Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Otwarte drzwi. Zbiór opowiadań - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Otwarte drzwi. Zbiór opowiadań - ebook

Wysublimowana klasyka opowieści, od których dreszcz przebiega po ciele.

Granica między światem materialnym a zaświatami jest cienka i płynna. Tak może wynikać z opowieści zebranych w niniejszej książce. Bohaterowie tych historii są zawieszeni pomiędzy rzeczywistościami, aktywnie współpracują z siłami "z drugiej strony". Kobieta, która po śmierci pragnie naprawić swoje życiowe błędy. Mężczyzna, który mierzy się z duchem, by uratować swojego syna. Dziewczyna zaintrygowana tajemniczym mężczyzną pokazującym się w oknie naprzeciwko. W końcu bohater działający "na zlecenie" zaświatów. A wszystkie te historie zawieszone w tyleż pociągającej, co niepokojącej scenerii Szkocji epoki wiktoriańskiej.

Gratka dla miłośników pisarstwa H.P. Lovecrafta i M.R. Jamesa.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-285-3414-4
Rozmiar pliku: 391 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

STARA LADY MARY

I

Była już bardzo stara i właśnie dlatego uparcie odsuwała od siebie myśl o śmierci. Wiem, że to może brzmieć zaskakująco. Większość ludzi sądzi, że starość oswaja duszę z bliskością śmierci i przygotowuje ją na jej nieuchronne nadejście, tymczasem w wielu wypadkach bywa wręcz przeciwnie. W młodości wciąż jesteśmy na tyle blisko niewidzialnego świata, z którego się wyłoniliśmy, że śmierć wydaje nam się raczej wzruszająca niż tragiczna; myśl o niej wprawia w drżenie wszystkie serca, a jednak młodzi bohaterowie wychodzą jej naprzeciw z uległością i męstwem. W wieku średnim, przytłoczeni brzemieniem życia, często odczuwamy pokusę, aby pchnąć uchylone drzwi, za którymi ustaje wszelki ból i czeka spokój wieczny. Za to starość, kiedy dwie burzliwe fazy żywota mamy już za sobą, niejednokrotnie skłania do spojrzenia na nią z zupełnie innej strony. Troski i zmartwienia przeminęły, nie targają nami gwałtowne uczucia, przestajemy odczuwać ból złamanego niegdyś serca, ustępuje znużenie ciała wywołane ciężką pracą. Wiedziemy miłe bytowanie, ciesząc się spokojem i wygodą. Przyzwyczajamy się do tego stanu, zaspokajającego nasze skromne potrzeby i dostarczającego wielu drobnych przyjemności, i z czasem zaczynamy myśleć, że przecież nie istnieje żaden racjonalny powód, aby miał się on kiedykolwiek skończyć. Namiętność, radość, udręka — te zawsze mają swój kres, ale dlaczego miałoby również mieć kres spokojne bytowanie, rządzone prostymi zasadami i nawykami? Kiedy dusza ludzka na starość osiąga spokój i znajduje w nim upodobanie, nie chce umierać, jest jej niezmiernie trudno zaakceptować konieczność śmierci i pogodzić się z myślą, że nieuchronnie czeka ją odejście, a jeszcze trudniej jest jej powziąć postanowienie o rozstaniu się z tym światem.

Dokładnie tak było w przypadku kobiety, o której będzie ta opowieść. W swoim życiu doświadczyła niemal wszystkiego, z czym przychodzi zmierzyć się człowiekowi. W młodości, kiedy jej uroda święciła triumfy, wdychała zatrute opary pochlebstw, dokonywała zwycięskich podbojów, a kiedy stało się oczywiste, że jej dni już przeminęły, poznała również szaleństwo zazdrości i gorycz porażki. Nie było w niej zła, fałszu czy nieżyczliwości; zwycięstwa i klęski przeżywała z równą intensywnością i czerpiąc z życia pełnymi garściami, zaznała równie wiele cierpień co radości. Za młodu, kiedy smagały ją życiowe burze i kiedy wszystko zdawało się sprzysięgać przeciwko niej, ale również w momentach wypogodzeń, kiedy nużył ją nadmiar rozrywek, niejeden raz wznosiła ku niebu rozpaczliwy okrzyk, wzywając śmierci. W wieku dojrzałym, kiedy doświadczyła zmiennych obrotów fortuny — bywała bogata i biedna, szczęśliwa i zrozpaczona, setki razy przegrywała, by potem zwyciężyć, uczestniczyła we wspaniałych ucztach i czuwała przy umierających, odprowadzała do grobu tych, których kochała — wielokrotnie błagała Boga, by położył kres jej męczarniom, gdyż wyczerpała już wszystkie siły i dłużej ich nie zniesie. A jednak zniosła wszystkie i doczekała wieku, w którym gasną rozpalone emocje, kiedy dusza nie przeżywa już wzlotów i upadków, kiedy samo życie, wygodnie urządzone — w przytulnym domu, wypełnionym ładnymi sprzętami, w cieple słońca albo ognia płonącego na kominku — wystarcza jej w zupełności, tak że nie pragnie już niczego więcej. To znaczy pragnie już niewielu rzeczy: znajomej rutyny dnia codziennego, ustalonych zasad, łagodnych emocji i niewyczerpujących ćwiczeń dla umysłu, dających jej poczucie, że wciąż jest zdolna uczestniczyć w jasnych stronach życia — interesować się bliźnimi, okazywać im życzliwość i oddawać się miłym zajęciom intelektualnym w otoczeniu ludzi i książek.

Kobieta, o której mowa, nie zapomniała niczego, co przyniosło jej życie — ani radości i zachwytów nad jej urodą, ani miłości, ani rozpaczy, ani brzemion, które musiała dźwigać w wieku dojrzałym. Pamiętała posępny dzień, w którym jej pierworodny składany był do grobu, i pełną triumfu chwilę, kiedy została okrzyknięta matką bohatera. Wszystkie wspomnienia były niczym obrazy, którymi zapełniła sekretną komnatę mózgu i do której podczas odpoczynku przy płonącym ogniu albo w leniwe, letnie popołudnia, kiedy świat okrywał się mgiełką zadumy, udawała się na wspominki. Czasami w takich chwilach z jej piersi wyrywał się cichy szloch, ale mogły go wywołać zarówno wspomnienia dawnych triumfów, jak i godzin czuwania przy umierającym. Powrót do obrazów z przeszłości nigdy jej nie nużył. Przepełniona współczuciem, przyglądała się sobie samej, kroczącej przez życie od jednej sceny do drugiej, czasami aprobując, czasami oceniając krytycznie poczynania tej kobiety, która była tak piękna, tak szczęśliwa, tak zbolała i tak ciężko doświadczona przez życie. Ileż ciosów na nią spadło, tak ciężkich, że tylko cudem udało jej się podźwignąć, tak bolesnych, że zdawało się, iż jej serce przestanie bić, a przecież przetrwała wszystko i żyła dalej.

Poza wspomnieniami mogła czerpać teraz z wielu drobnych przyjemności. Miała ładny dom, wypełniony przedmiotami tworzącymi — w jej własnym mniemaniu — stosowną oprawę dla kobiety z jej pozycją i cieszącymi oko urodą. Miękkie krzesła i kanapy zachęcały do odpoczynku, ogień na kominku i porozstawiane wszędzie lampy stanowiły idealne połączenie ciepła i jasnego, łagodnego światła. Miała lekki, wygodny powóz, którym — jeśli pogoda na to pozwalała — mogła wybrać się na przejażdżkę, miała starannie utrzymany ogród, zachęcający do przechadzek wygracowanymi alejkami albo odpoczynku na ławeczce w cieniu drzewa. Miała mnóstwo książek, a oprócz tego codziennie dostarczano jej świeże gazety, dzięki którym żyjąc na uboczu, wiedziała, co się dzieje w świecie. Otrzymywane listy już nie przysparzały jej zmartwień, gdyż ci, których darzyła gorętszym uczuciem, dawno już poumierali, a wieść o nieszczęściu innych napełniała ją co najwyżej łagodnym współczuciem. Cudze katastrofy już nie dotykały jej osobiście. Otrzymywała też wiele listów zawierających miłe nowiny, dające jej temat do rozmyślań i do rozmów, i o tych rozprawiała z ożywieniem, zupełnie jakby dotyczyły jej samej — choć tak naprawdę nie dotyczyły jej wcale. Jeśli jakieś przedsięwzięcie, o którym jej doniesiono, kończyło się fiaskiem, nie przyczyniało jej to zmartwienia, za to każdy pomyślny finał radował ją szczerze. Nadchodzące regularnie listy, gazety i książki stanowiły dla niej wyłącznie źródło przyjemności.

Ściśle przestrzegała codziennego schodzenia na dół o tej samej godzinie, co tak naprawdę nie miało najmniejszego znaczenia, dla niej jednak było niezmiernie ważne, wypijała wiele kieliszków dobrego wina i filiżanek herbaty. Na spoczynek też udawała się o stałej porze — nigdy zbyt wcześnie, nigdy zbyt późno — i jej codzienne życie toczyło się gładko i bez wstrząsów. Znający ją zwykli mawiać, że przytrafiła jej się idealna starość — bez odrobiny rozżalenia czy goryczy. Ale dlaczego miałaby odczuwać żałość czy zgorzknienie? O wiele bardziej odpowiadała jej postawa pełna życzliwości wobec świata. Rzeczywiście była życzliwa dla wszystkich, bo lubiła widzieć wokół siebie zadowolone twarze. Biedacy nie mogli się skarżyć na brak jej hojnej ręki, służba miała się wygodnie, podobnie jak jedyna domowniczka statusem zbliżona do pani domu, a zarazem jej towarzyszka i ulubienica. Była to młoda, mniej więcej dwudziestoletnia dziewczyna, odległa krewniaczka, córka jakiejś dalekiej kuzynki, wobec której — co często podkreślano — jej hojna opiekunka nie miała „żadnych zobowiązań”. Iluż ludzi w ogóle nie uznałoby tak słabych więzów, tymczasem lady Mary wzięła swą młodziutką imienniczkę pod swój dach, kiedy ta była jeszcze dzieckiem. Dziewczynka, która u starej lady miała się niczym u Pana Boga za piecem, wyrastała w przeświadczeniu, że ściśle odmierzony czas starości stanowi jedną z niezmiennych reguł życia i że jej własna, błaha osobowość znaczy tyle co nic. Na imię miała Mary, tak samo jak pani domu, ale wszyscy mówili o niej „mała Mary”, raz, że jeszcze niedawno była małą dziewczynką, dwa, że posturę miała niepozorną i drobną. Wśród pięknych przedmiotów otaczających starą lady mała Mary stanowiła najwdzięczniejszy obiekt do oglądania. Wiodła życie w luksusie i poczuciu całkowitego bezpieczeństwa, a jedynym drobnym cierniem w otaczających ją puchach była myśl, że bohaterki pochłanianych przez nią pasjami powieści jeździły z wizytami i doświadczały najróżniejszych przygód, tymczasem ona nigdzie nie bywała i nie przytrafiła jej się żadna przygoda. Tak naprawdę powinno ją było trapić znacznie poważniejsze zmartwienie: otóż nie posiadała żadnego majątku umożliwiającego jej samodzielną egzystencję i gdyby przyszło jej żyć w biedzie, odczułaby to bardzo ciężko — była przecież przyzwyczajona do dostatku — tymczasem lady Mary, która przekroczyła już osiemdziesiątkę, nie sporządziła testamentu. Gdyby umarła nie spisawszy ostatniej woli, cały jej majątek przypadłby wnukowi, człowiekowi tak majętnemu, że fortuna babki byłaby dla niego zaledwie kroplą w oceanie, albo prawnukom, z którymi lady Mary niemal nie utrzymywała kontaktów. Wszyscy prawni spadkobiercy pochodzili od jej dawno zmarłej córki, która poślubiła Austriaka, więc zarówno z urodzenia, jak i z nazwiska byli cudzoziemcami. Testamentowy zapis dla Mary nie krzywdziłby nikogo i byłoby rzeczą najnaturalniejszą w świecie, gdyby został uczyniony. Stara lady sama przyznawała, że tak właśnie należy postąpić, a jednak wzbraniała się przed wprowadzeniem swoich słów w czyn, zupełnie jakby spisanie ostatniej woli nie wymagało pośpiechu. Bo przecież dlaczego miałaby umierać? Nie było ku temu najmniejszego powodu ani też potrzeby. Jak długo żyła, mała Mary była całkowicie bezpieczna, a na tamten świat na razie się nie wybierała. Oczywiście lady Mary nie wyrażała tego _expressis verbis,_ jednak jej uśmiech i sposób, w jaki odrzucała od siebie każdą sugestię dotyczącą jej odejścia, mówiły same za siebie. Dodajmy tu od razu, że jej postawa bynajmniej nie brała się z przesądnego strachu, powodującego, że ludzie często ociągają się ze spisaniem ostatniej woli. Kiedy doktor, pastor albo prawnik zajmujący się jej interesami — jedyne osoby, które w rozmowie z nią odważały się poruszyć temat zabezpieczenia Mary — napominali, że najwyższy czas zadysponować majątkiem, zapewniała łagodnie, że tak, z pewnością, uczyni to... któregoś dnia.

— To bardzo proste — przekonywał prawnik. — Przygotuję wszystko tak, aby oszczędzić pani kłopotów. Pani tylko złoży podpis — przecież składa ich pani kilka każdego dnia.

— Nie myślę o testamencie w kategorii kłopotów — odpowiadała wówczas.

— Uwolni to pani umysł od troski i pozwoli skupić się na rzeczach mających nieporównanie większe znaczenie — nalegał pastor.

— Sądzę, że mój umysł jest wolny od wszelkich trosk — brzmiała jej riposta.

Doktor był bardziej bezpośredni.

— Przecież nie umrze pani o godzinę wcześniej tylko dlatego, że spisała pani ostatnią wolę.

— Umrze! — powtórzyła lady Mary, jakby odrobinę zaskoczona, zaraz jednak dodała z uśmiechem: — Chyba nie ceni mnie pan aż tak nisko, by sądzić, że to mnie powstrzymuje?

Trzej zafrasowani dżentelmeni niejednokrotnie dyskutowali między sobą kwestię testamentu starej damy, zastanawiając się, co powinni uczynić. Uznali, że lady Mary jest egoistką — kobietą o zimnym sercu, odsuwającą od siebie myśl o tym, co nieuniknione. Robiła to istotnie, jednak nie dlatego, że miała zimne serce. Po prostu przyzwyczaiła się do myśli, że żyje, że przetrwała niejeden kryzys, a życie toczyło się dalej, w dodatku obecnie gładziej niż kiedykolwiek w przeszłości. Cóż miałoby zakłócić tę miłą rutynę? Dlaczego któryś dzień miałby nie zacząć się od tego co zwykle — od wejścia pokojówki, która rozsuwała zasłony w oknach, rozpalała na kominku, raportowała, jaka jest pogoda, podawała nakrytą białą serwetką tacę ze śniadaniem, na której oprócz sreber i porcelanowej zastawy stał wazonik z bukiecikiem fiołków albo różyczek, w zależności od sezonu? Potem przychodziła pora na gazety — starannie osuszone, z porozcinanymi stronami — i na listy. Każdy szczegół był tak starannie zaplanowany, tak niezmienny, tak regularny jak samo nastanie poranka. Wydawało się wręcz niemożliwe, by to wszystko miało się kiedyś skończyć. Podobnie działo się, kiedy schodziła na dół — wszelkie potrzebne jej drobiazgi leżały przygotowane na stoliku, tak by wygodnie było po nie sięgnąć, każda czynność miała swoją wyznaczoną porę. Lekkie przekąski — starannie przygotowane i zawsze urozmaicone, ale nieodmiennie podawane o jedenastej rano i o trzeciej po południu — i tak dalej, i tak dalej. Nawet gdyby w którymś momencie zapragnęła porzucić to spokojne, ustabilizowane bytowanie, sam rozkład dnia by jej na to nie pozwolił. Było wręcz niemożliwe (czy raczej, prawie niemożliwe), rozważać pomysł, by ta cała doskonale funkcjonująca maszyneria któregoś dnia miała się zatrzymać.

Lady Mary nie była pozbawiona serca czy uczuć chrześcijańskich; przeciwnie — była kobietą, która przez całe swoje życie kierowała się dobrem. Ale jej aktywność już się skończyła, a uczucia przygasły. Teraz wystarczał jej sam fakt, że żyje. Związany z tym wysiłek był doprawdy niewielki i powodował miłe, łagodne zmęczenie. Zresztą wszyscy w jej otoczeniu napominali ją, żeby się nie forsowała. Doktor zwykł mawiać: „Tylko niech pani za wiele nie myśli. W swoim czasie dość już się pani namyślała”. Przyjmowała to zalecenie z całkowitym spokojem ducha. W dawnych czasach dość się napracowała, namyślała i naczuła, ale wszystko to było już poza nią. Nie było potrzeby dalej się męczyć, teraz każdy kolejny dzień upływał jej w cieple, spokoju i zadowoleniu. To prawda, że ludzie umierali od czasu do czasu, ale głównie ludzie młodzi, których śmierci, gdyby zadbali o siebie odpowiednio, można było zapobiec. Zabierały ich groźne choroby, nagłe infekcje czy nieszczęśliwe wypadki. To wszystko było naturalne. Rówieśników pozostało jej niewielu — i wszyscy żyli w sposób podobny do niej. Kiedy ktoś skończył osiemdziesiąt pięć lat i ma wokół siebie niewielu równolatków, każdy poniżej siedemdziesiątki jest dla niego młody.

Niemniej wspomniani wyżej dżentelmeni od czasu do czasu zakłócali jej spokój, wspominając o konieczności spisania ostatniej woli. Kiedy jeszcze wiodła aktywne życie, sporządziła wiele testamentów, jednak ich beneficjenci dawno już nie żyli. Przeżyła ich wszystkich, co w swoim czasie było dla niej kolejnym ciosem, i po wielu z nich sama dziedziczyła.

Któregoś dnia prawnik zaczął naciskać mocniej niż zazwyczaj. Opowiedział jej kilka historii o ludziach, którzy zmarli nie spisawszy ostatniej woli, przez co wpędzili w nędzę tych, którym najbardziej pragnęli oszczędzić zmartwień i kłopotów. Pan Furnival nie powiedział wprawdzie wprost: „w podobnej sytuacji znajdzie się po pani śmierci pani córka chrzestna”, ale przytaczał kolejne pouczające przykłady, wiele z nich bardzo smutnych.

— Ludziom się wydaje, że spisanie testamentu to wielki kłopot, tymczasem jest to najprostsza rzecz pod słońcem — zakończył. — Obecnie procedury są znacznie mniej sformalizowane niż dawniej. Najważniejsza rzecz to jasno wyrażona wola testatora. Oczywiście dla nas, prawników, oznacza to kiepski interes.

— Ośmielę się powiedzieć, że niemiło jest myśleć o sobie jako o testatorze — przerwała lady Mary. — To dość abstrakcyjny tytuł, jeśli się dobrze zastanowić.

— Ba — skomentował tylko pan Furnival, który był pozbawiony poczucia humoru.

— A skoro to wszystko jest takie proste — ciągnęła lady — każdy może sam sporządzić testament, bez niczyjej pomocy, czyż nie?

— Wiele osób tak robi, jednak ja bym tego nie zalecał. Oczywiście może pani powiedzieć, że należało się spodziewać, że będę tak twierdził. W każdym razie samodzielnie spisany testament powinien być jak najprostszy. „Zapisuję wszystkie moje posiadłości czy też wszystkie moje rzeczy osobiste, moje udziały w tym czy w tamtym, moje kosztowności i co tam jeszcze temu i temu”. Im mniej słów, tym lepiej, żeby potem ktoś nie doszukał się czegoś między wierszami. Na koniec podpis, poświadczony przez dwóch świadków. Oczywiście nie mogą to być beneficjenci, to znaczy, osoby, które dziedziczą z mocy danego testamentu.

Lady Mary ze śmiechem uniosła dłoń, delikatną niczym kość słoniowa i z wiekiem lekko pożółkłą, ale wciąż kształtną. Wprawdzie żyły pod skórą odznaczały się odrobinę zbyt mocno, ale paznokcie wciąż miały ciepłą, różową barwę.

— Pańskie słowa brzmią tak, jakby spodziewał się pan, że wezmę prawo w swoje ręce. Nie, drogi przyjacielu, niech się pan nie obawia. To pan zajmie się formalnościami.

— Kiedy tylko sobie pani zażyczy, kiedy tylko sobie pani zażyczy. Na takie sprawy nigdy nie jest za wcześnie. Czy mam od razu zanotować dyspozycje?

Lady Mary roześmiała się znowu.

— Pan zawsze jest taki gorliwy, jeśli idzie o interesy. Pamiętam, jak pański ojciec zwykł mawiać: „Robert nigdy nie zaniedbuje okazji”.

— Nie zaniedbuję — odparł prawnik, patrząc na nią dziwnie. — Zawsze dbam o moje sześć szylingów i osiem pensów . Jak mawiają, funty same potrafią zadbać o siebie.

— I to bardzo dobrze zadbać — przyznała lady Mary, po czym poleciła swojej młodej towarzyszce przynieść książkę, którą ostatnio czytała, gdyż był w niej opisany przypadek, który chciała skonsultować z panem Furnivalem. — Oczywiście to tylko powieść — wyjaśniła — ale moim zdaniem źle w niej zastosowano formułę prawną i jestem ciekawa pańskiej opinii.

Pan Furnival czuł się zobligowany być uprzejmym, nawet bardzo uprzejmym; nikt nie ośmieliłby się potraktować lady Mary nieuprzejmie, zwłaszcza odkąd osiągnęła wiek, w którym miała prawo do szczególnych względów. Kiedy jednak studiował powieściowy przypadek, a potem z nadmierną drobiazgowością tłumaczył starej damie, gdzie tkwił błąd prawny, jego wzrok co chwila biegł od uśmiechniętej twarzy lady Mary ku słodkiej, niewinnej twarzyczce siedzącej obok niej dziewczyny, darzącej swoją opiekunkę ogromną miłością i przywiązaniem, i wówczas jego serce przenikał ból. Zanim udał się do domu, w duchu powiedział lady Mary wiele przykrych słów.

„Ona umrze — jęknął z goryczą. — Umrze w chwili, kiedy nikt nie będzie się tego spodziewał, a to biedne dziecko zostanie bez niczego”.

Najchętniej wróciłby, złapał starą lady za kruche ramiona, potrząsnął nią mocno i zmusił do natychmiastowego podpisania testamentu, wiedział jednak bardzo dobrze, że kiedy ponownie stanie przed jej obliczem, z konieczności poczuje się zobligowany powściągnąć niecierpliwość i uprzejmie, bardzo uprzejmie starać się zasugerować spełnienie obowiązku, którego nie był w stanie na niej wymusić. Było też dla niego oczywiste, że lady Mary potraktuje go z humorem i odrzuci wszystkie jego sugestie. Upór starej damy przypisywał bądź niechęci do rozstawania się z władzą, tak częstej u ludzi mocno posuniętych w latach, bądź strachowi przed śmiercią i pełnej determinacji próbie trzymania jej na odległość wyciągniętej ręki, co jest równie powszechną bolączką na starość. Jak wielu obserwatorów czyjegoś zachowania skłonny był doszukiwać się szczególnych motywów tam, gdzie nie było ich wcale, i wyobrażał sobie, że lady Mary, ta najżyczliwsza z kobiet, dla jakichś tylko sobie wiadomych celów, ryzykuje przyszłość dziewczyny, którą wychowała i którą darzyła szczerym uczuciem, co było teorią tak fałszywą, jak tylko mogą być teorie.

Tego wieczoru lady Mary udała się do sypialni w wyśmienitym humorze. Z notatnikiem na kolanach usadowiła się przy kominku, na którym płonął niewielki, jasny ogień, rozpalony bardziej dla przyjemności niż z potrzeby, i czekała, aż ogarnie ją senność. O tej porze często zdarzało jej się fuknąć ze zniecierpliwieniem na pokojówkę, którą w innych okolicznościach traktowała z wyszukaną uprzejmością. Lubiła kłaść się późno, kiedy noc była już dobrze zaawansowana, gdyż jak wiele osób w podeszłym wieku nie potrzebowała dużo snu. Tego wieczoru również zwlekała z pójściem do łóżka. W batystowym czepku z koronkami na starannie ułożonych siwych włosach, otulona ciepłym, watowanym szlafrokiem, podkreślającym ślady jej dawnej urody (zresztą było jej do twarzy we wszystkim, co założyła), siedziała w fotelu, czekając na sen. Już miała się położyć, gdy nagle zmieniła zdanie i oświadczyła Jervis, że najpierw napisze jeszcze jeden czy dwa listy. Uporawszy się z korespondencją, wciąż nie czuła się senna, więc zaczęła rozpamiętywać szczegóły swojej porannej rozmowy z panem Furnivalem. Jakież by to było zabawne, pozbawić go owych sześciu szylingów i ośmiu pensów, o które tak zabiegał. A jeszcze zabawniejsze byłoby, gdy ponownie zacznie ją przynaglać, poklepać go po ramieniu złożonym wachlarzem i oświadczyć: „Och, przecież wszystko już zostało załatwione kilka miesięcy temu”. Śmiejąc się do siebie, sięgnęła po czysty arkusz papieru. Doprawdy byłby to wspaniały żart.

— Jak sądzisz, Jervis, czy o tej godzinie ktoś z domowników jest jeszcze na nogach oprócz mnie i ciebie? — zwróciła się do pokojówki.

Jervis zawahała się przez chwilę, po czym odparła, że chyba pan Brown jeszcze się nie położył, bo musiał zejść do piwnicy, gdzie miał jeszcze coś do zrobienia. Tłumaczyła się z takim zapałem, że jej pani od razu domyśliła się, o co chodzi.

— Zdaje się, że psuję wam zabawę, zatrzymując cię tutaj — powiedziała rozweselona, gdyż było powszechnie wiadomo, że panna Jervis i pan Brown są zaręczeni i tylko czekają, aż lady Mary umrze (tego ostatniego szczegółu stara dama nie podejrzewała, choć dla innych nie stanowił on tajemnicy). Po jej śmierci planowali otworzyć pensjonat na Jermyn Street i tak zarabiać na utrzymanie.

— Idź i sprowadź tu pana Browna — poleciła lady Mary. — Muszę jeszcze przygotować pewien urzędowy dokument, a wy dwoje poświadczycie mój podpis.

Wypowiadając te słowa, wciąż uśmiechała się do siebie, bawiąc się myślą, że ubiegnie pana Furnivala.

— Niniejszym zapisuję — powiedziała na głos, gdy tylko Jervis wyszła. Miała szczery zamiar zostawić legaty także dwójce swoich wiernych służących, ale przypomniała sobie, że beneficjenci ostatniej woli nie mogą jednocześnie być świadkami.

— A właściwie jakie to ma znaczenie — skonkludowała chytrze. — Przecież jak będzie trzeba, Mary się o nich zatroszczy.

W pośpiechu zaczęła stawiać litery — kanciaste, ostro zakończone, tak jak nakazywała moda w czasach jej młodości — mimo lekkiego drżenia ręki wciąż wyraźne i czytelne. Pomna wskazówki pana Furnivala o jak najmniejszej ilości słów, nakreśliła kilka linijek, w których zapisała Mary cały swój majątek, nie zapominając dodać na zakończenie: „ona zatroszczy się o służbę”. Całość zajęła zaledwie jedną stronę dużego arkusza papieru listowego, którego używała do korespondencji. Przyprowadzony przez Jerwis pan Brown wsunął się nieśmiało do sypialni i złożył zamaszysty podpis pod pajęczym podpisem chlebodawczyni. Ani on, ani Jervis nie wiedzieli, jakiego typu dokument poświadczają, gdyż lady Mary złożyła arkusz na dwoje.

— A teraz pójdę spać — oświadczyła, kiedy pan Brown opuścił sypialnię. — Na ciebie, Jervis, też już pora.

— Tak, proszę pani — przytaknęła pokojówka.

— Nie pochwalam zalotów o tak późnej godzinie.

— Nie, proszę pani — zgodziła się Jervis, lekko urażona i jednocześnie rozczarowana.

— Pan Brown może poczekać do jutra ze swoimi historyjkami.

— Ależ on nie opowiada żadnych historyjek. Nigdy nie strzępimy języków po próżnicy, ani ja, ani pan Brown.

Lady Mary roześmiała się, patrząc, jak Jervis gasi świece. Teraz sypialnię rozświetlał jedynie płonący na kominku ogień, rozpalony wyłącznie „dla rozweselenia”, gdyż jesienne dni wciąż były ciepłe. Lady Mary lubiła się przyglądać tańczącym płomykom i ich migotliwemu odbiciu na ścianach. Po chwili przymknęła powieki, otoczona ciepłem i luksusem, miękkim niczym poduszka, na której złożyła swoją starczą, ale wciąż piękną głowę.

Och, a jakby tak umarła tej nocy!

Niepozorny arkusz papieru, od którego tak wiele zależało, leżał obok notatnika razem z napisanymi wcześniej listami, wyglądając równie niewinnie jak one. W tamtych dniach doprawdy nie było nikogo, kto żywiłby urazę do lady Mary. Może Brown i Jervis myśleli o niej czasami z pewnym zniecierpliwieniem, wystarczyło jednak, by przypomnieli sobie, że na razie mają dobre posady, a po śmierci chlebodawczyni skapnie im ładna sumka, by od razu czuli się lepiej. Co do reszty domowników i przyjaciół — ci nie mieliby nic przeciwko temu, gdyby lady Mary żyła wiecznie. A jednak o ile prostsze stałyby się sprawy, ileż kłopotów i bólu oszczędziłaby wszystkim — nie wyłączając siebie samej — gdyby umarła tej nocy!

Oczywiście nie umarła. Następnego ranka tuż przed zejściem na dół, oddając Jervis listy do wysyłki, zauważyła leżący obok nich papier. Przez noc zdążyła już o nim zapomnieć i teraz jego widok ponownie wywołał uśmiech na jej twarzy. Kiedy Jervis wyszła z sypialni, żeby nadać listy, złożyła go starannie, wsunęła do koperty, po czym zaczęła się zastanawiać, gdzie by go schować. Staroświecki włoski sekretarzyk stojący w kącie sypialni miał tajną szufladkę, której mechanizm był dobrze ukryty przed oczami niewtajemniczonych. Po krótkim wahaniu, nadal z uśmiechem na wargach, lady Mary włożyła kopertę do skrytki. Wciąż jeszcze zmagała się z jej zamknięciem, kiedy do sypialni wróciła Jervis. Ani w tym momencie, ani też później wierna służąca nie skojarzyła dokumentu, na którym poprzedniego wieczoru złożyła podpis, z włoskim mebelkiem, stanowiącym ulubioną zabawkę starej damy. Poprawiła szal na ramionach chlebodawczyni, który zsunął się nieco podczas szarpaniny z szufladką, zabrała książkę, ulubioną poduszkę i kilka innych drobiazgów, którymi lady Mary lubiła się otaczać, po czym ujęła ją pod ramię i pomogła zejść po schodach.

Na dole mała Mary już ustawiła fotel pod odpowiednim kątem i rozłożyła na podręcznym stoliku rozmaite drobiazgi służące potrzebie i wygodzie, a teraz czekała — najładniejszy obiekt wśród wszystkich ładnych przedmiotów wypełniających salon — z uśmiechem na twarzy witając swoją matkę chrzestną, przez całe życie będącą dla niej prawdziwą opoką.

A jednak jaka szkoda, jaka szkoda, że lady Mary nie umarła tamtej nocy!

II

Życie toczyło się dalej, dokładnie takie samo jak przedtem. W wielkim domu starej lady od dawna nic się nie zmieniało. Jego najmłodsza mieszkanka ledwo notowała upływ kolejnych lat, miesięcy, dni; lady Mary zdawała się nie odczuwać go wcale. Jedną z drobnych niedogodności związanych ze starością była delikatna mgiełka, spowijająca jej pamięć niczym koronkowy stroik głowę. Lady Mary nie pamiętała o upływie czasu, nie rozróżniała kolejnych dni. Mijające tygodnie można było odmierzać niedzielami, ale te — jak twierdziła z uśmiechem — następowały tak szybko jedna po drugiej, że każdy dzień wydawał się być niedzielą. Czas szybował na bezszelestnych skrzydłach, nie powodując żadnego dźwięku, nie zostawiając żadnych śladów. Drobne dolegliwości trapiące starą damę od czasu do czasu nie były nazbyt dokuczliwe, a na poważniejsze choroby, mogące trwale zmącić spokojne bytowanie, nie cierpiała. Czasami mimo wszystkich środków ostrożności łapała jakieś lekkie przeziębienie, kiedy owiał ją przeciąg, i to wszystko. Z czasem zaczęto ją uważać za godną podziwu osobliwość — oto stara dama, znająca kilka pokoleń tych, których należało znać; pamiętająca tak dokładnie, jakby to było wczoraj wszystkie najważniejsze wydarzenia, które rozegrały się, zanim rozpoczął się obecny wiek i zanim przyszli na świat najwięksi mężowie stanu naszej epoki; w pełni władz umysłowych, bystra, z żywo pracującą inteligencją, czytająca wszystko, interesująca się wszystkim i mimo mocno zaawansowanego wieku nadal urodziwa. Każdy, kto ją znał, był dumny z lady Mary, a ci, którzy codziennie usuwali z jej drogi kłujące ciernie, odczuwali największą dumę, uznając jej stan poniekąd za swoje dzieło. Ona sama na swój czarujący sposób również była z siebie odrobinę dumna. Przepełniony profesjonalną pychą doktor uważał ją za prawdziwą ozdobę swojej zawodowej kariery. Był przekonany, że pacjentka dożyje setki, a z czasem zaczął bez mała wierzyć, że dzięki jego wyśmienitej opiece i odpornemu organizmowi będzie żyła (niemal) wiecznie, stąd też zupełnie przestał się trapić nurtującą go wcześniej kwestią testamentu.

— Jakiż miałoby sens zawracać sobie nim głowę — mawiał obecnie. — Przecież ona przeżyje nas wszystkich.

Pastora wiadoma kwestia dręczyła nadal, jednak stara dama, która wiedziała wszystko, czego mógłby ją nauczyć, tak go onieśmielała, że nakłanianie jej, czy nawet delikatne sugerowanie, by wypełniła swój obowiązek, wydało mu się zbytnią impertynencją. Pozostał jedynie pan Furnival, który nie przestawał nalegać i którego obawa o los promiennej, słodkiej małej Mary, żyjącej w cieniu starej damy, nie zmniejszyła się ani trochę. Jednak wspomnienie arkusza papieru spoczywającego w sekretnej szufladce włoskiego mebelka uzbroiło jego klientkę na wszelkie ataki z jego strony. Spisany własnoręcznie dokument lady Mary traktowała w kategoriach żartu; któregoś dnia zamierzała go wyciągnąć i udowodnić prawnikowi, że okazała się o wiele bardziej przezorna, niż przypuszczał. Bawiła ją myśl, że kiedy nadejdzie odpowiednia pora, każe mu pojawić się u siebie z przygotowanymi dokumentami, a potem wyciągnie swój testament i będzie miała dobrą zabawę. Jednak, co dziwne, samo istnienie tego pojedynczego arkusza papieru nie napawało jej zbytnią wesołością. Całą ta sprawa była w gruncie rzeczy kłopotliwa — w rozmowach z panem Furnivalem tylko uśmiechała się lekko, nie zwracając uwagi na jego słowa i bawiąc się myślą, jak zdumiony będzie, kiedy dowie się prawdy — o ile w ogóle się dowie.

A potem któregoś zimowego dnia zdarzyło się, że kiedy lady Mary wybrała się na przejażdżkę, wiatr się odwrócił; tak przynajmniej przysięgali później wszyscy zainteresowani. Kiedy wyjeżdżała, wiał z południa, a więc z bardzo dogodnego kierunku, za to kiedy wracała, nieoczekiwanie zmienił się w nieprzyjemny, północno-wschodni. Tym sposobem wysiadając z powozu, lady Mary złapała przeziębienie. Wszystkiemu był winien stangret, twierdziła Jervis, bo nie utrzymał koni i kiedy biedna pani stała w otwartych drzwiach, te pociągnęły do przodu, przez co ją owiało. Wszystkiemu była winna Jervis, upierał się stangret, bo nie przyszło jej do głowy pomóc pani przy wysiadaniu ani otulić jej szalem, kiedy widziała, że pogoda się zmieniła. Zawsze ktoś jest wszystkiemu winien, a jeśli nie ktoś, to jakaś niespodziewana, niedająca się przewidzieć okoliczność.

Lady Mary nie przywykła do chorowania i nie zachowywała się ze zwykłą łagodnością. Początkowo irytowała się na opiekę, uważała, że robi się wokół niej zbyt wiele niepotrzebnego zamieszania, potem jednak przyszło kilka dni wysokiej gorączki i wówczas zaczęła wypatrywać wizyt doktora, ufając, że jego środki przyniosą jej ulgę. Wreszcie nadeszła niespokojna noc, podczas której trochę drzemała, a potem budziła się, by za chwilę znowu zapaść w płytki sen. Chwilami całe jej życie wydawało się być jedynie snem i było to dziwne uczucie, z którym zupełnie nie potrafiła sobie poradzić. Kiedy obudziła się po raz kolejny, ujrzała wokół swojego łóżka całe zgromadzenie. Doktor ze świecą w ręku (skąd on się tu wziął w środku nocy?) trzymał ją za przegub, pewnie mierząc puls. Obok niego stała zapłakana mała Mary (czemuż to dziecko miałoby teraz płakać?), a z drugiej strony Jervis z zatroskaną twarzą, napełniająca szklankę jakimś płynem.

Widziała też inne twarze — i to upewniło ją, że śni, bo obcy nie mieli czego szukać w jej sypialni — wszystkie otoczone świetlistymi, migocącymi aureolami, wszystkie wyolbrzymione i z jakiegoś tajemniczego powodu ważne. Ta dziwna scena, której znaczenia nie pojmowała, wyłoniła się z ciemności tylko na chwilę, po czym zapadła w mrok równie szybko, jak się pojawiła.

III

Ponownie obudziła się dopiero o poranku i wówczas jej pierwszą świadomą myślą było, że czuje się znacznie lepiej. Zniknęło duszenie w gardle, ustał uporczywy kaszel, skończyły się trudności z oddychaniem. Jednocześnie jednak miała wrażenie, że nadal śni, gdyż wyraźnie słyszała, że ktoś woła ją po imieniu. Tak, to nie mogła być jawa, bo przecież wszyscy, którzy zwracali się do niej w ten sposób, nie żyli już od dawna. A jednak po chwili wołanie powtórzyło się:

— Mary, Mary, wstawaj! Masz jeszcze wiele do zrobienia.

Teraz poczuła się prawdziwie skonfundowana. Czy to możliwe, że wszystko, co uważała za swoją przeszłość, było jedynie snem? Że wyśniła długie lata życia — dojrzałość, macierzyństwo, triumfy, porażki, a na koniec jeszcze starość? Nie było to całkiem nieprawdopodobne; jako młoda dziewczyna często doświadczała stanów niemal wizyjnych, więc mogła wyśnić bardzo wiele, ale przecież nie starość! Starości nie wyśniłaby nigdy. A skoro tak, pomyślała z rozbawieniem, widać przyśnił jej się nawołujący ją głos, bo jak niby miałaby wstać bez pomocy Jervis? Ale dlaczego ta nie pojawiła się jeszcze, żeby rozsunąć kotary i rozpalić ogień? Pewnie zaspała, bo poprzedniego wieczora siedziała przy niej do późna. Teraz już pamiętała bardzo wyraźnie — w środku nocy widziała Jervis czuwającą przy łóżku. Nic więc dziwnego, że biedaczce się zaspało.

— Wstawaj!

Któż mógł ją wołać po imieniu? Odkąd przestała być dziewczynką u boku matki, nigdy tak się do niej nie zwracano, wszyscy traktowali ją jak wielką damę.

— Mary! Mary!

Tak, to był bardzo osobliwy sen. A jeszcze osobliwsze było uczucie, że nie da rady dłużej poleżeć. Nie zaprzątając sobie głowy nieobecnością Jervis, wstała, wyszła z pokoju i nagle znalazła się w tłumie niezwykle czymś zajętych osób. Początkowo bardzo ją to zdumiało, ale szybko oswoiła się z nowym widokiem, natomiast zastanowiło ją, co ci ludzie właściwie robią i co ich tak bardzo pochłania. Nikt nie wykazywał zdziwienia jej obecnością, nikt też nie próbował jej niczego objaśnić, zupełnie jakby fakt, że znalazła się w ich gronie, był czymś najzupełniej naturalnym. To również przyjęła ze spokojem, choć było to dziwne, gdyż zwykle gdziekolwiek się udawała, wszędzie witały ją pełne szacunku spojrzenia. Nie miała zresztą czasu na dłuższe rozważania, bo głos, ten sam, który słyszała przedtem, odezwał się znowu:

— Czas wstawać, masz jeszcze wiele do zrobienia.

— Do zrobienia? Ja? — Lady Mary rozejrzała się dookoła, obdarzając wszystkich czarującym uśmiechem, który zwykle niewolił jej rozmówców. — Obawiam się, że nie na wiele się tu przydam. Nie twierdzę, że nigdy nie pracowałam, ale teraz jestem już stara.

— Ależ nie, wcale nie jesteś stara. Poradzisz sobie doskonale — powiedział ktoś z tłumu.

— Nie jestem stara? — zaprotestowała, z lekką urazą. — Może jestem odrobinę łasa na pochlebstwa, jak wszyscy zresztą, ale przecież istnieje jakaś miara — ciągnęła z godnością. — Powiedzieć, że nie jestem starą kobietą...

Tu urwała, uświadomiwszy sobie ze zdumieniem, że porusza się całkiem swobodnie, w dodatku bez laski czy wsparcia czyjegoś ramienia. Dopiero teraz też zauważyła, że miejsce, w którym się znajduje, wcale nie jest sąsiadującym z jej sypialnią pokojem, do którego weszła zaledwie kilka minut temu, lecz rozległym pomieszczeniem, przypominającym raczej pałacową galerię. Zaskoczyło ją to odkrycie, ale tylko przez jedną, przelotną chwilę.

— Faktem jest, że czuję się znacznie lepiej i silniej — przyznała.

— Lepiej i silniej niż kiedykolwiek przedtem, Mary?

— Kto tak uporczywie nazywa mnie Mary? Od dawna nikt nie zwracał się do mnie po imieniu. Przyjaciele z czasów mojej młodości dawno już poumierali... Ale tak, to racja, że czuję się całkiem dobrze, choć ostatniej nocy doktor był zaalarmowany moim stanem. Gdybym nie zasnęła, sama zaczęłabym się tym martwić.

— Po obudzeniu czułaś się już jednak dobrze, prawda?

— O tak, bardzo dobrze. Cudowne uczucie, ale prawdziwe. A ty zdajesz się wiedzieć o mnie bardzo dużo.

— Wiem o tobie wszystko. Wiodłaś bardzo przyjemne życie. Jak sądzisz, czy zrobiłaś z niego dobry użytek? Starość też miałaś łaskawą.

— A więc przyznajesz, że jestem już stara? — zawołała lady Mary z uśmiechem.

— Nie jesteś już stara i nie jesteś już lady. Naprawdę nie pojmujesz, co ci się przytrafiło? Rzadko się zdarza, aby tak wielka zmiana przeszła niezauważenie.

— Tak, to prawda, że znacznie mi się poprawiło. W nadzwyczajny sposób odzyskałam siły i chyba nawet wyszłam z domu, sama o tym nie wiedząc. Tak sądzę, bo nie widzę tu nikogo z moich domowników. Czuję się tak, jakbym nagle obudziła się z długiego snu. Czy to możliwe, że nadal jestem dziewczyną w domu rodziców, a cała reszta tylko mi się przyśniła? — zapytała, wodząc dookoła zdumionym spojrzeniem. Jednocześnie jednak myśl ta wydała jej się tak absurdalna, że zaczęła się śmiać. — Ale na zdrowiu rzeczywiście mi się polepszyło, przyznaję.

Nadal nie docierało do niej, co ją właściwie spotkało, więc jedna z otaczających ją osób podeszła bliżej, najwyraźniej z zamiarem udzielenia jej objaśnień. Natychmiast rozpoznała tego mężczyznę i zaskoczona wyciągnęła do niego rękę.

— Ty tutaj! Taka jestem rada, że cię widzę. Podwójnie rada, bo przecież kilka dni temu ktoś mi powiedział, że... umarłeś.

Ostatnie słowo wypowiedziała z lekkim drżeniem, choć przecież nie należała do osób, które boją się śmierci. Przeciwnie, zawsze była nią zainteresowana i nawet lubiła dywagacje na jej temat. Teraz jednak, kiedy wypowiedziała słowo „umarłeś”, poczuła dreszcz niepokoju. Zupełnie nie potrafiła zrozumieć swojej reakcji; przecież nigdy nie była przesądna.

— Słusznie odgadłaś — powiedział jej znajomy. — To jedno z tych słów, którym przypisuje się błędne znaczenie; słowo-wytrych na określenie czegoś, czego nie rozumiemy. Ale teraz już wiesz, co ono oznacza...

Nie da się ukryć, że dla lady Mary był to prawdziwy szok. W innych okolicznościach z przyjemnością zajęłaby się poznawaniem nowego otoczenia, do którego tak swobodnie wkroczyła z własnej sypialni, z miłym poczuciem przypływu zdrowia i sił. Teraz jednak uświadomiła sobie, że nigdy już do tej sypialni nie wróci, nie zobaczy tych, których opieka i staranie były dla niej czymś niezbędnym, i wówczas ogarnął ją strach. Umarła? Czy to możliwe, żeby umarła? Ona we własnej osobie? Owszem, wiedziała, że taki kres czeka każdego, ale mimo to... To przecież była poważna sprawa, należało się jakoś przygotować, tymczasem...

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: