- promocja
Ostatniej nocy w klubie Telegraph - ebook
Ostatniej nocy w klubie Telegraph - ebook
„– Ta książka. Była o dwóch kobietach, które się w sobie zakochały. – Potem zadała pytanie, które zapuściło w niej korzenie, a teraz rozwijało liście, domagając się ujrzenia światła dziennego: – Słyszałaś kiedyś o czymś takim?”
Siedemnastoletnia Lily Hu nie potrafi sobie przypomnieć, kiedy dokładnie to pytanie zakiełkowało w jej głowie, ale odpowiedź pojawiała się i w pełni rozkwitła, gdy ona i Katheleen Miller przeszły pod migoczącym neonem lesbijskiego klubu Telegraph.
Ameryka w 1954 roku nie jest bezpiecznym miejscem dla dwóch zakochujących się w sobie dziewczyn, szczególnie w Chinatown. Paranoja związana z czerwoną paniką zagraża wszystkim, włącznie z osobami chińskiego pochodzenia żyjącymi w Stanach Zjednoczonych. Gdy deportacja zaczyna zagrażać ojcu Lily, dziewczyna wraz z Kat zaryzykują wszystko, żeby ich miłość ujrzała światło dzienne.
Zdobywczyni National Book Award!
Zdobywczyni Nagrody Stonewall!
Zdobywczyni Asian/Pacific American Award for Literature!
Zdobywczyni A Michael L. Printz Award Honor Book!
Zdobywczyni A Walter Dean Myers Award Honor Book!
Międzynarodowy bestseller!
„Soczysta, ambitna i wielowarstwowa… queerowa opowieść, na którą czekaliśmy”. — MS. MAGAZINE
„Pisarstwo Lo jest tak bogate, że autentycznie da się poczuć światła neonów bijące ze stron powieści”. — CASEY MCQUISTON
„Malinda Lo jest absolutna ikoną!” — BUZZFEED
„Spektakularna”. — SHELF AWARENESS
„Must read”. — US WEEKLY
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67461-29-0 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Uczestniczki konkursu piękności Miss Chinatown zgromadziły się właśnie za parawanem przy scenie. Nie było ich tam jeszcze, gdy Lily Hu mijała to miejsce piętnaście minut wcześniej w drodze do toalety. Ich nagłe pojawienie się wywołało w niej lekkie zmieszanie.
Lily miała trzynaście lat. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek wcześniej widziała taką grupę dziewcząt chińskiego pochodzenia: ubranych w stroje kąpielowe, na wysokich obcasach, z wymyślnymi fryzurami i perfekcyjnymi makijażami. Wyglądały tak amerykańsko.
Dziewczyna zwolniła. Konkurs piękności miał się wkrótce rozpocząć, a gdyby dłużej zabawiła w tym miejscu, mogłaby przegapić początek imprezy. Powinna wrócić na koc, gdzie na trawniku przed sceną piknikowała jej rodzina, a mimo to się ociągała, starając się jednak nie patrzeć zbyt natarczywie na scenę.
Dziewcząt było dwanaście, a ich stroje kąpielowe miały kolory czerni i bieli, morskiej albo leśnej zieleni, bywały jedno- lub dwuczęściowe. Obnażone ramiona i nogi modelek łapały promienie upalnego południowego słońca, a ich lśniące czarne włosy połyskiwały upięte lub poskręcane w sprężynki. Na ustach modelki nosiły jaskrawą czerwień szminki, a na paznokciach szkarłat lakieru. Skórę miały gładką i opaloną. Każda z nich na swój sposób uosabiała wzór idealnej kobiety.
Obcasy wysokich szpilek zapadały im się w trawę. Co chwilę któraś podnosiła nogę, upewniając się, czy but nie utknął jej w mokrym gruncie, przez co przypominały smukłonogiego źrebaka z Bambiego, który uczy się stawiać pierwsze kroki. Uczestniczka konkursu w dwuczęściowym czarnym kostiumie miała wyjątkowo wysokie obcasy, a kiedy zmieniała pozycję, prawy but utknął jej w ziemi. Zaczęła się z nim szarpać, a wtedy wysunął się z niego fragment stopy, ukazując wszystkim brzydki czerwony ślad w miejscu, w którym obuwie obtarło jej ścięgno Achillesa. Dziewczyna zmarszczyła brwi, próbując palcami u nóg wydobyć but, ale tym razem wymknęła się z niego cała stopa. Okrągła różowa pięta. Dyskretny łuk stopy. Przebierające w powietrzu palce. Lily musiała odwrócić wzrok, zupełnie jakby przyglądała się kobiecie zdejmującej publicznie sukienkę.
Rozległ się pisk mikrofonu, po którym jakiś mężczyzna mówiący po angielsku oznajmił:
– Witamy na trzecim dorocznym pikniku Stowarzyszenia Chińskich Obywateli Amerykańskich oraz na konkursie Miss Chinatown, zorganizowanych z okazji corocznego Dnia Niepodległości!
Rozbrzmiały oklaski i zachęcające okrzyki wydawane przez zgromadzoną na trawie publiczność. Starsza kobieta z kartkami ułożonymi na podkładce poczęła zbierać dziewczęta w szeregu za ekranem, szykując je do wejścia po schodkach na scenę. Wtedy Lily się odwróciła i pospiesznie ruszyła w stronę trawnika.
Zauważyła swoją rodzinę gdzieś pośrodku tłumu, skupioną na starym i podniszczonym wojskowym kocu z nazwiskiem jej ojca – kapitana Josepha Hu – wypisanym białą farbą. Otaczały ją inne rodziny, wszystkie rozleniwione pod bezchmurnym błękitnym niebem, każda zwrócona w stronę sceny ustawionej przed lożą jurorów.
Lily zauważyła matkę, gdy ta akurat stała i stawiała do pionu czteroletniego Frankiego. Ojciec, nadal siedzący na kocu, podał jej torebkę, a potem mama wraz z Frankiem poczęli sobie torować drogę na skraj trawnika. Wujek Francis i ciocia Judy, siedzący obok ojca Lily, spoglądali na scenę z różnymi minami. Wuj wydawał się pochłonięty tym widokiem, ale ciotka raczej była sceptycznie nastawiona do tego przedsięwzięcia. Lily nigdzie nie widziała swojego starszego brata, Eddiego. Domyśliła się, że pewnie wciąż się gdzieś bawi z przyjaciółmi.
Na matkę wpadła na ścieżce.
– Idę z Frankiem do łazienki – powiedziała do córki. – Zostało jeszcze trochę smażonego kurczaka.
Kiedy Lily szła trawnikiem, ktoś odpalił fajerwerki. Letnie słońce, gorące i suche, wnikało w jej czarne włosy. Tu, w Los Altos, panowała prawdziwie letnia pogoda – idealna na lody, nie to co w zimnym i mglistym San Francisco. Przez cały dzień Lily pozbywała się kolejnych warstw ubrań, które rano narzuciła na siebie w mieszkaniu w Chinatown, tak że teraz miała na sobie tylko bluzkę z krótkim rękawkiem i bawełnianą spódnicę. Żałowała, że nie założyła sandałów zamiast półbutów ze skarpetami.
Gdy dotarła do rodziny, kucnęła, by zgarnąć ostatni kawałek kurczaka, jaki pozostał w koszyku. Jej przyjaciółka, Shirley Lum, przysiadła ze swoimi bliskimi w pobliżu. Gestem zaprosiła Lily na swój koc.
– Mogę pójść do Shirley? – zapytała Lily, kierując pytanie do ojca. Ten skinął głową. Tymczasem konferansjer zaczął przedstawiać uczestniczki konkursu piękności. Przy akompaniamencie donośnie rozbrzmiewających nazwisk Lily wstała z pałką kurczaka w dłoni.
– Panna Elizabeth Ding!
– Panna May Chinn Eng!
Lily dosiadła się do Shirley na kocu jej rodziny – zrobionym ze starego białego obrusu – i podkurczyła nogi, wygładzając spódnicę na kolanach jak prawdziwa dama.
Shirley nachyliła się do niej, mówiąc:
– Moja ulubiona to ta trzecia, ta w żółtym dwuczęściowym kostiumie.
– Panna Violet Toy!
– Panna Naomi Woo!
Lily odgryzła kawałek kurczaka. Jego skórka wciąż była chrupiąca, a wnętrze soczyste i słone. Ułożyła pod nim dłoń, tak by uchwycić spadające okruszki. W międzyczasie dziewczęta na scenie kroczyły jedna za drugą na szpilkach, kołysząc biodrami w przód i w tył. Od strony publiczności dobiegło kilka gwizdów, a potem śmiech.
– Myślę, że dziewczyna w czarnym trochę za bardzo gwiazdorzy – oceniła Shirley.
– Co masz na myśli? – zapytała Lily.
– Tylko spójrz na nią! Zachowuje się jak jakaś gwiazda filmowa czy coś w tym stylu. Jak ona w ogóle stoi!
– Przecież wszystkie tak stoją.
– Ale ona stoi raczej tak, jakby myślała, że taki z niej ideał.
Lily nie widziała, by dziewczyna w czerni wyglądała choć trochę inaczej od reszty. Pamiętała jednak widok jej obnażonej, uniesionej stopy i czuła zażenowanie w imieniu uczestniczki. Wszystkie dziewczyny na scenie się uśmiechały, trzymały dłonie na biodrach i ściągały łopatki. Konferansjer wyjaśnił, że muszą jeszcze raz przejść się dookoła sceny, by jurorzy mogli ocenić ich twarze oraz sylwetki. Publiczność znowu zaklaskała.
Jury zasiadało przy stole postawionym na trawie tuż przed sceną. Lily nie widziała, kto wchodził w jego skład, ale zdążyła się o nim nasłuchać. Dwoje spośród osób jurorskich należało do władz Chinatown: jedna była mężczyzną – prominentnym białym biznesmenem, a druga kobietą – Królową Narcyzów z hawajskiego Honolulu. Wcześniej Lily widziała, jak robi sobie zdjęcia z fanami; nosiła piękną sukienkę w kwiecisty wzór, a we włosy wpięła sobie duży różowy kwiat.
– Patrz. Teraz idzie moja! – odezwała się Shirley.
Dziewczyna w żółtym dwuczęściowym kostiumie była wyższa od reszty, a jej kształty bardziej zaokrąglone niż u pozostałych rywalek. Miała falujące czarne włosy, które z tyłu utrzymywały grzebienie, uwydatniając lśniące kolczyki łezki. Gdy wyszła na przód sceny, gwizdy poczęły narastać. Kiedy zaś dotarła na jej drugą stronę, przystanęła na chwilę, ugięła kolano i spojrzała kokieteryjnie przez ramię. Publicznością wstrząsnęła fala braw, do których entuzjastycznie przyłączyła się również Shirley.
Lily, wciąż z na wpół zjedzonym kurczakiem w dłoni, niespokojnie odwróciła wzrok od sceny. Nie rozumiała tego ucisku w brzuchu, jakby uważała, że nikt nie powinien jej przyłapać na patrzeniu na te dziewczęta. Nieopodal spostrzegła grupkę starszych mężczyzn z Chinatown, którzy jak gdyby nigdy nic siedzieli i palili papierosy, lustrując uczestniczki konkursu spojrzeniami. Jeden z nich uśmiechnął się do innego, a w jego minie można było dostrzec coś odrażającego. Lewą ręką wykonał dziwny gest, jakby coś ściskał, a drugi mężczyzna zachichotał. Lily opuściła wzrok na kurczaka. Jego kość nasuwała skojarzenia ze ścięgnem Achillesa dziewczyny w czerni, poczerwieniałym od twardej krawędzi buta.
– Chodźmy na scenę – rzuciła konspiracyjnym tonem Shirley. Wzięła Lily za rękę i pociągnęła ją przez trawnik.
– Nie powinnyśmy…
– Nie chcesz się przekonać, jak to jest?
Brzmiało to niebezpiecznie i buntowniczo – ale tylko trochę. Popołudniowe słońce zdawało się teraz złote i ciężkie. Impreza dobiegała końca, a widzowie zbierali rzeczy, szykując się do powrotu do domu.
– Dobra – zgodziła się Lily. W odpowiedzi Shirley pisnęła.
Ostatnich kilka metrów właściwie przebiegły, a gdy znalazły się u stóp schodków, Shirley gwałtownie przystanęła, przez co Lily wpadła na jej plecy.
– Pomyśl tylko – odezwała się rozmarzona przyjaciółka – jakie to musi być uczucie, zostać Miss Chinatown!
Kiedy jury ogłosiło werdykt, pojawiło się wokół tego sporo kontrowersji. Lily usłyszała kilka gwizdów pośród aplauzu, a twarz zwyciężczyni spąsowiała zarówno z dumy, jak i konsternacji. Jakiś mężczyzna krzyknął po angielsku w kierunku sceny:
– Ona wygląda jak laska pin-up, a nie chińska dziewczyna!
Lily spojrzała na niego ukradkiem. Siedział w pobliżu mężczyzny od dziwnego gestu, a ten pochylił się ku niemu i poklepał go po ramieniu. Zaczęli z ożywieniem dyskutować i choć Lily nie całkiem rozumiała ich konwersację – mówili po tajszańsku – wyłapała słowa oznaczające piękno i kobietę.
– Lily, idziesz czy nie?
Shirley weszła już na scenę. Do Lily dotarło, że odstaje od przyjaciółki. Oparła dłoń na poręczy – ta się zachwiała – i szybko wbiegła po schodach. Ze sceny zniknął już mikrofon i statyw, przez co wydawała się ona niemal całkiem pusta. Shirley wyszła na środek krokiem przypominającym chód uczestniczek konkursu, jak gdyby odgrywała rolę królowej piękności.
Lily się zawahała, patrząc, jak przyjaciółka odwraca się do rozległego, pustoszejącego trawnika. Ktoś zagwizdał, a Shirley, zarumieniona z radości, dygnęła.
– Następny raz będzie twój! – rozległ się czyjś głos.
Shirley zachichotała, po czym zerknęła przez ramię na Lily.
– No, chodź! Chodź zobaczyć widok!
Ta dołączyła do niej na scenie w chwili, gdy gdzieś daleko fajerwerki rozdarły powietrze. Popołudniowe słońce znajdowało się za ich plecami, przez co rzucały cienie na podest. Gdy Shirley uniosła rękę i pomachała na królewską modłę, Lily spostrzegła, jak cień przyjaciółki wyciąga się i pada na trawę. Ziemia była naznaczona pustymi szklanymi butelkami i zgniecionymi papierowymi torebkami, a sama trawa została ugnieciona, tworząc nieregularne wspomnienie koców i ciał.
– Lily!
Głos dobiegł ją z lewej, zza sceny. Zrobiła krok w tył, by się rozejrzeć, dzięki czemu zobaczyła ciocię Judy nadchodzącą od strony parkingu i machającą do niej.
– Musimy się zbierać! – zawołała ciocia.
Lily odmachała jej i złapała Shirley za ramię.
– Czas na nas.
– Jeszcze chwilę – odparła przyjaciółka.
Lily podeszła do schodów, a kiedy się odwróciła, zobaczyła, że Shirley wciąż stoi na skraju sceny i patrzy na trawnik. Promienie słoneczne otaczały tył jej głowy niczym korona, skrywając w cieniu twarz dziewczyny. Nos i usta wciąż miała słodkie, dziewczęce, lecz na jej klatce piersiowej zaczęła się już pojawiać skromna wypukłość. Sukienka była z kolei ściągnięta w talii, uwidaczniając lekką krągłość bioder. Lily zaczęła się zastanawiać, czy właśnie tak powinna wyglądać chińska dziewczyna.
Nazwa języka pochodzi od miasta Taishan (Nowe Tajpej) i nie jest notowana w polskich słownikach (przyp. red.).1
– Ta kobieta jest taka piękna! – stwierdziła Shirley, szturchając Lily, by też popatrzyła. Dwie białe dziewczyny siedziały po drugiej stronie restauracji, przy stoliku we wnęce. – Ciekawe, czy idzie na jakiś występ.
Był piątkowy wieczór, sam środek kolacyjnego rozgardiaszu. Restauracja Eastern Pearl była niemal pełna, ale Lily od razu rozpoznała, o kim mówi Shirley. Lampiony z czerwonego papieru zwisające z sufitu rzucały ciepły blask na blond włosy kobiety. Były upięte w kok i przymocowane czymś błyszczącym, pasującym do kolczyków łezek w uszach. Miała na sobie granatową suknię bez rękawów, z okrągłym dekoltem uwydatniającym jej kremową skórę, kolorem dopasowaną do bolero, które przewiesiła przez oparcie krzesła. Jej towarzyszka wyglądała o wiele mniej olśniewająco. Była ubrana w spodnie z szarej flaneli i bluzkę z kołnierzykiem. Całości dopełniały krótko i modnie ścięte włosy, przez które jednak wyglądała niemal męsko. To zwróciło uwagę Lily. Z jej postawy emanowało coś subtelnie chłopięcego. Dziewczyna nie umiała tego wyjaśnić, ale coś w tej kobiecie wydało jej się intrygujące.
Lily zdała sobie sprawę, że wgapia się w nieznajomą, więc szybko skupiła uwagę na spoczywającym przed nią niechlujnym stosie serwetek. Za jej plecami Shirley pospiesznie przedzierała się palcami przez swój stosik, robiąc z kolejnych serwetek łabędzie. Lily od dzieciństwa spędzała z Shirley niezliczone godziny w restauracji – w razie potrzeby często pomagała w niej przy różnych pomniejszych zadaniach. Niedługo miały rozpocząć ostatni rok szkoły, a ona nadal nie umiała zrobić z serwetki porządnego łabędzia. Odłożyła tego ptaka, którego właśnie próbowała złożyć, i zaczęła od nowa.
W weekendowe wieczory Eastern Pearl przyciągała raczej turystów aniżeli lokalną chińską społeczność. Shirley twierdziła, że to dzięki jednej z firm turystycznych, która sprowadzała ludzi do Chinatown i polecała ten lokal. Dzięki temu restauracja miała świetne obroty. Lily wciąż zastanawiała się nad tym, czy kobiety we wnęce są turystkami, więc raz jeszcze ukradkiem na nie spojrzała.
Blondynka wyjmowała akurat srebrną papierośnicę z torebki, a jej towarzyszka – pudełko zapałek z kieszeni spodni. Pochyliła się ku kobiecie, zapalając zapałkę. Blondynka zasłoniła płomień dłonią, przyciągnąwszy dłoń koleżanki i wstrzymawszy oddech. Potem się odsunęła i podała towarzyszce papierośnicę. Ta wyjęła papierosa i szybko go odpaliła, po czym kciukiem i palcem wskazującym wyjęła go z ust. Kłęby dymu wzniosły się do rozświetlonego czerwienią sufitu.
– Kiepsko ci wychodzą – oznajmiła Shirley, spoglądając na brzydko poskładane łabędzie Lily. – Ma się to nie spodoba.
– Przepraszam – odparła Lily. – Nie umiem ich robić.
Shirley potrząsnęła głową, ale bez złości.
– Przerobię twoje – obiecała, przesuwając w swoją stronę serwetki Lily.
Dziewczyna siedziała przez chwilę bez ruchu, obserwując, jak jej przyjaciółka poprawia niechlujnego łabędzia. Potem wzięła się za „Chronicle”. Zawsze uwielbiała recenzje filmowe i teatralne, a najchętniej czytała rubryczkę kulturalną ze zdjęciami kobiet w futrach i diamentach. Zaczęła się zastanawiać, czy blondynka kiedykolwiek trafiła do jakiegoś czasopisma.
– Może to dziedziczka – powiedziała Shirley. – Ta biała kobieta, o tam.
Shirley rzuciła przelotne spojrzenie na drugą stronę restauracji.
– Dziedziczka kopalni złota?
– Tak. Jej ojciec niedawno zmarł, zostawiając córce cały majątek w spadku…
– Ale potem odkryła, że ma przyrodniego brata…
– …który toczy z nią walkę o spadek…
– …więc wynajmuje prywatnego detektywa, który go uwiedzie!
Lily spojrzała na Shirley z zaskoczeniem.
– Że co?
– A jak myślisz, kim jest ta druga kobieta? Wygląda jak prywatna detektywka. Tylko taka osoba mogłaby w ten sposób wyglądać. Pewnie jest pod przykrywką.
Lily to wyraźnie rozbawiło.
– Pod jaką przykrywką?
– Ach, któż to wie!
Bawiły się w to od dzieciństwa: wymyślały historie o nieznajomych, których spotykały w restauracji, ale Shirley z reguły traciła zainteresowanie tą formą rozrywki wcześniej niż Lily.
– Widziałaś, gdzie moi rodzice umieścili najnowszą reklamę? – zapytała Shirley, ustawiając ostatniego serwetkowego łabędzia obok pozostałych, przez co tworzyły małą, zabawną armię.
– Nie.
– Jest o tu… Widziałam ją wcześniej. Patrz dalej. Na tej samej stronie co recenzja klubu nocnego.
Lily posłusznie kartkowała stronice „Chronicle” aż do działu Po zmroku, który zajmował pół strony. Drugą połowę zapełniały reklamy restauracji i klubów nocnych. Skanowała je wzrokiem, szukając wzmianki o Eastern Pearl.
„Spotkajmy się u Juliana w Xochimilco: najlepsza meksykańska kuchnia. Chińskie programy rozrywkowe – niesamowity trzydaniowy obiad, chiński albo amerykański – Forbidden City”. Ilustracja przedstawiająca cztery twarze – matki, ojca, syna i córki ze wstążką we włosach – zachęcała do tego, by odwiedzić „Dobrą strawę! Dobre życie znaczy dobry obiad u Granta”.
– Jest tu – powiedziała Shirley, wskazując na reklamę u dołu strony. Skromny czarny prostokąt z pogrubionym białym napisem głosił: „Poczuj najdoskonalszą kuchnię orientalną w Eastern Pearl. Najlepsza w Chinatown”.
Wzrok Lily zatrzymał się jednak na kwadratowej ramce tuż nad reklamą Eastern Pearl. Tekst wewnątrz niej głosił: „Tommy Andrews, kobieta w męskim przebraniu – światowa premiera! Telegraph Club, Broadway 462”. Ramka była dość duża i zawierała także zdjęcie osoby wyglądającej na przystojnego mężczyznę w smokingu, z zaczesanymi włosami. Coś w Lily zamarło, jakby jej serce potrzebowało chwili przerwy, nim na nowo zacznie bić.
– Nie jest specjalnie duża, ale Pa mówi, że ludzie ją zauważą – oznajmiła Shirley. – Co o tym sądzisz?
– Och, tego… tego no… na pewno ją zauważą – odparła Lily.
– Ludzie zazwyczaj czytają tę stronę, prawda? Chcą wiedzieć, jakie gwiazdy zjadą do miasta.
– Masz rację. Jestem pewna, że ludzie ją dostrzegą.
Shirley, usatysfakcjonowana odpowiedzią, skinęła głową, a Lily musiała się zmusić do oderwania wzroku od fotografii Tommy Andrews. Po drugiej stronie restauracji dwie kobiety regulowały właśnie rachunek. Ta w niebieskiej sukience wyjęła portfel z torebki, a ta z krótkimi włosami niespodziewanie wyciągnęła go z kieszeni spodni. Banknoty opadły miękko na stół.
Za ladą otworzyły się wahadłowe drzwi prowadzące do kuchni. Z jej wnętrza mama Shirley wystawiła głowę i zawołała:
– Shirley, chodź tu na chwilę!
– Tak jest, Ma – odparła dziewczyna, patrząc umęczonym wzrokiem na Lily. – Tylko nie dotykaj serwetek. Skończę, jak wrócę.
Wtem odezwał się dzwonek przymocowany do drzwi wejściowych. Lily zobaczyła, jak obie kobiety wychodzą. Krótkowłosa przytrzymała skrzydło przed przyjaciółką, a potem obie zniknęły. Lily wróciła do wpatrywania się w reklamę Telegraph Club.
Broadway 462 – to musiało być raptem kilka przecznic od Eastern Pearl. Na Broadwayu, na wschód od głównej arterii miasta – Columbus Avenue – znajdowało się sporo klubów nocnych. Rodzice Lily kazali jej wystrzegać się tych okolic; były one przeznaczone dla dorosłych – tak przynajmniej mówili – i turystów. Nie dla grzecznych chińskich dziewczynek. W ogóle nie dla dziewczynek. Lily wiedziała, że powinna uważać te kluby za tandetne miejsca, jednak ilekroć przechodziła przez Broadway (oczywiście niezmiennie w ciągu dnia), spoglądała na szeroką ulicę ciągnącą się do odległego Bay Bridge, a jej wzrok zatrzymywał się na zamkniętych drzwiach. Zastanawiała się wtedy, co takiego za sobą skrywają.
Jej dłonie zaczęły się pocić. Zerknęła przez ramię, ale nikogo nie dostrzegła za ladą. Szybkim ruchem wydarła stronę z reklamą Telegraph Club, złożyła ją starannie w kostkę i wcisnęła głęboko do kieszeni spódnicy. Złożyła gazetę i odłożyła na stos numerów „Chronicle”. Wyrównując go, zdała sobie sprawę, że opuszki palców poczerniały jej od farby drukarskiej. Pomknęła do łazienki, odkręciła wodę i tak długo szorowała palce nieprzyjemnym w dotyku różowym mydłem, aż nie pozostał na nich żaden ślad.2
Eastern Pearl znajdowała się raptem dziesięć minut drogi piechotą od mieszkania rodziny Hu, lecz tamtego wieczoru droga do domu zdawała jej się ciągnąć w nieskończoność. Gdy Lily ledwie wyszła z restauracji, przyszło jej spędzić sporo czasu na rozmowie ze starym panem Wongiem, który akurat zamykał magazyn importowanych towarów znajdujący się po sąsiedzku. Potem, gdy skręciła w Grant Avenue, zawołał do niej Charlie Yip ze stoiska z jedzeniem, aby oznajmić, że ma w promocji jej ulubione wa mooi. Kupiła małą paczkę z zamiarem podzielenia się z braćmi, a kiedy chowała ją do kieszeni spódnicy, starała się nie pognieść złożonego wycinka gazety.
Przed Shanghai Palace grupka białych turystów blokowała cały chodnik. Byli gotowi na nocne życie Chinatown, a Lily widziała, że byli już po kilku drinkach. Żaden z nich nie zauważył, jak przemknęła obok nich ulicą, zręcznie omijając niedopałek rzucony przez kobietę w futrze. Dziewczyna spojrzała tylko z irytacją na plecy nieznajomej. W tym samym momencie zatrąbił jakiś samochód, a Lily aż odskoczyła. Utknąwszy między turystami a zaparkowanym buickiem, musiała zaczekać na zmianę świateł, by w końcu przebiec niecierpliwie między stojącymi samochodami.
Kiedy w końcu dotarła na drugą stronę jezdni, spojrzała za siebie, na Broadway i North Beach, zastanawiając się, gdzie dokładnie mieści się Telegraph Club. Wyobrażała sobie wysoki neon zawieszony nad drzwiami z markizą, a wtedy na myśl przyszły jej kobiety z Eastern Pearl i ich potencjalna wycieczka do Telegraph Club. Oczyma duszy widziała, jak zajmują miejsca przy niedużym okrągłym stoliku nieopodal sceny, na której pojawi się wystrojona Tommy Andrews i zacznie śpiewać.
Miała ochotę natychmiast wyjąć fragment gazety i spojrzeć raz jeszcze na jej twarz. Oparła się jednak tej pokusie. Przed nią rozciągał się Clay Street, więc znajdowała się zaledwie kilka przecznic od domu.
Przyspieszyła kroku.
Otworzyła drzwi wejściowe i wbiegła drewnianymi schodami na trzecie piętro. Po lewej stronie mieszkania, tam gdzie znajdowała się kuchnia, było cicho i ciemno, ale z prawej, spod drzwi salonu, na korytarz sączyła się smuga światła. Odwiesiła kurtkę na wieszak, zdjęła buty, założyła kapcie i ruszyła do salonu, mijając zamknięte drzwi sypialni rodziców.
