Ostatnia szansa - ebook
Ostatnia szansa - ebook
Kiedy Caroline Maitland zostaje przyłapana w dwuznacznej sytuacji ze śmiertelnym wrogiem męża, wybucha jeden z największych skandali w historii Almacka. Sir Bennett Maitland decyduje się zakończyć małżeństwo, a na czas sprawy rozwodowej nakazuje żonie wyjechać do letniej posiadłości. Caroline nie zamierza jednak poddać się woli męża. Zabiera jedynego syna i wyjeżdża do najdalszej posiadłości Maitlandów. Ma nadzieję, że Bennett da jej szansę, by się wytłumaczyć. Caroline stała się bowiem ofiarą intrygi, której celem było zszarganie reputacji jej męża…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1737-8 |
Rozmiar pliku: | 709 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyn, kwiecień 1817 roku
Ktoś szerokim gestem odciągnął niebieską, adamaszkową zasłonę alkowy w sali do gry w karty, zupełnie jakby była to kurtyna w teatrze Drury Lane. U Almacka pojawiła się scena, która mogłaby pochodzić z setek różnych sentymentalnych sztuk: para kochanków dzieliła w ustronnym miejscu namiętny pocałunek. Jednak zamiast westchnień i pomruków zadowolenia, jakie mógłby wywołać taki widok w teatrze, tym razem rozległy się syki zgorszenia, po których zapadła krucha cisza, gdy wszyscy wstrzymali oddech.
Byli przystojni jak para aktorów. Dobrze zbudowany mężczyzna, miał bujne kasztanowe włosy i modny strój, który mógłby zyskać uznanie samego Beau Brummela. Dama nosiła srebrzącą się niebieską suknię z najprzedniejszego jedwabiu. Chociaż w tej pierwszej chwili twarz miała odwróconą, jej uroda była dla wszystkich równie oczywista jak tożsamość. Odgarnięte złociste pukle eksponowały długą, piękną szyję, ozdobioną słynnymi szafirami Sterlingów.
Każdy, kto choć przez moment widział tę kobietę, musiał w niej rozpoznać Caroline Maitland, hrabinę Sterling, jedną z najbardziej adorowanych piękności w eleganckim towarzystwie. Niechybnie rozumiał również, że mężczyzna trzymający hrabinę w ramionach i wyciskający na jej wargach pocałunek nie jest jej mężem.
Otoczony przez kilkoro najbardziej rozgadanych londyńskich plotkarzy Bennett Maitland, szósty hrabia Sterling, wpatrywał się tępo w alkowę, broniąc się przed falą wściekłości i upokorzenia, która groziła mu utratą żelaznej samokontroli.
Z uporem puszczał mimo uszu złośliwe przytyki Fitza Astleya na temat wierności żony, tak samo jak kiedyś próbował zaprzeczać innym plugawym słowom swojego wroga. Tamto odkrycie przewróciło cały świat Bennetta do góry nogami. Astley był łajdakiem, ale wtedy nie kłamał. Teraz też nie. Dowód na rozwiązłość Caroline wszyscy mogli właśnie bez trudu obejrzeć!
Złapanie żony oddającej się tak wyuzdanym poufałościom z jego najzagorzalszym wrogiem było jak wbicie noża w samo serce. Oparty kiedyś na namiętności fizyczny związek między Bennettem a jego żoną był jedynym spoiwem ich rozpadającego się małżeństwa. Teraz żona skompromitowała go publicznie i skłoniła do postawienia sobie pytania, od jak dawna z powodu jej kochanków śmieje się z niego po cichu cały Londyn. Wolałby jednak umrzeć w strasznych cierpieniach niż dać mężczyźnie, do którego czuł obrzydzenie, i kobiecie, która z czasem obudziła w nim pogardę, satysfakcję dostrzeżenia, jak dotkliwie go upokorzyli.
Zanim złowrogą ciszę zakłóciły jadowite szepty, Bennett wreszcie zamknął usta i mocno je zacisnął. Wciąż walcząc z odbierającym dech poczuciem upokorzenia, wystąpił naprzód, by stać się panem sytuacji.
Tymczasem jego żona z kochankiem uświadomili sobie, że zostali odkryci. Chociaż było o wiele za późno, by ratować zszarganą reputację, Caroline wysunęła się raptownie z objęć i cofnęła, jakby miała nadzieję, że uda jej się jakoś ukryć przed słusznym gniewem męża. Fitzgerald Astley nie miał takich skrupułów. Wciąż stał w swobodnej, zuchwałej pozie z bezczelnym uśmieszkiem triumfu, który Bennett bardzo chciał zetrzeć mu z twarzy.
– Tak mi przykro, Bennett – powiedziała cicho Caroline, gdy zbliżał się do nich sztywnym krokiem. – Mogę to wyjaśnić, jeśli tylko zechcesz mnie wysłuchać. Proszę, nie pogarszaj sytuacji.
Pobladła tak, że jej twarz nabrała alabastrowej czystości, co wydawało się wyjątkową ironią losu. Bladość mogłaby nadać Caroline wygląd niewinnej panny, gdyby nie to, że jej usta wydawały się większe i czerwieńsze niż zwykle – może zresztą nie z powodu bladości, lecz od pocałunków tego niegodziwca!
Bennett wolałby, żeby ten widok dogasił resztki pożądania, które budziła w nim Caroline. Tymczasem zdradziło go również ciało, poczuł bowiem wyraźne objawy żądzy w podbrzuszu. Kusiło go, by porwać zbłąkaną hrabinę w ramiona i wypalić wszelkie ślady pocałunków Astleya żarem swoich ust.
Z trudem zwalczył tę pokusę.
– Bez względu na to, co zrobię, tej sytuacji pogorszyć nie mogę.
Nie była to cała prawda, nie miał jednak zamiaru oszczędzić Caroline wstydu, który sama na siebie sprowadziła, i udawać, że nic poważnego nie zaszło.
Pogardliwy uśmieszek Astleya zamienił się w jawny grymas lekceważenia.
– Pewnie będziesz chciał mnie wyzwać na pojedynek, Sterling. Gdzie się spotkamy? W parku przy Saint James’? A może w Hyde Parku? Wydaje mi się jednak dosyć niesprawiedliwe, że właśnie na mnie padło, skoro łaskawie przymykałeś oko na wszystkich poprzednich kochanków swojej żony.
– O czym pan mówi? – zawołała Caroline. – Nigdy nie byłam niewierna mężowi! Nawet nie miałam takiego zamiaru… Pan mnie zaskoczył. Chciałam tylko…
Astley zachichotał i pogroził jej palcem.
– Mam zrozumienie dla pani pragnienia, aby ocalić swoją reputację, lady Sterling, ale obawiam się, że nasza tajemnica wyszła na jaw. Wątpię, czy ktokolwiek z ludzi, którzy widzieli, jak się całujemy, uwierzy w to, że pani się opierała. Wręcz przeciwnie. Jestem się gotów założyć, że jeszcze chwila i miałbym rozpięte spodnie.
– Zdradziecki gad! – krzyknęła wściekła i udręczona Caroline i rzuciła się na Astleya.
Bennett chętnie obejrzałby, jak jego żona wydrapuje temu niegodziwcowi oczy. Jednak takie przedstawienie tylko dodatkowo zaszkodziłoby jego sprawie, może nawet nieodwracalnie. Chwycił więc Caroline za nadgarstek i odciągnął, piorunując ją wzrokiem.
– Jeśli nie umiesz zachować odrobiny dyskrecji, to przynajmniej wyświadcz mi, proszę, przysługę i powściągnij język!
Zdawało się, że próbuje ją złamać i zawstydzić. Rzeczywiście, Caroline skuliła ramiona i przysłoniła dłonią usta, jakby chciała stłumić szloch.
Nie mogąc znieść fizycznego kontaktu po tym, co zaszło, Bennett puścił jej ramię, jakby trzymał wijącego się szczura, i ponownie skierował uwagę na Astleya.
– Oczekujesz, że będę nadstawiał karku w obronie honoru żony? – spytał z odrazą, którą obaj czuli do siebie od lat. – Prędzej wyzwałbym cię za sugestię, że jestem skończonym głupcem. Mimo wszystko wolę uderzyć tam, gdzie naprawdę cię zaboli.
Chociaż Astley zrobił szyderczą minę, Bennett odczuł drobną satysfakcję, dostrzegł bowiem w bladoniebieskich oczach przeciwnika ślad paniki.
– Czyżby? To znaczy gdzie?
– Oczywiście w twoje finanse – powiedział Bennett, starając się, by jego głos był cichy i złowieszczy, lecz zarazem dostatecznie głośny, by dotarł do wszystkich, którzy z zapartym tchem śledzili tę scenę. – Mam nadzieję, że ten romans wart był pieniędzy, które za niego zapłacisz.
Przez chwilę zdawało się, że groźba odebrała Astleyowi mowę.
Dała się za to słyszeć Caroline, której strwożone spojrzenie nasuwało myśl, że dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, jak wiele może stracić. Z jej ust wyrwał się cichy jęk, mimo że wciąż przysłaniała je dłonią. Na szczęście pomna wcześniejszego ostrzeżenia Bennetta nie próbowała się odezwać.
Astley w końcu odzyskał głos.
– Chcesz mnie pozwać za zakazane stosunki cielesne? Nie odważysz się!
Taki pozew o odszkodowanie, złożony przez zdradzonego męża przeciwko kochankowi żony, stanowił konieczny krok w drodze do uzyskania rozwodu. Bennett nienawidził tego wulgarnego, pospolitego określenia, które trywializowało ogrom zdrady. Teraz jednak przyszła jego kolej, by szyderczo się uśmiechnąć.
– A co mnie powstrzyma? Zważywszy na to, co przed chwilą wyznałeś w obecności tylu świadków, sprawa powinna być do wygrania bez większego wysiłku.
Zostawiając Astleya bijącego się z myślami o tym, jak głęboki dół pod sobą wykopał, Bennett odwrócił się i odszedł, a tłumek rozstępował się przed nim niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Nie miał pojęcia, czy Caroline pójdzie za nim, czy zostanie z kochankiem, ale wcale nie był pewien, co bardziej by mu odpowiadało. Gdy jednak usłyszał za plecami szelest jedwabiu i cichy odgłos stóp w pantofelkach, odczuł pewną satysfakcję mimo przeżytego upokorzenia.
Sztywno schodząc po okazałych schodach, patrzył prosto przed siebie, a usta miał mocno zaciśnięte, aby ostrzec każdego, kogo mógłby spotkać, że lepiej niefrasobliwie go nie zagadywać. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdy przechodzi, ludzie odwracają głowy. Ścigały go ukradkowe szepty.
Plotki rozchodziły się szybko. W porze śniadania będzie już o tym mówił cały Londyn. Pod koniec tygodnia pismaki obsmarują go w szmatławych gazetkach, a drukarze wystawią w witrynach bezlitosne karykatury. Chociaż starał się wieść przykładny żywot człowieka zaangażowanego w służbę publiczną, teraz miał znaleźć się pod pręgierzem podobnie jak ludzie podobni księciu regentowi i jego osławionym braciom!
Czy tego chciała Caroline?
Chociaż Bennett nie mógł zaprzeczyć, że ich małżeństwo okazało się jawną pomyłką, to kiedyś byli całkiem szczęśliwi. Z czasem dzieliło ich coraz więcej różnic i przepaść między nimi wciąż się pogłębiała. Kiedy jednak i dlaczego żona znienawidziła go do tego stopnia, żeby zrobić coś takiego? Czy po tym wszystkim, co jej dał, nie żądając prawie niczego w zamian, nie należała mu się od niej choćby odrobina wdzięczności albo lojalności?
Na ulicy przenikliwy kwietniowy wiatr rozwiał mu włosy.
Do diabła! – zaklął pod nosem. Bennett uświadomił sobie, że zostawił kapelusz.
Mniejsza o to. Postanowił, że nazajutrz wyśle lokaja, aby przyniósł zapomniane nakrycie głowy… ale wcale nie musi. Miał przecież mnóstwo innych kapeluszy. Prędzej zaś pozwoliłby się powiesić, niż przestąpiłby ponownie próg sal Almacka!
Starał się nie zwracać uwagi na obecność żony, ulżyło mu więc, gdy dość szybko pojawił się jego powóz, mimo że do świtu było niedaleko, a Almacka opuścili w dużym pośpiechu.
– Wracamy do Sterling House, milordzie? – zawołał do niego woźnica, nie schodząc z kozła.
Bennett zdawkowo skinął głową, a tymczasem lokaj pomógł wsiąść Caroline.
– Najpierw zatrzymaj się przy moim klubie, Samuelu. Tam dostaniesz dalsze instrukcje.
Zanim woźnica zdążył odpowiedzieć, Bennett wsunął się za żoną do pudła powozu.
Ledwie pojazd ruszył, z mrocznego kąta przeciwległego siedzenia dobiegł go głos Caroline:
– Posłuchaj, Bennett. Wiem, że jesteś tak samo jak ja wściekły i zażenowany z powodu tej odrażającej sceny, ale bez wątpienia wiesz, że nie miałam najmniejszego zamiaru całować pana Astleya.
Ta kobieta wyraźnie nie zdawała sobie sprawy z jego odczuć w tej kwestii, inaczej bowiem nie wystąpiłaby z tak niedorzecznym twierdzeniem. Bennett rozparł się wygodniej na siedzeniu i skrzyżował ramiona na piersi. Czyżby naprawdę Caroline chciała, by uwierzył jej, że nie zachęcała do tego pocałunku ani nie czerpała z niego przyjemności i że nie było przedtem wielu podobnych?
Przyprawiła mu rogi, i to samo w sobie było przykre, nie mógł jednak pozwolić, by w dodatku zrobiła z niego głupca!
– Chcesz powiedzieć, że wpadłaś w ramiona Astleya całkiem przypadkowo?
– Oczywiście, że nie. – W skruszonym tonie Caroline pojawiły się ślady rozdrażnienia. – Kiedy powiedziałam mu, że zabroniłeś mi utrzymywać z nim jakiekolwiek kontakty, zaproponował, żebyśmy ukryli się w alkowie, to nas nie zobaczysz.
Wcześniej w drodze do Almacka Bennett z Caroline rzeczywiście zażarcie się kłócili, ale teraz wydawało się, że to było wieki temu. Sprowokowany przez ledwie maskowane aluzjami oskarżenia Astleya Bennett zakazał żonie jakichkolwiek kontaktów z tym nicponiem. Caroline wpadła we wściekłość i miała czelność zażądać wyjaśnienia, dlaczego ma ignorować mężczyznę, który w odróżnieniu od męża wydaje się zadowolony z jej towarzystwa. Zaczęła wychwalać jego błyskotliwość i przyjazne nastawienie, czym doprowadziła Bennetta do wrzenia. Gdy powóz podjechał pod sale Almacka, natychmiast wysiadła i weszła do środka, zostawiając męża bez jakiegokolwiek zapewnienia, że zamierza zastosować się do jego życzenia.
Czyżby miała aż tyle tupetu, by teraz wykorzystać to jego, uzasadnione przecież, żądanie jako wymówkę dla swojej nierozwagi? Bennett poczuł bolesne pulsowanie w skroniach, obawiał się, że zaraz pęknie mu głowa.
– Gdy tylko znaleźliśmy się w tej alkowie – ciągnęła Caroline – Astley zamknął mnie w uścisku i zaczął całować. Byłam tak zaskoczona, że w ogóle nie wiedziałam, co robić. Nigdy nic takiego mi się nie zdarzyło… przynajmniej nie w ostatnich czasach.
Te słowa Bennett odebrał jak policzek. Przypomniały mu pewien wieczór dawno temu, gdy pierwszy raz ją całował i domagał się, by go poślubiła. Caroline się nie sprzeciwiała i nie stawiała nawet udawanego oporu, lecz odwzajemniała pieszczoty z namiętnością, jakiej nie spodziewałby się po niewinnej młodej damie. Wtedy siła jej pożądania nie wydawała mu się problemem, a wręcz przeciwnie. Teraz miał do siebie pretensje, że nie przewidział, do czego może to któregoś dnia doprowadzić.
– Czyli mówiąc, że ci przykro – wysyczał przez zaciśnięte zęby – wcale nie wyrażasz żalu z powodu tego, co się stało, lecz jedynie ubolewasz, że dałaś się złapać na gorącym uczynku.
– Nie! Jest mi oczywiście przykro, że doszło do takiego skandalicznego przedstawienia, które wprawiło nas oboje w zażenowanie. Jest mi jednak przykro również dlatego, że nie zachowałam się rozważniej i stosowniej.
Z każdym słowem jej tłumaczenia wydawały się bardziej wymuszone. Było jasne, że Caroline nie wierzy w to, co mówi. Jego niewierna żona miała na języku jedynie to, co jej zdaniem mogło ocalić ją przed ostateczną kompromitacją.
Bennett pokręcił głową.
– Dawno już nie słyszałem równie nieprawdopodobnej historii. Musisz mnie mieć za kompletnego głupka. Może zresztą sam wyrobiłem w tobie przekonanie, że łatwo mnie oszukać, bo nie domyślałem się twoich poprzednich zdrad.
– Jakich poprzednich zdrad? – spytała gniewnie. – Nigdy nie dopuściłam się cudzołóstwa z panem Astleyem, a tym bardziej z żadnym innym mężczyzną.
Z trudem oparł się pokusie, by jej uwierzyć. Odkąd przejrzał na oczy, tak wiele zdarzeń, które w swoim czasie wydawały mu się zupełnie niewinne, nabrało złowieszczego znaczenia. Małżeństwo z Caroline dawno już straciło dla niego swój pierwotny czar. Teraz nie pragnął niczego innego, jak pozbyć się żony, która zhańbiła honor rodziny, nad którego przywróceniem ciężko pracował.
Zaśmiał się szorstko, ponuro.
– Raczej nie sądziłbym, że przyznasz się do czegoś takiego, chociaż prawda mogłaby wywołać odświeżającą zmianę.
– Przecież prawda jest właśnie taka! – Miała tupet, bo jeszcze udała obrażoną jego wątpliwościami. – Nie mogę zaprzeczyć, że inni mężczyźni darzą mnie podziwem, ale pierwszy raz się zdarzyło, że sprawy zaszły tak daleko.
Nie chciał prowadzić z nią tej rozmowy. Nie miało to żadnego celu, a tylko rozpalało uczucia, nad którymi z takim trudem próbował zapanować.
– Czy twoim zdaniem jakikolwiek adwokat biegły w sprawach matrymonialnych zechce w to uwierzyć po tym, co dziś wieczorem widziało i słyszało tylu świadków?
Na wzmiankę o adwokatach sądów kościelnych Caroline wyraźnie się żachnęła.
– Czy mówiłeś poważnie, grożąc panu Astleyowi, że wystąpisz o odszkodowanie?
Wyglądało na to, że wreszcie zaczynają do niej docierać wszystkie konsekwencje jej postępowania.
– Powinnaś już wiedzieć, że nie mam zwyczaju rzucać słów na wiatr. Nieszczerość jest atutem Fitza Astleya, nie moim.
Caroline nie zadała sobie trudu, by stanąć w obronie kochanka, bardziej troszczyła się w tej chwili o własne interesy.
– Nie możesz wystąpić o rozwód z powodu jednego niechcianego pocałunku i oskarżeń łajdaka, który wykorzystał damę, aby odegrać się na swoim adwersarzu.
Czyżby nie zdawała sobie sprawy z tego, że mógł wyrządzić jej znacznie większą krzywdę, niż tylko się z nią rozwieść?
– Zapewniam cię, że parlament zatwierdził mnóstwo aktów rozwodowych w sprawach, w których dowody były znacznie mniej kompromitujące.
– To jest niesprawiedliwe! – krzyknęła, jakby była niewinną ofiarą czyichś zakusów.
– Świat nie jest sprawiedliwy! – zagrzmiał Bennett. – Wiedziałabyś to z własnych doświadczeń, gdybyś choć raz spojrzała dalej, niż sięga czubek twojego uroczego noska. Codziennie niewinne dzieci rodzą się w niewoli albo są sprzedawane w niewolę i odrywane od rodziców na rozkaz jakiegoś okrutnego pana. Czy masz pojęcie, jak bardzo mogłaś zaszkodzić ruchowi na rzecz zniesienia niewolnictwa przez swoje rozwiązłe, samowolne zachowanie? A może w ogóle cię to nie obchodzi?
– Oczywiście, że mnie obchodzi! Słyszałam o zniesieniu niewolnictwa jeszcze jako dziecko, kiedy siadywałam u pana Wilberforce’a na kolanach i żyłam otoczona tą ideą. W jaki jednak sposób mogłabym teraz zaszkodzić twojej sprawie?
Zirytowało go, że musi jej to wyjaśniać.
– Z wielkim trudem udało mi się uzyskać poparcie dla ustawy o zniesieniu niewolnictwa wśród członków Izby Lordów, która w przeszłości zawsze stanowiła przeszkodę nie do pokonania. Jak skuteczny będę twoim zdaniem jako rzecznik tej ustawy, jeśli rozejdzie się fama, że moja żona sypiała z głównym przeciwnikiem zniesienia niewolnictwa? Rogacza nikt nie szanuje.
– Nie jesteś żadnym rogaczem! Właśnie próbuję ci to wytłumaczyć, tylko że nie chcesz mnie słuchać.
Pochyliła się ku niemu, tak aby mógł ją zobaczyć wyraźniej w wątłym świetle mijanych ulicznych latarń. Wyciągnęła ku niemu rękę.
Bennett oparł się pokusie, by wziąć ją w ramiona i pokazać, że ma do niej pełne prawo. Nie wolno było mu ulec. Zrezygnowana Caroline opuściła rękę.
– Jeśli się ze mną rozwiedziesz, to niewykluczone, że potem nigdy więcej nie zobaczę Wyna.
– Nie zobaczysz go nigdy więcej?
Jak śmiała teraz sięgać po ten argument? Zdradziła nie tylko jego, lecz i dziecko – całą rodzinę.
– O ile mi wiadomo, nie widujesz go zbyt często. Wpadasz do pokoju dziecięcego na godzinę lub dwie, żeby mieć trochę przyjemności. A kiedy już rozbrykasz chłopca ponad wszelką miarę, zostawiasz go pani McGregor, żeby nad nim zapanowała. Wynowi byłoby dużo lepiej bez matki, traktującej go jak zabawkę, którą można brać i odkładać pod wpływem kaprysu.
Zanim Caroline spróbowała odeprzeć te zarzuty, powóz zatrzymał się przed klubem Bennetta.
– Dlaczego się tu zatrzymaliśmy? – spytała płaczliwym tonem, na który Bennett z rozmysłem nie reagował.
Wcześniejsza kłótnia zdawała się wyciskać na niej swe piętno. W plamie światła z ulicznej latarni zobaczył jej nieokryte ramiona splecione na piersi i zauważył, że Caroline drży.
– Zamierzam tu dzisiaj przenocować – oznajmił i dodał: – Zostawiłaś swoją narzutkę.
– Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy już byliśmy na zewnątrz, i nie odważyłam się wrócić, bo bałam się, że mnie zostawisz.
Bennett pomyślał z goryczą, że miałby święte prawo tak postąpić. Zbyt głęboko wierzył jednak w kodeks postępowania dżentelmena. Dlatego zdjął płaszcz i podał go żonie.
– Proszę.
Caroline wahała się tylko chwilę i zaraz okryła ramiona.
Bennett miał jej jeszcze jedno do zakomunikowania. Odkąd opuścili sale Almacka, dręczyło go pytanie, jak najlepiej rozwiązać tę koszmarną sytuację. Jeden krok był niezbędny.
– Jutro z samego rana musisz opuścić Londyn i pozostać na uboczu, póki nie przycichną najgorsze plotki.
Spodziewał się sprzeciwu, zaskoczyło go więc, gdy odpowiedziała:
– Dokąd mam jechać? Do Brighton? Do Bath?
– Wielki Boże, nie! Plotki zaraz tam dotrą, a równie szybko wróci wiadomość, gdzie można cię znaleźć. Musisz ukryć się w miejscu możliwie niedostępnym dla członków towarzystwa.
Rozważył kilka możliwości, ale wszystkie odrzucił. Nagle przyszedł mu do głowy znakomity pomysł.
– Wyspy Scilly. Mam tam dom na Tresco.
Od wielu lat ani razu nie pomyślał o tym miejscu. Teraz jednak uznał, że jest to wymarzone miejsce dla cudzołożnej żony.
Jak mogła być tak głupia i nieostrożna, żeby postawić pod znakiem zapytania wszystko, co się dla niej liczyło? Podczas gdy powóz toczył się po Kensington w stronę Sterling House, było jej zimno i cała się trzęsła, bardziej jednak z powodu wyrzutów sumienia niż chłodnej wilgoci kwietniowej nocy.
Nie była przecież debiutantką, która przyjechała do Londynu z prowincji na swój pierwszy sezon. Przez lata widziała dość skandali, by rozumieć, jak niestosowne jest wślizgiwanie się do odgrodzonej zasłoną alkowy z mężczyzną, który nie jest mężem. Powinna była zawczasu pomyśleć, jak kompromitujące może się to wydać, gdyby zostali dostrzeżeni, nawet gdyby się nie całowali.
Przeklęty pocałunek! Wciąż trudno jej było pogodzić się z tym, że łajdak, który dopuścił się takiej poufałości, a potem bezwzględnie ją oczernił, wcześniej był czarującym dżentelmenem, prowadzącym błyskotliwą konwersację przy stole do gry w karty i z podziwem wodzącym za nią wzrokiem na parkiecie. Sądziła, że to tylko nieszkodliwy flirt, jak wiele innych, którymi cieszyła się w przeszłości, nie narażając przy tym reputacji.
Gdy rozwścieczony mąż zabronił jej utrzymywania kontaktów z Astleyem, który patrzył na nią w sposób, w jaki Bennett nie spojrzał od lat, jej poczucie krzywdy, narastające od dawna, stało się nieznośne. Nie mogła po prostu odwrócić się plecami do swojego adoratora bez słowa wyjaśnienia i przeprosin. Zupełnie nie spodziewała się, że gdy znajdą się w alkowie, nagle wpadnie w jego objęcia i poczuje napór jego ust.
Przez chwilę była zbyt wstrząśnięta, by zareagować. Potem sparaliżowały ją niepewność i strach, podejrzewała bowiem, że sama swym zachowaniem zachęciła Astleya do zalotów. Gdy wreszcie nieco oprzytomniała i chciała się wyswobodzić, w pokoju karcianym nagle zapadła cisza i urzeczywistnił się najgorszy koszmar.
Czy Bennett naprawdę spełni swą groźbę i zażąda rozwodu? Do niedawna wydawał się całkiem obojętny na zainteresowanie, jakie okazywali jej inni. Kiedyś nawet usłyszała żarcik, że są nią oczarowani wszyscy mężczyźni z wyjątkiem jej własnego męża. Chociaż udała wtedy, że słowa te wydały jej się zabawne, doznała głębokiego upokorzenia. Jakie znaczenie ma dla zamężnej kobiety to, ilu mężczyzn jej pożąda, jeśli nie ma wśród nich męża?
W początkach ich małżeństwa chętnie witała Bennetta w swym łożu i oszukiwała się, że przyjemność, jaką jej dawał, stanowi dowód miłości, której mąż nie potrafi wyrazić w inny sposób. Potem jednak musiała uznać brutalną prawdę, że jego namiętność nie jest niczym innym jak jedynie fizycznym pożądaniem. Bennett nigdy nie żywił do niej głębszego uczucia i nie było na to żadnej nadziei. W ostatnich latach nawet jego pożądanie stopniało. Caroline co noc leżała w boleśnie pustym łożu i tęskniła za jego dotykiem.
A może Bennett wiedział, że Astley kłamie, ale postanowił skorzystać z okazji, by się jej pozbyć? Choć przejęta tą myślą Caroline poczuła się jeszcze bardziej urażona, przede wszystkim miała pretensje do siebie, że dała ku temu pretekst.
Niestety, Bennett miał rację co do jednego. To, co się wydarzyło, dawało mu wystarczający powód do rozwodu, choć Caroline nigdy nie popełniła cudzołóstwa. Podczas rozprawy ten jedyny nieobyczajny wyskok w jej życiu zostanie prawdopodobnie potraktowany jako dowód rozwiązłości. Kłamliwe przechwałki Astleya zyskają moc faktu, nawet jeśli potem je odwoła.
Życie, jakie dotąd znała, skończy się dla niej nieodwracalnie.
Dla towarzystwa jej istnienie nie miało najmniejszego znaczenia. Zostałaby zesłana na najgłębszą prowincję i żyłaby za pieniądze, które Bennett zechciałby przydzielić jej na utrzymanie. Żadnej damie, która szanuje swoje dobre imię, nie pozwolono by zadawać się ze skandalistką. Najgorsze jednak, że nigdy więcej nie mogłaby zobaczyć swego synka.
Perspektywa utraty Wyna rozdzierała jej serce. Bennett zarzucił jej, że nie dba o dziecko, ale on niczego nie rozumiał.
Gdy tylko powóz zatrzymał się przed Sterling House, Caroline szybko weszła do środka i zdjęła płaszcz Bennetta. Czysty, męski zapach odzienia obudził w niej pragnienie, które od wielu lat próbowała w sobie stłumić.
Zajrzała do swoich pokojów i poleciła służącej, by rano spakowała kufer podróżny.
– Wyspy Scilly, milady? Po co, na miły Bóg, mamy tam jechać?
– Pomysł pana hrabiego, Parker – powiedziała Caroline z nadzieją, że tym wyjaśnieniem utnie dalsze pytania. – Musimy wyruszyć o świcie i nie wiem, jak długo nas nie będzie, więc weź się od razu do pracy.
– Dobrze, proszę pani.
Parker z nadąsaną miną oddaliła się spełnić polecenie.
Caroline pospieszyła do pokoju dziecięcego. Chociaż wróciła do domu znacznie wcześniej niż zwykle, Wyn już spał. Podeszła na palcach do jego łóżeczka i przysiadłszy na krawędzi, słuchała cichego, miarowego oddechu.
– Twój tata myśli, że o ciebie nie dbam – szepnęła tak, żeby chłopca nie zbudzić, chociaż miała nadzieję, że jednak usłyszy jej słowa i zrozumie. – A ja bardzo cię kocham i zawsze kochałam, odkąd tylko przyszedłeś na świat.
Najpierw pragnęła dziecka po to, by zadowolić męża i dowieść, że potrafi się wywiązać z obowiązków żony. Gdy jednak w końcu zaszła w ciążę i poczuła, jak rośnie i porusza się w niej nowa istota, pokochała ją i zaczęła z niecierpliwością czekać na dni, kiedy będzie mogła otoczyć ją miłością i dać jej szczęście, jakiego jej samej przez większą część dzieciństwa brakowało.
Sprawy jednak potoczyły się inaczej, niż sobie wyobrażała.
– Nie było mi łatwo nosić cię w sobie. A potem byłeś taki niespokojny i w ogóle nie chciałeś jeść…
Caroline ciężko westchnęła, przypomniała sobie bowiem przenikliwy, wręcz gniewny płacz niemowlęcia i jego twarz okrytą czerwonymi plamami. Wciąż prześladowały ją wspomnienia oskarżycielskich spojrzeń doktorów, którzy kręcili głowami i konsultowali się przyciszonymi głosami. Czuła się jak bardzo zła matka, odrzucona przez własne dopiero co narodzone dziecko.
Chociaż Bennett tego nie mówił, wyczuwała, że jest rozczarowany jej brakiem zdolności w czymś tak prostym i naturalnym. Wtedy zatrudnił panią McGregor i mamkę, a ono pod ich opieką natychmiast zaczęło rozkwitać.
Rozrywki życia towarzyskiego i podziw, jakim ją otaczano, pomogły jej uporać się z poczuciem niepowodzenia. Często wracała bardzo późno, więc nazajutrz odsypiała przyjęcia i bale prawie do południa.
– Przychodziłam do ciebie tak często, jak tylko mogłam – szepnęła i poczuła ukłucie bólu na to wspomnienie. – Bałam się brać cię na ręce, żeby cię nie upuścić albo żebyś nie zaczął płakać.
Jego piastunka, szorstka Szkotka, która budziła w Caroline bezgraniczny lęk, jasno dała do zrozumienia, że nie życzy sobie zbyt częstych wizyt pani w pokoju dziecięcym i zakłócania rozkładu zajęć panicza. Caroline było wstyd, że pozwoliła wypchnąć się z życia swojego dziecka obcej osobie, zatrudnionej przez własnego męża.
Poprzysięgła sobie, że nie pozwoli kolejny raz odizolować się od własnego dziecka!
Wzbierał w niej coraz silniejszy gniew. Była wściekła na Bennetta, który uparcie nie chciał jej uwierzyć. Kiedy wyrzucił jej, że Wynowi byłoby lepiej bez takiej matki, zabolało ją to znacznie bardziej niż oskarżenia o niewierność. Była wściekła na prawo, które surowo karze za cudzołóstwo żonę, podczas gdy mężowi pozwala bezkarnie utrzymywać tuzin kochanek. To samo niesprawiedliwe prawo orzekało, że dzieci, a zwłaszcza synowie, są własnością ojców. Panowała opinia, że rozwiedziona matka wywiera na nie szkodliwy moralnie wpływ, więc nie powinna wychowywać dzieci, które sama przecież urodziła. Najbardziej jednak Caroline była zła na siebie, bo nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele mogą ją kosztować nieszkodliwe flirty i jedna chwila nieuwagi.
Właśnie wtedy jej synek poruszył się. Caroline przestraszyła się, że Wyn się zbudzi i przestraszy na jej widok. Chłopiec tymczasem przysunął się do niej i wydał pomruk zadowolenia. Caroline zrobiło się ciepło na duszy.
– Jeszcze nie jest za późno – powiedziała z przekonaniem zarówno do śpiącego chłopca, jak i do siebie. – Nie może być za późno. Zostanę taką matką, jaką zawsze chciałam być. – A po chwili zadumy dodała ledwie słyszalnym szeptem: – Przynajmniej na tyle, na ile twój ojciec mi na to pozwoli.