzie:
Nie waham się nazwać tej decyzji przełomową, ona bowiem w istocie nada naszej gospodarce nową, zasadniczą właściwość, czyniąc ją sprawną i zdolną do rozwoju – daje jej rzeczywistego właściciela. Przekształceń własnościowych musimy dokonać szybciej niż jakikolwiek kraj przed nami. Gospodarka rynkowa, oparta na szerokim udziale prywatnej własności w różnych jej formach, pozwala na osiągnięcie najwyższego, spośród wszystkich znanych w praktyce systemów ekonomicznych, stopnia gospodarności w wykorzystywaniu materialnych i duchowych zasobów społeczeństwa. Wolą rządu jest przezwyciężanie przeszkód w takim stopniu, by osiągnąć możliwie jak najwyższe tempo i największy zakres prywatyzacji. Czeka nas ogromny wysiłek, również edukacyjny. Musimy się uczyć nowych pojęć, nowych instytucji i nowych mechanizmów²¹.
Szpalty „Przyjaciółki” coraz gęściej zapełniały już nie tylko – jak zazwyczaj – listy o charakterze osobistym, ale również takie, które na bieżąco opisywały doświadczenie zmiany w różnych zakątkach Polski. Maria z województwa nowosądeckiego pisała:
Jestem stałą czytelniczką, lecz w tej chwili nie stać mnie na kupowanie Waszego pisma, ponieważ wraz z całą rodziną znalazłam się w skrajnej nędzy. Moja rodzina to ja, mąż i czwórka dzieci: trzynaście, jedenaście, dziesięć i pięć lat. Jedno z dzieci jest poważnie chore. Przez cały czas mąż pracował na nasze utrzymanie. Z trudem, ale wiązaliśmy koniec z końcem. W tej chwili mąż został zwolniony w ramach grupowych zwolnień. Poszukuje pracy przez wydział zatrudnienia, jak też na własną rękę. Jak dotąd bez rezultatów. Mieszkamy w małej miejscowości, gdzie możliwości zatrudnienia są bardzo małe. Doszło do tego, że brakuje nam pieniędzy nawet na chleb²².
Krystyna z województwa pilskiego:
Mieszkamy na peryferiach Polski. Wydaje mi się, że nikt nie pomyślał o tym, co będzie z nami, jeśli zacznie się bezrobocie. Zawsze było nam trudno znaleźć tutaj pracę, pomimo że mój mąż jest zawodowym kierowcą, a ja mam wyuczony zawód tokarza. Teraz stało się to niemożliwe, straciliśmy pracę i zostaliśmy bez środków do życia. Zasiłek dla bezrobotnych wystarcza jedynie na opłaty za mieszkanie i energię elektryczną. Nie ma nawet możliwości podjęcia pracy sezonowej, a wydział zatrudnienia ogranicza wypłacanie zasiłku. Mamy troje dzieci w wieku szkolnym, które trzeba ubrać i wyżywić. Takich rodzin jak moja jest tutaj więcej. Jaki los nas czeka?
Wanda W. skarżyła się na pośrednictwo pracy i dystrybucję „zasiłków ratunkowych” dla bezrobotnych w Łodzi. Pisała, żeby „opowiedzieć, jak w moim przypadku wygląda wypłata zasiłku (a może jałmużny?)”. Ale też by zdać relację, że jej mąż poczuł się ważny, „ale źle ważny, bo wreszcie jestem finansowo od niego zależna”. Precyzyjnie, z datami dziennymi, opisywała gehennę odbijania się od kolejnych okienek i kolejek, rozgardiasz w nowych instytucjach, nieżyczliwość osób spotykanych w niektórych urzędach.
Dziwi mnie i złości ta ich beztroska. I za co? Przecież przez osiemnaście lat pracowałam uczciwie. Dlaczego za winy innych karze się tych „maluczkich”? Dlaczego zasiłek (na który, można powiedzieć, zapracowałam) wypłaca mi się jak żebrakowi? Dlaczego traktuje się mnie i innych bezrobotnych jak oszustów, którzy chcą „naciągać” państwo na zasiłek? Czy moja praca przez te wszystkie lata była bez znaczenia?²³
Wiesława, samotna emerytka z województwa piotrkowskiego, musiała się zmierzyć z całkiem nową odsłoną problemów mieszkaniowych w budynku należącym wcześniej do gminy:
Otóż obecnie pojawił się u nas właściciel tego budynku i zażądał od wszystkich lokatorów zwolnienia zajmowanych mieszkań. Oświadczył, iż zamierza przejąć ten budynek do swojej dyspozycji i w tej sytuacji nie ma mowy o zawarciu umowy najmu. Nie wiem, co będzie dalej, ponieważ nikt z lokatorów nie ma gdzie się wyprowadzić. Wiem natomiast, że takich właścicieli jest w Polsce dużo. Wygląda na to, iż będą mogli robić z lokatorami, co zechcą, żądać nie wiadomo jak wysokiego czynszu albo wyprowadzki donikąd. Nie zaprzeczam, że prawo własności należy chronić. Czy konsekwencją tego ma być jednak koniec ochrony lokatora?²⁴
We wrześniu, buzującym od zapowiedzi kolejnych zawirowań, trwoga spadła na miejskie ogródki działkowe. Joanna Ratyńska relacjonowała:
Zła jesień przyszła tego roku na działki. Zamiast radości z kwitnących astrów i satysfakcji z dojrzewających pięknie pomidorów, przyniosła zgryzotę, niepokój i strach. Nie było w Warszawie działkowicza, który by po wniesieniu do Sejmu projektu ustawy o likwidacji działek spał spokojnie. Prawie wszyscy łykali relanium i validol, niektórzy płakali, niektórzy szukali dojść do osób wysoko postawionych, a niektórzy zbierali siły do walki²⁵.
Leokadia Zaręba, która dorabiała do emerytury sprzedażą swoich popisowych śliwek odmiany jerozolimka, mówiła reporterce przez łzy: „Jeszcze przecież nic nie zdecydowano, a ja i tak płaczę. Całe moje życie to ta działka”. Maria Chruszcz starała się napatrzeć na zapas na wyhodowane przez siebie kwiaty i owoce.
Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Gdy nastąpił wielki przełom, dziękowałam Bogu, cieszyłam się, że dokończę życia w normalnym kraju. ziemia w Warszawie taka strasznie droga i tyle ludzi ma teraz pieniądze, może ktoś będzie chciał pobudować na mojej działce i paru sąsiednich willę z siedmioma pokojami i strasznie drogo zapłaci za to prawo? No to czy władza, która ma pustą kieszeń, będzie się zastanawiać, komu ten kawałek ziemi powierzyć?
Stefan Kowalewski mówił: „Też siedzę i patrzę. Wie pani, jak się czuję? Jakby mi ktoś bliski odchodził na tamten świat”. Pan Rutkowski z kolei w zacietrzewieniu ostrzył siekierę na uschniętą jabłoń i deklarował, że kiedy będzie trzeba, użyje jej do walki o sprawiedliwość: „Niech przychodzą, niech mnie spróbują stąd usunąć. Mam siedemdziesiąt sześć lat, bardzo wiele chorób i tylko trochę życia przed sobą. Z tym skrawkiem ziemi to życie ma jeszcze jakiś sens. Bez niego – żadnego”. Nie uchwalono wtedy tej ustawy, ale pomysł prywatyzacji miejskich ogródków działkowych powracał później wielokrotnie w różnych odsłonach.
W październiku na łamach „Przyjaciółki” tłumaczono, dlaczego pismo przestało docierać do niektórych miejscowości – odpowiedzialna za to spółdzielnia „Prasa–Książka–Ruch” właśnie przestawała istnieć, po tym jak w marcu przeszła ustawa o jej likwidacji. W listopadzie z filozofem Janem Legowiczem rozmawiano o znaczeniu zgody w społeczeństwie „w obliczu wielkiego wysiłku godnego znalezienia się w Europie, szybkich przeobrażeń i rozwoju w warunkach ostrej konkurencji innych państw”²⁶. W grudniu radzono, na co zwracać uwagę, gdy podejmuje się zatrudnienie w prywatnym zakładzie pracy (szczególnie w przypadku zajścia w ciążę). Tymczasem na ostatnich stronach pisma pojawiło się ogłoszenie Ministerstwa Przekształceń Własnościowych o sprzedaży akcji kilku polskich przedsiębiorstw:
Inwestując swoje pieniądze w prywatyzowane przedsiębiorstwa, nadasz im nowy wymiar, poznasz ich siłę. Otrzymasz prawo udziału w kapitale spółki, w którą inwestujesz, staniesz się potężną siłą i motorem przedsiębiorstwa. Twoje pieniądze odkryją możliwości: zawierania zagranicznych kontraktów, wykupowania innych przedsiębiorstw, głosowania na walnych zgromadzeniach, mianowania dyrektorów. Daj im szansę – będą umiały się odwdzięczyć²⁷.
Rok 1990 zakończono bez entuzjastycznych podsumowań. Przez strony „Przyjaciółki” wciąż przewijały się tematy zajmujące czytelniczki, czytelników i członkinie redakcji: pisano o sprawach „z życia wziętych”, o polityce i wyzwaniach codzienności, o tym, jak gospodarować w domu, czy się rozwieść, czy trwać w małżeństwie, czy wyznać dawnej miłości prawdę o swoich uczuciach, czy powiedzieć teściowej, że ma się jej już dosyć, jak radzić sobie z chorobą alkoholową bliskich i gdzie szukać pomocy, gdy rozpada się rodzina.
Niedługo później nieodwracalne zmiany dotknęły także samą „Przyjaciółkę”.
Koncepcja tak zwanej terapii szokowej, która pojawiła się już po ustaleniach Okrągłego Stołu, zakładała wstrząs – jak mówił w jednym z wystąpień premier Mazowiecki – „silny, zamierzony i w zasadzie przewidziany”²⁸, a następnie poprawę. W praktyce recesja trwała trzy lata i przez niektórych komentatorów była nazywana „szokiem bez terapii”²⁹. Sekwencja decyzji składających się na wielki przełom już wkrótce miała całkowicie odmienić nie tylko polską gospodarkę w makroskali, ale też losy konkretnych wsi i miasteczek, metropolii i regionów, a w nich wiele jednostkowych życiorysów. Prywatyzacja, nowa polityka celna, zniesienie urzędowej cenzury – te kilka zjawisk, pomiędzy innymi, złożyło się na „otwarcie wrót Zachodu” przed Polską Rzeczpospolitą Ludową, która stała się III Rzeczpospolitą. Wszystko, co dotąd skapywało lub sączyło się drobnymi strużkami, zalało nas wezbraną falą, przeobrażając znane dotąd krajobrazy: w telewizji i prasie, na ulicach, półkach sklepowych i w zakładach pracy. Mniej więcej w tym samym czasie w świecie kapitalistycznym nastąpiło radykalne przyśpieszenie we wprowadzaniu nowoczesnych technologii, automatyzacji i nowej organizacji pracy³⁰. Pachnąca Zachodem „normalność” okazała się nieustanną zmienną.Idea długu nierozerwalnie wiąże się z ideą dziedzictwa. Jesteśmy dłużni wobec tych, którzy nas poprzedzali w tym, czym jesteśmy. Obowiązek pamiętania nie ogranicza się do pilnowania materialnego śladu, pisemnego czy innego, minionych faktów, lecz podtrzymuje poczucie bycia zobowiązanym względem tych innych, o których dalej powiemy, że ich już nie ma, choć byli. Spłacanie długu, lecz zarazem – powiedzielibyśmy – inwentaryzacja spadku.
Paul Ricoeur, _Pamięć, historia, zapomnienie_, przeł. Janusz Margański
Ja tego doświadczyłam, że chciałam po prostu czy pożartować, czy coś powiedzieć, bo można było, kiedyś można było. To zwracano uwagę: proszę nie rozmawiać, proszę stać tak. Klapki na oczy, dosłownie, proszę stać, bo to był też zakład włókienniczy przecież, Lee Wrangler. Więc to były te czasy, że trzeba pracować i masz stać tak i masz patrzeć, nie wolno ci, bo będzie upomnienie, będzie nagana. A kiedyś tego nie było właśnie, kiedyś można było stanąć, można było przerwać, no zarobiłaś tyle, ile zarobiłaś, a poza tym sam człowiek w sobie miał to, że praca to nie wszystko. Przecież jesteśmy ludźmi, potrzebujemy jakiegoś luzu, kogoś, kto z nami porozmawia.
Wywiad zanonimizowany udostępniony pod pseudonimem Jadwiga Kwiatkowska, Cyfrowe Archiwum Łodzian Miastograf
Po 1989 roku chodziło o to, by usunąć balast, który ciążył nad gospodarką Polski i w ten sposób blokował rozwój.
Leszek Balcerowicz, „Dziennik Łódzki”, listopad 2014Tydzień w Unionteksie
_Skrócić pasek i… wytrwać_
_Na krawędzi przepaści_
_Biznes nie zna sentymentów_
_Na przednówku_
_Liczyć na własne siły_
W nagłówkach artykułów z „Tygodnia w Unionteksie” narastało napięcie. Kilkustronicowy biuletyn rady pracowniczej, później przemianowany na „pismo załogi”, dokumentował losy Łódzkich Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Obrońców Pokoju „Uniontex” do roku 1997. W połowie 1989 roku w tygodniku pisano jeszcze o potrzebie modernizacji, o planach rozwojowych dla przemysłu lekkiego, o konieczności wydźwignięcia go z kryzysu po latach osiemdziesiątych i zwiększenia eksportu, ale rok później już raczej szacowano, z czego trzeba będzie zrezygnować, by utrzymać Uniontex w warunkach narzuconych przez program gospodarczy wicepremiera Balcerowicza.
_Balcerowicza nie da się przeczekać_
_Popiwek wciąż groźny_
_Związkowcy protestują_
_Nie pogubić najsłabszych_
_Usługi za długi_
_Zarobkowa przepaść_
Olbrzymi kombinat bawełniany już od dekady zmagał się z problemami finansowymi z powodu różnicy w kursach walut, ale miał kontrakty handlowe, które pozwalały mu przetrwać. W 1993 roku podzielono go na dwie części, z czego jedna zachowała starą nazwę. Dwa lata później przekształconą ją w spółkę akcyjną z udziałem Skarbu Państwa, a część budynków sprzedano¹.
Między tekstami o kolejnych strajkach, protestach i problemach sektora włókienniczego przewijało się codzienne życie zakładu pracy, relacjonowane na bieżąco w „Tygodniu”. Biuletyn docierał do kilku tysięcy osób pracujących w Unionteksie, a za ich pośrednictwem również do ich rodzin oraz emerytek i emerytów dawniej zatrudnionych w zakładzie, mieszkających w okolicach Księżego Młyna i ulicy Przędzalnianej. Fabryka miała już grubo ponad sto lat i mimo wyrywkowych modernizacji dźwigała ciężar ceglanego dziedzictwa po dziewiętnastowiecznych fabrykantach. Nie raz pękł jakiś kocioł, zamarzła rura, przeciekł dach – o tym też można było przeczytać. Uwolniona od cenzury redakcja zyskała większą swobodę. Pojawiła się rubryka _Uprzejmie donoszę_, dosyć demokratyczna w obśmiewaniu wszystkich stanowisk (łącznie z dyrekcją), choć jednocześnie tak zawoalowana i hermetyczna, że nie sposób jej dziś odszyfrować, jeśli nie było się częścią tego uniwersum. Pozostaje tajemnicą, gdzie znajdowała się dziura w ogrodzeniu, która zrodziła całą serię humorystycznych adnotacji, oraz kim był Jerzy K., którego wypowiedzi wykorzystywano w absurdalnych puentach. Aż do kwietnia 1991 roku żartowano z ręczników wręczonych pracownicom w prezencie na Dzień Kobiet (Solidarność dorzuciła czekoladę, OPZZ – mydło). Z wykończalni raportowano, że „jeden jak sobie walnie, to zaraz recytuje Homera. Zebrać paru takich i mielibyśmy teatr zakładowy. Repertuar wprawdzie starożytny, ale zawsze. I niedrogo”.
Na samym początku lat dziewięćdziesiątych zniknęła natomiast prowadzona od bardzo dawna rubryka _Ludzie kombinatu_ – być może dlatego, że nastał czas kurczenia się załogi. Wszystkich, którzy osiągnęli wiek „ustawowo odpowiedni”, wysłano na wcześniejsze emerytury; przeorganizowano sporo stanowisk pracy, żeby zmniejszyć liczbę etatów. Część osób sama zrezygnowała z pracy, kiedy zlikwidowano zakładowy transport oraz dopłaty do biletów PKP i PKS. „Nowe realia ekonomiczne są twarde” – pisano w biuletynie – dlatego na początku 1990 roku podjęto decyzję o likwidacji zorganizowanego dowozu pracowników autobusami zakładowymi i dofinansowania dojazdów indywidualnych (z dowozów korzystało około pięciuset osób, z dopłat około trzystu). Na ostatnich fotografiach z cyklu _Ludzie kombinatu_ widać jeszcze Janinę Lewicką, która spędziła dwadzieścia siedem lat w Unionteksie na stanowisku samodzielnego referenta ekonomicznego w tkalni C, Włodzimierza Ćwiklińskiego, ślusarza z wydziału utrzymania ruchu w zakładzie B, i Wiesławę Szewc, trzecią dekadę pracującą jako pakowaczka na wydziale konfekcji.
Między artykułami coraz częściej pojawiały się rysunki satyryczne, coraz kąśliwiej komentujące zmieniającą się rzeczywistość. Na jednym z nich wesoły mężczyzna mówi: „Nie sztuka zabrać bogatym i dać biednym… Sztuka zabrać biednym i dać bogatym!!!”. Na innym grupa mężczyzn siedzi za stołem prezydialnym obok mównicy z mikrofonami. Podpis: „A teraz kolega Kuska wygłosi referat pt. »Wzrost wyzysku człowieka przez człowieka dowodem pomyślnego rozwoju kapitalizmu w Polsce«”. Na jeszcze innym mężczyzna pochyla się nad kobietą w szpitalnym łóżku: „Czy naprawdę musiałaś truć się gazem? Wiesz, jaki przyszedł rachunek…?”. Za pomocą czarnego humoru oswajano kolejne zmiany w samym zakładzie: wyprzedaż instrumentów orkiestry dętej, oszczędności, odłączanie aparatów telefonicznych, odchodzenie kolegów i koleżanek do pracy w firmach prywatnych („smutno i po cichu, bez oficjalnego pożegnania, bo jakie czasy, takie obyczaje”) albo w kulturze pracy: „Nowy portier naoglądał się filmów policyjnych. Bierze gościa, ręce na ścianę, nogi w rozkroku i tylko brakuje spluwy za uchem i kajdanków. W poprzednią niedzielę w zakładzie »A« potraktował tak dwóch elektryków. Ciekawe: znalazł kokę, herę czy może białą damę…?”.
Jeszcze tliło się okołofabryczne życie, jeszcze Klub Sportowy „Włókniarz” zapraszał na turniej szermierki, a Zakładowy Dom Kultury na wieczór z „łódzką balladą” – „Nie tylko dla samotnych, ale raczej dla dorosłych. Śpiewy, tańce i hulanki, ale nie swawole. Obowiązują humor i trzeźwość”.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._
1.
Do czerwca 1990 roku tytuł biuletynu zapisywano „Tydzień w Uniontexie”. Po tym nastąpiła ponad trzymiesięczna przerwa w drukowaniu gazety, związana z wyborem nowej rady pracowniczej. Kolejny numer, z 21 września, nosił już tytuł zapisywany „Tydzień w Unionteksie”.PRZYPISY KOŃCOWE
Przypowieść o roku z przyjaciółką
1.
1 E. Łuszczuk, _Łaty na dziurawej kieszeni_, „Przyjaciółka”, 13.07.1989, nr 28.
2.
2 Cyt. za: _Jakie dodatki?_, „Przyjaciółka”, 10.08.1989, nr 32.
3.
3 Cyt. za: _Wojciech Jaruzelski prezydentem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej_, „Przyjaciółka”, 3.08.1989, nr 31.
4.
4 E. Banasiak, _Oby się udało!_, „Przyjaciółka”, 17.08.1989, nr 33.
5.
5 Tu i dalej: cyt. za: _Polacy muszą zacząć nową kartę swojej historii_, „Przyjaciółka”, 28.09.1989, nr 39.
6.
6 W. Piątek, _Ceny w galopie_, „Przyjaciółka”, 21.09.1989, nr 38.
7.
7 Taż, _Nie będzie lekko_, „Przyjaciółka”, 26.10.1989, nr 43.
8.
8 E. Szczurowska, _Uczeń jest głodny_, „Przyjaciółka”, 2.11.1989, nr 44.
9.
9 W. Piątek, _Niech nam się powiedzie_, „Przyjaciółka”, 11.01.1990, nr 2.
10.
10 A. Dudek, _Historia polityczna Polski 1989–2015_, Kraków 2016, s. 77.
11.
11 Tu i dalej: J. Ratyńska, _Lęki i nadzieje_, „Przyjaciółka”, 18.01.1990, nr 3.
12.
12 J. Turnacki, _Orzeł w koronie_, „Przyjaciółka”, 22.02.1990, nr 8.
13.
13 A. Dudek, _Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski_, Kraków 2019, s. 78–98.
14.
14 _Nic o nas bez nas_, „Przyjaciółka”, 29.03.1990, nr 13.
15.
15 J. Ratyńska, _Widmo krąży po bazarze_, „Przyjaciółka”, 8.03.1990, nr 10.
16.
16 _Dziś o kłopotach z żywnością i problemach rolników_, „Przyjaciółka”, 26.04.1990, nr 17.
17.
17 H. Bielska, _Z ziemią związany nasz los_, „Przyjaciółka”, 31.05.1990, nr 22.
18.
18 A. M. Wiernik, _Ofert brak! Radź sobie sam…_, „Przyjaciółka”, 31.05.1990, nr 22.
19.
19 _Dziś o zmianach w policji_, „Przyjaciółka”, 28.06.1990, nr 26.
20.
20 R. Pragier, _Kobieta, prawo i życie_, „Przyjaciółka”, 12.07.1990, nr 28.
21.
21 Polska Kronika Filmowa, 1.08.1990, nr 31.
22.
22 Tu i dalej: _Z naszej poczty_, „Przyjaciółka”, 6.09.1990, nr 36.
23.
23 _Z naszej poczty_, „Przyjaciółka”, 14.06.1990, nr 24.
24.
24 _Z naszej poczty. Bez szans na dach nad głową_, „Przyjaciółka”, 27.09.1990, nr 39.
25.
25 Tu i dalej: J. Ratyńska, _Pamiętajcie o ogrodach_, „Przyjaciółka”, 27.09.1990, nr 39.
26.
26 _Dziś o znaczeniu zgody w społeczeństwie_, rozmowa z prof. Janem Legowiczem, „Przyjaciółka”, 29.11.1990, nr 48.
27.
27 „Przyjaciółka”, 6.12.1990, nr 49.
28.
28 Polska Kronika Filmowa, 1990, nr 52.
29.
29 A. Karpiński, S. Paradysz, P. Soroka, W. Żółtkowski, _Jak powstawały i jak upadały zakłady przemysłowe w Polsce (1946–2012)_, Warszawa 2013, s. 68.
30.
30 A. Leyk, J. Wawrzyniak, _Cięcia. Mówiona historia transformacji_, Warszawa 2019, e-book.
Odra
1.
1 A. Zysiak i in., _Wielki przemysł, wielka cisza. Łódzkie zakłady przemysłowe 1945–2000_, Łódź 2020, s. 200.