Ojciec siedział na sofie, czytając gazetę i paląc fajkę. Jej młodsi bracia, Eddie i Frankie, rozłożyli się na dywanie, pogrążeni w lekturze komiksów. Kiedy weszła do pokoju, ojciec podniósł na nią wzrok i się uśmiechnął. W szkłach okrągłych okularów odbijało się światło lampy.
– Jadłaś kolację? – zapytał. – Jak się miewa Shirley?
– W porządku. Jadłyśmy razem. Gdzie jest mama?
– Położyła się wcześniej. Jeśli wciąż jesteś głodna, to w kuchni coś jeszcze zostało.
Eddie spojrzał na nią przez ramię.
– Jest jeszcze ciasto. Z promocji w Cameron House.
To przypomniało Lily o wa mooi, które od razu wyjęła z kieszeni.
– Chcecie trochę? Dostałam je od Charliego Yipa.
Frankie zerwał się na równe nogi, by zabrać jej przekąskę, na co tata natychmiast oznajmił:
– Tylko nie jedzcie za dużo. Zaraz czas do łóżka.
Lily doskonale wiedziała, jak przeminie im reszta wieczoru. Ojciec nie położy się tak długo, aż nie doczyta gazety, czyli być może przez kolejne pół godziny. Bracia będą się upierać, że mogą się jeszcze nie kłaść, ale o dziesiątej zostaną zapędzeni do łóżka. Ona zaś mogłaby posiedzieć z nimi w salonie, pochłaniając łapczywie jakąś powieść, ale wiedziała, że nie da rady się skupić. Zamiast tego ruszyła więc do kuchni i wstawiła czajnik na kuchence. Czekając, aż woda się zagotuje, stanęła przy oknie nad zlewem i przyglądała się światłom dochodzącym z miasta, tym lśniącym płomykom świadczącym o czyimś życiu: oknom sypialni i salonów czy lampom samochodów jeżdżących po stromych ulicach. Zastanawiała się, gdzie mieszkają kobiety z restauracji i jak wyglądają ich domy. Wsunęła dłoń do kieszeni, by dotknąć złożonej gazety.
Zrobiła sobie jaśminową herbatę i zabrała ją do sypialni, która tak właściwie nie była sypialnią, tylko wnęką w salonie, tuż za przesuwnymi drzwiami. Na razie zostawiła je otwarte. Wcześniej to miejsce było biurem ojca, ale gdy Frankie skończył cztery lata, Lily udało się namówić rodziców, by nie musiała już dzielić z braćmi pokoju. Teraz miała swoją małą samotnię, w której udało się upchnąć wąskie łóżko, stare biurko z niedomykającymi się szufladami, a także kilka stosów książek tworzących chwiejny stolik nocny pod lampkę. Niewielkie okno u stóp łóżka przesłaniały krótkie kotary z niebieskiego aksamitu nakrapiane małymi cekinami. Lily zszyła je własnoręcznie na zajęciach z gospodarstwa domowego pod koniec podstawówki. Szwy zaczęły się rozchodzić, gdy tylko je powiesiła, ale i tak lubiła tę ozdobę – kojarzyła jej się z powieściami science fiction, które tak chętnie czytała i które na okładkach miały grafiki przedstawiające kosmos.
Czekając, aż ojciec i bracia pójdą spać, umyła zęby i posprzątała w swoim pokoiku. Poskładała pranie, które leżało na łóżku, przejrzała notatki z matematyki z poprzedniej klasy i ustaliła, których z nich może się pozbyć. Przez cały czas doskonale pamiętała, że w kieszeni jej spódnicy spoczywa wyrwana strona z gazety; szeleściła, ilekroć dziewczyna przyklękała, by odłożyć ubrania; ocierała się o jej biodro, kiedy siadała na łóżku.
Miała wrażenie, że minęły całe godziny, nim ojciec i bracia w końcu wyszli z salonu. Kiedy jednak już sobie poszli, Lily zamknęła przesuwne drzwi wnęki i przebrała się w koszulę nocną. Wyjęła stronę z gazety, po czym położyła ją na stosie książek pełniącym funkcję stolika nocnego. Złożyła ją na mały kawałek, ale teraz strona zaczęła się samoistnie otwierać niczym motyle skrzydła.
Zaskoczona dziewczyna patrzyła na wycinek tak długo, aż gazeta przestała się poruszać. Gdzieś na zewnątrz zatrzeszczał tramwaj przejeżdżający przez Powell Street, a jego dzwonek zdawał się bić w tym samym rytmie co jej serce. Poczęła rozmontowywać jeden ze stosów książek za łóżkiem i wyjęła z niego Na podbój przestrzeni Arthura C. Clarke’a – prezent od cioci Judy. Położyła książkę na łóżku, a potem oparła poduszkę o ścianę i usiadła przy nim, sięgając w końcu po reklamę.
Ostrożnie ją rozłożyła. Zobaczyła Tommy Andrews patrzącą gdzieś w przestrzeń niczym gwiazda filmowa z aureolą światła wokół lśniących włosów. „Tommy Andrews, kobieta w męskim przebraniu”. Nie tak dawno temu widziała reklamę spektaklu w innym klubie nocnym głoszącą: „Jerry Bouchard, pierwsza kobieta na świecie w męskim przebraniu!”. Towarzyszyła jej ilustracja przedstawiająca kobietę (o oczywistych krągłościach) w cylindrze i fraku, z lokami wymykającymi się spod nakrycia głowy. Ilustracja wydawała się dziwna, w jakimś sensie wręcz komiczna. Nie taka jak to zdjęcie. Tommy była przystojna i jowialna. Jej zdjęcie idealnie pasowałoby na ścianę w sypialni Shirley – powiesiłaby je obok fotografii Taba Huntera i Marlona Brando.
Pewnego razu Lily wyrwała z magazynu „Popular Science” (ojciec czasem kupował go Eddiemu) ilustrację – przedstawiała kolonię na Księżycu – i powiesiła ją na ścianie nad biurkiem. Kiedy Shirley to zobaczyła, kpiła, że przyjaciółka ma chłopięcy gust. Lily zdjęła zatem to zdjęcie zaraz po tym, jak tylko Shirley sobie poszła. Gdyby odznaczała się wyjątkową odwagą, wycięłaby słowa „Tommy Andrews, kobieta w męskim przebraniu” z tej reklamy i przyczepiła je w miejsce Księżyca. Wątpiła, by ktokolwiek – nawet Shirley – odkrył, że nie przedstawia ona mężczyzny.
Wiedziała jednak, że nie odważy się tego zrobić. Odłożyła reklamę na łóżko i otworzyła Na podbój przestrzeni. Między jej stronicami miała ukryte dwie inne złożone kartki. Pierwszą z nich wyrwała ze starego numeru czasopisma „Life” leżącego w skrzynce przed Chińskim Szpitalem. Przedstawiała młodą Katharine Hepburn siedzącą na krześle z niedbale przerzuconymi nogami przez oparcie. Miała na sobie szerokie spodnie i sweter, w dłoni trzymała papierosa, a przy tym patrzyła gdzieś w lewo. W jej spojrzeniu można było dostrzec niezachwianą pewność siebie, a jej sylwetkę odznaczało coś wyraźnie męskiego.
Lily doskonale pamiętała, jak znalazła to zdjęcie, kartkując czasopismo na chodniku. Był wrzesień, a nad jej głową świeciło słońce. Zatrzymała się na widok fotografii i patrzyła na nią tak długo, aż włosy poczęły ją palić od żaru. Wtedy bez zastanowienia wyrwała ją z czasopisma. Akurat ktoś przechodził obok i Lily zauważyła zaskoczone spojrzenie przechodnia. Było już jednak za późno – udawała więc, że nie dostrzegła jego wzroku. Szybko złożyła stronę wpół, wsunęła ją do tornistra, a magazyn odłożyła na miejsce.
Drugim skarbem był artykuł o dwóch byłych „osach” – pilotkach Kobiecych Sił Powietrznych, które po wojnie otworzyły własne lotnisko. Tekst został opatrzony niedużą fotografią bohaterek siedzących obok siebie i spoglądających w niebo. Miały na sobie identyczne okulary przeciwsłoneczne, koszulki polo i spodnie, a ta po prawej, o krótkich potarganych włosach, obronnym gestem trzymała rękę towarzyszki. Krótkowłosa pracowała jako mechanik, a jej koleżanka była instruktorem. Nie prezentowały się tak imponująco jak Katharine Hepburn, ale ich nonszalancka bliskość miała w sobie coś hipnotyzującego.
Artykuł pochodził z jednego z numerów „Flying”, który Lily znalazła minionej wiosny w bibliotece publicznej, gdzie pracowała nad referatem o „osach”. Pamiętała to wyraźnie: wcisnęła się wówczas z czasopismem w najciemniejszy kąt biblioteki i najciszej, jak umiała, wydarła kartkę z artykułem. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale z jakiegoś powodu, którego jej świadomość nawet nie zarejestrowała, musiała posiadać to zdjęcie. Po wszystkim potajemnie położyła pięciocentówkę na bibliotecznej ladzie, jakby to miało wynagrodzić zniszczenie przez nią mienia.
Teraz położyła zdjęcie pilotek na łóżku, obok Katharine Hepburn i Tommy Andrews, i patrzyła po kolei na każdą z fotografii. Nie umiała wyrazić słowami, dlaczego wybrała akurat te trzy zdjęcia, ale czuła to w kościach: palącą, nieodpartą potrzebę patrzenia i zrozumienia przez to patrzenie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Wa mooi – słone suszone śliwki uważane za przekąskę (przyp. aut.).