Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Ostatni ślad - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
27 czerwca 2025
2362 pkt
punktów Virtualo

Ostatni ślad - ebook

Oczekująca na samolot do Gibraltaru Elaine Dawson nie bardzo wie, co począć, gdy z powodu mgły zostają odwołane wszystkie loty. Zagubiona na ogromnym lotnisku Heathrow przyjmuje zaproszenie młodego, atrakcyjnego mężczyzny, by przenocować w jego domu. Opuszcza z nieznajomym halę odlotów i od tego momentu znika po niej wszelki ślad. Policja szybko umarza śledztwo, wychodząc z założenia, że młoda kobieta wykorzystała pierwszą nadarzającą się okazję, by uwolnić się od kalekiego, zgorzkniałego, despotycznego brata, którym musi się opiekować oraz nudnego życia w malutkim, prowincjonalnym miasteczku.

Pięć lat później dziennikarka Rosanna Hamilton, pisząca serię artykułów o tajemniczych zniknięciach, ponownie powraca do zapomnianej już sprawy Elaine Dawson. Nagle natrafia na informacje, z których wynika, że Elaine żyje. Podążająca śladem dziewczyny dziennikarka sama nagle staje w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68541-26-7

FRAGMENT KSIĄŻKI

LISTOPAD 2002

W weekend miał spaść śnieg. Tak przepowiadali meteorologowie i wydawało się, że mają rację — listopadowe popołudnie było bardzo zimne. Z północnego wschodu wiał przenikliwy wiatr. Jeśli ktoś musiał tego dnia wyjść z domu, zaraz zaczynały mu łzawić oczy. Zapadł wczesny zimowy zmierzch. Przez cały dzień było szaro, a teraz panujący za dnia półmrok niepostrzeżenie przeszedł w wieczór.

Młoda kobieta wyglądała żałośnie. Była zmarznięta, blada na twarzy, miała zaczerwienione policzki. Ręce splotła na piersi, jakby nawet tutaj nie była w stanie uciec przed okrutnym zimnem. Mimo że piwnica oddziału medycyny sądowej była dobrze ogrzewana, a w każdym razie małe pomieszczenie, do którego inspektor Fielder i jego współpracownica, sierżant Christy McMarrow, wprowadzili kobietę, po tym jak zidentyfikowała ona zwłoki znalezione w Epping Forest.

Rzuciła tylko jedno, przelotne spojrzenie na zastygłą twarz, następnie prędko się odwróciła i słychać było, że próbuje powstrzymać odruch wymiotny. Chociaż nie widziała zmasakrowanego ciała.

Jego widok, pomyślał inspektor Fielder, przyprawiłby ją o utratę przytomności.

Minęła chwila, zanim kobieta odzyskała mowę.

— To ona. To Jane. Jane French.

W korytarzu poprosiła o papierosa. Fielder podał jej ogień. Dłonie jej drżały, ale nie tylko na skutek aktualnej sytuacji. Kobieta była uzależniona od narkotyków i inspektor zauważył to na pierwszy rzut oka. Prostytutka, jak zdradzał jej strój. Spódnica, którą miała na sobie, była taka krótka, że niewiele by zmieniło, gdyby wcale jej nie włożyła. Cienkie czarne pończochy, które ani trochę nie chroniły jej przed zimnem. Kozaki na wysokim obcasie i kurtka do bioder z błyszczącego materiału, którą rozpięła, żeby wyeksponować obfity, ładny biust. Była młoda. Około dwudziestki, jak oszacował Fielder.

— Panno Kearns — powiedział, siląc się na opanowany, rzeczowy ton, żeby pomóc jej wziąć się w garść. — Czy jest pani całkowicie pewna, że denatka to... Jane French?

Lil Kearns zaciągnęła się głęboko dymem i skinęła głową.

— Jestem pewna. To ona. Od razu ją poznałam. Wygląda już... no cóż, trochę inaczej... ale to ona!

— Prawie przez tydzień leżała w lesie, zanim ją znaleziono. Oznacza to, że została zamordowana mniej więcej dziesiątego listopada.

— Zamordowana... Czy to pewne?

— Niestety tak. Rodzaj obrażeń oraz więzy nie pozostawiają żadnych wątpliwości.

— Cholera — powiedziała Lil.

Zgłosiła się na posterunek rankiem akurat tego dnia, kiedy policja już porzuciła nadzieję, że uda się ustalić tożsamość ofiary z Epping Forest. Prawie od dwóch tygodni poruszano się po omacku. Pechowi spacerowicze znaleźli ciało, a rodzaj zadanych ran i okrucieństwo, z jakim torturowano, a następnie zabito kobietę, w pierwszej chwili odebrały mowę nawet najtwardszym funkcjonariuszom.

— To dzieło psychopaty — odezwał się w końcu ktoś, a reszta pokiwała głowami. — Ta dziewczyna musiała paść ofiarą jakiegoś kompletnie chorego człowieka.

Jej ubranie — a raczej to, co z niego pozostało — zdradzało, że zamordowana była prostytutką, nasuwał się więc wniosek, że wsiadła do samochodu z niewłaściwym klientem. Niestety, podobne wypadki nie należały do rzadkości, chociaż nieczęsto policja miała do czynienia z tak bezprzykładną brutalnością. Ale po ulicach chodziło mnóstwo dewiantów i najczęściej wyszukiwali oni swoje ofiary wśród ulicznych prostytutek. Nie po każdym było od razu widać, że jest chory. Inspektor Fielder miał już do czynienia z gwałcicielami, których wygląd i sposób bycia powodowały, że niejedna matka chciałaby mieć kogoś takiego za zięcia.

Denatka nie miała przy sobie papierów i nie można było przyporządkować jej do żadnej z kobiet z kartoteki osób zaginionych. Jej zdjęcie opublikowano w gazetach — bez żadnego oddźwięku. Aż w końcu na policji zjawiła się panna Kearns, twierdząc, że rozpoznała na fotografii swoją byłą współlokatorkę.

— Zniknęła na początku marca! Nie powiedziała ani słowa. Po prostu nie wróciła do domu. Aż tu nagle widzę ją w gazecie!

Fielder chciał wiedzieć, dlaczego panna Kearns nie zawiadomiła policji o zaginięciu koleżanki, ale w odpowiedzi kobieta wzruszyła tylko ramionami. Domyślał się, że panna Kearns bynajmniej nie paliła się do kontaktów ze stróżami prawa. Jako narkomanka była prawdopodobnie wplątana w działalność przestępczą albo przynajmniej znała ludzi z tego środowiska. Nie chciała napytać sobie biedy.

Chociaż twierdziła, że dopiero teraz zobaczyła zdjęcie koleżanki w starej gazecie, inspektor Fielder domyślał się, że musiała o nim wiedzieć wcześniej. Potrzebowała trochę czasu, żeby zebrać się na odwagę i stawić się w komisariacie. W końcu to jednak zrobiła. Fielder nie zamierzał jej gnębić. Chodziło mu wyłącznie o informacje o ofierze.

Niestety Lil nie była w stanie wiele powiedzieć. Stojąc w małym pokoju na oddziale medycyny sądowej, paliła nerwowo papierosa i chwiejąc się na zabójczo wysokich obcasach, wymieniała znane jej fakty.

— Jane French. Pochodzi z Manchesteru. Zdaje się, że tylko matka żyje. Trzy lata temu przyjechała do Londynu. Chciała tu zrobić karierę! — Słowo „kariera” Lil wypowiedziała w taki sposób, że zabrzmiało ono niemal obscenicznie. — Tak między nami, to chciała poznać jakiegoś miłego gościa, który by się z nią ożenił i zapewnił jej lepsze życie niż to, które prowadziła. Pracowała to tu, to tam... Nie mam pojęcia, co dokładnie robiła. Wreszcie trafiła na ulicę. Nie miała co jeść ani gdzie mieszkać. Pamiętam, że chciałam ją przepędzić, bo stała w moim rewirze.

— Kiedy to było? — zapytała Christy McMarrow.

— Mniej więcej rok temu. Potem zrobiło mi się jej żal. Pozwoliłam jej u siebie zamieszkać. Razem chodziłyśmy do pracy.

— Dla kogo pracowałyście?

Lil spojrzała przelotnie na Christy.

— Dla nikogo! Nie będę oddawać moich pieniędzy jakiemuś sutenerowi! Byłyśmy z Jane niezależne.

— I w marcu następnego roku zniknęła?

— Tak. Po prostu nie wróciła. Przychodzę którejś nocy do domu, a jej nie ma. Nic nadzwyczajnego. No tak, ale ona już nigdy więcej się nie pojawiła! — Wyrzuciła niedopałek na podłogę, przydeptała go. — Ale przecież nie zabito jej w marcu, no nie?

— Nie — powiedział Fielder. — Jak wspomniałem, nie żyje od góra trzech tygodni.

— Dziwne. Gdzie się do tej pory podziewała?

Inspektor Fielder też chętnie by się tego dowiedział, ale nie zanosiło się na to, że Lil Kearns pomoże im w rozwiązaniu tej kwestii.

— Czy spotkała pani jakichś jej przyjaciół? Znajomych? Kogoś, z kim utrzymywała kontakty?

— Nie. Wydaje mi się, że nikogo takiego nie było. Chociaż... raz pomyślałam sobie... — przerwała.

— Tak? — zainteresował się inspektor Fielder.

— To było mniej więcej w styczniu. Zapytałam ją, czy kogoś poznała. Czy kogoś ma. Bo nagle zaczęła się dużo lepiej ubierać.

— Co to dokładnie znaczy, dużo lepiej ubierać?

— No więc, nosiła... — uśmiechnęła się — nosiła dalej ubrania do pracy. Wie pan, o co chodzi. Tak jak ja. Ale jakieś... lepsze. Drogie. Jakby nagle miała więcej pieniędzy.

— I pani zdaniem nie kupowała ich z własnych oszczędności?

— Nie. Wiedziałam, ile zarabia. Na pewno by jej nie starczyło.

— Uważa pani zatem, że miała jakiegoś przyjaciela, który dawał jej prezenty?

— Owszem, tak mi się wydawało. Ale ona zaprzeczyła. Więcej się nie dopytywałam. Co mnie to obchodzi.

Fielder westchnął. Posunęli się do przodu tylko o tyle, że znali teraz nazwisko ofiary. Niestety wyglądało na to, że śledztwo w tym miejscu utknie. Lil Kearns była tak zajęta walką o przetrwanie, że ledwo dostrzegała swoją sublokatorkę. Z uwagi na jej sytuację inni ludzie pozostawali jej już od dawna obojętni, chyba że byli w stanie sfinansować następną działkę.

— Panno Kearns, bardzo nam pani pomogła — mimo wszystko powiedział Fielder. — Dziękujemy, że zgłosiła się pani do nas.

— No jasne... przecież... Strasznie mi przykro z powodu Jane. Głupio się skończyło! — odgarnęła włosy z czoła, na którym perliły się kropelki potu. Od momentu kiedy zobaczyła zwłoki, czuła się fatalnie.

Inspektor Fielder wyciągnął z kieszeni kluczyki do samochodu.

— Odwiozę panią do domu — powiedział.

— Naprawdę? Ale pan miły! — powiedziała Lil z wdzięcznością.

Przy okazji obejrzy pokój, w którym do chwili zniknięcia mieszkała Jane French. Domyślał się jednak, że niewiele to pomoże.

Miał wieloletnie doświadczenie w zawodzie policjanta i mógłby iść o zakład, że przypadek Jane French przyjdzie mu zaliczyć do porażek. Młoda kobieta żyła w patologicznym środowisku, i to bardzo utrudniało śledztwo.

Wyglądało na to, że nie ma świadków zbrodni.

Ale jeśli nawet ktokolwiek był w stanie powiedzieć coś więcej na temat brutalnego zabójstwa Jane French, to była to najprawdopodobniej osoba z tego samego środowiska, w którym żyła Jane. W tych kręgach niezwykle niechętnie współpracowano z policją. Ludzie z półświatka obawiają się kary za swoje machlojki, ale także odczuwają strach przed zemstą.

Wydaje się zatem mało prawdopodobne, że zgłosi się jakiś świadek.

Inspektor Fielder niechętnie by się do tego przyznał, ale wyglądało na to, że zabójstwo Jane French ujdzie mordercy na sucho.PIĄTEK, 10 STYCZNIA 2003 ROKU

Gdyby zdecydowała się na poranny lot z Heathrow do Malagi, byłaby już dawno na miejscu. W Gibraltarze. Pogoda w brytyjskiej enklawie, na południowym krańcu Półwyspu Iberyjskiego, była zapewne lepsza niż w Londynie, gdzie od rana mgła nie tylko nie opadła, lecz nawet jeszcze bardziej zgęstniała. Teraz kiedy spotęgował ją wczesny zimowy zmrok, miasto pogrążyło się w nieprzeniknionej masie, która zdawała się pochłaniać wszystkie światła, a nawet ruch i dźwięki.

O tej porze w Gibraltarze ogniście czerwona tarcza słońca spadała z pastelowego nieba wprost do ciemnoniebieskiego morza, a na firmamencie zapalały się pierwsze gwiazdy. Prawdopodobnie. A nawet jeśli nie — nie miało to w tej chwili znaczenia. Najważniejsze, że już by tam była.

Gdyby nie wybuch płaczu i załamanie nerwowe Geoffa poprzedniego wieczoru, mogłaby zgodnie z pierwotnym planem polecieć przed południem. Musiałaby bardzo wcześnie wstać, żeby być na czas w Londynie, a to by oznaczało, że wynajęta na następne trzy dni pielęgniarka musiałaby podać Geoffowi śniadanie. Ale wszystko zostało omówione. Rezolutna opiekunka obiecała przyjść punktualnie.

— Proszę się o nic nie martwić, panno Dawson! Może pani spokojnie wyjechać. A my ukołyszemy dziecko do snu!

Później zrozumiała, że przez cały czas podświadomie spodziewała się załamania Geoffa. Zbyt spokojnie przyjął jej zapowiedź wyjazdu na trzy dni do Gibraltaru. Nie był zadowolony, podszedł jednak do tego całkiem dojrzale.

— Wyjazd dobrze ci zrobi, Elaine. Jasne, że nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Ale ponieważ tyle dla mnie robisz, nie chcę być egoistą. Potrzebujesz trochę wytchnienia!

— Sama nie rozumiem, dlaczego Rosanna mnie zaprosiła. Właściwie nigdy nie miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. To znaczy, nigdy nie byłam jej przyjaciółką...

W tym momencie Geoff dał siostrze do zrozumienia, że jej podróż do Gibraltaru i on uważa za zbędną.

— Pewnie wiesz, co robisz, Elaine. Lecz moim zdaniem to jałmużna ze strony Rosanny. Prawdopodobnie matka ją do tego namówiła. Zawsze miała takie społeczne odruchy. „Musimy coś zrobić dla kochanej Elaine”... I w końcu, choć niechętnie, Rosanna się pewnie zaofiarowała. Tak... — Milczał znacząco. W powietrzu zawisły niewypowiedziane słowa: „Jeżeli mimo wszystko ma ci to sprawić przyjemność”...

Może nie przyjemność — myślała teraz, z rozpaczą wpatrując się w migoczącą tablicę świetlną, która informowała, że jej lot do Hiszpanii, podobnie jak pozostałe loty z Heathrow zaplanowane na to późne styczniowe popołudnie, został odwołany — ale zobaczyłam w tym jakąś możliwość. Możliwość, żeby coś... zmienić. To mogła być szansa od losu.

Przy okienkach tłoczyli się zirytowani pasażerowie, którzy chcieli dowiedzieć się co dalej. Nieradzący sobie z sytuacją personel lotniska próbował zachować spokój i udzielał informacji. Na dobrą sprawę pewne było tylko jedno — tego wieczoru nie wystartuje stąd już żaden samolot.

Udało jej się zatrzymać pracownicę British Airways.

— Przepraszam bardzo... muszę jeszcze dziś polecieć do Malagi!

Kobieta uśmiechnęła się profesjonalnie i beznamiętnie.

— Przykro mi. W przypadku mgły nie możemy nic zrobić. To by było zbyt niebezpieczne.

— Tak, ale... — nie mieściło jej się to w głowie. Raz, jeden jedyny raz w ciągu dwudziestu trzech lat przeklętego życia opuściła wieś, w której się urodziła i wyrosła, i właśnie miała wyruszyć w podróż, próbując uwolnić się od śmiertelnej rutyny i monotonii codzienności, a teraz wszystko wzięło w łeb przez londyńską mgłę. Spostrzegłszy, że do oczu napływają jej łzy, ze wszystkich sił starała się je powstrzymać. — Właściwie chciałam polecieć już dziś rano — mówiła bez związku. — W ostatniej chwili zmieniłam rezerwację...

— Nic na to nie poradzę — odparła pracownica linii lotniczych. — Do południa wszystko szło zgodnie z planem.

Poprzedniego wieczoru Geoff zupełnie niespodziewanie się załamał. Podczas kolacji nagle wypuścił łyżkę. Przedtem dziobał tylko apatycznie w jedzeniu, lecz to zdarzało się często. Teraz po policzkach spływały mu łzy.

— Przykro mi — szlochał. — Tak mi przykro!

— Och, Geoff! Geoff, nie płacz! To przeze mnie? Dlatego że... że wyjeżdżam?

Pytanie było czysto retoryczne. Wiedziała, że to przez Gibraltar. Dziwne, rozmowa, która nastąpiła, kręciła się wokół godziny odlotu, a nie wokół samej podróży.

— Gdybyś przynajmniej była na śniadaniu! Że też musisz tak wcześnie wyruszyć... A ja niedługo już zostanę wydany na pastwę tej obcej kobiety...

— Może da się polecieć później — zaproponowała bez przekonania. — Ślub jest dopiero w sobotę...

Od razu to podchwycił.

— Zrobiłabyś to dla mnie? Naprawdę? Poleciałabyś po południu? Mój Boże, Elaine, wtedy wszystko byłoby dla mnie o wiele łatwiejsze!

Właściwie dlaczego? Uratowałoby go te kilka godzin? Śniadanie?... Jednakże przez lata przyzwyczaiła się do takich zachowań Geoffa. Irracjonalnych. Niezrozumiałych. Taki bowiem już był. I taki miał pozostać.

— To co mam zrobić? Myśli pani, że inne lotniska... Gatwick? Stansted? Myśli pani, że stamtąd startują samoloty?

Pracownica British Airways potrząsnęła głową.

— Borykają się z tymi samymi problemami co my.

— Tak, ale...

— Mieszka pani w Londynie? — zapytała kobieta.

— Nie. W Kingston St. Mary. — Czy naprawdę mi się wydaje, że ktoś słyszał o tej dziurze? — zapytała się w duchu. — W hrabstwie Somerset — uzupełniła pospiesznie. — To niestety kawałek stąd... — Byłaby dodała: „A jeśli chodzi o połączenia, to istna katastrofa”, gdyby nie zauważyła, że rozmówczyni przestała się uśmiechać, a na jej twarzy irytacja walczy ze zniecierpliwieniem. — Myślę, że dziś wieczorem nie uda mi się tam dotrzeć.

— W takim razie na pani miejscu jak najszybciej poszukałabym hotelu. Na Heathrow utknęło dziś tyle osób, że niedługo w okolicy nie będzie można nic znaleźć. Albo niech pani zajmie sobie miejsce w jednej z hal i tu spędzi noc. Coś do jedzenia i picia można kupić gdzie bądź.

— Myśli pani, że uda się polecieć jutro rano?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

— Tego nikt nie może pani zagwarantować. Ale to możliwe.

Kobieta, która przysłuchiwała się rozmowie, wybuchła:

— Niesłychane! Nikt nie potrafi tu człowiekowi pomóc! Nie mam pojęcia, dokąd teraz pójść! Coś przecież trzeba zrobić!

Elaine rozejrzała się po hali. Jeszcze nigdy nie widziała takich rzesz ludzi. Kto miałby coś zrobić? Pracownica linii lotniczych udzieliła jej prawdopodobnie jedynej sensownej rady — musi poszukać sobie jakiegoś w miarę wygodnego miejsca na nocleg.

Oczy ponownie zaszły jej łzami. Przez kilka minut stała z opuszczonymi rękoma pośród tego chaosu, niezdolna zrobić choćby kroku, niezdolna wymyślić nic sensownego. Wrzawa głosów narastała. Gwar rozmów zagłuszał komunikaty z głośników. Popychali ją spieszący ze wszystkich stron podróżni. Nie była w stanie zareagować. Stała w znoszonym brązowym płaszczu, który już w chwili zakupu przed czterema laty nie wyglądał elegancko, a teraz przypominał narzucony na plecy worek. U stóp miała walizkę. W jednej ręce Elaine trzymała torebkę z dermy, podróbkę markowego modelu, która kosztowała dziesięć funtów. Palcami drugiej ściskała paszport wsunięty do kieszeni płaszcza. Gotowy do kontroli. Która na dziś najwyraźniej została zakończona.

Muszę się zastanowić, co dalej — pomyślała wreszcie.

Zrobiła coś bardzo lekkomyślnego i kupiła sobie na ślub Rosanny naprawdę drogą sukienkę. Zazwyczaj bardzo ostrożnie obchodziła się z pieniędzmi, gdyż na pół etatu w gabinecie lekarskim w pobliskim Taunton niewiele zarabiała. Geoffrey dostawał skromną rentę i w ten sposób jakoś wiązali koniec z końcem. Nie starczało na ekstrawagancje, ale od czasu do czasu Elaine udawało się coś odłożyć — „na czarną godzinę”, jak mawiała. Pieniądze przeznaczone były rzecz jasna na wypadek prawdziwej potrzeby, a nie na szykowną sukienkę i lot do Gibraltaru, lecz nagle pomyślała: „Raz w życiu i mnie coś się należy! Ładna sukienka! Huczna zabawa! Trochę... szaleństwa”.

Na co dzień raczej nie pozwalała sobie na szaleństwa. Wymagający opieki przykuty do wózka brat nie pozostawiał zbyt dużo swobody, która dopuszczałaby lekkość bytu i beztroskę. W ogóle Geoffrey pod każdym względem dawał jej niewiele swobody.

Był jak ośmiornica. O długich silnych ramionach. Trzymał ją mocno w uścisku. Tylko ona mu została. Nigdy jej nie wypuści.

A podejmowane przez nią próby emancypacji najwyraźniej nie cieszyły się wstawiennictwem gwiazd. Ledwie bowiem zebrała się, żeby uchylić nieco drzwi przed losem, wszystkie siły sprzysięgły się przeciwko niej. Potrafiła sobie doskonale wyobrazić, jak będzie wyglądać po nocy spędzonej na siedząco w przepełnionej hali odlotów. Jeśli dopisze jej szczęście, poleci jutro rano, ale nawet wtedy znajdzie się zbyt późno na miejscu, żeby chociaż na chwilę wstąpić do hotelu. Prawdopodobnie przyjdzie jej przebrać się w toalecie na lotnisku w Maladze, gdzie nie ma szans na kąpiel czy choćby na umycie włosów i jako takie ich ułożenie. W pogniecionej sukience, zziajana i rozczochrana niczym strach na wróble w ostatniej chwili wpadnie do kościoła. Podczas uroczystości dręczyć ją będzie bolesna świadomość niekorzystnego wyglądu, tak że w pewnym momencie zacznie odliczać minuty dzielące ją od powrotu do domu. I na tym skończy się próba zakosztowania beztroski i radości życia! W ten sposób Elaine potwierdzi powszechne wyobrażenie o sobie. Wszyscy bowiem zobaczą, że nic się nie zmieniło. Będzie przy tym oczywiście Rosanna, panna młoda. Będą jej rodzice. Jej brat. Ludzie, których Elaine zna od dziecka. Którzy widzieli, jak dorasta. Którzy aż nazbyt dobrze wiedzą, że zawsze stała po ciemnej stronie życia. Jak to Geoffrey trafnie ujął? „Musimy coś zrobić dla kochanej Elaine”...

Kochana Elaine. Biedna Elaine. Do której smutnego losu doskonale pasuje to, że jej lot został odwołany z powody mgły, że omal nie spóźniła się na przyjęcie, że wystąpiła w sukience przypominającej jedną wielką zmarszczkę. Nieumyta i nieuczesana. Jak zawsze niepozorna.

„Biedna Elaine, ona taka już jest” — powiedzą pewnie.

Teraz łzy cisnęły jej się do oczy z taką mocą, że nie była w stanie ich dłużej powstrzymać. Jakiś mężczyzna spojrzał na nią zdumiony. Dwie kobiety szeptały między sobą, patrząc w jej stronę. Dziecko wskazało na nią palcem, a następnie podekscytowane zwróciło się do matki.

Nie mogła tu tak stać, zalewając się łzami, które wzbierały niczym fala gotowa lada chwila przerwać tamę. Podniosła walizkę i szlochając, ruszyła na oślep przed siebie. Toaleta. Gdzieś tu przecież musi być toaleta. Pragnęła zaszyć się w samotni małej cuchnącej kabiny, pogrążyć się w półmroku z dala od pędzących, pokrzykujących i gapiących się ludzi. Opaść na klozet, skulić się w pozycji embrionalnej i płakać, płakać, płakać...

Zamglonym od płaczu wzrokiem dostrzegła upragnioną tabliczkę informacyjną. Małe piktogramy zwiastujące możliwość schronienia. Taszcząc bagaż, niemal oślepiona łzami, potykając się, dobrnęła do drzwi. Pchnęła je z impetem i zderzyła się z mężczyzną, który właśnie opuszczał wyłożone białymi kafelkami zatłoczone wnętrze.

— Wolnego! — powiedział.

Próbowała przecisnąć się obok niego, ale chwycił ją za ramię.

— Pani wybaczy. To męska toaleta. Czy na pewno tutaj chce pani wejść?

Mimo że była zapłakana i roztrzęsiona, słowa jakoś dotarły do jej uszu.

Spojrzała na nieznajomego.

— Męska? — spytała takim tonem, jakby po raz pierwszy słyszała to określenie.

— Pani powinna wejść tam — powiedział, wskazując drzwi obok.

— Ach, tak — odparła i opuściwszy walizkę, dalej płakała.

Ponieważ inni mężczyźni próbowali zarówno dostać się do toalety, jak i opuścić ją, a oni dwoje blokowali wejście, nieznajomy podniósł jej walizkę i pociągnął Elaine kilka kroków dalej, w róg hali, gdzie nie przeszkadzali nikomu.

— Mogę pani jakoś pomóc? — zapytał. — To znaczy... jest pani na lotnisku sama czy?... — Powiódł wzrokiem dokoła, jakby w nadziei że z nieprzebranego tłumu zaraz ktoś się wyłoni i zabierze od niego tę zanoszącą się płaczem kobietę. Ponieważ nie pojawił się nikt, kto by wyglądał na towarzysza Elaine, wyciągnął w końcu chusteczkę i podał jej.

— Proszę się uspokoić. Na pewno nie jest aż tak źle. No, już lepiej?

Jego łagodny głos podziałał na nią kojąco. Rozłożyła chusteczkę, wydmuchała nos i osuszyła twarz.

— Przepraszam bardzo — powiedziała cicho.

— Nie ma o czym mówić — odparł.

Miała wrażenie, że chętnie by już odszedł, ale z poczucia obowiązku stoi wciąż niezdecydowanie przy niej.

— To przez to, że... odwołano mój lot do Malagi — wybąkała i w tej samej chwili poczuła się jak idiotka.

Uśmiechnął się.

— Wszystkie loty z Londynu zostały dziś odwołane. Przeklęta mgła!... Miałem lecieć do Berlina, a teraz mogę wracać do domu.

— Moja koleżanka wychodzi jutro za mąż w Gibraltarze.

— Może uda się pani polecieć z samego rana. O ile do tej pory wznowią loty.

Oczy ponownie zaszły jej łzami.

— Może...

Sprawiał wrażenie poirytowanego. Przez chwilę zastanawiała się, co mu właściwie chodzi po głowie. Prawdopodobnie zapytywał siebie samego, dlaczego akurat on musiał owego dnia mieć takiego pecha. Nie poleciał do Berlina i być może pokrzyżowało mu to ważne plany zawodowe. A potem jeszcze zderzył się z zapłakaną nieatrakcyjną kobietą, która w zamroczeniu próbowała wtargnąć do męskiej toalety, i przyzwoitość nie pozwoliła mu zostawić jej własnemu losowi.

— Cóż, ja teraz jadę do domu — powiedział. — Może panią gdzieś podrzucić? Mam samochód na lotnisku.

— Nie mieszkam w Londynie. — Ponownie wydmuchała nos. Muszę świetnie wyglądać, pomyślała zrezygnowana, czerwona na twarzy i ze spuchniętym nosem. — Mieszkam w... ech, na pewno tam dziś już nie dojadę. To na końcu świata. Wykluczone.

— No cóż... — rozejrzał się. — Na lotnisku warunki są niezbyt komfortowe. Może jakiś hotel?...

— Nie wiem, czy jeszcze znajdę gdzieś pokój. Poza tym...

— Tak?

Właściwie nie miało to już znaczenia. Cała sytuacja była wystarczająco nieprzyjemna.

— Poza tym prawdopodobnie nie starczy mi pieniędzy. Na pewno będę musiała zapłacić za hotel w Gibraltarze, nawet jeżeli dziś tam nie dotrę...

— Niekoniecznie — odrzekł. — Ale co do Heathrow, ma pani całkowitą rację: wątpliwe, żeby znalazł się wolny pokój.

— No właśnie... — Spróbowała się uśmiechnąć zadowolona, że przynajmniej wyczerpał się zapas łez. — Lepiej więc rozejrzę się za jakimś wygodnym miejscem w którejś z poczekalni. Przynajmniej jest tu ciepło i sucho.

Zawahał się.

— Wie pani, mógłbym... Może by pani przenocowała u mnie? Pokój gościnny mam wprawdzie maleńki, ale prawdopodobnie wygodniejszy niż ta hala. A rano bez problemu dojedzie tu pani metrem.

Zaskoczyła ją ta propozycja. Znów była w stanie myśleć i widzieć dostatecznie jasno, aby zarejestrować, że stoi naprzeciwko bardzo przystojnego mężczyzny. Ubrany w drogi płaszcz, wysoki i szczupły, o pociągłej inteligentnej twarzy. Pod czterdziestkę. Z gatunku tych, którym wystarczy strzelić palcami, a już mają przed sobą gromadkę pięknych, interesujących kobiet do wyboru. Z całą pewnością nie oszalał na punkcie zasmarkanej niepozornej dwudziestotrzylatki błąkającej się po lotnisku i mazgającej się jak dziecko, bo nie powiódł się jej plan. A i pokój gościnny zaproponował jej oczywiście nie dlatego, że go zafascynowała. Ani nie dlatego, że chciał ją bliżej poznać. Był po prostu miły i zrobiło mu się jej żal. W normalnych warunkach nawet nie zwróciłby na nią uwagi.

— Chyba nie mogę się zgodzić — powiedziała, żeby zyskać na czasie.

Wzruszył ramionami lekko zniecierpliwiony, jak jej się wydało.

— Może pani, bo proponowałem szczerze, w przeciwnym razie bym się nie odzywał. A właśnie, nazywam się Reeve. Marc Reeve. Proszę... — zaczął szukać w kieszeniach marynarki, po czym wyciągnął kartonik i podał Elaine. — Oto moja wizytówka.

— Jest pan adwokatem?

— Tak.

Jej świętej pamięci matka oczywiście powtarzała, żeby się nie zadawać z nieznajomymi mężczyznami. Żeby pod żadnym pozorem nie wsiadać do ich samochodów, o chodzeniu z nimi do domu nie mówiąc. „Mężczyźni zawsze opacznie to rozumieją” — powtarzała — „i potem możesz się tłumaczyć, a i tak nikt ci nie uwierzy, że to nie ty sprowokowałaś kompromitującą sytuację”.

Och, mamo — pomyślała teraz Elaine. — chciałaś mojego dobra, ale gdybyś mnie ciągle przed wszystkim i przed wszystkimi nie ostrzegała, moje życie nie utknęłoby w tej okropnej ślepej uliczce.

Poza tym nie miała wątpliwości, że ze strony Marca Reeve’a nie musi się niestety niczego obawiać. Atrakcyjny londyński adwokat. Prawdopodobnie była dla niego tak pociągająca jak łyk odstałej wody. Ale miał żyłkę społecznika.

Jestem jego dobrym uczynkiem na dziś. Wspaniale!

— Nazywam się Elaine Dawson — powiedziała — i byłabym naprawdę bardzo wdzięczna, gdybym mogła u pana przenocować.

— W takim razie chodźmy — rzekł, podnosząc jej walizkę. — Samochód jest na parkingu.

Elaine wypuściła ostatni balon zwiadowczy:

— Czy żona nie będzie się gniewać, jeśli bez zapowiedzi przyprowadzi pan kogoś do domu?

— Nie mieszkamy razem — odparł krótko.

Ruszyła w ślad za nim przez tłum. Pomimo dużego tłoku posuwał się prędko do przodu, tak że z trudem za nim nadążała. Serce biło jej szybciej i mocniej niż zwykle.

Nawet jeśli nic się nie stanie, zawsze lepsze to niż Kingston St. Mary, pomyślała, lepsze to niż ciągle to samo. Dzień w dzień. No pewnie, że lepsze!

Dyskretnie wsunęła rękę do taniej torebki z dermy i wyszukawszy w środku telefon komórkowy, wyłączyła go. To podłe z jej strony, ale wyjątkowo nie chciała, by Geoffrey ją dopadł.

Tylko przez tę jedną noc.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij