Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Ostatni lot admirała - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
15 września 2025
E-book: EPUB, MOBI
12,99 zł
Audiobook
12,99 zł
12,99
1299 pkt
punktów Virtualo

Ostatni lot admirała - ebook

Isoroku Yamamoto opracował plan wyparcia sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych z regionu Pacyfiku. W ramach tego projektu opracował plan ataku na Pearl Harbor w grudniu 1941 roku. Jego wiedza i umiejętności, dzięki którym Japończycy odnosili błyskawiczne sukcesy na Dalekim Wschodzie, budziły niepokój Amerykanów. Gdy nadarzyła się okazja, zdecydowali się wyeliminować zdolnego admirała, wiedząc ze jego śmierć będzie wielkim ciosem dla prowadzącej wojnę Japonii. W książce przedstawiono kulisy tej skomplikowanej operacji.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-18090-1
Rozmiar pliku: 1 022 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wrze­sień 1941 r. Od dwóch lat w Euro­pie sza­leje wojna, roz­po­częta agre­sją hitle­row­skich Nie­miec na osa­mot­nioną Pol­skę. Następ­nie dzia­ła­nia wojenne prze­nio­sły się na zachód, a od dwóch mie­sięcy trwał już najazd na Zwią­zek Radziecki, który pro­wa­dził cięż­kie walki obronne.

Tokij­ska rezy­den­cja pre­miera Japo­nii księ­cia Konoe, do któ­rej przy­był zaprzy­jaź­niony z nim admi­rał Iso­roku Yama­moto, wyda­wała się w tam­tych dra­ma­tycz­nych mie­sią­cach cichą oazą, gdzie czas jakby zatrzy­mał się w miej­scu. Poło­żony w prze­stron­nym parku, pośród sub­tro­pi­kal­nej zie­leni, biały pała­cyk robił wra­że­nie nie­re­al­nego. Kon­tra­sto­wał z roz­gar­dia­szem prze­cią­ga­ją­cych uli­cami Tokio tłu­mów, któ­rych burz­liwe demon­stra­cje, pod­sy­cane przez stron­nic­two wojny, przy­bie­rały już w tym cza­sie formę zaśle­pio­nej, zbio­ro­wej eks­tazy.

Książę Konoe, nawet w domo­wym zaci­szu w nie­na­gan­nie skro­jo­nym smo­kingu i muszce, z przy­strzy­żo­nym z angiel­ska wąsem na uro­dzi­wej twa­rzy, upo­dab­nia­ją­cym go do arbi­tra ele­gan­cji z prze­ciw­nej strony globu, bry­tyj­skiego mini­stra Edena, z powagą przy­glą­dał się przy­nie­sio­nej przez Yama­moto i roz­ło­żo­nej na niskim stole mapie. Roz­mowa doty­czyła sprawy naj­wyż­szej wagi – zacho­wa­nia przez Japo­nię neu­tral­no­ści i pokoju albo też przy­stą­pie­nia do wojny. Pre­mier już od dawna miał w tej kwe­stii skry­sta­li­zo­wany pogląd.

– Cesar­stwo nie powinno jesz­cze w tej chwili anga­żo­wać się bez reszty po stro­nie państw osi – mówił spo­koj­nym, nieco mono­ton­nym gło­sem, zbli­ża­jąc od czasu do czasu do ust koron­kową chu­s­teczkę. Od paru dni tra­pił go jakiś męczący kaszel. – Poli­tyka neu­tral­no­ści – kon­ty­nu­ował pre­mier – pozwo­li­łaby zacho­wać rolę języczka u wagi. W odpo­wied­nim momen­cie wyzy­skamy osła­bie­nie obu prze­ciw­ni­ków na potęgę i chwałę Nip­ponu. Gło­simy hasła „Azji dla Azja­tów” i „Azja­tyc­kiej Strefy Roz­kwitu”, które nie są tylko czczymi fra­ze­sami. Przyj­dzie czas, a poru­szymy miliony Azja­tów. Obró­cimy ich całą nie­na­wiść prze­ciwko bia­łym, zamor­skim dia­błom. Teraz jed­nak mamy jesz­cze przed sobą wojnę z Chi­nami. Ich mało­duszni, nie­udolni przy­wódcy, popie­rani przez obce pań­stwa, a tym bar­dziej ciemne masy kuli­sów, nie dadzą się pozy­skać dla naszych wspa­nia­łych idei. Dopiero gdy narzu­cimy im nasz nowy ład i porzą­dek, będziemy mogli wyzy­skać ten nie­wy­czer­pany rezer­wuar ener­gii. Ale czy zdo­łam o tym prze­ko­nać dowód­ców armii? Prze­cież mili­tarne suk­cesy w Chi­nach zupeł­nie ode­brały im zdol­ność myśle­nia i chcą już w tej chwili roz­sze­rzyć wojnę na inne teatry dzia­ła­nia. Jestem nie­stety, bez­silny, a i sam cesarz ulega ich wpły­wom.

– Mogę więc stąd wysnuć tylko jeden logiczny wnio­sek. Czy pan także uważa, iż wojna jest w tej sytu­acji nie­unik­niona? – spy­tał Yama­moto.

Konoe nie odpo­wie­dział. Uniósł się z fotela i się­gnął po leżący na półce tom poezji cesa­rza Meiji, z któ­rym się nie roz­sta­wał. Wer­to­wał kartki, jak gdyby miał nadzieję zna­leźć w nim odpo­wiedź na pyta­nie, jakie będą dal­sze losy Japo­nii.

– Jeżeli mimo wszystko będę musiał wal­czyć – w gło­sie Yama­moto zabrzmiały teraz chra­pliwe, ostro arty­ku­ło­wane dźwięki – to muszę poko­nać prze­ciw­nika w ciągu sze­ściu mie­sięcy. Naj­wy­żej… w ciągu jed­nego roku. Nie mógł­bym wziąć na sie­bie odpo­wie­dzial­no­ści dwu­let­niej wojny z Ame­ryką. Jestem na­dal prze­ciwko pochop­nemu wią­za­niu się z Niem­cami i Wło­chami, ale już chyba jest za późno…

Yama­moto poże­gnał pre­miera cere­mo­nial­nym ukło­nem i skie­ro­wał się ku wyj­ściu. Ocze­ku­jący przed pała­cową bramą woj­skowy „łazik” odwiózł go do portu, gdzie stał na redzie jego okręt fla­gowy „Yamato”. Prze­by­wał na nim już od kilku mie­sięcy, z rzadka tylko scho­dząc na ląd.

Kim w isto­cie był ów admi­rał, wier­nie słu­żący japoń­skiemu impe­ria­li­zmowi, oto­czony w kraju przy­wią­za­niem i czcią nie­malże rów­nymi tym, jakie oka­zy­wano „boskiemu” cesa­rzowi, a znie­na­wi­dzony przez prze­ciw­ni­ków?

Jak doszedł do jed­nej z klu­czo­wych pozy­cji w siłach zbroj­nych i w pań­stwie, które przez kil­ka­na­ście lat, bo już od 1931 r. aż do bez­wa­run­ko­wej kapi­tu­la­cji w sierp­niu 1945 r. pro­wa­dziło poli­tykę pod­bo­jów, eks­pan­sji, okrut­nego ter­roru i wyzy­sku na oku­po­wa­nych przez sie­bie roz­le­głych tery­to­riach azja­tyc­kiego kon­ty­nentu?

4 kwiet­nia 1884 r. w małej japoń­skiej wio­sce o dłu­giej nazwie Kushi­gun Son­sho­mura uro­dził się chło­piec. Jego ojciec, miej­scowy nauczy­ciel Sada­ki­chi Takano, nie uwa­żał widocz­nie tego wyda­rze­nia za szcze­gól­nie ważne, gdyż dopiero po kilku tygo­dniach odno­to­wał datę uro­dzin pią­tego syna (a szó­stego dziecka) w swym sta­ran­nie pro­wa­dzo­nym dzien­niku. „Ukoń­czy­łem aku­rat w tym dniu 56 lat, więc nazwij­cie go Pięć­dzie­siąt Sześć” – zapi­sał krótko. W ten spo­sób póź­niej­szy naczelny dowódca japoń­skiej floty otrzy­mał imię „Iso­roku”, co w jego ojczy­stym języku zna­czyło „56”.

Dopiero gdy chło­piec pod­rósł, zaczęto mu poświę­cać wię­cej uwagi. Jako naj­młod­szy, stał się oczkiem w gło­wie rodziny. Roz­mi­ło­wany w histo­rii ojciec opo­wia­dał mu dzieje ich rodu – Echigo, nale­żą­cego do sta­ro­żyt­nego klanu samu­ra­jów. Przod­ko­wie Iso­roku nie byli pokor­nymi wasa­lami. Na sku­tek kon­flik­tów z cesa­rzem Meiji wielu z nich stra­ciło życie i majątki, zaś zawód jego ojca, wiej­skiego nauczy­ciela, nie był ani sza­no­wany, ani intratny. Dom Iso­roku był naj­lich­szy w całej oko­licy, a matka musiała prząść, tkać i bar­wić płótno, aby pomóc w utrzy­ma­niu wie­lo­dziet­nej rodziny. Nawet zimą dzieci bie­gały w ufar­bo­wa­nych na nie­bie­sko cien­kich kimo­nach i san­da­łach ze słomy.

W parę lat po przyj­ściu na świat naj­młod­szego dziecka Sada­ki­chi Takano prze­niósł się z rodziną do Naga­oka – nie­wiel­kiej osady por­to­wej na zachod­nim wybrzeżu. Kiedy w mia­steczku zało­żono szkołę śred­nią, rodzice dwu­na­sto­let­niego wów­czas Iso­roku, odej­mu­jąc sobie od ust, posłali do niej syna. Wtedy wła­śnie chło­piec po raz pierw­szy zoba­czył bia­łego czło­wieka – był nim ame­ry­kań­ski misjo­narz, który uczył języka angiel­skiego.

W wyspiar­skiej Japo­nii znaczna część, jeżeli nie więk­szość, lud­no­ści już za młodu zawiera zna­jo­mość z morzem. Podob­nie było z Iso­roku, który wypra­wiał się z ryba­kami na połowy makreli, ośmior­nic czy ryb mie­czy.

Już w szkole zetknął się z woj­skiem – ćwi­czono z uczniami dłu­gie mar­sze i pod­chody, sto­su­jąc zasadę: im gor­sza pogoda, tym dłuż­szy marsz. Naj­więk­szą zaś radość spra­wiały Iso­roku i jego kole­gom manewry wojsk przy­jeż­dża­ją­cych tu co roku z głębi kraju na ćwi­cze­nia poli­go­nowe.

Rów­nież co roku prze­pro­wa­dzano w szko­łach śred­nich wiel­kie „manewry” uczniów. Uczest­ni­czyła w nich cała mło­dzież męska okręgu nad­mor­skiego, którą dzie­lono na „dywi­zje”, „pułki” itd. Ćwi­cze­niami kie­ro­wali zawo­dowi ofi­ce­ro­wie armii. Mło­dzi chłopcy otrzy­my­wali stare kara­biny maszy­nowe i ręczne, wysłu­żone działa polowe oraz sprzęt tele­fo­niczny. Kopano tran­szeje, strze­lano ślepą amu­ni­cją, ćwi­czono walkę na bagnety. Iso­roku zapa­lił się też do sportu i ćwi­czeń lek­ko­atle­tycz­nych, które wła­śnie – jako ame­ry­kań­skie „nowinki” – zaczęły się w Japo­nii roz­po­wszech­niać.

Po ukoń­cze­niu 15 lat Iso­roku posta­no­wił wstą­pić do szkoły mary­narki wojen­nej. Kan­dy­da­tów do niej poszu­ki­wali podró­żu­jący po całym kraju ofi­ce­ro­wie cesar­skiej floty.

Kiedy w II poło­wie XIX wieku Japo­nia zaczęła two­rzyć flotę wojenną, pań­stwom zachod­nim nawet się nie śniło, aby mogła ona im kie­dy­kol­wiek zagro­zić. Cesar­ska mary­narka roz­po­częła swoją karierę, mając do dys­po­zy­cji jeden holen­der­ski paro­wiec kołowy uzbro­jony w sześć sta­rych armat i jacht angiel­ski z czte­rema dzia­łami na pokła­dzie. Póź­niej doszedł do nich zaku­piony w Ame­ryce stary, słabo opan­ce­rzony okręt „Sto­ne­wall Jack­son”. Stany Zjed­no­czone przy­jęły też kilku Japoń­czy­ków do aka­de­mii mor­skiej w Anna­po­lis.

Pod koniec lat sześć­dzie­sią­tych inży­nie­ro­wie fran­cu­scy pomo­gli Japoń­czy­kom zbu­do­wać stocz­nię w Joko­suka (ok. 40 km od Joko­hamy). Jed­nakże gwał­towna roz­bu­dowa floty roz­po­częła się w kilka lat póź­niej, kiedy admi­rał Douglas i trzy­dzie­stu kilku bry­tyj­skich spe­cja­li­stów zor­ga­ni­zo­wało w Tokio aka­de­mię mor­ską (prze­nie­sioną następ­nie na wyspę Eta­jima, nie­da­leko Hiro­szimy). Odtąd roz­bu­do­wie japoń­skiej floty nada­wali ton Anglicy. Oby­czaje angiel­skie stały się swego rodzaju sno­bi­zmem w japoń­skiej mary­narce. Doszło do tego, że inter­nat szkoły mor­skiej na wyspie Eta­jima wznie­siono według angiel­skiego wzoru. I to z cegieł… spe­cjal­nie spro­wa­dzo­nych z Anglii,

Około 1900 r. japoń­ska flota wojenna powięk­szała się w tem­pie, które ustę­po­wało jedy­nie bry­tyj­skiemu. W pierw­szych latach XX w. liczyła już 76 okrę­tów wojen­nych, w tym wielki zespół pan­cer­ni­ków.W AKADEMII MORSKIEJ

W tym wła­śnie cza­sie 15-letni Iso­roku Sada­ki­chi zdał kon­kur­sowy egza­min i roz­po­czął trwa­jące cztery lata stu­dia w aka­de­mii mor­skiej Eta­jima. Warunki tam panu­jące można okre­ślić jako spar­tań­skie: kade­tom nie wolno było pić, palić, jeść sło­dy­czy ani też spo­ty­kać się z dziew­czę­tami.

Życie tych szko­lo­nych w klasz­tor­nych warun­kach chłop­ców miało być odtąd poświę­cone wyłącz­nie służ­bie ku chwale boskiego cesa­rza i ojczy­zny – Nip­ponu. Kadeci zawsze masze­ro­wali – nawet z szatni na kort teni­sowy, a salu­to­wa­nie było tak rygo­ry­styczne, że prze­ry­wano np. grę w tenisa, aby pozdro­wić prze­cho­dzą­cego obok pod­ofi­cera.

Latem każdy z kade­tów codzien­nie spę­dzał trzy godziny na pły­wa­niu. Na zakoń­cze­nie pierw­szego roku stu­diów urzą­dzano _bun­tai_ – dłu­go­dy­stan­sowe pły­wa­nie w szy­kach zwar­tych, całymi bata­lio­nami. Trzeba było prze­pły­nąć kilka kilo­me­trów, a ofi­ce­ro­wie i podofi­ce­ro­wie na łodziach nad­zo­ro­wali ide­alne rów­na­nie. Tych, któ­rzy wyraź­nie zaczy­nali tonąć, wycią­gano na łodzie. Po każ­dym takim _bun­tai_ około dzie­się­ciu pro­cent ele­wów zwal­niano z aka­de­mii ze względu na nie­do­sta­teczną spraw­ność fizyczną.

Po trzech latach spę­dzo­nych w szkole elewi odby­wali roczną prak­tykę na żaglow­cach. Dewizą tego szko­le­nia było poznać przede wszyst­kim morze, a póź­niej nowo­cze­sne okręty.

Myliłby się jed­nak ktoś, kto chciałby te wyjąt­kowo surowe metody szko­le­nia przy­pi­sać szcze­gól­nej men­tal­no­ści Japoń­czy­ków. Mary­narka japoń­ska prze­jęła je żyw­cem od swej mistrzyni i nauczy­cielki – bry­tyj­skiej Royal Navy.

Iso­roku, który z siódmą lokatą ukoń­czył aka­de­mię i otrzy­mał patent ofi­cer­ski, nie spo­dzie­wał się zapewne, że czeka go już nie­długo jesz­cze surow­szy spraw­dzian. Wojna z car­ską Rosją wisiała w tym cza­sie na wło­sku, a sztaby japoń­skiej armii lądo­wej i floty pra­co­wały już na peł­nych obro­tach. Pra­wie dokład­nie w 300 lat po fia­sku pierw­szej wiel­kiej inwa­zji na Koreę pań­stwo „boskiego tenno” zde­cy­do­wało się na pod­ję­cie kolej­nej wyprawy na kon­ty­nent, tyle że na daleko więk­szą skalę. Zresztą i pań­stwa zachod­nie świe­ciły w tym wzglę­dzie przy­kła­dem: w ciągu całego XIX wieku trium­fo­wał roz­bój­ni­czy mili­ta­ryzm. Rosły w potęgę impe­ria kolo­nialne Anglii, Fran­cji, Holan­dii. Dołą­czyła do nich zjed­no­czona w 1871 r. przez Bismarcka Rze­sza Nie­miecka, wsku­tek „opóź­nie­nia” w gra­bieży i podziale świata szcze­gól­nie agre­sywna. Teraz zaś poja­wił się jesz­cze jeden kon­ku­rent i pre­ten­dent do pozy­cji mocar­stwa – prężny, fana­tyczny, zde­cy­do­wany na wszystko. Rychło też poka­zał swe pazury, ude­rza­jąc w 1904 roku bez uprze­dze­nia na Rosję. Rosyj­ski okręt „Wariag”, bez­piecz­nie sto­jący w kore­ań­skim por­cie Cze­mulpo, został nagle zaata­ko­wany przez okręty japoń­skiego admi­rała Uriu, które bez­ce­re­mo­nial­nie wtar­gnęły na kore­ań­skie wody tery­to­rialne. Dowódca „Wariaga” wezwał inne cudzo­ziem­skie okręty do wspól­nego prze­ciw­sta­wie­nia się napast­ni­kowi, jed­nakże dowódca ame­ry­kań­skiego krą­żow­nika „Vicks­burg”, zresztą zgod­nie z pro­ja­poń­skim w tym cza­sie nasta­wie­niem rządu Sta­nów Zjed­no­czo­nych, był prze­ciwny tej akcji. Okręty admi­rała Uriu zato­piły „Wariaga” i wysa­dziły desant na wybrzeżu Korei. Japoń­czycy zro­bili w ten spo­sób pierw­szy krok na dro­dze do swych póź­niej­szych pod­bo­jów w Azji. Tere­nem, na któ­rym zde­rzyły się ze sobą dwa impe­rializmy: car­skiej Rosji i pań­stwa mikado, stała się Man­dżu­ria. W lutym 1904 r. japoń­skie nisz­czy­ciele przy­pu­ściły zaska­ku­jący, nocny atak na rosyj­ską bazę mor­ską w Port Artur. Zato­piły jeden krą­żow­nik i uszko­dziły trzy okręty liniowe. Dowo­dzący flotą japoń­ską admi­rał Togo zablo­ko­wał Port Artur, sta­ra­jąc się spro­wo­ko­wać rosyj­skie okręty do wyj­ścia w morze i przy­ję­cia bitwy.

Wtedy wła­śnie świeżo upie­czony ofi­cer japoń­skiej mary­narki Iso­roku został przy­dzie­lony na krą­żow­nik „Nis­shiu” osła­nia­jący fla­gowy okręt admi­rała Togo – „Mikasa”. Młody ofi­cer miał dosko­nałą oka­zję zapo­zna­nia się ze sztuką ope­ra­cyjną Togo, jed­nego z naj­zdol­niej­szych admi­ra­łów i tak­ty­ków wojny mor­skiej.

Aby zła­mać blo­kadę Port Artur, wyru­szyła z Bał­tyku rosyj­ska „wielka armada” skła­da­jąca się z kil­ku­dzie­się­ciu okrę­tów. Po sied­miu mie­sią­cach, opły­wa­jąc cały kon­ty­nent afry­kań­ski, zmie­rzyła się z flotą japoń­ską w cie­śni­nach Cuszimy. Ponio­sła tam, jak wia­domo, klę­skę.

W cza­sie bitwy Iso­roku został raniony w nogę i lewą dłoń, tra­cąc dwa palce. Po dwóch mie­sią­cach pobytu w szpi­talu i krót­kim urlo­pie wró­cił na okręt już jako ofi­cer, który ma za sobą chrzest ognia.

Następne lata, aż do wybu­chu I wojny świa­to­wej w 1914 r., wypeł­nia mu dość mono­tonna służba zawo­do­wego ofi­cera mary­narki, któ­rej jedyną atrak­cją są dale­kie rejsy ćwi­czebne i wizyty kur­tu­azyjne w obcych por­tach i kra­jach: w Chi­nach, Austra­lii, Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Kiedy w 1913 r. zmarli jego rodzice, 29-letni Iso­roku, zgod­nie ze sta­rym japoń­skim zwy­cza­jem, został adop­to­wany przez bogatą i znaną rodzinę. Nosi odtąd nazwi­sko – Yama­moto.PILNY STUDENT HARVARDU I DYPLOMATA

Japoń­ska mary­narka w latach I wojny świa­to­wej nie brała udziału w wiel­kich ope­ra­cjach mor­skich po stro­nie swych sojusz­ni­ków z ententy, Anglii i Fran­cji, ani też – do nie­dawna wro­giej – car­skiej Rosji. Rząd japoń­ski mógł więc skon­cen­tro­wać uwagę na roz­bu­do­wie floty i dosko­na­le­niu jej kadr ofi­cer­skich. Yama­moto, wybi­ja­jący się, ener­giczny ofi­cer, który wiele czasu poświę­cał na samo­kształ­ce­nie i stro­nił od alko­holu – zwró­cił na sie­bie uwagę głów­nego sztabu mary­narki. Awan­so­wany w 1916 r. do stop­nia koman­dora porucz­nika, został odko­men­de­ro­wany na dwu­let­nie stu­dia do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wstą­pił na Uni­wer­sy­tet Harvarda, aby stu­dio­wać eko­no­mię, a zwłasz­cza kwe­stię paliw płyn­nych. Czym zaś są one dla mary­narki wojen­nej, nie trzeba dodat­kowo wyja­śniać…

Yama­moto oka­zał się pil­nym stu­den­tem. Znaj­do­wał przy tym jesz­cze dość czasu, aby oso­bi­ście pozna­wać waż­niej­sze ośrodki wydo­by­cia ropy naf­to­wej w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i w Mek­syku. Wresz­cie wła­dze mek­sy­kań­skie zwró­ciły uwagę na nad­mier­nie inte­re­su­ją­cego się tere­nami ropo­no­śnymi „tury­stę”. Wysłały pismo do amba­sady japoń­skiej w Waszyng­to­nie, żąda­jąc bliż­szych danych o Yama­moto. Amba­sada oczy­wi­ście odpo­wie­działa, że jest on spo­koj­nym sty­pen­dy­stą rządu japoń­skiego, który stu­diuje eko­no­mię. Jed­no­cze­śnie zwró­cono stu­den­towi uwagę, że powi­nien dzia­łać ostroż­niej.

Były to jesz­cze czasy, kiedy poję­cie szpie­go­stwa ogra­ni­czano do spraw ści­śle woj­sko­wych, a poję­cie wywiadu gospo­dar­czego było pra­wie nie­znane. Yama­moto mógł więc legal­nie gro­ma­dzić infor­ma­cje dla dowódz­twa japoń­skiej mary­narki, ba, publi­ko­wał nawet naukowe arty­kuły na temat paliw płyn­nych w pismach ame­ry­kań­skich. Otrzy­mał też kilka ofert od róż­nych firm, pro­po­nu­ją­cych mu pracę w cha­rak­te­rze eks­perta. Wszystko to działo się w latach 1916–1917, kiedy w Euro­pie toczyła się wynisz­cza­jąca wojna.

Prze­by­wa­jący w Ame­ryce Yama­moto miał także inne, nie­ofi­cjalne zada­nia. Inte­re­so­wał się zwłasz­cza rodza­jem broni, który na fron­cie zachod­nim, we Fran­cji, zaczął odgry­wać coraz więk­szą rolę – lot­nic­twem woj­sko­wym. Jako ofi­cera mary­narki, inte­re­so­wały go próby połą­cze­nia okrętu z samo­lo­tem, a więc idea lot­ni­skowca. Stu­dio­wał wszyst­kie podej­mo­wane za gra­nicą próby lądo­wa­nia na pokła­dzie okrętu i startu przy uży­ciu kata­pult.

Kiedy pod koniec wojny, we wrze­śniu 1918 r., Anglicy zbu­do­wali pierw­szy lot­ni­sko­wiec, zain­te­re­so­wa­nie Yama­moto doszło do zenitu. Jed­no­cze­śnie usta­lił, że Ame­ry­ka­nie nie zaj­mują się zbyt­nio tymi spra­wami. Dopiero w kilka lat po woj­nie zbu­do­wano w Sta­nach Zjed­no­czo­nych dwa nowo­cze­sne jak na owe czasy lot­ni­skowce – „Lexing­ton” i „Sara­toga” – pierw­szy zaś japoń­ski lot­ni­sko­wiec powstał już w roku 1923, a w 1927 r. było ich już cztery. Inne budo­wane w tym cza­sie okręty japoń­skie, uzbro­jone w podwój­nie sprzę­żone działa 5-calowe, były nowo­cze­śniej­sze i szyb­sze od ame­ry­kań­skich czy bry­tyj­skich.

Po powro­cie z Ame­ryki Yama­moto awan­so­wał do stop­nia koman­dora, a w 1923 r. powie­rzono mu odpo­wie­dzialne sta­no­wi­sko dowód­cze – komen­danta nowo utwo­rzo­nego ośrodka szko­le­nia japoń­skiego lot­nic­twa mor­skiego w Kasu­mi­gaura. Podob­nie jak aka­de­mia mor­ska, rów­nież ten ośro­dek zor­ga­ni­zo­wany został na modłę angiel­ską. Wzo­ro­wano się tu na ośrodku Royal Air Force w Cran­well (hrab­stwo Lin­coln­shire), ucho­dzą­cym wów­czas za jeden z naj­lep­szych w świe­cie.

Koman­dor Yama­moto, doświad­czony ofi­cer mary­narki, nie znał w prak­tyce tech­niki lata­nia. Mimo że dobie­gał czter­dziestki, prze­szedł nor­malny kurs i zdał z drugą lokatą egza­min pilota. Odtąd mógł wystę­po­wać wobec pilo­tów nie tylko jako zwierzch­nik, ale i kolega po fachu.

W Japo­nii, podob­nie jak i w innych kra­jach, piloci uwa­żali sie­bie w tej pio­nier­skiej erze lot­nic­twa za osoby w rodzaju arty­stów, któ­rych nie doty­czą rygory, obo­wią­zu­jące np. pie­chu­rów, arty­le­rzy­stów czy mary­na­rzy. Yama­moto zastał w powie­rzo­nym mu ośrodku dłu­go­wło­sych, nie­dbale i fan­ta­zyj­nie ubra­nych mło­dzień­ców, nie­in­te­re­su­ją­cych się niczym poza lata­niem, grą w shogi (japoń­skie war­caby), alko­ho­lem i kobie­tami. Jego roz­kaz, aby obcięli włosy na krótko i dopro­wa­dzili do porządku ubiór, wywo­łał coś w rodzaju rewolty. Wkrótce jed­nak dowódca potra­fił zna­leźć wspólny język z pilo­tami.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij