Ostatni list - ebook
Ostatni list - ebook
Kiedyś, dawno temu, Jan Berger wymyślił sobie, że zostanie gwiazdą. Nauczył się grać na gitarze, założył zespół, napisał kilka piosenek, które śpiewała cała Polska, i od tej pory jechał z pedałem gazu wciśniętym do podłogi? Koncerty, kobiety, sława i chwała. Skąd więc znużenie, frustracja i gniew? Czy to tęsknota za utraconą miłością? Czy poczucie samotności w tłumie? Czy dojmująca świadomość potrzebnej zmiany ? po trzydziestu latach wypełnionej sukcesami kariery? A Berger ma przed sobą także inne wyzwania: córkę, z którą łączą go niełatwe relacje, i atrakcyjną sąsiadkę, która właśnie się rozwodzi... Posłuchajcie opowieści muzyka? Nigdy nie jest za późno, by naprawić relacje, odnaleźć miłość, zacząć żyć w zgodzie ze sobą?
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-797-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ania Krajewska westchnęła.
Smętnym wzrokiem obrzuciła stertę kartonów zalegających chodnik przed wejściem do knajpy. Miała pół godziny, by wszystkie wylądowały na zapleczu. Nie żeby były ciężkie – zresztą złośliwy Pan Bóg, planując ją dziewiętnaście z groszami lat temu, zdecydował, że będzie wyróżniała się siłą fizyczną i zdrowiem, więc nie ciężar owych ładunków był tu głównym problemem. Nie dam ci urody, postanowił, chyba bez dobrych intencji, figury, cery ani ładnych włosów, ale za to dam ci krzepę, dziewczyno. Dam ci krzepę i rób, co chcesz, ze swoim życiem. Każdy ma przecież wolną wolę i otwartą drogę kariery przed sobą. Sukces, jakkolwiek byśmy go rozumieli, jest tylko kwestią silnej woli i uporu. Prawda?
Nieprawda. Wiedziała doskonale, że w jej przypadku nic takiego nie może mieć miejsca. Wytarty slogan pozostawał tylko wytartym sloganem, niczym więcej.
Niedawno zdała maturę, nawet nieźle jej poszło. I co z tego? Mieszkała na krańcu Polski, w maleńkiej, zapomnianej przez Boga i ludzi miejscowości, gdzie tylko latem i tylko od czasu do czasu zaglądali turyści. Bieszczady niby były tuż, dało się je zobaczyć w jasny dzień, ale jakoś tak się złożyło, że mieścinka leżała z dala od szlaków turystycznych. Już prędzej na rynku można było spotkać przemytnika, objuczonego papierosami i alkoholem szmuglowanymi z tamtej strony, niż letnika.
Przez pewien czas miała ochotę zdawać na studia. Basia, najbliższa przyjaciółka, nawet ją do tego namawiała. Ale na studia – gdzie? Za co? Jej tata nie mógł znaleźć pracy od trzech lat. Mama dorabiała jako sklepowa na pół etatu – a do wyżywienia było pięć gąb. Zamiast więc zdawać na studia, zdecydowała się podjąć pracę w knajpie prowadzonej przez znajomego. Każdą wypłatę – śmiesznie niską – oddawała matce, co do grosza.
Podniosła wzrok. Z szyldu zaczęła obłazić farba. „Restauracja u Andrzeja”, głosiły niezbyt równo wymalowane czerwone litery. Parsknęła. Restauracja. Wielkie słowo. Myślałby kto, że mowa o prawdziwej restauracji, z pięknie nakrytymi stolikami, uprzejmymi kelnerami w białych marynarkach, wspaniałymi obrazami na ścianach… i kucharzem, który ma jakieś pojęcie o swoim fachu. Już Ania gotowała lepiej niż przyjęty przed kilkoma miesiącami Ukrainiec Jurij. Ale był tani, a Andrzej, właściciel i sąsiad, w gruncie rzeczy dobra dusza, choć niemająca wielkiego pojęcia o prowadzeniu biznesu w ogólności ani knajpy w szczególności, uznał, że im taniej, tym lepiej, a gotowania zawsze można się nauczyć.
Wzruszyła ramionami i złapała za pierwszy z brzegu karton wypełniony butelkami z koncentratem pomidorowym, żelaznym składnikiem niemal każdej potrawy. Wniosła go na zaplecze i ustawiła pod ścianą.
Westchnęła jeszcze raz, mocniej. Nawet nie spojrzała na zegarek. Jej zmiana dopiero się zaczęła. Czekało ją osiem godzin fizycznej pracy.
***
Walczak położył się spać grubo po drugiej w nocy, z głową pełną ponurych myśli i przekonaniem, że nie zmruży oka. Ku swemu zaskoczeniu spał jednak dobrze, a rano obudził się w optymistycznym nastroju, wręcz wypełniony pozytywną energią – co go ucieszyło i potwierdziło wyrobioną już dawno opinię na własny temat. W gruncie rzeczy uważał się za skupionego na celu zawodowca, człowieka postępującego racjonalnie, dokonującego rozsądnych wyborów niezależnie od okoliczności. I tym razem podszedł do sprawy bez emocji. Już podczas mycia zębów zaczął planować, jak poukładać klocki, żeby wszystko na powrót zagrało. Oczywiście – będzie trochę zamieszania, nerwów, może nawet nie obejdzie się bez pism przedprocesowych, z których cieszyć się będą tylko pracujący wedle godzinowych stawek prawnicy. To jednak etap przejściowy, przykry, lecz konieczny, który pokona – wszyscy pokonają – z podniesioną głową. Marka pod nazwą Kathmandû bez Bergera na pokładzie już wkrótce ponownie zagra pełnym dźwiękiem i zaświeci pełnym blaskiem, tego był pewien. Znał precedensy, zespoły bez swoich liderów radziły sobie znakomicie, żeby przywołać choćby tylko przykłady Hey i Perfectu z rodzimego podwórka. Nie paraliżowała go stawka gry, przeciwnie. Im była wyższa, tym większy czuł zastrzyk adrenaliny. Uczucie to spotęgował jeszcze poranny telefon od Mai, stanowczym głosem żądającej niezwłocznego spotkania. Zgodził się bez dyskusji. Według jego zamierzeń Majka miała stanowić centralny punkt nowej konstelacji.
Do kawiarni przybył kilka minut wcześniej, nie bez pewnych intencji, drobnej słabości, do której potrafił się przyznać. Zajął stolik ustawiony przy ścianie, z dobrym widokiem na salę i wejście. Cieszyła go obecność ludzi i gwar; wiedział, co się wydarzy, gdy Maja stanie w progu. To była właśnie owa słabość: lubił obserwować ludzkie reakcje na widok jednej z najpopularniejszych w Polsce wokalistek, mimo upływu lat nadal znajdującej się na szczycie, niezmiennie wygrywającej plebiscyty popularności, obsypywanej wszelkimi możliwymi nagrodami branżowymi. Lubił patrzeć, jak milkną rozmowy, a ludzie odwracają się, zdumieni, wbijając wzrok w tę zgrabną sylwetkę, której nie sposób pomylić z nikim innym. Niezmiennie czuł wtedy przyspieszone bicie serca.
Dzisiaj również wszystko poszło według niezmiennego scenariusza. Majka weszła do kawiarni, rozmowy umilkły. Walczak wstał i kiwnął dłonią, czerpiąc przyjemność z faktu, że siłą rzeczy na nim również skupia się część uwagi. Odkąd, będąc jeszcze licealistą, zobaczył ją w telewizji śpiewającą akustyczną balladę, wiedział, że taki talent zdarza się raz na dekadę. Pomyślał wtedy, że oddałby wszystko, by znaleźć się blisko niej, zaprzyjaźnić, móc obcować z nią na co dzień. Cel osiągnął: po kilku latach intensywnych zabiegów został menadżerem Kathmandû, czerpiąc z pracy ogromną satysfakcję zawodową i finansową, a przy okazji spełniając prywatne marzenia.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że rozmowa nie będzie należała do najłatwiejszych i że to on, w imię dobra wspólnego, dobra marki, na którą wszyscy – z nim w pierwszym rzędzie – ciężko pracowali, musi w jakiś sposób nagiąć wolę osoby, którą podziwiał i szanował. Był jednak zdeterminowany, by postawić na swoim.
Usiedli. Zerknął na nią. Prosta fryzura, minimalny makijaż, brak jakichkolwiek interwencji chirurgicznych. Wyglądała pięknie.
– Sorry za spóźnienie – powiedziała.
– Jasne. – Chrząknął. Musiał się skupić. – Mamy pół godziny. Co pijesz?
– Nic, dzięki. Miejmy to jak najszybciej z głowy.
Prosto do celu, jak zawsze, pomyślał. Uśmiechnął się zachęcająco.
– Zamieniam się w słuch.
– Berger wczoraj narozrabiał, bez dyskusji – powiedziała powoli. Chyba była zdenerwowana. – Ale nie możemy karać go za to, że ma dosyć rutyny i chce spróbować czegoś nowego. Powinniśmy nadal grać i myśleć zespołowo.
– To nie tak…
– Pozwól, że skończę. Proponuję, żebyś przełożył trasę na jesień. Wszyscy weźmiemy od dzisiaj miesiąc urlopu, odpoczniemy od siebie i od wszystkiego. Zero swojego towarzystwa, internetu, słuchania muzyki. Tylko rodzina i słońce, rozumiesz? Pełen detoks. Potem opracujemy specjalny set. Zagramy kilka ostatnich numerów i wszystkie stare hity, może w nowych aranżach. Napiszemy nową piosenkę, którą przy okazji wylansujemy. I zrobimy to razem, tak jak chce Berger. Na trasę zaprosimy dwóch czy trzech znanych muzyków do dwóch czy trzech numerów. Zrobimy wszystko, żeby było to samo, tylko inaczej.
Walczak pokiwał głową z uznaniem.
– Ciekawe. Berger wie, że rozmawiamy?
– Załatwisz to?
– Nawet gdybym chciał i mógł, on na to nie pójdzie. Jemu nie chodzi o opakowanie tego samego w nowe pudełko.
– Bergera zostaw mnie.
– Przypomnij sobie, co się wczoraj stało. Facet wyszedł, trzaskając drzwiami. Podjął decyzję. Ja poważnie traktuję decyzje podejmowane przez dorosłych ludzi.
– Podejmowane w emocjach, po alkoholu? Przestań.
– Majka, nie bądź dzieckiem. Przecież on nie zdecydował się wczoraj. Już od dłuższego czasu wasze drogi się rozjeżdżały. Przepraszam: nasze.
– To tym bardziej wymaga namysłu, nie uważasz? Każdą decyzję można zmienić. Kwestia dogadania się. Dobrej woli.
– Nie w tym przypadku. Dziś mam podpisać umowę na trasę, za tydzień ruszy kampania reklamowa. Nie mamy czasu na negocjacje i poszukiwania nowej drogi. Zresztą jeśli chcesz znać moje zdanie, nic to nie zmieni. Berger doszedł do wniosku, że ma własny pomysł na życie. Nawet jeśli się spotkacie i będziecie próbowali grać dalej, tylko odroczymy wybuch bomby, bo ona wybuchnie prędzej czy później, możesz być pewna.
– Potrzebujemy więcej czasu.
– Dobrze, że to powiedziałaś. Być może się mylę, zakładając, że Berger wie, czego chce. Myślę, że raczej wie, czego nie chce, ale nowej drogi nie zna. Mogę się założyć, że musi ją dopiero wymyślić.
– Tym bardziej potrzebujemy czasu.
– Tłumaczę ci, że go nie mamy.
– Przekonam go.
– Musisz go przekonać do drugiej. O drugiej głosowanie. A o czwartej podpisanie umowy.
– Nie będziemy głosować bez niego.
– Maja, nie bądź naiwna. Jeśli Berger się nie pojawi i nie wyrazi zgody na udział w trasie, Raczek i Wojtek zagłosują za wywaleniem go z zespołu. Ja też. A ja mam dwa głosy. Zresztą Benio jest po naszej stronie. To pięć. Nie wiem, jak ty będziesz głosować, ale nawet jeśli przeciw, i tak jest przewaga. Obecność Bergera nie jest konieczna.
– Idiotyzm. Nie wiem, jakim cudem zgodziliśmy się, żebyś miał dwa głosy.
– Przypomnę ci, że nie tylko się zgodziliście. To była wasza decyzja, żebym mógł obiektywnie rozstrzygać wasze spory. Żeby nie było przeciągania liny w nieskończoność.
– Daleko ci do obiektywizmu – powiedziała ze złością.
Walczakowi wydała się jeszcze bardziej atrakcyjna.
– Mylisz się – odparł spokojnie. – Wy patrzycie na dźwięki i czy pieniądze z nich wynikające starczą wam na raty kredytu. Ja dbam, żeby całość funkcjonowała. Przepraszam, nie chcę cię urazić, ale tak wygląda prawda.
– Prawda wygląda tak, że całość funkcjonuje, bo, jak to ująłeś, patrzymy na dźwięki.
– Majka, lubię cię, naprawdę, jesteś fajna babka, masz najlepszy głos w Polsce. Podziwiam i chylę głowę przed talentem, serio. Ale przyjmij do wiadomości, że muzyka jest tylko wstępnym warunkiem, żeby wszystko działało, kontentem do pozyskania przez głównych graczy, serwisy streamingowe i tak dalej. Oni nazywają to kontentem, rozumiesz? Nie sztuką, nie twórczością, nie kreacją, a kontentem, treścią. Tak to traktują. Reszta to interesy. Układy, ludzie, zależności, znajomości, wiedza o tym, komu posmarować, komu wejść w tyłek z wazeliną lub bez, kto lubi chłopców, a kto małe dziewczynki i ewentualnie o jakim kolorze skóry. Bez tego granie pozostaje tylko garażowym hobby.
– Bez nas wszyscy menadżerowie razem wzięci z całą swoją wiedzą na temat małych dziewczynek nie mieliby nic do roboty, Walczak. Bo nie dostarczymy im kontentu.
– Jak nie wy, to kto inny, uwierz mi. Zawsze się znajdą młodzi zdolni, którzy zrobią wszystko, byleby wychynąć na światło dzienne.
– Doceniam szczerość. Czyli nie przełożysz trasy.
– Źle mnie zrozumiałaś. Jeśli Berger nie zmieni zdania, chłopaki będą chcieli otworzyć nowy rozdział i iść do przodu po swojemu. Trasa będzie nowym początkiem.
– I Benio też?
– Tak, Benio też.
– Zobaczymy.
– Benio jest fajny facet, ma dobre serce, zawsze można na niego liczyć. Ale potrafi tylko grać na basie. Powiem ci więcej, tak między nami. On potrafi grać na basie tylko w Kathmandû. Bez zespołu nie istnieje ani jako człowiek, ani jako muzyk. I dlatego pójdzie za resztą. Żyć trzeba, nie? Poza tym nawet jeśli razem z tobą i Bergerem zagłosuje przeciw, jest cztery do trzech.
Dwie nastolatki od dziesięciu minut czekały na okazję. Teraz widać uznały, że skoro Maja się nie odzywa, mogą podejść.
– Przepraszam bardzo, pani Maju – powiedziała pierwsza, najwyraźniej odważniejsza. – Można autograf?
– Jest pani niesamowita – zawtórowała jej druga. – Moja mama was uwielbia. I tata. I ja chyba też.
Maja uśmiechnęła się miło i złożyła zamaszyste podpisy na podsuniętych pod nos kartkach. Dziewczyny odeszły, chichocząc.
Walczak pokręcił głową.
– Podziwiam – powiedział, a w jego głosie brzmiała szczerość. – Jesteś profi w każdym calu…
Maja nie słuchała. Przyjazny wyraz twarzy zniknął. Wstała. Spojrzała na Walczaka z namysłem.
– Posłuchaj mnie – warknęła. – Posłuchaj uważnie. Jest jeszcze opcja, że ja też nie pojadę w trasę. Nie chcę tego, ale jeśli mnie zmusisz, zrobię to, jak Boga kocham. Jeśli nie dogadasz się z Bergerem, będziesz grał koncerty tylko z Raczkiem, Wojtkiem i Beniem.
– Odwróćmy sytuację – powiedział spokojnie menadżer. – Weźmiemy młodego zdolnego, który dobrze gra i ma dużo pomysłów. Będzie komponował razem z Wojtkiem, ty napiszesz takie teksty, jakie ci będą pasować. Wszyscy inni pozostaną w cieniu. Staniesz się centralnym punktem kapeli. Wszystkie reflektory na ciebie, cała drużyna gra tylko na to, żebyś mogła skupić na sobie uwagę. Będziesz sercem i głosem zespołu. Na scenie ty, w telewizji ty, w mediach społecznościowych tylko ty, bez wiecznie nawalonego Bergera. Nikt inny. Zajmiesz miejsce, na które zasługujesz.
– Łapówka?
– Trzeźwa ocena sytuacji. Za dużo razem zbudowaliśmy, żeby teraz wszystko tracić. Należy ci się miejsce na szczycie, bez żadnych Bergerów.
– Jeżeli się z nim nie dogadasz, zostaję w domu.
Walczak zacisnął szczęki, starając się ze wszystkich sił, by rozmówczyni tego nie zauważyła. Musiał zachować spokój. Również dla jej dobra.
– Chyba nie jest to takie proste, Maja. Umowa jasno precyzuje, co wszyscy możemy i co wszyscy musimy. Dlatego jest taka gruba. Zajrzyj do niej i zobacz, jak wyglądają zapisy dotyczące zobowiązań.
– Czytałam je nie raz. Nic tam nie ma na temat choroby, prawda?
– Z tego, co wiem, twój mąż od kilku miesięcy nie ma pracy.
– Aha, więc teraz troszczysz się o finanse mojej rodziny. Nie martw się. Poradzimy sobie.
– Nie wierzę ci. Nie odejdziesz.
– Lepiej nie sprawdzaj. I więcej nie staraj się mnie przekupić.
***
Mimo że Berger od piętnastu lat żył sam, nadal spał w wielkim małżeńskim łóżku. Lubił je i nie miał najmniejszego zamiaru zamieniać na mniejsze. Ciężkie zasłony nie wpuszczały światła – zdarzało mu się sypiać do południa i wolał, gdy pokój był kompletnie zaciemniony.
Tuż koło ucha zabrzmiał znany na całym świecie riff: fragment solówki z _Highway Star_ Deep Purple. Berger nagrał sobie ten kawałek dla żartu i zainstalował w telefonie w charakterze dzwonka. Spodobało mu się – nie tylko zresztą jemu – i tak już zostało.
Po omacku sięgnął do szafki, chybił, usłyszał stukot spadającego na podłogę aparatu. Udało mu się przesunąć głowę poza krawędź łóżka i otworzyć jedno oko. Telefon leżał wyświetlaczem do góry. Maja.
– Co jest? – mruknął.
– Dzień dobry, Jasiu. Też miło cię słyszeć.
– No. Cześć, Majka.
– Żyjesz?
– Nie wiem.
– Musimy pogadać.
– Nie wiem, czy żyję.
– Pilnie, Jasiu.
Usłyszał dochodzące z salonu gwizdanie. Główny motyw _Ostatniego listu_. Całkiem nieźle wykonany, z niuansami. Przykrywał stukot talerzy i sztućców. Berger otworzył drugie oko i przestał słuchać Majki. Poczuł się zdezorientowany: Grzesiek, mimo swych niewątpliwych i wszechstronnych uzdolnień, raczej nie miał w zwyczaju gwizdać jakichkolwiek melodii i przygotowywać śniadań. Kto, do diabła, kręci się po mieszkaniu? Skupił się. Pamięć stopniowo wróciła i zaczęła niespiesznie dawkować informacje: awantura z Walczakiem, psychofan, gitarowe solo i przedwczesne zakończenie utworu jako wyraz głupiego buntu, jazda z Majką… A potem ta dziewczyna. Jak ona miała na imię? Julka? Julka. Z Sosnowca. W szóstym miesiącu ciąży. Zlitował się i pozwolił jej zanocować. Jezus Maria! Usiadł. Senność uleciała bez śladu.
– Zadzwonię, jak tylko się ogarnę – powiedział.
– Berger, nie rozłączaj się! Berger, kretynie…
Nie słuchał. Nacisnął czerwoną słuchawkę i odłożył telefon. Wstał, czując niepokój, może nawet coś w rodzaju strachu. Przysiągł sobie, że naprawdę ograniczy picie, od dziś, od zaraz, od tej sekundy.
Podszedł do drzwi, otworzył je i energicznie wkroczył do pokoju dziennego. Miał na sobie tylko wyciągniętą koszulkę i bokserki. Choć jego najlepsze lata minęły już jakiś czas temu, jak na swój wiek i dewastujący tryb życia prezentował się nieźle. Dziś zresztą było mu wszystko jedno – nawet gdyby wyglądał naprawdę fatalnie, nie zawracałby sobie głowy strojem.
Zobaczył leżącą na oparciu kanapy poduszkę, a na niej złożone…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej