Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
50,90

Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej - ebook

Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej

Nowy przekład jednej z najsłynniejszej książek XX wieku, określanej czasem jako „biblia latynoamerykańskiej lewicy”. Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej uczyniły swojego autora, Eduarda Galeana, klasykiem jeszcze za życia. Powstała w latach siedemdziesiątych opowieść o historii kontynentu od czasów odkrycia Kolumba aż po współczesność była jedną z pierwszych książek z dziedziny ekonomii politycznej, która została napisana z perspektywy wykluczonych i przegranych, tym samym zapoczątkowując popularny obecnie nurt „ludowej historii”, gdzie punktem wyjścia jest przeciętny obywatel, a nie wielkie procesy i epokowe zdarzenia.

Sam Galeano podkreślał, że chciał napisać książkę poświęconą politycznym dziejom Ameryki Południowej, którą czytałoby się jak „opowieść o piratach” czy nawet „historię miłosną” – faktycznie jego twórczość łącząca elementy fikcji, reportażu i eseju polityczno-filozoficznego stała się synonimem przekraczania klasycznych gatunków literackich, stanowiąc punkt odniesienia dla wielu pokoleń pisarzy. Tym bardziej, że pochodzący z Urugwaju dziennikarz w prekursorki sposób ukazał zależność rodzimych peryferii od centrum gospodarki kapitalistycznej, czyli Stanów Zjednoczonych. „Pisząc Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej – mówił Galeano kilka lat po napisaniu książki – starałem się zrozumieć, dlaczego mamy tak bardzo pod górkę. Z winy Boga czy gwiazd? Ta książka jest rezultatem wieloletniego i żywego doświadczenia. Przemierzyłem długą drogę, rozmawiałem z mnóstwem ludzi. I dużo czytałem. Książki pełne pasji i książki straszne. Otwarte żyły… miały połączyć to, co inni rozdzielają. Historia wzlotu Europy i Stanów Zjednoczonych jest zarazem historią upokorzenia Ameryki Łacińskiej”.

Nowe wydanie tej wciąż aktualnej w swojej wymowie książki zostało opatrzone znakomitym posłowiem Artura Domosławskiego, który konkluduje: „Żyły Ameryki Łacińskiej pozostają otwarte. Zmieniają się formy eksploatacji, narzędzia wyzysku, przepisy administracyjne i reguły prawa. Ale – jak w pierwszych słowach tej książki – niektóre kraje nadal specjalizują się w wygrywaniu, a inne w przegrywaniu.

To zaś, co zmienia się dziś na lepsze, jest między innymi skutkiem uświadomienia sobie tej sytuacji przez mieszkańców regionu i pewnych liderów; skutkiem zmiany myślenia, do jakiej książka Galeana przyczyniła się w ostatnim półwieczu jak mało które dzieło latynoamerykańskiej kultury”.

____________________

Wydać Eduarda Galeano ta opublikować wroga: wroga zakłamania, obojętności, a przede wszystkim zapomnienia. Dzięki niemu nasze zbrodnie zostaną zapamiętane. Jego wrażliwość jest miażdżąca, jego prawdomówność – wściekła.

John Berger

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-962706-9-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Książka ta nie powstałaby bez pomocy, jakiej udzielili mi w taki czy inny sposób Sergio Bagú, Luis Carlos Benvenuto, Fernando Carmona, Adicea Castillo, Alberto Couriel, André Gunder Frank, Rogelio García Lupo, Miguel Labarca, Carlos Lessa, Samuel Lichtensztejn, Juan A. Oddone, Adolfo Perelman, Artur Poerner, Germán Rama, Darcy Ribeiro, Orlando Rojas, Julio Rossiello, Paulo Schilling, Karl-Heinz Stanzick, Vivian Trías i Daniel Vidart.

To im, jak również wielu przyjaciołom wspierającym mnie przez ostatnie lata w mojej pracy, dedykuję jej efekt, za który, rzecz jasna, nie ponoszą żadnej odpowiedzialności.

Montevideo, koniec 1970 rokuWPROWADZENIE

Sto dwadzieścia milionów dzieci w oku cyklonu

Międzynarodowy podział pracy polega na tym, że niektóre kraje specjalizują się w wygrywaniu, a inne w przegrywaniu. Nasz zakątek świata, zwany dziś Ameryką Łacińską, odegrał pod tym względem rolę iście pionierską: wyspecjalizował się w przegrywaniu już za tych zamierzchłych czasów, gdy renesansowi Europejczycy rzucili się przez morze, by zatopić kły w gardle naszego regionu. Przez kolejne stulecia Ameryka Łacińska spełniała to swoje zadanie z coraz większą wprawą. Przestała być owym cudownym królestwem, w którym rzeczywistość biła bajki na głowę, wyobraźnia zaś okazywała się uboga wobec trofeów konkwisty, złóż złota oraz gór srebra. Niemniej wciąż ma pozycję służebną. Wciąż pozostaje na cudzych usługach jako źródło i rezerwa ropy i żelaza, miedzi i mięsa, owoców i kawy, żywności i surowców przeznaczonych na potrzeby bogatych krajów, które zyskują na ich konsumpcji dużo więcej, niż ona zyskuje na ich wytwarzaniu. Podatki pobierane przez kupujących okazują się dużo wyższe niż ceny otrzymywane przez sprzedających – ostatecznie, jak oświadczył w lipcu 1968 roku Covey T. Oliver, ówczesny koordynator Sojuszu dla Postępu, „mówienie o sprawiedliwych cenach to dziś koncept średniowieczny: żyjemy wszak w epoce rozkwitu wolnego handlu…”.

Im więcej wolności przyznaje się tak zwanym interesom, tym więcej więzień trzeba zbudować dla tych, którzy przez nie ucierpią. Nasze systemy, obsadzone przez inkwizytorów i katów, działają nie tylko na użytek dominującego rynku zewnętrznego; także w ramach zdominowanych rynków wewnętrznych dostarczają niektórym obfitego zysku, płynącego z pożyczek i zagranicznych inwestycji. „Słyszy się o koncesjach udzielanych przez Amerykę Łacińską kapitałowi zagranicznemu, ale nic na temat koncesji udzielanych przez Stany Zjednoczone kapitałowi z innych krajów. Bo my po prostu koncesji nie udzielamy”, ostrzegał już w 1913 roku prezydent Woodrow Wilson. I nie miał wątpliwości: „Dany kraj – mówił – jest w posiadaniu i pod wpływem kapitału, który w nim zainwestowano”. Słusznie. My utraciliśmy po drodze nawet prawo do tego, żeby nazywać się _Amerykanami_, choć Haitańczycy i Kubańczycy pojawili się w historii jako nowe ludy wiek przed tym, jak pielgrzymi ze statku Mayflower osiedlili się na wybrzeżu w okolicach dzisiejszego Plymouth. Ameryka to teraz dla świata wyłącznie Stany Zjednoczone: my zamieszkujemy co najwyżej jakąś pod-Amerykę, Amerykę drugiej klasy, krainę o niejasnej tożsamości.

Oto Ameryka Łacińska, region, który się wykrwawia. Od przybycia Kolumba po dziś dzień wszystko tu ulega alchemicznej przemianie w europejski lub – w czasach nam bliższych – północnoamerykański kapitał, kumulowany następnie w odległych centrach władzy. Wszystko: ziemia, jej owoce i jej surowce mineralne, mieszkańcy, ich siła do pracy i ich siła nabywcza – tak zasoby naturalne, jak zasoby ludzkie. Sposoby produkcji i struktura klasowa właściwe każdemu miejscu w naszym regionie zostały stopniowo zdeterminowane, od zewnątrz, wskutek wprzęgnięcia go w uniwersalne tryby kapitalizmu. Każdemu przypisano określoną funkcję, zawsze z korzyścią dla rozwoju takiej czy innej zagranicznej metropolii. Wytworzono przy tym niekończący się łańcuch skomplikowanych zależności, które w obrębie samej Ameryki Łacińskiej oznaczają ucisk małych państw przez większe, a w skali poszczególnych krajów – eksploatację wewnętrznych źródeł zasobów i siły roboczej przez wielkie miasta i porty (szesnaście spośród dwudziestu najbardziej dziś zaludnionych miast latynoamerykańskich istniało już cztery wieki temu).

Dla tych, którzy postrzegają historię jako rodzaj zawodów, zacofanie i nędza Ameryki Łacińskiej są po prostu skutkiem jej porażki: przegraliśmy, wygrał ktoś inny. Tak się jednak składa, że ci, co wygrali, wygrali właśnie dzięki naszej przegranej: historia zacofania Ameryki Łacińskiej, jak już zostało powiedziane, nierozerwalnie splata się z historią rozwoju światowego kapitalizmu. _Nasza klęska od zawsze wpisana była w cudze zwycięstwo; nasze bogactwo od zawsze generowało naszą biedę, przyczyniając się do dobrobytu innych: wielkich imperiów i ich lokalnych rządców. Za sprawą kolonialnej i neokolonialnej alchemii złoto przemienia się dla nas w złom, żywność zaś – w truciznę._ Potosí, Zacatecas czy Ouro Preto runęły ze szczytów skąpanych w blasku metali szlachetnych prosto w czeluść ogołoconych ze skarbów zapadlisk; upadek stał się przeznaczeniem chilijskiej pampy saletrzanej i amazońskich zagłębi kauczuku; mieszkańcy cukrowniczych regionów północno-wschodniej Brazylii, argentyńskich lasów kebraczo albo żyjących z ropy miasteczek nad jeziorem Maracaibo mają bolesne powody, by wierzyć w nietrwałość bogactw oferowanych przez naturę, a zagarnianych przez imperializm. _Deszcz, który nawadnia centra imperialistycznej władzy, zatapia rozległe slumsy systemu. Podobnie, symetrycznie, dobrostan naszych klas dominujących – dominujących wewnątrz, zdominowanych z zewnątrz – to przekleństwo naszych mas, skazanych na żywot zwierząt pociągowych._

Przepaść pogłębia się i poszerza. Mniej więcej w połowie XIX wieku poziom życia w bogatych krajach świata był o jakieś pięćdziesiąt procent wyższy niż poziom życia w krajach biednych. Rozwój rozwija nierówności: w kwietniu 1969 roku w swoim przemówieniu na forum Organizacji Państw Amerykańskich Richard Nixon oświadczył, że pod koniec XX wieku PKB _per capita_ w Stanach Zjednoczonych będzie piętnaście razy wyższy niż w Ameryce Łacińskiej. Siła systemu imperialistycznego jako całości opiera się na nierównościach między tworzącymi tę całość częściami i nierówności te przybierają coraz bardziej alarmujące rozmiary. Na skutek ich dynamicznego wzrostu kraje ciemiężyciele, które stają się coraz bogatsze w liczbach bezwzględnych, w kategoriach względnych bogacą się jeszcze bardziej. _W swoich głównych ośrodkach_ kapitalizm może pozwolić sobie na to, by tworzyć własne mity o dostatku i nawet w nie wierzyć, tyle że mitami nikt się nie naje, o czym doskonale wiedzą kraje biedne, przynależne do rozległej strefy kapitalizmu _peryferyjnego_. Średni dochód obywatela Stanów Zjednoczonych jest siedem razy większy niż średni dochód mieszkańca Ameryki Łacińskiej i dziesięć razy szybciej rośnie. Przy czym uśrednione dane kłamią – ze względu na bezdenne czeluście, które otwierają się na południe od Rio Grande między masami biedaków a stosunkowo nielicznymi bogaczami regionu. Według ONZ sześć milionów osób ze szczytu latynoamerykańskiej drabiny społecznej skupia w swoich rękach taki sam dochód jak sto czterdzieści milionów ludzi z jej dołu. Sześćdziesiąt milionów mieszkańców wsi zadowala się dwudziestoma pięcioma centami amerykańskimi dziennie. Znajdujący się na drugim krańcu tej skali sutenerzy powszechnego nieszczęścia mają czelność trzymać pięć miliardów dolarów na prywatnych kontach w Szwajcarii lub w Stanach. I na pustą ostentację – to dopiero zniewaga i wyzwanie – oraz na nieproduktywne inwestycje, stanowiące aż połowę inwestycji w ogóle, trwonią kapitały, które Ameryka Łacińska mogłaby przeznaczyć na tworzenie i dywersyfikację miejsc produkcji i pracy. Nasze klasy dominujące, od zawsze włączone w konstelację imperialistycznej władzy, nie mają najmniejszej ochoty sprawdzać, czy patriotyzm nie okazałby się czasem rentowniejszy od zdrady albo czy żebractwo to faktycznie jedyny możliwy pomysł na prowadzenie polityki zagranicznej. Oddają w zastaw suwerenność, bo „nie ma innego wyboru”: wymówki oligarchicznej elity celowo utożsamiają niemoc pewnej klasy społecznej z domniemanym brakiem możliwości rozwojowych całych narodów.

Josué de Castro wyznał: „Ja, laureat międzynarodowej nagrody za działania na rzecz pokoju, myślę, że dla Ameryki Łacińskiej nie ma, niestety, innej drogi niż przemoc”. W oku tego cyklonu miota się sto dwadzieścia milionów dzieci. Populacja Ameryki Łacińskiej rośnie jak żadna inna; w ciągu pół wieku uległa więcej niż potrojeniu. Dziecko, od chorób lub z głodu, umiera tu co minutę, niemniej w roku 2000 będzie już sześćset pięćdziesiąt milionów Latynoamerykanów, połowa z nich poniżej piętnastego roku życia: to _prawdziwa bomba zegarowa_. Dziś, czyli pod koniec 1970 roku, pięćdziesiąt spośród dwustu osiemdziesięciu milionów Latynoamerykanów to bezrobotni lub zatrudnieni w zbyt małym wymiarze, niemal sto milionów to analfabeci; połowa żyje stłoczona, w warunkach szkodliwych dla zdrowia. Trzy największe rynki Ameryki Łacińskiej – Argentyna, Brazylia i Meksyk – razem wzięte nie dorównują pod względem zdolności konsumpcyjnych rynkom we Francji czy w zachodnich Niemczech, chociaż liczba ludności naszej _wielkiej trójki_ jest znacząco wyższa niż populacja któregokolwiek z krajów Europy. Ameryka Łacińska produkuje dziś, w stosunku do poziomu zaludnienia, mniej żywności niż przed II wojną światową, a jej eksport _per capita_, uwzględniając ceny stałe, zmniejszył się trzykrotnie od przedednia kryzysu 1929 roku.

Cały ten system jest najzupełniej racjonalny z punktu widzenia jego zagranicznych włodarzy, jak również naszych elit, gdyż te, żyjąc z prowizji, zaprzedały diabłu duszę po cenie, którą Faust uznałby za zawstydzającą. Jest też jednak najzupełniej irracjonalny z perspektywy wszystkich innych, gdyż im bardziej się rozwija, tym bardziej zaostrzają się istniejące w nim sprzeczności, napięcia, brak równowagi. Nawet industrializacja, niesamodzielna i późna, wygodnie współistniejąca z tradycją latyfundiów i strukturalnej nierówności, pogłębia problem bezrobocia, zamiast pomagać go rozwiązać; w regionie, gdzie opuszczonych rąk, i tak licznych, nieustannie przybywa, bieda wciąż się szerzy, a bogactwo kumuluje. Uprzywilejowane bieguny rozwoju – São Paulo, Buenos Aires, miasto Meksyk – kibicują tworzeniu nowych fabryk, ale rąk do pracy potrzeba w nich coraz mniej.

W systemie tym nie uwzględniono bowiem jednego małego problemu: że będzie potrzebował mniej ludzi. A ludzie się rozmnażają. Uprawiają seks radośnie i bez zabezpieczeń. Coraz więcej Latynoamerykanów zostaje gdzieś na poboczu autostrady postępu, bez pracy zarówno na wsi, gdzie królują latyfundia ze swoimi niezmierzonymi ugorami, jak i w mieście, gdzie królują z kolei maszyny. System wypluwa ludzi. Północnoamerykańscy misjonarze masowo sterylizują kobiety, rozdają pigułki, diafragmy, spirale, prezerwatywy i kalendarzyki małżeńskie, a latynoamerykańskie dzieci dalej uparcie się rodzą, domagając się swojego naturalnego prawa do miejsca pod słońcem na tych żyznych ziemiach, które mogłyby dostarczyć wszystkim tego, czego prawie wszystkim odmawiają.

W początkach listopada 1968 roku Richard Nixon stwierdził publicznie, że choć Sojusz dla Postępu obchodził siódme urodziny, w Ameryce Łacińskiej pogłębiły się problemy z wyżywieniem populacji. W kwietniu tego samego roku George W. Ball pisał w magazynie „Life”: „Przynajmniej w najbliższych dekadach niezadowolenie ze strony najbiedniejszych narodów świata nie zagrozi jego istnieniu. Choć to pewnie wstyd, świat od pokoleń istniał w dwóch trzecich biedny, w jednej trzeciej bogaty. Choć to pewnie niesprawiedliwe, biedne kraje niewiele mogą tu poradzić”. Właśnie Ball przewodniczył amerykańskiej delegacji w trakcie obrad Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju wkrótce po jej utworzeniu w Genewie w 1964 roku: głosował wówczas przeciwko dziewięciu z dwunastu ogólnych zasad przyjętych w celu poprawienia niekorzystnej sytuacji handlowej krajów słabo rozwiniętych.

Nędza w Ameryce Łacińskiej zabija masowo, acz bez rozgłosu; nad głowami naszych narodów, nawykłych do cierpienia z zaciśniętymi zębami, każdego roku wybuchają po cichu trzy bomby z Hiroszimy. Ta systemowa przemoc, niezbyt widoczna, lecz realna, przybiera na sile; jej zbrodnie odnotowywane są nie w kronikach kryminalnych, lecz w statystykach Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa. Ball podkreśla, że bezkarność wciąż jest możliwa, gdyż biedni nie są w stanie rozpętać wojny światowej, jednakże imperium się niepokoi: niezdolne rozmnożyć chleba, robi, co może, by ograniczyć liczbę biesiadników. „Walcz z biedą, zabij żebraka!”, nabazgrał anonimowy mistrz czarnego humoru na murze w La Paz. Cóż innego planują dziedzice Malthusa, jeśli nie zabicie wszystkich przyszłych żebraków, zanim ci się w ogóle urodzą? Robert McNamara, szef Banku Światowego, wcześniej prezes Forda i sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych, utrzymuje, że eksplozja demograficzna stanowi najpoważniejszą przeszkodę dla postępu w Ameryce Łacińskiej, i zapowiada, że Bank Światowy przyzna pierwszeństwo w udzielaniu pożyczek tym krajom, które wdrożą programy kontroli urodzeń. Tęgi ten umysł ubolewa, że mózgi ludzi biednych myślą o dwadzieścia pięć procent mniej niż mózgi innych, a technokraci z Banku Światowego (którzy już się urodzili) odpalają komputery z danymi, żeby snuć pokraczne wywody na temat tego, czemu właściwie najlepiej się nie urodzić: „Jeśli kraj rozwijający się, o średnim dochodzie _per capita_ w granicach od stu pięćdziesięciu do dwustu dolarów rocznie, zdoła w ciągu dwudziestu pięciu lat zredukować liczbę urodzeń o pięćdziesiąt procent, po trzydziestu latach jego dochód _per capita_ będzie o co najmniej czterdzieści procent wyższy w stosunku do tego, jaki byłby bez tego rodzaju interwencji, po sześćdziesięciu zaś latach wyższy dwukrotnie”, zapewnia jeden z dokumentów wysmażonych przez tę instytucję. Lyndon Johnson zasłynął frazą, że „pięć dolarów zainwestowanych w ograniczanie przyrostu ludności przynosi realniejsze korzyści niż sto dolarów zainwestowanych we wzrost gospodarczy”. Dwight Eisenhower przewidywał, że jeśli mieszkańców naszej planety dalej będzie przybywać w tym samym tempie, nie tylko wzrośnie zagrożenie rewolucją, ale w dodatku nastąpi „obniżenie poziomu życia wszystkich narodów, _łącznie z naszym_”.

Stany Zjednoczone nie mają u siebie problemu z eksplozją demograficzną, ale bardziej niż którykolwiek inny kraj troszczą się o rozpowszechnianie i narzucanie kontroli urodzeń. Nie tylko rząd; także fundacje Rockefellera czy Forda zmagają się z koszmarną wizją milionów dzieci, które nadciągają niby plaga szarańczy zza horyzontów Trzeciego Świata. Platon i Arystoteles zajmowali się tymi kwestiami przed Malthusem i McNamarą, niemniej w naszych czasach cała ta międzynarodowa ofensywa spełnia ściśle określoną funkcję: chodzi o to, żeby usprawiedliwić bardzo nierówną dystrybucję dochodu między państwa oraz klasy społeczne, przekonać biednych, że ich bieda to skutek ich własnej niekontrolowanej dzietności, i zatrzymać falę gniewu buntujących się mas. W południowo-wschodniej Azji wkładki domaciczne i bomby oraz karabiny maszynowe uzupełniają się w zbożnym dziele ograniczania wzrostu populacji Wietnamu. _W Ameryce Łacińskiej higieniczniej i skuteczniej jest zwalczać potencjalnych partyzantów w łonach matek niż potem po lasach czy na ulicach._ Rozmaici północnoamerykańscy misjonarze sterylizują tysiące kobiet w Amazonii, choć to obszar Ziemi zaludniony najmniej spośród tych, które nadają się do zamieszkania. W większości krajów latynoamerykańskich ludzi jest raczej za mało niż za dużo. Brazylia ma trzydzieści osiem razy mniej mieszkańców na kilometr kwadratowy niż Belgia; Paragwaj – czterdzieści dziewięć razy mniej niż Anglia; Peru – trzydzieści dwa razy mniej niż Japonia. Haiti i Salwador, największe ludzkie rojowiska Ameryki Łacińskiej, mają gęstość zaludnienia niższą niż Włochy. Przywoływane przez technokratów argumenty obrażają więc inteligencję; ich prawdziwe motywacje budzą oburzenie. Ostatecznie nie mniej niż połowa terytoriów Boliwii, Brazylii, Chile, Ekwadoru, Paragwaju i Wenezueli pozostaje niezamieszkana. Żadna populacja latynoamerykańska nie rośnie wolniej niż populacja Urugwaju, tej krainy starców, a jednak w ostatnich latach żaden inny naród nie ucierpiał tak bardzo wskutek kryzysu, który nas akurat zdaje się wlec w najniższe kręgi piekieł. Kraj świeci pustkami, choć przecież jego żyzne łąki mogłyby wykarmić ludność nieskończenie liczniejszą niż ta, która dziś znosi tu tyle niedoli.

Przed ponad wiekiem pewien gwatemalski polityk wieszczył: „Byłoby dziwne, gdyby te same Stany Zjednoczone, które są przyczyną naszych bolączek, miały nas obdarować skutecznym na nie lekarstwem”. Po śmierci i pogrzebie Sojuszu dla Postępu imperium, raczej spanikowane niż szczodre, sugeruje rozwiązanie problemów Ameryki Łacińskiej poprzez zapobiegliwą eliminację Latynoamerykanów. W Waszyngtonie mają już powody, aby podejrzewać, że biedne nacje wcale _nie wolą_ być biedne. Ale nie można pragnąć celu, odrzucając prowadzące do niego środki: ci, co negują możliwość wyzwolenia Ameryki Łacińskiej, negują również naszą jedyną szansę na odrodzenie i przy okazji rozgrzeszają obecny system. A młodzi rosną w siłę, podnoszą głowy, nasłuchują, co ma im do zaoferowania głos tego systemu. Tymczasem system przemawia językiem absurdu: proponuje ograniczać populację tych i tak pustych obszarów; twierdzi, że brak jest kapitałów w krajach, które obfitują w kapitały – tyle że są to kapitały nieustannie marnowane; _pomocą_ nazywa deformującą ortopedię pożyczek i odpływ bogactw związany z zagranicznymi inwestycjami; wzywa latyfundystów do przeprowadzenia reformy rolnej, oligarchów zaś do wdrażania sprawiedliwości społecznej. Walka klas istnieje – podobno – tylko z winy obcych agentów, którzy ją wywołują; natomiast podział na klasy społeczne jest najzupełniej naturalny i ucisk jednych przez drugie należy po prostu do zachodniego stylu życia. Przestępcze poczynania amerykańskich _marines_ mają na celu przywrócenie porządku i spokoju społecznego, a uzależnione od Waszyngtonu dyktatury budują w więzieniach państwo prawa i zakazują strajków oraz unicestwiają związki zawodowe, żeby chronić wolność pracy.

Czy jedyne, co nam wolno, to założenie rąk? Bieda nie jest zapisana w gwiazdach; zacofanie nie jest skutkiem nieprzeniknionego Bożego zamysłu. Wkraczamy w epokę rewolucji, epokę odkupienia. Klasy dominujące niespokojnie rozglądają się wokół, strasząc wszystkich piekłem. Prawica w pewnym sensie ma rację, gdy utożsamia się ze spokojem i porządkiem: to porządek oparty na codziennym upokorzeniu większości, ale jednak porządek; to spokój na myśl, że niesprawiedliwość pozostanie niesprawiedliwością, a głód głodem. Jeśli przyszłość przybiera kształt pudełka-niespodzianki, konserwatysta, całkiem słusznie, krzyczy: „Zdrada!”. A ideolodzy bezradności, niewolnicy, którzy widzą samych siebie oczami swych panów, nie zwlekają z podniesieniem lamentu. Orzeł z brązu, wieńczący niegdyś pomnik ofiar z pancernika Maine, usunięty po zwycięstwie rewolucji kubańskiej, leży teraz porzucony, z połamanymi skrzydłami, w cieniu jakiejś bramy w starej Hawanie. Wzorem Kuby także inne kraje weszły, każdy po swojemu, na drogę zmian: bo obecny stan rzeczy to zbrodniczy stan rzeczy.

Duchy wszystkich rewolucji zdławionych lub zdradzonych w ciągu wieków okrutnej latynoamerykańskiej historii odżywają teraz w tych nowych doświadczeniach, a czasy obecne przeglądają się w odpowiedzialnych za ich kształt dawnych sprzecznościach. _Historia to prorok ze wzrokiem zwróconym do tyłu: ze względu na to, co było, i wbrew temu, co było, zapowiada to, co będzie._ Dlatego w tej książce, która chce opowiedzieć historię kolonialnego rabunku i zarazem przedstawić współczesne mechanizmy grabieży, konkwistadorzy z karawel występują ramię w ramię z technokratami w jumbo jetach. Tuż obok siebie pojawiają się Hernán Cortés i żołnierze piechoty morskiej, kolonialni urzędnicy Królestwa Hiszpanii i trybuni Międzynarodowego Funduszu Walutowego, zyski handlarzy niewolnikami i przychody General Motors. A także pokonani niegdyś bohaterowie i współczesne nam zrywy, dawne i nowsze nikczemności oraz nadzieje i poświęcenia, które nie były daremne. Badając zwyczaje rdzennych mieszkańców bogotańskich wyżyn, Alexander von Humboldt ustalił, że na określenie ofiar swoich rytuałów Indianie używali słowa _quihica_. Znaczyło ono „drzwi”: śmierć każdego z wybrańców otwierała nowy cykl stu osiemdziesięciu pięciu księżyców.PRZYPISY

Część pierwsza Nędza człowieka jako skutek bogactwa ziemi

Gorączka złota, gorączka srebra

1 J. H. Elliott, _La España imperial_ _(1469–1716)_, Barcelona 1965. .

2 L. Capitán, H. Lorin, _El trabajo en América. Antes y después de Colón_, Buenos Aires 1948.

3 D. Vidart, _Ideología y realidad de América_, Montevideo 1968. .

4 L. N. d’Olwer, _Cronistas de las culturas precolombinas_, México 1963. Prawnik Antonio de León Pinelo poświęcił trzy całe tomy na wykazanie, że Eden znajduje się w Ameryce. W wydanej w 1656 roku w Madrycie książce _El Paraíso en el Nuevo Mundo_ zawarł mapę Ameryki Południowej z zaznaczonym pośrodku rajskim ogrodem nawadnianym przez rzeki Amazonkę, Río de la Plata, Orinoko i Magdalenę. Owocem zakazanym miał być w tym ogrodzie banan. Mapa wskazywała także dokładne miejsce, z którego podczas biblijnego potopu wyruszyła arka Noego.

5 J. M. Ots Capdequí, _El Estado español en las Indias_, México 1941.

6 E. J. Hamilton, _American Treasure and the Price Revolution in Spain (1501–1650)_, Cambridge, MA 1934.

7 G. Fernández de Oviedo, _Historia general y natural de las Indias_, Madrid 1959. Jego wizja znalazła oddźwięk. Ze zdumieniem czytam w ostatniej książce francuskiego inżyniera René Dumonta zatytułowanej _Cuba est-il socialiste?_, a wydanej w 1970 roku w Paryżu: „Indianie nie zostali całkiem wytępieni. Ich geny przetrwały w genach Kubańczyków. Ci dawni mieszkańcy odczuwali taką awersję do napięcia, jakiego wymaga systematyczna praca, że niektórzy woleli popełnić samobójstwo, niż zaakceptować przymus obowiązku”.

8 G. Vázquez Franco, _La conquista justificada. Los justos títulos de España en Indias_, Montevideo 1968; J. H. Elliott,_La España imperial…_, dz. cyt.

9 Wedle miejscowych informatorów brata Bernardina de Sahagún, za: _Kodeksem Florenckim_. M. León-Portilla, _Visión de los vencidos_, México 1967. .

10 Te zdumiewające zbieżności sprawiły, że pojawiła się hipoteza, jakoby bogowie z religii rdzennych ludów byli w rzeczywistości Europejczykami przybyłymi na te ziemie długo przed Kolumbem. R. Piñeda Yáñez, _La isla y Colón_, Buenos Aires 1955.

11 J. Hawkes, _Prehistoria_, w: _Historia de la humanidad. Desarrollo cultural y científico_, t. 1, UNESCO, Buenos Aires 1966.

12 M. León-Portilla, _El Reverso de la Conquista. Relaciones aztecas, mayas e incas_, México 1964.

13 Tamże.

14 G. A. Otero, _Vida social en el coloniaje_, La Paz 1958.

15 Anonimowi autorzy z Tlatelolco i informatorzy Bernardina de Sahagúna. M. León-Portilla, _El Reverso de la Conquista…_, dz. cyt.

16 D. Ribeiro, _Las Américas y la civilización_, t. 1: _La civilización occidental y nosotros. Los pueblos testimonio_, Buenos Aires 1969.

17 M. León-Portilla, _El Reverso de la Conquista…_, dz. cyt.

18 Tamże.

19 Rekonstruując realia Potosí z okresu jego największej świetności, autor korzystał z następujących opracowań: P. V. Cañete y Domínguez, _Potosí colonial. Guía histórica, geográfica, política, civil y legal del gobierno e intendencia de la provincia de Potosí_, La Paz 1939; L. Capoche, _Relación general de la Villa Imperial de Potosí_, Madrid 1959; N. de Martínez Arzáns y Vela, _Historia de la Villa Imperial de Potosí_, Buenos Aires 1943. Ponadto użyteczne okazały się książki: V. G. Quesada,_Crónicas potosinas_, Paris 1890; W. J. Molins, _La ciudad única_, Potosí 1961.

20 E. J. Hamilton, _American Treasure…_, dz. cyt.

21 Tamże.

22 Za: G. A. Otero, _Vida social…_, dz. cyt.

23 J. H. Elliott, _La España imperial…_, dz. cyt.; E. J. Hamilton, _American Treasure…_, dz. cyt.

24 _Historia general de las civilizaciones_, red. M. Crouzet, t. 4: R. Mousnier, _Los siglos_XVI _y_ XVII, Barcelona 1967.

25 _Historia social y económica de España y América_, t. 2 i 3, red. J. Vicens Vives, Barcelona 1957.

26 J. A. Ramos, _Historia de la nación latinoamericana_, Buenos Aires 1968.

27 J. H. Elliott,_La España imperial…_, dz. cyt.

28 Gatunek ten nie wyginął. Otwieram madrycką gazetę z końca 1969 roku i czytam: „Zmarła doña Teresa Bertrán de Lis y Pidal Gorouski y Chico de Guzmán, księżna Albuquerque, markiza Alcañices i Balbases, którą opłakuje owdowiały książę Albuquerque, don Beltrán Alonso Osorio y Díez de Rivera Martos y Figueroa, markiz Alcañices, Balbases, Cadreita, Cuéllar, Cullera, Montaos, hrabia Fuensaldaña, Grajal, De Huelma, Ledesma, de la Torre, Villanueva de Cañedo, Villahumbrosa, grand Hiszpanii”.

29 J. Lynch, _Administración colonial española_ _(1782–1810)_, Buenos Aires 1962.

30 E. Mandel, _Tratado de economía marxista_, México 1969.

31 Tenże, _La teoría marxista de la acumulación primitiva y la industrialización del Tercer Mundo_, „Amaru”, kwiecień–czerwiec 1968, nr 6.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: