Ostatnia runda 1944. Jak Stalin wygrał wojnę - ebook
Rok, który przypieczętuje los nazistów
Rok, w którym Stalin niczym kolos rzuci cień na Europę
Czerwiec 1944 roku. W trakcie operacji Bagration ponad 2 miliony żołnierzy Armii Czerwonej staje naprzeciw 500 tysięcy żołnierzy niemieckich. Sowieci mszczą się za swoją porażkę w operacji Barbarossa w 1941 roku. W tym samym czasie zachodni alianci triumfują na plażach Normandii, ale to wydarzenia na froncie wschodnim przypieczętują los Hitlera i doprowadzą do zniszczenia nazizmu.
Najnowsza książka bestsellerowego historyka to oparta na nieznanych na Zachodzie źródłach niemieckich, rosyjskich i polskich analiza uwzględniająca aspekty wojskowe, polityczne i dyplomatyczne ostatniego roku II wojny światowej. Ukazuje wyrafinowane formy oszustwa i podstępu, okrucieństwa wojny partyzanckiej i triumfy militarne Sowietów, które umożliwią Stalinowi okupację Europy Wschodniej, narzucenie warunków powojennego porozumienia i położą fundamenty pod Zimną Wojnę.
Rok 1944 jest pełen okrucieństwa, podstępów, militarnych triumfów i klęsk. Stalin wykorzysta szansę, by stać się jedynym zwycięzcą tej wojny. Po trupach wrogów i sprzymierzeńców dotrze do miejsca, z którego będzie decydował o przyszłości świata.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Historia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8367-861-0 |
| Rozmiar pliku: | 7,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1944 był rokiem, w którym po długich i brutalnych zmaganiach sowiecka Armia Czerwona ostatecznie unicestwiła niemieckie wojska na polu bitwy. Był to też rok, w którym tylko zupełnie ślepi na fakty naziści wciąż nie dostrzegali, że wizja tysiącletniej Rzeszy Adolfa Hitlera legła w gruzach; ci, którzy zbyt późno zdali sobie sprawę, że Führer jest niekompetentnym potworem, usiłowali go zabić. I był to rok, w którym Józef Stalin niczym kolos rzucił cień na całą Europę Wschodnią. W tym samym czasie armie alianckie mozolnie podążały z plaż Normandii w stronę Berlina, by pomóc Armii Czerwonej w pokonaniu Niemiec, a zarazem ochronić Europę Zachodnią przed przyszłym zagrożeniem ze strony Stalina. Był to również okres, w którym między konferencjami w Teheranie pod koniec 1943 roku i w Jałcie na początku 1945 roku Wielka Trójka negocjowała powojenną przyszłość kontynentu, a jednocześnie zasiewała ziarno późniejszej zimnej wojny.
W przytłaczającej większości anglojęzycznych historii II wojny światowej – również w arcydziełach gatunku – nacisk położono na działania Anglików i Amerykanów, koncentrując się głównie na froncie zachodnim w Europie. W szczególności dotyczy to 1944 roku, kiedy to w miesiącach następujących po desancie w Normandii 6 czerwca miliony żołnierzy armii alianckich narażały swoje życie, by w imię wolności i demokracji wykorzenić z kontynentu europejskiego nazizm. To, jak do tego doszło, oraz opowieści tych, którzy złożyli tę ofiarę, mają ogromne znaczenie. Ich wysiłki i cierpienia trwale zapisały się w historii.
W rezultacie każda sugestia, że to nie tyle ci dzielni żołnierze, ile tamci walczący na froncie wschodnim zmiażdżyli armie Hitlera, a tym samym wygrali wojnę z Niemcami, oznacza zakwestionowanie mitu silnie zakorzenionego w zachodniej zbiorowej psychice. Co więcej, stwierdzenie, że te triumfy sowieckiego oręża w istocie pozwoliły Józefowi Stalinowi podyktować zasady rządzące powojennym ładem, to rzucenie jeszcze większego wyzwania wizji, do której jesteśmy bardzo mocno przywiązani. Jak jednak staram się wykazać w tej książce, lokując działania wojenne w kontekście rządzących nimi ram politycznych, na potwierdzenie obydwu tez istnieją przekonujące dowody, choć dla niektórych mogą one być trudne do przetrawienia. Dla tych, którzy pamiętają lata następujące po zakończeniu wojny, te realia były nie powodem do świętowania, lecz niewygodnym faktem z historii XX wieku, którego ogromne konsekwencje odczuwamy do dziś.
W styczniu 1944 roku front wschodni od ponad dwóch i pół roku był sceną nieprzerwanych działań wojennych. Na linii rozciągającej się momentami od północnego krańca Bałtyku po południowy kraniec Bałkanów – a więc długiej na mniej więcej trzy tysiące kilometrów – toczyły się wyjątkowo zaciekłe i desperackie zmagania. Po wyzwoleniu Kijowa pod koniec 1943 roku natarcie Armii Czerwonej w głąb Ukrainy i jednoczesne odblokowanie Leningradu (dziś Sankt Petersburga) zmusiło siły Hitlera do wycofania się z Finlandii oraz odwrotu przez Estonię, Łotwę i Litwę na sam skraj Morza Bałtyckiego. Te równoległe kampanie na odcinkach północnym i południowym przygotowały grunt pod największy triumf w dziejach II wojny światowej. Pod względem skali i znaczenia strategicznego operacja Bagration – gdyż taki kryptonim nadał jej Stalin – była ważniejsza nawet od operacji Overlord, czyli kampanii alianckiej w Normandii zainaugurowanej inwazją przez kanał La Manche 6 czerwca 1944 roku. W ciągu nieco ponad dwóch tygodni, w trakcie których alianckie armie walczyły o zdobycie czegoś więcej niż przyczółka na północy Francji, Armia Czerwona zadała niemieckim siłom zbrojnym najbardziej upokarzającą klęskę w ich dziejach. W ten sposób wojska Stalina pomściły hańbę operacji Barbarossa – blitzkriegu rozpętanego w czerwcu 1941 roku przez hitlerowskie jednostki pancerne przeciwko Związkowi Radzieckiemu, który w październiku doprowadził nazistów pod samą Moskwę.
Większość zagranicznych obserwatorów zdążyła wtedy dojść do wniosku, że Związek Radziecki poniesie klęskę, w związku z czym Wielka Brytania i Stany Zjednoczone (które przystąpiły do wojny po japońskim ataku na Pearl Harbor 7 grudnia) będą musiały samodzielnie walczyć z nazistami na Zachodzie bez sojusznika na Wschodzie. Tymczasem Hitler przeliczył się w kwestii sił, a armie Stalina zaczęły stopniowo zyskiwać przewagę. Przed Bożym Narodzeniem najlepsze oddziały Führera zostały najpierw zatrzymane, a następnie – momentami wśród chaosu i paniki – wyparte przez zaciekłą sowiecką kontrofensywę. Jak argumentowałem w książce _Barbarossa. Jak Hitler przegrał wojnę_, ta porażka u bram stolicy odebrała Niemcom wszelkie szanse na pokonanie Związku Radzieckiego siłą oręża. Teraz, w stanowiącej ciąg dalszy książce _Końcówka: rok 1944. Jak Stalin wygrał wojnę_, staram się wykazać, że sukcesy Armii Czerwonej na froncie wschodnim w 1944 roku dały Stalinowi potężne argumenty – nie tylko żeby przedstawić zręczność strategiczną i taktyczną Związku Radzieckiego jako czynnik decydujący o klęsce nazistów, lecz także aby narzucić swoją wolę co do kształtu powojennej Europy.
W 1944 roku osłabione już wojska Hitlera mogły jedynie z furią próbować bronić straconych pozycji i wycofywać się przez splamione krwią resztki nazistowskiego imperium w Europie Wschodniej, mającego rzekomo przetrwać tysiąc lat. Przez cały ten rok Ostheer (niemiecka armia wschodnia) desperacko walczyła, lecz chociaż zwycięstwa Związku Radzieckiego okupiono ogromnym ludzkim kosztem, na który Stalin pozostawał obojętny, były to również w większości działania starannie zaplanowane, ściśle skoordynowane i przeprowadzone z imponującą kompetencją. Ofensywy Armii Czerwonej opracowywali zaprawieni w bojach generałowie dowodzący milionami na ogół dobrze wyposażonych młodych żołnierzy, którzy byli ogromnie zdeterminowani, by wypędzić znienawidzonych intruzów ze swojej ziemi. Wtargnąwszy w czerwcu 1941 roku na terytorium ZSRR w przekonaniu, że odniosą szybkie zwycięstwo, agresorzy walczyli teraz nie tylko o to, by ocalić własną ojczyznę, lecz także o to, by uniknąć militarnej zagłady i zemsty, której nie bez powodu się obawiali.
Ówczesne doniesienia o coraz gorszym położeniu Niemców w zestawieniu z relacjami sowieckich zwycięzców dostarczają przejmujących dowodów na to, jak w tym rozstrzygającym roku wyglądały zmagania na froncie wschodnim. Z tego względu obficie czerpałem z pamiętników, listów i wspomnień żołnierzy po obu stronach – od najwyższych rangą generałów po prostych szeregowców. Ich świadectwa, zwłaszcza te pozostawione przez młodych mężczyzn, którzy walczyli w okopach – wiele z nich zostało tutaj przetłumaczonych i opublikowanych po raz pierwszy – przedstawiają bez żadnych upiększeń rzeźnię, jaką stał się front wschodni podczas najkrwawszego i najbrutalniejszego konfliktu w annałach działań wojennych.
Obydwaj partnerzy Stalina w wielkiej koalicji antyhitlerowskiej obserwowali pochód sowieckiego molocha na zachód w 1944 roku z podziwem, ale też rosnącą konsternacją. Już w chwili, gdy Wielka Trójka spotkała się po raz pierwszy w Teheranie pod koniec 1943 roku, zarówno Churchill, jak i Roosevelt zdawali sobie sprawę, że armie ZSRR niemal na pewno odbiją każdy skrawek swojego kraju i najprawdopodobniej zajmą także większość Europy Wschodniej oraz Środkowej. Dla obydwu przywódców oraz dla ich doradców politycznych i wojskowych było też oczywistością, że Stany Zjednoczone oraz Wielka Brytania, zaprzątnięte wojną na pozostałych frontach w Europie i na Pacyfiku, nie zdołają podyktować Związkowi Radzieckiemu warunków dotyczących powojennej przyszłości kontynentu europejskiego, lecz będą zmuszone dostosować się do roszczeń Stalina. Mogli jedynie liczyć, że uda im się skłonić sowieckiego przywódcę, by potwierdził prawo narodów żyjących na terenach mających wkrótce znaleźć się pod sowiecką kontrolą do decydowania o własnym losie bez ingerencji z zewnątrz. Stalin chętnie złożył taką obietnicę, sformułował ją jednak w niezwykle mglisty sposób. Z perspektywy Zachodu ustne zobowiązanie podjęte przez dyktatora w Teheranie było w najlepszym razie niepewne. Choć on sam nigdy otwarcie tego nie powiedział, w kolejnych miesiącach 1944 roku coraz bardziej oczywista stawała się jego determinacja, by stworzyć wokół Związku Radzieckiego strefę buforową państw satelickich, co miało zagwarantować nie tylko, że Niemcy ani żaden wrogi sojusz irredentystycznych państw nie będzie już nigdy w stanie zagrozić jego antykapitalistycznemu imperium, lecz także – co było bardziej niepokojące – że na drodze do nadrzędnego celu, jaki sobie postawił, nie staną żadne zachodnie koncepcje wolności jednostki czy demokracji.
W efekcie Churchill i Roosevelt wkrótce znaleźli się na straconej pozycji w starciu dyplomatycznym, które miało nie mniej doniosłe konsekwencje niż zmagania na polu bitwy. W tym przypadku jednak przeciwnikiem – choć niewskazanym jeszcze w tak jawny sposób – był nie nazistowski wróg, lecz komunistyczny sojusznik. Negocjacje między Waszyngtonem, Londynem a Moskwą prowadzono w tajemnicy – wysyłano depesze i listy oraz dyskutowano za zamkniętymi drzwiami podczas spotkań w cztery oczy i konferencji; rywalizacja, kto postawi na swoim, była długa i intensywna, a momentami wręcz zajadła. Chociaż świat zewnętrzny z oczywistych względów pozostawał nieświadomy, co dzieje się za kulisami, kwestie omawiane przez aliantów zachodnich i ZSRR należały do najbardziej brzemiennych w skutki: chodziło o przyszłość Europy, a wręcz świata, po „bezwarunkowej kapitulacji”, którą wszyscy trzej przywódcy zgodzili się wymusić na nazistach.
W tym starciu strony dysponowały bardzo nierównymi siłami. Wynikało to nie tylko z niepodzielnej dominacji armii Stalina na polu bitwy, lecz także z często różnego spojrzenia Churchilla i Roosevelta na poszczególne sprawy. Każdy z nich miał odmienną wizję tego, jak najlepiej zapewnić trwały pokój i wolność na europejskim teatrze działań wojennych oraz poza nim. Diametralnie różnie oceniali też oni Stalina. Podczas gdy Roosevelt pragnął pozyskać „Wujka Joe” jako przyszłego partnera na arenie międzynarodowej, Churchill patrzył na sowieckiego dyktatora podejrzliwie i z frustracją. W niektórych przypadkach tarcia ideologiczne oraz strategiczne między Londynem a Waszyngtonem praktycznie uniemożliwiały stworzenie zjednoczonego zachodniego frontu wobec Stalina, co sowiecki przywódca – podstępny i niestroniący od łotrostwa, a zarazem czarujący – bezlitośnie wykorzystywał.
Zmagania dyplomatyczne w ramach wielkiej koalicji były na swój sposób równie intensywne, jak te na froncie, a ich skutki z pewnością okazały się nie mniej doniosłe. Podobnie jak w przypadku żołnierzy, również w odniesieniu do polityków starałem się naświetlić osobisty aspekt konfliktów, napięć, animozji i otwartych kłótni nieuchronnie związanych z dziejową skalą spraw, o których decydowano; w tym celu również obszernie czerpałem z meldunków, dzienników, protokołów, wspomnień i listów głównych uczestników wydarzeń oraz urzędników i doradców wszystkich stron.
Co więcej, jako że walka dyplomatyczna była nierozerwalnie związana z walką militarną i nie tylko decydowała o wyniku wojny, lecz także kształtowała historię XX wieku, splotłem je razem w całościowej narracji o 1944 roku, w którym z biegiem czasu stawało się coraz bardziej oczywiste, że triumf Stalina w „wielkiej wojnie ojczyźnianej” – jak określił on walkę z nazistami na froncie wschodnim – wyeliminuje jedną europejską tyranię tylko po to, by wynieść do potęgi kolejną.
Moja opowieść o drodze do tego ponurego zwieńczenia rozpoczyna się od widoku z bunkra nad brzegiem Dniepru pierwszego dnia końcowej rozgrywki, jaką stanowił 1944 rok.Rozdział 1
Nadejście nowego roku
W sylwestrową noc niesiony wichurą śnieg zacierał niemal wszystkie szczegóły krajobrazu, więc drugi brzeg Dniepru ginął w nieskończonej oddali. Gdy nastał świt 1 stycznia 1944 roku, Günter Koschorrek, przemarznięty strzelec karabinu maszynowego służący w 6 Armii Grupy Armii Południe, wyjrzał z okopu na zachodnim brzegu rzeki, usiłując zidentyfikować niewyraźne sylwetki skradające się od strony sowieckiej baterii dział, która – choć skrywana przed wzrokiem przez zamieć – znajdowała się zaledwie kilkadziesiąt metrów na wschód.
Od początku wojny Koschorrek doświadczył już aż nazbyt wiele. Rok wcześniej wyszedł bez szwanku z rzezi pod Stalingradem, gdzie dziesiątki tysięcy jego towarzyszy z 6 Armii znalazły się wśród ponad pół miliona poległych bądź wziętych do niewoli, której wielu – zagłodzonych niemal na śmierć lub ciężko rannych – nie miało szans przeżyć. Potem nie dane mu było odpocząć, gdyż znów trafił na przesuwający się z wolna ku zachodowi front, na którym Niemcy nie odnosili żadnych zwycięstw i pozostawali nieustannie w odwrocie od ponad 1200 kilometrów. Jego cierpliwość się wyczerpywała:
Od czasu do czasu wyglądałem na przedpole, pomagając sobie celownikiem optycznym, i byłem coraz bardziej zły. Rosjanie biegali sobie swobodnie, fakt, że skuleni, ale w zasięgu ognia, a my siedzieliśmy cicho, bo nikt nie odważył się wychylić głowy. oskonale zamaskowani sowieccy snajperzy namierzyli nasze stanowiska, przy każdym mniej ostrożnym ruchu ¹.
Günter Koschorrek dzielił okop z innym żołnierzem, imieniem Paul – podobnie sfrustrowanym ogniem sowieckich snajperów, lecz mniej rozważnym. Kiedy kilka metrów od nich rozprysnął się granat moździerzowy, który rozrzucił wokół chmurę ziemi i śniegu, Koschorrek miał wystarczająco dużo rozsądku, aby skulić się w jamie, ale jego towarzysz nie potrafił się powstrzymać i podniósł głowę, by zobaczyć, kto ich nęka. Rozległ się trzask broni maszynowej.
Paul ad lewym okiem miał dziurę wielkości pięści; wypływał z niej strumień gęstej, prawie czarnej krwi. Krew zalewała mu bezgłośnie poruszające się usta, w panice obróciłem go tak, by spływała na ziemię. Ręce mi się trzęsły, bo wiedziałem, że nic więcej nie mogę zrobić, a twarz Paula już przybierała trupio blady kolor².
Kolejny poległy do statystyki – jeszcze jedna ofiara uporu Hitlera, niezdolnego przyjąć do wiadomości, że jego zgubna wizja, która dwa i pół roku wcześniej doprowadziła do inwazji na Związek Radziecki, w następnych 12 miesiącach ponownie zamieni front wschodni w otchłań śmierci i cierpienia.
Na tym samym odcinku frontu od wielu tygodni wycofywał się też Guy SajerI – piechur Dywizji Großdeutschland. Mimo że był zahartowany w bojach i przyzwyczajony do ostrzału artyleryjskiego, zadrżał, gdy pocisk wybuchł zaledwie kilka metrów od niego:
Czułem jakieś niesamowite drgania ziemi. Wydawało mi się, że jestem ziarnem grochu na bębnie, w który wali się systematycznie. Nie wiedząc, co może powodować to drżenie, leżałem pośród kolegów, którzy przed chwilą zginęli. Ziemia z wielkim hukiem zwaliła się do okopu, całkowicie nas przykrywając. Przygnieciony masą ziemi, zacząłem się wydzierać jak opętany³.
Nastoletni jeszcze Sajer, który służył w wojsku od półtora roku, zdążył stracić wiarę w Führera: „Nie bijemy się już ani dla Hitlera, ani dla narodowosocjalistycznych idei, ani dla III Rzeszy, ani nawet dla narzeczonych, matek czy rodzin kryjących się w bombardowanych miastach. Walczymy ze strachem i z powodu strachu”⁴.
To wyznanie nie zaskoczyłoby wcale Oldwiga von Natzmera – pułkownika tej samej dywizji wchodzącej w skład Grupy Armii Południe. Niewiele wcześniej zauważył on:
Cała nasza dywizja, ze sztabami pułków włącznie, jest do cna wyczerpana – aż trudno to wyrazić słowami. Walki nie ustają, co skutkuje kompletnym załamaniem psychicznym większości oficerów i prawie wszystkich podoficerów. Żołnierze popadają w taką apatię, że nie obchodzi ich już, czy zostaną zastrzeleni przez własnych dowódców, czy przez Rosjan. Nie mam pojęcia, czy będziemy w stanie utrzymać nasze obecne albo jakiekolwiek inne pozycje⁵.
Po drugiej stronie tej samej linii frontu Boris Suris – jeden z 750 tysięcy żołnierzy wchodzących w skład 1 Frontu Ukraińskiego generała Nikołaja Watutina – usłyszał na swojej wysuniętej naprzód pozycji znajomy dźwięk silnika wrogiego samolotu. Spojrzawszy w górę, zobaczył nad sobą eskadrę myśliwsko-bombowych Focke-Wulf Fw 190:
Przeleciały z gwizdem i wyciem tak nisko, że widzieliśmy wyraźnie ich sylwetki z podwieszonymi pod skrzydłami bombami . Maszyny zniknęły wkrótce za wzgórzem, skąd dobiegły stłumione odgłosy eksplozji, a potem terkot karabinów i pepesz . Ten tchórz kapitan Alabin z miejsca uciekł i schował się w rowie⁶.
Podobnie jak Koschorrek, Suris – były student historii sztuki, który miał później zdobyć uznanie swoimi monografiami poświęconymi słynnym dwudziestowiecznym malarzom – przeżył Stalingrad. Nie okazywał szacunku przełożonym ani szczególnej wyrozumiałości słabszym.
Był Nowy Rok, więc kwatermistrz nazywany „profesorem” przygotował dla żołnierzy ucztę: mięso, rosół drobiowy, smażone ziemniaki, kiszonki i mnóstwo herbaty owocowej do popicia posiłku.
Przyjęcie było niewielkie, ale przyjemne. Napiliśmy się, zjedliśmy i znowu się napiliśmy . Wodziłem chwilę wzrokiem za szarooką łączniczką Liubą, ale szybko zająłem się kiszoną kapustą, bo u Liuby nie miałem żadnych szans . Wyszedłem na zewnątrz. Trzymał mróz, a ziemia była lekko przyprószona śniegiem, w oddali ktoś śpiewał.
Nieco dalej na południe Gabriel Temkin – polski Żyd, który w 1939 roku uciekł do Związku Radzieckiego przed nazistami, a teraz służył w 78 Dywizji Strzeleckiej – miał kaca. Poprzedniego wieczoru udał się na bezowocną misję poszukiwania ciał dwóch żołnierzy z pułku, którzy zginęli podczas zwiadu na ziemi niczyjej. Temkin, już wtedy nietrzeźwy, wpadł prawie na niemieckie linie, ale w porę odciągnęli go towarzysze. „Siedzieliśmy pogrążeni w rozpaczy – napisał – a chłopcy wyciągnęli parę butelek cuchnącego bimbru”. Z następnych godzin zapamiętał tylko: „szlochanie i płacz, picie i smutek . Myślę, że łkałem gorzkimi łzami nie tylko z żalu po utracie towarzyszy. Ich śmierć wydobyła ze mnie ukrytą głęboką frustrację tą sprawiedliwą, a zarazem straszliwą wojną, z której nie widziałem żadnego wyjścia”. Przyrzekał sobie, że już więcej się nie upije⁷.
Na tym samym odcinku frontu dowodzący zespołem medycznym 340 Dywizji chirurg wojskowy Konstantin Bołdin nie zaznał w Nowy Rok wytchnienia – harował przez całą dobę, usiłując ratować życie młodych sowieckich żołnierzy. „Niezależnie od tego, ilu rannych czeka i co dzieje się na linii frontu, trzeba pracować szybko, gdyż nigdy nie wiadomo, jak zmieni się sytuacja w ciągu godziny. Cały pluton działa jak dobrze naoliwiony mechanizm ”⁸ – zauważył. Do jego jednostki trafiało 600 pacjentów dziennie. W tym momencie znękany był jednym z wielu beznadziejnych przypadków – żołnierza z niemożliwą do zoperowania raną żołądka: „Patrzył na mnie z nadzieją . Trudno było spojrzeć w jego oczy, które pytały: »Dlaczego mnie nie operujecie, na co czekacie?«”. Bołdin przepisał silny środek przeciwbólowy, nałożył świeży opatrunek i poinstruował personel, żeby mówić umierającemu, że zabieg się powiódł: „Jeżeli musi umrzeć, niech przynajmniej pozostanie nieświadomy, że nic nie dało się zrobić, niech ma nadzieję do ostatniej chwili”.
Takie same sceny rozgrywały się na całym froncie, który wił się od Bałtyku przez trzy tysiące kilometrów na południe po Morze Czarne, a zmagania toczące się wzdłuż tej linii pod względem skali nieszczęścia i śmierci dawno już wyprzedziły wszystkie inne zapisane w annałach wojen. W ciągu dwóch i pół roku od czerwca 1941 roku, kiedy rozpoczęła się operacja Barbarossa, na polach bitewnych na wschodzie zginęło lub zostało uznanych za zaginionych w walce około 9,5 miliona młodych mężczyzn i kobiet. Ponad 80 procent tych ofiar – 8 milionów – stanowili sowieccy żołnierze, co oznaczało straszliwą dysproporcję w cierpieniu. Te statystyki, choć makabryczne, skrywały jednak inne, znacznie bardziej wymowne z wojskowego punktu widzenia. W styczniu 1944 roku, mimo zatrważających strat poniesionych przez Armię Czerwoną, Stawka (sowieckie naczelne dowództwo) nadal mogła wystawić 6,25 miliona żołnierzy w porównaniu z 2,46 miliona pozostających do dyspozycji OKW (Oberkommando der Wehrmacht – niemieckie naczelne dowództwo, które sprawowało nadzór nad działaniami wszystkich niemieckich wojsk lądowych, morskich i powietrznych, zwanych łącznie Wehrmachtem)⁹. Przewaga ZSRR w sprzęcie wojskowym była jeszcze większa. Dziesięć sowieckich frontów (jak Stawka określała swoje grupy armii) było wyposażonych w ponad dwa razy więcej czołgów (5800 w porównaniu z 2300) i cztery razy więcej samolotów (13 400 w porównaniu z 3000)¹⁰ niż wycofujące się pod ich naporem cztery niemieckie grupy armii. Na malejącą dysproporcję wskazywała tylko jedna statystyka i nie mogła ona być źródłem pocieszenia dla żadnego niemieckiego żołnierza: podczas gdy liczba ginących rocznie Sowietów stale malała, w przypadku Niemców wskaźnik ten gwałtownie rósł – tak bardzo, że w 1944 roku na polu bitwy poległo 1,23 miliona żołnierzy Wehrmachtu, co odpowiadało aż 90 procentom strat sowieckich w tym samym czasie¹¹. W konsekwencji dostępne dla Hitlera zasoby młodego mięsa armatniego, nigdy niedorównujące nawet w przybliżeniu tym należącym do śmiertelnego wroga, kurczyły się znacznie szybciej. Wszystkie te statystyki łącznie wstrząsnęłyby większością wojskowych i zmusiłyby ich do zastanowienia się, jak długo ich armie zdołają uniknąć zagłady bez drastycznej zmiany strategii. Naczelny dowódca Wehrmachtu zwykł jednak ignorować niewygodne fakty.
Adolf Hitler dawno już popadł w podszyty nienawiścią triumfalizm. Jego noworoczne przesłanie do żołnierzy nie brzmiało wszakże bombastycznie – choć wyzywające, skrywało zarazem niepewność. Uderzył w nim w quasi-mistyczną nutę, wydawał się pogodzony z losem, jaki może zgotować stworzonej przez niego Trzeciej Rzeszy wszechmogący Bóg:
Żołnierze! Rok 1944 będzie bardzo trudny. Naszym wspólnym zadaniem jest nie ograniczać się wyłącznie do defensywy i zadać przeciwnikowi tak potężne ciosy, że w końcu nadejdzie godzina, gdy Opatrzność będzie mogła dać zwycięstwo narodowi, który najbardziej na nie zasłużył . Opatrzność wręczy nagrodę życia temu, kto walczy o nią i broni jej najmężniej, wówczas nasz _Volk_ zostanie łaskawie przyjęty przez Tego, który jako sprawiedliwy sędzia zawsze przyznawał zwycięstwo najbardziej na nie zasługującym¹².
Coraz większa liczba dowódców wyższego szczebla zdawała sobie jednak sprawę z tego, że brakuje widocznych oznak, aby „sprawiedliwy sędzia” miał zamiar interweniować w obronie nazizmu. Ci zahartowani w boju generałowie nie wierzyli już w mit o niezwyciężoności Hitlera, a niektórzy zaczynali po cichu go krytykować. Wśród tych krytyków wyróżniał się stojący na czele Grupy Armii Południe feldmarszałek Erich von Manstein – najbardziej niezłomny, energiczny i szczery ze wszystkich dowódców Führera na froncie wschodnim. Miał zresztą ku temu szczególny powód. W styczniu 1944 roku siły Mansteina, wypchnięte za wielką naturalną barierę Dniepru, trzymały się wciąż zachodniego brzegu rzeki, którego wysoka skarpa stanowiła potężną przeszkodę dla wojsk sowieckich po drugiej stronie. Siły Watutina odbiły Kijów i 4 Armii Pancernej – która, choć osłabiona walkami w poprzednich miesiącach, pozostawała jedną z najpotężniejszych w Grupie Armii Południe – groziło teraz okrążenie. Manstein otrzymał jednak rozkaz, by utrzymać linię nazywaną przez Hitlera „Wałem Wschodnim”, jak gdyby samo to określenie miało przekształcić liche, na wpół ukończone zapory w niepokonywalną barierę.
Manstein nie po raz pierwszy znalazł się w beznadziejnej sytuacji. W ostatnich 12 miesiącach jego armie zostały odepchnięte 1500 kilometrów na zachód tylko po to, by znów zostały postawione pod ścianą z zadaniem obrony tego, czego obronić się nie dało. W ciągu tych miesięcy stale powtarzał, że aby powstrzymać sowieckiego molocha, niezbędne jest „wycofanie całego niemieckiego skrzydła” na położone wzdłuż krótszego frontu nowe linie obronne¹³. Hitler nie dał się jednak przekonać. W rezultacie sytuacja Grupy Armii Południe zaczęła się – jak ujął to feldmarszałek – „jeszcze bardziej pogarsza㔹⁴. Nie przesadzał: w ciągu zaledwie pół roku jego wojska poniosły straty sięgające co najmniej 400 tysięcy żołnierzy.
Ogólniej rzecz biorąc, Manstein był przekonany, że katastrofy porównywalnej z Wagnerowskim „zmierzchem bogów” na froncie wschodnim można będzie uniknąć tylko wtedy, gdy dowódcom pozostałych trzech grup armii (Północ, Środek oraz A) pozwoli się myśleć i działać samodzielnie na odcinkach, za które są odpowiedzialni. Teraz musieli się oni ubiegać o aprobatę OKH (Oberkommando des Heeres – naczelne dowództwo armii) dla każdej istotnej decyzji operacyjnej. W praktyce oznaczało to aprobatę samego Hitlera, który na hańbę odwrotu zareagował jeszcze większym ograniczeniem swobody swoich generałów. W opinii Mansteina nieustępliwość naczelnego dowódcy groziła przyspieszeniem właśnie takiego scenariusza, jakiego nie chciał sobie nawet wyobrażać – porażki na froncie wschodnim i następnie upadku Trzeciej Rzeszy. W styczniu 1944 roku feldmarszałek był już tak zdesperowany, że postanowił osobiście stawić czoła Führerowi, aby zaprotestować przeciwko pętaniu rąk dowódców narzuconą im strategią.
Jeżeli ktokolwiek miał szansę wpłynąć na Hitlera, był to właśnie Manstein. Wykazał on, że jest lojalnym nazistą, gdy zezwolił podwładnym na liczne zbrodnie na Żydach, a wręcz przypominał im o „konieczności surowej, lecz sprawiedliwej odpłaty dla podludzkiego żydostwa”¹⁵, lecz udowodnił również, że jest wybitnym strategiem zasługującym na podziw Hitlera. Ten weteran I wojny światowej i inwazji na Polskę w 1939 roku odegrał kluczową rolę w niemal każdej większej operacji na froncie wschodnim od czasu napaści na Związek Radziecki w czerwcu 1941 roku. Od pierwszych tygodni tego blitzkriegu walnie przyczyniał się do najważniejszych zwycięstw. Latem 1941 roku dowodził błyskawicznym natarciem korpusu pancernego na Leningrad. Mianowany we wrześniu tego samego roku na Ukrainie dowódcą 11 Armii, poprowadził atak na Sewastopol – twierdza nad Morzem Czarnym upadła po 250 dniach morderczego oblężenia. W sierpniu 1942 roku Mansteina wezwano z powrotem na front leningradzki, gdzie Hitler rozkazał zakończyć blokadę miasta i zrównać je z ziemią. Dowódca uznał to za niefortunny pomysł i przypomniał decyzję, którą podjęto co do losu Leningradu rok wcześniej, we wrześniu – „lepiej go okrążyć i pozwolić obrońcom umrzeć z głodu wraz z mieszkańcami”¹⁶. Jego ocena sytuacji okazała się równie trafna, co bezlitosna. Gdy przełamanie obrony głodującej metropolii okazało się niemożliwe, zacieśnił niemiecki pierścień i zrealizował serię operacji, które zmusiły Sowietów do zaprzestania prób przełamania blokady.
Bezpośrednio po tym triumfie Manstein został dowódcą nowo utworzonej Grupy Armii Don, której zadaniem było uratowanie 6 Armii generała Friedricha Paulusa przed klęską pod Stalingradem. Zanim jednak zdążył objąć nowe stanowisko, 6 Armia była już oskrzydlona i śmiertelnie zagrożona. Manstein od razu zdał sobie sprawę, że Paulus nie zdoła utrzymać linii ani wyprowadzić swoich rozbitych i wyczerpanych wojsk z okrążenia bez dalszych straszliwych strat. Doszedł do wniosku, że najmniej katastrofalną opcją jest kapitulacja, i doradził ją Hitlerowi, ale Führer nie potrafił się pogodzić z takim upokorzeniem. Nie mając innego wyboru niż zbiorowe samobójstwo, Paulus i tak się poddał. Manstein, który nie naciskał zbytnio na Hitlera w sprawie Stalingradu, doskonale wiedząc, że oznaczałoby to pogorszenie stosunków z Führerem, wyszedł z tej militarnej i psychologicznej katastrofy obronną ręką.
W ostatnim czasie feldmarszałek naprawiał błędy wynikające z taktycznej krótkowzroczności Führera, które w przeciwnym razie okazałyby się zgubne w skutkach. Po klęsce pod Stalingradem, stanąwszy na czele Grupy Armii Południe (tak bowiem przemianowano Grupę Armii Don), nadzorował odwrót z Kaukazu, dowodząc wojskami niemieckimi, które zażarcie walczyły, lecz nieustannie wycofywały się znad Wołgi aż do Dniepru. W lutym 1943 roku, gdy na krótko powróciła nadzieja, dodatkowo potwierdził swoją reputację dzięki udanej kontrofensywie zakończonej odbiciem Charkowa, położonego 600 kilometrów na zachód od Stalingradu. Hitler, ośmielony tym pyrrusowym zwycięstwem, podjął pochopną decyzję o rozpoczęciu wielkiej operacji o kryptonimie Cytadela, wymierzonej przeciwko pięciu sowieckim armiom zgromadzonym w rejonie Kurska, około 200 kilometrów na północ od Charkowa. W lipcu Mansteinowi oraz dowódcy 9 Armii generałowi Walterowi Modelowi powierzono zadanie okrążenia i zniszczenia wojsk sowieckich w bitwie na łuku kurskim.
W tym największym starciu pancernym II wojny światowej naprzeciw siebie stanęło 10 tysięcy czołgów – 3 tysiące niemieckich przeciwko 7 tysiącom sowieckich, przy podobnej nierównowadze sił artylerii i piechoty. Chociaż Niemcom udało się na wczesnym etapie odnieść sukces taktyczny, gdyż zadali sowieckim wojskom straty przekraczające 700 tysięcy żołnierzy, sami stracili ich ponad 380 tysięcy – wliczając zabitych, rannych i zaginionych. Dodatkowe cenne zasoby ludzkie kosztowała decyzja Führera, który nie pozwolił Mansteinowi użyć w decydującym momencie rezerw. Hitler zdecydował się zakończyć operację dopiero pod koniec sierpnia, po sześciu tygodniach nieustannych walk, a Manstein przypisywał jej „fiasko” właśnie wcześniejszej odmowie naczelnego dowódcy¹⁷. Starannie przygotowana sowiecka kontrofensywa zmusiła Niemców do dalszego odwrotu. Kursk pokazał, że niezwyciężone niegdyś armie niemieckie można pokonać w bezpośredniej konfrontacji na wielką skalę. Co ważniejsze, dowiódł również zdolności Sowietów do zdobywania istotnej przewagi strategicznej po początkowych niepowodzeniach, co potwierdzało, że niemiecka porażka w bitwie pod Moskwą była nie odosobnionym epizodem, lecz kluczowym punktem zwrotnym. Od tego momentu armie Hitlera nie zdołały już odzyskać inicjatywy. Po stronie sowieckiej zdarzały się wprawdzie komplikacje taktyczne i nietrafne decyzje operacyjne, ale z każdym miesiącem stawało się jaśniejsze, że przytłaczająca przewaga Armii Czerwonej w liczebności i uzbrojeniu, powiększana stale rosnącymi dostawami ciężarówek dostarczanych przez Amerykanów i Brytyjczyków w ramach zapoczątkowanego w 1941 roku programu Lend-LeaseII, nieuchronnie przechyla szalę zwycięstwa na stronę Stalina.
Przejąwszy inicjatywę, sowieckie wojska stale nacierały, zmuszając Grupę Armii Południe do odwrotu. Mimo hitlerowskiej polityki spalonej ziemi, która poskutkowała doszczętnym spustoszeniem szerokiego na 40 kilometrów pasa wzdłuż wschodniego brzegu Dniepru, do listopada 1943 roku 4 z 10 sowieckich frontów – 1, 2, 3 i 4 Ukraiński – utworzyły przyczółki w krytycznych punktach na południu, odbiwszy między innymi Kijów. W obliczu sytuacji, którą uznał za „krytyczną”¹⁸, Manstein z własnej inicjatywy nakazał jednostkom pancernym wycofać się 100 kilometrów na zachód i zająć pozycje łatwiejsze do obrony, po czym – mając świadomość, że Hitler jest mistrzem samooszukiwania się – opuścił swój sztab w Winnicy, by polecieć do kwatery głównej Führera w Wilczym Szańcu w Polsce i wyjaśnić podjętą decyzję.
Gdy przybywał 4 stycznia do Wilczego Szańca, miał reputację człowieka asertywnego i mówiącego bez ogródek, a sądząc po jego własnej relacji, zachował się w taki właśnie sposób. W obecności znanej z tchórzostwa kliki oficerów sztabowych ostrzegł Führera: „Niebezpieczeństwo grożące całemu skrzydłu południowemu frontu wschodniego musi skończyć się katastrofą, jeśli nie uda się ponownie i ostatecznie ustabilizować sytuacji na północnym skrzydle naszej grupy armii. Grupy Armii Południe i A skończą swój żywot w Rumunii albo w Morzu Czarnym”¹⁹. Nalegał, aby Hitler pogodził się z rzeczywistością: tylko strategiczny odwrót i radykalne przegrupowanie sił niemieckich, liczących wciąż ponad 570 tysięcy żołnierzy, mogły je uchronić przed dalszymi, potencjalnie śmiertelnymi, stratami. Naczelny dowódca, niezdolny odróżnić wycofania się z przyczyn strategicznych od upokarzającej porażki, zdecydowanie odrzucił jednak propozycję Mansteina. Aby uzasadnić swoją decyzję, że Grupa Armii Południe musi „utrzymać linię”, Hitler snuł mrzonki, wysuwając bez żadnych namacalnych dowodów przypuszczenia, iż oportunistyczne partnerstwo Stalina z aliantami zachodnimi wkrótce nieuchronnie się rozpadnie i w ten sposób osłabnie presja na froncie wschodnim. Kiedy feldmarszałek, zmieniwszy taktykę, poprosił o posiłki dla swoich zmęczonych i wyczerpanych wojsk, Hitler odmówił. Nie mógł zabrać żadnych dywizji Grupie Armii Środek, która i tak była już przyparta do muru, ani z frontu północnego, gdyż obawiał się, że skłoni to Finlandię do zmiany strony, co z kolei zagrozi dostępowi Kriegsmarine (niemieckiej marynarki wojennej) do Morza Bałtyckiego; nie było też mowy o wycofaniu sił z Europy Zachodniej, gdzie jego wojska przygotowywały pozycje obronne na wypadek spodziewanej brytyjsko-amerykańskiej inwazji przez kanał La Manche.
Sfrustrowany tym, że niczego nie wskórał, Manstein poprosił Führera o prywatną audiencję i jego życzenie zostało spełnione. W obecności jedynie Kurta Zeitzlera, szefa sztabu generalnego armii, feldmarszałek zapytał o pozwolenie na swobodną wypowiedź. Hitler wyraził zgodę, jednak „z lodowatym i odpychającym wyrazem twarzy”²⁰. Dwa razy wcześniej (w lutym i wrześniu 1943 roku) Manstein odważył się w podobnych okolicznościach na zawoalowaną krytykę wojskowego przywództwa wodza III Rzeszy i mimo że przedstawił ją bardzo oględnie, nie spotkała się ona z przychylnym przyjęciem. Teraz postawił na szali swoje stanowisko, mówiąc bez ogródek: „Trzeba sobie jasno powiedzieć, _mein Führer_, że naszej obecnej krytycznej sytuacji nie można tłumaczyć jedynie niewątpliwą przewagą przeciwnika. Wynika ona również z przyjętego przez nas sposobu dowodzenia”²¹.
Hitler był wściekły:
Spojrzał na mnie tak, jak gdyby chciał mi odebrać chęć powiedzenia czegokolwiek. Nie przypominam sobie, aby czyjś wzrok odzwierciedlał tak potężną siłę woli. W jego dość pospolitej twarzy uwagę przyciągały głównie te wyraziste oczy, a teraz patrzył nimi na mnie tak, jak gdyby chciał, bym padł przed nim na kolana. Nie zamilkłem jednak i oświadczyłem Hitlerowi, że przyjęty model dowództwa jest po prostu nie do utrzymania²².
Manstein dodał wyraźnie – co sugerował już podczas dwóch poprzednich spotkań – że Führer powinien mianować zarówno „wyposażonego w pełną władzę i odpowiedzialność” szefa sztabu, na którym można byłoby polegać we wszystkich kwestiach strategiczno-politycznych, jak i w pełni niezależnego naczelnego dowódcę na froncie wschodnim. Na to Hitler wybuchnął: „Feldmarszałkowie nie słuchają nawet mnie! Sądzi pan, że będą na przykład słuchać pana?! Ja mogę ich zwolnić, pan już nie!”²³. Manstein nie cofnął się, tylko zripostował sucho, że nigdy nie miał żadnych problemów z posłuszeństwem wśród podwładnych. Hitler, mający dość tej impertynencji, raptownie zakończył rozmowę. Feldmarszałek powrócił do swojej kwatery, nie mając innego wyboru, jak tylko zebrać żniwo decyzji Führera o rozpoczęciu w czerwcu 1941 roku operacji Barbarossa, co poskutkowało wojną lądową na dwóch frontach.
1.
I Sajer to pseudonim literacki Guya Mouminoux – wybitnego francuskiego rysownika, który wychował się w Alzacji, zaanektowanej przez III Rzeszę w 1940 roku. W wieku szesnastu lat trafił on z poboru do Wehrmachtu i znalazł się w Dywizji Großdeutschland. Niektórzy historycy twierdzą, że wspomnienia Mouminoux z lat wojny, zatytułowane _Zapomniany żołnierz_, nie są dokładnym opisem doświadczeń autora, lecz raczej powieścią z kluczem. Chociaż niektóre szczegóły zawarte w książce zakwestionowano, jest ona rekomendowana przez amerykańską uczelnię wojskową US Army Command and General Staff College jako autentyczny obraz frontu wschodniego podczas II wojny światowej (jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autora).
2.
II W latach 1941–1945 na mocy Lend-Lease Act (ustawy o pożyczce i dzierżawie) Stany Zjednoczone przekazały Armii Czerwonej ponad 400 tysięcy jeepów i ciężarówek, a także 12 tysięcy pojazdów opancerzonych. Zdecydowana większość tej pomocy dotarła do ZSRR na przełomie 1943 i 1944 roku. Odegrała ona ważną rolę w przyspieszeniu sowieckich postępów na wszystkich frontach – lecz nie tak ważną, jak twierdził generał George Marshall, szef sztabu amerykańskich wojsk lądowych, który oświadczył w 1944 roku, że „gdyby Rosja nagle straciła Lend-Lease, naziści prawdopodobnie zdołaliby ją pokonać”. Szczegółowe informacje znajdują się w: H.P. van Tuyll, _Feeding the Bear: American Aid to the Soviet Union, 1941–1945_, Westport 1989, s. 99; cytat z Marshalla w: tamże, s. 139.Rozdział 2. Dziesięć frontów
1 D.M. Glantz, J.M. House, _When Titans Clashed: How the Red Army Stopped Hitler_, Lawrence 1995, tab. A, s. 292.
2 Cyt. za: D.M. Glantz, _Soviet Military Deception in the Second World War_, London 1989, s. 293.
3 _Wniezapnost_ʹ _w nastupatielnych opieracyjach Wielikoj Otieczestwiennoj wojny_, ried. M. Kirian, Moskwa 1986, cyt. za: D.M. Glantz, dz. cyt., s. 292.
4 D.M. Glantz, J.M. House, dz. cyt., s. 298.
5 Cyt. za: A. Goldberg, _Ilya Ehrenburg: Revolutionary Novelist, Poet, War Correspondent, Propagandist: The Extraordinary Epic of a Russian Survivor_, New York 1984, s. 197.
6 Cytat ten i następne: dziennik Borisa Surisa, wpis z 15 stycznia 1944 r.
7 Cytat ten i następne: K. Bołdin, _Tak eto było:_ _Zapiski wojennogo chirurga_, transl. L. Winogradowa, Jarosław 1969, wpis z 11 stycznia 1944 r.
8 Tamże, wpisy z 6 i 11 stycznia 1944 r.
9 W. Grossman, _Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945_, przeł. M. Antosiewicz, Warszawa 2006, s. 257.
10 Tamże, s. 256.
11 Cyt. za: J. Garrard, C. Garrard, _The Bones of Berdichev: The Life and Fate of Vasily Grossman_, New York 1996, s. 174.
12 W. Grossman, dz. cyt., s. 262.
13 J. Garrard, C. Garrard, dz. cyt., s. 176, 177.
14 Cyt. za: T. Snyder, _Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem_, przeł. B. Pietrzyk, Warszawa 2011, s. 70, 71.
15 J. Garrard, C. Garrard, dz. cyt., s. 183.
16 Tamże, s. 181.
17 Informacje o analizie kryminalistycznej masakry w Berdyczowie oraz o decyzji komisji, aby zataić prawdę na jej temat – zob. tamże, s. 179–182.
18 Tamże, s. 182.