- W empik go
Ostatni szlak Cykl Legendy Doliny Ohio. Część 3 - ebook
Ostatni szlak Cykl Legendy Doliny Ohio. Część 3 - ebook
W Ostatnim szlaku Zane’a Greya po raz trzeci przenosimy się do Fort Henry, fortecy zbudowanej w dolinie rzeki Ohio, i razem z bohaterami pogranicza przeżywamy fascynujące przygody. Po raz kolejny – po Betty Zane i Duchu pogranicza – śledzimy losy rodziny Zane’ów, praprzodków autora, wraz z nieprzejednanym łowcą Indian Lewisem Wetzelem przemierzamy niezdobytą, bujną i urzekająco piękną puszczę, zagłębiamy się w świat czerwonoskórych i osadników. Tym razem osią powieści jest wątek miłosny – historia Jonathana Zane’a, zwiadowcy i tropiciela, stroniącego od kobiet i poświęcającego życie obronie mieszkańców pogranicznych wiosek przed Indianami, oraz Helen Sheppard, ślicznej młodej dziewczyny, która wraz z ojcem i kuzynem przybywa do Fort Henry, by znaleźć tu nowy dom. Intrygi, porwania, spiski, ucieczki, walka w obronie kobiecej czci, zdrada, romantyczne spotkania, czułość, zawiedzione nadzieje i niepewność – to wszystko jest obecne na kartach książki popularnego amerykańskiego pisarza, autora kilkudziesięciu powieści, których akcja rozgrywa się na Dzikim Zachodzie. Ponownie jednym z głównych bohaterów jest przyroda – opisana z dociekliwością i precyzją, dzika, nieokiełznana, pełna kolorów, fantazyjnych kształtów, która budzi podziw, ale też respekt. Jej potęga i dynamika zachwycają. Natura staje się barwnym tłem wydarzeń przedstawionych w Ostatnim szlaku. Kiedy osadzie zaczynają zagrażać renegaci, bandyci i Indianie, a Helen trafia w ich ręce, tropiciele Lewis Wetzel i Jonathan Zane ruszają w pościg, podążając szlakiem w nieznane. To może być ich ostatni szlak, ostatni pościg i ostatnia walka stoczona nie tylko z wrogami, lecz także z własnymi demonami i lękami. Zane Grey w mistrzowski sposób rysuje wielowymiarowy obraz pogranicza końca XVIII wieku, obraz zmagań osadników, ich codziennych trudów, dramatów i radości. Życie wydaje się tutaj ciężkie, ale na swój sposób piękne, ziemia przesiąknięta jest krwią białych i Indian, tradycje i wartości rodzinne odgrywają tu nadrzędną rolę, a romanse są proste, sentymentalne i prawdziwe. Historia Helen i Jonathana oraz całej plejady bohaterów tak dobrze znanych ze wcześniejszych części budzi żywe zainteresowanie, a także melancholię za czasami, gdy ludzkie postawy były jednoznaczne, nie zaś ambiwalentne, gdy największą wartość stanowiła rodzina, jej dobro i bezpieczeństwo – najwyższy priorytet, szlachetność natomiast zasługiwała na szacunek, a nie na obojętność czy pogardę.
Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65753-34-2 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był jednym z najpopularniejszych i najwyżej ocenianych autorów powieści o Dzikim Zachodzie, współtwórcą gatunku literackiego zwanego dziś westernem. Jego dorobek twórczy ocenia się na około 90 książek (głównie powieści), z których ponad dwie trzecie to westerny. Pozostawił po sobie wiele książek dla młodzieży, w tym biografię młodego Jerzego Waszyngtona, publikacje poświęcone swoim wielkim pasjom: bejsbolowi – w który grywał w czasie studiów, a później przez pewien czas półzawodowo – oraz wędkarstwu, a także liczne zbiory opowiadań.
Miłośnik dzieł J.F. Coopera i D. Defoe, a także zeszytowych powieści przygodowych, studiował stomatologię, ale głównie po to, by uzyskać stypendium sportowe. Praktykę dentystyczną porzucił potem na rzecz pisarstwa, podobnie imię Pearl. Debiutował wydaną w 1903 roku powieścią historyczno-przygodową Betty Zane, otwierającą trylogię o jego przodkach z początków Stanów Zjednoczonych. Wydał ją własnymi siłami po odrzuceniu przez wydawnictwo Harper & Brothers.
Przełom w jego twórczości nastąpił dopiero w 1912 roku, gdy to samo wydawnictwo opublikowało, nie bez oporów redaktora naczelnego, Jeźdźców purpurowego stepu. Powieść okazała się bestsellerem i po dziś dzień należy do najpopularniejszych dzieł Greya. Harper wydał też wcześniejsze jego książki, w tym Ostatni człowiek z prerii, a kariera Greya nabrała niepohamowanego rozpędu. Dziś uchodzi za jednego z pierwszych amerykańskich pisarzy milionerów. Doceniono nie tylko umiejętność snucia fascynujących opowieści, ale i dbałość o realia, wiążącą się z jego częstymi podróżami w poszukiwaniu inspiracji.
Jego westerny doczekały się 46 pełnometrażowych ekranizacji i 31 krótszych. Nie był to jedyny związek Zane’a Greya z filmem. W roku 1919 powołał własną wytwórnię filmową. Sprzedana jakiś czas potem, stała się częścią podwalin wielkiego Paramountu.
W Polsce w latach międzywojennych i tuż po wojnie ukazało się w sumie kilkanaście przekładów powieści Zane’a Greya, głównie nakładem wydawnictwa M. Arct. W 1951 roku jego książki zostały objęte zapisem cenzury, nakazującym także niezwłoczne wycofanie ich z bibliotek. Powracać tam i do księgarń zaczęły dopiero w 1989 roku, w postaci publikacji opartych na wydaniach przedwojennych. Dotyczyło to jednak tylko kilku tytułów, i to niekoniecznie tych najciekawszych lub najlepszych.Rozdział I
Zmierzch letniego dnia zapadał łagodnie nad dziką doliną Ohio1. W sercu podróżnego przemierzającego samotny szlak nadrzeczny pojawił się niepokój. Mężczyzna oczekiwał, że tego wieczora dotrą do Fort Henry2, co przyniosłoby wytęskniony koniec długiej, ciężkiej i niebezpiecznej podróży przez dzicz. Z powodu szybko nadciągającego zmroku postój wydawał się jednak nieunikniony. Wąska ścieżka, trudna do wykrycia w jasny dzień, wiodła wyraźnie w głąb puszczy między posępnymi nawami drzew. Przewodnik porzucił ich rano tego dnia pod wymówką, że jego usługi nie są im już potrzebne. Woźnica znalazł się na pograniczu po raz pierwszy i cała ta sytuacja skłaniała do wielkiego zaniepokojenia.
– Nie martwiłbym się tak bardzo następną nocą spędzoną w dziczy, gdyby przewodnik nas nie zostawił – mężczyzna ściszonym głosem zwrócił się do woźnicy.
Ten dobry człowiek pokręcił rozczochraną głową i wyprzęgając konie, zaczął gderać pod nosem.
– Wuju – powiedział młodzieniec gramolący się z wozu – musimy być kilka mil od Fort Henry.
– Skąd wiecie, żeśmy blisko fortu? – wtrącił się woźnica. – I czyśmy już bezpieczni? Nie znam tego kraju.
– Przewodnik zapewniał mnie, że bez trudu przed zachodem słońca dotrzemy do Fort Henry.
– Ten przewodnik! Powiem panu, panie Sheppard…
– Nie tak głośno. Proszę nie martwić mojej córki – przestrzegł go mężczyzna nazwany Sheppardem.
– Czyście nie spostrzegli nic podejrzanego w tym przewodniku? – zapytał woźnica, ściszając głos. – Czyście nie widzieli, jaki był nieswój wczoraj wieczorem? Czy nie zdziwiło was, że zostawił nas w pośpiechu, wielce zdenerwowany, chociaż wcześniej wydawał się taki beztroski?
– Tak, zachowywał się inaczej, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie – odparł Sheppard. – A ty, Willu?
– Kiedy się teraz nad tym zastanawiam, to przyznaję, że był dziwny. Jakby czekały na kogoś albo obawiał się, że coś się stanie. Sądziłem jednak, że tacy po prostu są mieszkańcy pogranicza.
– No, ja tam wiem swoje – skwitował woźnica gderliwym szeptem. – Spieszno wam było z wyjazdem, nie słuchaliście żadnych rad. Handlarz futer z Fort Pitt3 nie dawał za Jenksa, tego przewodnika, złamanego grosza. Mówił, że w okolicach fortu nie cieszy się dobrą sławą, wiadomo tylko, że umie robić nożem.
– Co macie na myśli? – zapytał Sheppard, kiedy woźnica umilkł.
– W dolinie poniżej Fort Pitt pełno jest renegatów, rozbójników i koniokradów. Czerwonoskórzy nie są tacy źli jak kiedyś, ci biali są znacznie gorsi. Ten cały Jenks może być z nimi w zmowie. A może nie być. Mam taką nadzieję. Ale to, że nas zostawił, nie wróży dobrze.
– Nie szukamy kłopotów. Skoro przejechaliśmy niemal całą drogę bez żadnych wypadków, nie napotykając Indian czy tych wyjętych spod prawa renegatów, to na pewno jesteśmy w stanie pozostałą część podróży odbyć bezpiecznie. – Sheppard podniósł głos. – Hej, Helen, leniwa dziewucho, wyłaź z wozu. Chcemy zjeść kolację. Willu, zbierz trochę chrustu, i ta ponura polanka wkrótce zacznie wyglądać weselej.
Kiedy Sheppard odwrócił się w stronę krytego płótnem wozu4, lekko zeskoczyła z niego dziewczyna prawie dorównująca mu wzrostem i stanęła obok.
– Czy to Fort Henry? – zapytała wesoło i zaczęła kręcić się wokół ojca. – Gdzie jest karczma? Jestem taka głodna. Jakże się cieszę, że mogę wysiąść z tego okropnego wozu. Chciałabym pobiegać. Czyż to odludne miejsce nie jest piękne?
Wkrótce potem z syczeniem, pośród snopu iskier zapłonęło ognisko, a przyjemny zapach dymu wypełnił powietrze. Parujący kociołek i smaczne kotlety z dziczyzny ucieszyły głodnych podróżnych, pozwalając im na moment zapomnieć o tym, że ich przewodnik się oddalił, a oni sami mogli zgubić drogę. Ostatnia poświata zagasła całkowicie na zachodnim niebie. Noc ogarnęła puszczę, polanka zaś stanowiła jasną plamkę w ciemnościach.
W migoczącym świetle widać było, że Sheppard jest dobrze trzymającym się starszym mężczyzną o siwych włosach i rumianej, dobrotliwej twarzy. Oblicze jego bratanka było chłopięce i szczere. Dziewczyna stanowiła piękny okaz kobiecości. Jej duże, śmiejące się oczy były równie ciemne, co cienie pod drzewami.
Wesoło toczącą się rozmowę przerwał nagle gwałtowny ruch Helen. Wyprostowała się, siedząc z odwróconą w bok twarzą.
– Kuzynko, co się stało? – zapytał Will.
Helen nie poruszyła się.
– Moja droga… – rzucił ostro Sheppard.
– Usłyszałam kroki – szepnęła, drżącym palcem wskazując nieprzeniknioną czerń zalegającą poza zasięgiem ogniska.
Do ich uszu dobiegło ciche deptanie liści. Potem rozbrzmiały wyraźne odgłosy stąpania.
Zmęczony woźnica podniósł rozczochraną głowę i z lękiem rozejrzał się po polanie. Sheppard i Will z niepewnością przyglądali się listowiu, Helen trwała w bezruchu. Spokój i osamotnienie tego miejsca były wręcz porażające. Słabe buczenie owadów i ledwo słyszalny jęk nocnego wiatru zdawały się dodatkowo podkreślać niemal bolesną ciszę.
– Najpewniej to pantera5 – wysunął domysł Sheppard głosem, który miał być uspokajający. – Widziałem dzisiaj jedną skradającą się wzdłuż szlaku.
– Lepiej wezmę z wozu strzelbę – powiedział Will.
– Jakże tu ciemno i dziko! – zawołała zdenerwowana Helen. – Chyba się przestraszyłam. Może to sobie uroiłam… tam! Znowu… posłuchajcie. Och!
Z ciemności wyłoniły się dwie wysokie postacie i szybkimi, zwinnymi krokami podeszły do ogniska, zanim ktokolwiek z podróżnych zdążył się poruszyć. Byli to Indianie, a tomahawki, którymi wymachiwali, manifestowały ich wrogie nastawienie.
– Ugh!6 – rzucił wyższy dziki, patrząc na bezbronną, przestraszoną grupę.
Groźne postacie, stojące w blasku ognia i bystrymi oczami przypatrujące się podróżnikom, wyglądały przerażająco. Zacięte rysy, podkreślone jeszcze mocniej smugami farby, okropne ogolone głowy zdobione kępkami włosów z zatkniętymi pojedynczymi piórami, żylaste kończyny miedzianej barwy wskazujące na żwawość i wytrzymałość oraz srogość rysująca się na ich obliczach napawały lękiem i mroziły krew w żyłach.
Chrząknięcia i chichoty Indian świadczyły o tym, z jakim zadowoleniem natrafili na niedokończoną kolację. Dojedli ją z oszałamiającą skwapliwością, w swej żarłoczności przypominając bardziej wilki niż istoty ludzkie.
Helen rozglądała się bojaźliwie jakby w nadziei dostrzeżenia ratunku, dzicy zaś patrzyli na nią z kwaśnymi minami. Jakikolwiek ruch któregoś członka grupy powodował sięganie umięśnionych rąk po tomahawki.
Wyższy dziki nagle złapał kolano towarzysza. Następnie uniósł swój toporek i znaczącym gestem potrząsnął nim przed twarzą Shepparda, jednocześnie przyłożonym do ust palcem nakazując milczenie. Obaj Indianie zastygli niczym posągi. Przykucnięci nasłuchiwali z głowami przechylonymi na bok, z rozszerzonymi nozdrzami i otwartymi ustami.
Minęła chwila, dwie, trzy. Cisza puszczy zdawała się być nienaruszona, ale słuch równie czuły jak jelenia wykrył jakiś dźwięk. Indianin opadł bezszelestnie na ziemię i położył się na niej z przytkniętym uchem. Drugi trwał dalej nieruchomo, jedynie jego przypominające paciorki oczy zdradzały oznaki życia, omiatając spojrzeniem każdy punkt.
Leżący dziki wstał wreszcie cicho, wskazał ciemny szlak i wyszedł z kręgu światła. Jego towarzysz podążył za nim. Obaj niby duchy zniknęli w ciemności, równie milcząco, jak przyszli.
– Uff! – odetchnęła Helen.
– Ogromnie mi ulżyło! – zawołał Will.
– Co sądzicie o tak dziwacznym zachowaniu? – zapytał woźnicę Sheppard.
– Myślę, że zwietrzyli kogoś, zapewne naszego przewodnika, i wrócą tutaj. Jeśli nie, to spłoszyły ich jakieś znaki czy odgłosy być może przyniesione przez wiatr.
Ledwo skończył mówić, kiedy raz jeszcze w krąg światła weszły dwie postacie.
– Tak żem myślał! Idą tutaj te podkradające się łapserdaki – szepnął woźnica.
Nie miał jednak racji. Głęboki, spokojny głos wypowiedział jedno tylko słowo:
– Przyjaciele.
Do ogniska podeszli dwaj mężczyźni w brązowych strojach ludzi puszczy. Jeden zbliżył się do podróżnych, drugi pozostał z tyłu, opierając się na długiej, czarnej strzelbie7.
Pierwszy stanowił wyjątkowo malowniczą postać. Jego typowe dla pogranicza ubranie było zrobione z jeleniej skóry i ozdobione frędzlami. Ten liczący pełne sześć stóp8 wzrostu młody olbrzym o zgrabnych członkach miał w sobie coś z dzikiego wdzięku Indianina o takiej samej budowie. Podróżnym przyglądał się poważnymi, ciemnymi oczami.
– Czy czerwońcy9 zrobili wam coś złego? – zapytał.
– Nie, nie uczynili nam żadnej krzywdy – odparł Sheppard. – Zjedli naszą kolację i zniknęli w lesie, nie dotykając nas nawet. Mimo to jesteśmy naprawdę ogromnie radzi, widząc panów tutaj.
Will powtórzył to zapewnienie, a wielkie oczy Helen spoglądały na obcego z wdzięcznością i zaciekawieniem.
– Ujrzeliśmy wasze ognisko płonące w szarówce i przyszliśmy akurat na czas, ażeby zobaczyć uchodzących Indiańców10.
– Czy mogą kryć się w krzakach, żeby nas zastrzelić? – zapytał Will, który w Fort Pitt nasłuchał się opowieści o pograniczu. – Wydaje się, że w tym świetle stanowimy dobry cel.
Powaga na obliczu człowieka lasu osłabła.
– Czy będziecie ich ścigać? – zapytała Helen.
– Już dawno zniknęli w mrokach nocy. Kto był waszym przewodnikiem?
– Nająłem go w Fort Pitt. Niespodziewanie opuścił nas dziś rano. Wielki mężczyzna z czarną brodą i krzaczastymi brwiami. Kawałek ucha ma odstrzelony albo odcięty – odpowiedział Sheppard.
– Jenks, jeden ze zbójców Binga Leggeta.
– Podał pan właściwe nazwisko. A kim jest Bing Legget?
– To banita, wyjęty spod prawa. Jenks próbował wpędzić was w pułapkę. Pewnikiem spodziewał się tych Indiańców ze dwa dni temu. Coś poszło źle, tak myślę. Może czekał na pięciu Szaunisów11, i może nigdy już nie zobaczy trzech z nich.
Słuchacze nie przeoczyli niedopowiedzenia, chłodnego i ponurego, w ostatnich słowach mężczyzny.
– Jak daleko jesteśmy od Fort Henry? – zapytał Sheppard.
– Osiemnaście mil lotem ptaka, drogom dalej.
– Zdrada! – zawołał starszy mężczyzna. – Nie jesteśmy bliżej niż dziś rano. To naprawdę wielkie szczęście, że nas znaleźliście. Zakładam, że panowie są z Fort Henry i zaprowadzą nas tam. Jestem starym znajomym pułkownika Zane’a12. Będzie wdzięczny za każdą okazaną nam uprzejmość. Oczywiście panowie go znają?
– Jestem Jonathan Zane.
Sheppard uświadomił sobie nagle, że ma przed sobą najsławniejszego zwiadowcę pogranicza. W czasach rewolucji13 sława Zane’a docierała nawet do dalekich kolonii atlantyckich14.
– A pański towarzysz? – zapytał z żywym zainteresowaniem. Domyślał się odpowiedzi. Krążące na pograniczu opowieści łączyły Jonathana Zane’a z tajemniczą i straszną osobą, Nemezis15 rubieży, z kryjącym się w cieniu, nieuchwytnym człowiekiem, którego widziało niewielu pionierów, ale który był wszystkim znany.
– Wetzel16 – odparł Zane.
Podróżni zgodnie spojrzeli z ciekawością na milczącego towarzysza Zane’a. W półmroku, tuż na granicy rzucanego przez ognisko blasku, stała olbrzymia postać, ciemna i spokojna, w sylwetce której było coś wyraźnie nieuchwytnego.
Niespodziewanie roztopił się w mroku, jakby naprawdę był duchem. Z krzaków dobiegło ostrzeżenie:
– Sza!
Jednym szybkim kopnięciem Zane rozrzucił ognisko.
Podróżni czekali z zapartym tchem. Słyszeli jedynie bicie własnych serc; nie widzieli nawet samych siebie.
– Lepiej pójść spać – zabrzmiał spokojny głos Zane’a. Jakąż ulgę wywołał! – Byndziem czuwać, a o świcie zaprowadzę was do Fort Henry.
1 Ohio – rzeka we wschodniej części Stanów Zjednoczonych, największy lewy dopływ Missisipi, długości 1579 km, początek ma w miejscu połączenia się rzek Allegheny i Monongahela w stanie Pensylwania; bardzo ważny szlak komunikacyjny, stanowi granicę stanów Wirginia Zachodnia i Ohio oraz Kentucky i Indiana.
2 Fort Henry – wzniesiony w 1774 r. około ćwierć mili od brzegu Ohio, na wzgórzu, na dzisiejszym przedmieściu Wheeling, dla ochrony pierwszych osadników przed atakami Indian; pierwotna nazwa to Fort Fincastle, wkrótce zmieniona na Fort Henry, od gubernatora Wirginii Patricka Henry’ego; jego budowę zaczęli mieszkańcy osady Ebenezer Zane i John Caldwell, dokończył kapitan William Crawford; kwadratowy, o drewnianej palisadzie wysokości 6 m, z wieżyczkami w narożnikach; w 1777 odparł oblężenie Indian, także następne w 1782, porzucony w 1784, nie został po nim żaden ślad.
3 Fort Pitt – warownia zbudowana przez Brytyjczyków w latach 1759-1761 na miejscu wcześniejszego francuskiego Fort Duquesne u zbiegu rzek Monongahela i Allegheny, na miejscu dzisiejszego Pittsburgha, oblegana przez Indian w 1763 r., w 1772 przekazana osadnikom, nosiła nazwę Fort Dunmore, sprzedana w 1797 i rozebrana.
4 Kryty wóz – typowy pojazd osadników amerykańskich, wóz w całości okryty przeważnie białym płótnem naciągniętym na drewniane pałąki mocowane do burt, stosowany od początku XVIII w., zaprzęgany w konie, woły lub muły.
5 Pantera – pantery właściwe (lamparty) nie są rodzime w Ameryce Północnej, tą nazwą (ang. panther) określa się tam pumę (Puma concolor), gatunek drapieżników także z rodziny kotowatych, osiągający do 2 m długości, o jednolitej żółtobrązowej sierści.
6 Ugh – częściej howgh, rozpowszechnione w literaturze (np. Cooper, May) słowo rzekomo używane przez Indian różnych plemion jako powitanie lub potwierdzenie („rzekłem”), opisane w tym znaczeniu przez francuskiego misjonarza świętego Jana de Brébeuf (1593-1649), działającego wśród Huronów.
7 Długa strzelba (z ang. long rifle) – broń palna powstała w Pensylwanii na początku XVIII w.; jej długość dobierano tak, żeby oparta kolbą na ziemi sięgała do podbródka właściciela.
8 Stopa (ang. foot) – anglosaska jednostka miary wynosząca 30,48 cm; 6 stóp to ok. 183 cm, w XVIII w. w Ameryce wzrost bardzo wysoki.
9 Czerwońcy (ang. reddys) – pospolita i lekceważąca nazwa Indian, skrót od określenia redskins (czerwonoskórzy).
10 Indiańce – w oryginale Injuns, stosowane w USA pejoratywne określenie Indian.
11 Szaunisi – rodzima nazwa Ishanibe, plemię indiańskie w Ameryce Północnej, mieszkające w lasach doliny Ohio i na terenach przyległych, pierwotnie wspomagali Francuzów w walkach z Anglikami, z którymi w 1758 r. zawarli traktat wyznaczający Allegheny jako granicę, wkrótce złamany przez osadników; brali udział w wojnie Dunmore’a, w amerykańskiej wojnie o niepodległość jako sprzymierzeńcy Anglików; pokonani, zostali przesiedleni do Kansas; obecnie jest ich ok. 7,5 tys.
12 Informacje dotyczące poszczególnych członków rodziny Zane’ów umieszczone są na końcu książki.
13 Rewolucja amerykańska – inna nazwa wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych (1775-1783), wywołana buntem 13 kolonii przeciwko rządowi Wielkiej Brytanii, zakończona poddaniem się sił brytyjskich w Yorktown w 1781 r.; później dochodziło jedynie do małych potyczek; władze brytyjskie wykorzystywały podczas niej plemiona indiańskie do ataków na osadników.
14 Kolonie atlantyckie – pełna nazwa to brytyjskie kolonie atlantyckie, istniejące w latach 1690-1763, obejmujące tereny najstarszego osadnictwa anglosaskiego na wybrzeżu atlantyckim Ameryki Północnej, od Nowej Anglii na północy do Karoliny na południu.
15 Nemezis – uosobienie niewzruszonej, okrutnej sprawiedliwości, karzącej zuchwałych i butnych; w mitologii greckiej bogini zemsty, strażniczka sprawiedliwości, wykonująca wyroki własne i innych bogów.
16 Lewis Wetzel (1763-1808) – amerykański osadnik, myśliwy, od 1770 r. z rodziną mieszkał w Wirginii, w 1777 z bratem porwany przez Indian, uciekł w 1782; brał udział w obronie Fort Henry; mszcząc się na Indianach za zamordowanie ojca, zabijał ich samotnie; oskarżony o te morderstwa uciekł w 1788 do Nowego Orleanu, potem mieszkał w Missisipi; doskonały strzelec.Rozdział II
Pułkownik Zane, twardy, rosły pionier o przystojnej, ogorzałej twarzy, siedział, słuchając dramatycznej opowieści swego starego znajomego. Po jej zakończeniu łagodny uśmiech zalśnił w jego ciemnych oczach.
– No, no, Sheppard, ta przygoda na pewno mocno cię poruszyła – powiedział. – Mogłaby być jeszcze ciekawsza, i niewątpliwie byłaby, gdybym nie wysłał Wetzela i Jonathana, żeby mieli na was oko.
– Wysłałeś? Jakim cudem wiedziałeś, że jestem na pograniczu? Zależało mi, żeby sprawić ci niespodziankę.
– Moi indiańscy gońcy opuszczają Fort Pitt przed wszystkimi podróżnymi i dostarczają mi o nich wieści.
– Pamiętam Indianina wyglądającego na chyżego, który zdawał się zasięgać o nas języka, kiedyśmy przybyli do Fort Pitt. Żałuję, że przy wyborze przewodnika nie kierowałem się radą handlarza futer. Bardzo mi się jednak śpieszyło, a nie stać mnie było na wynajęcie tratwy czy łodzi, którą moglibyśmy przypłynąć rzeką. Mój bratanek przywiózł sporo złota, a ja cały mój doczesny majątek.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – odparł pułkownik Zane wesoło. – Musimy jednak dziękować Opatrzności, że Wetzel i Jonathan przybyli we właściwej chwili.
– Rzeczywiście. Nigdy nie zapomnę tych groźnych Indian. Jak nagle przepadli w ciemnościach! Ciekawe, czy Wetzel ich ścigał. Zniknął w nocy i więcej go nie widzieliśmy. Nawet nie mogliśmy dobrze mu się przyjrzeć. Nie jestem pewny, czybym go teraz rozpoznał, co najwyżej po wielkim wzroście.
– Wyprzedzał Jonathana na szlaku. To zachowanie typowe dla Wetzela. W czasach zagrożenia rzadko się go widzi, ale zawsze jest w pobliżu. Chodźmy jednak na zewnątrz i rozejrzymy się trochę. Właśnie kończymy stawianie chaty, która się wam przyda.
Wyszli i ruszyli w cieniu sosen i klonów17. Kręta ścieżka schodziła łagodnym zboczem. Na stoku wzgórza, pod rozłożystym drzewem, ciżba brodatych osadników, odzianych w sprane stroje z jeleniej skóry i czapki18 o białych otokach z futra szopa, wznosiła chatę z bali.
– Życie tutaj, na pograniczu, jest ciężkie i trudne, ale też hartuje ducha – rzekł pułkownik Zane. – Mówię ci, George, przybyłeś na Zachód pomimo siwych włosów i ładnej córki, ponieważ chciałeś żyć wśród ludzi dokonujących czegoś.
– Pułkowniku, nie zaprzeczę, że wciąż płynie we mnie gorąca krew – odparł Sheppard – ale do Fort Henry przybyłem po ziemię. Mój stary dom w Williamsburgu19 popadł w ruinę, podobnie jak majątki mojej rodziny. Sprowadziłem tu córkę i bratanka, bo chciałem, żeby zapuścili korzenie w nowej glebie.
– No, George, bardzo jesteśmy radzi, że cię tu mamy. Gdzie są twoi synowie? Pamiętam ich, choć upłynęło długich szesnaście lat, odkąd opuściłem20 stary Williamsburg.
– Zginęli. Rewolucja zabrała mi synów. Z rodziny została mi tylko Helen.
– No, no, współczuję ci. Niepodległość kosztowała was, kolonistów, równie dużo, co wolność na pograniczu nas, pionierów. Dobrze, stary przyjacielu, zapomnij o przeszłości. Zaczynasz tutaj nowe życie i da ci ono wiele. Popatrz, jak wznosi się chata, która wkrótce zostanie twoim domem.
Oczy Shepparda spoczęły na krzepkich osadnikach i szybko kurczącej się stercie pni dębu białego21.
– Hej, łap! – zawołał kierujący budową muskularny mężczyzna.
Tuzin krzepkich rąk obniżył się po dobrze ociosaną belkę.
– Hej, łap! – ryknął raz jeszcze mężczyzna.
– Widzisz, jak idzie? – zapytał pułkownik. – Jutro wieczorem chata osłoni cię przed deszczem.
Schodzili piaszczystą dróżką mającą z prawej strony rozległą zieloną polanę, a z lewej rząd kasztanowców22 i klonów, forpoczty rosnącej za nimi gęstej puszczy.
– Twój dom jest w doskonałym miejscu – zauważył Sheppard, wskazując dobrze utrzymane pole wspinające się na stok wzgórza, przejrzysty, szemrzący potok spadający po kamieniach do małego, okolonego trawą stawu, skąd woda połówkami wydrążonych pni doprowadzana była do małej szopy23.
– Tak, ale już po raz czwarty stawiam chatę na tej ziemi – odparł pułkownik.
– Jak to?
– Indianie są skorzy do palenia.
Sheppard roześmiał się z odpowiedzi pioniera.
– Nietrudno pojąć, pułkowniku, dlaczego Fort Henry stoi od tylu lat, skoro ty w nim dowodzisz. Twoja chata ma na pewno najlepsze położenie w osadzie. Co za widoki!
Z chaty pułkownika Zane’a, stojącej wysoko na urwisku górującym nad majestatycznym, powoli płynącym Ohio, roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na malowniczą dolinę. Wzrok Shepparda spoczął najpierw na zarysie wielkiego, śmiałego i poczerniałego fortu, spoglądającego opiekuńczo na otaczające go chaty z bali; następnie przesunął się po szerokich wodach rzeki z jej zieleniejącymi się wysepkami, złocistymi piaszczystymi łachami i porośniętymi wierzbami brzegami, i dalej po rozległych pastwiskach pokrytych falującą trawą, przechodzących w zieloną puszczę, która wznosiła się łagodnymi wzgórzami, zanim nie ginęła w niewyraźnej purpurze odległych gór.
– Szesnaście lat temu wyszedłem z gęstwiny na tamten wysoki brzeg i ujrzałem tę dolinę. Jej piękno wywarło na mnie wielkie wrażenie, ale jeszcze większe jej wspaniałe możliwości.
– Byłeś sam?
– Tylko z psem. Przede mną nad Ohio przybyło już trochę białych ludzi, ale ja pierwszy zobaczyłem z urwiska tę niezwykłą dolinę. Teraz zaś, George, pozwolę ci zająć sto akrów24 dobrze wykarczowanej ziemi. Gleba jest tak żyzna, że może dawać w jeden rok dwa plony. Trochę żywego inwentarza, ręce skore do pracy i wkrótce będziesz bardzo zajętym człowiekiem.
– Nie liczyłem na tak wiele; nie stać mnie na zapłacenie ci za całą tę ziemię.
– Pomówimy o zapłacie, kiedy farma przyniesie dochód. Czy twój młody bratanek jest silny i robotny?
– Jest, ma też dość pieniędzy na kupno dużej farmy.
– Niech trzyma pieniądze i postawi wygodny dom dla jakiejś dobrej dziewuszki. Tutaj wcześnie żenimy naszą młodzież. A twoja córka, George, czy nadaje się do ciężkiego życia na pograniczu?
– Helen da sobie radę.
– Lwia część obowiązków pionierów spada na nasze kobiety. Niech Bóg je błogosławi, bo jakże heroiczne muszą być! Życie tutaj jest ciężkie dla mężczyzn, a co dopiero dla kobiet. Potrzebujemy dziewcząt, które urodzą silnych mężczyzn. Mimo to zawsze ze smutkiem patrzę na panny przybywające na tę rubież.
– Myślę, że Helen wiedziała, co ją tu czeka, i nie zżymała się na to – powiedział Sheppard, trochę zdziwiony słowami pułkownika.
– Nikt nie wie, dopóki nie zamieszka na pograniczu. No, ale na razie tylko cię zniechęcam – rzucił pułkownik Zane. – O! A oto panna Helen i moja siostra.
Przystojna twarz pułkownika utraciła swą surowość, rozjaśniając się uśmiechem.
– Mam nadzieję, że po długiej jeździe dobrze odpoczęłaś – zwrócił się do Helen.
– Rzadko bywam zmęczona, a miałam też zapewnione wszelkie wygody. Dziękuję panu i pańskiej siostrze – odparła dziewczyna, podając rękę pułkownikowi Zane’owi i patrząc na niego z wdzięcznością.
Siostra pułkownika była smukłą, ładną młodą kobietą o ciemnych włosach i czarnych oczach, której „dziką” urodę uwypuklało jeszcze zestawienie z jasną skórą, złotymi włosami i niebieskimi oczami jej towarzyszki.
Helen Sheppard była piękna, lecz największą uwagę pułkownika Zane’a przykuwały jej oczy. Były niespotykanie wielkie, o barwie zmieniającej się wraz z każdą myślą ich właścicielki.
– Chodźcie, wybierzemy się na spacer – niespodziewanie zaproponował pułkownik Zane i z panem Sheppardem ruszył za dziewczętami w dół ścieżki. Zaprowadził ich do fortu, pokazał długie pomieszczenie z małymi kwadratowymi otworami wyciętymi w ociosanych belkach, wieloma dziurkami od kul, osmolonymi ogniem ścianami i masą ciemnych plam, straszliwych świadków cierpień i bohaterstwa, będących ceną obrony tej niezgrabnej budowli.
Ochoczo wypytywany przez Helen, pułkownik Zane uległ swej słabości – gawędziarstwu – i opowiedział o ostatnim oblężeniu25 Fort Henry; o tym, jak renegat Girty26 wraz z setkami Indian i żołnierzy brytyjskich napadł na osadę, jak przez trzy dni wśród świszczących kul i strzał zapalających, pośród wrzeszczących demonów, pożarów i następujących jeden po drugim ataków, dzielni obrońcy stali na swych posterunkach, woląc zginąć, niż się poddać.
– Wspaniale! – sapnęła Helen, a jej oczy zabłysły. – To wtedy Betty Zane pobiegła z prochem27? Och, słyszałam o tym!
– O tym niech opowie moja siostra – powiedział pułkownik z uśmiechem.
– Ty? To byłaś ty? – I oczy Helen zalśniły mocniej blaskiem umiłowania wielkich czynów.
– Potem moja siostra wyszła za mąż i owdowiała – dodał pułkownik Zane, widząc zdumienie rysujące się na obliczu Helen. Dziewczyna wpatrywała się w spokojną, smutną twarz Betty i zdawała się zastanawiać, jak to możliwe, że owa cicha kobieta jest nieustraszoną i sławną Elizabeth Zane.
Ręka Helen porywczo, acz łagodnie zacisnęła się na dłoni Betty. Ten wypływający z dziewczęcego współczucia gest zrodził gorącą przyjaźń.
– Wyobrażam sobie, że wiele się tu dzieje – wtrącił pan Sheppard z nadzieją, że pułkownik Zane opowie coś więcej.
Pułkownik uśmiechnął się posępnie.
– Każdy rok owych piętnastu lat na pograniczu był krwawy. Oblężenia28 Fort Henry i klęska Crawforda29, największe wydarzenia, do jakich tutaj doszło, przeszły już do historii; oczywiście wiecie o nich. Jednakże niezliczone napaści Indian, porywanie kobiet przez renegatów, mordowanie farmerów, cała ta niekończąca się wojna, prowadzona na terenach wzdłuż rzeki, to sprawy znane tylko pionierom. W odległości pięciu mil od Fort Henry mogę wam pokazać miejsce, gdzie krzaki wawrzynu30 rosną trzy stopy nad ziemią na zgliszczach dwóch osad, i wiele polan, które jakiś nieszczęsny osadnik zajął i wzniósł tam chatę z bali po to jedynie, żeby zginąć w obronie żony i dzieci. Stąd w stronę Fort Pitt jest tylko jedna osada, Yellow Creek31, a większość jej mieszkańców to ludzie ocaleli z porzuconych wiosek leżących powyżej nad rzeką. Zeszłego lata mieliśmy masakrę w Wiosce Pokoju32, najczarniejszy, najbardziej nieludzki czyn, jakiego kiedykolwiek się dopuszczono. Od tej pory Simon Girty i jego krwawi czerwonoskórzy się przyczaili.
– Pewnie miałeś tu zawsze duże siły – rzucił Sheppard.
– Dostateczne, choć nigdy nie było tutaj wielu ludzi. Podczas ostatniego oblężenia miałem w forcie tylko czterdziestu, w tym kobiety i dzieci. Ale byli to ludzie potrafiący posługiwać się strzelbą, najlepsi kresowcy na pograniczu.
– Dokonujesz rozróżnienia na pionierów i kresowców? – zapytał Sheppard.
– Nie inaczej. Jestem pionierem; kresowcem zaś jest łowca Indian albo zwiadowca. Przez lata w moich chatach mieszkali Andrew Zane, Sam33 i John McCollochowie34, Bill Metzar oraz John35 i Martin Wetzelowie36, wszyscy oni już nie żyją. Żaden nie ocalił swego skalpu. Fort Henry rośnie, ma swoich pionierów, flisaków, żołnierzy, ale tylko dwóch kresowców. Jedynie Wetzel i Jonathan pozostali z tych wielkich ludzi.
– Muszą być dość starzy – wysunęła domysł Helen, nadal mająca w oczach blask rozmarzenia.
– Nie w latach, jak sądzi panna Helen. Życie tutaj postarza; niewielu pionierów dożyło podeszłego wieku, a na pewno żaden kresowiec. Wetzel ma około czterdziestu lat, a mój brat Jonathan jest jeszcze młody; obaj są jednak starzy, licząc po kresowemu.
Ochoczo, jak człowiek mający swoje ukochane tematy, pułkownik Zane opowiadał o tych dwóch bohaterach pogranicza. Szesnaście lat wcześniej, kiedy byli jeszcze chłopcami, związali swe losy z jego i przekroczyli góry wirginijskie37; Wetzel w pragnieniu poświęcenia życia zemście, a Jonathan powodowany poszukiwaniem przygód i miłością do dzikich ziem. Jakimś niesamowitym przypadkiem, dzięki przebiegłości, znajomości puszczy i odwadze, obaj przetrwali lata walk na pograniczu, które doprowadziły do kresu życia pozostałych współczesnych im zwiadowców.
Przez lata Wetzel wolał samotność od towarzystwa; przemierzał pustkowia, ścigając Indian, swych największych wrogów, i w osadach pojawiał się rzadko, co najwyżej przynosząc wieści o szykującej się napaści dzikich. Także Jonathan sporo czasu spędzał samotnie w puszczy albo na zwiadach wzdłuż rzeki. Obu kresowców połączyła jednak sympatia. Podzielane zainteresowania sprowadziły ich wspólnie na trop osławionego renegata38, a kiedy po wielu dniach cierpliwego tropienia i upartego podążania za nim wyrzutek poniósł w końcu straszliwą karę za swe krwawe czyny, ci samotni i milczący mężczyźni byli już przyjaciółmi.
Szczególne umiejętności tropiące, zaciekłość i bezlitosność mocno zbudowanego, rączego jak jeleń, nieustraszonego i niestrudzonego Wetzela w połączeniu z bystrością umysłu i rozsądkiem Jonathana sprawiły, że kresowcy ci stali się zmorą czerwonoskórych i renegatów. Każde pełne sukcesów lato powiększało ich sławę, aż wreszcie mieszkańcy osady cudowne wyczyny tych ludzi puszczy, ich siłę i wiedzę zaczęli traktować jako rzecz oczywistą.
Jakby się umówili, każdy tajemniczy czyn: od zastania na progu chaty tłustego indyka po znalezienie oskalpowanego Indianina, wypłoszonego z zasadzki w pobliżu źródła osadnika, pionierzy przypisywali Wetzelowi i Jonathanowi. Tych wniosków byli tym bardziej pewni, że kresowcy nie mówili nigdy o swoich dokonaniach. Pioniera mieszkającego na skraju osady budził niekiedy o świcie pojedynczy huk strzelby, a gdy wyjrzał, widział martwego Indianina leżącego niemal na jego progu, a w oddali, w słabej, szarej mgle – odchodzącą wysoką postać. O zmierzchu letniego wieczora, usypiając dzieci lub rozkoszując się paleniem po dniu ciężkiej pracy na roli, ten sam osadnik widywał czasem Jonathana Zane’a wynurzającego się bezszelestnie z gąszczu i przynoszącego ostrzeżenie, że musi on zabrać zagrożoną rodzinę i natychmiast uciekać do fortu. Jeśli osadnik został zamordowany, jego dzieci Indianie wzięli do niewoli, a żona uległa brutalnemu renegatowi, które to tragedie na pograniczu niestety zdarzały się często, Wetzel i Jonathan samotnie ruszali tropem sprawców. Dzięki nim wiele białych kobiet żywych i czasami nietkniętych wróciło do swych krewnych; uratowali niejedną pannę, którą spotkało pojmanie. Niemal niepoliczone są zaś kości okrutnych czerwonoskórych leżące w głębokich i posępnych lasach albo bielejące na równinach jako milczące, upiorne świadectwa surowej sprawiedliwości wymierzanej przez tych dwóch bohaterów.
– Tacy są ci moi kresowcy, panno Sheppard – zakończył pułkownik Zane. – Z naszego fortu i wszystkich chat zostałyby jedynie popioły, gdyby nie oni, nie wspominając już, co byłoby z nami, naszymi żonami i dziećmi… Bóg jeden wie.
– Czy oni mają żony i dzieci? – zapytała Helen.
– Nie – odparł pułkownik z łagodnym uśmiechem. – Takie przyjemności nie są dla kresowców.
– Dlaczego? Tacy wspaniali mężczyźni zasługują na szczęście – oświadczyła Helen.
– Są nam niezbędni – powiedział pułkownik z prostotą – a nie można być kresowcem, nie będąc wolnym jak wiatr. Wetzel i Jonathan nigdy nie mieli dziewczyn. Sądzę, że Wetzel kiedyś pokochał pewną młódkę; był jednak zabójcą Indian o rękach czerwonych od krwi. Uciszył swe serce i nadal prowadzi samotne życie. Jonathan jakby nie zdawał sobie sprawy, że kobiety istnieją po to, żeby nas, mężczyzn, oczarowywały, przynosiły radość, żeby je kochać i żenić się z nimi. Kiedyś żartowaliśmy, że jego bracia spełniają swe obowiązki na pograniczu, a wtedy wybuchnął: „Pogranicze jest moim życiem, a moją ukochaną jest Gwiazda Polarna!”.
Helen rozmarzonym wzrokiem przyglądała się falom tańczącym i załamującym się na kamieniach na brzegu rzeki. Całkowicie nieświadoma potężnego wrażenia, jakie wywarła na niej opowieść pułkownika, podziwiała wspaniałość życia tych kresowców i chwałę, jaka spadnie teraz na nią, odkąd wraz z innymi znajdzie się pod ich opieką.
– Coś ci powiem, George – zagaił pułkownik Zane, gdy wrócili do chaty – ta twoja dziewczyna ma niesamowite oczy. Nie mogę zapomnieć, jak błyszczały! W moim garnizonie wywołają większe zamieszanie niż chmara czerwonoskórych.
– Chyba nie mówisz poważnie? Tutaj, na tym pustkowiu? – zapytał Sheppard, nie dowierzając.
– Mówię jak najbardziej poważnie.
– O Boże! Co za utrapienie mieliśmy z tą dziewczyną! Zwłaszcza jeden mężczyzna zamęczał nas. Bogaty i dobrze urodzony. Ale Helen nie chciała o nim słyszeć. Otumanił mnie, starego głupca! A potem ukradł wszystko, co pozostało z mojej posiadłości, i stracił przez hazard, kiedy Helen powiedziała, że prędzej umrze, niż wyjdzie za niego. To po części z tego powodu wyjechaliśmy. Fakt, oszołomionym wzrokiem wodziło za nią mnóstwo chłopców. Jest młoda i pełna życia. Liczę, że wydam ją tutaj za jakiegoś farmera i swoje dni dożyję w spokoju.
– Spokoju? Przy takich oczach? Szczerze wątpię. – Pułkownik Zane roześmiał się i poklepał przyjaciela po ramieniu. – Nie martw się, stary druhu. Nic nie poradzisz ani na to, że ma te niesamowite, mieniące się ciemnoniebieskie oczy, ani na to, że jesteś z nich dumny. Podbiły już mnie, twardego człowieka puszczy! Pomogę ci z tą uduchowioną młodą damą. Mam doświadczenie, George, nie zapominaj o tym. Najpierw miałem do czynienia z moją siostrą, Zane’ówną do szpiku kości, potem z najsłodszą i najbardziej ognistą indiańską księżniczką39, jaka stąpała kiedykolwiek w wyszywanych paciorkami mokasynach, i wreszcie z niejedną piękną, porywczą panną. Skoro mam tu władzę, to pewnie nic dziwnego w tym, że cała praca, od utrzymywania garnizonu w gotowości po rozplątywanie zawiłości miłosnych, spada na moje barki. Zdejmę z twoich tę troskę, będę się starał, żeby młodzi śmiałkowie przy ubieganiu się o względy panny Helen nie pozabijali się nawzajem. Na pewno… Hej! Przy bramie są jacyś obcy. Coś się kroi.
Zza narożnika chaty wyłoniło się z pół tuzina wyglądających na groźnych mężczyzn i stanęło przed bramą.
– To Bill Elsing i jego ludzie z Yellow Creek – powiedział pułkownik Zane, idąc w stronę grupy.
– Witaj, pułkowniku – rzucił Elsing. – Straciliśmy w drodze sześć koni. Szukamy ich.
– Do licha! Te kradzieże koni stają się niepokojące. W jakiej sprawie przyjechaliście?
– No, jakoś o świcie napotkaliśmy na wzgórzu Jonathana, na chybcika posłał nas nazad. Rzekł, że dwa konie ma w zagrodzie, a Wetzel na pewno znajdzie pozostałe.
– To dziwne – odparł zamyślony pułkownik Zane.
– Tak mi się zdaje, że Jack i Wetzel tropiom Indiańców i nie chcom, abyśmy popsuli im zabawę. Może skalpów jest nie dość dla wszystkich. No, przyjechaliśmy i dzisiaj tu zostaniemy.
– Billu, kto kradnie wszystkie te konie?
– Niech mnie diabli, jeśli wiem. Ale to musi być coś wielkiego. Wydaje mi się, że to jakiś podstępny biały chłop, wspierany przez Indiańców.
Kiedy Helen weszła z powrotem do chaty, zauważyła, że żona40 pułkownika Zane’a wygląda na zmartwioną; z jej twarzy zniknął uśmiech. Z niezwykłą u niej obojętnością odrzuciła zaproszenie do zabawy dwóch jej bystrych synów i z niepokojem wypytywała męża, czy obcy przynieśli jakieś wieści o Indianach. Zapewniona, że nic takiego nie miało miejsca, jakby odetchnęła z ulgą i wyjaśniła Helen, że tak często ogląda uzbrojonych mężczyzn zwracających się do pułkownika po radę dotyczącą niebezpiecznej misji czy wyprawy, że widok obcych wywołuje w niej niewypowiedziany lęk.
– Przywykłam do zagrożenia, ale mimo to nigdy nie zdołam zapanować nad obawami o męża i dzieci – rzekła pani Zane. – Im jestem starsza, tym bardziej strachliwa się staję. Och, dla kobiet to życie na pograniczu jest smutne! Niedawno mój brat Samuel41 został zastrzelony i oskalpowany tutaj, na brzegu rzeki. Szedł do źródła, żeby przynieść wiadro wody. Niemal w ten sam sposób straciłam drugiego brata42. W lecie codziennie jakiś mąż i ojciec pada ofiarą Indian. Pewnego dnia w ten sam sposób odejdzie mój Eb. Pogranicze upomni się o nich wszystkich.
– Bessie, nie powinnaś naszym nowym znajomym mówić o swoich obawach. A ty, Helen, nie wierz, że moja bratowa jest takim tchórzem, jak się przedstawia – powiedziała z uśmiechem siostra pułkownika.
– Betty ma rację, Bess, nie strasz jej – wtrącił pułkownik Zane. – Chyba dzisiaj za dużo gadałem. Panna Helen była jednak tak zainteresowana i tak dobrze potrafi słuchać, że nie zdołałem się powstrzymać. Niech mi będzie wolno stwierdzić jedynie, że na pewno życie pani będzie tu pełne podniet; niewiele z nich jednak wiązać się będzie z niebezpieczeństwami. Uważam, że na pewno nie zabraknie pani kłopotów, ale nie przez Indian czy wyjętych spod prawa.
Mrugnął do żony i siostry. Helen najpierw nie pojęła jego przytyku, ale potem całą jej piękną twarz objął mocny rumieniec.
Po jakimś czasie, kiedy rozpakowywała rzeczy, usłyszała stukot końskich kopyt na skalistej ścieżce. Towarzyszyły temu głosy ludzi. Podbiegła do okna i zobaczyła przy furtce grupę mężczyzn.
– Panno Sheppard, czy może pani wyjść? – zawołała od drzwi siostra pułkownika Zane’a. – Wrócił mój brat Jonathan.
Helen dołączyła do Betty i zerknęła ponad jej ramieniem.
– No, Jack, dorwał żeś jednak dwóch z nich – rozpoznała, że ten śpiewny głos należy do Elsinga.
Smukły i zwinny mężczyzna zsunął się z grzbietu jednego z koni i przekazawszy uzdę Elsingowi, odwrócił się i wszedł przez furtkę. Przywitał go tam pułkownik Zane.
– Jonathan, i jak?
– Paskudnie – padła odpowiedź, a głos mówiącego brzmiał wyraźnie i ostro.
Pułkownik Zane położył dłoń na ramieniu brata, przez chwilę stali tak, ogromnie do siebie podobni, a jednak krzepki pionier czymś różnił się bardzo od ciemnowłosego kresowca.
– Na sam widok twojej twarzy poznałem, żeśmy wpadli w tarapaty – powiedział spokojnie pułkownik. – Wierzę jednak, że tego pierwszego dnia pobytu naszych przyjaciół z Wirginii nie masz dla nich bardzo złych wieści.
– Jonathanie! – zawołała Betty, gdy ten nie odpowiedział pułkownikowi. Na jej okrzyk mężczyzna odwrócił się, a jego ciemne, opanowane oczy, czujne jak u wypatrującego jelenia, spoczęły na twarzy siostry.
– Betty, koniokrady zamordowały wczoraj starego Jake’a Lane’a, a Mabel Lane zniknęła.
– Och! – westchnęła Betty, lecz nie dodała nic więcej.
Pułkownik Zane zaklął bezgłośnie.
– Wiesz, Eb, żem próbował zatrzymać Lane’a w osadzie ze względu na Mabel. Ale on chciał pracować na farmie. Myślę, że chodziło nie tyle o kradzież koni, co o dziewczynę. Ładnych kobiet brakuje na pograniczu, jak też chyba wszędzie. Wetzel ruszył tropem, a ja żem przyjechał, bo mam poważne podejrzenia, o których powiem ino tobie.
Kresowiec ukłonił się z powagą Helen, z wrodzonym mu wdziękiem, lecz mimo to trochę niezdarnie. Lekko spłoniona dziewczyna, zmieszana spotkaniem z mężczyzną, o którym jej romantyczna wyobraźnia wysnuła już opowieść, po rzuceniu nań ukradkowego spojrzenia stanęła w progu, stanowiąc najśliczniejszy, najsłodszy obraz dziewczęcej urody, jaki kiedykolwiek widziano.
Mężczyźni weszli do chaty, ale ich głosy dobiegały wyraźnie przez drzwi.
– Eb, jeśli Bing Legget albo Girty ujrzom ino raz tę wielkookom panienkę, dorwom jom, choćby mieli spalić Fort Henry. A gdyby jom porwali, Wetzel i ja wyruszym na nasz ostatni szlak.
17 Klony (Acer) – rodzaj drzew z rodziny mydleńcowatych, w dolinie Ohio rosną głównie klony srebrzyste (Acer saccharinum), wielkie (do 40 m wysokości) drzewa, często sadzone w parkach jako ozdobne, pozyskuje się z nich cukier klonowy, a także klony czarne (Acer rubrum) i cukrowe (Acer saccharum).
18 Czapki – czapki robione ze skóry szopa pracza (łącznie z głową i ogonem), noszone pierwotnie przez Indian, przejęte przez osadników europejskich we wschodniej części Ameryki Północnej, bardzo popularne w XVIII i XIX w.; jeden z symboli pogranicza.
19 Williamsburg – miasto w USA, we wschodniej części stanu Wirginia, powstałe w 1622 r. jako osada Middle Plantation, w 1699 po pożarze Jamestown ustanowione stolicą Wirginii; zmiana nazwy na Williamsburg na cześć króla Anglii Wilhelma III.
20 Ebenezer Zane do Fort Henry przybył na stałe nie z Williamsburga, ale z okolic Moorfield, miasta we wschodniej części Wirginii Zachodniej, nastąpiło to w 1769 r. (rok wcześniej prowadził zwiad w dolinie Ohio), czyli akcja powieści toczy się około 1785.
21 Dąb biały (Quercus alba) – drzewo z rodziny bukowatych, występuje we wschodniej części Ameryki Północnej, osiąga do 30 m wysokości, o jasnoszarej korze, stąd nazwa, ma cenione drewno odporne na wilgoć i gnicie, twarde i zbite, chętnie wykorzystywane w bednarstwie i budownictwie.
22 Kasztanowce (Castanea) – rodzaj drzew z rodziny bukowatych, chodzi zapewne o kasztan amerykański (Castanea dentata), występuje głównie w dolinie Ohio, wielki (do 35 m wysokości), o jadalnych owocach i lekkim drewnie stosowanym w budownictwie i meblarstwie.
23 Szopa – w oryginale spring house (dosł. źródlany dom), nazwa szopy wznoszonej nad źródłami, studniami lub odcinkami strumieni chroniącej je przed spadającymi liśćmi czy zanieczyszczeniem przez zwierzęta i ptaki, często pełniła też funkcję chłodni, gdyż dzięki przepływającej wodzie panowała w niej w lecie niższa temperatura.
24 Akr – tradycyjna anglosaska jednostka powierzchni, którą mógł przez jeden dzień zaorać zaprzęg wołów, wynosi około 4047 m2 (0,4 ha).
25 Oblężenie – 11 września 1782 r. oddział indiański (250 wojowników z różnych plemion: Wyandotów, Szaunisów, Seneków i Delawarów) pod dowództwem Simona Girty’ego, wspierany przez 50 żołnierzy brytyjskich, przystąpił do oblężenia Fort Henry; dzięki zaciętej walce obrońców (42 osoby pod dowództwem pułkownika Davida Shepherda z milicji Ohio) fort nie został zdobyty, a oblegający po dwóch dniach wycofali się.
26 Simon Girty (1741-1818) – amerykański osadnik, z całą rodziną w 1756 r. trafił do niewoli Delawarów, został przekazany Senekom (Mingo), był wychowywany przez ich wodza, Guyasutę, i przejął kulturę indiańską, w 1764 uwolniony po wymianie jeńców, a ponieważ znał 11 języków plemion, służył u Brytyjczyków jako tłumacz, podczas wojny o niepodległość początkowo popierał Amerykanów, potem przeszedł na stronę Brytyjczyków i Indian, brał udział w wielu walkach, zyskał sławę zdrajcy i okrutnika.
27 Podczas oblężenia Fort Henry w 1782 r. obrońcom zaczęło brakować prochu, którego dostarczenia podjęła się Elizabeth Zane; pobiegła do oddalonego o ok. 40-60 m domu brata, Ebenezera Zane’a, zapakowała proch w obrus (lub fartuch) i pod ostrzałem Indian wróciła do fortu; wydarzenie to Zane Grey opisał w książce Betty Zane, pierwszej części trylogii.
28 Oblężenia – Fort Henry był oblegany dwukrotnie: 1 września 1777 r. przez około 300 Indian i 11-13 września 1782 przez 250 Indian i 50 żołnierzy brytyjskich; w obu przypadkach znacznie mniej liczebni obrońcy nie dopuścili do zdobycia warowni.
29 William Crawford (1722-1782) – amerykański wojskowy i mierniczy, współpracownik Jerzego Waszyngtona, brał udział w walkach z Indianami i Francuzami, jako geodeta wyznaczał tereny pod osadnictwo, zbudował Fort Fincastle (Wheeling), od 1776 r. jako pułkownik walczył w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, w 1782 poprowadził wyprawę przeciwko Indianom, po jej klęsce dostał się do niewoli i po torturach został spalony na stosie w odwecie za masakrę bezbronnych Indian, o którą niesłusznie go oskarżono.
30 Wawrzyn – wawrzyn prawdziwy rośnie w basenie Morza Śródziemnego, w Ameryce Północnej nazywana jest tak (ang. laurel) kalmia szerokolistna (Kalmia latifolia), krzew z rodziny wrzosowatych występujący we wschodniej części USA, o wysokości do 8 m, o pięknych różowych kwiatach, często sadzony jako roślina ozdobna; cały jest silnie trujący.
31 Yellow Creek – miasteczko we wschodniej części stanu Ohio, przy ujściu rzeki Yellow Creek do Ohio, ok. 60 km na północ od Fort Henry, założone w 1774 r.; obecnie ma ok. 2 tys. mieszkańców.
32 Masakra w Wiosce Pokoju – dokonana 8 marca 1782 r. w Gnadenhutten w stanie Ohio; milicja Pensylwanii w prowadzonej przez misjonarzy wiosce zamordowała 96 bezbronnych, nawróconych na chrześcijaństwo Indian z plemienia Lenape, w tym 29 kobiet i 39 dzieci; milicją dowodził podpułkownik David Williamson; inną (wymyśloną) wersję tej rzezi Zane Grey przedstawił w Duchu pogranicza, drugiej części trylogii.
33 Samuel McColloch (1746 lub 1752-1782) – inna wersja nazwiska to McCulloch, zwiadowca, pionier, uczestnik walk z Indianami, major milicji od 1775 r., od 1777 dowódca Fort Van Meter; w 1777 na czele oddziału 40 ludzi przybył z pomocą obleganym w Fort Henry; ścigany przez Indian wykonał sławny skok McCollocha (91 m w dół stromego stoku wzgórza); z żoną Mary nie miał dzieci, zginął z rąk Indian w 1782.
34 John McColloch (1752-1821) – brat Samuela, zwiadowca, myśliwy, major milicji od 1795 r., w lipcu 1782 wraz z bratem wpadł w zasadzkę Indian, zdołał uciec.
35 John Wetzel (1731 lub 1733-1786) – amerykański osadnik i myśliwy, kapitan milicji, pochodzenia niemieckiego, jeden z pierwszych mieszkańców Wheeling, miał farmę 14 mil dalej; z żoną, Mary Bonnett, miał siedmioro dzieci, pięciu synów (Martin, Lewis, Jacob, John, George) i dwie córki (Susan i Christinę).
36 Martin Wetzel (1757-1829) – osadnik i zwiadowca, walczył z Indianami, wziął udział w obronie Fort Henry, w 1781 r. ożenił się z Mary Coffee, miał jedenaścioro dzieci.
37 Góry wirginijskie – w zachodniej części Wirginii znajdują się pasma Gór Błękitnych i Alleghenów, będące częściami Appalachów.
38 Osławiony renegat – chodzi o Jima Girty’ego, brata Simona; pogoń za Jimem Girtym Zane Grey przedstawił w Duchu pogranicza.
39 Indiańska księżniczka – mowa o Myeerah, indiańskiej żonie Isaaca Zane, brata pułkownika; Zane Grey opisał ją w Betty Zane.
40 Żona – Elizabeth Zane (1648-1814), z domu McColloch, wyszła za Ebenezera Zane’a w 1668 r., w latach 1668-1684 miała z nim według różnych źródeł jedenaścioro lub dwanaścioro dzieci; podobno płynęła w niej indiańska krew (Indianką była jej matka lub babcia); bardzo energiczna i przedsiębiorcza, znała się na medycynie.
41 Według Josepha Doddridge’a, Notes on the Settlement and Indian Wars, Samuel McColloch, dowódca Fort Van Meter, 30 lipca 1782 wybrał się z bratem Johnem na rekonesans wzdłuż Ohio, na wzgórzu Girty’s Point wpadł na zwiadowców oddziału Indian zamierzających zdobyć fort, został zastrzelony i oskalpowany, John McColloch zdołał uciec i ostrzegł obrońców warowni, a Indianie, którym nie udał się atak z zaskoczenia, wycofali się bez rozpoczęcia oblężenia.
42 Elizabeth Zane, z domu McColloch, miała czterech braci: Abrahama (1760-1839), George’a (1758-?), Samuela (1756-1782) i Johna (1752-1821), być może chodzi o George’a.