Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatnia opadła gwiazda - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
27 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Ostatnia opadła gwiazda - ebook

Riley Oh nie może się doczekać inicjacji swojej siostry – Hattie ma podczas tej uroczystości oficjalnie stać się członkinią klanu Gom, koreańskich szamanów uzdrowicieli, do którego rodzina Oh należy od pokoleń. Hattie dostanie magiczną bransoletę Gi i wreszcie będzie mogła posługiwać się czarami bez nadzoru dorosłych. Riley bardzo by chciała pójść w ślady siostry, gdy sama skończy 13 lat, ale niestety jest saram – osobą pozbawioną magicznych uzdolnień. Została adoptowana, nie wywodzi się z klanu Gom, i chociaż zna na pamięć wszystkie uzdrawiające zaklęcia, nigdy nie będzie mogła ich użyć, czuje się więc jak wybrakowana dziwaczka zarówno w swojej rodzinie, jak i w społeczności obdarzonych.
Wymyślają więc z Hattie plan. Jeżeli zadziała, nikt już nie będzie jej poniżał ani wytykał braku magicznych umiejętności. Plan jest idealny!
Tyle że niezupełnie. A życie Hattie zawisa na włosku.
Aby ją uratować, Riley musi wykonać niemożliwe zadanie: znaleźć ostatnią opadłą gwiazdę. Co jednak jest tą gwiazdą i jak miałaby ją odszukać?
Riley wyrusza na misję, spotyka niesamowite stworzenia i współpracuje z najgorszymi wrogami. A gdy odkrywa sekrety, które stawiają na głowie wszystko, w co do tej pory wierzyła, musi sama sobie odpowiedzieć na trudne pytania: co to naprawdę znaczy być szamanką, co to znaczy mieć rodzinę i co to znaczy przynależeć do grupy.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67071-49-9
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Dlaczego nikt nie opowiedział mi tego wcześniej?

Taka była moja pierwsza myśl, kiedy czytałem Ostatnią opadłą gwiazdę. Graci Kim w tak niesamowity sposób wplata koreańską mitologię we współczesny świat, że zastanawiam się teraz, jak do tej pory żyłem, nie mając pojęcia o tych wszystkich wspaniałych rzeczach. Okazuje się, że tuż pod naszymi nosami w Los Angeles istnieje cała społeczność koreańskich szamanów mających głębokie powiązania z Krainą Bogów. Tak się cieszę, że LA może się wreszcie poszczycić czymś więcej niż wejściem do podziemnego świata Hadesu.

Do którego z sześciu klanów obdarzonych chcielibyście należeć? Każdy jest niesamowity, każdy ma własnego boskiego patrona i szczególne moce. Ja chciałbym należeć do Miru – obrońców – ponieważ ich patronką jest Bogini Wodna Smoczyca, nie ma jednak mowy, żebym był taki szybki i silny. Dobry jestem w czytaniu i w historii, pasowałbym więc do klanu Horangi, ale jak się wkrótce przekonacie, nie cieszy się on obecnie najlepszą reputacją. Tak się składa, że uczeni Horangi zostali wygnani przez pozostałe pięć klanów. Co za pech.

Moim następnym wyborem byłby chyba klan Gumiho. Zawsze lubiłem Boginię Lisicę o Dziewięciu Ogonach. Zdolność do tworzenia iluzji mogłaby być naprawdę pomocna. Kiedy rano człowiek się śpieszy i nie ma czasu doprowadzić się do porządku, otoczyłby się urokiem i wyglądał jak trzeba! Motto ludzi z tego klanu brzmi: „Piękno i wpływy”. Myślę, że doskonale by się dogadali z dziećmi Afrodyty!

Bohaterka naszej opowieści, Riley Oh, nie jest pewna swojej przynależności. Jej rodzina należy do klanu Gom – szamańskich uzdrowicieli – i Riley bardzo by chciała w dniu swoich trzynastych urodzin dostać potwierdzenie, że jest szamanką uzdrowicielką, tak jak jej siostra, Hattie, wkrótce kończąca trzynaście lat. Niestety, Riley jest saram – urodziła się zupełnie bez magii. Została adoptowana, a jej biologiczni rodzice nie byli szamanami. Jej adopcyjni rodzice są na szczęście cudowni, ponadto Riley świetnie dogaduje się z siostrą. Mimo to strasznie trudno jest być w rodzinie jedyną osobą pozbawioną magii.

I oto Hattie wpada na doskonały pomysł. Podczas uroczystości inicjacyjnej rzuci zaklęcie, za którego pomocą użyczy połowy własnej mocy siostrze! Rzecz jasna takie zaklęcie jest zakazane. Będą musiały je wykraść z sejfu rodziców, a potem wypowiedzieć w świątyni przed obliczem rady starszych i całego zgromadzenia pięciu klanów. Co właściwie może pójść nie tak?

Hm… Chyba się domyślacie, jak to się potoczy.

Riley odkrywa, że jej przeszłość jest znacznie bardziej zagmatwana, niż sądziła. Próbując korzystać z mocy Hattie, wyzwala lawinę niezamierzonych konsekwencji i na światło dzienne wychodzi sekret, który miał być pogrzebany na wieki. Jeśli dziewczyna ma uratować rodzinę, szamańską społeczność i cały świat śmiertelników, musi szybko odkryć swoje prawdziwe moce oraz ustalić, komu może zaufać spośród śmiertelników, szamanów i bogów.

Muszę przyznać, że nie wywiązałem się z zadania, kiedy dostałem do recenzji niewydany tekst Graci. Zacząłem czytać i z miejsca dałem się wciągnąć. Byłem już w połowie powieści, gdy przypomniałem sobie: „O, jasne, miałem przecież robić poprawki recenzenckie”. Cofnąłem się więc, żeby zacząć od nowa z podejściem edytorskim, i znów dałem się wciągnąć historii. Jest aż tak dobra.

Zakochacie się w tym świecie od samego początku. Najlepszy przyjaciel Riley, Emmett, to taki gość, jakiego chce się mieć w drużynie. Uwielbia piec i przynosi ci pyszne smakołyki. Lubi ubierać zwierzęta w dziwne kostiumy. Twierdzi, że ma alergię na emocje, co tylko sprawia, że mam ochotę go mocno uściskać! Koniecznie musi się spotkać z Nikiem di Angelo i zjeść z nim furę ciasteczek. Hattie to wspaniała starsza siostra, łączy ją z Riley cudowna relacja, mimo że tak bardzo się różnią. Rodziny w szamańskich klanach wszystkie są pokręcone, pełne miłości i skomplikowane – jak prawdziwe rodziny! A wspomniałem już o jedzeniu? O. Moi. Bogowie. Frytki tornado. Tacos bulgogi. Sos kimchi. Maleńkie donuty. Wchodzę w to.

Skoro mowa o jedzeniu, pochłonąłem tę książkę o wiele za szybko. To jeden z minusów otrzymywania niewydanego tekstu do recenzji, bo pożeram opowieść i czekam na ciąg dalszy, zanim jeszcze ukaże się książka. Mniam!

No i nareszcie mogę podzielić się nią z Wami! Wiem, że ją pokochacie. Kiedy skończycie czytać, skontaktujmy się i porównajmy, do którego klanu chcielibyśmy należeć i gdzie pragnęlibyśmy zjeść magiczny obiad przy następnej wizycie w LA!

1 MOJA RODZINA SZAMANÓW UZDROWICIELI

A więc tak.

Zostały już tylko dwa dni do ceremonii inicjacyjnej mojej siostry. Dwie noce i Hattie skończy trzynaście lat, zatem będzie musiała udowodnić przed całym zgromadzeniem obdarzonych mocami klanów z Los Angeles, że ma to, co trzeba, by się stać szamanką. Szamanką uzdrowicielką. Prawdziwą członkinią klanu Gom.

I oczywiście wypadnie niesamowicie. Chodzi mi o to, że jest do tego stworzona. Magia uzdrawiania krąży w jej krwi od zawsze, tak samo jak w krwi naszych rodziców, ponieważ klan Gom wywodzi się od Bogini Jaskiniowej Niedźwiedzicy, patronki służenia bliźnim i poświęcenia.

Cóż, cały klan oprócz mnie.

Ojoj. No tak. Moje własne trzynaste urodziny wypadają zaledwie za miesiąc, ale w przeciwieństwie do mamy (u nas to jest eomma) i taty (u nas appa) oraz mojej siostry jestem normalną osobą, nieobdarzoną niczym specjalnym, bez krzty magicznych zdolności. Jestem saram.

Zostałam adoptowana. Nie zrozumcie mnie źle. Moi rodzice dokładają starań, żebym się czuła częścią społeczności obdarzonych, i mocno ich za to kocham. Ale prawda jest taka, że im usilniej się starają, tym wyraźniej uświadamiam sobie, jak bardzo do nich nie pasuję. Jestem inna.

No i dlatego tu siedzę – za biurkiem recepcyjnym w prowadzonej przez moich rodziców Klinice Tradycyjnej Medycyny Koreańskiej – i wprowadzam do systemu przytępiające dane, zamiast ćwiczyć z siostrą zaklęcia uzdrawiające.

Zabrzęczał dzwoneczek u drzwi wejściowych i aż podskoczyłam na krześle, gdy do recepcji wkuśtykał starszy, ciemnowłosy mężczyzna. Wyglądał na Koreańczyka, ale nigdy go nie widziałam w świątyni.

– Witamy w naszej klinice! – odezwałam się uprzejmie. – W czym mogę panu pomóc?

– Dzień dobry – przywitał się i z grymasem bólu chwiejnie podszedł do biurka. – Nazywam się Robert Choi. Właśnie się tu sprowadziłem z Nowego Jorku i powiedziano mi, żebym się zwrócił do Jamesa albo Eunhy Oh. Chyba skręciłem kostkę.

Złączył ręce, stykając je nadgarstkami, i woda w cylindrycznym amulecie przywieszonym do jego bransoletki Gi zachlupotała lekko w zetknięciu ze skórą. Wraz z tym ruchem na prawym nadgarstku ukazał się rozjarzony na zielono wizerunek dwóch słońc i dwóch księżyców.

Ach, należy do klanu Tokki, jest tchnącym szamanem. U wszystkich szamanów i szamanek podczas czynienia czarów na nadgarstku ujawnia się ten sam symbol obdarzenia, ale w innym kolorze – zależnie od klanu. Dzięki temu znakowi odróżniamy pacjentów obdarzonych od saram. Jeżeli są saram, musimy dopilnować, żeby się nie dowiedzieli, że leczymy za pomocą czarów. Tchnący przygotowują w tym celu magiczne napoje wymazujące pamięć.

Wiem, co sobie myślicie: czemu ukrywamy te niesamowite umiejętności przed światem? Cóż, appa mówi, że gdyby saram dowiedzieli się o klanach obdarzonych, stanowiłoby to dla naszej społeczności ogromne zagrożenie. Ludzie nie lubią czegoś, czego nie rozumieją. Przeraża ich to, a przerażeni ludzie robią głupie rzeczy. To chyba ma sens.

– Trafił pan we właściwe miejsce, panie Choi – odpowiedziałam z promiennym uśmiechem. – James i Eunha to moi rodzice. Przykro mi z powodu pańskiej kostki. Appa właśnie skończył zabieg u pacjenta i ma wolne miejsce w grafiku, zaraz pana przyjmie.

– A ty pewnie jesteś Hattie. – Porozumiewawczo kiwnął głową. – Słyszałem, że zbliża się twoja ceremonia inicjacyjna. Mam nadzieję, że dobrze się przygotowałaś.

Potrząsnęłam głową.

– Hattie to moja siostra. Ja nie… Cóż, nie mogę… – Zaczęłam się plątać i straciłam wątek, a pan Choi zmarszczył brwi.

– Dziwne. Mówiono mi, że państwo Oh mają tylko jedną córkę.

Ajaj. Zabolało. Jego słowa przeszyły mi pierś jak włócznia, ale stałam w milczeniu z wyćwiczonym sztucznym uśmiechem na twarzy. Najchętniej zdjęłabym swoją bransoletkę Gi (gdybym ją miała) i uleczyłabym jego kostkę tu i teraz, aby udowodnić, że należę do rodu Oh, i to jeszcze jak. Albo przynajmniej powiedziałabym coś w swojej obronie i wyjaśniła, że jestem częścią tej rodziny. Tak zrobiłaby Hattie w mojej sytuacji.

Ale nie jestem swoją siostrą. Daleko mi do jej odwagi. Wolę sterczeć ze spuszczoną głową i unikać kłopotów. Wierzcie mi, tak jest łatwiej.

Na moim ramieniu spoczęła ciepła dłoń, a gdy zerknęłam za siebie, zobaczyłam, że to appa. Nie słyszałam, kiedy wszedł do recepcji.

– To jest Riley, zdecydowanie nasza córka i najbardziej oddana członkini klanu Gom, jaką znam. – Appa posłał mi promienny uśmiech i wyciągnął rękę do pana Choi. – Witaj w naszej skromnej klinice, Robercie. I w Los Angeles. Chodź ze mną, zajmijmy się twoją kostką.

Appa poprowadził kulejącego pana Choi w głąb przychodni, a ja poczułam na dnie oczu palące gorąco. Ojoj. Kolejny dzień w życiu Riley Oh – bezsensownie marzącej o karierze szamanki w niedostępnym dla niej świecie osób obdarzonych mocami.

– Riley! – Hattie podbiegła do biurka recepcji, po czym prawie wbiła się w nie łokciami i oparła brodę na dłoniach. Okrągłe policzki miała zaróżowione, włosy mokre od potu. – Proszę, ratuj. Eomma doprowadza mnie do szału. Każe mi powtarzać formuły zaklęć miliardy razy, a ja nawet już nie wiem, co znaczą. No serio, zapominam słów.

– Po prostu chce, żebyś dobrze wypadła podczas inicjacji.

Hattie przewróciła oczami, lecz doskonale wiedziała, że mam rację.

Udana ceremonia inicjacyjna to najważniejszy rytuał przejścia w życiu szamanki. Moja siostra miała wykonać trzy zaklęcia, które zadowolą starszyznę rady klanów obdarzonych mocami, a następnie wyrecytować ślubowanie przed całym zgromadzeniem w świątyni, czyli przed setkami ludzi z wszystkich pięciu klanów, nie wspominając o naszej opiekuńczej bogini, która będzie się temu przyglądać z Krainy Bogów.

Wtedy i wyłącznie po spełnieniu tych warunków Hattie będzie mogła nosić swoją bransoletkę Gi bez nadzoru dorosłych. Nie mając jej, nie może się parać czarami. Więc owszem, zasadniczo chodzi o coś wielkiego. To znaczy żadnej presji, nic z tych rzeczy.

Hattie w roztargnieniu bawiła się napełnionym ziemią amuletem przyczepionym do złotego łańcuszka, który nosiła na nadgarstku. Eomma zazwyczaj trzymała Gi mojej siostry w swoim zabezpieczonym zaklęciami sejfie, a Hattie dostawała bransoletkę do noszenia tylko na czas ćwiczenia czarów pod okiem rodziców.

– No dobra, ale pójdziesz ze mną, co? Eomma wciąż zrzędzi albo się wścieka, potrzebuję moralnego wsparcia. Proszę?

Zrobiłam poważną minę i udawałam, że jestem zajęta danymi pacjentów.

– Mam tutaj robotę.

– Baaardzo proszę? – Wychyliła się w moją stronę, robiąc błagalne, szczenięce oczka. – Możesz wziąć mój ulubiony sweter. I przez tydzień będę odwalała wszystkie twoje obowiązki domowe. No, zgódź się, Rye, miej litość!

Wytrwałam tak długo, jak się dało, i parsknęłam śmiechem.

– Okej, okej, bo mi wywiercisz dziurę w brzuchu. – Odsunęłam jej spoconą gębulę. – Chciałam zobaczyć, jak żebrzesz. Do twarzy ci z tą miną.

– Zapłacisz mi za to! – Pacnęła mnie w ramię, ale szczerzyła się przy tym w uśmiechu. Potem ściągnęła mnie z krzesła i poholowała korytarzem do gabinetu eommy.

Eomma była u siebie, chodziła tam i z powrotem, trzymając rodzinną księgę zaklęć na wysokości nosa. Okulary jej zaparowały, a czarne loki podskakiwały wokół głowy, wyglądając jak aureola.

– O, jesteś, Hattie! Wracaj mi tu zaraz i ponownie przećwicz inkantację zamykającą rany. – Wskazała palcem koreańskie słowo w księdze zaklęć. – I pamiętaj tym razem, żeby wymówić „p” z przydechem, postaraj się i włóż w to pracę całej przepony. Pa! Pa! Słyszysz? W ten sposób: pa!

Hattie przeciągnęła sobie dłońmi po policzkach i posłała mi zrozpaczone spojrzenie. Stłumiłam śmiech. Eomma była dziś w doskonałej formie. Nie znam nikogo, kto by tak przekonująco jak ona robił miny w rodzaju: „Podłączyłam się do gniazdka z prądem” i „Odpoczynek jest dla mięczaków”.

Podczas gdy Hattie niechętnie powtarzała za eommą okraszone przydechem pa, ja przyglądałam się ich twarzom. I po raz miliardowy żałowałam, że nie jestem do nich bardziej podobna.

Powiedziano mi, że moi biologiczni rodzice również wywodzili się z Korei. Ale na tym podobieństwa się kończą. Moja rodzina z klanu Gom to niscy ludzie o nieskazitelnie gładkich, zaokrąglonych twarzach. Ja jestem wysoka i piegowata. Mam szpiczasty podbródek i wysokie kości policzkowe, a na twarzy więcej ostrych kątów niż łagodnych krzywizn. Na mój widok osoby oglądające nasze rodzinne zdjęcia unoszą brwi ze zdziwienia.

Zanim zdałam sobie z tego sprawę, zapiekły mnie oczy i zawstydzona szybko otarłam je ręką. Ech. Cała ja. Właśnie to mój najlepszy przyjaciel, Emmett, ma na myśli, mówiąc o „kłopotach z pęcherzem ocznym”. Widzicie, faktycznie trudno mi zapanować nad łzami. Gdy jest mi smutno, płaczę. Gdy jestem wściekła, płaczę. Gdy sfrustrowana, płaczę. Mam do tego szczególny talent.

Hattie twierdzi, że to dobrze – mam kontakt ze swoimi uczuciami (lub raczej w nich tonę…). A eomma i appa mówią, że z tego wyrosnę. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: w porównaniu z moją pewną siebie i opanowaną rodziną jestem wybrakowana. Kolejny dowód na to, że nie należę do rodu Oh. Że jestem słaba i nie pasuję do nich.

Eomma zagoniła Hattie do ćwiczenia przysięgi, a moja siostra zgodziła się bez entuzjazmu.

– Przysięgam na imię Mago Halmi, matki trzech krain, matki sześciu bogiń, matki śmiertelników i wszelkiego stworzenia… – Hattie zaczęła seplenić, co zdarzało jej się tylko wtedy, gdy była zmęczona lub zestresowana – …wypełniać moją świętą powinność uleczania tych, którzy są w potrzebie. Gorliwie iść za powołaniem klanu Gom, którym jest służba bliźnim i poświęcenie… i… i…

Pogubiła się, zapominając słowa, a ja dokończyłam przysięgę za nią:

– I rozumiem, że z moim darem wiąże się wielka odpowiedzialność: przed klanem, przed społecznością obdarzonych i przed naszą przodkinią Boginią Jaskiniową Niedźwiedzicą, która błogosławi nam, udzielając swojej boskiej mocy.

Może nie mam Gi, a w moich żyłach nie płynie magia, ale pamięć mi dopisuje.

Hattie posłała mi pełne wdzięczności spojrzenie. „Dzięki” – rzuciła bezgłośnie. Wsparła ręce na biodrach.

– Widzisz, eommo? Riley jest znacznie lepiej przygotowana do inicjacji niż ja, gdzie mi tam do niej. Czy rozmawiałaś z ciocią Okją o tym, żeby Rye też pozwolono przejść inicjację?

Wetknęłam ręce do kieszeni i ścisnęłam swój onyks, chcąc uspokoić nerwy. Niewielki, czarny kamień w kształcie łzy – tylko tyle zostawili mi moi biologiczni rodzice. Hattie uważa, że to może być pamiątka rodowa czy coś takiego, lecz ja po prostu lubię czuć go w dłoni, jest taki twardy i taki prawdziwy. To tylko półszlachetny kamień (daleko mu do bransoletki Gi), ale czasami noszę go przy sobie, bo kiedy go dotykam, przypomina mi, że też skądś pochodzę.

– Przykro mi, dziewczęta. Appa i ja próbowaliśmy znaleźć dogodny moment, żeby wam to powiedzieć… – Eomma westchnęła. – Ciocia Okja zrobiła, co w jej mocy, ale reszta starszyzny jest niewzruszona.

Spuściłam wzrok, głównie po to, by ukryć formującą się w kąciku oka nową strużkę rozczarowania. Znowu ten głupi kłopot z pęcherzem ocznym.

– O… w porządku – wymamrotałam, czując, jak bardzo mija się to z prawdą. – Dziękuję, że próbowaliście.

Hattie spojrzała na mnie, unosząc brwi.

– Nie, wcale nie w porządku – orzekła i zwróciła się do eommy: – Ty i appa zawsze domagaliście się większej inkluzywności, otwartości w społeczności obdarzonych. To doskonała okazja, żeby wystąpić z tym oficjalnie, prawda?

Eomma wyraźnie się jednak zmieszała.

– Masz absolutną rację. Ale zmiany wymagają czasu. Niektóre klany nie są tak postępowe jak nasz. Twierdzą, że Riley bez Gi i tak nie będzie mogła posługiwać się czarami. A jeśli rada nie zobaczy rzucania zaklęć podczas inicjacji, nie potwierdzi przyjęcia jej do obdarzonych.

Skuliłam się w sobie, lecz Hattie nie ustępowała.

– Ale właśnie w tym rzecz. Rye zna na pamięć słowa wszystkich zaklęć leczących, na wyrywki. Gdyby rada dała jej chociaż szansę wykazania się, może udałoby się przekonać boginię, żeby Rye też dostała swoją Gi. – Przewróciła oczami. – Przekręcają wszystko na opak.

– Rozumiem, kochanie. Wiesz, że ja też tak myślę. Jednak cała reszta starszyzny uważa, że to zbyt wiele: prosić Krainę Bogów, by pobłogosławiła saram magią. Że to byłaby z naszej strony impertynencja. Wręcz obraźliwy brak szacunku. Głos waszej cioci jest tylko jednym z pięciu.

Hattie uniosła ręce rozdrażniona, a ja miałam ochotę rozpuścić się, wsiąknąć w podłogę i zniknąć. Nie mogłam znieść, że stałam się powodem ich sporu.

– Poważnie, Hat, nic nie szkodzi… – zaczęłam, próbując uspokoić siostrę.

– Brakiem szacunku jest to, że nawet nie chcą dać Riley szansy – upierała się Hattie. – Jeśli zawaliłaby inicjację i Bogini Jaskiniowa Niedźwiedzica nie obdarzyłaby jej bransoletą, to okej. Albo gdyby Riley sama nie chciała spróbować, też byłoby okej. Ale żeby nie dać jej wolnego wyboru? To nie w porządku pod wieloma względami.

Eomma nie odpowiedziała, Hattie uścisnęła mi więc rękę, a na jej twarzy pojawiła się determinacja. Nazywam to miną szefowej, ponieważ nikt przy zdrowych zmysłach nie zadarłby z moją siostrą, kiedy ma taki wyraz twarzy.

– Gdy tylko osiągnę właściwy wiek – oznajmiła – będę się ubiegać o miejsce w radzie starszych z ramienia naszego klanu. A kiedy się dostanę do rady, zważcie moje słowa, przemebluję to stare pudło. Cała ta zatęchła instytucja potrzebuje porządnego wietrzenia.

– Nie wątpię, że tego dokonasz. I wielu innych rzeczy – skwitowała eomma, a ja całkowicie się z nią zgadzałam. W sensie: czemu miałybyśmy poprzestać na radzie starszych? Hattie na prezydenta! Już widziałam przypinki z tym hasłem.

Odwzajemniłam jej uścisk dłoni i poczułam, jak w piersi rozchodzi mi się miłe ciepło. Może czegoś mi brakowało, ale zdecydowanie wygrałam na loterii, mając taką siostrę. Jest dosłownie Najlepszą-Siostrą-Wszech-Czasów.

– Szkoda, że nie możemy rzucić takiego zaklęcia, żeby twoja magia stała się dla nas wspólna – zażartowałam, starając się rozładować atmosferę. – Tak aby biorca nie potrzebował Gi. To rozwiązałoby nasz problem.

Hattie wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu.

– Crowdsourcing magii. To by nareszcie popchnęło klany w dwudziesty pierwszy wiek, prawda, eommo?

Obie spojrzałyśmy na eommę, a ona roześmiała się nerwowo.

Hattie i ja zerknęłyśmy po sobie. Eomma śmieje się w ten sposób tylko wtedy, kiedy coś ukrywa.

– Nie. Zaraz – zajarzyła Hattie. – Czyli istnieje zaklęcie pozwalające podzielić się magią z saram, tak?

Szczęka mi opadła do ziemi. Niemożliwe!

Eomma wymamrotała coś pod nosem, unikając naszego wzroku, co było oczywistą wskazówką.

– To nie takie proste, dziewczęta – przyznała w końcu. – Niebezpieczne. I nawet gdyby zadziałało, nie byłoby trwałe. Trzeba by to zaklęcie powtarzać wielokrotnie…

– Jak się ono nazywa? – przerwała jej Hattie. – Gdzie można je znaleźć?

„I czy w ogóle zamierzaliście mi o tym powiedzieć?” – dodałam w myślach pytanie od siebie, czując, jak wnętrzności zawiązują mi się w ciasny supeł.

Eomma stanowczym ruchem zatrzasnęła księgę zaklęć, którą wciąż trzymała w rękach.

– Ta rozmowa trwa już za długo. – Spojrzała na zegar ścienny i ostro wciągnęła powietrze. – Spóźnimy się do świątyni! Szybko, idźcie po appę. Za chwilę wychodzimy.

Wypędziła nas z gabinetu, lecz mnie nie trzeba było poganiać. Za nic w świecie nie opuściłabym sobotniego wyjścia do świątyni.

– Rye! – Hattie zatrzymała mnie, chwytając za ramię. – Widziałaś, jak eomma zerknęła na księgę, kiedy ją zapytałam, gdzie można znaleźć to zaklęcie?

Potrząsnęłam głową. Nie zauważyłam, byłam zbyt zajęta rozważaniem, dlaczego rodzice nie wspomnieli mi o tym zaklęciu, skoro wiedzieli, jak bardzo chciałabym zostać szamanką.

– Wiem, że ta książka podobno zawiera wyłącznie zaklęcia leczące – ciągnęła Hattie – ale może eomma tylko nam tak powiedziała, żebyśmy nie węszyły. Może jest tam zaklęcie dzielenia się magią. Właściwie jestem pewna, że tam jest. Bo niby gdzie indziej?

Zmarszczyłam brwi. Nie wolno nam było ruszać rodzinnej księgi zaklęć – dopóki rodzice nie uznają, że jesteśmy gotowe. A poza tym na myśl o łamaniu zasad dostaję wysypki.

– Ale Hat – zaoponowałam – wiesz, że tylko zażartowałam, prawda? Nawet jeżeli zaklęcie tam jest, nigdy bym cię nie poprosiła, żebyś podzieliła się ze mną swoją magią. No i eomma powiedziała, że to niebezpieczne. Nie okłamywałaby nas w takiej sprawie.

– Kto mówi, że potrzebuję twojej zgody? – prychnęła Hattie. – Nie słyszałaś, jak nawijałam o wolnym wyborze? Chcę się podzielić z tobą swoją magią, a ty mi może zabronisz?

Wlepiłam w nią wzrok, zastanawiając się, czym sobie zasłużyłam na taką bezinteresowną i nieustraszoną siostrę.

Hattie zniżyła głos, w jej oczach pojawiły się iskierki podekscytowania.

– Zdaje się, że musimy dostać w swoje łapska pewną księgę zaklęć, nie sądzisz?

Podczas gdy mnie holowała do gabinetu appy, słyszałam, jak z tyłu głowy odzywa mi się cichutki głosik.

„Czy naprawdę mogłabym zostać szamanką uzdrowicielką, godną klanu Gom? Czy to moja szansa i nareszcie sprawię, że rodzice będą ze mnie dumni, a całej społeczności obdarzonych udowodnię, że do niej należę?”

Wiedziałam, że nie powinnam robić sobie nadziei. To mógł być przepis na rozczarowanie. Ale w tym, moi drodzy, tkwi prawdziwy problem. Ja, Riley Oh, uwielbiam słodycze.

A nadzieja? Cóż, jest słodsza od cukierków.2 SOBOTA – DZIEŃ ŚWIĄTYNI

H-Mart to jedno z moich ulubionych miejsc na świecie. Chodzi mi o to, że trudno tego sklepu nie lubić. Na jego półkach znajdziecie mnóstwo niesamowitych pyszności: każdą odmianę kimchi, jaką można sobie wymarzyć, lody w kształcie kawałków arbuza i kolb kukurydzy, no i nie zapominajmy o tym małym stoisku sprzedającym frytki tornado (cały ziemniak kroi się spiralnie i smaży w jednym kawałku na patyku – mniam!).

Ale to nie jedyne powody, dla których uwielbiam ten konkretny sklep sieci H-Mart. Otóż mieści się w nim jedno z tajnych wejść do świątyni. Społeczność obdarzonych naprawdę ma świra na punkcie ukrywania się przed ludnością saram, dlatego klan Gumiho (iluzjoniści) za pomocą odpowiednich uroków ukrywa nas na widoku. Doprawdy genialne.

Na przykład w tej chwili idę z rodziną alejką wśród chłodni z napojami mlecznymi w jaskrawych, kolorowych opakowaniach, mijamy stoisko z ciastem pieczonym z batatów i kierujemy się w stronę lady z kurczakiem smażonym po koreańsku. Dla niewtajemniczonych oczu sprzedawca za tą ladą, mężczyzna o twarzy cherubinka, to zwykły pracownik sklepu. Ale my, ze społeczności obdarzonych, wiemy, że jest to strażnik z klanu Miru, wywodzącego się od Bogini Wodnej Smoczycy. Jego członkowie odznaczają się nadludzką siłą lub prędkością działania, co czyni z nich doskonałych obrońców i ochroniarzy strzegących naszych tajnych portali i wejść.

– Cześć, ludzie! Macie dzisiaj ochotę na smażonego kurczaka? – zagadnął nas dziarsko.

W odpowiedzi i eomma, i appa przytknęli nadgarstki jeden do drugiego, tak aby bransolety Gi ukazały ich symbole obdarzonych.

– Te dwie panny są z nami – dodał appa, wskazując Hattie i mnie.

Strażnik Miru sprawdził złote symbole na nadgarstkach naszych rodziców, po czym ruchem głowy wskazał wiodące do kuchni uchylne drzwi po swojej lewej stronie.

– Możecie przejść.

Weszliśmy do pełnej krzątaniny kuchni i od razu owionął nas smakowity aromat słodko-pikantnego kurczaka. Ale nie na długo. Z kuchni wkroczyliśmy do potężnej chłodni, a z niej zaraz przeniosło nas do holu okazałej budowli o wysokich sufitach i marmurowych posadzkach.

Bywałam tutaj co tydzień, jednak świątynia nigdy nie przestała zapierać mi tchu w piersi. Na pierwszy rzut oka wygląda jak superwystawny hotel. Pilnujący holu ludzie z klanu Miru mogliby uchodzić za portierów. Gdzieś w tle zawsze sączy się kojąca muzyka. W powietrzu unosi się zapach sandałowego drewna, jak w niektórych hotelach markowe perfumy.

To oczywiście tylko wstęp. Dopiero gdy wskoczycie do windy, nabieracie pewnego pojęcia o prawdziwej wielkości świątyni. Ma osiemdziesiąt osiem poziomów, a na każdym piętrze tyle pomieszczeń, że nikt by nie ogarnął, co się dzieje za poszczególnymi drzwiami. Większość pokoi jest dostępna tylko posiadaczom właściwego klucza. Ciocia Okja mówi, że niektóre z tych drzwi to portale wiodące do różnych świątyń obdarzonych na całym świecie. Inne pokoje są zajęte przez mityczne stworzenia przybywające do nas z wizytą z Krainy Bogów. Podobno jednym z tych przejść można się nawet dostać do Krainy Duchów (miejsca, do którego udajemy się po śmierci), co, szczerze mówiąc, nie mieści mi się w głowie.

– Pośpieszcie się, dziewczęta – ponagliła eomma, wypychając nas z windy na poziomie osiemdziesiątym ósmym i prowadząc do wielkich drzwi z brązu. – Pan Pyo nie daruje nam tego spóźnienia.

Miała rację. Gdy tylko weszliśmy do sanktuarium przez ciężkie, drewniane odrzwia rzeźbione w zwierzęce głowy, dobiegł nas grzmiący głos pana Pyo.

– No, no, no. Jak dobrze, że do nas dołączyliście, rodzino Oh z klanu Gom. Przerywacie nabożeństwo, ale wasze spóźnienie zapewne wynika z bardzo ważnego powodu. Usiądźcie, proszę. Punktualni członkowie zgromadzenia zaczekają, aż zajmiecie miejsca.

Opuściliśmy głowy i pośpiesznie wśliznęliśmy się do ławki klanu Gom, odprowadzani setkami par oczu.

– Co za upokorzenie – mruknęła eomma pod nosem.

– Jest okropny – szepnęłam.

– Zgadza się – potwierdzili równocześnie Hattie i appa.

Pan Pyo wrócił do sprawowania nabożeństwa, a ja wreszcie zebrałam się na odwagę, by podnieść wzrok z własnych kolan i rozejrzeć się dookoła.

Wielka, sześciokątna komnata pękała dzisiaj w szwach, pełna szamanów i szamanek z klanów: Gom, Samjogo, Miru, Gumiho i Tokki. Wszyscy siedzieli w przeznaczonych dla nich ławkach rozchodzących się wachlarzowato od środka. Każda grupa ławek kończyła się wypolerowaną płytą z brązu z wygrawerowanym mottem klanu, a nad każdą płytą wznosił się posąg przedstawiający boską patronkę. Wizerunki wykonano z materiałów odpowiadających kolorom każdego klanu: patronkę Tokki wyrzeźbiono z jadeitu, Miru – z lapis lazuli, Gom – ze złota i tak dalej. Rzecz jasna ławki klanu Horangi były puste. Szósty klan od lat nie miał wstępu do świątyni.

Jak nakazywał zwyczaj, pośrodku sanktuarium stało pięć osób – starszyzna klanów. Tuż obok przyciągał wzrok kocioł Gi – w zasadzie duża, czarna urna wsparta na pazurzastych łapach. Na jego boku widniał symbol dwóch słońc i dwóch księżyców. Kocioł od niepamiętnych czasów jest wypełniony piaskiem, z którego sterczą w górę powtykane kadzidlane patyczki, przypominające świeczki na urodzinowym torcie.

Starszyzna miała na sobie hanboki w kolorach odpowiadających barwom klanu; ciocia Okja była ubrana oczywiście w złotą szatę. To starsza siostra mojej mamy, zasiada w radzie Los Angeles z ramienia klanu Gom. Pomachałam jej leciutko, gdy nasze oczy się spotkały. Mrugnęła do mnie w odpowiedzi.

– Jak wielokrotnie zapowiadałem – ciągnął swoje pan Pyo – dzisiejsze nabożeństwo nie jest zwykłym sobotnim spotkaniem. To doniosły dzień dla mojej rodziny i dla całego klanu Samjogo, jako że moja wnuczka Mina kończy dzisiaj sto dni!

Zebrani zaklaskali z werwą, ale moja rodzina zerknęła na mnie nerwowo.

Postawmy sprawę jasno – uwielbiam chodzić do świątyni, naprawdę. Ale czego nie cierpię w tych cotygodniowych spotkaniach, to rozliczne ceremonie Gi, które muszę znosić.

Gdy obdarzone dziecko kończy sto dni, kocioł Gi ocenia u malucha równowagę żywiołów i tworzy dla niego bransoletkę.

Następnie rodzice trzymają ją w bezpiecznym miejscu do czasu, aż dziecko osiągnie odpowiedni wiek, aby rozpocząć ćwiczenia przygotowujące do ceremonii inicjacyjnej, która odbywa się w trzynaste urodziny.

Ciocia Okja wyjaśniła mi to kiedyś w przystępny sposób. Na świecie jest pięć świętych żywiołów: drewna, ziemi, wody, ognia i metalu. Jeżeli szamanka lub szaman umie zaprząc do pracy zrównoważoną całą piątkę, może korzystać z mocy bogini przy czynieniu czarów zgodnie z powołaniem swego klanu.

Sęk w tym, że obdarzeni rodzą się tylko z czterema wewnętrznymi żywiołami. Dlatego muszą wciąż nosić przy sobie, na nadgarstku, piąty – ten brakujący. Bransoleta Gi działa trochę jak kluczyk do samochodu. Każdy szaman i każda szamanka do uruchomienia swego auta potrzebuje swojego piątego żywiołu, ale każdy klan jeździ samochodem innej marki, to znaczy posługuje się innego rodzaju magią. Obdarzony ma to we krwi, od urodzenia. Nasz klan, Gom, zajmuje się uleczaniem.

Pan Pyo wziął maleńką Minę z rąk jej mamy i podszedł z nią do kotła. Odruchowo skuliłam się na aksamitnej poduszce ławki, marząc o tym, żebym się mogła wtopić w jej miękkość i zniknąć.

– Mago Halmi, matko trzech krain, matko sześciu bogiń, matko śmiertelników i wszelkiego stworzenia – zaczął pan Pyo, trzymając Minę w wyciągniętych wysoko ramionach. – Przedstawiam ci dziś pokornie to dziecko z klanu Samjogo, potomkinię Bogini Trójnożnej Wrony, prosząc cię o boskie błogosławieństwo.

Zgromadzeni z klanu Samjogo wyrecytowali śpiewnie swoje wezwanie, mówiące o przywództwie i mądrości, a tymczasem pozostała czwórka starszyzny po kolei dotykała czoła Miny swoimi aktywowanymi symbolami. Następnie pan Pyo zbliżył się do kotła Gi i rzekł uroczyście:

– Mago Halmi, pozwól nam poznać swą wolę!

Zgromadzenie zamilkło i przez chwilę nic się nie działo. Moje serce za to zadudniło szybko i spociły mi się dłonie. Z kotła dobiegł głęboki odgłos grzmotu. Doliczyłam w duchu do dziesięciu, zanim został ujawniony pierwszy żywioł Miny.

– Jej dominującym żywiołem jest woda! – oznajmił pan Pyo, kiedy nad kotłem zmaterializowało się wirujące tornado cieczy. – Symbol dostatku i łaski. Jakie to stosowne dla jasnowidzącej.

Rozległy się wiwaty.

Wir wodny zniknął, ustępując miejsca nasionku, z którego na naszych oczach wyrosło drzewo.

– Jej drugi żywioł to drewno – ogłosił pan Pyo. – Symbol współczucia i wzrostu.

Znów zabrzmiały wiwaty i jeszcze trwały, kiedy ujawnił się trzeci żywioł – piramida litego brązu, iskrząca się, jakby ją zanurzono w brokacie.

– Kolejnym jest metal. Symbol siły i mocy. – Pan Pyo promieniał prawie jak ta piramida.

Wreszcie na miejscu piramidy zajaśniało ognisko; głodne płomienie unosiły się nad kotłem.

– Czwartym jest ogień. Symbol przemiany i woli. Mago Halmi przemówiła!

Moje spojrzenie utknęło w ogniu. Chciałam oderwać wzrok, ale nie mogłam.

– A zatem Gi Miny będzie zawierała ziemię: żywioł, którego dziewczynka nie posiada – zakonkludował pan Pyo. – Symbol urodzaju i życia, dla niej klucz do uzyskania idealnej równowagi żywiołów. Niech Mago Halmi błogosławi jej przyszłości jako jasnowidzącej szamanki.

Gdy ogień się rozwiał, nad kotłem pojawiła się mała, szklana przywieszka do bransoletki, wypełniona ziemią. Wyglądała jak amulet Hattie. Cylinder unosił się w powietrzu wyczekująco, aż pan Pyo ostrożnie ujął go w dłonie i przekazał rodzicom Miny.

Złapałam się za serce, a Hattie wzięła moją dłoń i uścisnęła ją mocno. Dokładnie wiedziała, o czym teraz myślę.

Kiedy kończyłam sto dni, moi rodzice, jak przystało na postępowych ludzi hołdujących zasadom inkluzywności, namówili starszyznę, aby pozwoliła urządzić dla mnie ceremonię Gi. Jestem pewna, że mieli dobre intencje. Dla klanów z Los Angeles to musiało być przełomowym momentem, gdy saram dostąpiła błogosławieństwa. Szkoda tylko, że nic nie poszło zgodnie z planem…

Podobno gdy zapytano kocioł Gi o równowagę moich żywiołów, ten niemożliwie długo milczał. W końcu zasyczał i parsknął, jakby połknął ognistą kulę. I wreszcie ukazał odpowiedzi.

Pierwszy żywioł: ogień.

Drugi żywioł: ogień.

Trzeci żywioł: wciąż ogień.

Czwarty żywioł: taa, zgadliście. Ogień.

A potem, zamiast zrobić dla mnie amulet Gi, kocioł zajął się ogniem. Dosłownie. Zajaśniał i rozjarzył się jak choinka wystawiana przed świętami na Grove.

Rzecz w tym, że nikt nigdy nie ma dwóch takich samych żywiołów, nie mówiąc już o czterech. To tak nie działa. Rada uznała więc moją nieudaną ceremonię za dowód, że saram nie powinni należeć do społeczności obdarzonych, a ja w oczach wspólnoty stałam się ognistym wybrykiem natury. Ojoj. Jak sobie możecie wyobrazić, był to dla mnie początek końca.

– Kogo obchodzą ceremonie Gi, skoro mamy rzucić zaklęcie współdzielenia magii? – szepnęła mi do ucha Hattie. – Zapomnij o tym, co było. Przed nami przyszłość, to ona się liczy.

Przygryzłam sobie wargę.

– A co, jeśli współdzielenie pozbawi cię twojej mocy? I pamiętaj: eomma powiedziała, że to niebezpieczne.

– Czasami trzeba się sparzyć, żeby była lepsza zabawa.

„U mnie jest jednak inaczej” – pomyślałam. Kocham Hattie całym sercem, lecz ona nie rozumie, że dla mnie sprawy nie układają się tak prosto jak dla niej. Jeden fałszywy krok i rada może zupełnie zakazać mi wstępu do świątyni. Albo – nie daj Mago – mogą postanowić wymazać mi pamięć silną dawką eliksiru Mgła Pamięci. To dlatego zazwyczaj siedzę ze spuszczoną głową i z zamkniętymi ustami. Tak jest bezpieczniej.

Z drugiej strony gdy widzę, jak Mina dostaje swoją Gi, i wiem, że Hattie niedługo przejdzie inicjację, zastanawiam się… Jeśli teraz nie wykorzystam okazji, czy dostanę jeszcze kiedyś kolejną? Czy przez resztę życia będę żałowała zmarnowanej szansy na sprawdzenie swoich możliwości?

Pewnie z powodu nieustannie napiętych nerwów po chwili poddałam się entuzjazmowi siostry. Czując w ustach powracający słodki smak nadziei, odszepnęłam:

– W takim razie pewnie trzeba będzie jakoś się dostać do sejfu eommy.

Oczy Hattie rozbłysły tak jasno, że ujrzałam w nich swoje odbicie.

– To najmądrzejsze, co powiedziałaś od lat.

Siedziałyśmy, obie zastanawiając się nad mechaniką zaklętych sejfów, kiedy pan Hong, starszy klanu Miru, zaczął odczytywać ogłoszenia wspólnotowe. Najpierw oznajmił, że wkrótce poznamy datę uroczystego ponownego otwarcia biblioteki obdarzonych. Zamknięto ją ponad dziesięć lat temu, zapowiadało się więc wielkie wydarzenie dla wszystkich klanów z całego świata.

Drugie ogłoszenie dotyczyło zbliżającej się wycieczki szkółki sobotniej do wesołego miasteczka. Szkółka sobotnia to zajęcia, na które chodzą dzieci w każdą sobotę po nabożeństwie, żeby się uczyć o klanach obdarzonych, Krainie Bogów i takich tam. To trochę jak szkoła szamaństwa, tyle że lekcje są raz w tygodniu. A wesołe miasteczko należy do ważnych punktów w rocznym kalendarzu obdarzonych.

Nagle przyszedł mi do głowy pomysł.

– Czy dziś w szkółce sobotniej uczy profesor Ryu? – zapytałam szeptem Hattie.

Zastanawiała się przez sekundę, po czym klepnęła mnie w ramię.

– Podoba mi się twój tok myślenia!

Profesor Ryu to jedna z tych superpobłażliwych nauczycielek, której nie przeszkadza, kiedy uczniowie wypytują na lekcjach o najróżniejsze rzeczy, zupełnie odciągając ją od tematu. Uważa, że nie ma złych pytań. Poza tym jest z klanu Tokki, a nie na darmo ich mottem jest: „Życzliwość i serdeczność”. To jedna z najmilszych osób, jakie znamy, a dla nas dwu przypuszczalnie najlepsze źródło wiedzy o tym, jak można złamać magiczne zabezpieczenie sejfu.

– I ostatnie ogłoszenie – ciągnął pan Hong – a właściwie ostrzeżenie dla naszych wiernych.

Pozostali członkowie starszyzny wyraźnie się spięli, w tym ciocia Okja. Pan Hong odchrząknął kilka razy, zanim znów się odezwał.

– Nie uszło naszej uwadze, że klan Horangi próbował skontaktować się z niektórymi członkami rady.

Temperatura w sanktuarium spadła, włoski na rękach stanęły mi dęba. Niemożliwe.

– Rada obradowała nad tą sprawą i podejrzewamy, że wyklęty klan może planować kolejny atak na społeczność. Prosimy wszystkich, aby zachowali czujność i zatroszczyli się o niezbędne środki ostrożności. Jeśli zauważycie któregoś z uczonych kręcących się w okolicy posiadłości obdarzonych, niezwłocznie nam o tym donieście. A jeśli któryś spróbuje nawiązać kontakt, w żadnym wypadku nie angażujcie się w rozmowę. Są niebezpieczni i nie wolno się do nich zbliżać.

Wśród ławek przebiegły nerwowe szepty, rozprzestrzeniające się od środka sali niczym wypływająca z wulkanu lawa. Eomma i appa spojrzeli po sobie z niepokojem, a mój wzrok nieuchronnie powędrował do pustych ławek przed wyrzeźbioną z czerwonego jaspisu figurą Bogini Górskiej Tygrysicy – byłej patronki klanu Horangi.

Uczeni nie zawsze byli wyklęci. Kiedyś cieszyli się w społeczności obdarzonych szacunkiem jako strażnicy wiedzy i prawdy. Strzegli świętych tekstów w bibliotece obdarzonych i otaczano ich wręcz czcią.

Wszystko się jednak zmieniło niemal trzynaście lat temu. Ciocia Okja powiedziała nam, że pod przywództwem swojej nowej starszej, pani Kwon, klan dostał obsesji na punkcie mocy. Pani Kwon twierdziła, że objawił się jej sposób na to, aby szamanki i szamani stali się równie potężni jak boginie, i zaklinała się, że będzie do tego dążyła, aż uczeni sami osiągną boskość. Kiedy pozostałe pięć klanów oskarżyło ich o herezję, pani Kwon poprowadziła swoich pobratymców do ataku na społeczność obdarzonych. Było się albo z nimi, albo przeciwko nim.

Na szczęście uczonych powstrzymano, zanim rozpętała się prawdziwa wojna. Lecz nim to nastąpiło, zginęło sporo niewinnych szamanów, w tym ówczesna starsza klanu Gom – tak się składa, że była to mama mojego najlepszego przyjaciela, Emmetta.

Tak czy inaczej Bogini Górska Tygrysica wyrzekła się klanu Horangi i wyklęła jego członków, by nigdy więcej nie sięgali po jej boską moc. A każdy, kto próbowałby się z nimi zmawiać, też zostałby pozbawiony swego daru. Jak możecie sobie wyobrazić, rada nie miała innego wyboru – musiała wykluczyć ich ze społeczności. Żądza mocy ogłupiła ich i ostatecznie doprowadziła do wygnania. Smutna historia, naprawdę.

– I tym dość ponurym akcentem zamykam dzisiejsze nabożeństwo – dokończył pan Hong. – Niech Mago będzie z wami w nadchodzącym tygodniu.

– Niech Mago będzie z tobą – odpowiedziało zgromadzenie.

Wkrótce dzieciaki zaczęły się zbierać koło windy, żeby pójść do szkółki sobotniej, której lekcje odbywały się w sąsiednim budynku. Hattie pobiegła do toalety, a ja w tłumie dzieci zobaczyłam podskakujące loki profesor Ryu. Serce zabiło mi szybciej. Oby nasz plan się powiódł.

– Riley, masz chwilkę?

Odwróciłam się i zobaczyłam, że woła mnie ciocia Okja. W pięknym, złotym hanboku jak zawsze prezentowała się wytwornie i z wdziękiem.

– Oczywiście, ciociu O. – Uśmiechnęłam się do niej ciepło. – O co chodzi?

– Tak mi przykro, że nie udało się załatwić twojej inicjacji. Robiłam, co mogłam, ale rada odrzuciła mój wniosek. – Zatknęła mi za ucho luźny kosmyk włosów, a ja rozpłynęłam się przy tym czułym geście. – Wiesz, że nieustannie się dla ciebie staram, prawda? Że choć może nie zawsze tak to wygląda, chcę dla ciebie tego, co najlepsze?

Kiwnęłam głową i spuściłam wzrok.

– Wiem, ciociu O.

Przez sekundę miałam ochotę się wygadać. Chciałam wyjawić jej nasze plany związane z wykradzeniem księgi zaklęć i rzuceniem czaru współdzielącego magię. Może przemówiłaby mi do rozsądku. Albo może zaproponowałaby nam pomoc. Jak wspomniała, zawsze chciała dla mnie jak najlepiej…

Ale okazja minęła, bo podeszła do nas pani Lee, starsza klanu Tokki, i zagadnęła ciocię w związku z jakąś ważną sprawą.

– A przy okazji: mam nowe plany w ramach kampanii „różnorodność i przynależność” – rzuciła jeszcze ciocia Okja na odchodnym. – Mogę ci je przesłać później?

– Oczywiście – odparłam. – Będę ich wyczekiwać.

– Jedyne, czego będziesz wyczekiwać, to połowa mojej magii – szepnęła mi do ucha Hattie, ciągnąc mnie w stronę pozostałych uczniów. – I owszem, wiem, co sobie myślałaś. I nie, nie poprosimy cioci o pomoc.

Odwróciłam wzrok, mając nadzieję, że ukryję poczucie winy wypisane na mojej twarzy literami wielkości Mago. Można by pomyśleć, że jestem otwartą książką, skoro Hattie czyta we mnie bez przeszkód.

– Ale może przydałaby się nam jej pomoc? – spróbowałam.

Hattie prychnęła w odpowiedzi.

– O, jesteś zieloniutka, musisz się jeszcze tyle nauczyć. Ciocia jest starszą, zasiada w radzie. Nie ma mowy, żeby przyłożyła rękę do czegoś wbrew eommie. Jeśli chcemy to zrobić, jesteśmy zdane na siebie.

Zmarszczyłam brwi tak mocno, że zadrgała mi powieka.

– Gdyby role się odwróciły, czy zrobiłabyś to samo dla mnie? – zapytała Hattie.

– Na sto procent – odrzekłam bez zastanowienia. – Wiesz, że tak.

– W takim razie postanowione – stwierdziła z szerokim uśmiechem. – Mamy siebie i zaklęty sejf do rozpracowania.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: