Ostatni niedźwiedź - ebook
Ostatni niedźwiedź - ebook
Na Niedźwiedziej Wyspie nie ma już niedźwiedzi polarnych. Przynajmniej tak mówi ojciec April, kiedy zabiera córkę na badania naukowe w odległej arktycznej placówce. Jednak pewnej polarnej letniej nocy dziewczynka spotyka niedźwiadka. Zwierzę jest głodne, samotne i daleko od domu. Zdeterminowana, aby go uratować, April rozpoczyna najważniejszą podróż swojego życia – za wszelką cenę chce pomóc zwierzęciu dostać się na Svalbard.
Poruszająca historia, która podbije serca nie tylko młodszych czytelników i pokaże, że każdy z nas ma siły, by coś w świecie zmienić. Ostatni niedźwiedź to nie tylko historia o poświęceniu i pięknej przyjaźni. To także opowieść, która w delikatny sposób zwraca uwagę na tematykę zmian klimatu i wymierania gatunków.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8319-342-7 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
April Wood stanęła twarzą w twarz z niedźwiedziem polarnym dokładnie trzy tygodnie po przybyciu na Wyspę Niedźwiedzią. Ale wcześniej musiała w ogóle na nią dotrzeć, a podróż ta zaczęła się mniej więcej przed czterema miesiącami.
Do tego czasu codzienne życie April toczyło się normalnym torem, choć pierwsza przyznałaby, że była to dość osobliwa normalność. Jej ojciec pracował jako naukowiec na pobliskim uniwersytecie, gdzie całymi dniami badał zjawiska pogodowe. Zupełnie jak pogoda, przychodził do domu i z niego znikał o najbardziej nieprzewidywalnych porach – czasami zjawiał się o jedenastej wieczór albo wychodził, akurat gdy wracała ze szkoły. Zdarzało się, że pracował w weekendy, i wówczas miał trzy dni wolne w tygodniu. Nawet jednak wtedy zamykał się w gabinecie i zakopywał w starych, zakurzonych książkach o literkach tak małych, że od czytania bolały oczy. Gdy April przynosiła mu dzbanek herbaty albo obiad, kręcił głową, zdejmował okulary i przyglądał się jej ciekawie, jakby zapomniał na śmierć, że ma córkę.
– Ach – mówił – dziękuję… April.
Potem z powrotem pochylał głowę, przygryzał koniec długopisu, a ona cichutko zamykała za sobą drzwi gabinetu.
April miała zaledwie cztery lata, gdy zmarła jej mama. Kiedy o niej myślała, było tak, jakby wspominała dawno minione cudowne letnie wakacje. Ojciec nie ożenił się po raz drugi, co dało się zauważyć w domu. Wysoki, wąski budynek sprawiał wrażenie lekko nieszczęśliwego, a wewnątrz stale panował ziąb. Wszędzie zalegały cieniutka warstwa kurzu i to okropne uczucie, że czegoś brakuje – uczucie, którego April nigdy do końca nie umiała ująć słowami.
Większość czasu spędzała zatem w ogrodzie na tyłach, w dzikich, splątanych krzakach jeżyn, w których mieszkała rodzina miejskich lisów. April szczególnie fascynował jeden, którego nazwała Walecznym Sercem, bo wydawał się śmielszy niż pozostałe i raz niemal pozwolił jej się nakarmić truskawkami z ręki. Czas spędzany w ogrodzie pędził jak szalony, przerywała go tylko szkoła. April nie lubiła szkoły – albo może dziewczyny ze szkoły nie lubiły jej. Nie wiedziała, czy to dlatego, że pachnie lisem, czy dlatego, że jest najmniejsza w klasie, a może dlatego, że obcięła sobie włosy ogrodowym sekatorem. Tak czy siak, April nieszczególnie to przeszkadzało, bo i tak wolała zwierzęta od ludzi. Były znacznie milsze.
I wtedy przyszedł list.
April właśnie jadła z miski płatki kukurydziane, siedząc po turecku na podłodze. Po drugiej stronie salonu ręka ojca trzymająca grzankę ociekającą marmoladą zawisła nad dzisiejszą gazetą. Był koniec listopada i kiedy poczta z głośnym pacnięciem wylądowała na wycieraczce, April pomknęła do drzwi. Może to kartka świąteczna od babci Apples? Babcia nie tylko lubiła przysyłać kartki wcześnie, ale też była ulubioną babcią April, bo pachniała ciepłym, słodkim ciastem i mieszkała nad morzem.
Lecz zamiast kartek świątecznych na wycieraczce spoczywała duża, gruba koperta z napisem OFICJALNA PRZESYŁKA RZĄDOWA i znaczkiem pocztowym z Norwegii.
April położyła ją obok grzanki ojca, który z roztargnieniem podniósł przesyłkę, próbując ją ugryźć. Gdy uświadomił sobie co to, po jego twarzy przemknął dziwny grymas, jakby ktoś rzucił mu w oczy magiczne zaklęcie.
– Co to jest? – spytała.
– Jedziemy za krąg polarny – odparł, czytając list i mrugając bardzo szybko. – Dostałem pracę. Przyznaję, nie sądziłem, że mnie przyjmą, myślałem, że wybiorą kogoś z miejscowych. Lecz najwyraźniej mój artykuł na temat badań naukowych atmosfery ziemskiej ich przekonał. To stacja meteorologiczna na małej wyspie, dzień drogi łodzią od wybrzeża Norwegii.
April podskoczyła w miejscu.
– Na jakiej wyspie? Ilu ludzi tam mieszka?
– Ach. – Spuścił wzrok, zakłopotany. – To nie taka wyspa. W istocie… nie będzie na niej nikogo oprócz nas.
– Tylko my dwoje? – Poczuła nagły buzujący dreszczyk. – Zupełnie sami na wyspie?
Ojciec pochylił się na krześle.