Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oszczędnego czarodzieja poradnik przetrwania w średniowiecznej Anglii - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,00

Oszczędnego czarodzieja poradnik przetrwania w średniowiecznej Anglii - ebook

Samodzielna opowieść łącząca Jasona Bourne’a, epicką fantasy i podróże w czasie, w której jedyną szansą cierpiącego na amnezję czarodzieja na przeżycie w średniowiecznej Anglii jest odzyskanie wspomnień. Mężczyzna trafia do średniowiecznej Anglii. Nie pamięta kim jest, skąd pochodzi ani dlaczego się tu znalazł. Ściga go grupa ludzi z jego własnego czasu, a jego jedyną nadzieją na przetrwanie jest odzyskanie wspomnień, znalezienie sojuszników wśród miejscowych, a może nawet zaufanie ich przesądom. Jego jedyną pomocą z „prawdziwego świata” powinien być przewodnik pod tytułem Oszczędnego czarodzieja poradnik przetrwania w średniowiecznej Anglii, ale jego egzemplarz wybuchł w drodze. Nieliczne ocalałe fragmenty dały mu pewne wskazówki co do jego sytuacji, ale czy uda mu się zrozumieć je wystarczająco szybko, by przeżyć?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67353-94-6
Rozmiar pliku: 8,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Podzię­ko­wa­nia

Nie cała magia w tym tomie jest moja. Tak naprawdę mnó­stwo ludzi pomo­gło mi urze­czy­wist­nić tę książkę. W szcze­gól­no­ści chciał­bym wyróż­nić troje. Pierw­szym jest nie­sa­mo­wity Steve Argyle – przy­ja­ciel i dosko­nały arty­sta. Zasad­ni­czo wrę­czy­łem tę książkę Steve’owi i powie­dzia­łem: „Możesz się nią poba­wić – zrób, co zechcesz, żeby wyszła wspa­niała”. I, jak rany, nawet przy moich ogrom­nych ocze­ki­wa­niach jego dzieła spra­wiły, że pra­wie padłem z wra­że­nia. Jeśli słu­cha­cie audio­bo­oka, suge­ruję, żeby­ście zaj­rzeli na moją stronę i obej­rzeli ilu­stra­cje Steve’a, bo są nie­wia­ry­godne.

Drugą wyjąt­kową osobą jest dr Michael Living­ston. Moi czy­tel­nicy pew­nie znają go naj­le­piej z jego dzieł nauko­wych na temat Roberta Jor­dana i _Koła czasu_ (jeśli chce­cie przyj­rzeć się uważ­niej temu, co kryje się w opo­wie­ści, zaj­rzyj­cie do jego _Ori­gins of The Wheel of Time_), jed­nak napi­sał rów­nież swoje wła­sne histo­rie fan­tasy, z któ­rymi powin­ni­ście się zapo­znać! Jest medie­wi­stą i pro­fe­so­rem histo­rii, i prze­czy­tał wszystko bar­dzo uważ­nie, żeby popra­wić nie­które nie­do­cią­gnię­cia tego tomu. Jakby tego było mało, napi­sał na nowo wszyst­kie stwo­rzone przeze mnie próbki anglo­sa­skiej poezji, żeby lepiej odda­wały styl, a jego poematy są znacz­nie lep­sze. Poświę­cił wiele czasu pracy nad tym pro­jek­tem, za co jestem mu wdzięczny.

Trze­cią jest oczy­wi­ście moja cudowna żona, która jako pierw­sza prze­czy­tała wszyst­kie „tajne pro­jekty” i dla któ­rej je stwo­rzy­łem. Dosta­li­ście te książki jedy­nie dzięki jej zachę­tom i eks­cy­ta­cji.

Duża część pozo­sta­łych osób pra­cu­ją­cych nad tym pro­jek­tem to pra­cow­nicy mojej firmy, Dra­gon­steel. Kie­row­ni­kiem arty­stycz­nym pro­jektu był I. Ste­wart, a poma­gały mu Rachael Lynn Bucha­nan i Jen­ni­fer Neal, zaś Bill Wearne był eks­per­tem od druku. Te książki wyma­gają dużo dodat­ko­wej pracy, by przy­go­to­wać je do druku, więc doce­niam ich pomoc.

Dzia­łem wydaw­ni­czym kie­ruje śród­lą­dowy Peter Ahl­strom, a główną redak­torką tego pro­jektu była Kri­sty S. Gil­bert. Przy redak­cji poma­gały rów­nież Karen Ahl­strom i Bet­sey Ahl­strom, zaś korektą zajęła się Kri­sty Kugler.

Dzia­łem ope­ra­cyj­nym zarzą­dza Matt Hatch, a do jego zespołu należą Emma Tan-Sto­ker, Jane Horne, Kath­leen Dor­sey San­der­son, Makena Salu­one, Hazel Cum­mings i Becky Wil­son.

Kie­row­ni­kiem działu reklamy i mar­ke­tingu jest Adam Horne, a do jego zespołu należą Jeremy Pal­mer, Tay­lor D. Hatch i Octa­via Esca­milla. W dużej mie­rze to dzięki ich pracy nad Kick­star­te­rem wszystko poszło tak dobrze. Wydaje mi się, że Tay­lor i Octa­via po raz pierw­szy poja­wiają się w podzię­ko­wa­niach! Dobra robota.

Dzia­łem reali­za­cji zamó­wień kie­ruje Kara Ste­wart. To jej ekipa zaj­muje się wysy­ła­niem wam wszyst­kim tysięcy egzem­pla­rzy ksią­żek, a w tym roku pra­co­wali wyjąt­kowo ciężko. Ogrom­nie dzię­kuję im za ciężką pracę! Do zespołu należą: Chri­sti Jacob­sen, Lex Wil­l­hite, Kel­lyn Neu­mann, Mem Grange, Michael Bate­man, Joy Allen, Katy Ives, Richard Rubert, Brett Moore, Ally Reep, Sean Van­Bu­skirk, Isa­bel Chri­sman, Owen Knowl­ton, Alex Lyon, Jacob Chri­sman, Matt Hamp­ton, Camilla Cutler i Quin­ton Mar­tin.

Na podzię­ko­wa­nia zasłu­gują nasi przy­ja­ciele z Kick­star­tera, Mar­got Atwell i Oriana Lec­kert; nasi przy­ja­ciele z Bac­ker­Kit, Anna Gal­la­gher, Pal­mer John­son i Anto­nio Rosa­les; i wiecz­nie czujni przy­ja­ciele z Inven­tor’s Guide, Matt Ale­xan­der i Mike Kan­nely.

Czy­tel­ni­kami alfa tej książki (czy­tali dru­ko­wane egzem­pla­rze!) byli: Brad Neu­mann, Kel­lyn Neu­mann, Lex Wil­l­hite, Jen­ni­fer Neal, Chri­sti Jacob­sen, Ally Reep i Tyson Meyer.

Czy­tel­ni­kami beta byli: Drew McCaf­frey, Brian T. Hill, João Mene­zes Morais, Richard Fife, Joy Allen, Glen Voge­laar, Megan Kanne, Bob Kluttz, Paige Vest, Jay­den King, Deana Covel Whit­ney, Chana Oshira Block, Chri­stina Good­man, Heather Clin­ger, Zaya Clin­ger, i Chris Cot­tin­gham.

Czy­tel­ni­kami gamma byli: Brian T. Hill, Joshua Har­key, Tim Chal­le­ner, Ross New­berry, Rob West, Jes­sica Ash­craft, Chris McGrath, Evgeni „Argent” Kiri­lov, Glen Voge­laar, Fran­kie Jerome, Shan­non Nel­son, Ted Her­man, Drew McCaf­frey, Kaly­ani Poluri, Bob Kluttz, Chri­stina Good­man, Rose­mary Wil­liams, Jay­den King, Ian McNatt, Anthony, Lynd­sey Luther, i Ken­dra Ale­xan­der.

_Bran­don San­der­son_Rozdział pierwszy

Odzy­ska­łem przy­tom­ność z unie­sio­nymi pię­ściami, zalany adre­na­liną. Obró­ci­łem się na pię­cie, lekko, szu­ka­jąc kogoś, kogo mógł­bym wal­nąć, a po twa­rzy spły­wał mi pot.

Znaj­do­wa­łem się na polu.

Na zala­nym słoń­cem polu, w pobliżu lasu.

Co, do cho­lery?

Co, do jasnej cho­lery?

Z ser­cem biją­cym w baso­wym ryt­mie, pró­bo­wa­łem zna­leźć sens we wszyst­kim. Za moimi ple­cami roz­legł się jakiś dźwięk, a ja odwró­ci­łem się gwał­tow­nie, uno­sząc ręce do zasłony.

To był zwy­kły ptak. To było zwy­kłe pole. Zaorane, z falu­ją­cymi radli­nami. Krąg ziemi wokół mnie wyglą­dał jak wypa­lony, wypeł­niały go zwę­glone źdźbła zboża i dymiący popiół. Się­gną­łem do pamięci w poszu­ki­wa­niu wska­zó­wek i odkry­łem, że jest czy­sta, jak biały pokój cze­ka­jący na poma­lo­wa­nie.

Pusty. Byłem pusty. Poza… nie­ja­sną nie­chę­cią do pły­wa­nia?

W tam­tej chwili było to wszystko, co potra­fi­łem sobie przy­po­mnieć na swój temat. Żad­nego imie­nia. Żad­nej histo­rii. Jedy­nie ukryty strach przed dużymi akwe­nami.

Unio­słem dłoń do czoła i rozej­rza­łem się, pró­bu­jąc zna­leźć sens w swo­jej pustce. Rośliny wyra­sta­jące wokół spa­lo­nej ziemi miały kilka cali wyso­ko­ści. Fakt, że ich nie roz­po­zna­wa­łem, suge­ro­wał, że naj­praw­do­po­dob­niej nie byłem rol­ni­kiem.

Dziwne wypa­le­nie two­rzyło krąg o śred­nicy około dzie­się­ciu stóp, ze mną w środku. Kiedy przyj­rza­łem się bli­żej, zauwa­ży­łem, że rośliny pod moimi sto­pami nie spło­nęły. Obej­rza­łem się i odkry­łem, że oca­lony przed wypa­le­niem frag­ment ma wyraźny kształt ludz­kiej syl­wetki. Mój kształt. Sza­blon osoby.

Może byłem ognio­od­porny? Może mia­łem takie wzmoc­nie­nia? Wyglą­dało na to, że jestem męż­czy­zną, śred­niego wzro­stu i musku­lar­nej budowy ciała. Mia­łem na sobie parę solid­nych sznu­ro­wa­nych butów, długą koszulę, na niej brą­zową tunikę, a na niej z kolei jaskrawy płaszcz. Czyli naj­pew­niej nie mia­łem w naj­bliż­szym cza­sie zmar­z­nąć. Pod tuniką…

Nie­bie­skie dżinsy? Z tuniką i płasz­czem? To było dziwne.

Do dia­bła. Byłem cosplay­erem? I dla­czego pamię­ta­łem to słowo, a nie wła­sne imię?

Jasne, czyli wysze­dłem na pole, żeby poro­bić zdję­cia miej­sco­wej imprezy rekon­struk­to­rów albo cze­goś w tym stylu. Zabra­łem mate­riały piro­tech­niczne, żeby uję­cie wyglą­dało faj­niej, i przy­pad­kiem się wysa­dzi­łem. To brzmiało dość praw­do­po­dob­nie.

To gdzie był mój apa­rat? Tele­fon? Klu­czyki do samo­chodu?

Kie­sze­nie mia­łem puste, zna­la­złem w nich jedy­nie dłu­go­pis. Odsze­dłem od sza­blonu mojej postaci, wypa­lone pozo­sta­ło­ści roślin chrzę­ściły mi pod sto­pami. W powie­trzu czu­łem zapach dymu i siarki.

Szybko rozej­rza­łem się po oko­licy, ale nie zna­la­złem niczego god­nego uwagi. Zie­mia, roślin­ność. Żad­nej sterty dobytku – zaczy­na­łem wąt­pić w teo­rię sesji zdję­cio­wej. Może byłem po pro­stu dzi­wa­kiem, który lubił ubie­rać się w sta­ro­modne ciu­chy, żeby… iść się wysa­dzić na polu?

No wie­cie, jak zwy­kle.

W pew­nej odle­gło­ści dostrze­głem bitą drogę pro­wa­dzącą do sku­pi­ska sta­ro­mod­nych budyn­ków, kry­tych strze­chą i z nie­licz­nymi oknami. Za nimi wzno­siła się wyż­sza budowla. Czę­ściowo zasła­niało je wzgó­rze, więc nie mogłem powie­dzieć o nich dużo wię­cej. Pokrę­ci­łem głową i wes­tchną­łem. Musia­łem…

Chwi­leczkę. Co to było na ziemi?

Pod­bie­głem i wyją­łem spo­mię­dzy dwóch więk­szych źdźbeł koły­szący się kawa­łek papieru. Jak to prze­ga­pi­łem? Kawa­łek był spa­lony, a na oca­la­łym skrawku znaj­do­wało się tylko kilka lini­jek tek­stu.

Oszczęd­nego cza­ro­dzieja porad­nik
prze­trwa­nia w śre­dnio­wiecz­nej Anglii
Wyda­nie IV
Cecil G. Bag­sworth III

Prze­czy­ta­łem te słowa trzy razy, po czym znów spoj­rza­łem na sta­ro­modne budynki. Nie byłem cosplay­erem. Odwie­dzi­łem jakiś park roz­rywki. Czy to zna­czyło, że byłem mniej czy bar­dziej ner­dem?

Teraz, kiedy wie­dzia­łem, czego szu­kać, dostrze­głem kolejny kawa­łek papieru w pobliżu lasu. Może będzie na nim mapa – a przy­naj­mniej infor­ma­cja, gdzie mogę zna­leźć naj­bliż­szy punkt pierw­szej pomocy. Było oczy­wi­ste, że ude­rzy­łem się w głowę albo coś w tym rodzaju.

Ta kartka była bar­dziej uszko­dzona przez ogień niż poprzed­nia. Widzia­łem dwa kawałki tek­stu – po obu stro­nach.

Może być trau­ma­tyczne, ale nie mar­tw­cie się! W ramach pakietu zosta­nie dla was wybrana odpo­wied­nia loka­li­za­cja, w któ­rej będzie­cie mogli odzy­skać siły po przy­by­ciu. Ponadto warto, byście wyko­rzy­stali pod­ręczną kartkę na notatki na końcu książki do zapi­sa­nia istot­nych infor­ma­cji na temat waszego życia.

Pro­ces prze­nie­sie­nia może wywo­łać zamęt w gło­wie – kilka fak­tów na temat wła­snego życia pomoże wam odzy­skać inne szcze­góły. Nie przej­muj­cie się począt­kową dez­orien­ta­cją. To czę­sty efekt uboczny i musi­cie tylko

Co za kosz­marne miej­sce, żeby prze­rwać. Prze­krę­ci­łem kartkę.

się wyda­wać, że bar­dziej kosz­towne pakiety, sprze­da­wane przez tak zwane firmy klasy pre­mium, mogą uła­twić odzy­ska­nie sił. Słu­żący, luk­su­sowa rezy­den­cja i opieka medyczna. Choć możemy uwzględ­nić takie życze­nia, nie mar­tw­cie się, jeśli was na nie nie stać! Oszczędny Cza­ro­dziej™ nie musi być tak eks­tra­wa­gancki. W rze­czy samej, tego rodzaju usługi mogą spra­wić, że wszystko sta­nie się zbyt łatwe! (Patrz: bada­nie autor­stwa Bag­sworth et al.).

Tak, Oszczędny Cza­ro­dziej™ jest kom­pe­tentny i pewien sie­bie, i nie trzeba go hołu­bić. Czy­taj dalej, żeby poznać wszyst­kie nie­zbędne wska­zówki i tajem­nice

W porządku, czyli kupi­łem jakiś wyjazd zor­ga­ni­zo­wany. Taki, który… dużo wyma­gał od orga­ni­zmu, z jakie­goś powodu? Na skraju mojej świa­do­mo­ści poja­wiła się myśl.

Wybra­łem to. Chcia­łem tu tra­fić.

Przez chwilę byłem bli­sko zna­le­zie­nia odpo­wie­dzi na waż­niej­sze pyta­nia. Ale zaraz znik­nęła. I wró­ci­łem do gapie­nia się na biały pokój wewnątrz mojego mózgu.

Tak czy ina­czej, nie przy­by­łem do „odpo­wied­niej loka­li­za­cji”, żeby odzy­skać siły. Obu­dzi­łem się pośrodku pło­ną­cego pola. Recen­zja pisała się wła­ści­wie sama. „Cudowne prze­ży­cie, jeśli przy­pad­kiem jeste­ście krową cier­piącą na piro­ma­nię. Jedna gwiazdka”.

Chwi­leczkę.

Głosy docho­dzące z daleka.

Moje ciało poru­szyło się, zanim zare­je­stro­wa­łem dźwięki. Bły­ska­wicz­nie wśli­zgną­łem się do lasu i opar­łem ple­cami o pień. Odru­chowo się­gną­łem do pasa po…

Do dia­bła. Się­ga­łem po spluwę? Nie mia­łem przy sobie niczego takiego, poczu­łem się też nie­zręcz­nie ze świa­do­mo­ścią, jak szybko – i cicho – zna­la­złem sobie kry­jówkę.

To nie musiało jesz­cze ozna­czać niczego nie­go­dzi­wego. Może byłem mistrzem zabawy w cho­wa­nego. Zabawy w cho­wa­nego z paint­bal­lem?

Wcze­śniej myśla­łem o szu­ka­niu pomocy, więc powi­nie­nem się cie­szyć, że zosta­łem zauwa­żony. Jed­nakże jakiś instynkt kazał mi pozo­stać w ukry­ciu za drze­wem, oddy­chać powoli i spo­koj­nie. Kim­kol­wiek byłem, mia­łem w tym doświad­cze­nie.

Znaj­do­wa­łem się na tyle bli­sko, że kiedy ludzie się zbli­żyli, sły­sza­łem ich.

– I co tam, Eal­sta­nie? – ode­zwał się cicho męż­czy­zna … mówiący dosko­nałą, współ­cze­sną angielsz­czy­zną, choć z nie­wy­raź­nym euro­pej­skim akcen­tem. – Duch ziemi?

– To nie było dzieło ducha – sprze­ci­wił się drugi męż­czy­zna. Miał niż­szy głos niż jego towa­rzysz.

– Może ogień Logny? – zapro­po­no­wała kobieta. – Popa­trz­cie na zarys tej syl­wetki. I te wszyst­kie inkan­ta­cje roz­rzu­cone dookoła…

– Wygląda to tak, jakby ktoś spło­nął żyw­cem – powie­dział pierw­szy męż­czy­zna. – Ten grzmot w sło­neczny dzień… może pochło­nęły go ognie z nieba.

Ten drugi chrząk­nął. Hamo­wa­łem się, by nie wyj­rzeć zza drzewa. Jesz­cze nie, szep­tały moje odru­chy.

– Zwo­łaj­cie wszyst­kich. Dziś zło­żymy ofiary. Hild… tamta scop. Już wyru­szyła?

– Wydaje mi się, że jakiś czas temu – odparła kobieta.

– Poślij chło­paka, żeby ją dogo­nił i bła­gał o powrót. Możemy potrze­bo­wać wią­za­nia. Albo, co gor­sza, uwol­nie­nia.

– Będzie tym zachwy­cona – stwier­dziła kobieta.

Kolejne chrząk­nię­cie. Zasze­le­ściły rośliny, kiedy tamci odcho­dzili. W końcu wyj­rza­łem zza drzewa i zoba­czy­łem troje ludzi idą­cych w stronę odle­głych budyn­ków. Dwaj męż­czyźni i kobieta w archa­icz­nych stro­jach. Męż­czyźni w tuni­kach i luź­nych spodniach – czy oni nie powinni nosić poń­czoch? Mógł­bym przy­siąc, że widzia­łem to w muzeum. Ich ubra­nia miały sto­no­wany, bury odcień, choć wyż­szy z męż­czyzn nosił poma­rań­czową pele­rynę – w odcie­niu tak jaskra­wym, że trudno mi było uwie­rzyć, że jest zgodny z epoką.

Kobieta była ubrana w brą­zową sukienkę bez ręka­wów, narzu­coną na nieco dłuż­szą białą sukienkę z dłu­gimi ręka­wami. Pomi­ja­jąc kolo­rową pele­rynę, wyglą­dali jak sta­ro­modni chłopi – a przy­naj­mniej lepiej niż ja w moich dżin­sach. Kolejna wska­zówka, że to jed­nak park roz­rywki?

Jed­nakże, czy pra­cow­nicy parku roz­rywki nie wtrą­ca­liby sta­ro­mod­nych słó­wek? „Waść”, „asa­nie”, „dobro­dzieju” i inne takie. Tylko czy uda­wa­liby, nawet gdy w oko­licy nikogo nie było?

Potrze­bo­wa­łem wię­cej infor­ma­cji. Zauwa­ży­łem, że pod­bie­gła do nich inna osoba, która trzy­mała coś w ręku. Kawałki osma­lo­nego papieru. Więk­szość kart książki musiała pole­cieć w stronę mia­steczka i ktoś je zebrał.

W porządku. Wyzwa­nie przy­jęte.

Potrze­bo­wa­łem tych kar­tek.Rozdział drugi

Właści­wie to mia­łem ochotę wyjść i zażą­dać odpo­wie­dzi. Grać rolę poiry­to­wa­nego klienta, zmu­sić ich do wyj­ścia z roli.

Jed­nak… Coś w tym wszyst­kim…

Czu­łem, że oni nie byli akto­rami. Że – choć to sza­leń­stwo – ta roz­mowa była auten­tyczna i powi­nie­nem pozo­stać w ukry­ciu.

Cho­lera. To zabrzmiało absur­dal­nie, prawda?

Tak czy ina­czej, instynkt pod­po­wia­dał mi, że jestem osobą, która ufa swo­jemu instynk­towi. Dla­tego zosta­łem na miej­scu, przy­glą­da­jąc się ukrad­kiem z cieni, pod­czas gdy słońce powoli gasło. Cze­ka­łem odro­binę za długo, bo w końcu zro­biło się ciemno.

Ciemno jak w piw­nicy z hor­roru. Gro­ma­dzące się chmury zasło­niły gwiazdy – a to była naj­wy­raź­niej bez­k­się­ży­cowa noc. Poza tym nie widzia­łem żad­nego świa­tła w mia­steczku. Spo­dzie­wa­łem się pochodni albo ognisk.

Pokle­pa­łem drzewo, za któ­rym się ukry­wa­łem.

– Dzięki za osłonę – szep­ną­łem. – Jesteś dobrym drze­wem. Wyso­kim, gru­bym i, co naj­waż­niej­sze, drew­nia­nym. Cztery i pół gwiazdki. Znów bym się za tobą ukrył. Minus pół gwiazdki za brak prze­ką­sek.

Zatrzy­ma­łem się.

Po raz drugi zro­bi­łem coś podob­nego i odkry­łem, że kusi mnie, by zapi­sać swoje doświad­cze­nia i prze­my­śle­nia w notat­niku. Czy to była wska­zówka co do tego, kim byłem? Jakimś… recen­zen­tem?

Wyśli­zgną­łem się zza wysoko oce­nio­nego drzewa i odkry­łem, że umiem się dosko­nale skra­dać. Poru­sza­łem się wśród czę­ściowo pod­ro­śnię­tych roślin i wła­ści­wie nie wyda­wa­łem dźwię­ków, mimo ciem­no­ści. Nie­sa­mo­wite. Może byłem ninją?

Za polem natra­fi­łem na drogę z ubi­tej ziemi. Skie­ro­wa­łem się do mia­steczka, cie­sząc się, że chmury roz­stą­piły się na tyle, by prze­pu­ścić odro­binę bla­sku gwiazd. Zmie­niło to wio­skę z „piw­nicy z hor­roru” w „las z hor­roru”. Może to postęp?

Nie byłem przy­zwy­cza­jony do takiej pier­wot­nej ciem­no­ści. Cie­nie były głęb­sze, niż te, które kie­dy­kol­wiek widzia­łem, i jakby wzmoc­nione przez świa­do­mość, że nie mogłem nad nimi zapa­no­wać za pomocą prze­łącz­nika.

Dotar­łem do wio­ski i prze­cho­dzi­łem mię­dzy cichymi domami. Budyn­ków było co naj­wy­żej dwa­dzie­ścia. Wszyst­kie o drew­nia­nych ścia­nach i stro­mych dachach kry­tych strze­chą. (Dwie gwiazdki. Pew­nie mają kiep­ski zasięg Wi-Fi).

Gdzieś w pobliżu usły­sza­łem szum wody, a dalej dostrze­głem dużą bryłę ciem­no­ści. Po dru­giej stro­nie wio­ski odna­la­złem rzekę – sze­roką ale płytką. Uklą­kłem i nabra­łem w dłoń tro­chę wody, by ją wypić. Moje medyczne nano­boty zneu­tra­li­zo­wa­łyby wszel­kie bak­te­rie, zanim spra­wi­łyby mi jakieś kło­poty.

Zamar­łem z dło­nią unie­sioną do ust.

Medyczne… nano­boty?

Tak, malut­kie maszyny wewnątrz mojego ciała, które na pod­sta­wo­wym pozio­mie trosz­czyły się o moje zdro­wie. Powstrzy­my­wały tok­syny, zapo­bie­gały cho­ro­bom i roz­kła­dały to, co jadłem, by zapew­nić mi ide­alne odży­wie­nie i kalo­rie. W sytu­acji awa­ryj­nej mogły przy­śpie­szyć goje­nie ran. Kiedy ostat­nio zosta­łem postrze­lony, po godzi­nie sta­ną­łem na nogi – ale moje nano­boty wyłą­czyły się na dobre dwa dni.

Cho­lera jasna! Część ukła­danki. Czy mia­łem jakieś inne wzmoc­nie­nia? Nie pamię­ta­łem, ale wie­dzia­łem, że potrze­bo­wa­łem wię­cej jedze­nia niż prze­ciętny czło­wiek. Dokład­niej zaś potrze­bo­wa­łem wyso­ko­ka­lo­rycz­nego jedze­nia albo… Węgla? Zasad­ni­czo nada­wało się wszystko pocho­dze­nia orga­nicz­nego. Ale nie­które źró­dła były lep­sze od innych.

Odwró­ci­łem się w stronę mia­steczka. Jakieś dziecko zaczęło pła­kać, a samotne ściany wzbu­dzały mój nie­po­kój.

Sta­ra­jąc się zapa­no­wać nad sobą, prze­kra­da­łem się wzdłuż rzeki, aż dotar­łem do drew­nia­nego mostu i prze­sze­dłem po nim. Duża ciemna bryła oka­zała się umoc­nie­niami z wyso­kich na jakieś osiem stóp belek, wbi­tych w zie­mię, z zaostrzo­nymi koń­cami wzno­szą­cymi się w niebo.

Mur wyglą­dał dość solid­nie, choć spo­dzie­wał­bym się cze­goś wyż­szego i z kamie­nia. Przy­po­mi­na­ją­cego zamek. Drew­niana pali­sada odro­binę mnie roz­cza­ro­wała. Powstrzy­ma­łem się jed­nak od zre­cen­zo­wa­nia jej. Może była zgodna z epoką.

Tutaj musia­łem zna­leźć waż­niej­sze osoby w mia­steczku – jak męż­czy­zna o głę­bo­kim, wład­czym gło­sie.

Obsze­dłem całe umoc­nie­nia – były tak małe, że w środku mie­ściło się zale­d­wie kilka budyn­ków – ale brama była zamknięta, a wokół wyko­pano głę­boki rów. W jed­nym rogu za murem znaj­do­wało się też drew­niane pod­wyż­sze­nie. Straż­nica. Nie uda­łoby mi się dostać do środka bez zwra­ca­nia na sie­bie uwagi, gdy­bym pró­bo­wał prze­sko­czyć przez rów i wspiąć się na ogro­dze­nie.

Dla­tego wyko­rzy­sta­łem całe doświad­cze­nie życiowe – jak na razie około pół dnia – żeby opra­co­wać plan. Ukry­łem się za pobli­skim drze­wem, skąd widzia­łem bramę, i cze­ka­łem, aż się otwo­rzy.

(Raport na temat drzewa: Trzy gwiazdki. Nie­wy­godny sys­tem korze­niowy. Nie dla nie­do­świad­czo­nego ukry­wa­ją­cego się. Zapo­znaj­cie się z innymi moimi recen­zjami drzew w tej oko­licy, jeśli szu­ka­cie innych opcji).

Roz­wa­ża­łem odję­cie drzewu jesz­cze pół gwiazdki, kiedy usły­sza­łem coś zbli­ża­ją­cego się szybko drogą. Przez chwilę serce biło mi szyb­ciej. Samo­chód? Nie. Tętent kopyt. Z mroku wyło­niły się dwa konie nio­sące jeźdź­ców, oświe­tlone bla­skiem gwiazd i poru­sza­jące się znacz­nie szyb­ciej, niż uznał­bym to za bez­pieczne w nocy. Jeźdźcy zatrzy­mali się przed bramą i zawo­łali do tych w środku. Znaj­do­wa­łem się zbyt daleko, by usły­szeć wymianę zdań, ale po chwili dwu­skrzy­dłowe wrota otwo­rzyły się powoli.

Nie widzia­łem zbyt dobrze dwóch zakap­tu­rzo­nych jeźdź­ców, kiedy prze­je­chali kłu­sem przez bramę. Nie­liczne świa­tła wewnątrz uka­zy­wały dwie więk­sze budowle – jedną kamienną, a drugą drew­nianą i krytą strze­chą jak domy w wio­sce.

Goście naj­wy­raź­niej byli kimś nie­zwy­kłym, bo więk­szość ludzi wewnątrz – włą­cza­jąc w to straż­ni­ków – zebrała się wokół nich. Przez co nikt nie pil­no­wał wrót.

Wyko­rzy­sta­łem oka­zję i prze­śli­zgną­łem się do przodu w ciem­no­ści. Moja umie­jęt­ność skra­da­nia się pozwo­liła mi nie­po­strze­że­nie prze­do­stać się przez bramę. To, że odru­chowo wyko­rzy­sty­wa­łem cie­nie, nie poka­zy­wa­łem syl­wetki i poru­sza­łem się, nie robiąc hałasu, spra­wiło, że zaczą­łem się zasta­na­wiać z nie­ja­kim nie­po­ko­jem, skąd mam te umie­jęt­no­ści. Jak rów­nież fakt, że cią­gle chcia­łem poło­żyć dłoń na nie­ist­nie­ją­cej splu­wie. To nie były zdol­no­ści pasu­jące do pra­wo­rząd­nego oby­wa­tela, który całe dnie pisał recen­zje drzew.

Kuc­ną­łem za paroma becz­kami i rozej­rza­łem się. Pośrodku dzie­dzińca wzno­sił się duży czarny kamień z poszar­pa­nym czub­kiem, raczej wysoki niż sze­roki. Koja­rzył mi się z minia­tu­rową wer­sją pomnika Waszyng­tona z odła­ma­nym czub­kiem. Po dru­giej stro­nie dzie­dzińca znaj­do­wała się nie­duża staj­nia. Dwaj jeźdźcy zsie­dli tam z koni i oddali wodze sta­jen­nemu.

Jakiś chło­piec pobiegł w stronę kamien­nego budynku, który wyglą­dał o wiele lepiej od pozo­sta­łych. Może to był dwór miej­sco­wego pana? A ten drew­niany był salą zgro­ma­dzeń?

Co cie­kawe, przed kamien­nym budyn­kiem usta­wiono sze­reg naczyń z zapa­lo­nymi świe­cami po bokach. Misy owo­ców, miseczki ze śmie­taną i…

I poje­dyn­cza, osma­lona kartka papieru.

Chło­piec wkrótce powró­cił i gestem wezwał obu jeźdź­ców, by poszli za nim. Cała trójka weszła do drew­nia­nego budynku, który uzna­łem za salę zgro­ma­dzeń, i wyda­wało mi się, że kiedy wcho­dzili, usły­sza­łem słowo „posi­łek”. Może powi­nie­nem zain­te­re­so­wać się tymi męż­czy­znami, ale moja uwaga sku­piła się w cało­ści na kartce papieru. Czy pocho­dziła z mojej książki? Dla­czego zosta­wili ją w ten spo­sób przed budyn­kiem?

To wszystko było takie dzi­waczne. Czy uczest­ni­czy­łem w jakimś dziw­nym eks­pe­ry­men­cie spo­łecz­nym? Tele­wi­zyj­nym reality show?

Zmu­si­łem się, żeby odcze­kać kilka peł­nych napię­cia minut, aż – jak się tego spo­dzie­wa­łem – z dworu wyszedł męż­czy­zna w poma­rań­czo­wej pele­ry­nie, któ­remu towa­rzy­szyli dwaj inni, nio­sący jed­no­ręczne topory o dłu­gich drzew­cach i okrą­głe, drew­niane tar­cze. Nie dostrze­głem żad­nego pan­ce­rza. Z wyglądu koja­rzyli mi się z wikin­gami.

– Oswal­dzie! – zawo­łał jeden z nich w stronę drew­nia­nej straż­nicy. – Zamknij bramę.

Kiedy pan i jego dwaj ludzie weszli do sali, z wieży zszedł młod­szy męż­czy­zna. Uśmiech­nął się sze­roko i ukło­nił nieco za nisko panu, po czym prze­szedł przez dzie­dzi­niec i zaczął zamy­kać wrota.

Czas na moje posu­nię­cie. Jak w tym powie­dze­niu. Karp diem. Chwy­taj rybę. Wysze­dłem zza beczek i ruszy­łem pośpiesz­nie przez dzie­dzi­niec, zanim mia­łem czas się zasta­no­wić. Moje ciało naj­wy­raź­niej wie­działo, że choć nie mogłem prze­ga­pić oka­zji, nie powi­nie­nem biec. Naro­bił­bym zbyt wiele hałasu. Czu­łem się odsło­nięty, kiedy szyb­kim kro­kiem prze­sze­dłem obok dużego czar­nego kamie­nia, a póź­niej misek i świec, aż chwy­ci­łem papier.

Po chwili zna­la­złem kry­jówkę obok sali zgro­ma­dzeń. Serce waliło mi w pier­siach. Ode­tchną­łem głę­boko kilka razy, żeby się uspo­koić, po czym spoj­rza­łem na papier.

Racja. Ciem­ność. Hor­ror. I takie tam. Cóż, kawa­łek dalej było okno. Z zamkniętą okien­nicą, ale świa­tło wydo­sta­wało się na zewnątrz. Pod­kra­dłem się i unio­słem kartkę bli­żej szpary.

Wypeł­niały ją dru­ko­wane słowa, pasu­jące do innych zna­le­zio­nych przeze mnie stron. Ale ta pra­wie nie była osma­lona. Napi­sano na niej:

twój wła­sny wymiar

Zawi­ło­ści podróży mię­dzy wymia­rami nie są ważne i suge­ru­jemy, żeby­ście się nimi nie przej­mo­wali. Fru­gal Wizard Inc.® zajęło się tym dla was. Musi­cie jedy­nie wybrać pakiet, który was inte­re­suje, a my dostar­czymy wam wymiar Zie­mia-lite™ w ide­al­nym sta­nie.

Prze­rwa­łem lek­turę, słowa roz­my­wały się na kartce, kiedy prze­sta­łem sku­piać na nich wzrok. Kolejny malutki kawa­łek ukła­danki zna­lazł się na swoim miej­scu.

To nie był park roz­rywki, dziwny eks­pe­ry­ment spo­łeczny albo gra.

To był inny wymiar.

I nale­żał do mnie.Twój własny wymiar

Zawi­ło­ści podróży mię­dzy wymia­rami nie są ważne i suge­ru­jemy, żeby­ście się nimi nie przej­mo­wali. Fru­gal Wizard Inc.® zajęło się tym dla was. Musi­cie jedy­nie wybrać pakiet, który was inte­re­suje, a my dostar­czymy wam wymiar Zie­mia-lite™ w ide­al­nym sta­nie.

Jed­na­ko­woż odro­bina histo­rii ni­gdy nikomu nie zaszko­dziła. O ile nie zosta­nie­cie zadźgani przez ryce­rza! (To odro­bina mię­dzy­wy­mia­ro­wego humoru. Nasze wymiary są ide­al­nie bez­pieczne1.)

Choć podróże mię­dzy­wy­mia­rowe odkryto w roku 2084, ta tech­no­lo­gia dopiero nie­dawno została odtaj­niona i uwol­niona. Pozwala nie tylko odwie­dzać wymiary w celach tury­stycz­nych, ale też jest życiową szansą! Jako Mię­dzy­wy­mia­rowi Cza­ro­dzieje™ jeste­ście człon­kami śmia­łej gro­mady nowych bada­czy. Niczym sta­ro­żytni osad­nicy wyru­sza­jący po zie­mię na zacho­dzie USA, może­cie rościć sobie prawa do wyjąt­ko­wego wymiaru!

Fru­gal Wizard Inc.® uzy­skało pasmo w 305 spek­trum kate­go­rii dru­giej wymia­rów pochod­nych od śre­dnio­wie­cza. Ten skom­pli­ko­wany żar­gon ozna­cza po pro­stu, że nasze wymiary są podobne do sie­bie i są o dwie kate­go­rie odda­lone od samej Ziemi. Wszystko będzie zna­jome, ale nie za bar­dzo! W końcu chcemy, by pozo­stało eks­cy­tu­jące.

Spę­dzamy całe dnie, prze­glą­da­jąc wymiary, wybie­ra­jąc jedy­nie te, które nadają się naj­le­piej do zamiesz­ka­nia przez cza­ro­dzie­jów. Podej­mij­cie decy­zję teraz, zanim wszyst­kie dobre wymiary się wyczer­pią2!

1. Zastrze­że­nie prawne: To zda­nie jest prze­zna­czone wyłącz­nie do celów roz­ryw­ko­wych. Osoby podró­żu­jące mię­dzy wymia­rami biorą całą odpo­wie­dzial­ność za wszel­kie zabi­cia, oka­le­cze­nia, obra­że­nia, roz­człon­ko­wa­nia i nabi­cia na pal, mogące się im przy­tra­fić w ich wymia­rach. W przy­pad­kach spor­nych wyra­ża­cie zgodę na postę­po­wa­nie media­cyjne, które zosta­nie prze­pro­wa­dzone w wybra­nym przez nas wymia­rze.

2. Zastrze­że­nie prawne: To zda­nie jest prze­zna­czone wyłącz­nie do celów roz­ryw­ko­wych. Wymiary są, for­mal­nie rzecz bio­rąc, nie­skoń­czone i nie mogą się „wyczer­pać”.Rozdział trzeci

Tak, nale­żało do mnie.

Anglia nale­żała do mnie. Ta pla­neta nale­żała do mnie. Cały ten wszech­świat nale­żał do mnie. A przy­naj­mniej na papie­rze.

Nie byłem pewien wszyst­kich szcze­gó­łów – moja pamięć wciąż dzia­łała na pozio­mie zero gwiaz­dek na pięć. Ale wie­dzia­łem, że ludzie mogą kupo­wać wymiary. Cóż, for­mal­nie rzecz bio­rąc, kupo­wało się dostęp na wyłącz­ność – ogra­ni­czony nie­moż­li­wym do zła­ma­nia hasłem kwan­to­wym, które tylko wła­ści­ciel mógł otwo­rzyć – i prawo robie­nia w tym wymia­rze, na cokol­wiek miało się ochotę. To zna­czy w nie­któ­rych z tych miejsc nie obo­wią­zy­wały prawa fizyki (w rozu­mie­niu naszego wymiaru). Dla­czego więc mia­łaby obo­wią­zy­wać Karta Naro­dów Zjed­no­czo­nych?

Nie­za­leż­nie od powo­dów, to miej­sce było moim pla­cem zabaw wiel­ko­ści pla­nety.

Ale… kim w takim razie byłem ja? Tury­stą? Entu­zja­stą histo­rii? Poten­cjal­nym cesa­rzem świata? Z jakiego powodu przy­by­łem do tego miej­sca? I dla­czego obu­dzi­łem się na polu, a nie we wcze­śniej przy­go­to­wa­nej twier­dzy albo jakimś… nie wiem… nauko­wym miej­scu?

Cóż, z pew­no­ścią nie byłem uczo­nym. Ale wie­dzia­łem, że coś poszło nie tak.

Kiedy roz­wa­ża­łem impli­ka­cje, głosy wewnątrz sali przy­po­mniały mi, że powi­nie­nem zwra­cać więk­szą uwagę na oto­cze­nie. Byłem nie­uzbro­jony i zdez­o­rien­to­wany. Gdy­bym miał wejść do środka, wyja­śnić, że for­mal­nie jestem wła­ści­cie­lem tego wszyst­kiego, i uprzej­mie popro­sić ich, żeby byli mi posłuszni… podej­rze­wa­łem, że pode­szliby do mnie, wyja­śnili, że mie­cza, który wbili mi w brzuch, nie obcho­dziły moje rosz­cze­nia, i uprzej­mie popro­sili, żebym nie zakrwa­wił dywanu.

Czy mogłem zaim­po­no­wać im swoją fan­ta­styczną futu­ry­styczną wie­dzą? Czy ją mia­łem? Łama­łem sobie głowę, ale wyda­wało się, że moja futu­ry­styczna wie­dza ogra­ni­czała się do garstki cyta­tów z fil­mów. Wie­dzia­łem rów­nież, że pew­nego dnia zaist­nieją kom­pu­tery. Wyko­rzy­sty­wały obwody. I, no, pro­ce­sory.

Mia­łem medyczne nano­boty, ale trudno byłoby mi je zapre­zen­to­wać w impo­nu­jący spo­sób gło­szący „popa­trz­cie, jestem bogiem”. Moją naj­trwal­szą „super­mocą” była zdol­ność do zacho­wa­nia zdro­wia, nawet kiedy wszy­scy wokół na mnie kasz­leli. Mogłem wyle­czyć dużą ranę, ale w cza­sie, kiedy nano­boty się odbu­do­wy­wały, był­bym nara­żony na cios, gdyby ktoś uznał, że powi­nie­nem powtó­rzyć ten wyczyn. Nic z tego nie wyglą­dało na dobry mecha­nizm do poskra­mia­nia chło­pów.

Może mógł­bym dać się uką­sić przez węża albo coś w tym rodzaju i nie umrzeć? Gdzie można było zna­leźć węża?

Musia­łem zna­leźć resztę książki. Może znaj­do­wał się tam jakiś kon­takt do obsługi klienta.

Ostroż­nie obsze­dłem budy­nek od tyłu i zbli­ży­łem się do zamknię­tego okna.

– …Z pew­no­ścią nie chciał­bym obra­zić earla – usły­sza­łem głę­boki głos.

Roz­po­zna­łem go. Pan Poma­rań­czowa-pele­ryna, miej­scowy pan.

– Ale to naprawdę nie­zwy­kłe – mówił dalej. – Mamy w mie­ście scopa. Może ona mogłaby…

Kolejna osoba powie­działa coś ciszej, ale z nutą pogróżki.

– Teraz? – spy­tał Poma­rań­czowa-pele­ryna. – Chce­cie zoba­czyć miej­sce… teraz?

Roz­le­gły się kroki i męż­czyźni wyszli z budynku. Cudow­nie. Prze­ga­pi­łem całą roz­mowę.

Prze­mkną­łem wzdłuż boku budynku, z nadzieją, że usły­szę coś istot­nego, kiedy będą wycho­dzili.

– Jeśli ten męż­czy­zna, któ­rego szu­ka­cie, jest w pobliżu, znaj­dziemy go – powie­dział pan. – Ale muszę was ostrzec… wyglą­dało to tak, jakby został powa­lony przez bogów.

Goście nie odpo­wie­dzieli. Razem wyszli przez wła­śnie otwarte wrota, a pan – wyraź­nie poiry­to­wany – podą­żył za nimi, sta­wia­jąc dłu­gie kroki. Krę­cił przy tym głową.

Chwi­leczkę.

Szu­kali mnie?

Szu­kali mnie.

Zalała mnie ulga. Coś poszło nie tak w trak­cie przej­ścia do tego wymiaru, więc ludzie, któ­rzy go utrzy­my­wali, naj­wy­raź­niej wysłali ekipę ratun­kową. Nie byłem jedy­nym, który mógł dostać się do tego wymiaru. Może zosta­wi­łem im klucz i pozwo­le­nie, by przy­szli mi na pomoc?

Unio­słem dłoń, przy­go­to­wu­jąc się, żeby ich zawo­łać, kiedy usły­sza­łem jakiś dźwięk.

Znów się­gną­łem po nie­ist­nie­jącą spluwę, obró­ci­łem się i zoba­czy­łem za sobą dwoje przy­kuc­nię­tych ludzi. Skra­dali się przez cie­nie za salą. Osoba z tyłu – kobieta po dwu­dzie­stce – wska­zała mnie ze spa­ni­ko­waną miną.

Natych­miast przy­ją­łem pozy­cję do walki. Ręce z przodu, nogi gotowe do dzia­ła­nia. Hm.

Młody męż­czy­zna przed kobietą miał nóż, któ­rym natych­miast się zamach­nął – a ja odru­chowo zasło­ni­łem się przed­ra­mie­niem.

I… to nie zabo­lało.

Dla­czego to nie zabo­lało?

Młody męż­czy­zna zadał mi mocny cios ostrzem, a ja przy­ją­łem go jak praw­dziwy twar­dziel i nie zosta­łem nawet zadra­śnięty. Mia­łem inne wzmoc­nie­nia! Płyty pod skórą? Byłem wojow­ni­kiem! Mogłem…

Usły­sza­łem krzyki w pamięci.

Roz­bły­ski świa­tła. Z czasu przed.

Czu­łem ból, głę­boki wstyd. Dusił mnie jak czarny pęd owi­nięty wokół moich płuc.

Unio­słem rękę do głowy, pró­bu­jąc wygnać te widma z moich wspo­mnień, a jed­no­cze­śnie pochwy­cić je jako coś praw­dzi­wego, zwią­za­nego z tym, kim byłem. Co było ze mną nie tak?

Męż­czy­zna znów się zamach­nął. Zalała mnie fala nie­mal nie­opa­no­wa­nej paniki i tym razem spa­ro­wa­łem wol­niej.

Upa­dłem… Ja…

Ostrze męż­czy­zny ude­rzyło w mój odsło­nięty nad­gar­stek, a jego oczy otwo­rzyły się sze­rzej, kiedy nóż mnie nie ranił. Cof­nął się o krok. Zato­czy­łem się przy­tło­czony frag­men­tami wspo­mnień.

Miga­jące świa­tła. Pełne zło­ści głosy. Ja…

Zamru­ga­łem i spoj­rza­łem w bok. Kobieta zna­la­zła gdzieś deskę. Zamach­nęła się, a ja tym razem nie zare­ago­wa­łem. Byłem zbyt wytrą­cony z rów­no­wagi. Ale teo­re­tycz­nie moje płyty powinny ochro­nić mnie przed…

Deska ude­rzyła mnie w twarz i poczu­łem nagły ból, zanim nano­boty odcięły moje recep­tory bólu. Zro­biło mi się ciemno przed oczami, ale przy­naj­mniej stra­ci­łem przy­tom­ność zanim ude­rzy­łem w zie­mię, więc kosz­marne wspo­mnie­nia prze­stały mnie ata­ko­wać.FAQ Czy podróżowałem w czasie?

Czy podró­żo­wa­łem w cza­sie?

O: Nie. To się może wyda­wać sprzeczne z intu­icją, bo pew­nie w tej chwili miesz­ka­cie we wła­snym zamku i kie­ru­je­cie legio­nami chło­pów, jed­no­cze­śnie prze­ży­wa­jąc Prze­ży­cia Lep­sze Niż Życie™, takie jak wyna­le­zie­nie elek­trycz­no­ści, pisa­nie sztuk Szek­spira albo przy­śpie­sze­nie pod­boju Fran­cji.

Choć wasze oto­cze­nie może robić wra­że­nie śre­dnio­wiecz­nego, wasz Oso­bi­sty Wymiar Cza­ro­dzieja™ prze­trwał w przy­bli­że­niu tyle samo stu­leci, co nasz. Jed­nak roz­wój tech­no­lo­giczny i spo­łeczny naszych sta­ran­nie pie­lę­gno­wa­nych wymia­rów był wol­niej­szy. Dla­tego też wasze prze­ży­cia są podobne do śre­dnio­wiecz­nej Anglii, ale nie podró­żo­wa­li­ście w cza­sie.

Na­dal nie macie jasno­ści? Pomy­śl­cie o Nebra­sce. Nebra­ska to odda­lony od oce­anów stan pośrodku Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Ponie­waż ogól­nie jest mało ważny – i odda­lony od więk­szych ośrod­ków – pozo­staje o kilka lat z tyłu w porów­na­niu z wybrze­żami w kwe­stiach takich jak moda, muzyka i dys­try­bu­cja gier kar­cia­nych.

Kiedy odwie­dza­cie Nebra­skę, może­cie mieć wra­że­nie, że cof­nę­li­ście się w cza­sie, ale sta­ran­nie zapro­jek­to­wane eks­pe­ry­menty naukowe z uży­ciem zsyn­chro­ni­zo­wa­nego pomiaru czasu udo­wod­niły, że nie mamy do czy­nie­nia z dyla­ta­cją czasu. (Patrz: Lud­dow, Sing i Cof­f­man „Nebra­ska naprawdę taka jest” w _Jour­nal of Rela­ti­vi­stic Stu­dies_, tom 57, czer­wiec 2072 r.).

Podob­nie jak Nebra­ska pozo­staje kilka lat za wszyst­kimi pozo­sta­łymi, wasz Oso­bi­sty Wymiar Cza­ro­dzieja™ pozo­staje o jakieś pół tysiąc­le­cia za naszym wymia­rem. Zasad­ni­czo kupi­li­ście sobie swoją wła­sną, wyjąt­kową Super-Nebra­skę™.Rozdział czwarty

Kiedy się obu­dzi­łem, młoda kobieta i męż­czy­zna stali na sufi­cie.

Albo… chwi­leczkę, to ja byłem do góry nogami. Tak, to miało wię­cej sensu.

Czu­łem deli­katne pul­so­wa­nie u pod­stawy czaszki – gdyby nie nano­boty, ude­rze­nie deską wywo­ła­łoby ostry ból – a moje ręce i nogi zostały cia­sno skrę­po­wane. Czy przy­wią­zano mnie do ściany? Tak, zawie­sili mnie na belce, a póź­niej zwią­zali mi ręce za ple­cami. Zasta­na­wia­łem się, wokół czego owi­nęli sznur.

To była nowa­tor­ska tech­nika prze­słu­chań, więc przy­zna­łem im punkt za ory­gi­nal­ność, ale… czy krze­sło nie byłoby bar­dziej sku­teczne? Nie bez powodu wyko­rzy­sty­wano je przez lata. (Trzy gwiazdki. Obej­rzyj­cie wię­cej fil­mów szpie­gow­skich i wróć­cie).

Kiedy tylko otwo­rzy­łem oczy, kobieta pode­szła bli­żej. Miała jasne loki, które się­gały jej led­wie do ramion, i czarną sukienkę bez ręka­wów na dłuż­szej bia­łej sukience z ręka­wami. Dekolt ota­czał ładny bor­dowy haft, ale biały sznur wokół jej pasa wyglą­dał na prze­tarty, przez co robił celowe wra­że­nie ręcz­nej roboty.

Kobieta zmru­żyła oczy.

Racja. Jak się mam z tego wydo­stać? Wstyd i strach, które czu­łem wcze­śniej, zupeł­nie znik­nęły zastą­pione zaże­no­wa­niem. Naj­wy­raź­niej mia­łem fizyczne wzmoc­nie­nia, ale sta­łem tam i pozwo­li­łem, żeby kobieta wal­nęła mnie deską w twarz. To mało pro­fe­sjo­nalne.

– Popeł­ni­li­ście strasz­liwy błąd – powie­dzia­łem jej.

Nie odpo­wie­działa, jedy­nie prze­chy­liła głowę.

– Jestem bar­dzo potężną istotą – mówi­łem dalej. – Roz­zło­ści­li­ście mnie.

Młody męż­czy­zna ukrył się za nią i ukrad­kiem spo­glą­dał na mnie. Nie robił więk­szego wra­że­nia – dość niski gość o podob­nych jasnych lokach i szczu­płej budo­wie ciała. Z bli­ska wyglą­dał na młod­szego, niż zakła­da­łem. Miał pięt­na­ście, może szes­na­ście lat.

– Sefa­wynn… – syk­nął. – Nie sądzę, by odwró­ce­nie pomo­gło. On wciąż ma swoje moce!

– Zjadł cię już, Wyrmie? – spy­tała kobieta.

– Nie.

– To odwró­ce­nie działa.

– Nie działa – powie­dzia­łem. – W cza­sie tej roz­mowy zbie­ram swoje moce. Wypuść­cie mnie teraz albo spro­wa­dzę ogień i znisz­cze­nie na wasz dom.

Kobieta zmru­żyła oczy jesz­cze bar­dziej, po czym unio­sła dło­nie, z pal­cami wznie­sio­nymi do góry i kciu­kami zwró­co­nymi jeden do dru­giego. A póź­niej się ode­zwała.

-------------------------- -----------------------------
Sła­wię samotne świa­tło umi­ło­wa­nia utra­co­nego.
Opie­kunką jam jest i ród swój rozu­miem.
-------------------------- -----------------------------

Kiedy skoń­czyła, oboje nachy­lili się bli­żej, jakby chcieli zoba­czyć, jaki to ma na mnie wpływ.

– Poezja? – spy­ta­łem. – To miłe.

Mło­dzik ści­snął ramię kobiety.

– Spró­buj sil­niej­szej prze­chwałki.

Poki­wała głową i zro­biła dłońmi ten sam gest, zanim znów się ode­zwała.

------------------------- -----------------------------
Potwora prze­pę­dzi­łam z Kur­hanu Ksią­żę­cego
Pie­śniarką jam jest i pieśń śpie­wam potęż­nie.
------------------------- -----------------------------

Zmarsz­czy­łem czoło, a wtedy oboje się cof­nęli.

– Ani drgnął – szep­nął mło­dzik. – To źle, prawda, Sefa­wynn?

– Nie wiem. – Zało­żyła ręce na piersi. – Ni­gdy wcze­śniej nie uwal­nia­łam aelva. – Postu­kała pal­cem wska­zu­ją­cym o rękę. – Spro­wadź ojczulka, ale zrób to po cichu, żeby goście cię nie usły­szeli.

Chło­pak poki­wał głową, po czym się zawa­hał.

– Nic mi nie będzie. – Kobieta nawet na niego nie spoj­rzała. – Odwró­ce­nie uczy­niło go bez­sil­nym.

– Ale on powie­dział…

– Pozwól, że spy­tam ponow­nie, Wyrmie. Zosta­łeś zje­dzony?

Spoj­rzał w dół, jakby musiał to spraw­dzić.

– Gdyby moce aelva nie zostały zwią­zane, nie sta­li­by­śmy tutaj – mówiła dalej kobieta. – Albo by nad nami zapa­no­wał, albo byli­by­śmy kału­żami ludz­kiego soku wsią­ka­ją­cymi w pod­łogę. Idź po ojczulka. Nic mi nie będzie.

Chło­pak ski­nął głową i wybiegł za drzwi. Uzna­łem, że jest jesz­cze młod­szy, niż sądzi­łem. Może po pro­stu był duży jak na swój wiek.

– Mogła­byś cho­ciaż odwró­cić mnie nor­mal­nie? – powie­dzia­łem do kobiety. – Zaczyna mi się krę­cić w gło­wie.

Wpa­trzyła się we mnie, ale nie odpo­wie­działa.

– No tak… Cią­gle nazy­wasz mnie… ilvem? Nie jestem do końca pewien, co to jest. Może byś tak mnie oświe­ciła?

Żad­nej odpo­wie­dzi.

– Ten młody gość to twój brat? A ty jesteś córką pana?

Musieli nimi być – zarówno ona, jak i chło­piec mieli lep­sze ubra­nia niż reszta miesz­kań­ców mia­steczka. Ale dla­czego nazwała pana „ojczul­kiem”?

A ona nic nie mówiła.

– Widzia­łaś, jak broń chłopca odbija się od mojej ręki – zauwa­ży­łem. – Ostrze­gam cię. Jestem potężny i zaczy­nam się dener­wo­wać.

Oczy miała jak stal, a twarz cał­ko­wi­cie pozba­wioną wyrazu. Zero gwiaz­dek. Wolał­bym raczej roz­ma­wiać z tru­pem. Przy­naj­mniej nie pio­ru­no­wałby mnie przez cały czas wzro­kiem. I pew­nie uważ­niej słu­chał.

Sku­pi­łem uwagę na swo­ich wzmoc­nie­niach. Rzecz jasna, mia­łem ulep­szone przed­ra­miona. Nazy­wano to… pły­tami. Tak jest. Mia­łem siatkę z mikro­fi­la­men­tów pod skórą, wspo­ma­ganą przez nano­boty i wzmoc­nie­nia kości. Zasad­ni­czo prze­cię­cie mojego ciała wyma­ga­łoby lasera mocy prze­my­sło­wej albo broni klasy woj­sko­wej – dopóki dzia­łały nano­boty. Inna wzmoc­niona osoba mogłaby po jakimś cza­sie pozba­wić mnie przy­tom­no­ści swo­imi cio­sami, ale dla bandy śre­dnio­wiecz­nych chło­pów był­bym nie­ty­kalny.

Kiedy o tym myśla­łem, odru­chowo przy­wo­ła­łem nakładkę wizu­alną. Wyli­czała moje wzmoc­nie­nia i ich sta­tus. Cho­lera jasna! Mia­łem płyty od czub­ków pal­ców aż po barki i na ple­cach. Kolejny zestaw przy­kry­wał moje nogi, od ud po stopy. Oba zestawy umoż­li­wiały rów­nież redy­stry­bu­cję siły i zapew­niały mi pewną prze­wagę, zwłasz­cza jeśli cho­dziło o chwy­ta­nie.

To były nie­zwy­kle dro­gie wzmoc­nie­nia. Naj­czę­ściej zaczy­nało się od płyt w kilku czę­ściach ciała, a póź­niej prze­cho­dziło do kolej­nych. Więk­szość ludzi zaczy­nała od głowy i piersi. To miało naj­wię­cej sensu.

Jed­nakże mój wyle­czony przez nano­boty wstrząs mózgu suge­ro­wał, że tego nie zro­bi­łem. Zmarsz­czy­łem czoło, wpa­tru­jąc się w menu. Mia­łem płyty w czaszce i piersi – lecz zostały okre­ślone jako „nie­dzia­ła­jące”. Co, do dia­bła?

Mia­łem nie­ja­sne wra­że­nie, że nie zapła­ci­łem za wzmoc­nie­nia, że utrzy­my­wa­łem się z pracy wła­snych rąk i nie mia­łem tyle pie­nię­dzy. Czyli może… kto­kol­wiek kupił moje wzmoc­nie­nia, nie dokoń­czył insta­la­cji płyt w gło­wie i piersi? Ale dla­czego płyty w rękach, nogach i na ple­cach dzia­łały?

Pamięć nic mi nie pod­po­wia­dała, więc spró­bo­wa­łem się roz­wią­zać. Nie­stety, węzły były porządne, a moje wzmoc­nione ści­ska­nie na zdało się na nic, jeśli nie mogłem dosię­gnąć sznura. Żaden z mię­śni mojej klatki pier­sio­wej nie wyda­wał się wzmoc­niony, bo kiedy napią­łem je na próbę, nie udało mi się wyrwać ani nic takiego. Ale pew­nie wyglą­da­łem śmiesz­nie.

W końcu drzwi się otwo­rzyły i lampki oliwne na stole zami­go­tały, kiedy do środka weszły dwie osoby. Jedną był chło­pak, któ­rego widzia­łem wcze­śniej. Wyrm, tak go nazy­wała? Dru­gim Poma­rań­czowa-pele­ryna. Umię­śniony i wysoki na co naj­mniej sześć stóp i cztery cale, góro­wał nad kobietą. Brodę miał posi­wiałą, podob­nie jak włosy, i oce­nia­łem, że może być po czter­dzie­stce. Ale niech to, wyglą­dał, jakby mógł się wdać w poje­dy­nek bok­ser­ski z gła­zem i wygrać.

Czy ludzie w prze­szło­ści nie byli przy­pad­kiem dużo niżsi niż współ­cze­śnie, czy coś?

– Będę szczera, ojczulku – powie­działa młoda kobieta… Jak ona miała na imię? – Nie mam poję­cia, co zro­bić z tym tutaj.

– Czym on jest? – Pan wpa­try­wał się zmru­żo­nymi oczami w moje dżinsy, teraz dosko­nale widoczne, bo dół tuniki opadł i zebrał się wokół pasa.

– Nie duchem ziemi, bo wszy­scy go widzimy – odparła. – Ale popatrz. Jest gładko ogo­lony jak kobieta, z obcię­tymi wło­sami, kobie­cymi dłońmi…

– Ej! – wtrą­ci­łem.

– …nie­szcze­gól­nie musku­lar­nej budowy ciała…

– Wśród moich roda­ków jestem uwa­żany za cał­kiem wyspor­to­wa­nego.

– …a do tego blada skóra i deli­katne rysy twa­rzy – dokoń­czyła. – Zwróć też uwagę na ide­alne zęby i nie­ska­zi­telne paznok­cie. Znam opo­wie­ści, ojczulku. Ten męż­czy­zna dosko­nale pasuje do opisu aelva.

– W takim razie nie jest bogiem. – Pan wyraź­nie się roz­luź­nił.

– Na­dal jest nie­bez­pieczny. Może nawet bar­dziej. Bóg chciałby od nas cze­goś natu­ral­nego. Aelv…

– Zabrał jedną z ofiar, ojczulku – wtrą­cił mło­dzik. – Inkan­ta­cję. Nie obcho­dziły go poży­wie­nie ani napi­tek.

– Słowo pisane. – Pan pod­szedł bli­żej. – Spro­wa­dzi­łeś je do naszej kra­iny, aelvie, czy to jego poja­wie­nie się cię przy­cią­gnęło? Jak możemy cię uła­go­dzić i uwol­nić?

– Ode­tnij­cie mnie i prze­pro­ście za to, jak mnie potrak­to­wa­li­ście – powie­dzia­łem naj­groź­niej­szym gło­sem, na jaki mnie było stać.

Pan się uśmiech­nął. Spo­dzie­wa­łem się zoba­czyć paskudne, zepsute zęby. I tu rów­nież się pomy­li­łem, bo wyda­wało się, że ma wszyst­kie zęby – a choć nie były ide­al­nie białe, nie wyglą­dały też na zepsute. Nieco powy­krzy­wiane, ale jak na gościa żyją­cego w cza­sach przed den­ty­stami jego uśmiech nie wyglą­dał naj­go­rzej. (Dwie i pół gwiazdki. Apa­rat nie wykona nie­pra­wi­dło­wej ope­ra­cji).

– Odciąć cię? – powtó­rzył pan. – Myślisz, że ni­gdy wcze­śniej nie sły­sza­łem bal­lady, aelvie?

– Warto było spró­bo­wać. No dobrze. Potrze­buję jagody, która ni­gdy nie widziała słońca, dwóch kamieni wygła­dzo­nych przez żabę i liścia psianki. W zamian pozo­sta­wię waszą malow­ni­czą wio­skę z bło­go­sła­wień­stwem i powrócę do swo­jego ludu.

Pan posłał spoj­rze­nie kobie­cie, która wzru­szyła ramio­nami.

– Ja… zoba­czę, co da się zro­bić – powie­dział mi pan.

– Albo mógł­byś powie­dzieć tym dwóm męż­czy­znom, któ­rzy mnie szu­kają, że tu jestem? A póź­niej oddać mnie w ich ręce…?

– Ha! Jesteś bar­dzo prze­bie­gły! Ale ponie­waż nie jesteś rudo­włosy ani nie masz cudzo­ziem­skich rysów, wąt­pię, żeby szu­kali cie­bie.

Chwi­leczkę.

Ci ludzie nie szu­kali mnie?

Pan odwró­cił się do kobiety.

– Muszę wró­cić do posłań­ców earla, zanim uznają moją nie­obec­ność za dziwną. Mają w sobie coś oso­bli­wego, podob­nie jak cały ten dzień. Zosta­niesz tutaj czy dołą­czysz do mnie?

– Zostanę. Weź mojego brata, przy­ślij go z wie­ściami, jeśli wyda­rzy się jesz­cze coś nie­zwy­kłego.

Poma­rań­czowa-pele­ryna ski­nął jej głową i wyszedł, a chło­pak powlókł się za nim. Zacie­ka­wiła mnie jego inte­rak­cja z kobietą. Nie kła­niała się ani nie szu­rała nogami tak bar­dzo, jak się spo­dzie­wa­łem. Wła­ści­wie ani razu nie usły­sza­łem słowa „panie”.

Naprawdę powi­nie­nem zapo­mnieć o wszyst­kim, co wie­dzia­łem o prze­szło­ści – lub tak mi się wyda­wało.

Kobieta wciąż mnie obser­wo­wała. Cudow­nie. Czy to miała być kolejna „roz­mowa” ze ścianą?

– Posłu­chaj… – ode­zwa­łem się. – Czy możemy…

– Daj sobie spo­kój z kłam­stwami, nie­zna­jomy – prze­rwała mi. – Wiem, kim naprawdę jesteś.Rozdział szósty

To było dziwne, nagłe poczu­cie straty i ból z powodu osoby, któ­rej twa­rzy nie umia­łem sobie przy­po­mnieć. Ale było tam, jak węzeł – nie, nagle sły­szalny wrzask – w moim wnę­trzu.

Ból wyda­wał się świeży i prze­ni­kliwy, jak siniec, zanim stał się fio­le­towy. Stra­ci­łem Jen. Jakimś spo­so­bem ją stra­ci­łem.

Zato­czy­łem się i opar­łem jedną ręką o pobli­ski drew­niany słup. Drugą unio­słem do głowy. Jen. Cho­lera jasna… to było jej marze­nie. To miej­sce było tym, co po niej zostało.

„Czyż to nie jest nie­wia­ry­godne?” – usły­sza­łem jej głos w umy­śle. – „Całe poko­le­nia ludzi żyły przez tysiące lat, ale wszy­scy są tacy sami jak my. Tele­por­tuj kogoś ze sta­ro­żyt­nego Egiptu do współ­cze­sno­ści, a będzie nie­odróż­nialny. Takie same namięt­no­ści. Taki sam spryt. Takie same uprze­dze­nia, nawet jeśli doty­czą cze­goś innego.

Zoba­czysz. Pew­nego dnia, kiedy będziemy mogli sobie na to pozwo­lić, zoba­czysz…”.

W tej chwili nie pamię­ta­łem wiele wię­cej poza tym. Tylko kilka słów, głos. I ból. Zbyt oso­bi­sty, by żar­to­wać sobie na ten temat. Zbyt praw­dziwy, by nale­żał do mnie.

Sefa­wynn pode­szła bli­żej i przy­glą­dała mi się podejrz­li­wie. Jasne, to wyglą­dało na kla­syczny numer z uda­waną sła­bo­ścią i pew­nie nie­po­ko­iła się, że spró­buję się­gnąć po jej nóż. Ja jed­nak zmu­si­łem się do bla­dego uśmie­chu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: