Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ostatnia Wiedźma - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatnia Wiedźma - ebook

Ostatnia Wiedźma to historia Alicji, która w wyniku śmierci rodziców zostaje zmuszona do wstąpienia na zupełnie nową, mroczną drogę. Uczy się, jak kontrolować energię, a kontakty z duchami stają się czymś powszechnym. Specyficznym przewodnikiem w procesie przemian Alicji jest Nielekarz. Ten okrutny byt prowadzi ją do stopniowego przeobrażenia w ostatnią żyjącą na ziemi wiedźmę. Alicja zyskuje moc, jednak wie, że wszystko ma swoją cenę. Mroczna fantastyka, przepełniona magią, przemocą i seksem.
Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-121-0
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Minione czasy

To był piękny, słoneczny dzień. Jeden z nielicznych tej jesieni, kiedy na niebie nie było żadnej chmury. Choć w powietrzu dało się już wyczuć zapowiedź nadchodzących mrozów, to wciąż przeważało w nim przyjemne ciepło, przypominające upalne lato. W niewielkiej wiosce, położonej tuż obok lasu, panowała cisza.

Kilkudziesięciu mieszkańców zgromadziło się obok starej chatki, oddalonej od innych. Znajdowała się ona na granicy gaju i nigdy wcześniej nie cieszyła się aż tak dużym zainteresowaniem tutejszych. Tego dnia jednak wiele rzeczy uległo zmianie. Ludzie mogli tej zmiany nie wiedzieć, ale coś w ich przerażonych sercach ją wyczuwało, zmuszało do kulenia się w sobie. Nikt nie miał ochoty na rozmowy, nawet małe dzieci milczały jak zaklęte. Śmierć była tuż obok nich, jej zimny oddech mroził krew w żyłach. Wszyscy czekali.

Minęło południe. Słońce przemierzało niebo, cienie wydłużały się z każdą godziną, aż wielki dysk zaczął chować się za pobliskimi wzgórzami. Gdy tylko pomarańczowa łuna zalała okoliczne pola, ogorzałe twarze owiał lekki wiatr. Nikogo nie zdziwiło, że pojawił się on znikąd i zniknął po jednym podmuchu. Kilka kobiet otarło ukradkiem łzy, mężczyźni drżącymi dłońmi przyciskali swoje czapki do piersi, dzieci — niczego nie pojmując — z trwogą chowały się za spódnice matek. Jakby na potwierdzenie ich obaw gdzieś z oddali zaćwierkał smutnie zbłąkany ptak. Z niewielkiej chatki wyszła zapłakana dziewczyna, tuż za nią podążała starsza kobieta. Oczy mieszkańców natychmiast skupiły się na nich. Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Starsza kobieta odsunęła ją na bok delikatnie, lecz stanowczo i sama zwróciła się do zebranych.

— Odeszła — powiedziała cicho, po czym z pokorą pochyliła siwą głowę.

Ludzie stali wciąż w milczeniu. Nie docierały do nich słowa wypowiedziane przed chwilą. Słyszeli je, rozumieli, ale mimo to nie potrafili pojąć ich sensu. Starsza kobieta o tym wiedziała. Ludziom potrzebny był czas, by słowa te przeniknęły przez otaczających ich mur świadomości. W końcu tego pięknego, słonecznego dnia Bóg zabrał im ostatnią żyjącą wiedźmę.

Kolejne twarze skłaniały się ku ziemi, by ukryć płynące łzy. Z żadnego gardła nie wydarł się dźwięk inny niż tłumiony płacz. Słońce skryło się za horyzontem, a temperatura gwałtownie spadła, ale mimo to nikt nawet nie drgnął. Wszyscy trwali, jakby wierzyli, że jeśli nie odejdą, to wiedźma ożyje, przebudzi się z zimnego snu i znów będzie im służyć pomocą. Starsza kobieta patrzyła na to, przerażona. Dopiero bezradność wyryta na tych prostych twarzach uzmysłowiła jej, jak słabi byli w starciu z okrutnym światem. Kto teraz przygotuje im maści przeciwbólowe? Kto poda zioła, gdy do domu zastuka choroba? Kto uwolni niespokojne duchy, kto zaklnie pogodę, kto rozstrzygnie największe spory? Ci ludzie nie mieli już na kim polegać i choć byli silni, choć potrafili ciężko pracować, to jednak potrzebowali kogoś, kto wskaże im drogę, postawi cele.

Dni tej małej społeczności zostały właśnie policzone. Gdy tylko starsza kobieta zdała sobie z tego sprawę, zrozumiała, że muszą pozostać tajemnicą ostatnie słowa nieboszczki:

_Dziś umiera ostatnia wiedźma tego świata. Z chwilą mojej śmierci ludzie utracą władzę nad magią. Strzeżcie się dnia, gdy magię znów uda się zniewolić. Dokona tego dziecko wychowane przez duchy, uwiedzione przez demona._Przepowiedziane dziecko

Minęło ponad czterysta lat, świat uległ zmianie, technika wyparła magię. Ludzie przestali wierzyć w zabobony, wyśmiewali przepowiednie. Czas oszalał, gnał na złamanie karku, a zapracowani, szarzy obywatele nowej rzeczywistości starali się za wszelką cenę dotrzymać mu kroku. Droga do samozagłady stała się modna tak samo jak depresja.

W tym szalonym świecie, znanym nam tak dobrze, narodziło się wiele dzieci i wiele umarło. Niektóre z nich nosiły przerażające znamiona, inne przychodziły na świat w czasie potężnej burzy, jeszcze inne… Zresztą to i tak bez znaczenia. Dziecko przepowiedziane przez starą wiedźmę swój pierwszy krzyk wydało w zwykłym szpitalu. Świat nie stanął, pogoda nie oszalała, wilki nie wyły, piorun nie spalił pobliskiego drzewa. Wszystko odbyło się bez większych problemów. Ojciec omal nie zemdlał ze szczęścia, gdy było już po wszystkim, matka w myślach przysięgała, że nigdy więcej nie zajdzie w ciążę. Lekarz zbadał dziecko, wdrożono standardowe procedury, a kilka dni później dziewczynka spała już smacznie w domu. Właściwie w tym momencie historia staje się dość nudna i taka zresztą pozostanie przez kolejnych kilka lat. Dziewczynka rozwijała się prawidłowo, wręcz podręcznikowo. Zaczęła mówić dokładnie wtedy, kiedy większość jej rówieśników, obfotografowano pierwsze kroki wraz z pierwszym potknięciem, a pierwszym jej słowem było „kaka”. Potem przyszła pora na odkrywanie talentów. Najpierw wokalnych, co doprowadzało wszystkich do białej gorączki, potem — szerzej rozumianych muzycznych, które doprowadziły do wojny z sąsiadami. Miało to związek ze sprezentowaniem jej przez ukochanych rodziców dziecięcego zestawu perkusji. Po talentach muzycznych przyszła pora na taniec, ale ten etap minął już po kilku dniach, kiedy to mała główka spotkała się z framugą drzwi podczas wykonywania kolejnego piruetu.

W przedszkolu dziewczynka radziła sobie dobrze. Nie wyróżniała się ani nie pozostawała w tyle za innymi dziećmi. Była lubiana, nie sprawiała szczególnych kłopotów, wolała bawić się samochodzikami. Zawsze płakała, gdy kończyło się leżakowanie, nienawidziła posiłków serwowanych na stołówce, wpadała w panikę, gdy rodzice czasem spóźniali się po nią z powodu korków ulicznych. Kiedy rozmawiała z duchami, mówiła innym, że to jej wymyśleni przyjaciele. Nauczył ją tego pewien starszy pan z sąsiedztwa, który zmarł na zawał pewnego słonecznego popołudnia. Dziewczynka go lubiła. Szkoda, że tak szybko poszedł w stronę światła.Wypadek i lekarz, który nie był lekarzem

To był pochmurny, deszczowy dzień. Zima właśnie dobiegała końca, temperatura powoli rosła, ale nadchodząca wiosna nie zapowiadała się zbyt malowniczo. Dziewczynka westchnęła cicho, przyglądając się szaremu światu zza szyby samochodu. Dlaczego rodzice uparli się, żeby jechać do cioci? Przecież ta ciocia nawet ich nie lubiła. Zawsze była niemiła, wszystko wiedziała lepiej i nigdy nie miała w domu nic słodkiego. Była jak ta ciężarówka jadąca obok. Ciągle gdzieś gnała, nie zwracała uwagi na uczucia innych, uważała się za lepszą i gdy tylko coś nie szło po jej myśli, wybuchała jak jedno z tych wielkich kół…

Ciemność dookoła zdaniem dziewczynki nie była taka zła. Na pewno podobała jej się dużo bardziej niż koziołkowanie w samochodzie zepchniętym przez ciężarówkę.

Bolało. Bolało ją wszystko, a dookoła panował straszny hałas. To chyba ciężarówka niszczyła kolejne samochody. Nie chciała tego słyszeć, więc znów udała się w stronę ciemności, ale ta jej już wcale nie chciała.

Mama ją wołała. Krzyczała tak głośno, a przecież dookoła zrobiło się już dużo ciszej. Tata prosił dziewczynkę, by otworzyła oczy i uciekała. Powtarzał, by była dzielna. Była dzielną dziewczynką, jak na swój wiek, a przynajmniej za taką się uważała, więc otworzyła posłusznie oczy. Pierwsze, co zobaczyła, to przednie fotele, a na nich — jej rodzice. Samochód musiał przekoziołkować i zatrzymać się na dachu, bo ich ręce opadły bezwładnie na podsufitkę. Dobrze, że mieli zapięte pasy, bo jeszcze by wypadli… Mama wciąż krzyczała, że dziecko musi się odpiąć i wyczołgać przez okno, bo samochód zaraz może wybuchnąć. Jakiś starszy pan próbował ją uspokoić. Chyba tłumaczył jej, że samochody wcale nie wybuchają tak łatwo, jak pokazują to filmy akcji. Tego pana nie powinno tam być, dlatego mama nie powinna go słyszeć…

…mama mu odpowiedziała…

…mamy nie powinno tu być…

…mama i tata są martwi.

_Śniła, była tego pewna. Miała wrażenie, że już kiedyś coś takiego widziała. Dawno temu, być może też w swoich snach._

_Noc, na niebie świeciły tysiące gwiazd, ale żadna z nich nie mogła się równać z okrągłą tarczą księżyca. Trwała pełnia — żadnej chmurki, by ten fakt ukryć. Srebrne światło odbijało się w tafli rzeki płynącej nieopodal. Dziewczynka miała wrażenie, że w wodzie zaklęty został drugi świat, lustrzany, taki sam, a jednak zupełnie inny. Niepokoiła ją ta druga rzeczywistość. Wydawała się wypełniona szaleństwem._

_Kilka metrów od brzegu biegła ścieżka, przy której umieszczono drewnianą ławkę. Krok przed nią stała pierwsza postać, a tuż obok — druga. Ta pierwsza była wysoka, ale nie tak jak ta druga, o głowę niższa, a jednak wciąż emanująca siłą. Płaszcz sięgający kolan nie był w stanie skryć silnych mięśni, które drgały nerwowo pod skórą. A jednak brakowało jej majestatu, którym wręcz emanowała osoba stojąca nieopodal. W powietrzu czuło się napięcie. Dzisiejszej nocy zapaść miała ważna decyzja._

Dziewczynka otworzyła oczy i jedyne, co zobaczyła, to biel. Ktoś mówił do niej takim spokojnym głosem… Oczy zaczynały przyzwyczajać się do światła, zdradzając kolejne elementy wystroju pomieszczenia. Sufit, lampy, pikające urządzenia, kilkanaście pochylających się nad nią osób. „Tylko jedna żywa” — pomyślała, skupiając wzrok na pielęgniarce.

— Słyszysz mnie, kochanie? — spytała kobieta pochylająca się nad dziewczynką, a gdy ta z przerażenia nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, dodała: — Moje biedactwo, już wszystko dobrze. Ciocia już po ciebie jedzie.

Kłamała. Nic nie było dobrze. Jej rodzice nie żyli, ona leżała w szpitalu, wszystko ją bolało, a jedyną krewną, jaką miała, stała się znienawidzona siostra taty. Może dziewczynka była tylko dzieckiem, ale nie była głupia. Wiedziała, co teraz nastąpi. Oglądała taki film o chłopcu, którego rodzice zmarli, a poza tym słyszała rozmowy duchów pochylających się nad nią.

Nagle do jej oczu napłynęły łzy. Wcale nie okazała się dzielna. Była tylko dzieckiem i nie powinno ją nic takiego spotkać. Nie teraz ani nie przez najbliższych kilka lat. Powinna się bawić, uczyć, powoli dojrzewać, kłócić o wszystko, mieć mylne wyobrażenie o życiu. Co teraz? Jak ma sobie poradzić bez mamy i taty? Przecież tak wielu rzeczy jeszcze nie wiedziała o świecie, który ją otaczał.

— Och, moje biedactwo — powiedziała uspokajająco pielęgniarka. — Coś cię boli? Już idę po lekarza, kochanie. Już dobrze, nie płacz.

Kobieta wyszła, zostawiając dziewczynkę z rosnącą liczbą duchów. Ta spoglądała na coraz to nowe twarze przez łzy. Nigdy nie widziała ich tyle w jednym miejscu, ten widok zaczynał ją przerażać. Czego od niej chcieli? Poczuła, jak w pokoju robi się ciasno, jak zaczyna brakować jej oddechu. Nagle wszystkie martwe twarze zwróciły się w stronę drzwi. Atmosfera natychmiast uległa zmianie, w powietrzu czuło się panikę. Kolejne dusze pośpiesznie znikały, a czegoś takiego dziewczynka jeszcze nigdy nie widziała. Przez chwilę przyglądała się bezmyślnie. Przecież oni nie żyją, więc czego mogą się bać? Po kilkunastu sekundach pokój opustoszał niemal całkowicie. Zostały tylko dwie dusze… Mama i tata przyglądali się jej, bladzi i przerażeni, ale na twarzach mieli wypisaną dziwną determinację. W szpitalu coś się zatrzęsło, a potem kolejno gasły światła na korytarzach. Gdzieś w oddali dało się słyszeć krzyki pacjentów, pracownicy placówki starali się zorganizować pomoc i dopilnować porządku. Dziewczynka rozpłakała się, chowając głowę pod kołdrę. Cokolwiek przyszło do tego miejsca, nie chciała tego widzieć.

Bała się, a jak to zwykle w takich chwilach bywa, czas zwolnił swój bieg, sprawiając, że każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność. Kiedy usłyszała, że drzwi do jej sali się otwierają, w pokoju zapanowała dziwna jasność. To nie było zwykłe światło. Widziała je już raz, a takich rzeczy nigdy się nie zapomina. To otworzyła się Droga i jej rodzice przeszli do Lepszego Miejsca. Wcale nie poprawiło jej to humoru. Zostawili ją w tak ciężkiej chwili? Nie mieściło się to w jej małej główce, ale jakaś część jej umysłu — część, która zdawała się o wiele doroślejsza i mądrzejsza — powiedziała, że tak właśnie przecież powinno to wyglądać. Powinna się cieszyć, że nie utknęli tu z nią. Powinna? Może i tak, ale w tej chwili płacz zaczął przeradzać się w atak histerii. Coś zbliżało się do jej łóżka, coś ściągało z niej kołdrę i…

Światło wróciło, krzyki momentalnie przycichły. Zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę w białym fartuchu. Wyglądał młodo, ale miał oczy kogoś, kto widział w życiu już wiele. Jej serce zamarło. Lekarz uśmiechnął się lekko, delikatnie przyciągnął ją do siebie i tulił, głaszcząc po głowie. Poczuła, jak wbrew wszelkim prawom logiki jej serce uspokaja się, ból odchodzi, rozpacz przeradza się w smutek. Silne ramiona kołysały ją delikatnie, a ona czuła się bezpieczniej niż kiedykolwiek wcześniej w życiu.

— Jak się czujesz? — spytał lekarz, podając dziewczynce chusteczkę.

— Już lepiej — odburknęła, rumieniąc się i pośpiesznie wycierając nos i brodę. Zrobiło jej się nagle wstyd, że ktoś zobaczył ją w takim stanie.

— Będziesz dość silna?

Dziewczynka, jak zahipnotyzowana, spojrzała w niebieskie oczy mężczyzny. Nagle czas stanął, a świat przestał na chwilę istnieć. Byli tylko ona i on, nic więcej w tym momencie nie miało znaczenia.

— Jestem dość silna — powiedziała cicho, ale jej głos brzmiał obco, jakby odpowiedź padła wcale nie z jej ust.

Słysząc to, mężczyzna roześmiał się na całe gardło, a potem wstał i wyszedł drzwiami, których wcześniej w pokoju nie było. Strach, ból, rozpacz powróciły.

— On nie był lekarzem — szepnęła do siebie, czując, jak serce chce jej wyskoczyć z klatki piersiowej. — On nie był…Tajemnicy spadek

Dziewczynka została odebrana ze szpitala przez znienawidzoną ciocię. Zgorzkniała kobieta zdecydowała się nią zaopiekować do czasu uporządkowania wszystkich spraw związanych z pogrzebem i podziałem majątku zmarłych. Oczywiście można by się pokusić w tym miejscu o długi opis trudnych relacji rodzinnych, które zapanowały wśród krewnych. Opowiedzieć o tym, jak rodzice jej rodziców przeciwni byli małżeństwu, jak wyrzekli się swoich dzieci, jak nie uznali jej jako wnuczki, jak odmówili uczestnictwa w pogrzebie… Smutna historia. Świat pełen jest takich smutnych historii, niechcianych dzieci też, więc nie ma co się nad tym rozwodzić.

Rodzice osieroconego dziecka byli spokojnymi ludźmi, zakochanymi w sobie bez pamięci. Za tę wielką i dosłownie dozgonną miłość przyszło im jednak słono zapłacić. Aby mogli się w spokoju pobrać, zmuszeni byli zerwać stosunki ze wszystkimi poza jedną tylko osobą, a okazała się nią starsza siostra taty. Tylko ona jedna nie sprzeciwiała się temu związkowi i choć sama nie raz powtarzała, że jest jej to po prostu obojętne, kto jak żyje, gdzieś głęboko wewnątrz zazdrościła bratu wielkiego uczucia, jakiego ona sama nigdy nie doświadczyła. Niestety, pomimo całej sympatii, jaką żywiła do brata i jego wybranki, nie mogła tego samego powiedzieć o ich córce. To nie tak, że jej nie lubiła. Po prostu jakiś hormon w jej ciele nie wytwarzał się w ilości wystarczającej, by przebudzić instynkt macierzyński. Nieważne, jak bardzo by chciała, nie potrafiła wykrzesać z siebie odpowiedniej troski, a zatem uznała, że najlepiej będzie, jeśli zadba o małą w tym najtrudniejszym czasie, a potem przekaże ją w odpowiednie ręce — do kogoś, kto pokocha ją bezgranicznie i najlepiej też bezkrytycznie, jak na prawdziwego rodzica przystało. Zresztą mała też za nią nie przepadała, więc po co się wzajemnie unieszczęśliwiać? Tyle w celu wyjaśnienia, że ciocia wcale nie była takim potworem, za jakiego mogła uchodzić w głowie dziewczynki.

Pogrzeb odbył się kilka dni po wypadku. Uczestniczyło w nim tylko parę osób, rodzina nawet w tej tragicznej chwili nie zdobyła się na wybaczenie. Dziewczynka spoglądała na dwie urny spuszczane kolejno do ziemi. Nie tak to powinno wyglądać. Z nieba nie lały się strugi deszczu, a w powietrzu nie wirowały melancholijnie płatki śniegu, a przecież tak to zawsze jest pokazane na tych wszystkich filmach. Pokazują, że świat zwalnia na chwilę i niebo płacze razem z bliskimi. Dziewczynka nie czuła wcale, aby świat zwolnił, nie była też pewna, czy poza nią i ciocią ktoś jeszcze naprawdę cierpi z powodu odejścia jej rodziców. Znowu poczuła się oszukana, w jakiś sposób po raz kolejny odarta z należnego jej dzieciństwa, a to uczucie wcale jej się nie podobało. W pełnym smutku serduszku dziewczynki, nie do końca pojmującej świat, zrodziło się dziwne przekonanie, że ktoś jej za to zapłaci. Jeszcze nie wiedziała, kto ani jak, ale czuła, że sama o to zadba, gdy tylko dorośnie.

Tydzień po pogrzebie ciocia porządkowała dokumenty rodziców. Dziewczynka siedziała na sofie w ciszy. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, bawić się, a nawet — specjalnie myśleć. Ciocia zaprowadziła ją do psychologa dziecięcego, ale nie był chyba za dobry, bo więcej czasu poświęcił na rozmowę z jej opiekunką niż z nią samą. Zresztą dziewczynka i tak go nie słuchała. Zamknęła się w swoim świecie, gdzie zły, łysy kapłan chciał ją pojąć za żonę, ale ona uciekła i żyła z buntownikami, szykując się do poprowadzenia wielkiego… wielkiego… takiego czegoś, żeby odzyskać władzę. Rewucji albo rolucji. Tak było na filmie, który oglądała z mamą i… Nie! Nie myśl o tym. Więc on już się szykuje. Wiesz, bo kucharka przyniosła list od twojej przyjaciółki zamkniętej w wieży. On zbiera wojska i chce przeszukać każdy dom, każdą uliczkę i nawet okoliczne parki, bo głupek myśli, że nie zeszłabym do kanałów, bo tam brzydko pachnie. Ale ja jestem sprytna, dlatego…

— Alicjo, mówię do ciebie. — Kobieta pochylała się z niepokojem nad dziewczynką. — Dobrze się czujesz?

— Tak, ciociu. — Ta odpowiedziała mechanicznie, ostrząc w wyobraźni zakrzywiony nóż.

— Jesteś pewna? Bo nie wyglądasz za dobrze. Jeśli nie chcesz tu być…

— Nic mi nie jest — szepnęła, czując, jak po twarzy spływają jej łzy. — To tylko ta cebula, którą kroimy, żeby zabić zapach kanałów…

Kobieta przez moment przyglądała się dziewczynce. Wyraz niepokoju zastąpiło zaskoczenie, a potem — cień zrozumienia i dziwny smutek. Alicja była niemal pewna, że przez krótką chwilę, nim ciocia zamrugała, w jej oczach również zabłyszczały łzy.

— Przepraszam, że cię zawołałam, Alicjo — szepnęła najciszej, jak tylko potrafiła. — Zostań w swoim świecie, jak długo tylko możesz.

Słysząc to, Alicja poczuła jakiś dziwny ucisk w brzuchu. Nagle dotarło do niej, że ciocia cierpiała, i to być może o wiele bardziej niż ona sama. Tak, świat nie był ani trochę taki jak w tych głupich filmach.

— Ciociu?

— Tak?

— Czy ty… — Przez chwilę szukała odpowiednich słów, ale nawet gdy je znalazła, poczuła, że nie może ich wypowiedzieć. Była tylko dzieckiem, a dzieci nie biorą na swoje barki problemów dorosłych, bo dorośli źle się potem z tym czują. Tak, dlatego właśnie dokończyła trochę wbrew sobie: — …coś ode mnie chciałaś?

— A tak… — Kobieta uśmiechnęła się blado. — Powiedz mi, czy rodzice mówili ci coś o tym, że kupują dom?

Dziewczynka pokręciła główką, krzywiąc się delikatnie.

— A w ogóle o jakimś domu mówili?

Po chwili namysłu kolejne zaprzeczenie.

— To skąd, u licha, mają akt własności?

— Akt własności?

— Tak, Alicjo. Wygląda na to, że mój głupi brat wraz z żoną zapisali ci jakiś stary dom stojący w miejscu, o którym nawet nie słyszałam.Co się dzieje?

Alicja nie była zachwycona pomysłem wyjazdu do jakiegoś dziwnego miejsca położonego w lesie, ale jeszcze mniej podobała jej się perspektywa mieszkania w domu dziecka, dlatego nie odezwała się ani słowem. Zresztą, może jak będą jechały z ciocią samochodem, to znów pęknie opona w jakiejś ciężarówce i jej wszystkie problemy wreszcie się skończą…

Niestety, pech dziewczynki tym razem nie dał o sobie znać, a podróż przebiegała bez najmniejszych problemów. Ciocia nie była zbyt rozmowna, do tego od czasu pogrzebu wróciła do palenia papierosów i teraz gryzący dym wypełniał cały pojazd. Na szczęście młody umysł wykazywał zadziwiającą zdolność adaptacyjną i już po chwili fabuła urojonych przygód z kanałów przeniosła się do płonącej świątyni, w której waleczna następczyni tronu szukała drogi ratunku, stawiając dzielnie czoła pomarańczowym językom ognia…

Nagle coś się stało. Wymyślony świat w jednej chwili zniknął, zastąpiony realnym obrazem, z tym tylko, że to wcale nie była jawa. Granica stała się dziwnie cienka, ale jakiś głos głęboko w środku podpowiadał dziewczynce, że „coś tu jest bardzo nie na miejscu”. Nagle wbrew sobie Alicja odwróciła głowę od bocznej szyby i spojrzała na ciocię. Ta właśnie odpalała kolejnego papierosa. Wtedy dziewczynka wyjrzała przez przednią szybę i zobaczyła starą bramę, a za nią — setki starych, skórzanych walizek z wymalowanymi na nich dziwnymi, sześcioramiennymi gwiazdami. Patrząc na nie, stała się całkowicie pewna, że każda z nich zawiera w sobie choć kilka drogocennych rzeczy, a wszystko to należy teraz do niej. Wiedziała też, że te walizki zostały tu umieszczone wiele lat temu i czekały tylko na nią. On też czekał…

Ciemność.

Alicja mrugnęła przerażona, ale obraz zniknął w ułamku sekundy. Cokolwiek to było, dobiegło końca. Czując, jak mocno bije jej własne serce, odruchowo spojrzała na ciocię i szukała w jej widoku choć namiastki poczucia bezpieczeństwa. Zamiast tego zobaczyła, jak kobieta sięga po kolejnego papierosa. Dziewczynka odwróciła głowę w stronę przedniej szyby, a tam witała ich właśnie stara brama, niemal całkowicie zniszczona i otwarta na oścież. Serce jeszcze przyśpieszyło, choć kilka sekund wcześniej wydawało się to niemożliwym. Za bramą nie widziała żadnych walizek. Dziwny głos w jej umyśle szepnął, że są zakopane na tyłach domu, że On nie był na tyle głupi, by zostawić je na widoku.

_Biedna mała Alicja wyrwana z Krainy Czarów,_

_siłą zaciągnięta do krainy koszmarów,_

_złożona w ofierze szaleństwa._

_On czeka, On czeka, On czeka, Alicjo,_

_a gdy już cię dostanie,_

_co się wtedy z tobą stanie?_

Coś na kształt dziecięcej piosenki wypełniło umysł dziewczynki i nieważne, jak bardzo starała się skupić na czymś innym, słodki głosik małego dziecka rozbrzmiewał ciągle w jej głowie. Nie podobało jej się to ani trochę. Ten głosik nie pozwalał jej wrócić do jej lepszego świata, gdzie nie była już bezradnym dzieckiem. Denerwowało ją to. Denerwowała ją niemożność ucieczki przed rzeczywistością, denerwowało ją, że musi jechać do domu, o którego istnieniu jeszcze parę dni wcześniej nawet nie wiedziała. Denerwowało ją, że nic nie dzieje się jak na tych głupich filmach, że jej bliscy wcale nie chcą się nią zaopiekować, że ciocia nie potrafi jej nawet polubić, że prawdopodobnie trafi za kilka dni do domu dziecka albo do zupełnie obcych ludzi, że rodzice tak po prostu ją zostawili, że…

Łzy? Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Łzy płynęły jedna za drugą, a wcale nie powinny. Nie chciała ich. Szybko otarła twarz rękawem jesiennej kurtki i ukradkiem zerknęła na ciocię. To, co zobaczyła, wcale się jej nie spodobało. Ciocia też płakała. Dziewczynkę wypełniło uczucie, którego nie potrafiła nawet nazwać. Dziewięcioletnie dziecko nie zna słowa „frustracja”, ale gdyby Alicja znała je w tamtej chwili, właśnie tak nazwałaby furię i tajfun rozgoryczenia, pustoszące jej duszę. Chciało się jej płakać, kopać, gryźć, krzyczeć i tysiąc innych rzeczy naraz. Jakaś jej część stwierdziła, że jako sierota ma wyłączność na cały ten ból, inna część widziała łzy dorosłej osoby i czuła się zagubiona. Tysiące pytań bez odpowiedzi, nieuzasadnionych zarzutów pod adresem całego świata. Była sama, zupełnie sama na polu walki, o którym nie miała nawet pojęcia. Musiała coś zrobić, musiała…

Świat stanął.

Zapadła się w całkowity mrok. Ciemność dookoła była nieprzenikniona. Alicja miała wrażenie, że znalazła się w czarnej dziurze, ale jednocześnie wiedziała doskonale, że jest w swoim własnym umyśle. Rozejrzała się bezradnie dookoła.

„To nie są twoje uczucia” — powiedziała Alicja w wieku trzech, może czterech lat, która właśnie wyłoniła się z ciemności. — „To są uczucia, lęki, złości innej osoby”.

— Nie rozumiem. — Starsza Alicja nachyliła się delikatnie nad swoją młodszą wersją i, uważnie jej się przyglądając, spytała: — Kim jesteś?

— Jestem tobą. Jestem właściwie częścią ciebie, ale nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia. Alicjo, musimy się odciąć od tych uczuć, inaczej oszalejemy. Chciałam cię tylko uprzedzić, bo to nie będzie przyjemne. To bardzo ważne, byś udawała, że nic złego się nie dzieje. Ciocia nie może o tym wiedzieć.

Otworzyła oczy i znów siedziała w samochodzie. W oddali było już widać stary, podniszczony budynek, którego z pewnością nie nazwałaby domem. To był pałacyk, dworek, jaki widywała nieraz w starych filmach. Ogromny, szary, stary, nieprzyjemny… Ból. Ból ogarnął całe jej ciało. Każda kość, każdy mięsień, nawet każdy włos bolały ją tak strasznie, jak jeszcze nic ją nigdy nie bolało. Miała ochotę krzyczeć, płakać, błagać, by to się skończyło, ale zamiast tego z całych sił wbiła paznokcie w swoje dłonie i skupiła się tylko na tym bólu. Tak robili na filmach, ale filmy znów okazały się przekłamane. To wcale nie pomogło, jeszcze tylko pogorszyło sprawę. Nagle w jej głowie pojawił się szalony pomysł. Wsunęła język między zęby, a potem obiecała sobie, że jeśli nie będzie już w stanie wytrzymać, to odgryzie sobie jego czubek. Jakimś cudem udało się jej zastraszyć samą siebie. Siedziała sztywna, zlana zimnym potem, ale cicha aż do momentu, gdy samochód zatrzymał się tuż przed głównym wejściem. Kiedy tylko ciocia przekręciła kluczyk w stacyjce, ból cudownie zniknął, jednak pozostawił po sobie potwornie nieprzyjemne wrażenie, które przypominało dziewczynce moment usunięcia jej pierwszego w życiu kleszcza. Niby ulga, ale podszyta jakimś dziwnym obrzydzeniem.

— Dziecko, czy ty się dobrze czujesz? — spytała ciocia, przyglądając się jej uważnie. — Jesteś biała jak ściana. Masz gorączkę?

— Nie, ciociu.

Słowa ledwie opuściły jej gardło. Dlaczego w ogóle nie miała siły? Czuła się jak balon, z którego ktoś spuścił powietrze.

— Może lepiej wróćmy jednak do domu. Przyjedziemy tu kiedy indziej.

— Nie, ciociu, zaraz mi przejdzie. To chyba od tego zapachu, tak jakby trochę mi się niedobrze zrobiło.

Kobieta spojrzała podejrzliwie na dziewczynkę, ale po chwili jakby zdała sobie z czegoś sprawę.

— O Boże, przepraszam cię, Alicjo. Zamyśliłam się i mało cię nie uwędziłam. Wychodź szybko na świeże powietrze, to ci szybciej przejdzie.

Nim zdołała nawet zastanowić się nad tymi słowami, dziewczynka stała już grzecznie na zewnątrz i czuła, jak nogi uginają się pod jej własnym ciężarem, a żołądek wykręca na wszystkie możliwe sposoby. Było źle, ale jakaś okropna część jej umysłu powtarzała uparcie, że będzie jeszcze gorzej.

Ciocia przyglądała się niepewnie staremu dworkowi. Niby nie był ruderą, jednak trudno go też było nazwać zadbanym. Dwupiętrowy budynek z minionej epoki zdawał się dziwnie uginać pod własnym ciężarem, kawałki tynku odpadały od ścian, a drzwi wejściowe… No cóż, jeśli chodzi o drzwi wejściowe… Tak, właśnie same się otwierały i bynajmniej nie był to widok krzepiący dwa serca, zmęczone bólem utraty. Kobieta otworzyła szerzej oczy. Tylko silny charakter ukształtowany odtrącaniem wszystkiego, co niewyjaśnione, zmusił ją do ukrycia swojego niepokoju. Dziewczynka dostrzegła jednak natychmiast, że jej ciocię wystraszyło to mroczne powitanie. Tu w końcu nie chodziło tylko o skrzypnięcie starych zawiasów, ale o cały, złożony nastrój. Były w zupełnie obcym miejscu, oddalonym o kilka kilometrów od najbliższej zamieszkanej wsi, na skraju lasu, gdzie panowała zupełna cisza.

— W lesie nigdy nie jest aż tak cicho — szepnęła do siebie Alicja, przysuwając się powoli do cioci.

Wszystko działo się jak w filmie puszczonym na zwolnionych obrotach. Dokładnie w momencie, gdy dziecko wyciągało nieświadomie swoją dłoń w kierunku tymczasowej opiekunki, zza drzwi wyłoniła się postać — spowita w mrok, zamarła na moment, przyglądając się gościom, a potem ruszyła w ich stronę powoli, spokojnie, jakby wiedziała, że i tak daleko nie uciekną. Dwa serca na moment się zatrzymały, a dziwny paraliż uniemożliwił ucieczkę. W dziecięcym gardle rodził się właśnie krzyk, który umarł jednak natychmiast, gdy tylko postać wyszła z cienia rzucanego przez niewielkie zadaszenie znajdujące się nad drzwiami frontowymi. Niska staruszka o siwych włosach i rumianej twarzy zeszła ostrożnie po kilku schodkach, mocno trzymając się balustrady.

— Dzień dobry, kochane moje — powiedziała, uśmiechając się szeroko. — W czym to ja mogę wam pomóc?

Alicja stała przez chwilę, nie wiedząc zupełnie, co powinna o tym wszystkim sądzić. Jej ciocia też najwyraźniej miała problem z tak gwałtownym przejściem od paraliżującego strachu do przyjacielskiego ciepła, ale mimo to udało się jej jakość zamknąć otwarte szeroko usta i cicho odchrząknąć.

— Nic wam nie jest? — zmartwiła się starsza pani. — Wyglądacie, jakbyście ducha zobaczyły.

— Emm, nie, ja przepraszam, ja… — Opiekunka Alicji desperacko walczyła ze swoim umysłem, próbując złożyć choć jedno logicznie brzmiące zdanie. Dziewczynka nawet nie próbowała tego robić. Po prostu wyłączyła na chwilę logiczne myślenie i pozwoliła górować resztce dziecięcej ciekawości świata.

— Kim pani jest? — spytała cicho.

— Słucham cię, moja ptaszynko? Ja to słuch mam jeszcze dobry, ale nie absolutny, więc musisz mówić do mnie trochę głośniej. — Staruszka nachyliła się lekko w stronę Alicji, wciąż trzymała się rozchwianej balustrady.

— Kim pani jest?

Tym razem pytanie zadała głośniej, nawet zdaniem dziewczynki odrobinę za głośno, ale gardło wciąż miała ściśnięte i ciężko jej było mówić normalnie.

— Ja tu mieszkam, dziecko. Opiekujemy się z mężem tym domem. Starzy jesteśmy, ale staramy się, jak możemy, żeby to wszystko jakoś tu utrzymać w porządku. Poza tym…

— Przepraszam, ale czy mogę o coś spytać?

Umysł ciotki zdołał się ponownie uruchomić i zmusić do logicznego myślenia. Gdy tylko uczucie zagrożenia zaczęło powoli znikać, w głowie od razu pojawiła się seria pytań, na które jak najszybciej chciała poznać odpowiedzi.

— Spytać? Oczywiście, pytaj, kochanie. Mam nadzieję, że będę mogła pomóc.

— Pani jest właścicielem domu?

— Ach, więc to o to chodzi — powiedziała starsza pani, a uśmiech zniknął na chwilę z jej twarzy. — Wejdźcie, proszę, do środka. Zrobię herbatki i odpowiem na wszystkie wasze pytania.

W środku pachniało starością. Alicja jadła ciastko i popijała je mocną herbatą, rozglądając się z ciekawością dookoła. Pokoje w środku okazały się naprawdę duże, a sufity wydawały się wisieć aż za wysoko nad jej głową. Nigdy wcześniej, poza muzeum, nie widziała też takich mebli, a jednak — choć to bardzo dziwne — wszystko to wydawało się jej jednocześnie dość przytulne. Starsza pani, która rozmawiała z ciocią, była jak jej wymarzona babcia. Upiekła nawet doskonałe ciasteczka z kawałkami czekolady w środku. Do tego światło wpadające przez okno miało lekko pomarańczowy odcień, który tak lubiła. To było jak sen, który kiedyś śniła. Sen o ciepłym domu na wsi, o którym tak często opowiadali jej rówieśnicy ze szkoły.

— Więc mówi pani, że mój brat dostał od państwa ten dom?

Słowa cioci przebiły się do umysłu dziewczynki, choć zdawały się dochodzić z bardzo odległego miejsca.

— Tak. Poznaliśmy pani przystojnego brata i jego cudowną małżonkę, gdy w zeszłym roku pomagali w domu seniora. Nie pamiętam, co to była za okazja… To na lato jakoś było, syn nas wtedy przywiózł, bo wrócił na kilka dni z miasta. Och, pamiętam, że to był taki piękny i słoneczny dzień. No, w każdym razie… Proszę się poczęstować ciasteczkiem… Brat pani zaoferował się, że nas odwiezie, bo synowi się śpieszyło. Tak żeśmy się poznali wtedy, od razu z mężem pomyśleliśmy, że to tacy uroczy ludzie o wielkich sercach.

— Brat nic nie mówił o państwu. — Ciocia nie kryła podejrzliwości, uważnie wsłuchując się w każde słowo wypowiedziane przez starszą panią.

— Doprawdy? No cóż, ja pamiętam, że on wtedy o córeczce opowiadał. Zdjęcie pokazał, w portfelu je zawsze nosił. Dziewusia maleńka jeszcze była, na kocyku się bawiła. Kocyk taki dziwny kolor miał, śliczny taki.

— …szmaragdowy — szeptem dodała ciotka, upijając łyk herbaty. Pamiętała to zdjęcie aż za dobrze. Sama miała je w portfelu, ukryte w bocznej kieszonce. Brat jej dał, gdy mała miała roczek, sam też nigdy się z nim nie rozstawał.

— Taka śliczna dziewusia, rumiana, maleńka na tym zdjęciu była, dlatego żem jej nawet nie poznała teraz. Wyrosła ślicznie, nic jej z urody nie ubyło. Do mamy strasznie podobna, ale oczy to po tatusiu jak nic. Taka tragedia, dobry Boże.

— Dlaczego pani oddała dom bratu?

— Och, bo syn nie chce. Ja tu całe życie przeżyłam, z mężem syna wychowałam. Jak ja to mam zostawić? Od pokoleń dom do nas należy. Już i tak serce mnie boli, że ten nasz syn go nie chce, bo w mieście woli żyć, ale trudno. Uszczęśliwiać na siłę nie ma co. Więc pomyśleliśmy, że brat pani dziecko ma, to może i szczęście tu znajdzie takie jak my. Zapisaliśmy, a co ma pod młotek iść albo sam stać tak? Niech ktoś chociaż korzysta.

— A pani syn? Nie protestował?

— Syn? Syn to nawet słowa na to nie powiedział. Nic go to nie obchodzi, a przecież…

Słowa oddalały się coraz bardziej. Dziewczynka poczuła się nagle senna, oczy same jej się zamykały. Dojadła kolejne ciasteczko, dopiła herbatę i poczuła, jak głowa osuwa jej się na stół. Jak przez mgłę docierały do niej pojedyncze bodźce z zewnątrz. Głos cioci, starszej pani, jakaś melodia z daleka. Była zmęczona. Ostatnie dni stanowiły dla niej koszmar, rzeczywistość stała się nie do zniesienia, ale w tym pokoju było inaczej. Ten pokój wydawał się zupełnie odcięty od świata, zamknięty tak, że czas tu nie leciał, ból — nie istniał, smutek — odchodził. Alicja pomyślała o rodzicach i poczuła łzy spływające po policzkach. Usnęła i śniła o szczęśliwych chwilach spędzonych razem, których nie potrafiła docenić jeszcze miesiąc temu.

Ciocia spojrzała na śpiącą dziewczynkę i uśmiechnęła się smutno, gdy ocierała jej łzę z policzka. Starsza pani ujęła delikatnie jej dłoń i ścisnęła tak, jak robiła to za życia jej babcia, gdy chciała dodać komuś otuchy. Kobieta sama się rozpłakała. W tym dziwnym miejscu poczuła się znów jak małe dziecko, które nie wie, co to znaczy być odpowiedzialnym za innych. Stres, żal, smutek, rozpacz po stracie najbliższej jej osoby, wszystko to zaczęło dziwnie odchodzić z jej serca, umysł stawał się z każdą chwilą coraz bardziej ospały, przyjemnie pusty. Chyba za dużo tego wszystkiego ostatnio na nią spadło.

— Co teraz będzie? — spytała sama siebie, przymykając powieki i pozwalając łzom płynąć.

— Zapomnisz, wrócisz do normalnego życia, postarasz się być szczęśliwa, ptaszyno — powiedziała starsza pani, wciąż ściskając ją za rękę.

— Ale co z dzieckiem? Co z Alicją?

Coś tu było nie tak, coś działo się z jej myślami, ale nie miała wcale ochoty się tym martwić.

— Dziewczynka musi tu zostać. Wiem, że ją kochasz, i wiem, jak się o nią troszczysz, ale tak musi być. Nie my o tym decydujemy. On to wszystko zaplanował już bardzo dawno temu, nic go nie zatrzyma, gdy czegoś chce.

— Jaki on?…

— Musisz już iść.

— Ale…

Kobieta zamyśliła się na chwilę. Dlaczego właściwie miałaby nie iść? Nie, nie mogła tak po prostu wyjść. Alicja przecież…

Skąd to uczucie? Jakby ktoś łaskotał ją piórkiem w umyśle. To było nawet przyjemne.

…przecież Alicja została właśnie adoptowana przez dwoje wspaniałych ludzi. Ale…

Znów to uczucie. Takie przyjemne, a jednocześnie dziwne.

…trudno jej było pożegnać się z dziewczynką. W końcu pewnie już nigdy jej nie zobaczy. Ci ludzie mieszkają na drugim końcu świata. Sama przecież podjęła decyzję, że najlepiej będzie zerwać wszelki kontakt. Tak będzie lepiej dla małej. Niech się odetnie od tej zgniłej rodziny… Mieszkający tu ludzie na pewno pokochają ją równie mocno jak jej zmarli rodzice.

Starsza pani wyprowadziła kobietę na podwórze i ciepło się z nią pożegnała, zapewniając, że Alicja będzie tu szczęśliwsza niż w domu dziecka.Nowy dom

Starsza kobieta stała przed domem jeszcze przez dłuższą chwilę. Z jej twarzy dawno już zniknął uśmiech, w oczach dało się dostrzec tylko ogromne zmęczenie. Zbyt wiele lat czekała na ten dzień, by móc się nim teraz cieszyć. Zbyt wiele lat oglądała też ten pędzący donikąd świat. Potrzebowała odpoczynku.

Westchnęła ciężko i odwróciła się powoli na pięcie. Nie musiała już udawać, że skręca ją reumatyzm. Szybko przeskoczyła kilka schodków, po czym weszła do starego budynku. Atmosfera zmieniła się nagle. Z rosnącym niepokojem weszła do pokoju, w którym wciąż słodko spała Alicja. On już tam był, stał oparty o parapet okna i palił papierosa, przyglądając się uważnie dziecku. Wysoki, szczupły, o długich, czarnych włosach i zimnych, błękitnych oczach. Nie wyglądał na kogoś, kto z dobroci serca zaopiekuje się sierotą. Otaczał go mrok. Jeśli w ogóle miał serce, to na pewno nie z kryształu.

— Ona jest jeszcze… — zaczęła starsza kobieta, ale przerwała, widząc, jak przeszywające spojrzenie przenosi się ze śpiącej dziewczynki prosto na nią.

Stali chwilę w ciszy. Nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. On patrzył na nią z politowaniem, uśmiechał się w ten swój przerażający sposób, poniżający innych. Miała wrażenie, że bawi go, że w ogóle odważyła się odezwać, niepytana. Ona, niegodna mówić bez pozwolenia, i on, miłosierny potwór górujący nad wszystkimi.

— Miłosierny potwór… — powiedział cicho, po czym zaciągnął się dymem z papierosa.

Kobieta poczuła, jak paraliżuje ją strach. Wciąż nie mogła wydusić słowa.

— Nie musisz się tak bać. Podoba mi się to określenie. Miłosierny potwór… Tak, masz rację. Pasuje do mnie idealnie. A jeśli chodzi o dziecko, to zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Obawiam się tylko, że to nie twoja sprawa, co zamierzam z nią zrobić.

— Wiem.

Tylko tyle zdołała z siebie wydusić w odpowiedzi. Mężczyzna roześmiał się głośno, po czym spokojnie dopalił papierosa. Bawiła go ta chwila. Napawał się każą sekundą, która kobiecie zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Atmosfera stała się tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Alicja, choć pogrążona w głębokim śnie, też czuła, że wokół niej dzieje się coś złego. Jęknęła cicho, opuszczając powoli krainę błogiej nieświadomości.

— Wyjdź — powiedział cicho mężczyzna głosem nieznoszącym sprzeciwu. Kobieta odwróciła się natychmiast i opuściła pokój.

Dziewczynka otworzyła powoli oczy i, zaspana, próbowała sobie przypomnieć, gdzie właściwie się teraz znajduje. Rozejrzała się dookoła, ale nie natrafiła wzrokiem na ani jeden znajomy przedmiot. Nagle wróciły do niej wydarzenia kilku ostatnich godzin, a wraz z nimi dziwna pewność, że jej cioci nie ma w pobliżu. Zerwała się na równe nogi, już chciała wybiec z pokoju, gdy usłyszała za sobą ten dziwny, melodyjny głos.

— Witaj, Alicjo — powiedział mężczyzna, stojący pod oknem. Dziewczynka poznała go od razu, nie musiała mu się nawet przyglądać.

— Ty nie jesteś wcale lekarzem — powiedziała, z wyrzutem spoglądając wprost w te zimne oczy.

— Nie, nie jestem.

Na chwilę zapadła cisza. Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, jakby oceniali swoją siłę, szykując się do skoku. Jak czerwony kapturek, który spotkał w lesie złego wilka. Wreszcie mężczyzna przymknął na chwilę oczy i powiedział:

— Od dziś to twój nowy dom.

— Gdzie moja ciocia? — spytała dziewczynka, czując, jak łzy napływają jej do oczu.

— Twoja ciocia zapomniała o tobie.

— To nieprawda! — Alicja zerwała się do biegu, ale gdy tylko dotknęła zimnej klamki, zrozumiała, że to jednak jest prawda. Ciocia dosłownie o niej zapomniała, bo inaczej nie zostawiłaby jej tu samej. — To ty zmusiłeś ją, by zapomniała…

To nie był wyrzut, żadne oskarżenie. To było stwierdzenie faktu i choć padło z ust dziecka, wynikało z jakiejś dziwnej, dorosłej logiki. Mężczyzna o tym wiedział. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział:

— Nie zmusiłem jej do niczego. Jej umysł przyjął sugestię, nie musiałem uciec się do żadnego mentalnego gwałtu.

— Moich rodziców też odesłałeś. — Dziewczynka otarła łzy i spojrzała wzrokiem pełnym gniewu wprost w te zimne, błękitne oczy, oczekując wyjaśnień.

— Tak, pomogłem im przejść do miejsca, do którego powinni byli przejść od razu. To naturalny porządek rzeczy, nie wyrządziłem im tym żadnej krzywdy.

— Ale ja zostałam sama i wcale nie jest mi z tym dobrze!

Alicja była wściekła i wcale nie zamierzała się z tym kryć. Zacisnęła drobne dłonie, zazgrzytała zębami, tupnęła nogą. Mężczyzna zaśmiał się cicho, co tylko jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Ogień czystej, dziecięcej furii zapłonął w jej młodych oczach, ale ten paskudny typ wcale się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie — zupełnie to zignorował, podchodząc do niej i kucając tuż przed nią.

— Nigdy nie byłaś sama, Alicjo — powiedział, wyciągając do niej szczupłą dłoń.

Kryło się w tym coś mistycznego, coś tajemniczego i magicznego zarazem. Jak scena z jakichś starych opowieści, gdy świat wypełniały jeszcze magia i zło, czyhające za każdym rogiem. Było w tym też coś na swój sposób przepełnionego erotyzmem: potężny mężczyzna przed nią na kolanach, ale to akurat Alicja zauważyć miała dopiero wiele lat później.

— Jestem teraz sama — odpowiedziała, uspokajając się powoli. Dłoń nie opadła, wciąż pozostawała wyciągnięta w jej stronę. Nie zastanawiając się długo, położyła na niej swoją, dużo mniejszą, delikatniejszą.

— Jestem przy tobie, Alicjo. Nawet jeśli fizycznie moje ciało jest daleko, oczy duszy zawsze śledzą każdy twój ruch. Nie opuszczę cię, nie zdradzę, nie zostawię.

— Obiecujesz?

— Obiecuję — powiedział, całując ją delikatnie w czoło. Dziewczynka osunęła się w jego ramiona z cichym westchnieniem, pogrążając w błogiej nieświadomości.

Wyszedł na korytarz, trzymając ostrożnie Alicję w swych ramionach. Skierował się w stronę schodów prowadzących na piętro, a dalej — do pokoju przygotowanego specjalnie dla niej. Nie zostało mu dużo czasu, ale nie zamierzał się śpieszyć. Ułożył ją ostrożnie w łóżku, przykrył kołdrą, pogładził niemal czule po głowie. Wiedział, że musi upłynąć wiele lat, nim stanie się kobietą, na którą tak długo czekał. Wiedział to i wiedział też, że gotów byłby czekać nawet do końca tego marnego świata, jeśli by musiał. Ona była tego warta.

Starsza kobieta wsunęła się cicho do pokoju. Mężczyzna skinął jej głową, jakby chciał ją powitać w tych skromnych progach, które przecież tymczasowo powinny należeć do niej. Jej wzrok przesunął się na śpiącą dziewczynkę, małego aniołka z zapuchniętą od płaczu buźką. Było jej żal tego dziecka. Przeszła stanowczo za wiele, a do tego teraz…

— Muszę odejść z tego świata, Heleno. — Melodyjny głos wyrwał ją z zamyślenia. — Im dłużej tu jestem, tym bardziej zaburzam równowagę i tym łatwiej mnie w nim wyczuć. Niebo nie może o mnie jeszcze wiedzieć.

— Kiedy pan powróci? — spytała kobieta, podchodząc do łóżka dziewczynki.

— Jak ona będzie gotowa. — Mężczyzna skierował się w stronę uchylonych drzwi. Zamykał je cicho, dodając: — Zaopiekujcie się nią najlepiej, jak potraficie. Musi się wiele nauczyć i jeszcze więcej zrozumieć.

— A co jeśli… — Kobieta zawahała się przez chwilę, wzięła głębszy oddech i dodała niepewnie: — …jeśli nie wyrośnie na taką, jaką by pan chciał?

— Ona musi sama wybrać drogę. Niezależnie od jej decyzji, nie zamierzam w to ingerować. To, czego musimy jednak dopilnować, to przebudzenie w niej mocy. Wiem, że się boisz o Alicję, ale nie planuję jej skrzywdzić. Nie chcę jej złożyć w ofierze Lucyferowi na kamiennym ołtarzu.

— Ale…

— To już nie twoje zmartwienie, Heleno — warknął mężczyzna, otwierając drzwi i wchodząc w wylewającą się zza nich smolistą czerń.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: