Ostatnie wakacje - ebook
Ostatnie wakacje - ebook
W "Ostatnich wakacjach" poznajemy na pozór zwyczajną rodzinę, żyjącą skromnie w symbiozie z przyrodą, w środku dzikiego lasu.
Co połączy tę rodzinę z losami młodych studentów biologii ze Szczecina, którzy szukają w dzikich ostępach odskoczni i dobrej zabawy?
Autor zabiera nas w nieoczywiste zakamarki ludzkiej psychiki… Pokazuje, do czego jest zdolny człowiek, którym sterują dzikie żądze i chęć przetrwania. Mocne, brutalne, momentami wstrząsające.
Dla czytelnika o stalowych nerwach i odpornym żołądku.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8159-929-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiosna 1969 roku, Szczecin
Na dworze było już ciemno. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Mężczyzna wchodził po drewnianych schodach starej kamienicy. Przed nim szła dwudziestoparoletnia kobieta, która co chwilę oglądała się za siebie i sprawdzała, czy jej pierwszy tego wieczoru klient idzie za nią.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała kobieta, po czym wsadziła klucz w zamek, przekręciła go i otworzyła stare, drewniane drzwi, które lekko skrzypiały. Mężczyzna wszedł za nią do jej mieszkania.
– Zdejmij płaszcz, mój skarbie – zwróciła się do niego.
Bez słowa zdjął z siebie płaszcz i wszedł do małego pokoju.
– Daj mi pieniądze – poprosiła.
Wyjął kilka banknotów z kieszeni spodni i podał je kobiecie. Ta przeliczyła i uśmiechnęła się do swojego klienta.
– Zgadza się. Ja teraz pójdę na chwilę do łazienki, a ty się rozbierz, jak chcesz. Chyba że chcesz skorzystać z toalety.
– Nie, dziękuję.
– W takim razie połóż się i czekaj na mnie. A, zapomniałabym… Jak masz na imię?
Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko przyglądał się twarzy kobiety. Uśmiechnęła się do niego.
– Dobrze, nieważne. Masz żonę… Wiem, wiem, wy wszyscy macie żony, które was zaniedbują… Już nie pytam, bo i tak na pewno byś mnie okłamał. Ja mam na imię Iwona. – Dziewczyna roześmiała się i poszła do łazienki.
Mężczyzna podszedł do okna. Spojrzał przez firankę na ulicę, która była słabo oświetlona. Kilkanaście metrów dalej stała na chodniku lampa – słabe światło padało na wybrukowaną ulicę, przy której stało zaparkowanych kilka samochodów. Ludzi nie było widać – była brzydka pogoda. Zaczęło padać. O drewniany parapet za oknem zaczęły uderzać krople deszczu. Mężczyzna rozejrzał się po małym pokoju, w którym stało łóżko. W rogu zobaczył starą komodę, były też szafa i dwa krzesła. Na komodzie stało radio. Na podłodze z desek leżał stary, zniszczony dywan. Obok mieściła się mała kuchnia, do której wchodziło się bezpośrednio z pokoju. Mężczyzna zajrzał do niej – była ciemna i zagracona. W mieszkaniu była też łazienka, z której teraz korzystała dziewczyna, Iwona. To było małe mieszkanie – garsoniera.
Zaczął nasłuchiwać. Za drzwiami słychać było czyjeś głosy. Dwóch mężczyzn rozmawiało, wchodząc po schodach. Po chwili ich rozmowa ucichła. Poszli na górę. Mieszkanie prostytutki mieściło się na pierwszym piętrze w tej czteropiętrowej starej kamienicy, która jakimś cudem ocalała podczas bombardowań w czasie ostatniej wojny. Drzwi od łazienki otworzyły się i stanęła w nich dziewczyna ubrana w czerwony szlafrok.
– Gdzie jesteś? – Iwona rozejrzała się po pokoju, w którym przed chwilą był jeszcze jej klient. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, to że mężczyzna rozmyślił się i wyszedł. Czasami się tak zdarzało. Może się przestraszył, zawstydził, a może ruszyło go sumienie i postanowił wrócić do żony lub swojej dziewczyny. Najważniejsze, że zapłacił, pomyślała dziewczyna.
Nagle zamknęły się za nią drzwi. Za jej plecami stał klient. Kobieta obejrzała się i uśmiechnęła, lecz po chwili uśmiech zamienił się w przerażenie. Spojrzała na jego dziwny wyraz twarzy, potem zwróciła uwagę na przedmiot, który trzymał w dłoni. Był to duży nóż.
– Piśnij słowo, suko, a poderżnę ci gardło.
Kobieta zrobiła krok w tył. Chciała krzyknąć, lecz napastnik trzymał ją już za rękę. Pchnął ją, upadła plecami na ziemię. Nawet nie zdołała wydobyć z siebie głosu, a mężczyzna już siedział okrakiem na jej brzuchu. W prawej dłoni trzymał długi sprężynowy nóż, lewą zakrył kobiecie usta.
– Teraz się zabawimy, suko.
Napastnik nożem rozsunął kobiecie szlafrok. Spojrzał na jej jędrne piersi i smukłe ciało. Dziewczyna była naga, nie miała na sobie bielizny. Uśmiechnął się.
– Ani słowa, rozumiesz? – zapytał i przyłożył Iwonie nóż do gardła. – Zrozumiałaś?
Iwona kiwnęła głową. Mężczyzna wpatrywał się przez chwilę w jej przerażone oczy. Zaczął wąchać skórę na jej szyi i piersiach. Ciało dziewczyny drżało ze strachu, nie panowała nad tym. Po jej policzkach poleciały łzy. Nie wydobyła z siebie żadnego głosu. Leżała tylko i czekała, co się wydarzy… Miała nadzieję, że mężczyzna jest po prostu zboczeńcem, którego podniecają takie zabawy z nożem. Że nie jest mordercą, że nic jej nie zrobi. Znała kilka dziewczyn z ulicy i nigdy nie słyszała, żeby którejś z nich stała się krzywda. Zdarzali się agresywni klienci, ale z reguły tylko gdy byli pijani. Iwona takich unikała. Była ostrożna. Ten gość był trochę dziwny, ale nie wyglądał na niebezpiecznego typa. Może zaraz skończy, może mnie puści i sobie pójdzie, takie myśli kłębiły się w głowie przerażonej dziewczyny. Pocieszała się, choć była śmiertelnie przerażona… Napastnik rozpiął guzik w spodniach, zsunął je do kolan i wsadził swój członek między uda kobiety. Zaczął ją gwałcić.
Iwona leżała z otwartymi oczami. Wpatrywała się w sufit. Nie czuła nic, starała się wyłączyć umysł i ciało. Bała się. Czuła, że zboczeniec sobie nie radzi. Zaczął zaciskać lewą dłoń na jej szyi, mocniej, coraz mocniej. Zaczynało jej brakować tchu. Odłożył nóż i zaczął ją dusić również drugą dłonią. Kobieta próbowała się bronić, ale na nic się to zdało. Jeszcze mocniej przycisnął jej ciało do ziemi. Teraz poczuł się panem. Lubił to uczucie. Spojrzał w oczy prostytutki, która zaczynała umierać. Jego palce wbiły się w skórę ofiary. Wcisnął dłonie z całych sił w jej gardło. Podniecało go uczucie śmierci, którą im zadawał. Nienawidził ich. Oczy kobiety poczerwieniały, zalały się krwią, uszy zrobiły się sine. Jej oczy wyglądały tak, jakby zaraz miały wybuchnąć. Poddała się, czuła, że umiera. Czuła, że nadchodzi koniec. Po chwili przestała się bronić, ruszać. Ciało było już martwe, ale jej mózg jeszcze żył. Dziewczyna poczuła, jakby spadała z dużą prędkością w otchłań czarnej dziury, czekała, aż spadnie na sam dół i to się skończy. Nastąpił wstrząs i przestała cokolwiek czuć. Umarła.
Morderca jeszcze przez chwilę leżał na martwej dziewczynie. Wydał cichy jęk – skończył w chwili, w której dziewczyna zmarła. Wpatrywał się w jej zakrwawione gałki oczne. Ofiara patrzyła swoimi martwymi oczami na swojego kata. Wstał, naciągnął na siebie spodnie i spojrzał na nóż, który leżał koło zamordowanej. Podniósł go i zaczął nim okaleczać zwłoki.
Po kilku minutach stanął nad swoim dziełem. Był z siebie dumny. Ukarał kolejną kobietę. Podszedł do okna i przez nie wyjrzał. Na ulicy nadal było pusto, deszcz też przestał padać. Podszedł pod drzwi, zaczął nasłuchiwać. Na zewnątrz nie słyszał niczego niepokojącego. Spojrzał na zegarek, który dostał od kochanej mamy na osiemnaste urodziny. Dochodziła dwudziesta druga. Musiał się spieszyć. Było już późno, rodzice będą się o niego niepokoić. Podniósł z ziemi swój sprężynowy nóż z pięknie wygrawerowaną rękojeścią i schował go do kieszeni spodni. Podszedł do komody, na której leżała torebka zamordowanej dziewczyny. Wyjął z niej pieniądze, które jej wcześniej dał. Je również schował do kieszeni, ubrał się, jeszcze raz rozejrzał po pokoju, po czym wyszedł z mieszkania, zgasiwszy w nim najpierw światło. Nie zamykał go, chciał, żeby ktoś szybko odkrył jego kolejne dzieło. Był z siebie dumny. Z tego, co robi im – znienawidzonym kobietom.ROZDZIAŁ 2
Dwa miesiące później,
gdzieś na północnym zachodzie Polski
Było majowe popołudnie. Wyjątkowo upalny dzień jak na tę porę roku. Przez gęsty las szły trzy osoby. Gęsiego, jedna za drugą. Od razu rzucało się w oczy, że mężczyźni ci znają las i czują się w nim pewnie. Pierwszy z nich, rosły, niechlujnie ubrany, miał około sześćdziesięciu lat. W dłoni trzymał siekierę. Za pasek spodni zatknięty miał długi myśliwski nóż. Na nogach stare gumowce. Nosił brodę, a na ramiona opadały mu tłuste długie włosy. Za nim szedł jego syn, dwudziestodwuletni chłopak. Był podobny do ojca, tak samo jak on dobrze zbudowany i niechlujnie ubrany. On również trzymał w dłoni siekierę. Na końcu, z opuszczoną głową, szedł najmłodszy syn. Był niemową i nie był tak dobrze zbudowany jak jego ojciec czy brat. Ten ostatni cały czas mu dokuczał, często znęcał się nad chłopakiem za cichym przyzwoleniem ojca, który nie kochał Jędrka. Wstydził się go i często podnosił na niego rękę. Ich matka, która teraz była w domu i gotowała dla nich obiad, kochała go najbardziej, ale nie miała nic do powiedzenia. W ich rodzinie rządził jej mąż. Zresztą tak naprawdę nie robiła nic, gdy ci dwaj dręczyli Jędrka. Chłopak miał dopiero osiemnaście lat i nie mógł sam się obronić przed ojcem i starszym bratem, który był oczkiem w głowie domowego tyrana.
Cała trójka przemierzała las, który był dla nich domem. To tu mieszkali i tu nielegalnie polowali. Żyli z lasu, który dostarczał im najpotrzebniejszych rzeczy. Budynek, w którym mieszkali, znajdował się na skraju dużej polany. Prowadziła do niego jedna droga, rzadko uczęszczana przez ludzi. Był to poniemiecki domek myśliwski, przerobiony przez rodzinę Przybyszewskich. Kilometr od ich domu znajdowało się piękne jezioro, w którym mężczyźni często łowili ryby. Łowili nielegalnie – na sieć, którą sami zrobili. Kazimierz był rybakiem. Kiedyś miał nawet swój kuter rybacki, ale ten kilka lat wcześniej zatonął na morzu, gdy wypłynął na połów i złapał go silny sztorm. Kazek, bo tak na niego mówili koledzy, sąsiedzi i znajomi, wraz z żoną i dwoma synami kupił tę ruinę za zaoszczędzone pieniądze i wyprowadził się z miejsca, w którym mieszkał przez ostatnie kilkanaście lat.
– Wojtek, no zobacz, do kurwy nędzy. Nic. – Mężczyzna wskazał palcem na puste sidła. Nic się nie złapało w pułapkę. – Matka znowu będzie gadała, że nic nie upolowaliśmy.
– Nic, tatko. Nie ma nic. – Starszy syn podszedł do wnyków i zaczął je oglądać. – Co teraz zrobimy, tatko? – Chłopak spojrzał na ojca.
– Idziemy dalej nad jezioro. Tam są jeszcze pułapki. Zobaczymy. – Stary ruszył pierwszy, za nim poszedł Wojtek, a na końcu Jędrek. Starszy brat, mijając młodszego, zdzielił go otwartą dłonią w głowę.
– To twoja wina, niedorajdo. – Roześmiał się i minął chłopaka, który złapał się za głowę.
– Zostaw go. Idziemy dalej – zwrócił się do syna Kazimierz. – Życie go będzie bardziej bolało.
Pół godziny później stali koło następnej pułapki. Ta też była pusta. Na gałęzi wisiała stalowa linka, która miała zacisnąć się na szyi sarny lub jelenia, gdy będą tamtędy przechodziły. To była ścieżka, którą zwierzęta przemieszczały się przez las. Kazek znał las w okolicy swojego domu i dookoła jeziora jak nikt inny. Wiedział, którędy wędrują zwierzęta, na które polowali. Gdzie żerują i odpoczywają. Tym razem nic nie udało się upolować. Był zły i miał ochotę swoją złość wyładować na młodszym synu. Już miał go uderzyć, kiedy coś zwróciło jego uwagę. Zaczął nasłuchiwać.
– Cicho mi tu. – Spojrzał groźnym wzrokiem na obu synów.
Cała trójka nadstawiła uszu. Spojrzeli na siebie. Byli już pewni. Niedaleko nich słychać było czyjś śmiech, można było rozpoznać pojedyncze słowa.
– Za mną, tylko, kurwa, cicho, bo łby rozwalę.
Ojciec ruszył przed siebie, delikatnie odsuwając ręką małe gałęzie. Za nim ruszyli jego dwaj synowie. Powoli kierowali się w stronę wrzawy robionej przez jakichś ludzi, którzy niewątpliwie byli nad jeziorem. Po kilku minutach schowali się za drzewem. Cała rodzina od lat unikała kontaktu z ludźmi. Przed nimi rosły gęste krzaki, więc za nimi stanęli. Mieli doskonały widok na czwórkę młodych ludzi, którzy byli nad jeziorem.
– To skurwysyny jedne! Przez nich nic nie możemy upolować! – Kłusownik zacisnął dłoń na swojej siekierze.
– Ale ile jedzenia, tatko. – Wojtek szturchnął ojca i się do niego uśmiechnął.
– Za dużo ich, synu, za dużo. Nie damy rady. – Stary nie patrzył na pierworodnego, tylko obserwował młodych ludzi bawiących się i pluskających w jeziorze. Ich głośne śmiechy unosiły się nad taflą jeziora, roznosiły się po okolicy.
– Co teraz, tatko?
– Zamknij się, bo jeszcze cię usłyszą! Schowaj się za drzewo.
Wojtek wykonał polecenie ojca. Spojrzał na młodszego brata, uśmiechnął się do niego, robiąc głupią minę. Jędrek nie reagował, tylko patrzył obojętnym wzrokiem przed siebie.