Oświadczyny w Melbourne - ebook
Oświadczyny w Melbourne - ebook
Argentyński milioner, były sportowiec Alejandro Sabato zatrudnia Emily Green, specjalistkę od PR, by mu pomogła pozbyć się medialnego wizerunku playboya. Emily sugeruje Alejandrowi, żeby się ożenił. Jest zdumiona, gdy Alejandro oświadcza się właśnie jej. Emily jako nastolatka była w nim zakochana i mimo upływu lat Alejandro wciąż ją pociąga. Obawia się jednak, że nie będzie potrafiła być jego żoną na pokaz, a przecież jemu chodzi tylko o to…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5587-5 |
Rozmiar pliku: | 616 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było gorzej, niż przypuszczała. O wiele gorzej. Przeszłość i teraźniejszość stopiły się w dołującą rzeczywistość, gdy Emily wtuliła policzek w splątaną końską grzywę. Po jej policzkach popłynęły łzy.
– Och, Joya, co oni z tobą zrobili? – wyszeptała.
Ogier cicho zarżał i Emily poczuła, że jej oczy wypełniają się łzami. Nie płakała od tak dawna. Łzy niczego przecież nie zmieniały. Nikt nie pojawi się znienacka i nie pomacha czarodziejską różdżką, zmieniając wszystko na lepsze. Przez kilka chwil stała bez ruchu, po czym ostrożnie wycofała się, nie chcąc spłoszyć zwierzęcia swoim przygnębieniem.
Rozejrzała się wokół siebie. Tutaj dorastała i tutaj poznała swoją pierwszą miłość. Mężczyznę o twardych mięśniach i przyjaznych, zielonych oczach. Mężczyznę, który przywrócił ją do życia swymi ustami i dłońmi. Ukształtował ją i sprawił, że poczuła wszystko to, czego teraz sobie odmawiała. Kiedy od niego odchodziła, w jej sercu pozostała żywa rana. Alejandro Sabato złamał jej serce. Ale nie było innego wyjścia albo może wtedy nie potrafiła go dostrzec.
Zła na siebie, otarła łzy, które spadły na żyzną argentyńską glebę. Nie przyjechała tutaj, by pławić się w żałobie i rozpamiętywać przeszłość albo myśleć o tym, co by było, gdyby… Nie mogła zmienić przeszłości, a jedynie pogodzić się z konsekwencjami swoich wyborów, bez względu na to, jak ponure się wydawały.
Usłyszawszy za sobą szelest, odwróciła się, by ujrzeć Tomasa zmierzającego ku niej powolnym krokiem. Przez ostatnie osiem lat emerytowany stajenny zdążył się mocno postarzeć, stwierdziła ze smutkiem. Razem z żoną zgodzili się towarzyszyć jej, a nawet przywieźli bagaże do opustoszałego domu. Na szczęście nie wpadła na pomysł, by przyjechać tu sama, i miała się z kim podzielić bólem, jaki przeszył jej serce na widok dawnego domu.
Ostatni raz, kiedy tutaj była, rozległe ranczo prezentowało się kwitnąco. Teraz dom stał w ruinie i nie było absolutnie nic, co przypominałoby o czasach świetności. Gdziekolwiek spojrzeć, widziała zaniedbania – od zarośniętej werandy, gdzie dawniej eleganckie damy i panowie popijali drinki, po sam dom, w którym straszyły odrapane ściany i powybijane szyby. W odartych z mebli i dywanów pokojach odbijało się echo. A co do stadniny… Nic z niej nie zostało. Emily ledwo rozpoznała ostatniego rumaka, na którym jako nastolatka uczyła się jeździć konno.
– Och, Tomas, to wszystko jest takie straszne.
– Sí, señorita – przytaknął stajenny i zatrzymał się obok Emily.
– Nie rozumiem, jak do tego w ogóle doszło?
– Zostało niewiele pieniędzy na utrzymanie rancza. Robiłem, co mogłem, ale pieniądze się skończyły. Teraz dom zapewne zostanie sprzedany nowym właścicielom, którzy będą chcieli pozbyć się Joyi. Przygarnąłbym go, ale nie mam nawet stajni.
– Dlaczego ojczym zostawił mi konia? – zapytała Emily, a w jej głosie pojawiła się obawa, która towarzyszyła jej od chwili, gdy minęła pordzewiałą bramę posiadłości.
W głębi ducha znała odpowiedź. To była kara. Zemsta zza grobu za to, że odważyła się być niewygodnym świadkiem małżeństwa ojczyma z matką Emily. Była córką, której ojczym nigdy nie chciał i która na dodatek wdała się w romans z synem jego gospodyni.
Tomas odezwał się po dłuższej chwili, przemawiając jak ktoś, kto nabrał mądrości wynikającej z obserwacji i doświadczenia.
– Zapisał ci go, ponieważ wiedział, że go kochasz – powiedział powoli.
Emily pokiwała głową. To była prawda. Uwielbiała Joyę, który stał się ważną częścią jej młodzieńczych lat. Jazdy na nim nauczył ją mężczyzna o zielonych oczach i posągowym ciele. Galopując godzinami po zielonych łąkach, Emily szukała ucieczki od histerycznych zachowań matki. Dlatego tym większą przykrość sprawił jej opłakany stan konia.
Po rozwodzie, a później śmierci matki Emily opuściła Argentynę, mając ku temu wiele powodów, ale teraz los sprowadził ją tutaj znowu. Jak na razie, nie mogła wydobyć się z szoku z powodu zastanego stanu rzeczy.
– Nie zniosłabym myśli, że trzeba go będzie uśpić – wyszeptała pobladłymi ustami.
Spodziewała się, że Tomas pokiwa głową tak jak poprzednio, ale niepodziewanie jego twarz rozjaśnił uśmiech.
– Jest rozwiązanie, señorita – powiedział i spojrzał w niebo.
Emily podążyła za jego spojrzeniem i przez chwilę obserwowała czyste, błękitne niebo, tak charakterystyczne dla Argentyny. Dobrą chwilę zajęło jej odnalezienie na nim maleńkiego czarnego punktu, który przybliżał się, niosąc ze sobą coraz wyraźniej słyszalny hałas silnika. Wreszcie nad ich głowami zawisł błyszczący helikopter.
– Kto to? – zapytała Emily.
Złe przeczucie spowodowało, że jej ciałem wstrząsnął zimny dreszcz pomimo panującego upału.
– Moje modlitwy zostały wysłuchane – wyszeptał Tomas. – Nadlatuje el cóndor!
Emily objęła dłońmi nagie ramiona, jakby chciała się obronić przed niespodziewanym ciosem. Serce w jej piersi biło coraz szybciej, w miarę jak helikopter zbliżał się do lądowiska.
Miała ochotę uciec tak daleko, jak tylko zaniosłyby ją nogi. Nie była przygotowana na spotkanie z mężczyzną, który siedział za sterami. Był w jej życiu mroczną figurą, a jednocześnie niebezpiecznie pociągającą. Był też objawieniem w jej życiu. Ani przed nim, ani po nim nie spotkała nikogo, kto tak wpłynąłby na jej pojmowanie świata. Czy był miłością jej życia? Na pewno zakochała się w nim bez pamięci, a kiedy musiała go opuścić, czuła się tak, jakby pozostawiała w Argentynie kawałek siebie.
Od czasu ich ostatniego, burzliwego w przebiegu spotkania minęły lata. Alejandro Sabato stał się ikoną sportu i uwodzicielem o międzynarodowej sławie. W dramatycznych okolicznościach zakończył karierę światowej klasy zawodnika polo, choć nikt tak naprawdę nie wiedział dlaczego. Nie obrał też zwykłej ścieżki byłego sportowca i nie założył szkoły jeździectwa ani klubu polo. Zamiast tego postanowił rozwinąć skrzydła w biznesie. Szło mu całkiem dobrze, choć nigdy nie udało mu się strząsnąć z siebie wątpliwej reputacji, którą zawdzięczał także wspomnieniom spisanym przez jedną z byłych kochanek.
Emily nie kojarzyła go jednak ze światem bogaczy, jak większość ludzi. Zapamiętała Alejandra jako mężczyznę, który delikatnymi muśnięciami palca obrysowywał kontur jej ust na chwilę przed pocałunkiem. Mężczyznę, który nauczył ją, czym jest miłość i namiętność.
Mężczyznę, którego miłość musiała odrzucić!
Podchodzący do lądowania helikopter przygniótł do ziemi wyrośnięte trawy wokół płyty i rozwiał włosy Emily, mimo że rano, gdy wstała z łóżka, zaplotła je w warkocz. Była tak zmęczona długim lotem i zmianą czasu, że naciągnęła na siebie dżinsy, o których można było powiedzieć tylko tyle, że są czyste, oraz zwykły biały tiszert. Przez moment zastanowiło ją, dlaczego w ogóle martwi się tym, jak jest ubrana.
Zależało jej na tym, ponieważ Alejandro był kiedyś jej kochankiem.
Jedynym, jakiego do tej pory miała.
Dłonią odsunęła niesforne pasmo włosów z policzka, błagając swoje serce o to, by przestało tak mocno bić. Nie wiedziała nawet, że Alejandro miał licencję pilota, ale też wcale jej to nie zdziwiło. Przeszedł długą drogę od chłopca z ubogiej rodziny, który umiał postępować z końmi, do biznesmena i jednego z najbogatszych ludzi na świecie. Jego życie było pasmem sukcesów finansowych, ale w życiu osobistym podobno nie miał aż tyle szczęścia. Prasa zawsze opisywała go jako playboya, łamiącego serca wszystkim kobietom, które stanęły na jego drodze.
Śmigło spowolniło i znieruchomiało, drzwi od kabiny uchyliły się i Alejandro Sabato zeskoczył na ziemię z gracją, której zawdzięczał swój przydomek z okresu, gdy grał w polo – el cóndor.
Nazwano go tak, ponieważ w pogoni za drewnianą kulą przypominał atakującego kondora. Wraz z drużyną trzykrotnie wygrywał mistrzostwa świata w polo i to zawsze on pozował do zdjęć, trzymając trofeum. Pamiętała jego czarne włosy zaczesane do tyłu, promienny uśmiech na twarzy i posturę urodzonego zwycięzcy.
A nie miał łatwych początków. Był nieślubnym synem gospodyni w domu ojczyma Emily. Dorastał na tym ranczu i tu nauczył się jeździć konno niemal zaraz po tym, jak zaczął chodzić. Szybko poznano się na jego talencie i trenerzy wysłali go do szkoły polo na drugim końcu Argentyny. Był sześć lat starszy od Emily i rzadko odwiedzał ranczo. Emily poznała go dopiero, mając dwanaście lat. Niedługo potem jej matka wyszła za Paula Vickery’ego.
Czy Alejandro wyczuł, że nastolatka, która do tej pory żyła w angielskim mieście, czuje się obco w kraju bezkresnych stepów, w domu człowieka, który za nią nie przepadał? Czy dlatego był dla niej miły? Nauczył ją jeździć konno, rozpoznawać gwiazdy na nocnym niebie. Częstował yerba maté i pokazał, jak rozpalić oraz bezpiecznie ugasić ognisko. Z czasem stał się nie tylko jej przyjacielem, ale także idolem. A potem, gdy miała siedemnaście lat, coś się zmieniło w ich relacji. Miejsce dawnej zażyłości zajęło pożądanie i nic już nie było takie jak przedtem.
Ale to było dawno temu. Od ich rozstania minęło sporo czasu. Zmienili się, a Emily była już dorosłą kobietą i patrzyła na świat inaczej. Mimo to poczuła, że nerwy ją zjadają tak jak dawniej.
Alejandro nie mógł nie zauważyć Emily, ale kompletnie ją zignorował. Podszedł od razu do Tomasa i uściskał go na powitanie. Gładkim hiszpańskim rozpoczął pogawędkę, jakby obaj rozstali się ledwie wczoraj. Emily od dawna nie mówiła po hiszpańsku, ale znała go na tyle, by wiedzieć, że Alej poprosił Tomasa o coś do picia, a ten skinął głową i ruszył w stronę domu, prawdopodobnie po to, by przekazać polecenie swojej żonie Rosie.
Gdy stajenny zniknął w progu domu, oboje zostali sami i w tym samym momencie słońce schowało się za chmurę. Alejandro powoli odwrócił się i zmierzył Emily tak lodowatym spojrzeniem, że mimo woli się wzdrygnęła.
To nie było to samo serdeczne spojrzenie, które znała. Przypominało dziś zieleń liści pokrytych szronem.
– Alej! Jak się masz? – zagadnęła z udawaną wesołością, która kosztowała ją wiele wysiłku.
– Dziś tylko bliscy tak się do mnie zwracają – zwrócił jej uwagę, zaciskając zmysłowe usta w wąską kreskę. – Zostańmy przy Alejandro, dobrze?
Zabolało, ale prawdopodobnie taki był cel. Emily pokiwała głową, jakby zupełnie jej to nie obeszło. Jakby te wszystkie lata przyjaźni, a potem romansu nigdy się nie wydarzyły. Mężczyzna, który ssał jej sutki jak świeżo zerwane winogrona, zachowywał się, jakby jej nie znał. Przez te lata, gdy się nie widzieli, nauczyła się pewnej ważnej rzeczy. Ból należało trzymać w ukryciu. Tam, gdzie nikt nie mógł go zobaczyć.
– Jasne, Alejandro, wybacz ten nietakt. To wszystko z szoku, że znowu się spotkaliśmy.
– Szok? – zapytał z silnym akcentem, który zawsze lubiła. – Pociemniały ci oczy i jesteś spięta. Obstawiam, że to nieudolnie skrywana ekscytacja. Umiem takie rzeczy rozpoznać.
Emily pracowała w public relations i wiedziała wszystko o manipulacji, ale słowa Alejandra zrobiły na niej wrażenie. Ociekały wręcz zmysłowością, mimo że jego spojrzenie pełne było pogardy. Tego drugiego przekazu nie chciała przyjąć do wiadomości.
Wszystkie uczucia, które Emily uważała za wygasłe, nagle uniosły się w górę jak płomień podsycany powietrzem. Łakomym spojrzeniem chłonęła kruczoczarne fale nieco za długich włosów i złocisty kolor opalenizny na twarzy. Najbardziej jednak ze wszystkiego pragnęła, by Alejandro wziął ją w ramiona i pocałował.
Dawniej nosił się na sportowo. Zwykle miał na sobie bryczesy lub spłowiałe dżinsy i podkoszulek. Dziś ubrany był w elegancki letni garnitur, jak przystało na biznesmena i miliardera. Nie przypominał początkującego zawodnika polo, w którym się zakochała.
Nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle myśli o takich rzeczach, zamiast się dowiedzieć, dlaczego Alejandro postanowił pojawić się na ranczu, i to bez uprzedzenia.
– Co cię tu sprowadza? – zapytała bez ogródek.
– Nie udawaj, Emily – powiedział łagodniejszym tonem. – Przyjechałem, ponieważ mnie potrzebujesz.
– Ja potrzebuję ciebie? – Zamrugała szybko powiekami, udając jeszcze większe zdziwienie.
– Widzę, że nie wyrosłaś ze swoich dziecinnych zachowań – mruknął, ale nie dała się sprowokować. Nie była już uległą nastolatką, dla której Alejandro był idolem, nie miała też złamanego serca jak przez pół roku po opuszczeniu go. Była dorosłą kobietą z poukładanym życiem i emocjami na wodzy.
Przechyliła lekko głowę. Gest ten podpatrzyła na filmach. Był wyrazem pewności siebie i dystansu.
– Nie jestem tutaj, by wysłuchiwać twoich obelg, Alejandro – powiedziała spokojnym tonem. – Zadałam ci pytanie i oczekuję odpowiedzi.
– Tomas wysłał mi mejl. Jak sądzę z twoim błogosławieństwem.
Emily ściągnęła brwi.
– Co pisał w tym mejlu?
Alejandro wzruszył ramionami, czym znowu udało mu się przyciągnąć jej uwagę do muskularnych barków.
– Pisał, że zmarł twój ojczym, o czym zresztą wiedziałem, i że zostawił ci konia w spadku. Podobno nie masz pieniędzy na jego utrzymanie i desperacko poszukujesz kogoś, kto cię w tym wyręczy. Czy to się zgadza?
Desperacko?
To prawda, że nadal nie otrząsnęła się z wydarzeń, które wywróciły jej życie do góry nogami. Ojczym w końcu zapłacił cenę za swój wieloletni romans z butelką whisky i zmarł opuszczony przez wszystkich. Nawet przez chwilę go nie żałowała. Nie widzieli się od czasu jego rozwodu z matką Emily i Emily była szczerze zdziwiona, gdy się dowiedziała, że przypomniał sobie o niej przy okazji spisywania testamentu. W każdym razie zdecydowała się wziąć urlop i przyjechać do Buenos Aires, gdzie w zakurzonej kancelarii prawnik odczytał ostatnią wolę. Trudno powiedzieć, czy kierowała nią ciekawość, czy chęć ostatecznego pożegnania się z upiorami z przeszłości.
Paul Vickery nie okazał skruchy na łożu śmierci, a pozostawienie jej wycieńczonego konia Emily była skłonna uznać za kolejną wyrafinowaną torturę.
– Niektóre z tych rzeczy są prawdą – odpowiedziała wreszcie. – Ojczym rzeczywiście zostawił mi w spadku Joyę. Na pewno jednak nie prosiłam Tomasa, żeby się z tobą skontaktował. Jesteś ostatnią osobą, do której zwróciłabym się o pomoc.
Alejandro zacisnął usta. Oczywiście! Był tylko biednym chłopakiem z wysportowanym ciałem. Okazał się wystarczająco dobry, by dostąpić zaszczytu wprowadzenia angielskiej damulki w świat rozkoszy, ale nie na tyle wartościowy, by chciała go zatrzymać na dłużej.
I teraz to właśnie ona, Emily Green, próbowała zrobić z niego głupka? Patrzyła na niego ogromnymi szafirowymi oczami, odgarniając dłonią jasne jak zboże włosy, które wiatr uparcie rozwiewał we wszystkich kierunkach. Alejandro od zawsze był zafascynowany jej angielską urodą, delikatnymi rysami, gibką sylwetką, szczupłymi ramionami i kremowym odcieniem skóry.
Doprowadzała go do szaleństwa i skrajnej frustracji, kiedy w upalne noce leżał na swoim wąskim łóżku w pokoiku przylegającym do stajni i nie mogąc zasnąć, wyobrażał sobie, jak zanurza usta w rozkosznym dołku między jasnymi jak mleko piersiami. A kiedy jego marzenia wreszcie się spełniły i ją posiadł, niedługo potem zmiażdżyła jego honor oraz nadzieje pod obcasem eleganckiego angielskiego trzewika i odeszła, nie oglądając się za siebie.
Był wtedy zaskoczony jej postępowaniem, ale szybko mu przeszło. Wkrótce się przekonał, że wszystkie kobiety były kłamczuchami. Ale to Emily, jako pierwsza, zadała mu najgłębsze rany.
– I co zamierzasz zrobić? – zapytał, rzuciwszy współczujące spojrzenie koniowi, który nadal trącał chrapami dłoń Emily. – Uśpisz go?
Emily się wzdrygnęła.
– Proponujesz, żebym zabiła mojego konia? Ty, który zawsze kochałeś zwierzęta?
– Tak, kochałem je i nadal kocham, bardziej, niż mógłbym pokochać jakiegokolwiek człowieka, to na pewno! Bez odpowiedniej opieki twój koń zdechnie, Emily. Czy chcesz się temu przyglądać?
– Oczywiście, że nie – odparła, potrząsając głową. – Ale nie mam…
– Czego nie masz? – zapytał szybko.
Nie chciała powiedzieć mu prawdy. Tylko czym była jej urażona duma w porównaniu z tragiczną sytuacją, w jakiej znalazł się zapomniany przez wszystkich koń? Powinna myśleć o nim, a nie o tym, co pomyśli sobie o niej Alejandro.
– Nie mam wystarczająco dużo pieniędzy, żeby się nim zająć – przyznała wreszcie. – W Londynie wynajmuję naprawdę małe mieszkanie i nawet gdybym go zabrała ze sobą do Anglii…
– Wątpię, by w ogóle przeżył taką podróż – wtrącił Alejandro.
Nie musiał tego mówić. Sama widziała, jak zabiedzony jest Joya.
– Żyję naprawdę skromnie, nie miałabym środków, żeby płacić na utrzymanie konia.
Alejandro wydawał się nad czymś zastanawiać, gdy na werandzie pojawiła się Rosa z tacą, na której stały drewniane tykwy. Na ten widok Emily dała się ponieść wspomnieniom i niemal poczuła smak yerba maté, którą piło się przez specjalną słomkę. To Alejandro nauczył ją, jak przygotować napar i jak go pić, żeby nie nałykać się listków. Pamiętała jego uśmiech, gdy ostrzegał, że nie będzie mogła spać przez całą noc. Kofeina w naparze rzeczywiście działała dłużej niż ta w kawie. Popijając razem z nim tak egzotyczny napój, czuła się zawsze jak światowa dama.
– Usiądźmy i porozmawiajmy, a Tomas zabierze Joyę do stajni – zasugerował.
Zgodziła się, choć instynkt jej podpowiadał, że nie powinna tego robić.
Z ulgą usiadła przy niedużym stoliku i pociągnęła łyk cierpkiego naparu, który przygotowała dla nich Rosa.
Kiedy zaspokoiła pragnienie, poczuła na sobie spojrzenie Argentyńczyka i, nie wiedzieć czemu, znowu się spłoszyła. Alejandro wyciągnął przed siebie nogi opięte lekko elastycznym materiałem spodni, podkreślającym mocne mięśnie ud. Na czoło wystąpiły jej kropelki potu, gdy przypomniała sobie szorstki dotyk napierających na nią ud, kiedy się kochali. Ich romans był krótki, ale musiał wywrzeć na niej wrażenie, jeśli zapamiętała wszystkie szczegóły. Potem przypomniała sobie coś jeszcze.
– Tomas mówił, że twoja mama zmarła w zeszłym roku. Przykro mi…
Oblicze Alejandra gwałtownie spochmurniało. Wyprostował się w fotelu i wyraźnie wyczuła, że rozzłościły go jej słowa.
– Masz czelność składać mi kondolencje i to w sytuacji, kiedy matka straciła pracę przez ciebie? Niezła z ciebie hipokrytka!