- W empik go
Ostatnia miłość. Romans pornograficzny dla młodzieży i rodziców - ebook
Ostatnia miłość. Romans pornograficzny dla młodzieży i rodziców - ebook
ONA jako nastoletnia uczennica zakochała się w jego książkach.
ON miał właśnie obchodzić srebrne wesele z czwartą żoną.
ONA w dniu swoich 18. urodzin postanowiła do niego napisać.
ON odpisał jej bardzo uprzejmie.
ONA napisała ponownie, że jest on wszystkim, czego ona chce od życia.
ON odpisał, że jest od niej 40 lat starszym alkoholikiem i socjopatą.
ONA wyznaje, że go kocha, i że pragnie spotkać się z nim.
ON wyjeżdża po nią na dworzec, aby go zobaczyła i zrozumiała swoją pomyłkę.
Reszta to już historia.
Miłości.
Wielkiej Miłości.
Ostatniej Miłości.
Wiecie, jak spędzamy z Emilką czas, kiedy się spotykamy? Owszem, rozbieramy się do naga. Tak, idziemy do łóżka. A potem przyklejamy się do siebie całym ciałem i tak objęci leżymy godzinami. Czasem rozmawiamy, czasem tylko wpatrujemy się w swoje twarze i głaskamy je. Samotność dalej wrzeszczy na nas zza okna, ale w tych chwilach nie ma do nas dostępu. A kiedy się żegnamy na dworcach, nasza rozpacz, gdyby ją zmierzyć fizycznie, zmiażdżyłaby miasto.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-150-6 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chciałabym jednoznacznie oświadczyć, że książka ta jest powieścią dwojga pisarzy – to nie są ewokacje „posiwiałego libertyna”. Zarówno Emilka, jak i Jaśnie Pan Artysta są bohaterami powieści, a nie rzeczywistymi potworami spacerującymi między Wami po ojczystej ziemi. Im bardziej wydaje Ci się, drogi Czytelniku, że „tak musiało być”, tym większy nasz sukces w narracyjnym zerwaniu iluzji fikcji.
Podkreślam: żaden rodzic nie ucierpiał podczas pisania tej powieści.
Jadwiga Bogusławska
Wszystkie postacie zostały stworzone mocą pisarskiej wyobraźni i nie mają, bo mieć nie mogą, odpowiedników w życiu realnym.
Książkę tę dedykuję pamięci mojego ojca, Wojciecha Seippa.
Jerzy Seipp
Artysta to taki facet, który – jeśli tylko nie mówisz o nim – wcale cię nie słucha.
Marlon Brando
JEJ PIOSENKA:
Pidżama Porno, Każdy nowy dzień rodzi nowe paranoje
Dzika, dzika młodość,
Moja wielka niewiadoma.
Zostawiłem za sobą las pachnący,
Mam jałowe nozdrza x3
Nadeszły tu śmiertelne czasy,
Do gardeł rusza sfora.
Nie ma dziś i nie ma jutro.
Nawet wiatr taki sam jak wczoraj x2
Nawet wiatr taki sam jak wczoraj wieje koło nosa.
Każdy nowy dzień rodzi nowe paranoje x4
Nie jestem tym, który zwątpił,
I tchórzem, co się poddał.
Nie jestem buntownikiem,
Choć niewiele mi się tu podoba x3
Krzyczy głowa.
Każdy nowy dzień rodzi nowe paranoje x4
Dzika, dzika młodość,
Moja wielka niewiadoma.
Zostawiłem za sobą las pachnący.
Mam jałowe nozdrza x3
To nie mój krzyk na skrzyżowaniu dziś poraża miasto.
To nie mój krzyk.
Ostatnio krzyczę rzadko,
Ostatnio krzyczę rzadko,
Ostatnio krzyczę rzadko, krzyczę.
Dotykam swoimi wargami, dotykam ust x4
Dotykam ust fujary x4
JEGO PIOSENKA:
Yanko, Pijany i prawdziwy
Nie byłem nigdy w Arizonie
Nie byłem wierny mojej żonie
Nie byłem chytry ani chciwy
Byłem pijany i prawdziwy
Kurwa jego mać! Kurwa mać! x4
Nie jestem piękny i bogaty
Nie jestem więźniem aprobaty
Nie jestem martwy ani żywy
Jestem pijany i prawdziwy
Kurwa jego mać! Kurwa mać! x4
Nie będę kochać, chociaż chciałem
Nie będę duchem ani ciałem
Nie będę sędzią sprawiedliwym
Będę pijany i prawdziwy
Kurwa jego mać! Kurwa mać! x5
Kurwa mać! x2
Kurwa jego mać! Kurwa mać! x2
------------------------------------------------------------------------
Słowa i muzyka: Krzysztof Grabowski
Słowa i muzyka: Dariusz ParaszczukKRÓTKA DYGRESJA ZAMIAST WSTĘPU
Kiedy widzicie Państwo pięćdziesięciolatka całującego się z osiemnastoletnią dziewczyną, nie wypierajcie się, że pierwsza myśl, jaka przychodzi Wam do głowy, to pieniądze. Żaden inny katalizator – Waszym zdaniem – nie ma prawa wpływać na taką relację. Sztuka? Intelekt? Weź, spadaj.
Poznałem Emilkę, przepiwszy najpierw wszystko, co miałem do przepicia, a to, że wciąż jechałem na Wyborowej i winiaku zamiast Boryga i tektury, zawdzięczałem jedynie Miłości Wiernej i Wybaczającej, która nigdy nie była małostkowa i wiedziała, że Artysta może czasami zarobić, ale potrzebuje do tego osobnego szczęścia, niemającego nic wspólnego z jakością jego stworzenia.
Przyznaję się bez bicia, że kiedy z Emilką miziamy się na dworcach czy w tramwaju, Wasze pomieszane, pełne odrazy spojrzenia szukające policjanta, żeby zrobił z nami porządek, sprawiają mi wciąż kupę radości:
„Spytaj milicjanta, on ci prawdę powie!
Spytaj milicjanta, on ci wskaże drogę!” (Dezerter)
Ale to tylko połowa przyjemności. Seippowie są od pokoleń tak głęboko katolicką rodziną – mam w herbarzu księży, zakonnice, mój własny ojciec konferował z prymasami – że gdy ktoś próbuje mnie prześcignąć, że niby jest lepszym katolikiem ode mnie, wystawiam wtedy zaciśniętą pięść i oświadczam: „Nawet żebyś się zesrał jak ta haŝkowska sójka, to mi nie podskoczysz”. Bo ja swój katolicyzm mam wpojony krwią: żebym przypadkiem nie zbłądził, ojciec tak mnie bił, że krew bryzgała po ścianach, na głowie miewałem strupy, a czasami też nie mogłem siedzieć w szkolnej ławie („Seipp! Czego się tak wiercisz?”).
Jak już byłem dorosły i złamałem rękę, doktor nie mógł się nadziwić: „Pan nawet nie wie, ile katolicyzmu odkryłem w pana szpiku!”. Panna, która robiła mi pedicure, doznała objawienia, zebrała moje obcięte paznokcie jako relikwie i dzisiaj jest znaną stygmatyczką. Kiedy chciałem zostać barmanem i oddałem kał do badania – lekarz wyszedł z laboratorium i klękając przede mną, obwieścił na całą przychodnię: „Oto święty człowiek!”. Ja z kolei w studenckich czasach sparafrazowałem znany wierszyk na użytek nocnych rozmów Polaków:
Są w mej duszy rachunki krzywd,
Obca dłoń ich też nie przekreśli,
Ale krwi nie zachowa nikt:
Wytoczę ją z waszej piersi i pieśni!
Kiedy okazało się, że Emilka pochodzi z ultrakatolickiej rodziny i zabraniają jej mnie kochać – przyznaję, zagościł na mych ustach banan od ucha do ucha. To wtedy wpadłem na pomysł skomponowania tej książki z naszej korespondencji, a felieton Dowód ontologiczny na istnienie Twoich Majtek jako bytu koniecznego uważam za jeden z najlepszych tekstów, jakie napisałem w ostatnim czasie. Baw się dobrze, mój Czytelniku, a jeżeli coś kogoś w tej książce obrazi – to znaczy, że warto było ją napisać.
4-10-2012
Zacznę od tego, że Pańską twórczość poznałam, mając lat czternaście i szersze pojęcie o świecie obserwowanym przez okno pochłanianej literatury niż o życiu samym w sobie. Natrafiłam na Angielkę zupełnie przez przypadek, w małej księgarni. A jednak z jakiegoś nie w pełni zrozumiałego powodu stała się jedną z najważniejszych książek w moim życiu, czytaną dziesiątki razy i wraz z latami coraz lepiej rozumianą.
Dopiero niedawno wpadłam na pomysł przeszukania internetu w poszukiwaniu innych Pana książek i tak trafiłam na stronę www.seipp.pl. Wyjątkowo zaciekawiły mnie Pana filmy, zapewne w dużej mierze dzięki niesamowicie obrazowym opisom dotyczącym ich powstawania. Skłoniły mnie one do refleksji nad moim pokoleniem, w którym intelekt i szeroko rozumiana erudycja są zdegradowane do roli szpanerskiej ozdoby. Nie mam pojęcia, jak było „wtedy”, bo mój świat nie nauczył mnie tak czuć, tak przeżywać. A ja, również w imieniu całego pokolenia, ze wstydem zauważam, że jesteśmy po prostu tępymi głupcami, których zainteresowanie kulturą i sztuką pozostaje na poziomie troglodytów.
Kończąc ten marny wywód – piszę z pytaniem o Animację. Czy istnieje możliwość obejrzenia filmu? Jeśli tak, to gdzie go szukać?
Z poważaniem
Emilia Tomaszewska
------------------------------------------------------------------------
Borygo – samochodowy płyn chłodzący; tektura – tutaj: denaturat
Słowa: Krzysztof Grabowski; muzyka: Robert Matera
„Sójka pozostanie sójką, choćby redaktor »Świata Zwierząt« z tego wszystkiego zesrał się w portki” – Jarosław Haŝek, Przygody dobrego wojaka Szwejka, tłumaczenie: Paweł Hulka-Laskowski
Parafraza wiersza Władysława Broniewskiego Bagnet na broń!DYGRESJA I Teoria chaosu
TO, co się stało z moim życiem 1 listopada 2012 roku, aż się prosi o analizę przyczyn, które do tego doprowadziły, zwłaszcza u takiego wielbiciela teorii chaosu jak ja. Uważam, że muszę się cofnąć aż do kwietnia roku 1988: dwadzieścia cztery lata temu! Ojciec Emilki, porządny katolik, spokojnie walił konia w Szczecinie i smarkaczowi nawet do głowy nie przyszło, że za sześć lat z jego spermy narodzi się Cud Prawdziwy i Miłość Ostateczna. A tysiąc dwieście pięćdziesiąt kilometrów dalej, w Londynie, osiem lat od niego starszy i zadowolony z siebie Artysta dostawał właśnie pierwszą lekcję dorosłości: Wielka Miłość wyrwała mi serce gołymi rękami, gdy stwierdziła, że odchodzi i zabiera ze sobą nie tylko majtki i telewizor, ale także naszą czteroletnią córeczkę, czyli Tatusiowy Skarb, jakżeby inaczej.
Próbowałem zapić się na śmierć, ale nie udało się – z Anglii spłynęła na mnie łaska Miłości Wiernej i Wybaczającej. Skończyło się na tym, że obezwładniony przez delirki, kończynami trzepiący o podłogę i obłażony przez wyimaginowane robactwo, błagałem ją, żeby mnie ratowała. Miałem szczęście, że nie była matką Polką, której ksiądz wbił do głowy, że „powinna dźwigać swój krzyż”. Wtedy zdechłbym w trymiga. Za to Miłość Wierna twardo zostawiała mnie sam na sam z demonami, powtarzając ze łzami w oczach: „Wrócę, jak zaczniesz się leczyć”.
Uczciwie komunikuję, że naprawdę chciałem umrzeć – półtora litra wódki na dobę, dzień w dzień, powinno przecież załatwić sprawę – ale miłość okazała się silniejsza. Narodziny naszego syna też pewnie pozbawiły mnie determinacji. We wrześniu 1993 roku żona zawiozła mnie do przychodni odwykowej i tak rozpocząłem drugie życie. Emilki wciąż jeszcze nie było na świecie, nie dokonało się nawet owo słynne „napoczęcie”.
Angielkę zacząłem pisać dwa lata później, kiedy trafiło mnie w końcu kłonicą w łeb za przyczyną prostego tekstu modlitwy franciszkańskiej (cytuję skrót): „O Panie, spraw, abyśmy mogli nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać; nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć; nie tyle szukać miłości, co kochać”. Nagle inaczej spojrzałem na siebie, rodzinę, swoje życie. Zmieniłem się. Nie chciałem już być tym „złym”. Zapragnąłem się nawrócić. O tym, myślałem, jest Angielka. Nieprawda, jak się dowiem później od czytelników. Jest to powieść o bezgranicznej samotności.
Bo popadłem w potworną depresję. Oglądałem życie tego „dobrego” jak kogoś obcego. Nic nie czułem: miłość umarła? Alkoholu bałem się jak ognia, bo wiedziałem, że wtedy będę bić syna, cudów nie ma. Byłem już taki „dobry”, że – o zgrozo! – dogadałem się nawet ze swoim ojcem! Czyli to miało być to moje trzeźwe życie? Jeszcze dzień–dwa i będę nucił z tatusiem w kościółku: „o szczęście niepojęte, Bóg sam odwiedza mnie”? Postanowiłem walczyć.
Pić nie chciałem, zdecydowałem się za to na „szukanie miłości”. Trwało wiele lat, i wychodziłem z tych prób raczej poturbowany, ale pewnie większość moich kobiet doznała jeszcze gorszego rozczarowania. Okazało się, że bez miłości kochać się już nie umiem i nie chcę. W domu wciąż byłem „dobry”, dzieci rosły zdrowo, tata nie pił – czegóż chcieć więcej od życia?
W 2004 roku wydałem w końcu Angielkę – Emilka skończyła właśnie dziesięć lat. Idąc za ciosem, napisałem Królewnę. Tu już nie bawiłem się w półśrodki. To JEST powieść o miłości wielkiej i ostatecznej, takiej poza śmierć i grób. „Z Bogiem i choćby mimo Boga!”. Prawdziwej, niepohamowanej, nieuznającej odpowiedzialności, wstydu, szacunku czy myślenia o przyszłości. Lecz kiedy zacząłem rozmawiać z czytelnikami na temat Królewny, znowu okazało się, że książka nie jest dokładnie o tym, o czym myślałem. Że to jest powieść o Marzeniu o takiej miłości. O które trzeba walczyć i za które należy zapłacić każdą cenę. Każdą. O moim własnym Marzeniu.
Bo mijały lata – umarł mój ojciec, umarła matka. Umarła młodsza siostra. Ja byłem coraz starszy, coraz bardziej siwy, trzeźwy i przerażony, że moje Marzenie się nie spełni, bo też zbliżam się do wykopanego już dla mnie grobu. Z tego strachu zacząłem o nim głośno mówić. Żona wyśmiała mnie, nazywając obleśnym grubasem. Dorosły syn wzniósł się na wyżyny ironii i sarkazmu, wreszcie postawił mnie przed lustrem i wytłumaczył: „Tata, ty już nie możesz spodobać się młodej dziewczynie, zrozum to wreszcie”. Przyjaciele radzili kurwy. I tak w końcu wszyscy razem przekonali mnie. Że to już koniec. Że to się nie wydarzy. Nigdy. Nigdy. Nigdy. Pewnie nie wiedzieli, co sprawili swoimi kpinami: bez mojego Marzenia odechciało mi się żyć.
Wiedziałem, że ani nie wejdę pod pociąg jak Stachura, ani nie zawinę sobie plastikowej torby na głowie jak Kosiński. Moja śp. Mamusia miała za to powiedzenie: „Jak ginąć, to z hukiem, jak spadać, to z wysokiego konia!”. Wypić półtora litra, narozrabiać, a potem się nie obudzić – to było coś dla mnie. W listopadzie 2010 roku, po ponad siedemnastu latach trzeźwości, wszedłem do sklepu i kupiłem flaszkę. Tak rozpocząłem swoje trzecie życie – Emilka w tym momencie już czyta Angielkę, raz za razem, od deski do deski.
O Marzeniu przestałem myśleć. Zachlewałem je tak ostro, że faktycznie stało się niepotrzebne.
6-10-2012
Kochana Emilko, twój mail nie tylko zachwycił mnie – wręcz zburzył mój chwilowy spokój. W swoim pracowitym życiu znałem tylko jedną Emilię: mówiłem do niej „babciu”. Dzisiaj dla mnie jesteś wyjątkowa już z powodu samego imienia, przepięknego.
Bardzo chciałbym napisać ci coś mądrego o wrażliwości i wynikającej z niej potrzebie „czegoś więcej” od życia, niż proponuje nam zastany świat. Ale zdeletowałem już dwa akapity, bo w korespondencji nie chcę wzbudzać w tobie jeszcze większego niepokoju. Dużo czytasz, więc wszystkiego dowiesz się sama, po kolei, na spokojnie. Pamiętaj tylko, żeby swoje życie kochać.
Gdybym był młodszy, chętnie zapytałbym cię, czy jesteś z Warszawy, ale potem wstydziłbym się sam przed sobą przez całą bezsenną noc. W każdym razie Animacji nie da się na razie obejrzeć prywatnie, chyba że masz dostęp do projektora szesnaście milimetrów, wtedy teoretycznie można by zorganizować pokaz, wymyślając najpierw jakieś hasło, np.: dla biednych psów, koników czy szerzenia kultury wśród młodzieży.
A już całkowicie serio, ciekawi mnie, czym się zajmujesz z tak obudzoną świadomością?
Pozdrawiam serdecznie.
Jerzy
PS Mam nadzieję, że nie dotknąłem cię, pisząc per „ty”. Często spotykam się z młodzieżą i pierwsze, o co proszę, to żeby nie mówili do mnie per „pan”. Czuję się wtedy jeszcze starszy.
Dziękuję bardzo za szybką i – będę szczera – mało spodziewaną odpowiedź. W kwestii imienia – obecnie potrafię je już lubić, choć mając dziesięć lat, zapewne bym w to nie uwierzyła. Tak się zdarzyło, że właśnie temu imieniu zawdzięczam to, kim jestem – i to, kim nie jestem.
Już jako dziewięciolatka miałam bardzo silny charakter, cechy przywódcze i nieokiełznaną wyobraźnię. Ale gimnazjaliści raczej nie przejmują się konsekwencjami brania na celownik małej dziewczynki o dziwnym, „innym” imieniu. I tak właśnie, uciekając przed ich uwagą, zwróciłam się do świata, który oferował zarówno izolację, jak i niezliczone możliwości przeżywania – świata książek. Historia zapewne nieszczególnie oryginalna. Sumując mój kilkuletni pobyt poza rzeczywistością – zyskałam namiastkę intelektu i widmo „czegoś głębszego”, w czego istnienie z czasem zaczęłam mocno powątpiewać, podobnie jak w istnienie Boga i życzliwość ludzi (tak, zdaję sobie sprawę z wkradającego się patosu, ale postanawiam zrzucić to na karb moich rodzących się w olbrzymich bólach zdolności pisarskich). Do strat z kolei można zaliczyć wszystkich przyjaciół, urodę i zdolność do naturalnych interakcji międzyludzkich. Wszystko to dzisiaj staram się odbudować, wciąż zadając sobie pytanie, czy to ma być ten świat, o którym czytałam.
Przyznam się tutaj od razu do iście młodzieńczej dekadencji. Walczę z nią, walczę, ale z tego co słyszałam, kolejnym etapem po niej jest już tylko podszyty frustracją cynizm. Mam osiemnaście lat – tak, haniebnie wydało się, jak młoda jestem – i chociaż cynizm przychodzi mi wyjątkowo naturalnie, to w oczach ludzi starszych ode mnie muszę wyglądać śmiesznie. Jak dziecko próbujące udowodnić dorosłym dookoła, że też jest dorosłe, lub jakbym śmiała twierdzić, że wiem coś o życiu.
W związku z Warszawą – nie, moja rodzina pochodzi z Wilna, od kilku pokoleń mieszka w Szczecinie. A szkoda, bo na warszawskim uniwersytecie znajduje się mój wymarzony kierunek studiów – dziennikarstwo, na które będę starała się dostać, choć rodzice próbują mi uświadomić, że nie mam absolutnie żadnych szans na samodzielne życie w stolicy. Mój wiek jest dla nich powodem do twierdzenia, że chcieliby mieć jeszcze życie przed sobą, dla mnie jest raczej kwestią lekkiego upokorzenia – mam wrażenie, że podcina mi skrzydła, które nawet nie zdążyły wyrosnąć. Chciałabym podróżować po świecie zamiast ciągle się uczyć, do czego nie mam wystarczająco dużo ambicji. To chyba przekonanie, że tylko gdzieś daleko może się coś wydarzyć.
Chciałabym mieć już czterdzieści lat, własne mieszkanie i kilka kotów. Zaszyć się w domu po przeżyciu wszystkich zbędnych pierwszych razów oraz kryzysów egzystencjalnych i pisać powolutku powieści, które czytać będzie jedynie małe grono dziwnych osób, a filisteria tego świata nie zauważy zupełnie.
Tak, wiem, jak to naiwnie brzmi, powrócę więc do twojej książki. Opisane są w niej dzieje rodziny i spoczywającej na niej klątwy. Pewnego dnia, tłumacząc sobie metaforę tego wątku, doszłam do wniosku, że klątwa dotyczy chyba i mojej familii. Od czterech pokoleń (bo o tylu wiem i znam charaktery) nad pierworodnymi dziećmi ciąży znamię pewnego typu sukinsynizmu, który dotyka na przemian córki i synów. Ja sama jestem ostatnim przedstawicielem tych dziwaków lubujących się w literaturze, nabierających mimowolnej mizantropii, którzy, krążąc niczym zjawy we własnym patosie, kochają zbyt mocno i lubią zbyt słabo. Dlatego też nie jestem pewna, czy wolno mi wycierać sobie usta całym moim pokoleniem, czy też może powinnam pogodzić się ze swoim dziwactwem. Żyję snami. Wymysłami o sobie samej.
PS Najmocniej przepraszam za ten przydługi wywód – sam jesteś sobie winny. Wystarczyło przybrać ton zdawkowy, chłodnawy, a zapewne żadne jęczenia nastolatek by się nie pojawiły.
PS 1. Szkoda, że film nie został w żaden sposób przegrany. Czytając o nim, myślałam sobie, że to naprawdę byłoby… widowisko. Ale to pewnie bajdurzenie osoby, która przeżyła swoje zakochanie w bitnikach, Morrisonie i całej radosnej menażerii lat 60., mając o nich blade pojęcie osoby żyjącej w XXI wieku.
8-10-2012
Hej, na podstawie tego, co czytam, nie mam cienia wątpliwości, że nie będziesz przejmowała się opinią rodziny na temat swoich wyborów w życiu – to tak à propos studiów. Co dobrze rokuje twoim pisarskim ambicjom. Nie wiem, na ile się zagłębiałaś w moją stronę internetową, ale polecam ci tekst Kim jest poeta? Czym jest poezja?.
Szczecin kojarzy mi się z moim ulubionym pisarzem Bogdanem Ruthą. Kiedyś tam (krótko) mieszkałem i w małym pokoiku ze słabą żarówką przeczytałem wszystkie jego powieści. Te książki można dziś kupić za grosze na Allegro, ale polecam najpierw pierwszą lepszą wypożyczalnię.
Myślałem też, co ci doradzić, żeby wesprzeć twoją arogancję, czyli co mogłoby dać ci jak najszybsze zaplecze intelektualne, abyś mogła rozmawiać jak równy z równym nawet ze starymi pisarzami. I wiesz, że wpadłem na pewien pomysł?
Czarno-białe filmy Ingmara Bergmana z lat 1951–1969. Zrobił ich wtedy ponad dwadzieścia, ale jak obejrzysz chociaż połowę – jeżeli dobrze cię oceniam – to tak jakbyś skończyła trzy–cztery fakultety uniwersyteckie. Nawet najwięksi intelektualiści będą musieli nieźle się napocić, żeby dorównać ci w analizie życia bez trzymania się sukienki Pana Boga i twórczości jako sposobu na radzenie sobie z chaosem i przypadkowością. Zwłaszcza że z wiekiem pamięć płata figle i bez trzystu gram wódki w organizmie nie chce nam się już męczyć. Jestem pewien, że gdzieś w Szczecinie te filmy muszą być, zacznij od uczelni – filmoznawstwo? historia sztuki? Na Jagiellońskim puszczali nam takie filmy na zajęciach.
Natomiast co do innej z twoich myśli: „Chciałabym mieć czterdzieści lat”, oświadczam bez wahania: mówicie bzdury, koleżanko. Nie ma nic gorszego od starości. A żeby mieć własne mieszkanie czy choćby pokój, nie trzeba być starym: ja swój pierwszy – służbówkę cztery i pół metra – wynajmowałem w wieku osiemnastu lat, i to za opiekę nad psami. A ponieważ nigdy nie umiałem istnieć bez miłości, przeżyłem ich wiele. I nagle pewnego dnia okazało się, że jeszcze wczoraj byłem atrakcyjny, a dzisiaj jestem jak powietrze: niewidzialny. Życie jest tak nieprawdopodobnie krótkie, stara i brzydka będziesz już tak niedługo, że lekceważąc dzisiaj swoje osiemnaście lat, doprowadzisz się do tego, że po czterdziestce będziesz pełna pretensji i nienawiści. Aż dziwne, że napisała to wielbicielka Angielki.
No nic, chętnie pokibicuję ci w twoich ambicjach intelektualnych, bo faktycznie tutaj jesteśmy zgodni: to dzisiaj ewenement.
„Rozważaj wszystkie składniki i badaj stopień i proporcje: (po pierwsze) inteligencji, czyli tego, co różni nas od innych zwierząt; (po drugie) wiedzy, jako że są to drożdże (po trzecie) intelektu, rozumianego jako analizę tej drugiej i prowadzącego do (po czwarte) świadomości, geniuszu, absolutu” (Jerzy Seipp, Avakak).
I tak trzymać.
------------------------------------------------------------------------
Adam Mickiewicz, Dziady, cz. III
Edward Stachura (1937–1979) – poeta, pisarz, tłumacz. Próbował popełnić samobójstwo, rzucając się pod pociąg. Przeżył, ale stracił palce u prawej dłoni. Trzy miesiące później się powiesił. Pomiędzy jedną a drugą próbą napisał lewą ręką dziennik Pogodzić się ze światem
Jerzy Kosiński (1933–1991) – polski pisarz mieszkający w USA i piszący po angielsku. Popełnił samobójstwo, zażywając tabletki i dla pewności dodatkowo owijając głowę plastikowym workiem