- nowość
-
W empik go
Ostatnia faza mroku - ebook
Ostatnia faza mroku - ebook
Finałowy tom serii romantasy o rodzinie Carmody.
Ivor Carmody, najstarszy z rodzeństwa i doradca królowej, od zawsze zajmował się głównie rozwiązywaniem problemów. Właśnie dlatego kiedy rodzina królewska z położonego niedaleko miasta prosi o wsparcie, książę postanawia sprawdzić, jakiemu zagrożeniu przyszło stawić czoła sąsiadom.
I już po przekroczeniu granicy Norfolk wpada w sidła ciemności.
Żeby ją pokonać, czarownik zgadza się na współpracę ze Sparrowami, a przede wszystkim z Azarią – tajemniczą, silną księżniczką, uznawaną za przeklętą. Jej historia ciekawi Ivora równie mocno, co zagadka, którą starają się rozwikłać, by przywrócić bezpieczeństwo mieszkańcom. Pytania jednak ciągle się mnożą, a czasu zostaje coraz mniej i nie wiadomo już, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem.
Wkrótce Ivor i Azaria będą musieli wspólnie odnaleźć sposób na odegnanie zła czającego się w Norfolk. I to zanim nadejdzie ostatnia faza mroku. Faza, w której nawet najjaśniejsze światło może zostać zduszone…
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8418-057-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
IVOR
Pierwszym zwiastunem problemów jest ciemniejąca w zadziwiającym tempie okolica, chociaż dopiero dochodzi południe. Początkowo nie zwracam na to zbyt dużej uwagi, skupiając się na tablecie, w którym odhaczam kolejne punkty ze swojej długiej listy zadań do zrobienia, jednak gdy siedzący za kierownicą Ashton komentuje dziwne zjawisko, unoszę w końcu wzrok.
Drugą zapowiedzią kłopotów jest osobliwy dźwięk, który daje się słyszeć naprawdę głośno mimo lecącej w samochodowym radiu muzyki. To jak połączenie potężnej wichury z burzą, gradem i jeszcze czymś, czego nie umiem rozpoznać.
– Coś się dzieje – odzywa się siedząca obok mnie Sandie. W jej głosie daje się wyczuć rzadko spotykaną ekscytację, jakby wizja niebezpieczeństwa była dla niej atrakcyjna. – Lepiej się zatrzymaj, Ashton.
Do mnie także docierają wibracje mocy dochodzące z niedaleka. Wywołują dość niecodzienne uczucia i ciarki wspinające się po kręgosłupie, co jest trzecim znakiem, że coś nie tak. A przecież dopiero niedawno przekroczyliśmy granicę miasta.
– Gdy znajdujemy się w obcym miejscu i zbliża się niebezpieczeństwo, nie zatrzymujemy się, wiedźmo. Oddalamy się jak najprędzej – wyjaśnia spokojnie Caspian zajmujący fotel pasażera z przodu.
Sandie prycha.
– To nie jest obce miejsce. Wychowywałam się tutaj – oznajmia. – I wygląda, jakby coś było nie tak, a my jesteśmy tu właśnie po to, by to sprawdzić, nietoperzu. Prawda, Ivor?
Ich przepychanki i testowanie nawzajem swoich granic powoli zaczynają nam wszystkim działać na nerwy. Jestem pewny, że oboje już wiedzą, kim dla siebie są, a mimo to wampir nie zdjął naszyjnika blokującego więź, a czarownica jakimś sposobem trzyma uczucia na wodzy. Mój wilkołaczy szwagier twierdzi, że jest zbyt uparta, by wykonać pierwszy krok. Ja podejrzewam, że też stworzyła dla siebie podobny amulet.
– Jesteśmy tu po to, żeby poprosić o przysługę i porozmawiać z rodziną królewską o problemach w mieście. Nie po to, żeby się w nie wplątać i dać zabić – odpowiadam.
Caspian odwraca się i patrzy triumfalnie na Sandie, która wystawia mu język. Zaczynam żałować, że zgodziłem się zabrać ich oboje na to spotkanie. Z każdym dniem robią się gorsi. Dziwię się, że Aislinn jakoś trzyma ich w ryzach w swoim oddziale, chociaż… W sumie czy na pewno to robi? Znając moją najmłodszą siostrę, pewnie uważa, że dostarczają jej rozrywki.
– Ale kto mówi o daniu się zabić? – próbuje dalej Sandie. – Po prostu uważam, że przekonanie się na własne oczy, co się dzieje, da nam lepszą perspektywę.
– Zwyczajnie chcesz obić komuś mordę – kwituje cierpko Caspian.
Sandie krzyżuje ręce na piersiach.
– Gdybyś nie odmawiał mi wspólnego sparingu, tchórzu, obiłabym twoją – mówi. – Tymczasem…
W kolejnej chwili ich infantylna potyczka zostaje przerwana, gdy Ashton gwałtownie hamuje, po czym uderzamy w coś z dużym impetem. Pas wbija mi się w klatkę piersiową, aż na moment tracę oddech. Potem klnę głośno, podobnie jak strażnik, a Sandie cicho syczy, kiedy jakaś postać zostaje odrzucona kawałek dalej, prosto w dziwną, czarną mgłę, i znika. Ta mgła właśnie tutaj tak naprawdę się zaczyna; oplata okolicę niczym sieć i zagęszcza się z każdą sekundą.
A my stajemy w połowie w niej zanurzeni.
– Co, do cholery? – mamrocze Ashton. – Nie widziałem nikogo. On wziął się znikąd. I co to w ogóle jest…
– Co to było? – odzywa się w krótkofalówce Alexa prowadząca samochód podążający za nami. – Co się dzieje? Jesteście cali?
– Cali – odpowiada Ashton. – Ale nie mamy pojęcia, co się dzieje. Wysiądę i sprawdzę…
– Nie – przerywam. – Nikt nie wysiada.
Próbuję coś zobaczyć przez gęstniejący mrok i wypatrzeć osobę, w którą uderzyliśmy, lecz nadaremno. Nie dostrzegam żadnego ruchu ani przed nami, ani przy zabudowaniach, które się niedaleko zaczynają. Ich właściwie już prawie nie widać, co niepokoi mnie mocniej. Nie mam pojęcia, jakim cudem ulica za naszymi plecami wygląda normalnie, droga i drzewa są skąpane w popołudniowych promieniach słońca, w czasie gdy kawałek dalej, przed maską auta, rozciąga się… ciemność.
Dostawałem alarmujące raporty na temat tego, co dzieje się u naszych sąsiadów, ale przekonanie się osobiście, że coś tu jest cholernie nie tak, okazuje się czymś zupełnie innym.
– Czy to tutaj normalne? – zwracam się do Sandie.
– Nie – odpiera czarownica.
– Tak, dlatego się tu wychowywała – stwierdza równocześnie Caspian.
Sandie posyła mu poirytowane spojrzenie, lecz nie odpowiada, tylko kontynuuje:
– Wspominałam ci, że w ciągu ostatnich lat czasem działy się różne rzeczy, ale nigdy nie widziałam niczego takiego.
– Różne rzeczy? – wtrąca Ashton.
– Nocne ataki. Zaginięcia. Dużo niewyjaśnionych morderstw – wylicza Sandie. – Ale król zawsze mówił, że odpowiadają za to dzicy zmienni albo opętane czarną magią czarownice. Znajdował winnych i ich karał. To… – Wskazuje na gęstniejący mrok. – To coś nowego.
Dla mnie też. Nowego i naprawdę niedobrego, bo energia tych osnutych mgłą miejsc okazuje się bardzo nieprzyjemna. A chociaż powietrze jest naładowane magią, która aż bije po oczach, na samą myśl, że miałbym ją pochłonąć, robi mi się niedobrze. Czułem już coś podobnego – wtedy, gdy zobaczyłem prawdziwą naturę Justice oraz Justina, tę czarną magię, jaka ich opętała – jednak nie w takim natężeniu. Tamto było nienaturalne, niepokojące i ohydne, przez co nawet ze swoją mocą absorbowania magii w każdej postaci, by się wzmacniać, nie miałem ochoty żywić się niczym, co z tym związane.
Od mrocznej mgły bije… wrogość. Chłód. Żądza mordu.
Zło.
Choć nie nazwałbym siebie tchórzem, mam ochotę uciekać, dopóki będę w stanie poruszać nogami.
– Co robimy? – pyta Ashton. – Mam jechać?
Zastanawiam się parę kolejnych sekund. Nie podoba mi się to wszystko. Mógłbym kazać kilku strażnikom sprawdzić, co się dzieje, ale jest nas zbyt mało i nie wiem, z czym mielibyśmy się zmierzyć.
– Wycofaj się – polecam. – Caspian, zawiadom okolicznych strażników. Sandie, znasz inną drogę?
Czarownica przytakuje.
– Mhm, możemy po prostu pojechać główną. Tylko będzie większy ruch, dlatego kazałam wam skręcić i jechać tymi ulicami, by ominąć korki. No i jeśli wrócimy, to możemy się spóźnić.
– Trudno. Poprowadzisz nas. Bądźcie czujni i gotowi na atak.
Caspian wykonuje telefon, w czasie gdy Ashton przekazuje instrukcje do drugiego auta, które powoli się wycofuje. Potem strażnik sam wrzuca bieg i zamierza ruszyć, lecz kiedy SUV przesuwa się o stopę w tył, silnik nagle gaśnie, a mrok wokół zamyka nas w swoich objęciach. W jednej chwili robi się całkowicie ciemno, jakby słońce zgasło i miało nigdy nie powrócić. Trzeszczenie w krótkofalówce podpowiada, że Alexa stara się nawiązać połączenie, jednak nie mamy czasu odpowiedzieć.
Bo wokół pojawiają się dziesiątki cienistych postaci, które wyciągają ramiona w naszą stronę.
– Co, kurwa… – mamrocze Ashton.
– Tarcza – rzucam natychmiast. – Użyj tarczy, żeby je odepchnąć i spróbuj…
Nim kończę, cienie wskakują na samochód, a przednia szyba rozpryskuje się na setki odłamków. Dociera do nas syk pochodzący z kilkudziesięciu gardeł. Złowrogi, mroczny i zdecydowanie nie z tego świata. Staje się głośniejszy, gdy Ashton odpycha przeciwników swoją tarczą, a ci upadają dokoła, po czym zrywają się ponownie do ataku.
– Wysiadamy – polecam. – Odeprzemy tych skurwieli.
Chociaż nie mam pojęcia, z czym przyjdzie nam walczyć, wyskakuję z samochodu i sięgam po swoje sztylety. Nie jestem pewny, czy kule zrobiłyby coś tym potworom, nie wiem nawet, czy ostrza zadziałają, jednak nie mogę tego roztrząsać, ponieważ przede mną pojawia się już pierwsza postać. Wygląda jak utkany z cienia niski człowiek, który z grymasem na płaskiej twarzy właśnie się na mnie rzuca.
Biorę głęboki wdech i sięgam ku najbliżej znajdującemu się światłu magii, by z niego zaczerpnąć. Kiedy używam swojej mocy, właśnie tak widzę otaczające mnie osoby – niczym małe punkty, które w zależności od potęgi są ciemniejsze lub jaśniejsze. I o ile strażnicy jawią mi się jako małe, jasne kule, z wyróżniającą się bardzo Sandie, a wampirza magia przybiera kolor krwi, o tyle przeciwnicy przede mną wyglądają jak lampy ubrudzone gęstą smołą.
Nie kopiuję więc niczego od nich. Wyciągam niewidzialne macki mojej mocy do Ashtona, dotykam go nimi tylko przez sekundę, a w kolejnej odrzucam potwora przede mną dzięki telekinetycznej tarczy. Nie pomaga to na długo, bo potem już odpieram atak pazurów z lewej i z prawej, gdy pojawia się dwóch następnych przeciwników.
– Nie krwawią! – woła Caspian, wirujący ze swoimi sztyletami parę kroków dalej.
To niedobry znak.
– Czym one są? – odzywa się Ashton.
– Po prostu je, kurwa, zabijcie!
Wykonuję unik, po czym odwracam się i tnę potwora po twarzy. Naprawdę nie pojawia się żadna krew, z rany bucha jedynie czarny dym, który się rozwiewa. Po moim ciosie nie zostaje ślad. Mimo to nacieram ponownie, ostrze wbija się w gardło przeciwnika, co przywołuje nieprzyjemne wspomnienia sprzed paru tygodni. Nie pozwalam im jednak przejąć kontroli, nie tym razem, tylko szarpię nóż, powiększając ranę. Cienisty stwór nawet nie wydaje żadnego dźwięku. I nie jest ani trochę poruszony, ponieważ jego pazury dosięgają mojego policzka.
Wtedy pojawia się krew – moja – a wokół rozlegają się kolejne syki i czuję, że wszystkie potwory zwracają się w tę stronę.
Szlag.
Odpycham znów przeciwnika skopiowaną mocą, a potem robię to z kolejnym i następnym. Obok pojawiają się Caspian, Sandie i dwóch strażników, którzy próbują osłonić mnie przed natarciem, bo najwyraźniej te dziwactwa działają jak rekiny. Zwęszyły moją krew i teraz starają się do mnie dostać, nie zważając na to, że coś stoi im na drodze.
– Lewa, nietoperzu! – woła Sandie.
Caspian tym razem nie zdobywa się na kpiący komentarz, tylko markuje atak z lewej, w czasie gdy czarownica uderza z prawej. Synchronizują swoje ruchy i walczą ramię w ramię, jak przystało na partnerów, ale ja nie skupiam się na nich dłużej, tylko przystępuję do kolejnej próby pokonania napastnika.
To jak taniec śmierci. Dobrze znany, w końcu od dziecka mnie szkolono, dzięki czemu zadaję następne ciosy i dążę do celu. To, że potwór nie krwawi, nie znaczy, że nie może umrzeć. Odcięcie głowy mało kogo nie posłałoby do piachu i chcę sprawdzić, czy teraz pomoże. Dlatego zatracam się w tym, co się dzieje. Odpieram atak, sam do niego przystępuję, robię unik i znów uderzam, jednak przeciwników jest zbyt wielu. Pojawiają się z każdej strony, nie zważają na zadane rany ani na to, ile razy Ashton odrzuca je tarczą, Sandie próbuje mrozić mocą iluzji, a Alexa rozbijać wiązkami emocji. Problem w tym, że nie jest na tyle potężna, by wyrządzić im prawdziwe szkody, jak na przykład zrobiłaby to Cait, za to iluzja zdaje się zupełnie nie działać. Pozostali strażnicy za pomocą magii na razie blokują ofensywę, tyle że jesteśmy w mniejszości i niedługo możemy zostać zmiażdżeni.
Sandie z Caspianem obierają więc nową drogę i wpadają na ten pomysł, co ja, bo po chwili widzę pierwszą cienistą głowę toczącą się po drodze. Zatrzymuje się u stóp czarownicy i rozwiewa niczym dym.
– Tego nie zignorują – rzuca zdyszana Sandie. – Uważaj, następny!
Potworów pojawia się więcej, a mrok otacza nas teraz gęstym całunem. Robi się zimniej, aż oddechy zmieniają się w parę. Choć udaje mi się pokonać dwa stwory dzięki determinacji, no i ostrym sztyletom wzmocnionym przez naszych najlepszych mistrzów stali, to nieprzyjaciół wciąż jest za dużo. Są wszędzie wokół, zupełnie niezmęczeni, regenerują się błyskawicznie i ożywiają za każdym razem, gdy w powietrzu unosi się zapach krwi, w czasie kiedy nasza grupa powoli opada z sił. Nie byliśmy przygotowani na starcie z nieznanym przeciwnikiem, na którego nie działa to, co zwykle.
Pozostaje mi tylko jedno.
– Odwrót! – krzyczę. – Musimy…
Nim kończę, dobiega mnie krzyk Ashtona. Strażnik zostaje wciągnięty między grupę napastników, którzy otaczają go szczelnie, a choć próbuje się bronić, ich pazury orzą jego mundur na torsie i plecach. Na pomoc ruszają mu Alexa i dwoje innych strażników, ale to ja jestem najbliżej, dlatego skaczę w tamtym kierunku. Przebijam się przez te postacie, odpycham je raz za razem, choć skopiowana od Ashtona moc jest już na wyczerpaniu, aż w końcu się do niego dostaję.
Mężczyzna leży na betonie, zakrwawiony, z rozszalałym z bólu spojrzeniem. Wyciągam dłoń, by pomóc mu wstać, dopóki przeciwnicy jeszcze się na nas ponownie nie rzucili, a kiedy strażnik z trudem, wspierając się na mnie, się podnosi, czuję uderzenie w tył głowy i obaj lecimy ponownie na beton.
Kurwa.
Jęk Ashtona zostaje zagłuszony sykiem tych dziwnych i ciasno okrążających nas stworzeń. Jesteśmy odcięci od reszty. Zrywam się więc na nogi, gotowy wyrżnąć nam drogę na zewnątrz. Strażnicy nadal starają się do nas dostać, ktoś coś krzyczy, walka trwa, a ja kolejny raz do niej dołączam, kiedy cienie rzucają się na mnie jeden po drugim. Nie mam czasu na nic innego, tylko defensywę. Muszę bronić Ashtona, który nie daje rady stanąć o własnych siłach. Mamrocze coś bezładnie, w czasie gdy ja odpieram atak, blokuję pazury, wspomagam się tarczą i już wydaje mi się, że zaraz zyskam przewagę, kiedy rozlega się następny krzyk mężczyzny.
Potwory nacierają z drugiej strony i obsiadają go, jakby zamierzały rozszarpać na strzępy. Rzucam się w desperackiej próbie ratunku, bo właśnie zauważam, że jedna z postaci wyciąga wysoko ramię, jak gdyby planowała zadać ostateczny cios. Mimowolnie myślę o zegarku w mojej kieszeni, który nie tak dawno temu spowolnił dla mnie czas. Gdybym wiedział, jak go użyć, miałbym szansę uratować strażnika. Bolesna prawda wygląda jednak tak, że nie rozgryzłem jeszcze do końca tego przedmiotu i uruchamiałem go przypadkiem w chwilach zagrożenia, a teraz tak się nie stało i nie jestem pewny dlaczego. Chcę po niego mimo to sięgnąć, spróbować, nawet jeśli widzę, że może być za późno. Znajduję się już za daleko od Ashtona, odgrodzony od niego innymi przeciwnikami, a ten jeden opuszcza rękę coraz niżej…
Dopóki nagle nie pojawia się z lewej ktoś, kto ją odcina.
Po okolicy roznosi się wtedy dziki, gardłowy wrzask bólu, a dokoła dostrzegam nowe osoby. Przez sekundę mam problem z ogarnięciem, czy to wsparcie, czy kolejni wrogowie, lecz w końcu dociera do mnie, że nadciągnęła pomoc. Ubrani w czerwono-czarne mundury czarownicy rozbijają tłoczące się przy nas cienie, a ostrza sprzymierzeńców świstają w powietrzu.
I zadają rany, które krwawią.
Obserwuję z zaskoczeniem, jak dwóch strażników staje naprzeciwko potworów i atakuje. Mają w dłoniach sztylety, które po zetknięciu ze skórą przeciwników wyrządzają prawdziwą krzywdę. Oprócz czarnego dymu pojawia się też ciemna posoka przypominająca krew.
Jest jej coraz więcej.
– Rozbić ich! – Słyszę wysoki, damski głos. – Chronić księcia!
Patrzę na jasnowłosą kobietę, która przyszła nam na ratunek. Nasze spojrzenia spotykają się na krótki moment, co wystarcza, by wywołać we mnie coś dziwnego. To przez jej oczy, tak intensywnie niebieskie, że oszałamiają mnie na dobre parę sekund, nim nieznajoma odwraca wzrok i rzuca się w wir walki, nie poświęcając mi kolejnej chwili. Robią to inni strażnicy, którzy otaczają mnie szczelnym kokonem.
Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio nazwał mnie, nie prześmiewczo, księciem. I musiał ruszyć mi na ratunek. To dziwna odmiana.
Otrząsam się z zaskoczenia i po prostu obserwuję, jak strażnicy z miasta rozprawiają się z cieniami. W przeciwieństwie do nas wiedzą, z kim mają do czynienia, i skrupulatnie pozbywają się kolejnych przeciwników. Już moment później potwory zaczynają się wycofywać – choć nie wszystkie, bo niektóre zostają, by zmierzyć się z przygotowanymi obrońcami.
I z blondwłosą wojowniczką, która robi właśnie obrót, po czym tnie przeciwnika po szyi. Z rany, prosto na jej twarz, wytryskuje czarna krew, a dziewczyna uśmiecha się, jakby to było najlepsze, co dziś jej się przytrafiło. Nie czeka nawet, by się upewnić, że pokonała stwora. Jest tego tak pewna, że odwraca się do niego plecami i naciera na kolejnego, poruszając się tak szybko i zwinnie, jakby urodziła się z bronią w ręku.
Mordercza, żądna krwi i piekielnie skuteczna… Jest zachwycająca.
A poświata mocy wokół niej wygląda zupełnie inaczej niż wokół kogokolwiek, kogo do tej pory spotkałem. Widzę w niej coś dziwnego, jakieś przebłyski, choć samo światło pozostaje dziwnie mętne. I nachodzi mnie niepokój, którego nie potrafię odegnać. Nie umiem też dokładnie określić, czego dotyczy. Ta dziewczyna po prostu… coś z nią jest nie tak, a ja nie wiem co. Nienawidzę czegoś takiego.
Nie skupiam się jednak na niej dłużej, tylko ruszam do Ashtona, przy którym są już Alexa z Sandie. Obie próbują zatamować krwawienie, ale na marne, bo zadano mu zbyt wiele ran. Na szczęście zaraz przyklęka przy nich jakiś mężczyzna, który błyska uśmiechem do Sandie, a ona go odwzajemnia.
– Van. Jak dobrze cię widzieć – rzuca. – Zrób mu miejsce, Alexa. Jest uzdrowicielem.
Na tę wiadomość oddycham z ulgą, a po upewnieniu się, że oprócz Ashtona nikt nie jest poważnie ranny, odwracam się i znów po prostu patrzę. Blondynka wykańcza ostatniego z przeciwników, nie dając mu nawet szansy na obronę. Jej ruchy są płynne, pełne gracji, ale i siły.
Dociera do mnie jednak, że wiem, co mi w niej nie pasuje. Mimo że pokonała tak wiele stworów, ani razu nie użyła do tego magii. Polegała wyłącznie na sztyletach i swojej sile, choć wyczuwam, że nie jest człowiekiem. Nie do końca. Jej światło… jest inne. Takie przydymione. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, co zaczyna mnie coraz bardziej zastanawiać.
Choć nie tak jak to, co dzieje się sekundę później. Gdy dziewczyna wraża ostrze w szyję stwora, ponownie daje się słyszeć ten dziwny skrzek, po którym nagle dokoła zaczyna robić się jaśniej. Patrzę z niedowierzaniem na to, jak mrok szybko rozprasza się na wszystkie strony, aż ulica zostaje zalana ciepłymi promieniami popołudniowego słońca. Przechodzą mnie dreszcze.
Co tu się, do cholery jasnej, dzieje?
– Książę Carmody – odzywa się jasnowłosa strażniczka, wsuwając do pokrowca na udzie sztylet. Zauważam, że ma na rękojeści jakiś wzór, ale przenoszę spojrzenie na twarz dziewczyny. Lazurowe oczy skupiają się na mnie, a na różowe wargi wypływa cierpki uśmiech, gdy nieznajoma dodaje: – Witamy w Norfolk.ROZDZIAŁ 2
AZARIA
Mało rzeczy w życiu mnie jeszcze niepokoi. Chociaż nie chodzę po tym świecie jakoś bardzo długo, zaledwie dwadzieścia trzy lata, to jako strażniczka, no i córka swoich rodziców, widziałam już sporo. Nie zdziwił mnie więc kolejny atak na terenie miasta. To, że dostaliśmy wezwanie od strażnika księcia Carmody’ego, wywołało zaledwie delikatne zdumienie.
Natomiast fakt, jak uważnie obserwuje mnie ten mężczyzna, kiedy wyciągam do niego dłoń, sprawia, że przeszywają mnie dreszcze.
Nie podoba mi się to.
Normalnie mogłabym uznać za komplement, jak wiele uwagi poświęca mi ktoś o jego pozycji, potędze i wyglądzie, lecz odnoszę wrażenie, że on wcale nie podziwia mojej urody. Ani nie patrzy tak przez to, jak mam na nazwisko. Nie ma też w jego wzroku współczucia ani pogardy.
Czemu więc się tak na mnie skupia?
– Jestem Azaria, dowódczyni oddziałów porządkowych – mówię, próbując nie dać się wytrącić z równowagi. To trudne, bo właśnie chwyta moją ukrytą pod czarną rękawiczką dłoń i zaciska pewnie palce. – I wiem, że mam na twarzy krew. Nie musisz mi się tak przyglądać, książę. Zaraz ją zmyję.
Powinnam ugryźć się w język, ale jego nadmierne zainteresowanie działa mi na nerwy. Nigdy nie byłam dobra w subtelnych aluzjach. W dodatku nieco rozprasza mnie jego zakrwawiona twarz, pokryta kilkoma płytkimi ranami.
– Wybacz, Azario – odpowiada gładko Ivor Carmody. Jego głos jest spokojny, niski i władczy. Niby zwyczajny, ale rozbrzmiewa niczym ostrzeżenie. – To znaczy księżniczko Sparrow, jeśli już zamierzasz być tak oficjalna i ciągle mnie tytułować.
Puszczam go i odsuwam się szybko, jakby mnie oparzył. To dość ironiczne. Jednak właśnie to czuję, gdy koncentruje na mnie niebieskie oczy. Tęczówki są ciemniejsze w środku i jaśniejsze na obwódkach, co stanowi dziwne połączenie. Wiem, że jest absorberem, czyli nie posiada stałej mocy, tylko kopiuje magię od innych, a mimo to odnoszę wrażenie, że właśnie prześwietla mnie na wylot. Moje myśli, ciało i duszę.
Okropne uczucie.
– Zwykle nie zajmuję się ratowaniem książąt w opałach ani witaniem ich w naszym skromnym mieście – rzucam lekko, a on unosi brew na ten komentarz. – Dlatego nie do końca pamiętam, co nakazuje etykieta.
– Więc wyglądam ci na księcia w opałach? – pyta.
Wygląda mi na groźnego mężczyznę, przeciwko któremu wolałabym nie stawać sam na sam do prawdziwej walki. Zanim dotarliśmy na miejsce, mogłam przez parę sekund obserwować jego starcie ze zjawami i… tak – zastanowiłabym się dwa razy, nim weszłabym w drogę komuś, kto tak pewnie jak on dzierży ostrze i porusza się, jakby nic nie było w stanie go powstrzymać. A to tylko do czasu, nim użył magii. Razem z nią… Cholera.
Niektórzy mogliby sądzić, że niesprecyzowany dar oznacza słabość, lecz nic bardziej mylnego. Moim zdaniem jego nieprzewidywalność bywa niebezpieczna, bo nigdy nie wiesz, czego się po takim kimś spodziewać. Za fasadą tego spokojnego, niby zwyczajnego, ciemnowłosego faceta, kryje się świetnie wyszkolony wojownik. Słyszałam mnóstwo historii na jego temat i nie wiem, które są prawdziwe, jednak zdaję sobie sprawę, że lepiej z nim nie zadzierać.
Mimo to naśladuję jego postawę, unoszę brew i odpieram:
– Pięć minut temu wyglądałeś.
– Czy ta czarna krew jest szkodliwa? Może powodować jakieś zaburzenia, na przykład wzroku?
Marszczę nos na nagłą zmianę tematu i dotykam policzka.
– Nie. To nic takie… – Milknę. Dociera do mnie, co zasugerował. Dupek. – Przypomnij mi, to wyślę ci kiedyś nagranie z ulicznego monitoringu i sam ocenisz, jak wyglądałeś.
Jeśli liczyłam, że go wkurzę, to bardzo się myliłam. Carmody pozostaje niewzruszony, jakby nie spodziewał się po mnie niczego innego.
– Doskonały pomysł – komentuje.
Wydaje się wręcz nieznacznie rozbawiony tym, jak łatwo daję się zirytować, co tylko mocniej mnie rozsierdza. Arogancki kutas. Już wiem, czemu mi się tak przyglądał. Musiał słyszeć plotki na mój temat i chciał zobaczyć tę porażkę, którą jestem w oczach wielu osób. Dlatego mnie prowokuje. Pewnie sądzi, że żadne ze mnie zagrożenie, mimo że widział, co potrafię. Sam ma przecież magię, a ja…
Ja jestem przeklęta.
– Księżniczko Sparrow – dodaje po odchrząknięciu – jesteśmy wdzięczni za wsparcie i okazanie pomocy w potrzebie. Dziękujemy, że pojawiłaś się tak szybko i to z dwoma oddziałami.
Kiwam głową. Muszę się uspokoić. Odeślę tego faceta i jego świtę w ręce moich sióstr. One zajmą się całym tym dyplomatycznym gównem, do którego ja nie mam cierpliwości.
– To nasza praca – oznajmiam. – Przykro mi z powodu tego, co was spotkało. Moi ludzie odeskortują was teraz do pałacu, by już nic więcej po drodze wam nie zagroziło.
– Byłoby niefortunnie, gdyby komukolwiek z mojej grupy jeszcze cokolwiek się stało – zgadza się Carmody.
Uśmiecham się.
– Niefortunnie i nieco niezręcznie, biorąc pod uwagę, że król zamierza szukać u was wsparcia.
– Jak widać, nie znalazł go wśród swoich, skoro prosi nas – kwituje książę, czym ponownie wywołuje we mnie złość. – Ale chyba wystarczy uprzejmości. Potrzebujemy transportu dla rannego strażnika i uzdrowiciela, który się nim zajmuje. A do tego drugiego samochodu, bo nasz SUV został zniszczony w tym dziwnym ataku, o którym zdecydowanie będziemy musieli dłużej porozmawiać. Jesteś w stanie kolejny raz przyjść na ratunek księciu w potrzebie, Azario?
Przeszywa mnie dreszcz, kiedy znów używa mojego imienia.
– Postaram się cię zadowolić, książę – odpowiadam kwaśno.
Dopiero potem zdaję sobie sprawę, jak te słowa mogły zabrzmieć. On najwyraźniej od razu to wyłapuje, bo kącik jego ust drga.
– Wspaniale to słyszeć.
Nie mam pojęcia, jak od przepychanki słownej przechodzimy do podtekstów i tego spojrzenia, jakie znów mi posyła. Ignoruję je jednak, udając, że wcale nie powiedziałam niczego głupiego.
– Craig, Edith – odzywam się. – Przyprowadźcie samochody dla księcia i jego ludzi. Zadbajcie też o rannego strażnika. Lilliane, Daphne i Bill, pilnujcie księcia. Jesteście osobiście odpowiedzialni za jego bezpieczeństwo.
Ivor chce protestować, ale ja już wydaję kolejne rozkazy:
– Dwayne, Patton, Inez, Flora, ustawcie się na pozycjach. Reszta niech zbada teren. Wiecie, co robić. Van, co z rannym?
Uzdrowiciel wypuszcza długo powietrze przez usta. Na jego skroniach dostrzegam krople potu.
– Wyliże się.
Właśnie to chciałam usłyszeć. Naprawdę wolałabym, żeby żaden z honorowych gości ojca nie został zamordowany na mojej warcie. To wywołałoby kolejne plotki.
– Świetnie. – Rzucam krótkie spojrzenie czarownicom znajdującym się obok Vana, a choć miałam właśnie wydać ostatnie polecenie, zatrzymuję się. Na moje wargi mimowolnie wypływa pierwszy szczery uśmiech tego dnia. – O bogini.
– Wystarczy Sandie.
Parskam cicho.
– Nie dałaś mi dokończyć. O bogini, znowu ty? Myślałam, że już się ciebie pozbyliśmy, a ty zawsze wracasz. W dodatku znajduję cię w środku rozpierdolu. Typowe.
Sandie podnosi się i podchodzi, wyszczerzając zęby.
– Nie tak typowe jak to, że za większą część rozpierdolu odpowiadasz ty.
Przytulam ją szybko, oddychając głęboko. Tęskniłam. Odkąd wyjechała z kuzynem i zdecydowała, że zostaje w Richmond, naprawdę brakuje mi tu osób, które pomagałyby mi nie zwariować. Ale miasto przestało być bezpieczne, więc to lepiej, że już jej tu nie ma. Gdy nadchodzi mrok, dzieją się straszne rzeczy.
– Znasz mnie – odpowiadam, nagle czując ściskanie w gardle. – Nie pogardzę żadną rozróbą. I… hej, czy ty masz na sobie mundur?
Przyjaciółka wzrusza ramionami.
– Może.
Spoglądam na nią z niedowierzaniem.
– Dołączyłaś do oddziałów w Richmond? Mrugnij dwa razy, jeśli cię zmusili.
Zaczyna się śmiać, a wtedy dobiega nas niezbyt dyskretne odchrząknięcie.
– Opowiesz mi o tym w drodze – uzupełniam, patrząc wymownie na Carmody’ego. – Nie wybaczyłabym sobie, gdyby książę się przeziębił na mojej warcie, a już ma chyba problem z gardłem.
Tym komentarzem zarabiam na tak chłodne spojrzenie, że aż się wzdrygam. Na szczęście Craig i Edith podjeżdżają właśnie naszymi samochodami, które zostawiliśmy za mgłą, gdy jeszcze się tu unosiła, dzięki czemu nie muszę niczego naprawiać. I właściwie to nie chcę. Z jakiegoś powodu czuję, że powinnam trzymać się z daleka od tego mężczyzny.
A że wiem, co się dzieje, kiedy ignoruję swoje przeczucia, tym razem nie zamierzam tego robić. Muszę unikać Ivora Carmody’ego, którego wzrok znowu przewierca mnie na wskroś, gdy ruszamy już samochodami w kierunku miasta.
Zupełnie jakby wiedział o mnie coś, czego nie powinien, lub zamierzał to dopiero odkryć.
Nasze pojawienie się wywołuje spore zamieszanie na pałacowym dziedzińcu. Chociaż zgłosiłam, co się wydarzyło, i przekazałam, że wszystko w porządku, czekają na nas czterej uzdrowiciele, a do tego wszystkie siódemki, na których czele stoi obrońca wraz z moją starszą siostrą. Wizyta księcia z Richmond cieszy się także zainteresowaniem postronnych osób, dlatego za czarnym ogrodzeniem dostrzegam gromadzących się gapiów. Są bardzo ciekawi gościa, który po postawieniu stopy na bruku spogląda w ich kierunku.
Chyba ma się za jakąś gwiazdę, zupełnie jak moje siostry, ponieważ posyła tłumowi uśmiech i unosi dłoń. Całkowicie żałosne okazuje się jednak to, że wywołuje tym piski oraz jakieś okrzyki. Wiem, że ludzie z zaangażowaniem śledzą życie rodzin królewskich, więc właściwie nie powinno mnie to dziwić. Sama staram się od tego odcinać, w czym pomaga moja renoma przeklętej czarownicy.
Do mnie nikt nie macha.
– Może rozdaj autografy? – kpi Sandie, wyskakując z samochodu.
Carmody poprawia płaszcz.
– Nie mamy na to czasu.
Prycham pod nosem, na co zerka w moją stronę.
– Mówiłaś coś, Azario? – pyta uprzejmie.
– Tylko „do widzenia” – odpieram, skłaniając nieznacznie głowę. – Moje zadanie wykonane, więc przekazuję cię w najlepsze ręce, książę. Moje siostry zadbają o odpowiednie ugoszczenie cię.
Na czole mężczyzny pojawia się zmarszczka.
– Nie będziesz obecna na spotkaniu?
– Nie chodzę na takie spotkania, mam robotę – mówię. Potem odwracam się do Sandie. – Dobrze było cię zobaczyć. Ben też się ucieszył, że wpadasz.
Sandie odchrząkuje, a przy jej boku pojawia się nagle bezszelestnie wysoki, brązowowłosy, blady mężczyzna. Wampir.
– Kim jest Ben? – wtrąca.
– Nie twoja sprawa – odpowiada Sandie.
W tym czasie dociera do nas już Arlaine i posyła swój wyćwiczony uśmiech Carmody’emu, odrzucając długi, jasny warkocz na plecy. Towarzyszy jej milczący obrońca.
– Książę Carmody – odzywa się. – Witaj na dworze króla Norfolk. Jestem Arlaine, a to Corlen, nasz obrońca.
Czarownik wymienia uścisk dłoni z Corlenem, po czym zwraca się do mojej siostry i ujmuje jej rękę. Mam ochotę przewrócić oczami, gdy widzę, jak składa pocałunek na jej skórze. Ze mną się tak nie witał, dupek. Ale po co by miał? Jestem strażniczką w podrzędnym oddziale, a Ara to następczyni tronu.
– Dotarły do nas wieści o ataku. Wszystko w porządku? – dopytuje siostra. – Widzę, że jesteś ranny, potrzebujesz uzdrowiciela?
Carmody kręci głową.
– To tylko zadrapania, już się zaleczyły. Dowódczyni oddziałów porządkowych na całe szczęście była w pobliżu.
Wyczuwam w tych słowach drugie dno, jakby myślał nad tym, czy specjalnie nie napuściliśmy na niego tych zjaw. I znowu mnie to wkurza, bo facet nie ma pojęcia o tym, od jak dawna mierzymy się z tym zagrożeniem i że nigdy nie robilibyśmy sobie z niego przynęty, by pokazać, jak poważnie tu jest. Nie zdaje sobie sprawy, jak zaryzykowałam, wchodząc dla niego w tę przeklętą mgłę. Nim jednak otwieram usta, Ara zwraca się w moją stronę, zapewne spodziewając się komentarza:
– Azz, masz krew na warkoczu.
– Ciebie też wspaniale widzieć, Ara – odpieram. – Zdam raport wieczorem…
– Odśwież się – wchodzi mi w słowo – i odeślij oddziały, żeby monitorowały z innymi granice, a później dołącz do nas w sali konferencyjnej.
Prostuję się.
– Coś się stało? To znaczy coś więcej niż atak na naszych gości?
– Nie – uspokaja. – Po prostu ojciec chce, żebyśmy wszystkie były obecne na spotkaniu.
Nie podoba mi się to. On nigdy mnie tam nie chce.
– Mam wartę – protestuję. – Streścicie mi…
– To jego rozkaz – ucina sztywno Arlaine. Następnie rozpływa się w uśmiechu i zwraca do Carmody’ego: – Młodsze rodzeństwo. – Wzdycha. – Pewnie to rozumiesz.
Ivor rzuca mi krótkie spojrzenie, na co zaciskam zęby.
– Jak najbardziej – przyznaje. – Wskażesz mi i moim ludziom, gdzie my także możemy się odświeżyć po ataku?
– Oczywiście. – Arlaine pstryka palcami. – Moje strażniczki zaprowadzą twoich towarzyszy do domu gościnnego. Jeśli będziecie czegokolwiek potrzebować, zgłoście to personelowi. I proszę, czujcie się jak… – jej wzrok pada na stojącego obok Sandie wampira, a wtedy szare oczy stają się zimne niczym stal – …u siebie.
Carmody uśmiecha się uprzejmie, jak kolejny facet oczarowany wdziękiem najstarszej z sióstr Sparrow. Czego nie mówić o Arlaine, wzbudza zaufanie w każdej osobie, jest niesamowitą aktorką, no i poraża urodą. Naprawdę niewiele osób opiera się jej urokowi, a książę z Richmond to tylko następny mężczyzna, który wpadnie w jej sidła, jeśli nie będzie uważny.
Ale to mnie zupełnie nie obchodzi.
– Dziękuję, księżniczko Sparrow.
– Proszę, mów mi Ara – odpowiada siostra. – I chodź ze mną. Ja zaprowadzę cię osobiście do miejsca, gdzie odpoczniesz chwilę przed spotkaniem.
Potem łapie go pod ramię. Ruszają razem do drzwi, a za nimi podążają strażnicy księcia, z wyjątkiem tego odesłanego przeze mnie do lecznicy. Jedynie Sandie waha się parę sekund.
– Już pamiętam, czemu cię nie odwiedzam – rzuca. – Jak myślisz, kiedy będzie próbowała wpakować mu się do łóżka? Teraz czy poczeka chociaż na czas po spotkaniu?
– I teraz, i później. – Potrząsam głową. – Zresztą, co za różnica? Jeśli będzie na tyle głupi, by nabrać się na jej sztuczki, to jego problem.
Sandie śmieje się cicho.
– Więcej wiary, Azz. Myślisz, że służyłabym radami i swoją wiedzą komuś, kto jest idiotą?
– Nie. Przecież nigdy nie zgodziłaś się dołączyć do oddziałów mojego ojca – mówię, nim gryzę się w język.
Rozglądam się szybko, by nabrać pewności, że nikt mnie nie słyszał. Naprawdę powinnam myśleć, zanim powiem coś na głos.
– No właśnie. – Zerka w stronę oddalających się osób, akurat gdy tamten wampir odwraca się w naszym kierunku. – Powinnam iść.
Przesuwam między nimi spojrzeniem.
– A nie chcesz mi czegoś powiedzieć? – pytam.
Kręci głową.
– Jedynie tyle, że więź przeznaczenia to jedno wielkie bagno, Azz. Masz szczęście, że nigdy nie będziesz musiała się z nią męczyć.
Przewracam oczami, nawet jeśli w środku czuję dziwne ukłucie. Bo skoro nigdy nie poczuję więzi przeznaczenia, skąd będę wiedzieć, że to serio lepiej? Żeby coś ocenić, należy najpierw tego doświadczyć i to poznać. A mnie to nie będzie dane, tak jak śmiertelnikom, mimo że tak naprawdę nie jestem jedną z nich.
Otrząsam się jednak z myśli, bo napotykam właśnie spojrzenie Carmody’ego. Wchodzi do pałacu z moją siostrą u boku i zerka na mnie ostatni raz z tą swoją nieprzeniknioną miną. A chociaż bardzo tego nie chcę, biorę głęboki wdech, po czym ruszam w stronę wielkich, mosiężnych drzwi prowadzących do środka.
Wzdrygam się, gdy wartownicy je za mną zamykają. Mam poważne obawy co do tego spotkania i czuję, że okażą się uzasadnione.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantasyWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...39,99 zł39,99 zł
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantasyChirurg, zmuszony do porzucenia swej sztuki i zostania żołnierzem w najbardziej brutalnej wojnie od niepamiętnuch czasów. Skrytobójca, morderca, który płacze, kiedy zabija. Oszust, młoda kobieta, skrywajaca za płaszczem z kłamstw ...EBOOK
44,25 zł 55,35
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK39,99 zł
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantasyWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...39,99 zł39,99 zł
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: FantasyWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...39,99 złEBOOK39,99 zł