Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ostatni walc - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lutego 2022
Ebook
19,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni walc - ebook

Jest rok 1943. Świat pogrążony jest w chaosie wojny. Niemka Julia Koestler przyjmuje do swojego gospodarstwa nowego parobka. Roman jest Polakiem, ale to nie przeszkadza, by między nim i Julią zawiązała się głębsza więź. Miłość to nie polityka, tam nie ma wrogich frontów. Ich losy to pierwsza część opowieści o rodzinie Drozdów. Kolejno poznajemy historię następnego pokolenia, żyjącego współcześnie, oraz wyruszamy w przyszłość, by poznać los potomków rodu. Skomplikowane losy rodziny potwierdzają jedno: tylko miłość jest w stanie jednoczyć ludzi niezależnie od tego, co dzieje się wokół.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-281-1803-0
Rozmiar pliku: 569 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, wieczne odpoczywanie racz mi dać Panie.

Stali pod ścianą, twarzami zwróceni do lasu.

– W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Ręce wyciągnięte w górę.

– Wieczne odpoczywanie racz mi dać Panie.

Był 27 czerwca roku pańskiego 1943.

Działo się to w Cegłowie.

Stali z rękoma podniesionymi do góry na komendę _Hände hoh!_ Przed oczyma mieli tor kolejowy, za plecami stał pluton egzekucyjny.

Czekali.

– W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – dalej nie mógł się modlić, bo nie sposób się było skupić, lecz mówił szeptem – Wieczne odpoczywanie racz mi dać Panie.

Stali i czekali.

Usłyszeli głos oficera dowodzącego plutonem egzekucyjnym – do nogi broń! – ale nie rozumieli, co powiedział. Domyślali się, że to komenda do strzelania. Ktoś zemdlał i osunął się na ziemię, ktoś inny głośno płakał. Ale pluton nie strzelał. Wszystko się przeciągało. Strach przed śmiercią rósł i pęczniał. To była jakby dodatkowa tortura. Jeżeli już... to już! Prędko, bez bólu i bez tego strachu, co powodował drgawki jak w ataku choroby św. Wita. Niemcy nie strzelali.

Po jakimś czasie, to mogło być kilka minut albo dwie godziny, kiedy tak stali twarzą do lasu z rękoma podniesionymi do góry przy torach niedaleko peronu cegłowskiego, przyjechał motocykl. Ktoś wysiadał, „ważny”, bo oficer plutonu egzekucyjnego kazał stanąć żołnierzom na baczność. Nie widzieli, tylko słyszeli. Niemcy coś gadali między sobą. Znowu to czekanie. Nadjechała ciężarówka, rozpoznali po warkocie silnika. Stanęła, silnik wyłączono. No, to teraz, pewnie czekali na ciężarówkę, żeby trupy pozbierać.

Ktoś krzyknął kiepską polszczyzną:

– Skazani! Odwrócić łby!

Wykonali rozkaz.

Ledwie kilka metrów przed sobą zobaczyli z tuzin Niemców w buciorach z cholewami, pumpach, z karabinami u nogi. Oficer miał pistolet maszynowy zawieszony w poprzek piersi. On z tego PM-u miał strzelać, jeśli ktoś by jeszcze dyszał po egzekucji. Przy motocyklu stało dwóch oficerów, a przy ciężarówce grupa żołnierzy w hełmach.

Wynikało z tego, że egzekucja została chwilowo wstrzymana.

Jeden z oficerów, zabrawszy dwóch żołnierzy z ciężarówki, podszedł do skazańców i przyglądał im się, jakby oceniał towar na jarmarku. Gdy obszedł wszystkich, cofnął się i szpicrutą wskazywał niektórych. Wtedy dwaj żołnierze brali ofiarę i popychając ją i kopiąc, wlekli do ciężarówki.

Przyszła kolej na niego. Miał oficera tuż przed sobą i nawet wyczuł zapach tytoniu. Oficer dotknął szpicrutą jego piersi. Natychmiast żołnierze go chwycili, powlekli do samochodu. Tam czekał cywil z kartkami papieru i wiecznym piórem.

– Imię?

– Roman.

– Nazwisko?

– Drozda.

– Właź!

Poznał tego człowieka, był to folksdojcz pracujący w gminie.

Dołączyło jeszcze paru młodych ludzi i ciężarówka ruszyła. Już z daleka dobiegł ich odgłos karabinowej salwy egzekucyjnej i sypnął oficerski pistolet maszynowy, jakby ktoś szybko przesuwał kijem po sztachetach. Potem już nic.

Wypędzili ich na dworcu kolejowym w Mińsku. Żołnierze z karabinami uzbrojonymi w bagnety konwojowali ich na bocznicę, gdzie stał rząd wagonów towarowych. Kazali im wsiadać do wagonu bydlęcego przystosowanego do przewozu ludzi. Tym się różnił od innych, że miał w podłodze wyciętą dziurę na załatwianie naturalnych potrzeb. Drzwi zaryglowano. Malutkim zakratowanym okienkiem sączył się blady, zachmurzony świt. Długo czekali, zanim pociąg ruszył.

Następnego dnia – zmęczonych, głodnych, spragnionych i śmierdzących – wyrzucili na peron. Zobaczyli wielki napis Breslau, ale nic im to nie mówiło, w życiu nie słyszeli o takiej miejscowości. Znowu załadowali ich na ciężarówkę i ze dwie godziny jechali w nieznane. Gdy stanęli, ktoś rozpiął plandekę i żołnierz uzbrojony w karabin z bagnetem kazał im wysiadać. Z ulgą wyskakiwali z cuchnącego wnętrza. Znajdowali się na jakimś boisku, może szkolnym, było pusto, ale z boku stała grupka kobiet. Ustawiono ich w szeregu jak na zbiórce. Jakiś urzędnik czytał głośno chyba, jak przypuszczali, nazwiska i wtedy podchodziła do szeregu kolejna kobieta. Zatrzymywała się przy każdym młodzieńcu, oglądała, jak się ogląda na targu na przykład gęsi, czy koguty, oceniała, myślała, potem przechodziła do następnego. Gdy już, za przeproszeniem, obmacała wszystkich oczyma, wtedy wskazywała palcem na kogoś i żołnierz gdzieś go odprowadzał. Były to różne kobiety, w różnym wieku i różnie ubrane, ale wszystko wskazywało na to, że są to gospodynie wiejskie. Z wyjątkiem jednej. Gdy podeszła do Romka, spojrzał na nią z bliska i mimo głodu, pragnienia i śmierdzących spodni omal nie mlasnął z wrażenia. Była młoda, szczupła, bardzo szczupła, miała zgrabne nogi z jędrnymi łydkami, które wzbudzały natychmiast pożądanie, no i miała piękną, subtelną twarz, nie mającą nic wspólnego z wyobrażeniami o wiejskich gospodyniach. Romek mógłby powiedzieć, że wyglądała jak aktorka, tylko sęk w tym, że on jeszcze nigdy w życiu nie widział prawdziwej aktorki... A ona popatrzyła i odeszła. Zrobiło mu się smutno, przeraźliwie smutno i po raz pierwszy pomyślał, że może lepiej było zostać z tymi, co ich rozstrzelali w Cegłowie. Byłoby już po cierpieniach. Wtedy podeszła do Romka i pokazała palcem. Chciał chwycić jej rękę i pocałować, tak po mazowiecku i szlachecku, z należnym szacunkiem i skrywaną radością.

– Kupiła mnie! – chciałby zawołać, ale żołnierz nie dał mu na to czasu.

Jechali później ni to bryczką, ni to wozem gospodarskim, ciągniętym przez wychudzonego konia, który przypominał tego z lektury dla młodzieży pod tytułem _Nasza szkapa._ Wyjechali z miasta, podróżowali dalej szosą, na której od czasu do czasu pojawiały się auta, z prawej strony mieli kilkanaście hektarów równo skoszonej łąki, która okazała się miejscowym lotniskiem sportowym, teraz w wojennych czasach świadczącym usługi na potrzeby Luftwaffe. Potem był tor kolejowy, następnie znak drogowy: Weizenrodau i jakieś ni to miasteczko, ni duża wioska, nad którą unosił się komin cukrowni. Skręciła w prawo, na obrzeże zabudowań, tam, gdzie zaczynały się pola uprawne i gospodarstwa.

Do jednego z takich wiejskich domów zajechała Niemka. Pokazała mu gestem, by wysiadł.

– _Sprechen Sie Deutsch?_ – Zaprzeczył ruchem głowy.

Wskazała na dom.

– _Das Haus –_ potem wskazała na konia – _Das Pferd._

Skinął głową, że rozumie.

Pokazała ręką, by odprowadził „pferda” do stajni. Przyglądała się, jak zręcznie to robił. Od razu się domyśliła, że ma szczęście, wybrała parobka, co znał się na gospodarce. Pokazała na wiadro i konia. Zrozumiał, że ma go napoić. Gdy napompował wody, zanim zaniósł wiaderko do stajni, zbliżył wyschnięte usta do brzegu naczynia i żłopał dokładnie jak koń. Zorientowała się, że musiał być strasznie spragniony. Wskazała na usta i zaczęła nimi ruszać, jakby coś gryzła. Pokiwał głową z radością. Pokazała mu, by usiadł na schodach do domu. Po chwili wyszła z dużą kromką chleba posmarowanego marmoladą. Spałaszował ją w ciągu paru sekund, potem skłonił głowę w podziękowaniu. Wskazał na studnię i dłońmi poruszał przy twarzy. Zrozumiała, że chce się umyć. Przyniosła kawałek szarego mydła i ręcznik. Polewała go zimną wodą ze studni, a on, nagi do połowy, mył się. Pokazał, że chce się umyć cały i machnął ręką, by sobie odeszła. Roześmiała się, rzuciła mu ręcznik na ramię i weszła do budynku. Zrzucił śmierdzącą odzież, mył się długo i dokładnie. Ona patrzyła przez okno. Gdy skończył, wyszła z domu i stanęła obok niego przy studni. Zasłonił się ręcznikiem. Roześmiała się, szybko zerwała ręcznik, obejrzała go tak zupełnie gołego, jakby oglądała koguta na targu. Oględziny musiały wypaść pomyślnie, miała zadowoloną minę. Pokazała, by szedł za nią. Ruszył posłusznie, zakrywając genitalia dłońmi. Wprowadziła go do jakiegoś pokoju, gdzie było kilka szaf i jeszcze więcej półek. Wyciągała, co należało i rzucała mu na ręce.

– _Mein Mann –_ powiedziała, lecz nie zrozumiał. Tłumaczyła mu, złożyła dłoń tak, żeby przypominała pistolet, pociągnęła wskazującym palcem i powiedziała:

– _Puch! Polnischen Soldaten. Puch! –_ wskazała na podłogę.

Zrozumiał, że ten „man” zginął na polskim froncie.

Chciał nawet okazać współczucie, ale nie wiedział, jak to uczynić, nie znając słów, natomiast w duchu szepnął:

– No i dobrze, byle was jak najwięcej i jak najprędzej Rosjanie z Polakami wystrzelali w cholerę.

Gdy włożył odzież jej męża, poprowadziła go do dużego pokoju, który był jednocześnie jadalnią, bawialnią i pokojem dla gości. Wskazała na ścianę, gdzie wisiały wielkie zdjęcia mężczyzny dobrze po trzydziestce, wykonującego różne zajęcia gospodarskie. Siedział więc ten jej „man” na traktorze, czesał grzywę „pferda” przed studnią, z dwoma kotami pod pachą. Nieco dalej był portret gospodarza w mundurze oficera Wehrmachtu.

Zaprowadziła go potem do obory, która miała wydzieloną przybudówkę z nagromadzonymi przez lata stosami wszelakich niepotrzebnych różności. Pokazała mu siennik, przyniosła prześcieradło, koc i poduszkę. Przyłożyła złożone dłonie do policzka, dając do zrozumienia, że tu będzie sypiał. Usiadł na tym sienniku, ona stała nad nim, znowu poczuł się odurzony zmysłowym pięknem jej nóg. Złożył dłonie przy ustach jak do modlitwy, okazując wdzięczność. Potem nachylił się, dosięgnął ustami jej kolan i całując je, podziękował. Podziękował za to, że go kupiła na targu parobków. Zrozumiała to inaczej. Kazała mu wstać, wyciągnęła pasek z jego spodni, kazała mu się położyć tyłkiem do góry, pokazała palcem te dwa miejsca na kolanach, które on pocałował. Pogroziła palcem i... zaczęła go lać po tyłku, głośno odliczając: _eins, zwei, drei,_ gdy doszła do ośmiu, krzyknął z piekącego bólu. Dostał jeszcze dwa razy, rzuciła mu pasek na plecy. Pokazała to na migi, ale wszystko zrozumiał – jeśli dotykamy Niemki, to następnym razem będzie liczone do _zwanzig._

Położył się na brzuchu i ledwie dotknął poduszki, już spał jak niedźwiedź w zimie.

Tak zakończył się ten najdłuższy czas bez spania, który zaczął się warkotem ciężarówek i motocykli grupy pacyfikacyjnej w Cegłowie, a zakończył laniem w tyłek na wsi pod Schweidnitz czyli Świdnicą.

*

Następnego dnia, gdy Julia wyszła z domu na podwórko, zastała Romka czeszącego grzywę „pferda”. Potem okazało się, że krowy w oborze zostały już nakarmione i wydojone. Mleko stało w bańkach, z którymi nie wiedział, co zrobić. Wróciła do kuchni, przyniosła mu śniadanie: pajdę chleba z marmoladą i spory garnuszek kawy z cykorii.

– _Sehr gut –_ powiedziała.

Ukłonił się i powiedział „dzień dobry” po polsku.

– _Guten Morgen_ – pouczyła go.

– _Guten Morgen_ – powtórzył.

– _Sehr gut._

Takie „kwadratowe” rozmowy prowadzili codziennie, zanim Julia nie przywiozła ze Świdnicy używanego, mocno sfatygowanego słownika polsko – niemieckiego. Wtedy zaczęły się intensywne lekcje. Każdego wieczoru spędzała z nim około pół godziny, ucząc go gramatyki tak, że dużo czasu im zajęło, zanim nauczył się wysławiać całymi zdaniami i odróżniać czas przeszły i przyszły.

*

Bańki z mlekiem wystawione przed bramę ktoś codziennie rano i wieczorem zabierał do mleczarni. Któregoś razu zostały przed gospodarstwem. Julia bardzo się zmartwiła i nie wiedziała, co począć. Romek zabrał je z powrotem i dał jej do zrozumienia, że on wie, co zrobić, żeby nic się nie zmarnowało. Dochód ze sprzedaży mleka to były jedyne pieniądze, jakie Julia dostawała, bo renta po śmierci męża ciągle nie nadchodziła. Romek, improwizując, stworzył coś na kształt wyciskarki ze starej, wypranej poduszki, poszył woreczki i robił w nich biały ser twarogowy. Julia się nim zajadała. Któregoś dnia zaniosła trzy woreczki sera do lokalnego sklepu. Sprzedała go właścicielowi, wróciła do domu i z triumfem pokazała Romkowi zarobione marki.

Usiadł na schodach przed domem ze słownikiem i kartką papieru. Nagryzmolił, jak umiał: _Nie wystawiamy więcej mleka dla mleczarni, produkujemy sery i sprzedajemy, będą sery_ _tłuste, chude i masło i maślanka do picia dla dzieci._

Klasnęła w dłonie.

– _Sehr gut!_

Kierownik miejscowej szkoły kupił wszystko na pniu i umówił się na stałe dostawy. Sklepikarz także przyszedł pogadać, czy nie mogliby dostarczać mu swoich wyrobów do sklepu, bo często miewał puste półki. Mówiono o kartkach na żywność, by dla wszystkich starczyło jedzenia.

Woreczki z serami oraz słoiki z maślanką Romek podpisywał _Von Julias Haus._ On pracował od rana do nocy, ona przynosiła do domu coraz więcej pieniędzy.

Przypomniał sobie, jak ojciec suszył twarogi, dzięki czemu zyskiwały konsystencję serów żółtych i kroiło się je dużym nożem na skiby, podobnie jak chleb. Jedzone z kiszonym ogórkiem albo na słodko – po litewsku – z miodem, były pyszne i mogły zastąpić suty posiłek. Julia wymyśliła inny sposób podania, z piwem, na przyzbie lub na leżaku – prawdziwy przysmak, nie do kupienia w sklepach. Lista chętnych na produkty _Von Julias Haus_ wydłużyła się tak, że nie starczało jednej strony zeszytu. Wtedy Romek wystąpił z rewolucyjną propozycją.

– Brakuje mi czasu, sprzedamy nasze krowy, które trzeba karmić kupowaną paszą, doić, czyścić i jeszcze wywozić gnój. Mądrzej będzie, jeśli ten czas przeznaczę na robienie serów, zwłaszcza tych suchych, o które wszyscy proszą, a mleko będziemy kupować od lokalnych bauerów.

Julia usiadła za stołem z ołówkiem i liczydłem, po jakimś czasie przywołała Romka.

– Gdybym nie wiedziała, skąd się wziąłeś, to bym była pewna, że jesteś Niemcem, umiesz pracować i umiesz myśleć. – po chwili, jakby z zadumą, dodała – szkoda, że jesteś jakimś tam Polakiem. Uratowałeś moją gospodarkę od ruiny po śmierci męża i teraz wymyśliłeś całkiem pięknie zapowiadające się przedsiębiorstwo. Dostaniesz coś w nagrodę. Chcesz?

– A co, proszę pani?

– Sprzedamy także konia, bo jego też trzeba karmić. Kupię samochód, małą furgonetkę dostawczą, będziemy rozwozić sery, jak przystało na poważnych producentów. _Von Julias Haus_ to brzmi dumnie. Świętej pamięci Heinrich byłby ze mnie dumny.

– Pani mąż?

– Mój ojciec. Był znanym aptekarzem w Schweidnitz, miał przepiękną bibliotekę, w której przesiadywałam dniami i nocami. Nie mógł przeboleć, że wydałam się za bauera i doję krowy, ojciec marzył, że będę żoną co najmniej felczera albo zawiadowcy stacji. Nawet rozpoczęłam studia i to na znakomitym uniwersytecie, cesarza Leopolda w Breslau... ale ja chciałam być leśniczym lub kimś takim, nie chciałam dziedziczyć apteki po ojcu, myślałam, że będę pisywała książki na przykład o ptakach, to zapewne efekt długich wieczorów w naszej domowej bibliotece... A gdy poznałam syna bauera, to od razu mnie wzięło.

– Bo pani taka piękna, pani by trzeba filmowego aktora. A może by pani sama zagrała w filmie...? Ja bym z kina nie wychodził...

– Tak ci się podobam?

– Coś bym powiedział, ale boję się, że dostanę dwadzieścia pasów na tyłek.

– Zwalniam cię z kary. Mów.

– Bo jestem w pani... zakochany.

– _Sehr gut._ Nie mów o tym nikomu, bo starostwo przesiedli cię do kogoś innego. Ty stracisz ukochaną, a ja stracę kierownika przedsiębiorstwa _Von Julias Haus._

Podszedł do niej i pocałował w obie dłonie. Zerwała się i nagle jakby piorun w nią strzelił. Wyrwała mu pasek ze spodni.

– Będzie dwadzieścia?

– Zniżka za twoje dobre serce. Dziesięć.

I lała go z iście niemiecką pedanterią, celnie, rytmicznie i boleśnie. Gdy skończyła, spytał:

– Za co?

– Mówiłam, nie dotykaj bez pozwolenia. Nie zapominaj, że nie jesteś Niemcem. Od ciebie zależy, byś następnym razem nie dostał dwudziestu.

– Tak, proszę pani.

*

Chmury gromadziły się nad Trzecią Rzeszą. Burza nadciągała ze wschodu. Tak błyskało i grzmiało, że Julię ogarniała trwoga.

Co w niej wzbudzało lęk, stanowiło nadzieję dla Romka. Gazety przywoziła Julia tylko raz w tygodniu, wracając z kościoła. Ona co wieczór słuchała radia, on nie był wpuszczany „na salony”. O wojnie i polityce nigdy nie rozmawiali. Zorientował się szybko, że Julia wierzy w Trzecią Rzeszę i miłuje Hitlera, świadczył o tym choćby duży portret Führera w pokoju z kominkiem. Czasami po wysłuchaniu radia bywała zła lub przygnębiona. Wiedział, że wieści z frontów nie są dobre, często wpadała w zwyczajną złość i gotowa była tłuc naczynia. A potem przychodził następny dzień i wszystko zaczynało się jakby od nowa, gospodarskie roboty takie jak wczoraj były i jakie jutro będą.

Którejś niedzieli wróciła z kościoła w towarzystwie _Hauptmanna_ Wehrmachtu. Był wysoki, mimo że Romek do niskich nie należał, przybysz przewyższał go co najmniej o głowę, szczupły, wręcz chorobliwie szczupły, podpierał się kulą, brakowało mu lewej stopy i połowy łydki. Był przystojny, z siwizną na skroniach, co sugerowało, że zbliżał się do pięćdziesiątki. Gdy przybysz spojrzał pytająco na Romka, wyjaśniła:

– Parobek z Generalnego Gubernatorstwa.

– _Gut, gut–_odpowiedział – gdybyś chciała jeszcze jednego, mogę to załatwić. Mam znajomości.

Julia przywołała Romka bliżej i kazała mu ukłonić się oficerowi.

– Mój nowy przyjaciel. Lewą stopę zostawił w Rosji. Robimy dobry obiad.

Romek posłusznie skłonił głowę.

– Jak pani sobie życzy.

– Zabij kurę, ugotuj rosół, mięso uduś w maśle i podaj z kartoflami oraz kiszoną kapustą, do kapusty dodaj marchewkę.

– Jak pani sobie życzy.

– Chyba jest resztka biszkoptu?

– Jest, proszę pani.

– Zostało też nieco cukru. Utrzyj śmietanę z cukrem, pokroisz biszkopt na kawałki, polejesz śmietaną i podasz razem z herbatą.

– Jak pani sobie życzy.

Romek przygotował wszystko, co mu kazała. Włożył czystą koszulę, wyszorował dłonie i podawał dania niczym doświadczony służący. Zauważył na stole dwa kieliszki i jakiś likier w butelce, na której było napisane _Obstler Münchner._ Popijali, szybko rozmawiając, tak szybko, że nie mógł niczego zrozumieć, raz nawet zamilkli, dopóki nie wyszedł z jadalni.

Wieczorem okazało się, że _Hauptmann_ zostaje na noc. Julia nie kazała mu pościelić w gościnnym pokoju. Dała Romkowi znak ręką, żeby sobie poszedł. Gdy się ściemniło, widział światło w jej sypialni. A potem światło zgasło. Został na noc w jej łóżku. Romek przeleżał na sienniku aż do świtu. Zazdrość żarła mu każdą komórkę. Miał ochotę wejść do sypialni, zadźgać nożem oficera, podpalić dom, by oficer uciekał w kalesonach albo bez nich. Nie mógł uwierzyć, że Julia poszła do łóżka z oficerem, którego wcześniej, tego samego dnia poznała w kościele. Z obcym...?!

Nie dało się spać. Wczesnym świtem wyszedł z obory. Wiedział, że nie należy tego czynić, ale nie on kierował swoją wolą, tylko dzika i drapieżna zazdrość. Usiadł pod oknem sypialni i siedział odrętwiały. Nad ranem coś tam się działo, państwo chodzili siusiać. No i potem. Była cisza i jeszcze potem był materac. Skrzypiał i skrzypiał. Wreszcie cisza. Państwo odpoczywali albo szybko usnęli, bo do rana jeszcze było sporo czasu. Romek wyszedł za oborę, usiadł pod ścianą i płakał. Nagle stanęła mu przed oczyma Julka, bo tak ją nazywał w swoich marzeniach, taka jaką kochał, w wyświechtanej spódnicy, którą zakładała do gospodarskich robót, w sfatygowanych sandałach na bosych stopach, z nagimi ramionami, taką swojska Julkę. Sam nie wiedział, jak to się stało, że sam sobie ulżył. To pomogło, znużony i niewyspany walnął się na swoje wyrko i zapadł w drzemkę. Rano, oporządzając gospodarstwo, nagle postanowił, że ucieknie. Po prostu, ucieknie, wróci do Cegłowa i pójdzie do lasu z partyzantami. Będzie bił, strzelał, mordował każdego Niemca, którego dosięgnie kulą ze swego pistoletu.

Po śniadaniu Julia odwiozła oficera do Świdnicy, na dworzec, skąd miał dalej pojechać pociągiem wojskowym na wschodni front. Bez jednej stopy, co on tam na froncie będzie robił? Może będzie przekładał papiery i wysyłał młodych rosyjskich chłopaków na roboty do Niemiec?

Romek w międzyczasie wysmarował olejem przekładnię w przedwojennym rowerze, który znalazł w szopie pomiędzy starymi maszynami do uprawy pól.

Plan miał prosty. Nocami będzie jechał po otwartych przestrzeniach, w ciągu dnia wtopi się w codzienny ruch lokalnych wiosek i miasteczek. Jadąc ciągle na wschód, musi dotrzeć do granicy Generalnego Gubernatorstwa. Tam już będą Polacy. Przechowają i pomogą. Wróci do Cegłowa.

Dzień minął bez słowa. Każde z nich przeżywało swoje emocje. Gdy Julia poszła spać i w jej sypialni zgasło światło, spakował tyle żywności, ile mógł pomieścić bagażnik roweru i był gotów. Nie mógł jednak się powstrzymać od zostawienia bodaj dobrego słowa. Napisał więc kartkę wydartą z gospodarskiego zeszytu:

_Pani Julio. Uciekam, bo panią kocham i nie przeżyję drugiej wizyty pana oficera, muszę uciec albo się powiesić, uciec łatwiej. Będę panią zawsze kochał._

Wetknął kartkę w drzwi, wsiadł na rower i nie oglądając się, ruszył w drogę do Cegłowa.

*

Daleko nie ujechał. Złapali go na moście w Oppeln. Na posterunku zbili go tylko trochę, może dlatego, że w środku nocy nie było za wielu strażników na służbie. Rano już nadeszła wiadomość, że Roman Drozda, polski parobek, jest poszukiwany przez bauera z Weizenrodau. Ponieważ nie można było kupić benzyny, Julia pojechała do Opola pociągiem. Zabrała go stamtąd. Jechali w milczeniu prawie cały dzień, najpierw do Breslau, a później pociągiem do Waldenburg przez Schweidnitz. Ze stacji do domu szli piechotą. Wtedy go zapytała, dlaczego uciekł.

– Napisałem – krótko odpowiedział.

– Za ucieczkę z robót grozi do kilku lat więzienia albo i kara śmierci, w zależności od szkód, jakie wyrządził parobek. Podpisałam oświadczenie, że żadnych szkód nie wyrządziłeś, przeciwnie, byłeś wspaniałym parobkiem i zabieram cię na własną odpowiedzialność. Słuchaj, jeżeli jeszcze raz przyłapią cię na ucieczce i sprawdzą, że to recydywa, nikt cię od śmierci nie uratuje. Za wysokie progi na moje nogi, nie będę mogła. Rozumiesz?

– Tak, proszę pani.

W domu odesłała go do umywalni, bo już śmierdział. Pozwoliła mu zjeść chleba. Wtedy jeszcze raz zapytała:

– Teraz powiedz nareszcie, dlaczego uciekłeś?

– Powiedziałbym, ale będę znowu bity.

– Obiecuję, że nie tym razem. Mów.

– Bo ja wiedziałem, że pan oficer spał w pani pokoju... I tak mi się zrobiło jakoś, że musiałem uciec, żeby nie zrobić czegoś złego.

– Czego?

– Nie będzie mnie pani biła?

– Nie tym razem.

– Mógłbym pana oficera zadźgać, panią zbić na kwaśne jabłko i żeby uniknąć męczarni na komendzie gestapo, powiesić się albo coś...

– Głupek.

– Tak, proszę pani. Najbardziej mnie zabolało, że on, ten pan oficer, tak ledwie poznał panią i już...

Julia wyszła do kuchni, wróciła z kuchenną rękawicą na dłoni. Podeszła do Romka i z całej siły strzeliła go w twarz. Zabolało. Ból i zdumienie odebrały mu mowę. Stał oniemiały. Podeszła i znowu walnęła go w szczękę. Wsadził palce do ust i obmacywał ząb.

– Wybiłam?

– Chyba nie, proszę pani, ale krwawi. Za co? Bicia miało nie być.

– A co ty sobie myślisz? Że ja, kurwa, puszczam się z oficerami na urlopie?!

Ochłonęli oboje. Romek wypłukał usta w kuchennym zlewie. Gdy wrócił nieśmiało do pokoju, Julia siedziała za stołem. Przed nią stała niedokończona butelka absyntu i opróżniony w połowie kieliszek. Zwróciła się do Romka i bardzo spokojnym głosem mówiła:

– Właściwie, dlaczego ty miałbyś to rozumieć? W końcu jesteś tylko polskim parobkiem. Jak ty możesz Niemców rozumieć...? Ten człowiek, _Hauptmann_ Franz, trzy tygodnie temu stracił nogę, pół roku temu stracił żonę, pielęgniarkę, kiedy ci bandyci z Anglii zbombardowali szpital, trzy miesiące temu stracił syna, lotnika i już wyjechał znowu na front. Mimo brakującej nogi, będzie administrował wyposażenie pierwszego frontu w amunicję i broń. On z tej wojny nie wróci, on wie, my tę wojnę z Rosją wygramy, ale dużo, dużo żołnierzy i oficerów będzie musiało zginąć. To było jego ostatnie spotkanie z kobietą. Mój psi obowiązek Niemki nakazywał mi, aby mu pomóc, aby tchnąć w niego ducha nadziei, przypomnieć, że istnieje normalne życie, że było przed wojną i będzie po wojnie, ale już chyba bez niego. Musiałam to zrobić, rozumiesz? Musiałam i chciałam, ale ty tego nie zrozumiesz i nie zrozumiałeś, dlatego zachowałeś się jak polski głupek. Właściwie powinnam cię przeprosić za to pobicie, boś nieświadom tego, co czynisz, co mówisz i co czujesz. Masz tutaj...

Nalała do kieliszka absynt i podała mu.

– Wypij.

– Dziękuję, proszę pani. Pyszne, prawie jak nasze nalewki. Ja mogę zrobić podobne.

– Coś ty?!

– No, ale potrzebny jest cukier, którego nie mamy.

– Tym, co zawozimy sery, powiemy, że nam potrzebny dla celów produkcyjnych, by odsypali parę kilo. To się da załatwić. Co jeszcze ci potrzeba?

– Nic. Wiem, jak się robi bimber, więc na gruszkach albo śliwkach powinien się udać.

– Teraz przeproś za to „kurewskie myślenie” o mnie, idź się wyspać i potem do roboty. Mleko czeka od trzech dni.

– Tak, proszę pani.

Ta zima nie była tak sroga jak w 1943, a Dolny Śląsk w dodatku jest cieplejszy od Mazowsza, no ale zima, to zima. Dość, że Julia się przeziębiła. Nie powstrzymało jej to od robót gospodarskich oraz kierowania przedsiębiorstwem _Von Julias Haus._ Któregoś dnia, niosąc wiaderko pełne mleka, nagle i niespodziewanie upadła, wydawało się, że się potknęła. Mleko rozlało się na podwórku. Romek zobaczył ją dobrą chwilę później, gdy wyszedł z obory. Julia nie ruszała się i nie wzywała pomocy. Podbiegł, nachylił się i zrozumiał, że ona zemdlała. Ogarnęła go panika, nie wiedział, co robić, nieść ją do sypialni, oblać zimną wodą, spróbować sztucznego oddychania...? Podniósł ją i ruszył do domu. Wtedy odzyskała przytomność.

– Puść – powiedziała.

Ostrożnie postawił ją na ziemi, trzymając pod pachami, mocno, by znowu nie upadła – zaniósł ją do sypialni, ułożył na łóżku, najpierw zdjął kurtkę i sweter, gdyż nasiąkły rozlanym mlekiem, a następnie buty z cholewami, które nosiła zimą w gospodarstwie, nakrył kołdrą, dotknął czoła i rąk. Twarz była gorąca, a dłonie zimne, prawie skostniałe.

– Chyba ma pani gorączkę.

Powiedziała mu, gdzie szukać termometru. Przyniósł i sprawdzili: trzydzieści dziewięć i pół stopnia.

– Pani jest chora. Nie przeziębiona, lecz chora. Musi tu gdzieś mieszkać jakiś lekarz...

– Nie, nie potrzeba mi lekarza. Zrób gorącą herbatę.

– Tak, proszę pani.

Nazajutrz rano gorączka się utrzymywała, płuca Julii skrzypiały jak wrota starej stodoły. Otwierała usta i łykała powietrze jak ryba wynurzona z wody.

– Pani Julio, czy pani chce, czy nie, idę po lekarza. Albo mi pani powie, gdzie go szukać, albo będę rozpytywał ludzi w sąsiedztwie.

Prawdziwego lekarza w Pszennie nie było, był wcześniej – ale pojechał na front. Został felczer. Przyjechał własną „dekawką”. Osłuchał Julię, obejrzał gardło, zajrzał do uszu, mierzył tętno, sprawdzał gorączkę. Potem z medycznej torby, tak charakterystycznej w tamtych czasach dla lekarzy, wyjął strzykawkę, wbił igłę pod żebra Julii, chwileczkę czekał, następnie ją wyjął, odwrócił się, trysnął jakimś w miarę przezroczystym płynem na środek pokoju i powiedział:

– Zapalenie płuc z wysiękiem.

Powiało grozą. Romek wiedział z doświadczeń własnej rodziny i sąsiadów, że na zapalenie płuc się umiera. Julia także wyglądała na przygnębioną. Felczer postawił jej bańki. Były prawie czarne. Miało to świadczyć o wysokim stopniu zagrożenia i „niezdrowej krwi”. Zalecił różne herbatki na poty, przepisał aspirynę, kazał leżeć w suchym i ciepłym pomieszczeniu do odwołania, zalecił masaże, po czym wziął się za dietę. Codziennie jajko na śniadanie, najlepiej na miękko, dużo białego sera, tłuste gorące mleko rano i wieczorem, w południe rosół z kury, kurze mięso z marchewkami i makaronem, surowe jajko wbite do podgrzanego piwa i pite co dzień po południu. Kazał mierzyć gorączkę trzy razy dziennie i zapisywać wyniki na kartce do wglądu przy następnej wizycie, zalecił picie dużej ilości herbaty na poty i na „sikanie”, jak powiedział, mycie tylko w gorącej wodzie, załatwianie do nocnika, by nie wychodzić do zimnych pomieszczeń albo na pole. Żadnych robót! Na wszelki wypadek kazał sprowadzić księdza, chociaż podkreślił, że to jedynie „na wszelki wypadek”.

Gdy felczer odjechał, Julia zaczęła płakać. Romek przyniósł nawilżoną chusteczkę, ocierał jej łzy i głaskał dłonie delikatnie, z czułością, pieszczotliwie, jak niemowlęciu.

– Wyleczymy panią! Wyleczymy, żeby nie wiem co!

– Dajesz słowo?

– Przysięgam na Matkę Boską!

– A ty wierzysz w Boga?

– Jeszcze jak!

– A chodzisz do kościoła?

– U siebie tak, tutaj, wie pani... – rozłożył ręce w geście bezradności.

– Gdy wyzdrowieję, będziesz ze mną jeździł do kościoła.

– Ale pani jest luteranką.

– To co, Bóg jest jeden dla nas wszystkich. My kochamy Boga, tylko nie kochamy Watykanu. Będziesz jeździł ze mną.

– Dziękuję, proszę pani. Bierzemy się na razie za leczenie płuc, ale pani uzbierała tej wody w boku!

– Nie wiem, za jakie grzechy to mi się stało.

Romek pomyślał sobie, że to za tego kapitana, bo _Hauptmann_ to chyba kapitan po polsku. Oczywiście zachował te myśl dla siebie.

Drew do kominka nagromadził sporo latem i jesienią. Przeniósł Julię z sypialni do pokoju kominkowego, umościł jej łóżko blisko paleniska, więc nie dość, że w pokoju było ciepło, to jeszcze z samego kominka promieniowała energia, sucha i rozgrzewająca niczym promienie słońca. Świeżego mleka było pod dostatkiem, sery białe, półtłuste i pełnotłuste, bo takie zalecał felczer, leżakowały w spiżarni. W kominku piekł kartofle i podawał Julii z masłem i maślanką do popicia. Gorzej było z rosołem. Kur nie hodowali, teraz dopiero się przekonał, jakie to było niedopatrzenie. Cotygodniowe jarmarki, na których można było kupić drób, nie odbywały się zimową porą. Nie miał pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Z pomocą przyszła mu z pozoru drobna obserwacja. Niedaleko, w sąsiednim gospodarstwie słyszał pianie koguta. Gdzie koguty tam i kury. Chciał pójść i zapytać, czy by nie sprzedali, ale przypomniał sobie, że w jedynej restauracji podawano jakieś mięso od czasu do czasu, więc musiały im zostawać kości. Poszedł i pogadał. Na wieść, że to na receptę dla Julii, wdowy po oficerze, obiecali, że coś może będą mieli. Sprawę gwałtownie przyspieszyła dostawa kilku serów twarogowych i żółtych. Gotował więc wywar z kości i tak powstawał pachnący, krzepki rosołek, który Julia dostawała nie tylko na obiad, ale także do picia. Aspiryna zbiła gorączkę, rosołki, serki, jajka kupowane we sklepie po znajomości „dla wdowy po oficerze”, stawiały ją na nogi. Wstawała z łóżka i sama chodziła do łazienki, nie potrzebowała już nocników wynoszonych na pole. Roman najbardziej lubił robić masaże zalecone przez felczera. Julia kładła się na brzuchu, zdejmowała nocną koszulę, spodnie od piżamy i Romek natarłszy dłonie olejem, bo oliwy brakowało, z dokładnością doświadczonego masażysty, ale przede wszystkim z miłością masował ją, dopóki Julia nie powiedziała, że wystarczy. Z trudem powstrzymywał się, by nie przytulić jej stóp do twarzy i nie zacząć ich całować. Choroba Julii niespodziewanie przyniosła mu radość z bliskiego obcowania z jej ciałem, bo mimo trzydziestki wszystko w niej było jeszcze młode, młodziutkie, jakby czekało i prosiło się o pieszczotę. Co sobie Julia myślała, tego nie wiedział, lecz zauważył, że czas masażu przedłużał się z każdym dniem i coraz później mówiła „wystarczy”. Pewnie też to polubiła. Któregoś dnia po rutynowym „zabiegu”, gdy się ubrała w koszulę i majtki, zażądała kieliszka absyntu.

– Ho, ho – zawołał Romek – moja pani zdrowieje. Ale się cieszę!

– Nalej sobie też.

– Co pani..?

– Powiedziałam, nalej sobie. Wypij ze mną. Czuję, że zdrowieję, Romek, mogę powiedzieć, że uratowałeś mnie od śmierci. Wiesz co? Po wojnie załatwię ci legitymację najpierw volksdeutscha, a potem reichsdeutscha i będziesz pełnoprawnym obywatelem Niemiec. Będę cię mogła zatrudnić jako zarządcę gospodarstwa i firmy _Von Julias Haus._ Kupimy lub ty zrobisz profesjonalny sprzęt do wyrobów, zamówimy firmowe opakowania, może uda mi się załatwić stałe dostawy dla armii, zarobimy dużo pieniędzy Romku. Nie będziesz spać w oborze i będziesz mógł jadać przy moim stole, jeśli cię zaproszę.

– Proszę pani, to piękne marzenia...

– Najpierw musimy wygrać tę wojnę. Mówią przez radio, że strategicznie wycofujemy się z terenów rosyjskich, by skonsolidować nasze armie. Wtedy dwoma atakami pancernymi rozerwiemy ich front, wejdziemy na tyły i zrobimy tam rzeź. Rozbite armie rosyjskie utkną bez zaplecza, zaś nasze czołgi będą miały otwartą drogę do Moskwy. Führer wie, co robi, wreszcie wygramy tę wojnę z Rosją i wynegocjujemy pokój z Anglią i Ameryką... W Ameryce mieszka dużo, dużo wpływowych Niemców. Nacisną na Roosevelta, by zawrzeć pokój na godziwych warunkach dla Führera. I Europa nam zostanie. Słyszałam w radio, Romku.

W nocy Romek klęknął na swoim sienniku i gorąco modlił się, by Niemcy przegrali tę wojnę. Julia powiedziała, że Niemcy się wycofują z Rosji „strategicznie”. Gówno, dupa, nikt się nie wycofuje, jeśli nie musi! Przegrywają wojnę na wschodzie. Będziemy z Julią prowadzić dwie gospodarki, jedną w Pszennie, a drugą w Cegłowie.

Potem zasmucił się, bo wiedział, że Julia musi wyjść za mąż i wiadomo, że nie za parobka. Znajdzie sobie nowego _Hauptmanna i_ będzie po wszystkim... Wyciągnął się na sienniku i płakał. To wszystko było dla niego takie trudne...

*

Któregoś dnia znajomego sklepikarza nie było w sklepie, zastępował go ktoś z rodziny. Gdy usłyszał, że Romek prosi o trochę kości na rosół, wyrzucił go za drzwi. Nie mógł się nadziwić, że polskim parobkom wolno się poruszać bez nadzoru gospodarza.

W sąsiedztwie była mała farma, prowadzona przez wdowę z synami. Zaszedł tam i spytał, czy nie sprzedaliby mu kury na rosół dla sąsiadki. Powiedzieli, że nie, bo ich stado bardzo zmalało, z powodu braku opieki i pożywienia kury nie chciały się nieść, a z jajek wylęgały się chore kurczątka, które padały po kilku lub kilkunastu dniach. Romek wyszedł z niczym. Wtedy pomyślał sobie, że pożyczy od nich kurę, latem założy hodowlę drobiu i wtedy im odda. Nocą, czy późnym wieczorem zakradł się do chlewika. Psa nie mieli od pewnego czasu, jeden zdechł, a drugi uciekł. Narzucił ciężką watowaną kurtkę na kurę siedzącą najbliżej drzwi, wsadził ją pod pachę, ścisnął jej łebek, by nie gdakała i uciekł. W domu, nie mówiąc Julii, skąd ma ptaka, zagotował wodę, sparzył kurę i obdarł z piór. Pamiętał, jak to mama robiła przed każdymi świętami. Następnie ją wypatroszył, umył, wsadził do garnka, zalał wodą, przyprawił, czym mógł i gotował rosół. Podał go w wielkim, głębokim talerzu, rosół z kluseczkami własnej roboty, też pamiętał, jak to mama na stolnicy wałkowała makaron. Mięso, całą pierś, podał na osobnym talerzu z chlebem własnego wypieku, bo kartofle się skończyły, a w sklepie nie mieli.

– Romek, jesteś niezastąpiony – powiedziała z uznaniem – miałam szczęście, żeś mi się trafił.

Dzień minął spokojnie. Julia spałaszowała dwa talerze rosołu i sporą część kurzej piersi. Potem zasnęła. Romek poszedł do obory.

Usłyszał natarczywe szczekanie psa i hałas przy furtce. Wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Dwóch policjantów już poradziło sobie z furtką, spostrzegli go, spuścili wilczura i biegli w jego stronę. Pies skoczył mu do gardła. Zasłonił się łokciem, który natychmiast został poszarpany i zaczął krwawić.

– _Hände hoch!_

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: