Ostatnie wyznanie - ebook
Ostatnie wyznanie - ebook
Patrząc na prowadzoną przez policjantów przyjaciółkę zakutą w kajdanki, Josie ani przez chwilę nie wierzy, że Gretchen zabiła tego biednego chłopaka. Wprawdzie się przyznała, ale sprawcą musiał być ktoś inny. A ona dowie się kto.
Na podjeździe domu w Denton znaleziono ciało studenta ze zdjęciem
przypiętym do kołnierza. Policjantka Josie Quinn zjawia się na miejscu
zdarzenia jako pierwsza. Dom należy do Gretchen Palmer, zaangażowanej
członkini zespołu dochodzeniowego, która minionej doby przepadła bez
śladu.
Gdy przyjaciółka oddaje się w ręce policji, Josie jest w szoku i nie daje wiary
jej zeznaniom. Dlaczego przyznaje się do zbrodni, której nie popełniła?
Zgłębiając pełne tajemnic życie Gretchen, policjantka odkrywa powiązania
między chłopakiem, znalezionym przy nim zdjęciem a wstrząsającymi wydarzeniami z przeszłości. Gdy sądzi, że już wszystko rozgryzła, na drugim
końcu miasta zostają odkryte kolejne ciała…
Czy Josie dotrze do prawdy wystarczająco szybko, by uratować przyjaciółkę przed dożywociem, a może nawet śmiercią?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6419-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Seattle, Waszyngton
CZERWIEC 1992
Billy wyszedł ze sklepu z dwoma kubełkami lodów w torbie zawieszonej na nadgarstku. Przystanął, wziął głęboki wdech i spojrzał na zegarek – zdąży wypalić dwa papierosy, zanim dotrze do domu na obiad. Jego żona nie lubiła, gdy palił.
Kątem oka zobaczył idącą parkingiem kobietę. Zarejestrował błysk słońca w jej siwych włosach. Obserwował, jak starsza pani podchodzi do minivana, a potem, zataczając się na nogach, próbuje się uporać z kluczykami. Może była chora albo pijana. Może tylko stara lub szalona. Albo to wszystko naraz. Kiedy już wsiadła i uruchomiła silnik, odwrócił wzrok, bo jego uwagę przyciągnął ryk motocykla.
Nie mógł uwierzyć we własne szczęście – przed sklepem zaparkował Lincoln Shore. Okazuje się, że nawet zbuntowani motocykliści muszą jeść. Tak naprawdę Billy wiedział, że Linc często bywa w tym spożywczaku i kilku innych miejscach w okolicy, i liczył na to, że go spotka. Był już dobrze znany kilku członkom Devil’s Blade, ale sam Linc jeszcze nie zaszczycił go swoim zainteresowaniem. Kiedy zsiadał z motoru, Billy odpalił drugiego papierosa od pierwszego i rzucił niedopałek na ziemię. Od spojrzenia motocyklisty zrobiło mu się gorąco. Potem usłyszał jego niski głos:
– Ty jesteś tym pętakiem, prawda? I ostatnio przesiadujesz przy barze.
– No tak – odparł zagadnięty. – Ja... – zaczął, ale słowa zostały zagłuszone przez dźwięki, których jego mózg nie potrafił od razu przetworzyć. Podmuch powietrza, pisk opon, zgrzyt metalu trącego o metal i wycie silnika pracującego na maksymalnych obrotach.
Na reakcję miał ułamek sekundy. Zadziałał instynkt. Billy zobaczył kątem oka, że minivan przewraca wózki sklepowe i uderza w zaparkowany samochód. Klienci odskakiwali przed rozpędzonym autem.
Billy wpadł na Linca. Uderzył w tęgiego motocyklistę całym swoim ciężarem, aż obaj stracili równowagę. Grzmotnęli o beton. Ciało Linca zamortyzowało upadek Billy’ego, a skórzana kurtka mężczyzny uchroniła go przed zdarciem skóry z pleców, gdy przejechali po twardym podłożu. Tymczasem minivan wbił się w zaparkowany samochód, zepchnął go na dwa kolejne auta i wreszcie się zatrzymał. Silnik w dalszym ciągu pracował, opony piszczały na asfalcie. Kobieta opadła na kierownicę. Na jej srebrnych włosach zalśniła krew. Do minivana zaczęli podbiegać świadkowie kraksy. Billy się podniósł, wyciągnął rękę do Linca i pomógł mu wstać.
W milczeniu przyglądali się zniszczeniom, których dokonała kierowczyni minivana.
– Dzięki, stary – powiedział Linc.
– Nie ma za co – odparł z uśmiechem Billy, a ponieważ nie chciał dłużej kusić losu, zaczął się oddalać.
– Hej! – zawołał za nim Linc. – Jak się nazywasz, pętaku?
Billy się odwrócił.
– Benji. – Podał przybrane nazwisko. – Benji Stone.ROZDZIAŁ 2
Denton, Pensylwania
CZASY OBECNE
Josie siedziała przy kuchennym stole, na którym leżał szeroki wachlarz broszur reklamujących domowe systemy alarmowe. Od czasu gdy kobieta, którą uważała za matkę, wywróciła jej życie do góry nogami, minęło sześć miesięcy. Jednym z elementów ataku na życie i zdrowie psychiczne Josie było włamanie, więc od kilku miesięcy szukała systemu zabezpieczeń na tyle zaawansowanego, by pozwolił jej opanować lęki. Dwukrotnie do jej domu przychodzili pracownicy, by zainstalować odpowiednie urządzenia, ale w ostatniej chwili zmieniała zdanie z powodu ukrytego defektu lub niedorzecznie wysokich opłat dodatkowych.
Wzięła do ręki kolorową broszurkę firmy Aegis Home Security: „Od ponad dwudziestu lat specjalizujemy się w bezpieczeństwie domowym”. To była jedna z nielicznych firm na tyle transparentnych, by umieszczać w materiałach promocyjnych pełny cennik. Josie spojrzała na opcje na odwrocie. Zaczęła się zastanawiać, czy lepszym rozwiązaniem nie byłby pies. Duży pies. Problem w tym, że zdarzało jej się pracować o dziwnych godzinach. Jako śledcza w małym miasteczku Denton w Pensylwanii często zajmowała się sprawami, które pochłaniały ją przez całe dnie, a nawet noce. Czasami przychodziła do domu tylko po to, by wziąć prysznic i się przebrać, a potem wracała do pracy. Gdyby miała psa, musiałaby zatrudnić kogoś do wyprowadzania go na spacery. A wtedy martwiłaby się, czy ten ktoś jest godny zaufania. Westchnęła. Za dużo komplikacji. Doszła do wniosku, że jeśli jeszcze kiedyś ma się poczuć bezpiecznie we własnym domu, musi zacisnąć zęby i wydać fortunę na system antywłamaniowy. Sięgnęła po mniejszą broszurkę – firmy Summors Security.
Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Ruszyła do holu. Przez wizjer zobaczyła, że to porucznik Noah Fraley. Otworzyła, zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów i gwizdnęła cicho.
– No, no. Gdybym wiedziała, że tak się odstawisz...
Miał na sobie idealnie skrojony grafitowy garnitur i gustowny krawat w żółte i szare paski, podkreślający orzechowy kolor jego oczu. Kiedy się do niej uśmiechnął, poczuła lekki trzepot w klatce piersiowej.
– Bardzo zabawne – odparł i wyminąwszy ją, wszedł do kuchni. – Nie jesteś gotowa. Nawet się nie przebrałaś.
Spojrzała na swoje dżinsy i wyblakłą koszulkę z Lukiem Bryanem.
– To zajmie mi tylko chwilkę.
– Czy nie wszystkie kobiety tak mówią, by potem spędzić godzinę na układaniu włosów i robieniu makijażu?
Josie uniosła brwi.
– Lepiej uważaj. Nie muszę przychodzić na tę kolację z osobą towarzyszącą.
– Żartowałem – rzucił Noah. Rozejrzał się po kuchni. Następnie wrócił do holu i zajrzał do salonu. – Gdzie są wszyscy? – zapytał.
Josie niedawno poznała swoją biologiczną rodzinę. Do tej pory nawet nie zdawała sobie sprawy, że po narodzinach została z nią rozdzielona. Wciąż się przyzwyczajała do nazywania Shannon i Christana Payne’ów mamą i tatą. Zginając palce, zaczęła wyliczać:
– Shannon i Trinity wyszły po zakupy. Spotkają się z nami w restauracji. Mój tata i brat przyjadą z Callowhill. Też dołączą do nas na miejscu. Babcia wróciła do Rockview, bo potrzebowałam pokoju dla Shannon, a pani Quinn w tym tygodniu opiekuje się małym Harrisem.
Noah okrążył stół, był coraz bliżej, aż w końcu Josie poczuła, że jej łydki dotykają krawędzi stołu. Nachylił się i na nią naparł, dłońmi błądząc w kierunku jej ud i muskając ustami jej wargi.
– Chcesz mi powiedzieć, że ten jeden raz jesteśmy sami? Naprawdę sami?
Josie wybuchnęła śmiechem, zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Rzeczywiście od zakończenia sprawy Belindy Rose nie spędzali czasu tylko we dwoje. Wciąż albo pracowali, albo byli zbyt wykończeni, by cokolwiek im się chciało. Przez ostatnie sześć miesięcy, odkąd w jej życiu pojawiła się nowa rodzina, wciąż miała gości. Jej biologiczna matka, Shannon, została u niej na kilka tygodni, a kiedy musiała wrócić do siebie, do pracy, zamieniła się z jej babcią, Lisette. Po wypadku przez prawie dwa miesiące Josie miała rękę w gipsie, więc wszelka pomoc była mile widziana. Czasem na weekendy przyjeżdżała z Nowego Jorku jej siostra Trinity – prezenterka wiadomości w ogólnokrajowej sieci telewizyjnej. Kilka razy zostali z nią jej nastoletni brat i Christian.
Dawniej przez pewien czas Josie mieszkała sama. Początkowo więc było jej trudno się przyzwyczaić do ciągłej obecności ludzi. Kiedy po raz pierwszy nie znalazła w lodówce swojej śmietanki do kawy, okazało się to tak frustrujące jak odkrycie, że w łazience nie ma ręczników i mat, bo Shannon akurat je pierze. Pieczołowicie uporządkowany świat, sanktuarium jej domostwa – wszystko to zostało postawione na głowie. Próbowała jednak sobie tłumaczyć, że rodzina jest ważniejsza niż jakakolwiek rzecz czy czynność, do której przez lata zdążyła się przyzwyczaić. Payne’owie po wkroczeniu w jej życie w kilka miesięcy chcieli odzyskać ostatnie trzydzieści lat, ale Josie czuła, że u niej potrwa to dłużej.
Była jeszcze Misty Derossi – kobieta, z którą przed śmiercią spotykał się mąż Josie, Ray. Niedługo potem Misty urodziła jego syna, a one niespodziewanie zaczęły się przyjaźnić. Mały Harris miał prawie rok, a Misty skończyła z pracą striptizerki i znalazła zatrudnienie u burmistrza, w nowym centrum wsparcia kobiet, gdzie przyjmowano ofiary przemocy domowej. To oznaczało, że Josie opiekowała się dzieckiem nie okazjonalnie jak dawniej, lecz regularnie. Ślady obecności Harrisa w jej życiu były w całym domu – wysokie krzesło na końcu stołu, bramki zabezpieczające, kubki niekapki, kosz z zabawkami czy fotel bujany w salonie. Josie łatwiej było zostawić te przedmioty u siebie, niż prosić Misty, by taszczyła wszystko tam i z powrotem za każdym razem, gdy zostawia synka pod jej opieką.
Usta Noaha zbliżyły się do szyi Josie. Złapał ją za pośladki, podniósł i posadził na stole. Odruchowo oplotła go nogami w pasie. Odrzuciła głowę do tyłu.
– Twój garnitur – wydyszała.
Jego ręce powędrowały w górę, pod koszulą Josie, do zapięcia stanika.
– Nie obchodzi mnie garnitur – oświadczył.
Czuła w powietrzu narastającą gorączkową energię i wiedziała, że jeśli jej ulegnie, nie będzie już odwrotu. Napięcie między nimi budowało się tak długo, że było jak wulkan, który w każdej chwili może wybuchnąć. Po zakończeniu sprawy Belindy Rose – i po ich pierwszym pocałunku – powiedziała mu, że nie chce się spieszyć, a on to uszanował. Miała kiepską historię związków i nie chciała, by Noah stał się kolejną ofiarą jej okropnego okresu dorastania i całego bagażu doświadczeń. Zależało jej na zrobieniu wszystkiego jak należy. A może po prostu się bała...
– Tak ma wyglądać pierwszy raz? – zapytała. – Na stole w mojej kuchni?
Zdjął ją ze stołu, jakby nic nie ważyła.
– No to pójdziemy na górę.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale kiedy ich ciała się złączyły, każdym centymetrem skóry poczuła, że nie potrafi już dłużej czekać na to, co jest skryte pod garniturem.
Dotarli tylko do szczytu schodów, gdy rozległ się stłumiony, pulsujący sygnał komórki – najpierw w jego kieszeni, a po chwili dołączył też jej telefon, znajdujący się gdzieś po drugiej stronie domu.
Oboje zamarli. Josie przerwała ich pocałunek pierwsza, odwracając głowę w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Zorientowała się, że jej telefon został w salonie. Żadne z nich nie powiedziało tego na głos, ale oboje wiedzieli, że jest tylko jeden powód, dla którego ich telefony mogły zadzwonić jeden po drugim. Musiało chodzić o coś związanego z pracą i poważnego. Choć znaczną część liczącej dwadzieścia pięć mil kwadratowych powierzchni Denton zajmowały dzikie góry środkowej Pensylwanii, populacja była na tyle duża, że przekładało się to na mniej więcej sześć zabójstw rocznie i tyle innych przestępstw, że tutejsza policja, w składzie ponad pięćdziesięciu funkcjonariuszy, miała co robić. W ostatnich latach to małe miasto widziało sprawy tak szokujące, że przyciągnęły uwagę całego kraju. Odcisnęły na nich silne piętno i Josie wiedziała, że Noah zmaga się z takim samym lękiem jak ona. Skoro oboje zostali wezwani w dzień wolny od pracy, sprawa musiała być poważna.
Powoli Josie odsunęła nogi, którymi obejmowała Noaha w pasie, a on opuścił ją na ziemię. Jego telefon przestał dzwonić, a telefon Josie znowu zaczął. Poprawiła na sobie ubranie i weszła do salonu, żeby odebrać. Szef policji z Denton nie tracił czasu i od razu przeszedł do rzeczy.
– Quinn. Potrzebuję ciebie i Fraleya w terenie, natychmiast. Mamy zabójstwo.
– Tak jest – odparła Josie. – Byliśmy... Ja...
– Wiem. Nie interesuje mnie to. Ruszajcie tyłki – odparł i wyrecytował adres, który wydawał się jej znajomy.
Głos Chitwooda był tak donośny, że dotarł aż do drzwi, w których stał Noah. W wymiętym garniturze, z uniesioną jedną brwią. Bezgłośnie wypowiedział pytanie: „Gretchen?”.
Gretchen Palmer też pracowała w policji w Denton.
– Detektyw Pamer jest dziś na służbie. Poradzi sobie.
Chitwood prychnął z irytacją.
– Wiem, kto jest na służbie, Quinn. Nie mogę się skontaktować z detektyw Palmer.
– Próbował pan...
Przełożony przerwał jej krzykiem.
– Quinn, cholera jasna! Nie mam czasu na grę w dwadzieścia pytań. Jest ciało, jest miejsce zbrodni, a detektywa brak. Za chwilę chcę tu widzieć jedno z was. – Ponownie wyszczekał adres i wtedy Josie zrozumiała, dlaczego brzmiał znajomo.
To był adres domowy Gretchen.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------