Ostatnia droga - ebook
Ostatnia droga - ebook
Luty 2022 roku. Rosja napada na Ukrainę. Do Polski rusza fala uchodźców. Policjantka z Poznania komisarz Aneta Nowak wraz ze swoim kolega aspirantem Szymonem Turkiem ruszają na granicę by pomagać uciekinierom. Przywożą zebrane przez poznańskich policjantów dary, a w drugą stronę wiozą matki z dziećmi. Jedna z rodzin trafia do mieszkania aspiranta, kolejna do domu rodziców policjantki.
Kilka tygodni później na Autostradzie Wolności w okolicach Buku ginie młoda kobieta. Jej ciało na poboczu znajdują przypadkowi ludzie Nie można jej zidentyfikować, bo nie ma przy sobie żadnych dokumentów. Obrażenia wskazują na potrącenie przez samochód. Jednak nikt nie zgłosił wypadku, nikt też nie zgłosił zaginięcia.
Tymczasem do Poznania przyjeżdża młodsza siostra Ukrainki, której gościny udzielił Szymon Turek. Ale dziewczyna nie dociera na miejsce przeznaczenia. Znika bez śladu. Policjant postanawia ją odnaleźć. Komisarz Nowak nie ma zamiaru przyglądać się biernie prywatnemu śledztwu swojego kolegi. Postanawia mu pomóc. Oboje trafiają na ślad dziewczyny w jednym z poznańskich mieszkań. Szybko okazuje się, że być może to zaginięcie ma coś wspólnego z ciałem znalezionym przy drodze.
Kolejne śledztwo poznańskiej policjantki postawi na jej drodze bezwzględnych ludzi, dla których wojna jest doskonałą okazją do zdobycia szybkich pieniędzy.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2809-7 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przejście graniczne w Dorohusku
Poniedziałek
28 lutego 2022
Godzina 11.55
Auto płynęło pod prąd ludzkiej rzeki. Osobowy mercedes vito jechał najwyżej dziesięć na godzinę, a i tak co chwilę przystawał. Do przejścia granicznego zostały jeszcze może ze dwa kilometry, a oni nie wiedzieli, czy w ogóle jest sens tam się pchać. Przyjechali po ludzi, ale chcieli to załatwić oficjalnie, wpisać się na jakąś listę, zarejestrować… Zresztą oboje nie mieli pojęcia, jak to zrobić. W ogóle nie wiedzieli, czy ktoś ma jakieś pojęcie. Czy ktokolwiek nad tym wszystkim panuje. Ale czy w ogóle można panować nad wojną?
Kierowca, szczupły, nieogolony mężczyzna po czterdziestce, ubrany w kraciastą flanelową koszulę i dżinsy, wcisnął przycisk w radiu, które natychmiast rozświetliło się pomarańczowymi diodami.
– Wiadomości są zaraz – powiedział, jakby chciał się usprawiedliwić przed piegowatą trzydziestolatką, siedzącą na miejscu pasażera. Dziewczyna miała na głowie czarną bejsbolówkę, spod której wystawał koński ogon rudych włosów. Ubrana była w czarny polar i tego samego koloru spodnie bojówki. W skupieniu spoglądała na mijających ich ludzi, starsze kobiety z walizkami, matki z dziećmi na rękach, młode dziewczyny z wózkami, nastolatki prowadzące młodsze rodzeństwo. Gdzieniegdzie pojawiały się wśród nich twarze mężczyzn, stare i pomarszczone. Młodych nie było wcale. Zostali po drugiej stronie.
Podkręcił głośniej radio. Wnętrze auta wypełniła energetyczna muzyka.
Więc przez płonący las przeprowadź mnie,
niech z nieba spadnie na mnie wielki deszcz,
więc przez płonący las przeprowadź mnie,
jak wielka rzeka wpłyń, uratuj mnie…
Słowa piosenki urwały się nagle, zlewając się z dżinglem stacji radiowej. Zaraz po nim serwisantka zaczęła czytać najnowsze informacje:
Nadal toczą się walki wokół Kijowa, ale miasto nie zostało okrążone. Do stolicy Ukrainy można wciąż dojechać od południa i od wschodu. Na południu wojska rosyjskie zajęły Briańsk i Enerhodar. Charków został ostrzelany rakietami, z których przynajmniej kilka trafiło w osiedla mieszkalne, powodując dużą liczbę ofiar wśród cywili…
Dziewczyna wyłączyła radio.
– No co ty! – Kierowca najwyraźniej chciał słuchać.
– Ja pierdolę, nie mogę – odpowiedziała, ścierając łzę z policzka – co za skurwysyny.
– Nie mów tak…
– A jak mam mówić? Przecież te kacapy to militarna potęga. Światowe mocarstwo… Amerykanie powinni pomóc Ukrainie – powiedziała głosem pełnym determinacji. – My powinniśmy im pomóc. Całe NATO! Przecież to dwudziesty pierwszy wiek i do tego Europa. Nie można patrzeć z założonymi rękoma, jak tam ci barbarzyńcy…
– Anetka, ja się z tobą zgadzam. Ale co my możemy zrobić? Możemy… Kurde, nie możemy dalej jechać. Po co my właściwie jedziemy pod samą granicę?
Samochód zatrzymał się kolejny raz. Musieli poczekać, aż tłum trochę się przerzedzi. W oddali, za podążającymi w ich kierunku ludźmi, widać było nieco wolnej przestrzeni. Najprawdopodobniej na samym przejściu musiało się coś zakorkować. Tak już było kilka razy, że fala przepływała, robiło się trochę luźniej, wtedy podjeżdżali kilkadziesiąt metrów, aby po chwili znów utknąć.
– Poczekajmy trochę – powiedziała Aneta, obserwując boczne lusterko. Kierowca spojrzał we wsteczne.
– Ten z volkswagena wymiękł – powiedział ironicznym tonem, gdy oboje zrozumieli, co się dzieje. Jadący za nimi, zderzak w zderzak, facet w starym transporterze na krakowskich numerach otworzył drzwi, stanął na progu i przytrzymując się dachu auta, zaczął coś wykrzykiwać do przechodzących. Naraz w tłumie zrobiło się zamieszanie. Jakaś kobieta z dwójką dzieci zaczęła pchać się w kierunku samochodu. Nie mogła przebrnąć przez ludzką ciżbę, więc mężczyzna zrozumiał, że musi jej pomóc. Wskoczył w tłum, dopchał się do niej i wziął dzieci na ręce. Ona z walizkami i plecakami ruszyła za nim. Dali się ponieść ludzkiej ciżbie i zaraz byli przy drzwiach volkswagena. W chwili, gdy pakował ich do środka, inne kobiety otoczyły go wiankiem. Kręcił głową, coś wyjaśniając. W końcu wpuścił do auta dwie kolejne.
– On nie ma towaru – powiedziała Aneta. – Ma pusty wóz.
– A my przecież nie musimy wieźć wszystkiego na samą granicę – zaproponował Turek nieśmiało, czekając na jej reakcję.
– Szymon, tyle jedziemy, to chyba warto dotrzeć do jakiegoś punktu dystrybucji. Przecież oni tam będą wiedzieli lepiej, komu to wszystko dać.
– Jak komu, Anetka? Popatrz na te dzieciaki, na te kobiety. Przecież my nie wieziemy luksusowych towarów, tylko to, co jest im potrzebne. Otwórzmy drzwi i zacznijmy rozdawać!
Patrzyła to na niego, to na ludzi idących wzdłuż auta. Tłum zaczął się przerzedzać.
– Myślisz, że jak damy im tu to wszystko, to trafi to do kogoś, kto nie potrzebuje? – próbował dalej, ale ona już podjęła decyzję.
– Jak się zrobi luźniej, zjeżdżaj na pobocze – poleciła, a Szymon się uśmiechnął. – Masz rację. – Klepnęła go w ramię.
Przed wyjazdem z Poznania mówiła chłopakom, że dowiezie towar do samej granicy i wszystko trafi do potrzebujących. Nie wiedzieć czemu, uczepiła się tej myśli o granicy. Ale jej kolega miał w sobie więcej mądrości życiowej i umiejętności realistycznego spojrzenia na świat. Tak zawsze było. Ona robiła wiele rzeczy na wariackich papierach, a Szymon Turek, aspirant z Komendy Powiatowej Policji w Szamotułach, lubił robić wszystko powoli i dokładnie.
Gdy zadzwonił do niej drugiego dnia po wybuchu wojny, czuła się kompletnie rozbita. Nie mogła zabrać się do normalnej roboty. Cały czas słuchała wiadomości, na przemian przeklinała i płakała. Turek nie siedział z założonymi rękoma.
– Anetka, słuchaj – zaczął mówić, jak zwykle nieco plącząc się w zeznaniach – bo mój brachol, ten wiesz, co to mieszka w Opalenicy, no Kaziu mu na imię… Ten, co jest ode mnie dwa lata starszy…
– Co z twoim bratem? – rzuciła trochę opryskliwie. Tam wojna, a ten tu z bratem wyjeżdża.
– On ma warsztat samochodowy, ale gada, że nie może sam jechać na granicę, bo ma za dużo roboty. No to ja mu powiadam, że ja pojadę. Ale by się przydał ktoś, kto zna język, bo się człowiek nie dogada.
– Stary, o co ci…
– No to se pomyślałem, że przecież ty gadasz po rusku, nie? No mówiłaś przecież z tymi dziewczynami, co je wtedy uwolniliśmy z tego obozu. Tyś z nimi gadała…
– No tak, mówię po rosyjsku.
– To jakbyś ty pojechała ze mną, to ja bym mógł kierować.
Gdyby był gdzieś w pobliżu, toby mu się rzuciła na szyję. To było właśnie to, czego potrzebowała. Chciała działać, a nie siedzieć u siebie w biurze, w Komendzie Miejskiej Policji w Poznaniu. Podkomisarz Aneta Nowak decyzję, że pojedzie, podjęła w sekundę. Później trochę trwało przekonanie szefa, żeby dał jej kilka dni urlopu.
– Aneta, przecież tam może być cholernie niebezpiecznie – przekonywał inspektor Mariusz Blaszkowski. – Nie wiadomo, co tym ruskim skurwysynom przyjdzie do głowy. Może po Ukrainie pójdą dalej… Nie twierdzę, że zaraz wojna, ale jakieś przypadkowe rakiety na przejściu granicznym. Oni są nieobliczalni. Widziałaś te zniszczone bloki w Charkowie?
– Nic nie mów. Wiesz, że muszę tam jechać – powiedziała to w taki sposób, spoglądając mu w oczy z twardą determinacją, że momentalnie zrozumiał. Nie miał co z nią dyskutować. Musiał jej pozwolić.
A potem wszystko już poszło gładko. Wczoraj rano aspirant Turek wjechał na parking przy Szylinga. W ciągu godziny pracownicy komendy załadowali auto po brzegi tym wszystkim, co udało im się zgromadzić dzień wcześniej, gdy Aneta rozpuściła informacje o zbiórce. Zebrali tyle jedzenia i wody, że nie zmieściło się w tym pożyczonym mercedesie. Ale nadmiarem nikt się nie przejmował. Może za chwilę pojedzie następny transport. Ich samochód załadowano po sufit i mogli ruszać.
– Anetka, tu może być chyba, nie? – Turek zatrzymał się na poboczu.
– Każde miejsce jest dobre – stwierdziła. Założyła grubą narciarską kurtkę i rękawiczki i wyskoczyła z auta. Spotkali się przy tylnych drzwiach. Turek otworzył ostrożnie, żeby nic się nie wysypało z ich pieczołowicie ułożonej konstrukcji. Nie udało się. Na ziemię spadło kilka butelek. Jakieś ręce chwyciły je, ktoś chciał oddać butelkę coli.
– Вот, возьмите – powiedziała Aneta.
– Спаcибо – odpowiedziała kobieta.
Turek rozcinał zgrzewki z napojami i natychmiast rozdawał przechodzącym. Aneta otworzyła karton z wafelkami Prince polo i wkładała w wyciągnięte dłonie. Kobiety i dzieci zatrzymywały się przy ich aucie, a oni podawali, jak leci, wszystko, co tylko mieli na pace. Na szczęście nie brali ze sobą półproduktów, a jedynie to, co można było zjeść niemal od razu. Mieli krojone chleby w folii, sery i paczkowane wędliny, trochę puszek z mielonką mięsną i pasztetami, a do tego środki czystości: pasty do zębów, mydła w płynie i szampony…
Nawet nie zauważyli, kiedy ich samochód był pusty. Zniknął cały towar.
– Co teraz, pani kierowniczko? – zapytał Turek.
– Trzeba by gdzieś te folie i kartony wypieprzyć, żeby zrobić miejsce. – Wskazała na stertę śmieci. Aspirant był przygotowany. Wydobył spod siedzenia foliowy worek i zaczął ładować.
– No to teraz jedziemy po ludzi – powiedział z uśmiechem. – Tylko czy ktoś będzie chciał z nami jechać? – zapytał, chyba raczej sam siebie.
– Zaraz się przekonamy. – Aneta oddarła kawał kartonu, wyciągnęła z kieszeni gruby pisak i napisała cyrylicą „Познань”.
Stanęła obok auta z tabliczką na piersi jak autostopowiczka. Tyle że to ona szukała chętnych do podwózki. – Мы eдем в Познань. Mожем взять с собой восемь человек. Есть желающие поехать с нами? – zachęcała.
Przy aucie pojawiła się kobieta z dwójką dzieci. Mogła być w jej wieku, pociechy na oko ośmio-, dziesięcioletnie.
– Мы хотим поехать с вами. Нам все равно куда. Лишь бы подальше отсюда.
Pół godziny później auto było zapełnione. Dołączyły jeszcze dwie kobiety z trójką dzieciaków. Turek i Aneta poupychali bagaże, gdzie się dało, wypełniając nimi całą wolną przestrzeń.
Nie musieli już jechać do granicy. Wracali do Poznania, choć żadna z uciekinierek nie miała pojęcia, gdzie jest ten Poznań. Pochodziły z Charkowa i niewiele wiedziały o kraju, do którego rzucił je wojenny los.
– A swoją drogą, to czemu one wszystkie mówią po rusku? – zapytał cicho Turek. – W końcu to Ukrainki, nie?
– A swoją drogą, to czemu żeś wziął mnie ze sobą, skoro wiedziałeś, że mówię po rusku, a nie po ukraińsku? – Aneta wzruszyła ramionami i wskoczyła do auta. Odwróciła się zaraz za siebie, uśmiechając się do siedzących z tyłu pasażerów.
– Как самочувствие? Все нормально? – zapytała, ale nikt nie odpowiedział. Wszyscy spali.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji