Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni opadły księżyc - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
19 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Ostatni opadły księżyc - ebook

Życie Riley Oh – ostatniej gwiazdy opadłej z Krainy Bogów – wcale nie toczy się tak, jak można by się spodziewać. Z jej nowo odkrytym boskim dziedzictwem niestety nie wiążą się upragnione magiczne zdolności. Połowa przyjaciół i najbliższej rodziny (nie wyłączając rodziców) w ogóle jej nie pamięta. Na domiar złego cały klan Gom zwraca się przeciwko niej, obwiniając ją o zabicie Bogini Jaskiniowej Niedźwiedzicy i pozbawienie szamanów uzdrowicieli ich uleczających mocy.
Gniew narasta i kiedy grupa nieznanych sprawców rzuca klątwę na rodzinny dom Riley, dziewczyna wie, że musi coś zrobić, by przywrócić swemu klanowi moce, nawet jeśli będzie musiała przekraść się niepostrzeżenie do Krainy Duchów.
Na szczęście Riley może liczyć na wsparcie. W zaświatach poznaje urodzonego w niebie Dahla – chłopaka o szokująco białych włosach i dziwnym zamiłowaniu do toalet – który nie od razu powie jej całą prawdę o sobie. Wspólnie pokonają zaciekłe potwory, odkryją podwodny świat i uratują krainę umarłych przed strasznym losem, którego nikt nie przewidział.
I tym razem Riley nie pozwoli, by coś stanęło na jej drodze – ponieważ wciąż nie może się pozbyć przeczucia, że nadciąga potężne zagrożenie i aby się z nim zmierzyć, wszystkie klany obdarzonych będą potrzebowały swoich pełnych mocy.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67071-71-0
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 NAWET SKONANI BOHATEROWIE POTRZEBUJĄ PRACY NA WAKACJE

Technologia to dno.

Zaraz, zaraz, to pewnie trochę nie fair. Technologiczne postępy w dwudziestym pierwszym wieku uratowały życie niezliczonym ludziom i połączyły miliony osób na całym świecie. Pozwoliły nawet mnie i moim przyjaciołom porozmawiać z gwisinem, czyli z głodnym duchem, dzięki czemu odkryliśmy tajemnicę ostatniej opadłej gwiazdy. Technologia, obiektywnie rzecz biorąc, jest niesamowita.

A w moim osobistym ujęciu?

Tiaa, kompletne dno.

Hej, nie osądzajcie mnie. Na pewno powiedzielibyście to samo, gdybyście spędzili ostatnie dwa miesiące życia, skrupulatnie kopiując księgi z biblioteki klanów obdarzonych do laptopa, zdanie po zdaniu, słowo po słowie. I to podczas letnich wakacji, nie inaczej. Klan Horangi jest niedościgniony w przełomowych czarach, opensource’owej magii i cyfrowych księgach zaklęć, co się bardzo chwali (to ostatnie zwłaszcza ze względu na nasz ślad węglowy). Tyle że w związku z tym ktoś musi ręcznie wprowadzić zawartość wszystkich starych tomów do chmury. A tą osobą obecnie jestem ja. Hej-ho, hej-ho!

– Jak tam, Riley? – odezwał się do mnie mój przyjaciel Taeyo. Przetarł sobie oczy i przeciągnął się z rękami nad głową. Siedział tuż obok i pracował nad upgrade’em swojej aplikacji służącej do zaklinania duchów, Ghostr. Jest geniuszem kodowania, oprócz tego że po mistrzowsku włada swoim dominującym żywiołem, wodą. – Zrobię sobie małą przerwę i wyskoczę po paluszki Pepero. Przynieść ci też?

Taeyo to szaman z klanu Horangi, jest jego członkiem od urodzenia. Ja, wręcz przeciwnie, musiałam przejść inicjację, żeby dołączyć do klanu. To dlatego, że choć urodziłam się w rodzinie Horangi, wychowywała mnie rodzina uzdrowicieli z klanu Gom. Teraz należę do obu tych klanów, mimo że nie mogę się posługiwać magią żywiołów ani uzdrawiać. To pewnie brzmi pokrętnie, ale cóż – długa historia. Gdybym była pisarką, zebrałabym z tego materiał na całą książkę…

– Mają wszystkie te nowe smaki. Koniecznie musisz spróbować – namawiał mnie Taeyo. – Zasługujesz na mały odpoczynek.

Skorzystałam z tego, że mi przerwał, i rozparłam się w swoim ergonomicznym krześle, też wyciągając ramiona. Do tej pory garbiłam się nad laptopem, kopiując książkę zatytułowaną Kraina Duchów dla bystrzaków, a opisującą zaświaty, proces reinkarnacji i takie tam. Płacili mi od słowa i naprawdę chciałam skończyć ostatnie kilka rozdziałów, zanim pójdę do domu.

– Może masz rację – odpowiedziałam. – Przynieś mi o smaku ciasteczek z kremem. Dzięki.

– Dobry wybór! – Taeyo z zapałem wstał z krzesła i ruszył w stronę automatu z przekąskami. – Spróbuję tych nowych, różowych z zieloną herbatą. Ekscytujące!

Jak zwykle miał pod szyją zawiązaną muszkę, ale tego dnia w kolorze musztardowym, której dotąd u niego nie widziałam. Pasowała do połyskliwych szelek, na których trzymały się chinosy o barwie dojrzałych winogron, a stroju dopełniała łososiowa koszula. Taeyo to chodzący wzornik kolorów Pantone i wbrew temu, co można by przypuszczać, zaskakująco dobrze w tym wszystkim wygląda jak na trzynastoletniego autentycznego geeka.

Podczas gdy Taeyo wybierał w automacie smaki paluszków Pepero, ja postrzelałam kręgami szyjnymi i rozejrzałam się po jasno oświetlonym, dużym, dostępnym dla wszystkich pomieszczeniu. W artystyczny sposób zakomponowano tu liczne wspólne przestrzenie pracy, kilka stołów do air hockeya, parę jednoosobowych kapsuł do spania, a nawet samoobsługowy bar z daniami ramyeon.

Wiedziałam, że jest niedziela, ale i tak było wyjątkowo spokojnie, zważywszy na to, że znajdowałam się w głównej siedzibie uczonych szamanów. Oprócz mnie, Taeya i mojej obłaskawionej ptaszycy, inmyeonjo imieniem Areum (która, skurczona do wielkości gołębia, drzemała na posłaniu z podartego papieru u moich stóp), w całym pomieszczeniu było jeszcze tylko dziesięć osób. Wśród nich mój chyba wciąż najlepszy przyjaciel Emmett – choć nie jest łatwo blisko przyjaźnić się z kimś, kto cię nie pamięta – i Cosette Chung, superpiękna i supersprytna iluzjonistka z klanu Gumiho, która teraz przypuszczalnie była dla Emmetta lepszą przyjaciółką niż ja. Oboje siedzieli na piłkach gimnastycznych przed wielkim, wklęsłym ekranem i grali w swoją ulubioną grę, Galaktyczną bitwę.

Muszę przyznać – widok Emmetta i Cosette przesiadujących w campusie klanu Horangi wciąż w głowie mi się nie mieści. Do niedawna klan uczonych był wyklęty ze społeczności obdarzonych. Jego członkowie zostali wygnani i musieli sobie znaleźć nowe miejsce zamieszkania, z daleka od pozostałych klanów. Właśnie dlatego powstał ten campus – sieć zbudowanych na drzewach domów, pokrytych lustrami i zakamuflowanych wśród listowia w Angeles National Forest. Uczeni mieszkają tu, jedzą, uczą się i studiują oraz pracują, a obecnie jest to jedyne należące do obdarzonych miejsce w mieście, w którym się mogę pokazać.

Taeyo podał mi paczkę czekoladowych pałeczek pokrytych okruchami ciastek i zaczęłam pogryzać je w zamyśleniu. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy wiele się wydarzyło. I w tym „wiele” nie było nic dobrego. Ojoj. Pewnie powinnam poświęcić chwilę na wyjaśnienia, żebyście byli na bieżąco.

No, przede wszystkim musicie wiedzieć, że nie tylko należę do dwóch klanów, Horangi i Gom, ale oprócz tego jestem jeszcze ostatnią opadłą gwiazdą. Ściśle rzecz biorąc, jestem kawałkiem ciemnego słońca, które opadło z nieba Krainy Bogów, co czyni mnie boską istotą, choć oczywiście jestem śmiertelniczką. Tak, tak, wiem. Wydaje się odlotowe. Ale zapewniam was, sprowadziło to na mnie prawdziwe siedem nieszczęść.

Widzicie, okazuje się, że nie wszystkie boginie są życzliwe i dobroduszne, jak to sobie zwykle wyobrażamy. Patronka klanu Gom – Bogini Jaskiniowa Niedźwiedzica – próbowała mnie zabić, aby uzyskać dostęp do Krainy Śmiertelnych, co dla rodzaju ludzkiego byłoby naprawdę zgubne. Nie wspominając nawet o szoku, jaki przeżyliby saram (czyli ludzie nieobdarzeni), którzy nawet nie wiedzą o istnieniu magii. Na szczęście z pomocą mojej rodziny i przyjaciół udało się nam nie dopuścić do nadejścia przepowiedzianego w proroctwie „końca dni” i zniszczyliśmy boginię, zanim ona zniszczyła nasz świat.

Początkowo daliśmy się ponieść radości. Kraina Śmiertelnych znów była bezpieczna! Moja siostra, Hattie, wróciła do żywych w jednym kawałku. Postawiliśmy się boskiej istocie i zwyciężyliśmy! Jak wielcy bohaterowie – hurra!

A potem dotarła do nas rzeczywistość.

Bez boskiej patronki moc naszego daru zanikła i klan Gom został pozbawiony możliwości leczenia magią. Moi rodzice nie potrafili prowadzić swojej kliniki, nie mając mocy uzdrowicielskich, zamknęli ją więc i poszli pracować na zmywaku do Seoulful Tacos. Powiedzieli, że wolą uczciwie zarabiać na życie, niż wciąż rozpamiętywać, co stracili.

I mimo że ocaliliśmy świat (tak przy okazji – nie musicie dziękować, nie ma za co), niewielka, lecz głośna grupka uzdrowicieli była na mnie coraz bardziej zła z powodu utraty boskiego powołania.

„Dlaczego nie skonsultowałam swojego planu z każdą sekcją Gom na wszystkich siedmiu kontynentach?” (Ech, może dlatego, że nie mieliśmy dziesięciu lat do namysłu).

„Dlaczego nie pozwoliliśmy bogini po prostu wędrować po ziemi?” (Ech, może dlatego, że jasno dała do zrozumienia, jak mało znaczą dla niej śmiertelnicy i ich życie).

„Dlaczego nie wpadłam na lepszy plan?” (Eee… czyżby im umknęło, że to był wyścig z czasem przeciwko bogini, która zamierzała zniszczyć znany nam świat?!)

Jak sobie możecie wyobrazić, morale w klanie Gom – w ujęciu globalnym – upadło jak jeszcze nigdy.

A jakby tego było mało, moja siostra Hattie nie doszła w pełni do zdrowia po powrocie z Krainy Bogów. Wciąż miała te dziwne napady snu, podczas którego wyłączała się na całe godziny, ostatnio coraz dłużej. Zawsze się w końcu budziła. Ale za każdym razem, gdy się to zdarzało, miałam wyrzuty sumienia, ponieważ spadło to na nią przeze mnie i w dodatku z mojej winy rodzice nie byli w stanie jej wyleczyć.

A najgorsze z wszystkiego?

Moi rodzice, cały klan Gom i wszyscy uczeni Horangi (nawet Taeyo) zupełnie mnie nie pamiętali z czasów sprzed mojego finalnego starcia z boginią. Ich wspomnienia o mnie zostały wymazane w ramach układu, który zawarłam z dokkaebim (w zamian za to miał mi sprowadzić ostatnią opadłą gwiazdę). Ostatecznie jedyną osobą z całej rodziny i z obu moich klanów, która mnie pamiętała, była moja siostra, Hattie. Dzięki niech będą wielkiej Mago.

Och, o mało nie zapomniałam. Na domiar złego, choć jestem ostatnią gwiazdą opadłą z Krainy Bogów, mam dosłownie zero magicznej mocy. Jeśli nie liczyć roztrzaskania posągu bogini w sanktuarium Gi (co – spójrzmy prawdzie w oczy – przypuszczalnie udało mi się przypadkiem), szamańskie dziedzictwo nie przejawia się u mnie w najmniejszym stopniu. Jestem kompletną porażką. I problem nie w tym, że nie potrafię działać za pomocą magii. Chodzi o to, że ludzie oczekują ode mnie odpowiedzi. Chcą, żeby ich zapewnić, że pozostałe boginie nie będą się niepostrzeżenie przekradać do Krainy Śmiertelnych. A skąd ja mam to wiedzieć? Jedyne, czego jestem pewna, to że każdą złą sytuację umiem zamienić w jeszcze gorszą.

Ojoj, nie ma lekko.

No i na tym stoimy. Jesteście już na bieżąco. Właśnie dlatego w to piękne, słoneczne niedzielne popołudnie tkwię w głównej siedzibie klanu Horangi i mimowolnie uczę się o zaświatach, które nazywamy Krainą Duchów i które w naszym rozumieniu obejmują i piekło, i raj. Chciałabym móc powiedzieć, że robię to, aby znaleźć sposób na ochronienie świata przed przyszłymi atakami z Krainy Bogów. Ale prawda jest taka, że się ukrywam. Przez ostatnie dwa miesiące jedyne, w czym zrobiłam postępy, to wypieranie się. Robię, co mogę, żeby zagłuszyć poczucie winy i zamknąć drzwi przed wszystkimi i wszystkim. Lepiej udawać, że jest w porządku, zamiast się przyznać przed sobą do czegoś innego. Wierzcie mi.

KaTalk!

W mojej komórce brzęknęło powiadomienie i jednocześnie odezwały się telefony Taeya, Cosette i Emmetta. Wszyscy zerknęliśmy na swoje ekrany i okazało się, że Hattie wysłała nam wiadomość na grupie w KakaoTalk – aplikacji, którą posługują się obdarzeni.

„Ludzie, słuchajcie uważnie. Musicie wszyscy przyjść do nas do domu, i to JUŻ. Wyjaśnię, jak będziecie na miejscu, ale śpieszcie się. Noah i ja czekamy na was. To ważne!!”

Niedojedzona paczka pepero wyśliznęła mi się z ręki i spadła na głowę ptaszycy. Areum obudziła się z trzepotem skrzydeł, po czym usiadła mi na ramieniu.

– O moja Mago – szepnęłam do niej, czując, że mnie ściska w piersi. – Musiało się stać coś złego, Areum. Czuję to, wiem na pewno.

– Bez paniki, Riley Oh – zagruchała mi inmyeonjo do ucha. – Pojedź do domu i sprawdź.

– Ma rację – stwierdził Taeyo i spokojnie, z opanowaniem zamknął laptop. – Nie znając faktów, można dojść do pochopnych wniosków. Udajmy się tam najpierw i posłuchajmy, co Hattie ma do powiedzenia.

Przygryzłam wargę. Oczywiście nie mam daru jasnowidzenia, ale przeczucie mówiło mi, że coś jest nie tak. Może któraś z pozostałych bogiń postanowiła wreszcie wziąć odwet? Właściwie teraz, kiedy się zastanowiłam, przypomniało mi się, że zeszłej nocy miałam koszmar z wężami, a wiadomo, że to zły znak. W tym śnie Hattie i ja błąkałyśmy się po morzu, pływając na przerośniętym różowym dmuchanym flamingu, zmęczone i odwodnione. Wtem chmury się otworzyły i spadł deszcz. Piszcząc z radości, nastawiłyśmy spieczone usta, by się napić. Nareszcie słodka woda! Tyle że to wcale nie była woda. Z nieba leciały oślizłe, pasiaste węże, obijały się o różową gumę pontonu i wiły się u naszych stóp. Łe! Koszmary (i węże) są najgorsze.

Szybko spakowałam swój laptop. Księgę, którą kopiowałam, wsunęłam do torby na ramię, a wraz z nią schowałam obrzydliwe powidoki złego snu. Będę musiała dokończyć te rozdziały później.

Kiedy razem z Taeyem schodziłam z drzewa po spiralnych drewnianych schodach, usiłowałam sobie przypomnieć, jak zachowywali się dziś moi rodzice. Mieli głęboko podkrążone oczy, a ręce zaczerwienione i spierzchnięte przez tę nową pracę. Ale ostatnio zawsze tak wyglądali: znużeni i przygnębieni. Czy mogło im się przydarzyć coś jeszcze? Na tę myśl zrobiło mi się niedobrze.

„JUŻ lecimy!!” – odpisałam pośpiesznie siostrze, dodając linijkę zmarszczonych buziek.

Tuż po mnie odpowiedziała Jennie Byun, jasnowidząca z klanu Samjogo, do niedawna mój arcywróg, a obecnie jedna z paczki przyjaciół.

„David i ja też zaraz będziemy. Właśnie próbował zrobić dla mnie eliksir i zaliczył epicką porażkę. Mam ochotę wykopać go na zbity bezużyteczny tyłek ”.

Emmett wysłał emotki przedstawiające smoka i hulajnogę, po czym oboje z Cosette czym prędzej dołączyli do nas na dole. Areum przybrała swoje normalne, dwumetrowe rozmiary i dziobem poprawiała sobie pióra na skrzydłach.

– Hattie wyraźnie pisze, że to pilne – zauważyła Cosette. – Ruszajmy się.

Emmett zmarszczył brwi. Ale u niego mina: „Właśnie wdepnąłem w psią kupę” to norma, więc zbytnio się nie przejęłam. Rozwinął swoją niebieską smoczą hulajnogę i stanął za kierownicą.

– Cosette, Taeyo i ja pojedziemy Borysem. Riley, spotykamy się u was.

Kiwnęłam głową, Areum szturchnęła mnie dziobem. Nieczęsto korzystałam z jej podwózek – nie byłoby mądrze ryzykować, że saram zobaczą nastolatkę lecącą na olbrzymiej ptaszycy ponad ulicami Los Angeles – ale dziś wyglądało na to, że trzeba zrobić wyjątek. Chwyciłam się skrzydeł inmyeonjo i wywindowałam się na jej grzbiet.

– Cosette, byłabyś tak dobra? – zapytałam.

W odpowiedzi Cosette złączyła nadgarstki, pocierając swoją bransoletę Gi, i w ten sposób aktywowała srebrny znak obdarzonych Gumiho. Gdy wyśpiewała słowa zaklęcia rzucającego urok, brązowe, biało nakrapiane skrzydła Areum zaiskrzyły niczym brokat, po czym stały się zupełnie przejrzyste. Poczułam mrowienie na skórze, a więc na mnie urok też działał. Ptaszyca zapewne machnęła na próbę skrzydłami, ponieważ przez powietrze dokoła przeszły lekkie fale, jak zmarszczki na stawie podczas wiatru.

– Już was nie widać – oznajmiła Cosette. – Powodzenia!

Areum wzbiła się do lotu, a ja mocno złapałam się jej piór. Nie wiedziałam, jakimi nowinami Hattie chce się z nami podzielić, lecz miałam bardzo złe przeczucia.

Dzięki niezwykłej prędkości, jaką rozwijał Borys, smok na kółkach, Taeyo, Emmett i Cosette zjawili się w naszym domu zaledwie kilka sekund po mnie. Nie mam pojęcia, czy spodziewałam się zobaczyć obejście w płomieniach, ale wyglądało spokojnie i normalnie. Co, szczerze mówiąc, jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Popędziłam po schodkach na ganek i do drzwi.

– Riley, jesteś jak reaktor jądrowy, tak promieniujesz niepokojem! – zawołał za mną Emmett. – Nie zapomnij oddychać!

Wszyscy stali już za mną, więc pośpiesznie skomplementowałam drzwi-sin. Zamek kliknął, odblokowując wejście, a ja wzięłam głęboki wdech i pchnęłam drzwi. Tak się strasznie martwiłam tym, co zastanę w środku!

– Niespodziaaanka!

Prosto w moją twarz poleciały zwinięte pasemka kolorowej bibuły. Wrzasnęłam, zgarniając je sobie z głowy. Czy coś ze mną nie tak, czy rzeczywiście w naszym ciasnym przedpokoju tłoczy się kupa ludzi i pies i wszyscy coś do mnie krzyczą? I dlaczego każdy ma na głowie szpiczastą czapeczkę?

– Wszystkiego najlepszego z okazji spóźnionych trzynastych urodzin, Riley! – wołała z radością Hattie.

Obok mojej siostry stał Noah Noh, należący do klanu Miru, czyli obrońców; ostatnio nie było już taką znowu tajemnicą, że Hattie się w nim buja. Dalej cisnęli się Jennie i David (wszyscy wyszczerzeni od ucha do ucha), a za nimi moi rodzice oraz Sora i Austin, których chyba mogłam nazywać swoimi nowo odnalezionymi opiekunami z klanu Horangi.

– Zaraz, czyli to ma być impreza? – Zawahałam się. – Ale moje urodziny były jakoś z miesiąc temu – wymamrotałam, wciąż oszołomiona z wrażenia. I zaraz ogarnęła mnie złość. – Naprawdę, Hat, o mało nie dostałam zawału! Myślałam, że stało się coś okropnego.

Hattie miała na sobie swoją ulubioną biało-czerwoną sukienkę w grochy. Ani trochę nie speszyła się moją reakcją na tę ich zasadzkę. Plasnęła się ręką po udzie i stwierdziła:

– Przepraszam, ale nie przepraszam. Szkoda, że nie widziałaś swojej miny, Rye! Cenniejsze niż złoto! – Tak się ożywiła, że na jej zapadniętych policzkach pojawiło się trochę tak bardzo wyczekiwanego koloru.

Nasz samojed, Mong, podłączył się do jej energii i zataczał wokół mnie radosne kółka. Odwróciłam się i spiorunowałam wzrokiem Taeya, Emmetta i Cosette.

– Wy też maczaliście w tym palce, co?

Spuścili oczy i nawet Areum skurczyła się i schowała za kółkami Borysa.

– No oczywiście – burknęłam. Rozdrażnienie zaczęło się ze mnie ulatniać.

Hattie złapała mnie za rękę i zaciągnęła do salonu, który przystrojono w prawdziwym stylu obdarzonych. Confetti i serpentynki tak zaczarowano, by unosiły się nad naszymi głowami, tworząc tęczowe obłoczki. W powietrzu jak pszczoły latały najróżniejszej wielkości i kształtu cukierki, szukając otwartych ust, w które mogłyby wpaść. Był nawet zaklęty balon przedstawiający cheollimę, który machał skrzydłami i głośno rżał.

– Ta-dam! – zawołała Hattie i zamaszystym gestem wskazała duży, pokryty lustrzanym lukrem tort z trzynastoma świeczkami, które zawisły nad nim i raz po raz zamieniały się miejscami, jakby się bawiły w gorące krzesła.

– Bamboszki świętoszki, czy to jest zaczarowany tort?! – pisnął Emmett z przejęciem. – O jakim smaku?

Mong, najwyraźniej podzielając podekscytowanie Emmetta, podskoczył i spróbował chapsnąć kawałek dla siebie. Na szczęście nieskutecznie.

– To tort o wszystkich smakach – odpowiedziała Hattie. – Cukiernik z klanu Tokki zapewnił mnie, że każdy kęs będzie miał inny smak: czekoladowych krówek, red velvet, z kolorową posypką, marchewkowy i co tam jeszcze. Im więcej jesz, tym większe urozmaicenie.

Odkąd wróciła do życia, nie widziałam jej tak pełnej energii i zapału. Wciąż miała na twarzy chorobliwą bladość, a przy tym była taka wychudzona, że wyglądała jak kupka chodzących kości. Ale w jej oczach płonęły iskry. Tak ją roznosiły emocje, że przez chwilę zastanawiałam się, że może rzeczywiście impreza to coś, czego nam wszystkim dziś potrzeba. Pretekst, żeby móc zapomnieć o świecie, włożyć głupie szpiczaste kapelusiki i zjeść tort o wszystkich smakach.

Lecz zaraz potem znów naszło mnie odrętwienie, przypominając, że muszę porządnie zamknąć swoje drzwi. Im bardziej otwieram się na ludzi i wpuszczam ich do siebie, tym większe prawdopodobieństwo, że znowu ich skrzywdzę. Nie chciałam nikomu więcej rujnować życia.

– Dzięki, siostrzyczko – wysiliłam się na radosny ton. – Ale nie trzeba było.

Sora i Austin uściskali mnie i złożyli mi spóźnione życzenia urodzinowe. Uścisk Austina był tak przesadzony i wymuszony, że shurikeny z jego skórzanej kurtki powbijały mi się w skórę. Potem przyszła kolej na rodziców. Wyszło niemrawo i niezręcznie, tak jak się na wpół ściska, na wpół poklepuje dalekiego kuzyna, którego się ledwie zna.

Starałam się jak mogłam, by nie okazać przykrości, bo wiedziałam, że dają z siebie wszystko. Ale nie będę kłamać – było do bani. Z Sorą i Austinem to zrozumiałe, ponieważ poznaliśmy się całkiem niedawno. Jednak właśni rodzice traktowali mnie teraz jak zupełnie obcą osobę, która zrządzeniem losu trafiła pod ich dach. I to bolało. Bardzo.

Hattie, wyczuwając, że mi z tym źle, ścisnęła mnie za rękę.

– Znajdziemy sposób – szepnęła mi do ucha. – Pomożemy im odzyskać wspomnienia.

Eomma odchrząknęła.

– Mam nadzieję, że zbytnio nie najadłaś się strachu, Riley – powiedziała uprzejmie. – Chcieliśmy zorganizować uroczystość godną opadłej gwiazdy. Hattie miała pomysł z niespodzianką, ale wiadomo, że czasami ją trochę ponosi. Przepraszamy za to.

„Ech, przecież wiem” – miałam ochotę odparować. Nikt mi nie musiał mówić, jaka jest moja własna siostra. Bądź co bądź spędziłam z nią tylko całe życie. Wiedziałam jednak, że eomma nie miała złych intencji. Więc się ugryzłam w język.

– Przepraszamy, że nie zorganizowaliśmy czegoś wcześniej – dodał od siebie appa. – Jak wiesz, Eunha i ja… to znaczy: twoja mama i ja byliśmy… noo… Ostatnio nie żyło się nam łatwo.

– W porządku – odpowiedziałam z dzielną miną. – Wiem. I dziękuję wam.

Mong trącił mnie w udo swoim mokrym nosem, jakby mi chciał przypomnieć, że on też tu jest. Przykucnęłam i westchnęłam.

– Ja też cię kocham, wielki biały głąbku.

Polizał mnie po policzku, po czym drapnął łapą owinięty brązowym papierem, smukły pakuneczek, który miał przywiązany do obroży.

– Co ty tu masz, kolego? – Odczepiłam paczuszkę i znalazłam wydrukowaną na niej małą notkę.

„Nasze wybory określają nas, ale to nasze czyny określają nasze wybory. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, opadła gwiazdko. Haetae (PS Mam nadzieję, że to Ci pomoże pospinać opadające kamyki)”.

Aż mnie przytkało z wrażenia.

– Skąd to masz? – zapytałam Monga. – Haetae tu był?

Psisko w odpowiedzi ziajało radośnie i drapało się za uchem. Ech, dlaczego nikt jeszcze nie wynalazł apki tłumaczącej język psi? Taeyo musi się tym zająć.

Zdarłam papier z paczuszki i moim oczom ukazało się coś przypominającego krótki drut do dziergania. Było ciemnobrązowe, a na tępym końcu podwinięte na kształt robaczka albo małego haczyka.

Zmarszczyłam brwi. Nie miałam wiadomości od lwa jednorożca, odkąd dwa miesiące temu uratował życie mojej siostrze, a teraz dostaję od niego w prezencie pokrzywiony pojedynczy drut do robótek? Czy w ten niezbyt subtelny sposób chce mi podpowiedzieć, że powinnam sobie znaleźć nowe hobby? Gruuubo.

Areum wrzasnęła głośno, bo Mong gonił ją właśnie po pokoju, a ja odłożyłam dziwaczny podarek, czując się nieco poturbowana od środka. Jeśli Haetae do nas zajrzał, mógł się przynajmniej zatrzymać, żeby się ze mną przywitać. Ale chyba nawet on teraz uważa, że jestem chodzącym rozczarowaniem.

Jakoś udało mi się przywołać uśmiech na twarz i zachować go przez resztę przyjęcia. A nawet szczerze się uśmiałam, gdy Jennie narzekała na Davida, jej zdaniem „najgorszego tchnącego szamana wszech czasów”. Podobno obiecał jej eliksir miłosny, który miał sprawić, że Mateo, w którym ona się buja, odwzajemni jej uczucie. Ale napój, zamiast rozpalić w nim serce, zatrzymał je aż na dwie godziny.

– Minęły całe dwie godziny, zanim zaczął znowu oddychać! – jęknęła Jennie i pacnęła się dłonią po czole. – Wyobrażacie sobie, jak się zestresowałam? Własne serce o mało mi nie stanęło. Nawet nie przesadzam tym razem.

– Poważnie, tak bardzo, bardzo mi przykro – powtarzał David po raz piętnasty. Policzki zaczerwieniły mu się jeszcze bardziej niż zwykle. – Ale Mateo już całkiem wydobrzał. Dałem mu potężną dawkę Mgły Pamięci, żeby nie miał pojęcia, co mu się przydarzyło.

– Zapewniałeś, że eliksir zadziała! – odfuknęła Jennie. Skrzyżowała ręce na piersi i zniżyła głos. – Naprawdę się o niego bałam. A gdyby się nigdy nie obudził?

David uspokajająco położył jej dłoń na plecach.

– To byłaby w zupełności moja wina. Ale myślę, że wiem, w czym się pomyliłem. Następnym razem przygotuję eliksir poprawnie. – Posłał jej pełen nadziei, nieśmiały uśmiech. – Chcesz, żebym zajrzał do ciebie dziś wieczorem? Usmażę ci japchae. Tak jak lubisz.

– Doprawione eliksirem chichotu? – Oczy się jej zaświeciły. – Przyjdź koniecznie.

Słuchając ich rozmowy, poczułam, że kąciki ust mi się unoszą. Zawsze uważałam, że dziwna z nich parka, ale cudownie było widzieć, że to, co ich różni, wcale im nie przeszkadza. Taka przyjaźń to chyba fajna rzecz.

Kiedy wysłuchałam Sto lat po koreańsku i Happy Birthday po angielsku i appa zapalił zaczarowane świeczki na torcie o wszystkich smakach, poczułam się absolutnie wykończona. Najchętniej wysłałabym już wszystkich do domów.

– Nie zapomnij pomyśleć życzenia! – pisnęła Hattie, kiedy eomma trzymała tort przed moją twarzą.

Zamknęłam oczy i zdmuchnęłam świeczki, życząc sobie z całego serca, żeby wszystko było znów tak jak dawniej. Jak wtedy, gdy nasi rodzice mogli leczyć magią, gdy Hattie była zdrowa, kiedy wszyscy mieli nienaruszone wspomnienia i w ogóle żyliśmy w spokoju. Zanim to wszystko zepsułam.

Nagle coś głośno łupnęło, jakby rozbiło się z hukiem o ściany naszego domu. I znowu – przypominało to gradobicie, tylko że grad musiałby mieć wielkość sporych otoczaków. Nasz biedny dom wstrząsał się od tego i piszczał, podkulając ze strachu deski podłogowe.

– James, co się dzieje?! – zawołała eomma, chwytając appę za rękę.

– Nie mam pojęcia – rzekł i wzdrygnął się. – Ale na pewno nic dobrego.

Podbiegliśmy do okien, by wyjrzeć na zewnątrz. Na naszym trawniku od frontu stała grupka ludzi skrywających twarze za maskami w czarno-pomarańczowe pasy. Nie wyglądali przyjaźnie. Unosili ręce ociekające czerwonym płynem i gniewnymi głosami skandowali coś po koreańsku.

Krew się we mnie ścięła. Czy w końcu przyszły po mnie boginie? Czy to dlatego miałam ten koszmar ze spadającymi z nieba pasiastymi wężami? Nie byłam na to przygotowana. Jak mam ochronić rodzinę i przyjaciół?!

– Co oni mówią? – zapytał głośno Emmett.

– Kim są? – dziwiła się Hattie.

Sora ostro wypuściła powietrze.

– Brzmi jak jakaś klątwa – zauważyła.

– To szamani – wymamrotała eomma. Patrzyła rozszerzonymi oczami. – Przeklinają nas, zsyłają na nas nieszczęście i pecha.

Ach! Zatem to nie boginie. To ludzie z naszej społeczności.

– Ale dlaczego? – zapytał cicho Noah, zerkając z niepokojem na Hattie.

Nikt na to nie odpowiedział, choć wszyscy znaliśmy powód.

– Zakała klanu! – dobiegł nas głos z zewnątrz, jakby na potwierdzenie naszych oczywistych domysłów.

– Są z klanu Gom – potwierdził poważnie appa. – Atakują nas nasi pobratymcy.

Hattie przysunęła się do mnie stanowczo i uścisnęła mi rękę, lecz ja ją odtrąciłam. Moi bliscy i nasz dom zostali napadnięci z mojego powodu.

– Zostańcie wszyscy w środku! – polecił appa i wypadł na zewnątrz.

Nikt go nie posłuchał. Popędziliśmy za nim i stłoczyliśmy się na podjeździe akurat w momencie, gdy rzucający klątwę nieznajomi wskakiwali do dostawczaka. Drzwi samochodu zatrzasnęły się i auto ruszyło z piskiem, po czym zniknęło za zakrętem drogi.

– Dzięki Mago poszli sobie – mruknęła eomma. Odwróciła się, by wejść po schodkach na ganek, ale zanim zrobiła krok, osunęła się z bolesnym jękiem na ziemię.

– Eommo? Co jest? – okręciłam się na pięcie, żeby ją podtrzymać, i szczęka mi opadła.

Cały nasz dom był pokryty gęstymi, szkarłatnymi zaciekami, które skapywały po ścianach. Wyglądało to, jakby budynek ronił krwawe łzy.

– Dlaczego to zrobili? – zapytała Hattie drżącym głosem. – Czego od nas chcą?

Austin, z twarzą poszarzałą na popiół, wskazał nasz garaż.

– Zostawili chyba aż nadto wyraźną wiadomość.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Na drzwiach garażu za sprawą czarów jedna po drugiej pojawiały się krwawe, wyszczerbione litery układające się w słowa nienawiści:

nie przynależysz do nas, riley oh!

jesteś hańbą dla swojej rodziny i naszego klanu.

idź do piekła!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: