Ostatnie tchnienie - ebook
Ostatnie tchnienie - ebook
Charlotte Quinn prowadzi praktykę prawniczą w rodzinnym miasteczku, a swój zawód traktuje jak misję. Chce bronić tych, których społeczeństwo dawno spisało na straty. Kiedy zgłasza się do niej osierocona nastolatka, sugerując, że być może zostanie bezprawnie pozbawiona funduszu powierniczego, Charlotte natychmiast postanawia interweniować. Jednak im więcej faktów wychodzi na jaw, tym bardziej Charlotte żałuje, że przyjęła tę sprawę. Jej klientka notorycznie ją oszukuje i ma na sumieniu o wiele więcej, niż chce wyjawić.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3211-1 |
Rozmiar pliku: | 809 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
– Niech pani odpuści, panno Charlie. – Głos Dextera Blacka trzeszczał w słuchawce więziennego telefonu. Starszy o piętnaście lat od Charlie mężczyzna zwracał się do niej per panna przez wzgląd na dzielącą ich różnicę w statusie społecznym. – Powiedziałem już, że ureguluję rachunek, jak tylko wyciągnie mnie pani z tarapatów.
Charlie Quinn przewróciła oczami tak energicznie, że poczuła zawrót głowy. Stała przed salą pełną skautek w siedzibie YWCA^(). Nie powinna odbierać tego telefonu, ale znała niewiele gorszych rzeczy od przebywania w towarzystwie zgrai nastolatek.
– Dexterze, kiedy ostatnim razem wyciągałam cię z kłopotów, mówiłeś dokładnie to samo. I zaraz po wyjściu z odwyku wydałeś wszystkie pieniądze na losy loterii.
– Mogłem wygrać i wtedy bym zapłacił, i to nawet więcej, niż jestem pani winien, panno Charlie. No, całą połowę.
– To bardzo hojna oferta, ale połowa zera to nadal nic. – Czekała na kolejną wymówkę, lecz zamiast głosu Dextera słyszała w tle odgłosy stanowego więzienia dla mężczyzn w północnej Georgii. Szczęk krat. Przekleństwa. Płacz dorosłych mężczyzn. Krzyki strażników każących im się zamknąć. – Nie mam zamiaru marnować cennych minut w mojej komórce na twoje milczenie.
– Mam coś na oku. Zdobędę pieniądze – odezwał się w końcu Dexter.
– Mam nadzieję, że to nic, o czym policja nie powinna usłyszeć na nagraniu z więziennego telefonu. – Charlie otarła pot z czoła. W holu było gorąco jak w piekarniku. – Jesteś mi winien prawie dwa tysiące dolarów. Nie mogę być twoim adwokatem za darmo. Mam kredyt hipoteczny i kredyt studencki do spłacenia, poza tym od czasu do czasu chciałabym wybrać się do porządnej restauracji bez obawy, że odrzucą mi kartę.
– Panno Charlie – powtórzył Dexter. – Przypomniała mi pani, że rozmowy przez telefon są nagrywane, ale chcę powiedzieć, że mam coś, co dla policji może mieć pewną wartość.
– W takim razie załatw sobie dobrego prawnika, który będzie ciebie reprezentował podczas negocjacji, ponieważ to na pewno nie będę ja.
– Niech pani poczeka! Niech się pani nie rozłącza! – zawołał błagalnie. – Przypomniałem sobie, co pani mówiła za pierwszym razem, dawno temu. Pamięta pani?
Tym razem Charlie przewróciła oczami mniej energicznie. Dexter był jej pierwszym klientem, gdy tylko podjęła pracę zaraz po ukończeniu studiów prawniczych.
– Usłyszałem wtedy, że odrzuciła pani wiele dobrze płatnych ofert pracy w wielkim mieście, bo chciała pani pomagać ludziom… – Urwał dla spotęgowania efektu. – To jak, już nie ma tej chęci do pomagania?
Charlie rzuciła pod nosem kilka soczystych przekleństw, które z pewnością docenią ludzie monitorujący rozmowy więźniów.
– Carter Grail – rzuciła.
– Ten stary pijak? – Dexter okazał się bardzo wybredny jak na człowieka w pomarańczowym drelichu. – Panno Charlie, czy mogłaby pani…
– Nie podpisuj niczego, czego nie rozumiesz – rzuciła na pożegnanie, rozłączyła się i wrzuciła telefon do torebki.
Obok niej przeszła grupka kobiet w rowerowych spodenkach. Przed południem w YWCA królowały emerytki i młode matki. Z sali gimnastycznej niosło się rytmiczne dudnienie basów. W powietrzu wisiał zapach chloru z krytego basenu. Przez dwuszybowe okna dobiegały tłumione dźwięki odbijanej na korcie piłeczki.
Charlie oparła się plecami o ścianę. Odtwarzała w pamięci rozmowę z Dexterem. Znowu siedział. I znowu za metamfetaminę. Pewnie wymyślił sobie, że zakapuje kumpla albo dilera, a sam uwolni się od zarzutów. Bez prawnika, który rzuciłby okiem na propozycję ugody z biura prokuratora okręgowego, Dexter równie dobrze mógł trzymać się za jaja i kupować kolejne losy na loterii.
Charlie źle się z tym czuła, ale o wiele bardziej psuła jej samopoczucie perspektywa spóźnienia się ze spłatą kolejnej raty za samochód.
Ktoś otworzył drzwi świetlicy i w progu stanęła Belinda Foster. Wyglądała na przerażoną. Miała dwadzieścia osiem lat, czyli tyle co Charlie, a także małe dziecko w domu, drugie w drodze i męża, o którym mówiła jak o kolejnym uciążliwym dziecku. Poprowadzenie Dnia kariery dla skautek nie było największym błędem Belindy, ale mieściło się w pierwszej trójce.
– Charlie! – Belinda nerwowo skubała skautowską chustę. – Jeśli za chwilę tam nie wrócisz, skoczę z dachu.
– Skręciłabyś sobie kark.
Belinda przytrzymywała otwarte drzwi i czekała.
Charlie otarła się o wystający brzuch przyjaciółki. W świetlicy nic się nie zmieniło od chwili, gdy dzwonek telefonu zmusił ją do wyjścia na korytarz, dając chwilowe wytchnienie od tłumu. Cały tlen w sali zużywało dwadzieścia dziewcząt w wieku od piętnastu do osiemnastu lat. Charlie siłą woli opanowała dreszcz na widok świeżych młodych twarzy. Przez ponad dziesięć lat nieczęsto miała do czynienia z takimi nastolatkami, ale w każdej z nich dostrzegała coś znajomego.
Maniaczki matematyki. Przyszłe anglistki. Cheerleaderki. Sztuczne lale. Gotki. Kretynki. Dziwadła. Kujonki. Wszystkie rzucały sobie takie same uśmiechy czające się w kącikach ust, ponieważ w każdej chwili któraś z nich mogła użyć werbalnego noża wobec innej, wytykając głupią fryzurę, źle dobrany lakier do paznokci, fatalne buty, paskudne uda, niewłaściwie użyte słowo, i nagle adresatka tych uwag lądowała poza kręgiem towarzyskim.
Charlie dobrze pamiętała, jak to jest znaleźć się w czyśćcu odrzucenia. Nic nie bolało bardziej niż izolowanie przez nastoletnie rówieśniczki.
– Chcesz ciasto? – Belinda podała jej papierowy talerzyk z cieniutkim kawałkiem tortu.
– Hm… – Charlie nie zdołała powiedzieć nic więcej. Było jej niedobrze. Omiatała wzrokiem oszczędnie umeblowane pomieszczenie. Dziewczyny były młode, szczupłe i śliczne na sposób, z którego nie zdawała sobie sprawy, kiedy sama należała do tej grupy wiekowej. Kuse spódniczki. Obcisłe koszulki i bluzki rozpięte o jeden guzik za nisko. Sprawiały wrażenie niesamowicie pewnych siebie. Śmiejąc się, odrzucały farbowane na blond długie włosy. Słuchając, mrużyły oczy podkreślone idealnie wykonanym makijażem. Miały przekrzywione szarfy. Rozpięte kamizelki. Niektóre poważnie naruszyły zasady regulujące strój skautek.
– Nie pamiętam, o czym rozmawiałyśmy w ich wieku – powiedziała Charlie.
– Że dziewuchy Culpepperów to banda suk.
Charlie skrzywiła się na dźwięk nazwiska swoich prześladowczyń. Wzięła od Belindy papierową tackę tylko po to, żeby zająć czymś ręce.
– Dlaczego żadna z nich nie zadaje mi pytań?
– Myśmy nigdy nie zadawały pytań – odparła Belinda.
Charlie natychmiast pożałowała, jaka była wredna i pełna pogardy wobec prelegentek, które zjawiały się na zbiórkach skautek w jej czasach. Wszystkie wydawały się stare. A ona nie była stara. Nadal trzymała w domu szarfę z odznakami. Była świetną prawniczką. Wyszła za cudownego faceta. Była w najlepszym okresie życia. Te dziewczęta powinny uznać ją za fantastyczną babkę. Powinny zasypać ją pytaniami o metody dochodzenia do takiej pozycji życiowej, zamiast chichotać w grupkach, ustalając najpewniej, ile świńskiej krwi wlać do wiadra nad jej głową.
– Patrzę na ich makijaż i własnym oczom nie wierzę – ciągnęła Belinda. – Moja mama palcami ścierała mi tusz, kiedy próbowałam wymknąć się z domu z pomalowanymi rzęsami.
Charlie straciła matkę w wieku trzynastu lat, ale nadal pamiętała kazania wygłaszane przez Lenore, sekretarkę ojca, o potencjalnie groźnych skutkach komunikatu zawartego w zbyt obcisłych dżinsach firmy Jordache.
Jednak Charlie nie brała sobie do serca tych przestróg.
– Ja Layli tak nie wychowam – stwierdziła Belinda. Mówiła o swojej trzyletniej córce, która okazała się roztropnym anielskim dzieckiem wbrew zamiłowaniu jej mamy do piwnego ping-ponga, tequili i bezrobotnych motocyklistów. – Te dziewczyny są urocze, ale nie mają wstydu. Myślą, że wszystko, co robią, jest w porządku. Nawet nie chcę zaczynać tematu seksu. To, co wygadują na zbiórkach… – Prychnęła, zachowując dla siebie najlepsze cytaty. – My takie nie byłyśmy.
Charlie miała odmienne zdanie, zwłaszcza w kwestii harleyowców.
– W feminizmie chodzi chyba o to – oznajmiła – że one mają wybór, a nie robią tego, co my uważamy za stosowne dla nich.
– Może, ale to nadal my mamy rację, a one nie.
– Zupełnie jakbym usłyszała moją mamę. – Charlie widelcem odłupała odrobinę polewy czekoladowej z ciasta i oddała Belindzie tackę. – Strasznie się bałam, że ją zawiodę.
Belinda dokończyła ciasto, po czym skomentowała:
– A ja przeraźliwie bałam się twojej mamy. Kropka.
Charlie uśmiechnęła się i położyła dłoń na brzuchu, w którym czekoladowa polewa wyczyniała harce jak łupinka niesiona falą tsunami.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Belinda.
Charlie uniosła rękę. Mdłości pojawiły się tak nagle, że nie zdążyła nawet zapytać o łazienkę.
Belinda okazała się domyślna.
– W korytarzu po…
Charlie wypadła ze świetlicy. Zatykając usta dłonią, otwierała kolejne drzwi. Jeden gabinet. Drugi.
Z ostatnich drzwi na końcu korytarza wyłoniła się nastoletnia skautka.
– Och! – zawołała, uniosła ramiona i cofnęła się od drzwi.
Charlie wpadła do pierwszej z brzegu kabiny i wyrzuciła zawartość żołądka do toalety. Odruch wymiotny był tak silny, że wycisnął jej łzy z oczu. Złapała się krawędzi sedesu. Spaliłaby się ze wstydu, gdyby wiedziała, że ktokolwiek słyszy odgłosy, jakie z siebie wydawała.
Ktoś jednak ją słyszał.
– Proszę szanownej pani – zwróciła się do niej nastolatka, co jeszcze pogorszyło sprawę, ponieważ Charlie była za młoda na „szanowną panią” – czy dobrze się pani czuje?
– Tak, dziękuję za troskę.
– Na pewno?
– Tak, dziękuję ci. Możesz iść. – Charlie zagryzła wargi, żeby nie skląć tej dobrej duszy jak psa. Zaczęła rozglądać się za torebką. Zobaczyła ją na ziemi przed kabiną. Zawartość torebki – portfel, klucze, guma do żucia, drobne – wypadła na podłogę. Pasek ułożył się na płytkach jak wąż. Wyciągnęła po nią rękę, ale ściskanie w żołądku sprawiło, że musiała zrezygnować. Mogła tylko siedzieć na brudnej podłodze łazienki, odsunąć włosy z twarzy i modlić się, żeby jej kłopoty ograniczyły się do jednego końca ciała.
– Proszę pani? – powtórzyła dziewczyna.
Charlie rozpaczliwie pragnęła posłać ją do diabła, ale nie mogła ryzykować otwarcia ust. Czekała z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w ciszę i błagając o dźwięk zamykania drzwi oznaczający wyjście dziewczyny.
Zamiast tego usłyszała szum wody lecącej z kranu. I wyciąganie papierowych ręczników z pojemnika.
Otworzyła oczy. Spuściła wodę. Skąd to podłe samopoczucie?
To nie mogło być ciasto. Charlie cierpiała na nietolerancję laktozy, ale Belinda sama nigdy by nie zrobiła tortu. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent gotowego lukru tworzyły sztuczne składniki. Za mało, żeby tak bardzo jej zaszkodzić. Może to wczorajszy kurczak zamówiony w Generale Ho? A może krokiet po chińsku wyjęty z lodówki przed pójściem spać? Mielonka, którą wsunęła przed porannym joggingiem? Burrito z Taco Bell zjedzone w drodze do YWCA?
Jezu, żarła jak wiecznie głodny szesnastolatek.
Woda przestała lecieć.
Charlie powinna chociaż otworzyć drzwi kabiny, ale zmieniła zdanie, rzuciwszy okiem na swoje ubranie. Spódnicę miała podciągniętą, rajstopy podarte, na białej jedwabnej bluzce niespieralne ślady. Najgorsze, że zdarła wierzch granatowych szpilek, które Lenore pomogła jej wybrać do sądu.
– Proszę pani? – Nastolatka wsunęła mokre ręczniki papierowe pod drzwiami kabiny.
– Dziękuję – wystękała Charlie. Przyłożyła chłodny ręcznik do karku i znowu zamknęła oczy. Czyżby nabawiła się grypy żołądkowej?
– Mogę pani przynieść coś do picia – zaoferowała dziewczyna.
Charlie omal nie zwymiotowała ponownie na myśl o ponczu Belindy smakującym jak syrop na kaszel. Skoro jednak dziewczyna nie miała zamiaru zostawić jej w spokoju, to można było ją wykorzystać.
– W moim portfelu są drobne. Możesz kupić mi w automacie napój imbirowy?
Dziewczyna uklękła na podłodze. Charlie zobaczyła szarfę barwy khaki z naszywkami: „Lojalność klienta”, „Planowanie biznesowe”, „Marketing”, „Znajomość finansów”, „Najlepszy sprzedawca”. Najwyraźniej umiała sprzedawać ciasteczka.
– Monety są w kieszonce – poinstruowała ją Charlie.
Dziewczyna otworzyła portfel i za przezroczystą plastikową przegródką zobaczyła prawo jazdy Charlie.
– Myślałam, że pani nazywa się Quinn.
– Tak, w pracy. To moje nazwisko po mężu.
– Od kiedy jest pani mężatką?
– Od czterech i pół roku.
– Moja babcia mówi, że po pięciu latach zaczyna się ich nienawidzić.
Charlie nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek miała znienawidzić swojego męża. Nie wyobrażała też sobie kontynuowania tej rozmowy przez drzwi kabiny. Znowu zbierało jej się na wymioty.
– Pani tatą jest Rusty Quinn – powiedziała dziewczyna, co oznaczało, że jest w mieście dłużej niż dziesięć minut. Ojciec Charlie był znany w Pikeville z powodu swoich klientów, czyli złodziei napadających na sklepy całodobowe, dilerów narkotykowych, morderców i innych kryminalistów. Opinia miejscowych o Rustym zależała od tego, czy oni sami albo członkowie ich rodziny kiedykolwiek potrzebowali jego usług.
– Słyszałam, że pomaga ludziom – stwierdziła dziewczyna.
– Tak, pomaga. – Charlie nie spodobało się, że słowa nastolatki współgrały ze słowami Dextera, który przypomniał jej, że odrzuciła lukratywne posady w imię pomagania naprawdę potrzebującym. Jeśli Charlie kierowała się w życiu jakimś credo, była to zasada: NIE BYĆ JAK OJCIEC.
– Założę się, że jest bardzo drogi – ciągnęła dziewczyna. – A pani jest droga? To znaczy kiedy pomaga pani ludziom?
Charlie znowu przyłożyła dłoń do ust. Jakim cudem poprosiła tę nastolatkę o napój imbirowy bez obrzucenia jej inwektywami?
– Podobała mi się pani przemowa. Moja mama zginęła w wypadku samochodowym, kiedy byłam mała.
Charlie czekała na rozwinięcie tematu, ale dziewczyna w milczeniu wyjęła z portfela dolarowy banknot i wyszła.
W ciszy, która zapadła, Charlie mogła tylko sprawdzić, czy da radę podnieść się z podłogi. Przypadkowo trafiła do kabiny dla niepełnosprawnych. Chwyciła się metalowych poręczy i dźwignęła na nogi. Kilka razy splunęła do toalety, po czym spuściła wodę. Kiedy otworzyła drzwi kabiny, zobaczyła w lustrze bladą wymizerowaną kobietę w jedwabnej bluzce za sto dwadzieścia dolarów ubrudzonej wymiocinami. Ciemne włosy były w nieładzie, a usta zyskały niebieskawy odcień.
Charlie zebrała włosy i przytrzymała je jedną ręką na karku. Odkręciła kran, przepłukała usta i wypluła wodę.
Z lustra spoglądały na nią oczy matki. I jej uniesiona brew.
– Co się dzieje w twojej głowie, Charlie?
Słyszała to pytanie co najmniej trzy, może cztery razy w tygodniu, kiedy mama jeszcze żyła. Siedziała przy kuchennym stole nad lekcjami albo na podłodze w swoim pokoju, pracując nad kolejnym zadaniem na prace ręczne, a matka siadała naprzeciw niej i zadawała to samo pytanie.
– Co się dzieje w twojej głowie?
To pytanie nie służyło zagajeniu rozmowy. Matka Charlie była naukowcem, prawdziwym badaczem, i nigdy nie trwoniła czasu na czcze pogaduszki. Była autentycznie zainteresowana tym, jakie myśli wypełniają głowę jej trzynastoletniej córki.
Nikt inny prócz męża Charlie nie okazywał jej tego rodzaju zainteresowania.
Nastolatka wróciła z napojem imbirowym. Była ładna, chociaż w sposób nieoczywisty. Nie pasowała do swoich rówieśnic o idealnie ułożonych fryzurach. Spięte srebrną spinką długie ciemne proste włosy opadały na jedno ramię. Wyglądała na piętnaście lat, na twarzy nie miała choćby śladu makijażu. Wyprasowany zielony skautowski T-shirt włożyła w spłowiałe dżinsy. Charlie uznała, że to nie fair. W jej czasach skautki musiały nosić gryzące białe koszule i spódniczki khaki z podkolanówkami.
Nie wiedziała, z czym czuje się gorzej: że zwymiotowała czy że właśnie użyła w myślach frazy „za moich czasów”.
– Włożę resztę do pani portfela – zaoferowała dziewczyna.
– Dziękuję – odparła Charlie. Pociągnęła kilka łyków napoju, podczas gdy nastolatka starannie wkładała do torebki rozsypaną zawartość.
– Te plamy na bluzce zejdą. Trzeba wlać do miski litr ciepłej wody, dodać łyżkę stołową amoniaku, pół łyżeczki proszku do prania i namoczyć bluzkę.
– Jeszcze raz dziękuję – powiedziała Charlie. Nie była pewna, czy chce moczyć cokolwiek w amoniaku, ale sądząc po odznakach na szarfie, młoda skautka wiedziała, o czym mówi. – Od kiedy jesteś w skautkach?
– Zaczęłam w zuchach. Mama mnie zapisała. Myślałam, że to nudne, ale można się nauczyć wielu rzeczy, na przykład biznesu.
– Mnie też zapisała mama. – Charlie nigdy nie uważała, że to nudne. Uwielbiała wszystkie przedsięwzięcia, obozy, a zwłaszcza jedzenie ciasteczek, które za jej namową kupowali rodzice. – Jak się nazywasz?
– Flora Faulkner. Mama dała mi na imię Florabama, ponieważ urodziłam się na granicy stanu, ale wolę Flora.
Charlie uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że potem obśmieje to wspólnie z mężem.
– Są gorsze słowa, którymi można nazwać człowieka.
Flora spojrzała na swoje dłonie.
– Wiele dziewczyn wymyśla różne okropne rzeczy.
Był to wyraźnie wstęp do dalszej rozmowy, ale Charlie zabrakło słów. Usiłowała przypomnieć sobie jakieś filmy o problemach nastoletnich dziewcząt z akceptacją grupy rówieśniczej. Niestety do głowy przychodził jej tylko film tygodnia, w którym Ted Danson i Glenn Close grają małżeństwo i Glenn odkrywa, że mąż molestuje ich nastoletnią córkę. Ponieważ jednak sama jest oziębła, uznaje, że wina leży po jej stronie, i całą rodziną zaczynają chodzić na terapię, żeby wszystko naprawić.
– Pani Quinn? – Flora postawiła torebkę Charlie na blacie obok umywalki. – Przynieść pani krakersy?
– Nie, już wszystko w porządku. – Naprawdę czuła się lepiej. Cokolwiek wywołało mdłości, już minęło. – Zostaw mnie na chwilę. Doprowadzę się do porządku i wrócę do świetlicy, dobrze?
– Dobrze – odpowiedziała Flora, ale nie ruszyła się z miejsca.
– Jeszcze coś?
– Zastanawiałam się… – Flora zerknęła w lustro nad umywalką, potem znowu skierowała spojrzenie na podłogę. Było w niej coś kruchego, czego Charlie wcześniej nie dostrzegła. Kiedy dziewczyna znowu podniosła wzrok, z jej oczu leciały łzy. – Czy może mi pani pomóc? Jako prawniczka?
Charlie była zaskoczona. Florabama Faulkner pod żadnym względem nie przypominała młodocianych sprawców przyłapanych na handlu marihuaną w pobliżu szkoły. Zrobiła szybki przegląd prawdopodobnych problemów miłej białej dziewczyny w wieku Flory: ciąża, choroba weneryczna, kleptomania, złe wyniki w teście SAT. Zamiast zgadywać, wolała zapytać:
– Co się dzieje?
– Nie mam za dużo pieniędzy, przynajmniej na razie, ale…
– O to się nie martw. Powiedz, czego potrzebujesz.
– Chcę się oficjalnie usamodzielnić.
Charlie poczuła, że otwiera usta ze zdumienia. Czekała w milczeniu na ciąg dalszy.
– Mam piętnaście lat – podjęła po chwili Flora – ale w przyszłym miesiącu kończę szesnaście. W bibliotece znalazłam informację. Wiem, że w Georgii to wiek, w którym można się usamodzielnić.
– Skoro szukałaś informacji, to znasz warunki, które należy spełnić.
– Muszę być mężatką lub służyć w wojsku. Albo złożyć wniosek do sądu.
Charlie musiała przyznać, że Flora rzeczywiście się przygotowała.
– Mieszkasz z ojcem? – zapytała.
– Z dziadkami. Mój ojciec nie żyje. Przedawkował w więzieniu.
Charlie skinęła głową. Wiedziała, że takie historie zdarzają się częściej, niż przyznawali to przedstawiciele służby więziennej.
– Czy masz w rodzinie kogoś prócz dziadków, kto mógłby się tobą zaopiekować?
– Nie. Zostało nas tylko troje. Kocham babcię i dziadka, ale oni są… – Flora urwała i wzruszyła ramionami, ale właśnie to było dla Charlie najważniejszą częścią zdania.
– Robią ci krzywdę? – zapytała.
– Nie, proszę pani. Oni… – Znowu wzruszenie ramion. – Wydaje mi się, że nie za bardzo mnie lubią.
– Wielu nastolatków w twoim wieku tak sądzi.
– Oni nie są silni. To znaczy nie mają silnego charakteru.
Charlie oparła się o blat. Na liście potencjalnych problemów nastoletniej dziewczyny nie umieściła molestowania.
– Floro, wniosek o usamodzielnienie to bardzo poważna sprawa. Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, musisz mi podać szczegóły.
– Czy pani już pomagała komuś w takiej sprawie?
– Nie. – Charlie potrząsnęła głową. – Więc jeśli czujesz się niezręcznie…
– W porządku – odparła Flora. – Byłam po prostu ciekawa. To się pewnie nie zdarza zbyt często.
– Są ku temu powody – odparła Charlie. – Niejako z zasady sąd niechętnie wydaje zgodę na odejście dziecka z domu. Musisz dostarczyć solidne uzasadnienie tego wniosku. A jeśli uważnie przestudiowałaś przepisy, to powinnaś wiedzieć, że istnieją jeszcze dwa ważne kryteria. Musisz wykazać, że możesz utrzymać się samodzielnie po pierwsze, bez wsparcia rodziców, po drugie, bez pomocy świadczonej przez państwo.
– Pracuję na zmiany w barze. Rodzice mojej przyjaciółki Nancy powiedzieli, że mogę mieszkać z nimi do końca szkoły. A kiedy pójdę do college’u, mogę mieszkać w akademiku. – Im więcej mówiła, tym bardziej wydawała się zdeterminowana.
– Miałaś kiedyś problemy z prawem? – zapytała Charlie.
– Nie, proszę pani, nigdy. Moja średnia w szkole to cztery. Już chodzę na kurs przygotowawczy do college’u. Jestem na liście stypendystów dyrektora. Zgłosiłam się na ochotnika na zajęcia do pracowni językowej. – Poczerwieniała od nadmiaru dobrych opinii o samej sobie i przyłożyła dłonie do spąsowiałych policzków. – Przepraszam, że tak się chwalę, ale pani o to pytała.
– Nie przepraszaj. Masz wiele powodów do dumy. Skoro rodzice twojej przyjaciółki chcą cię przyjąć, może obędzie się bez angażowania w to sądu.
– Mam pieniądze, mogę pani zapłacić – powiedziała Flora.
Charlie nie zamierzała brać choćby centa od piętnastolatki w kłopotach.
– Nie chodzi o to, tylko o to, co będzie dla ciebie łatwiejsze. I dla twoich dziadków. Jeśli sprawa trafi do sądu…
– Nie mówię o takich pieniądzach. Kiedy moja mama zginęła w wypadku, firma transportowa musiała założyć dla mnie fundusz powierniczy.
Charlie czekała na szczegóły, ale Flora nie objaśniła niczego więcej.
– Jaki fundusz? – zapytała wreszcie Charlie.
– Z którego idą pieniądze na opłaty za mieszkanie, na lekarza, ale większość tej sumy mam dostać, kiedy będę szła do college’u. Boję się tylko, że wszystko zniknie, zanim tam pójdę.
– Dlaczego?
– Bo dziadek i babcia je wydają.
– Jeśli w warunkach funduszu jest klauzula, że mogą wydawać pieniądze tylko na…
– Kupili dom, ale potem go sprzedali za gotówkę i wynajęli mieszkanie, zabrali mnie do lekarza, który powiedział, że jestem chora, ale nie byłam, i kupili nowy samochód.
– Hm… – Charlie skrzyżowała ramiona. – Czyli jesteś systematycznie okradana przez swoich dziadków, którzy defraudują środki z funduszu. Jedno i drugie to poważne przestępstwo.
– Wiem. To też sprawdzałam. – Flora znowu spojrzała na swoje dłonie. – Nie chcę, żeby przeze mnie mieli kłopoty. Nie mogę wysłać ich do więzienia. Nie tak. Chcę tylko móc… – Flora pociągnęła nosem. Łzy popłynęły jej po policzkach. – Chcę tylko iść do college’u. Chcę móc wybierać. Tego by pragnęła dla mnie mama. Nigdy nie chciała, żebym utknęła tam, gdzie nie chcę być.
Charlie wypuściła powietrze z płuc. Jej mama mówiła to samo. Zawsze mobilizowała ją do intensywniejszej nauki, do większej aktywności, do wykorzystywania inteligencji otrzymanej w darze od losu i robienia czegoś pożytecznego dla świata.
– Mama była dla mnie dobra – ciągnęła Flora. – Opiekowała się mną, zawsze mnie wspierała bez względu na wszystko. – Otarła oczy wierzchem dłoni. – Przepraszam. Ciągle za nią tęsknię. Czuję, że powinnam jakoś uczcić jej pamięć. Postąpić tak, żeby jej śmierć nie poszła na marne.
Teraz Charlie spuściła głowę, by spojrzeć na własne dłonie. Czuła ściskanie w gardle. Przez pięć ostatnich minut więcej myślała o swojej matce niż przez cały miesiąc. Tęsknota za nią, dojmujące pragnienie jeszcze jednej szansy podzielenia się z nią własnymi przemyśleniami, nigdy nie przeminęły.
Zanim zadała Florze kolejne pytanie, musiała odchrząknąć.
– Od kiedy myślisz o usamodzielnieniu?
– Od operacji dziadka – odparła Flora. – Trzy lata temu spadł z drabiny i uszkodził sobie nogę. Nie mógł wrócić do pracy.
– Uzależnił się od leków przeciwbólowych? – zapytała Charlie, ponieważ więzienie w Pikeville było pełne takich mężczyzn. – Bądź ze mną szczera. Chodzi o leki?
– Tak… – Flora skinęła głową z widomym wahaniem. – Ale proszę nikomu nie mówić. Nie chcę, żeby poszedł do więzienia.
– Ja go tam nie wyślę – obiecała Charlie. – Ale musisz wiedzieć, że złożenie wniosku do sądu sprawi, że stanie się to sprawą publiczną, a ty przestaniesz być chronioną prawem nieletnią. Protokoły będą udostępniane wszystkim, którzy zechcą do nich zajrzeć. Ale nie to jest najgorsze. Aby poprzeć twój wniosek o usamodzielnienie, będę musiała porozmawiać z twoimi dziadkami, nauczycielami, twoim pracodawcą, rodzicami twojej przyjaciółki. Wszyscy się dowiedzą, co zamierzasz.
– Nie będę tego robić ukradkiem, tylko jawnie, tak to zaplanowałam. Jako prawnik najlepiej pani wie, z kim trzeba porozmawiać, i może pani to zrobić nawet dzisiaj, nawet teraz. Nie chcę tylko, żeby ktoś miał kłopoty, żeby poszedł do więzienia. Pragnę tylko iść do dobrego college’u i zrobić coś ze swoim życiem.
Jej powaga i determinacja robiły na Charlie wielkie wrażenie.
– Twoi dziadkowie mogą się sprzeciwić, a ty będziesz musiała szczerze wyłożyć swoje racje, podać powody, dla których wstępujesz na drogę prawną. Nie musisz mówić sędziemu o lekach, ale będziesz musiała powiedzieć, że według ciebie dziadkowie nie są dobrymi opiekunami, że wolisz być niezależna niż mieszkać z nimi. – Charlie zastanawiała się przez moment, co jeszcze powiedzieć, by Flora dokładnie wiedziała, czego ma się spodziewać. – Na sali sądowej będą wszyscy. W ich obecności będziesz musiała otwarcie powiedzieć sędziemu, że nie umiesz porozumieć się z dziadkami i nie chcesz, żeby byli częścią twojego życia.
– A jeśli się nie sprzeciwią? Jeśli zgodzą się ze mną? – zapytała Flora, unikając komentowania słów Charlie.
– To ułatwiłoby sprawę, ale…
– Dziadek ma inne problemy.
Charlie natychmiast wróciła do tego, o czym już wcześniej pomyślała. Że Flora była wykorzystywana.
– Czy dziadek cię krzywdzi? – Gdy dziewczyna nie odpowiedziała, ale nie odwróciła wzroku, dodała: – Floro, jeśli dziadek cię wykorzystuje…
Drzwi otworzyły się z impetem. Na progu stanęła wściekła Belinda.
– Co wy wyprawiacie? Dlaczego chowacie się w łazience? – Usiłowała złagodzić nieco ton głosu, ale i tak nie zdołała ukryć wzburzenia. – W świetlicy siedzi pełno znudzonych dziewcząt, które nie mają nic innego do roboty prócz picia ponczu i narzekania, że moje ciasto jest suche.
Flora zerknęła na Charlie.
– To nie tak, jak pani myśli. – W jej głosie była nutka desperacji. – Naprawdę. To nie to. Proszę, niech pani porozmawia, z kim trzeba. Zrobię dla pani listę, dobrze? – Wyszła, zanim Charlie zdążyła odpowiedzieć.
– O co chodzi? – zapytała Belinda.
Charlie otworzyła usta, ale powstrzymał ją desperacki ton Flory, powtarzane z naciskiem zaprzeczenie, że to nie to, o czym Charlie myśli. A jeśli to jednak było to? Jeśli dziadek molestował Florę, cała sprawa wygląda całkiem inaczej.
– Charlie, co się dzieje? Dlaczego się tu chowasz? – zapytała Belinda.
– Nie chowam się, tylko…
– Wymiotowałaś?
Charlie mogła skoncentrować się tylko na jednej sprawie w danej chwili.
– Polewę zrobiłaś sama? – spytała.
– Nie bądź głupia. – Belinda zmrużyła oczy, jakby spoglądała na abstrakcyjny obraz. – Cycki ci się powiększyły.
– Myślałam, że w żeńskiej korporacji studentek nauczyłaś się, jak sobie radzić z tymi uczuciami.
– Cicho bądź – ucięła Belinda. – Jesteś w ciąży?
– Bardzo śmieszne. – Tym jedynym, co Charlie traktowała w sposób bliski nabożności, było regularne przyjmowanie tabletek antykoncepcyjnych. – Od dwóch dni plamię i mam skurcze. Ciągnie mnie do słodyczy i mam ochotę wszystkich pozabijać. Myślę, że to jakiś wirus.
– Lepiej, żeby to był wirus. – Belinda potarła swój okrągły brzuch. – Ciesz się wolnością, zanim wszystko się zmieni.
– Brzmi groźnie.
– Przekonasz się. Kiedy pojawią się dzieci, twój cudowny kochający mąż zacznie cię traktować jak mleczną krowę. Wierz mi, to typowe, zupełnie jakby faceci uważali, że mają coś poza tobą. I mają. Ty jesteś uwięziona w domu, oni wiedzą, że ich potrzebujesz, ale w każdej chwili mogą odejść i znaleźć sobie młodszą i jędrniejszą, z którą się zabawią.
Charlie nie chciała powielać tej rozmowy. Jedyne zmiany, które dokonywały się u jej koleżanek z dziećmi, polegały na tym, że zaczynały traktować swoich mężów jak palantów.
– Powiedz mi coś o Florze – poprosiła.
– O kim? – Belinda sprawiała wrażenie, że zapomniała o obecności dziewczyny zaraz po jej wyjściu. – A, o niej. Pamiętasz ten film, który oglądałyśmy w zeszłym miesiącu? Wredne dziewczyny? Ona jest postacią graną przez Lindsay Lohan.
– Aha, już wiem. Nie jest przywódczynią, ale należy do grupy, choć nieszczególnie czuje się z cudzą podłością?
– Raczej ta, która się nie poddaje. Te jędze są okrutne. – Belinda zwróciła twarz w stronę kabiny dla niepełnosprawnych i pociągnęła nosem. – Jadłaś na śniadanie bekon?
Charlie szukała w torebce miętówek. Zamiast nich znalazła gumę do żucia, ale nagle myśl o zapachu mięty przyprawiła ją o mdłości.
– Masz jakieś cukierki? – zapytała.
– Chyba mam Jolly Ranchers. – Belinda otworzyła torebkę. – Uf, powinnam zrobić w niej porządek. Cheerios. Skąd się tu wzięły? Miętówki. Oreo, ale ty nie możesz… – Gdy Charlie wyrwała jej z rąk opakowanie, dodała zdziwiona: – Myślałam, że nie możesz jeść produktów mlecznych.
– Naprawdę wierzysz, że to białe gówno zawiera mleko? – Charlie ugryzła kawałek ciasteczka i natychmiast poczuła kojący wpływ cukru na mózg. – A jej rodzice?
– Czyi rodzice?
– Bel, skup się. Pytam o Florę Faulkner.
– Aha, tak. Jej matka nie żyje. Ojciec też. Jego rodzice ją wychowują. Świetnie sprzedaje ciasteczka. Chyba była na ceremonii w Atlancie w zeszłym…
– Jacy są jej dziadkowie?
– Nie znam tych dziewczyn, Charlie. Wiem o nich tylko jedno: myślą, że łatwo jest upiec ciasto i urządzić spotkanie dla dwudziestu nadętych nastolatek, które nie doceniają, co dla nich robisz, i mają cię za starą, grubą i głupią. – Belinda miała łzy w oczach, ale ostatnio często jej się to zdarzało. – Zupełnie jakbym była w domu z Ryanem. Myślałam, że dobrze byłoby mieć coś innego do roboty, ale one uważają mnie za nieudacznicę. Jak on.
W tej chwili Charlie nie mogła znieść kolejnej porcji łzawych skarg Belindy na męża.
– Uważasz, że dziadkowie Flory dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków wobec niej?
– Pytasz, czy dobrze ją wychowują? – Belinda spojrzała w lustro i małym palcem starannie otarła łzy pod oczami. – Nie wiem. Porządna z niej dziewczyna i naprawdę nieźle radzi sobie w szkole. Jest świetną skautką. Bystra, miła i życzliwa. Pomogła mi wyjąć z auta ciasto, kiedy tu przyjechałam. Reszta tych leniwych dziewuch stała dookoła i palcem nie kiwnęła.
– Mówisz o Florze. A jej dziadkowie? Jakimi są ludźmi?
– Nie lubię źle mówić o ludziach.
Charlie zaśmiała się, Belinda też. Gdyby rzeczywiście nie lubiła mówić źle o innych, przez pół dnia musiałaby milczeć.
– W zeszłym miesiącu widziałam się z jej babcią – powiedziała Belinda. – O ósmej rano pachniała jak baryłka whisky. Siedziała za kierownicą szafirowego porsche. Porsche, rozumiesz? Mieli dom nad jeziorem, ale teraz mieszkają w tych blokach z pustaków niedaleko Trefnego Raya.
Charlie zastanawiała się, jaki los spotkał porsche.
– A jej dziadek?
– Nie wiem. Niektóre dziewczyny dokuczały jej, bo chyba jest przystojny, ale musi być strasznie stary, więc pewnie to czysta złośliwość z ich strony. Tobie też dokuczali z powodu taty, prawda?
To, co Belinda nazwała dokuczaniem, było groźbami. A matka Charlie została zamordowana, ponieważ ojciec zarabiał na życie, ratując złych ludzi przed więzieniem.
– Coś jeszcze wiesz o jej dziadku?
– Nic więcej. – Belinda znowu zerknęła w lustro, sprawdzając makijaż.
Charlie nie lubiła frazesów, ale przyjaciółka w ciąży naprawdę promieniała. Skóra jej się oczyściła. Policzki zaróżowiły. Mimo wrodzonej drażliwości, przestała zawracać sobie głowę drobiazgami. Jak teraz. Opierając wydatny brzuch o blat, nie dbała o to, że sukienka nasiąka wodą, albo że pępek wyraźnie odznacza się pod tkaniną.
Pewnego dnia Charlie też będzie tak wyglądać. Będzie nosić w brzuchu dziecko swojego męża. Zostanie matką. Miała nadzieję, że taką, jaką była jej matka, która naprawdę interesowała się swoimi córkami i pragnęła, żeby wyrosły na inteligentne, użyteczne kobiety.
Pewnego dnia.
W końcu.
Rozmawiała o tym z mężem. Chcieli mieć dziecko, jak tylko uporają się ze spłatą kredytów studenckich. Jak tylko jej praktyka nabierze rozpędu. Jak tylko spłacą samochody. Jak tylko jej maniacki mąż będzie gotowy oddać dodatkową sypialnię, w której trzymał kosztowną kolekcję gadżetów związanych ze Star Trekiem.
Charlie usiłowała policzyć w pamięci koszt sprawy o usamodzielnienie Florabamy Faulkner. Opłata sądowa. Wnioski. Uczestnictwo w rozprawach. Nie licząc jej czasu pracy. Nie mogła z czystym sumieniem sięgnąć po pieniądze z funduszu Flory bez względu na to, ile ich zostało.
Gdyby Dexter Black uregulował należność, ta kwota pokryłaby prawie wszystkie koszty.
Nagle usłyszała z tyłu głowy głos ojca:
– Gdyby babcia miała wąsy, toby była dziadkiem.
Ale jego tu nie było, za to była Belinda, która wyrwała ją z zamyślenia:
– Skąd te pytania, Charlie?
– Wygląda na to, że Flora potrzebuje mojej pomocy.
– Zaraz, zaraz, czy to sytuacja jak w tym filmie, gdzie chłopak proponuje Susan Sarandon dolara, żeby została jego adwokatką?
– Nie – odparła Charlie. – To jak w filmie, w którym głupia prawniczka bankrutuje, ponieważ klienci nigdy jej nie płacą.