- W empik go
Otwliczanie - ebook
Otwliczanie - ebook
I ciebie ogarnie morderczy żywioł ognia.
Pewnego dnia strażaczka Agata Mans prowadzi w remizie pogadankę dla dzieci. Wśród nich jest jej syn Kubuś. Po zakończeniu pokazu okazuje się, że dziecko zniknęło. Mimo podjętych od razu poszukiwań, nie udaje się go znaleźć. Do akcji wkracza policja, a Agata odkrywa, że w mieście zaginęły również inne dzieci. Zaczynają też ginąć zamieszani w dochodzenie ludzie. Co się dzieje? Komu zależy, by policjanci nie doszli do prawdy? Zrozpaczona matka, nie zważając na niebezpieczeństwo, podejmuje samotne śledztwo.
„Otwliczanie” to pierwszy tom serii kryminałów strażackich Gasior, których główną bohaterką jest Agata Mans.
Eliza Mikulska – radomianka, pracuje w Straży Pożarnej w Radomiu. Kiedy nie przyjmuje zgłoszeń o pożarach, pisze. Jest autorką wielu opowiadań oraz powieści „Zaczarowana Pani bibliotekarka”.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67204-99-6 |
Rozmiar pliku: | 828 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedemnaście lat wcześniej
Najpierw zajęła się poliestrowa firanka. Płomienie wspinały się coraz wyżej i wyżej, aż dosięgły kwiecistej zasłony. Ich długie języki, tańcząc, przeskoczyły w prawą stronę i lizały stojącą w pobliżu okna meblościankę. Pojawił się dym. Zaczął rozchodzić się po wnętrzu, penetrować go, docierać do wszystkich zakamarków. Sprawca stał w progu pokoju z bijącym sercem i patrzył. Z każdą sekundą robiło się coraz bardziej gorąco. Otarł pot z czoła. Cofnął się o krok. Dziwnie było to obserwować, ale nie mógł przestać. Chciał mieć pewność. Z każdą chwilą dymu pojawiało się coraz więcej. Wgryzał się w nozdrza, w ściany, drapał gardło. Przesłaniał całe widowisko. Spektakl światła. Ogniste promienie wpełzły na stojącą pod ścianą wersalkę. Jakby chciały sprawdzić, czy leżąca na niej kobieta śpi mocnym snem, czy też, gdy jej dotkną, pogładzą, zaraz się obudzi. Kobieta oddychała wolno i miarowo. Jej proste ciemne włosy sięgające ramion zaczęły się zlewać z kłębami dymu. Sprawca stał i patrzył. Chciał tę chwilę zapamiętać na zawsze. W jego oczach zalśniły łzy. Nie od żalu. Gryzący dym domagał się emocji. Lubił być doceniony.
Sprawca zamknął drzwi do sypialni. Odwrócił się energicznie na pięcie i zbiegł po schodach. Byle dalej.
Leżąca w łóżku kobieta przekręciła się na prawy bok. Tyłem do okna. Na jej twarzy malowało się napięcie. Ciało pachniało lawendowym olejkiem, który wtarła wieczorem po kąpieli. Gałki oczu niespokojnie poruszały się pod powiekami. Ukazywały przesuwające się wolno, klatka po klatce, obrazy. Śniła o wakacjach nad morzem. Słyszała szum fal rozbijających się o klify. Pod stopami miała gorący piasek. Parzył w stopy. Coraz bardziej. Coraz dotkliwiej. Znajdowało się tam mnóstwo ludzi. Był wielki gwar. I dzieci. Siedziały na rozgrzanym do czerwoności piasku i za pomocą łopatek i wiaderek budowały zamki. Upał im nie przeszkadzał. Na ich nagich ramionkach połyskiwały resztki kremu lub olejku z filtrem. Część malców pod bacznym okiem rodziców siedziała przy samym brzegu. Woda obmywała im stopy, szumiąc jednostajnie. Słońce grzało mocno. Nawet morska bryza nie pomagała. Kobieta czuła ukrop jak w piekle. Jakby sen przenikał do rzeczywistości. Kołdra zrobiła się ciężka i nieprawdopodobnie gorąca. Na czoło i twarz kobiety wystąpiły krople potu. A przecież jest zima. Do świadomości zaczęła docierać rzeczywistość. Nad polskim morzem, które widziała w śnie, nie mogło być tak upalnie. Mimo ocieplenia klimatu. Mimo słońca. Skopała z siebie nakrycie. Otworzyła oczy. Ogarniała ją ciemność. Poczuła dym. W popłochu rozejrzała się wokół. Zobaczyła płomienie. Mnóstwo płomieni. Usiadła i podkuliła nogi. Języki ognia dosięgły łóżka. Wydłużyły się. Jakby chciały powiedzieć: „Nie ucieknieszsz”. Syczały coraz głośniej. Trzaskały w połączeniu z palącymi się sprzętami, jakby siłując się z nimi o przewagę. Fragmenty papierowej tapety ze ściany fruwały w powietrzu.
– Nie daszszsz rady… – podpowiadały płomienie.
Kobieta słyszała je coraz głośniej. Huczały w jej głowie. Jak morskie fale. Krzyknęła przeraźliwie. Płomienie polizały ją po stopach niczym wierny pies, którego nigdy nie miała. Próbowała je strącić, odgonić. Zerwała się z wersalki. Potknęła o zwiniętą kołdrę i upadła obok łóżka.
– Ratunku! Pomocy! Nieee!
Rękoma chwyciła za głowę, chcąc ochronić się przed pożogą. Podpełzła w kierunku wyjścia z sypialni. Do drzwi. Tak. Byle prędzej. Z jej szeroko otwartych oczu popłynęły łzy. Ściekały strumieniem po policzkach.
– Niech mi ktoś pomoże!
Dosięgła framugi. Była blisko. Bardzo blisko. Uklękła. Złapała za klamkę. Szarpnęła. Pokój całkiem pogrążył się w mroku. Wszędzie dym. Płomienie sięgały sufitu. Kawałki tapety wirowały wokół głowy kobiety jak natrętne muchy. Puściła klamkę. Próbowała je odgonić. Machała rękami. Odejdźcie! Zostawcie mnie! Wypuśćcie! Drobinki spadły na nią jak deszcz, oblepiając ciało i nocną koszulę. Niee! Upadła na podłogę. Jej układ oddechowy zacisnął się jak w imadle. Krzyk zamarł w gardle. Za późno. Na wszystko za późno.Agata Mans stała w oknie na pierwszym piętrze i przy najmniejszym szmerze dobiegającym zza winkla budynku straży pożarnej, w którym się znajdowała, próbowała wychylić się przez nie jeszcze bardziej, żeby zobaczyć, co się dzieje na ulicy. Do jej uszu dochodziło mnóstwo różnorodnych dźwięków, lecz fasada remizy jakby złośliwie skrywała źródło ich pochodzenia. W tej chwili kobieta nasłuchiwała odgłosów kroków i rozmów. Z korytarza docierały do niej śmiechy kolegów. Rozmawiali o weekendowych podbojach. Agata nerwowo zagryzała górną wargę i podpierała łokciami parapet. Zmrużyła kocie oczy. Momentami musiała podnieść dla równowagi do góry jedną z nóg, by nie wypaść za okno. Całe ciało miała wyprężone i napięte jak struna w fenderze.
Jej koledzy w korytarzu obgadywali jakąś blond piękność z dużym biustem, którą jeden z nich poznał w sobotę. Deklarował, że spotka się z nią jeszcze kilka razy. Tyle wystarczy. Na więcej szkoda czasu. Słysząc to, skrzywiła się. Przeniosła swoją uwagę na autokar, który właśnie podjechał. Wysiadły z niego trzy opiekunki i dwadzieścioro sześciolatków, wśród nich Kuba – jej syn. To jego pierwsze odwiedziny w jej pracy. Agata miała nadzieję, że dzięki temu dzieci przestaną nazywać Kubę kłamcą i podśmiewać się z niego. Nie ma przecież mam strażaczek. Są tylko księgowe, kasjerki, nauczycielki, sprzątaczki. Żadna nie nosi munduru, co najwyżej zgodną z dress code’em miejsca pracy garsonkę lub koszulkę.
Czarne włosy i pomarańczową kurtkę syna widziała z daleka. Szedł jak zwykle w ostatniej parze z małą Olą, która także nie cieszyła się popularnością wśród rówieśników. Dziewczynka trzymała za nogę różowego misia. Razem z Kubą odstawali trochę od reszty: szli wolniej, drobiąc kroczki. Kobieta się zamyśliła i przygryzła górną wargę. Lubiła patrzeć na syna. Dla niej był najwspanialszym dzieckiem na świecie.
– Agata, chodź już. – Do pomieszczenia wszedł Adrian, trzydziestodwulatek z ciemnymi kręconymi włosami, najlepszy z jej kumpli w jednostce ratowniczo-gaśniczej.
Do dziś czuła do niego wdzięczność za to, że pierwszy odezwał się do niej, gdy przyszła tu do pracy. Powiedział coś w stylu: „Cześć, jestem Adrian, a nimi się nie przejmuj”. Uśmiechnął się przy tym swoim uwodzicielskim uśmiechem i wyciągnął rękę. Miał kilka lat mniej od niej, ale potrafił się zachować. Reszta chłopaków traktowała ją jak trędowatą lub robiła seksistowskie uwagi. Agata wyglądem przypominała Salmę Hayek z filmu Desperado, tylko oczy miała kocie. Czasem, gdy je mrużyła, to człowieka przechodziły ciarki, nie wiedział, czy z nim flirtuje, czy to naturalny odruch.
W pracy ciągle musiała udowadniać, że jest równa mężczyznom pod każdym względem, a to, że została strażakiem, nie jest kwestią przypadku czy chwilowego kaprysu, tylko premedytacji i pełnej świadomości wszystkiego, co się z nim wiąże. Często kosztem rodziny. Odkąd złożyła ślubowanie, praca stała się dla niej najważniejsza.
Już w szkole w Bydgoszczy nie miała łatwo. Jako jedyna dziewczyna musiała pilnować się na każdym kroku, bo pomysłowi koledzy potrafili przynieść jej do pokoju stado ślimaków, które potem zbierała przez kilka godzin, bo rozpełzły się wszędzie, czy wysmarować klejem podeszwy butów, by przykleiły się do leżącej pod nimi gazety. W zasadzie powinna się domyślić, że coś jest nie tak, bo ona nie miała w swoim pokoju gazet. Jednak to był początek i nie wyrobiła w sobie czujności, nie wiedziała, że powinna. Całą szkołę doskwierała jej samotność. Nie miała pewności, komu może zaufać, a komu nie. Kilku kolegów próbowało się z nią umawiać, lecz odrzucała ich zaloty, już na wstępie wietrząc podstęp. Słyszała jak za plecami mówią o niej „lalka”, a nie chciała być tak postrzegana.
Co prawda szkołę pożarniczą w Warszawie miała znacznie bliżej i mogłaby dzięki temu bywać w domu co tydzień, lecz celowo jej nie wybrała. Ze względu na matkę, która uważała, że sobie nie da rady i że zawód strażaka jest tylko dla mężczyzn. Jednym z powodów, który podawała, by ją zniechęcić, były „trudne dni”, które kobiety mają co miesiąc, a mężczyźni wcale. I co ona wtedy zrobi? Jak sobie poradzi, jeśli przez kilka godzin będzie musiała biegać z wężem bez dostępu do łazienki? Początkowo Agata próbowała z nią rozmawiać, tłumaczyć, lecz nie na wiele się to zdało. Podskórnie czuła, że matka bała się w Radomiu zostać sama. Z ojcem Agaty Stefania Bąk rozstała się dawno temu i od tamtej pory nie związała się z nikim. Strażaczka taty nie pamiętała. Nie czuła też potrzeby, by go szukać. Po co rozdrapywać przeszłość? Wiedział, gdzie mieszkają, i gdyby mu zależało, to by się skontaktował. Może naprawdę był tak zły i do szpiku kości zepsuty, jak przedstawiała matka? Nie miała ochoty się o tym przekonywać.
Teraz odsunęła się od okna i zeszła schodami na parter radomskiej remizy. Adrian już wpuszczał grupę do „Bezpiecznego Domu”.
– Tu jest wieszak, zostawcie na nim kurtki i załóżcie odblaskowe kamizelki – instruował maluchy, stojąc razem z nimi w wąskim, przypominającym korytarz, przedpokoju.
Dzieci wyraźnie podekscytowane nowym miejscem rozglądały się we wszystkie strony.
– O, mają tu gaśnicę! – wyseplenił niewysoki blondynek i palcem wskazującym prawie dotknął czerwonej butli.
– Zobacz, a tu jest misio! – Dziewczynka z mnóstwem kolorowych spinek w kręconych włosach podeszła do komody, na której siedziały pluszowe zabawki. Za nią to samo zrobiła chudziutka koleżanka w falbaniastej spódnicy i spośród maskotek wybrała bociana z długimi czerwonymi nogami, który dorównywał jej wzrostem.
– Proszę o spokój! – Najmłodsza z opiekunek próbowała zapanować nad chaosem. Pracowała dopiero kilka lat i nie miała jeszcze zdartych strun głosowych. Tak w każdym razie twierdziły przybyłe z nią koleżanki, domagając się, by to w głównej mierze ona zwracała uwagę na dzieci. Podkreślały, że w ten sposób szybciej nabierze doświadczenia. Kobieta nie miała nic przeciwko. Lubiła podopiecznych i uważała, że wcale nie trzeba na nich dużo krzyczeć, by zaprowadzić dyscyplinę. Rozejrzała się na boki, obserwując maluchy.
W tym momencie do wąskiego pomieszczenia weszła Agata. Dzieci umilkły na chwilę i zaczęły przyglądać się jej z dużym zainteresowaniem. W czarnym strażackim ubraniu z nomeksu i wysokich sznurowanych wypolerowanych na błysk butach górowała nad opiekunkami i dziećmi. Do pełnego umundurowania brakowało jej tylko czerwonego hełmu. Przypominała robota lub zawodnika rugby z kwadratowymi ramionami, wypełniając swoją sylwetką całą przestrzeń drzwi wejściowych i rzucając cień na pozostałych. Czerń dodawała powagi. Kobieta w tym ubraniu ze swoimi stu siedemdziesięcioma pięcioma centymetrami wzrostu niewątpliwie budziła respekt.
Uśmiechnęła się. To spowodowało, że większość dzieci popatrzyła na nią zdziwiona. Nie przywykły, by przybysze z innej planety darzyli kogoś sympatią. Agata podeszła do Kuby i go przytuliła. Zaskoczony chłopiec zerknął na nią. Wyglądała inaczej niż w domu, gdzie nosiła dżinsy, bluzy i sportowe buty. Przyjrzał się jej uważnie. Tak, to była jego mama! Twarz ta sama. I tak samo pachniała delikatnie kwiatowym mydłem.
– Mama! – Rozpromienił się. Wtulił się w nią całym sobą bez żadnego lęku. Przymknął oczy, uśmiechając się. Czuł się bezpiecznie. Na widok zazdrosnych spojrzeń kolegów rozpierały go duma i szczęście. Warto było choćby tylko po to przyjść do strażnicy.
Przez chwilę stali w uścisku. Jej mały Kubuś! Jeszcze chwila i zacznie płakać ze wzruszenia. Pomogła mu zdjąć kurtkę i za rękę poprowadziła w kierunku salonu z kominkiem.
Widziała jak niektóre dzieci patrzyły na nich oniemiałe, inne coś do siebie szeptały. Opiekunki również nie potrafiły ukryć zdziwienia. A przecież Agata w szkole podawała miejsce pracy. Najstarsza z kobiet, przypominająca filmową nianię McPhee, skrzywiła się z niesmakiem.
– Proszę, weźcie sobie pufy i usiądźcie na dywanie. Zaraz obejrzymy film – powiedziała strażaczka łagodnie i zmierzwiła Kubusiowi czuprynę. Chłopiec spojrzał na nią jeszcze raz i ponownie się przytulił, po czym zajął miejsce na wypełnionym granulatem siedzisku.
Przez pierwsze dwa lata od otwarcia „Bezpiecznego Domu” przewinęło się przez niego osiem tysięcy dzieci. Mimo napiętego grafiku, musieli znajdować czas na ich oprowadzanie. Ostatnio w porozumieniu z komendantem ustalono, że odwiedziny będą się odbywać dwa razy w tygodniu, by nie dezorganizować pracy strażaków. Wszystkim to pasowało. Strażakom, bo mogli wypełniać swoje obowiązki bez zbytniego obciążenia, i placówkom edukacyjnym, bo „Bezpieczny Dom” stał otworem dla przebywających w nich dzieci.
Gdy maluchy zajęły miejsca, a panie miękką tapicerowaną kanapę z tyłu za ich plecami, Adrian uruchomił projektor z prezentacją. Agata stanęła przy ekranie. Zrobiło się jej gorąco. Pragnęła ściągnąć kurtkę. Miała pod nią ubranie koszarowe, w którym zazwyczaj poruszała się po jednostce, lecz dziś chciała zaimponować synkowi i jego kolegom. Czuła, że jej policzki są czerwone także z emocji. Na ekranie pojawił się pierwszy slajd.
– Co widzicie na tych obrazkach?
– Pana. – Dziewczynka z dużym pierścieniem na wskazującym palcu podniosła rączkę.
Agata potaknęła.
– Co jeszcze?
– Pali się! – Chłopiec w bluzie z misiem z kreskówki wyrzucił ręce do góry, jakby chciał pokazać, jak wysoko sięgają płomienie.
– O czym jest ta historyjka?
– Pani gotuje obiad. – Siedząca w pierwszym rzędzie dziewczynka w odpowiedzi pokazała ubytki w uzębieniu spowodowane gubieniem mleczaków.
– Rozmawia przez telefon! – Chłopczyk zajmujący puf obok niej aż podskakiwał, odpowiadając, przez co miało się wrażenie, że mówi, dzieląc poszczególne słowa na sylaby.
Dzieci podnosiły ręce i się przekrzykiwały. Każde chciało zostać pochwalone, zauważone. Agata, żeby nad nimi zapanować, też mówiła głośniej niż zwykle.
– A proszę pani, dlaczego tu stoi choinka? – Chłopiec jedną ręką poprawił okularki na nosie, a drugą wskazał drzewko.
– Jest tu cały rok, żebyście zobaczyli, jak szybko od niej może spalić się cały pokój. Zaraz kolega Adrian włączy wam film na ten temat.
Ku uciesze dzieci na ekranie pokazał się nieduży pokój z bożonarodzeniowym drzewkiem w lewym górnym rogu. Po kilku sekundach zajęły się zasłony, płomienie zaczęły lizać najbliżej stojące meble i rozchodzić się po całym wnętrzu.
– Ojej! – Dziewczynka w falbaniastej spódnicy schowała się za trzymanego w rękach bociana i tylko jednym okiem obserwowała to, co się działo na filmie.
– Ale się jara! – Chłopcy siedzący obok niej z zachwytem w oczach wpatrywali się w spektakl na monitorze, co jakiś czas zerkając w bok, żeby sprawdzić, czy siedzący obok kolega na pewno widzi to samo.
– Spójrzcie na dół ekranu. Macie tam zegar, który odmierza sekundy. W ciągu niecałej minuty wszystko się spaliło. Nic już nie ma. – Strażaczka wskazała na licznik widoczny w prawej dolnej części monitora.
– Widać dym – piskliwym głosem odezwała się dziewczynka, przytulając mocniej misia.
– Tak. Dlatego pamiętajcie, żeby nie zostawiać na noc lub gdy wychodzicie z domu, zapalonych światełek na choince. Tak samo nie wolno używać takich przedłużaczy. – Kobieta wzięła do ręki prostokątną listwę z sześcioma miejscami na włożenie wtyczki.
– Proszę pani, ja mam taką! – Chłopiec w okularkach krzyknął, podnosząc do góry ręce.
– I ja też, przy komputerze. – Siedzący obok niego kolega nie chciał być gorszy.
– Listwy należy kupować tylko z atestem. – Agata uśmiechnęła się do nich. Poszukała wzrokiem Kuby, który siedział wyprostowany i wyraźnie zadowolony. Jak dobrze, że dziś to ona może oprowadzić dzieci po „Bezpiecznym Domu”.
– Z testem? – Chłopiec w zielonej bluzie z nadrukiem kangura się zdziwił. – Pani mówiła, że jak będziemy starsi, to będziemy pisać testy.
– Nie chodzi o testy. Z atestem – powiedziała wolno Mans, odrywając wzrok od synka. – To znaczy, że taka listwa była sprawdzona i można ją sprzedawać w sklepach, bo jest bezpieczna. Nie ma ryzyka, że od niej zapali się nasze mieszkanie.
– Tu się pali kominek. – Dziewczynka w czerwonej bluzce z falbankami wskazała palcem w kierunku ognia.
– Tak, żeby wam pokazać, że to też może być przyczyną pożarów.
– Ale szyba nie jest ciepła. To nie jest prawdziwy ogień! – Chłopiec w niebieskim swetrze z białymi paskami zrobił zawiedzioną minę.
– Macie rację, to tylko atrapa. Spójrzcie na tę historyjkę. Co widzicie? – Agata spróbowała zainteresować dzieci treściami na ekranie. Po jej plecach płynęła strużka potu. Ale dla wrażenia, które wywarła, warto było założyć mundur.
– Kominek! – wyrwała się do odpowiedzi dziewczynka z pierścieniem.
– Pożar! – Dwóch siedzących obok siebie chłopców zaczęło się trącać łokciami.
– To jest piec kaflowy. Ale może być też kominek. I co się stało? – Strażaczka przemawiała łagodnie. Za wszelką cenę chciała przedstawić najlepszą wersję siebie. Choćby się miała udusić.
– Wypadł węgiel i się zapaliło – wyrecytował chłopiec w dżinsowych spodniach i adidasach.
– Tak. Zapalił się dywan. Dlatego należy pamiętać, by podłogę obok kominka wyłożyć blachą albo płytkami, wtedy nawet, gdy węgielek wypadnie, się nie zapali. Trzeba zawsze zamykać drzwiczki. Zobaczcie, tak jak przy tym kominku, wy siedzicie na wykładzinie, a obok kominka są płytki. – Agata, gestykulując, wskazała na miejsca, o których mówiła.
Część dzieci słuchała z zainteresowaniem, a część się kręciła, próbując znaleźć dogodną pozycję: jedne kładły się na brzuchach, drugie na plecach z pufem pod głową, inne klękały. Niektórzy szeptali do siedzących obok towarzyszy, stukali bucikiem o bucik, tarli oczy, przeciągali się. Trudno utrzymać przez długi czas uwagę u takich żywiołowych maluchów. Starszym dzieciom można pokazać więcej filmów i obrazków. Strażaczka przeszła do sedna, kiwając Adrianowi, by wyświetlił kolejną historyjkę.
– Zobaczcie, co widać na ekranie.
– Płomienie!
– Pan stoi!
– Pali się!
– Zaraz go oparzy!
– Tak, macie rację. A co grozi temu panu albo nam w czasie pożaru? Co jest najgroźniejsze?
– Ogień! – wykrzyknęło dwóch chłopców, trącając się łokciami.
– Tak. A co jeszcze? Co tu jest narysowane?
– Termometr. – Dziewczynka z niedostatkiem mleczaków wypowiedziała słowo z wyraźnym akcentem na „r”.
– Tak. Zagrożeniem jest wysoka temperatura. – Kobieta poczuła, że jej policzki płoną. Najchętniej zdjęłaby bluzę albo otworzyła okno. Już nie mogła doczekać się wyjścia na zewnątrz. – Ale coś innego jest groźniejsze. Spójrzcie.
– Dym! – wykrzyczał chłopiec podskakujący przez cały czas na pufie z granulatem.
– Właśnie. Dym jest najgroźniejszy. Wdziera się do nosa, powoduje kaszel, pieczenie i łzawienie oczu. Podczas pożaru uwalniane są trujące gazy, których nie wolno wdychać. Najlepiej od razu opuścić pomieszczenie.
– Na obrazku nic nie widać! – Dziewczynka z pierścieniem zrobiła zawiedzioną minę.
– Wszędzie dym. – Niewysoki blondynek uniósł do góry szczupłe ramionka.
– A chcecie zobaczyć, jak to jest, gdy wybucha pożar? – Agata zrobiła konspiracyjną minę.
– Tak! – krzyknął chłopiec w zielonej bluzie z nadrukiem kangura.
– Boję się! – Dziewczynka wtuliła się w misia, obejmując go z całej siły rączkami.
– Nie! – pisnęła jej koleżanka w czerwonej bluzce z falbankami i zakryła dłońmi policzki.
Strażaczka zwróciła się do nauczycielek:
– Możemy przeprowadzić próbną ewakuację?
– Tak, oczywiście – potwierdziła jedna z opiekunek i wyeksponowała zgrabne nogi w beżowych rajstopach i czarnych szpilkach.
– Co prawda mieli w zeszłym miesiącu w szkole. Jednak nie zaszkodzi potrenować – powiedziała ta przypominająca nianię McPhee.
– W takim razie odłóżcie teraz pufy obok kominka i chodźmy się ubrać. Gdy będziecie gotowi, przejdziemy do kuchni. Tam jest otwarte okno, więc nie będzie wam za ciepło.
Jedne dzieci wstały z ociąganiem, inne z ochotą. Nauczycielki pomogły im założyć kurtki i przejść do pomieszczenia obok. Agata obserwowała maluchy i oddychała z ulgą. Wreszcie udowodniła, że jest strażakiem, a jej Kubuś nie będzie musiał się więcej wstydzić. Mimowolnie się uśmiechnęła i zdjęła z siebie kurtkę. Dłużej nie dałaby rady przebywać w pomieszczeniu w ciepłej odzieży. Zagryzła wargę i odgarnęła za ucho niesforny kosmyk ciemnych włosów, który wymknął się spod frotki.
Dobrze, że z Adrianem rozumieli się prawie bez słów i nie musiała tłumaczyć mu, w jakiej kolejności odpalać poszczególne obrazki i filmiki. Starsze dzieci potrafią skupić się przez dłuższy czas, więc pokazuje się im więcej. Maluchy i tak często wracają do straży kilka lat później ze swoimi klasami. Wówczas zwiedzają garaże i przymierzają hełmy, by panie mogły zrobić im zdjęcie. Dodatkową atrakcją jest włączający się alarm i zjazd strażaków na przypominających metalowe rury ześlizgach. Czasem mogą popatrzeć, jak pożarnicy wjeżdżają w koszu podnośnika na wysokość czterdziestu siedmiu metrów.
Gdy dzieci przeszły do kuchni, za ich plecami stanął Adrian, który już zdążył wyłączyć laptop i projektor. Agata powiesiła kurtkę na oparciu stojącego przy stole krzesła i kontynuowała prezentację:
– Podejdźcie bliżej. Co to jest?
– Kuchenka! – wyrwała się dziewczynka z pierścieniem.
– A co na niej stoi?
– Garnek! – Dziewczynka podniosła do góry misia.
– Patelnia! – odezwał się niewysoki blondynek i po raz pierwszy nie zaseplenił, co zdziwiło nawet jego.
– Spójrzcie na szafkę. Macie tu różne przedmioty, które są też w waszych kuchniach.
– Proszę pani, moja mama ma taki sam garnek – odezwała się mądrala z brakami w rzędzie mleczaków.
– Moja też! – Stojący obok niej chłopiec nie chciał być gorszy.
– A ja mam taki ręcznik. – Jego kolega trącił go łokciem i palcami dotknął wiszącego na poręczy kuchenki materiału w paski.
– A u mnie też są takie szafki! – Dziewczynka z mnóstwem kolorowych spinek w kręconych włosach z przekonaniem pokiwała głową i poprawiła jedną z ozdób.
– A czym byście ugasili patelnię, na której zapalił się tłuszcz?
– Wodą? – Wychyliła się niepewnie zza pluszowej zabawki chudzinka w falbaniastej spódnicy.
– Gaśnicą! – z przekonaniem ryknął chłopiec w zielonej bluzie z kangurem.
– Jeśli polalibyście ją wodą, pożar by się zwiększył i spłonęłaby cała kuchnia. A gaśnicę nie wszyscy mamy w domu. Kto z was ma gaśnicę? – Agata czuła się o niebo lepiej. Po zdjęciu kurtki ochłonęła. Od czasu do czasu zerkała na synka z uśmiechem i mrużyła kocie oczy. Chłopiec odwzajemniał się tym samym.
Rękę podniosło tylko jedno dziecko.
– Dlatego wystarczy przykryć patelnię pokrywką. O tak. Odcinamy wtedy dopływ tlenu i płomień robi się mniejszy. A teraz pokażę wam, co zrobić, jeśli dojdzie do pożaru. Zamknę okno i nacisnę taki czarodziejski guzik.
– Wow! – zareagowało niemal jednocześnie dwóch trącających się cały czas łokciami chłopców.
– A proszę pani, a co to jest tlen?
Agata uświadomiła sobie, że nie wie. Na egzaminie z chemii miała nawet pytanie o rodzaje reakcji utleniania i specyfikę utleniaczy, ale czym jest tlen dla przedszkolaka?
– Ale dymu! – zakasłał chłopiec w okularkach i zaczął odganiać od siebie ciemną chmurę.
– Nie bójcie się. To nie jest prawdziwy dym. On nie zrobi wam krzywdy. – Kobieta nacisnęła guzik jeszcze kilka razy. Gliceryna się uwolniła i otoczyła wszystkich szarymi kłębami. Przypominała gęstą mgłę, przez którą niewiele można zobaczyć. Niektóre dzieci się cofnęły, inne ciekawe próbowały łapać dym w ręce.
– Nic nie widać! – pisnęła chudziutka dziewczynka.
– Wszyscy ukucnijcie.
Część dzieci kucnęło, inne klęknęły. Nauczycielki zrobiły to samo.
– Tu nisko widać więcej, dym jest rzadszy.
– Boję się! – Dziewczynka mocniej przytuliła misia.
– Nic wam się nie stanie. To tylko ćwiczenia po to, żebyście wiedzieli, jak się zachować, jeśli będziecie brać udział w prawdziwym pożarze. Taki sam dym jest używany w dyskotekach i na koncertach. Zobaczcie, to nie parzy i nie ma ognia. – Agata wyciągnęła ręce w kierunku kłębiącego się dymu.
Dzieci próbowały ją naśladować. Stały się wyraźnie spokojniejsze. Niektóre podeszły bliżej.
– Gdybyście kiedyś znaleźli się w takiej sytuacji, jak teraz, to pamiętajcie, żeby z pomieszczenia wychodzić, dotykając ściany. W dymie łatwo stracić orientację. Teraz w takiej pozycji spróbujemy wydostać się z mieszkania na klatkę schodową. Tylko powoli. Nie przepychajcie się. Nic się nie dzieje. To tylko ćwiczenia.
Opiekunki i dzieci powoli ruszyły w kierunku wyjścia.
– Idziemy tam, gdzie wisiały wasze kurtki. Tam są drzwi. Na klatce zejdźcie powoli ze schodów. Tam mój kolega już na was czeka. W nagrodę pójdziecie do garażu i zobaczycie, jakimi samochodami jeżdżą strażacy.
Nagle rozmowy ustały. Słychać było tylko szuranie butów na podłodze i ocieranie ortalionowych kurtek. Wszyscy wypełniali zadanie w skupieniu. Niektóre dzieci szły na czworaka, bo tak im było wygodniej. Nauczycielki również przeciskały się w kierunku wyjścia. Na szczęście nikt nie panikował. Wszyscy posłusznie wykonywali polecenia.
Agata tym razem chyba trochę przesadziła z ilością dymu. Chciała jednak, by Kubuś był z niej dumny i żeby wszystko wyglądało jak przy prawdziwym pożarze. Udało się jej. Otworzyła okno w kuchni, by przewietrzyć mieszkanie, bo dziś mieli mieć jeszcze jedną grupę. Powoli ewakuowała się za innymi. Na klatkę wyszła ostatnia. Zamknęła drzwi „Bezpiecznego Domu” i zbiegła w dół po kilku schodach. Wreszcie mogła odetchnąć. Panie ustawiały dzieci w pary. Adrian się temu przyglądał. Puścił do niej oko. Kobieta się uśmiechnęła.
Nauczycielki liczyły maluchy.
– Brakuje jednego dziecka – powiedziała ta w szpilkach i obciągnęła obcisłą spódniczkę.
Agata i Adrian spojrzeli na siebie zdziwieni, a potem pomogli liczyć i ustawiać dzieci.
– Nie ma Kuby – stwierdziła najstarsza z opiekunek.
Strażaczka poczuła, że jej serce przyspiesza. Spojrzała zdezorientowana na starszą nauczycielkę i na grupę stojących w parach dzieci. Faktycznie. Ola stała, głaszcząc po główce różowego misia. Sama. Jak to możliwe? Ten babsztyl zauważył, że brakuje Kuby, a ona nie? Wzrokiem przebiegła jeszcze raz po sylwetkach wszystkich dzieci. Nigdzie nie dostrzegła pomarańczowej kurtki.
– Może jest w środku? – Mans wbiegła po schodach. Otworzyła drzwi „Bezpiecznego Domu”. Sprawdziła pokój, w którym siedziały dzieci, kuchnię, w której odbywał się glicerynowy pokaz, i łazienkę, z której nikt nie korzystał.
Za nią wbiegł Adrian:
– Kuba! – nawoływał.
Salon świecił pustkami. Kuchnia i łazienka tak samo.
– Gdzie on może być? Nie ma tu wielu skrytek. – Agata w panice rozglądała się po wnętrzu. Drżącymi rękami otworzyła drzwi szafy z półkami. Dziecko nie byłoby w stanie tam się zmieścić.
Adrian sprawdził w kanapie i pod stolikiem, na którym stała choinka.
– Niech to szlag! – pokręcił z niedowierzaniem głową. Spojrzał współczująco na Agatę, która wbiegła do łazienki i w panice szarpnęła za zasłonę w muszelki przy kabinie prysznicowej. Zajrzała też do wnętrza pralki.
– Kubuś! Gdzie jesteś? Wyjdź już – zawołała. Łazienkowe echo odpowiedziało jej złowieszczo i jakby z drwiną.
Kobieta szarpnęła za drzwi prowadzące na sąsiednią klatkę – łącznik z Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Te bez problemu ustąpiły. Wybiegła z pomieszczenia, nawołując:
– Kuba! Jesteś tu? Kuba! Nie chowaj się. – Wspinała się na górę po dwa stopnie, trzymając poręczy i rozglądając na boki.
Adrian pobiegł za nią w górę po schodach. Dotarli do drugiego piętra, sprawdzając po drodze wszystkie mijane drzwi.
– Zamknięte. Wszystko jest zamknięte. – Strażak sapnął. – Bez karty magnetycznej nigdzie by się nie dostał.
– A co, jeśli ktoś go zabrał? – Popatrzyła z niepokojem w jego czarne tęczówki.
– To niemożliwe – powiedział, powoli cedząc słowa, jakby chciał przekonać nie tylko kobietę, ale i siebie, że to nie miało prawa się zdarzyć. – Musi tu gdzieś być. Bez jaj! Agata, tyle dzieciaków tu było i nigdy nic takiego nie miało miejsca.
– Właśnie! Nigdy! Aż do dziś! – Mans wymachiwała rękami, jakby to mogło pomóc. Nie czekając na Adriana, weszła na teren Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Chciało jej się płakać. Podeszła do podestu, zwanego „bocianim gniazdem”, umieszczonego wyżej, niż reszta sali operatorów, gdzie siedzieli koordynatorzy zmiany.
– Widzieliście może chłopca w pomarańczowej kurtce? – spytała, nie zwracając uwagi na to, że zadzwoniła konsola ze zgłoszeniem. Ciemnowłosy mężczyzna w opiętej na brzuchu granatowej polówce z numerem 112 siedzący po lewej stronie odwrócił się w stronę ekranów. Założył słuchawki i odebrał połączenie.
– Chłopiec? Nie. Nie widziałam – odpowiedziała młoda dziewczyna w okularach ubrana w błękitną polówkę z wyszytym na piersi czerwonym numerem 112.
– Sześciolatek z ciemnymi włosami. – Agata patrzyła na koordynatorkę z nadzieją w oczach.
– Pouczam pana, że za blokowanie numeru alarmowego zgodnie z Kodeksem wykroczeń grozi kara pieniężna – drugi z koordynatorów powiedział stanowczym głosem do zgłaszającego.
– Jak chcesz, to się rozejrzyj. – Dziewczyna wzruszyła szczupłymi ramionami. Farbowane na blond długie włosy związała na karku w węzeł. Wstała od konsoli, wzięła w dłoń termiczny kubek i poszła w stronę kuchni.
– Co za dureń! – Drugi z pracowników zakończył rozmowę. Odłożył słuchawki i odwrócił się w kierunku Agaty: – Pytałaś o dziecko?
– Tak. Zaginęło w „Bezpiecznym Domu”. Widziałeś może? – Patrzyła na niego z nadzieją.
– Chciałbym ci pomóc, ale niestety nie. – Rozłożył ręce w geście bezradności i odwrócił się na obrotowym fotelu w kierunku konsoli, która ponownie zadzwoniła. Założył słuchawki i na ekranie dotykowym wcisnął przycisk, by odebrać połączenie.
Strażaczka biegała po wszystkich pomieszczeniach na piętrze. Operatorzy zerkali na nią, jak na kogoś niespełna rozumu. Ciężkie strażackie buty dudniły na wykładzinie. Wchodziła do łazienek, gabinetu naczelnika WCPR i do kadr, bo nigdy nic nie wiadomo. Adrian podążał w ślad za nią.
– Nigdzie go nie ma! Nie wierzę! – Kobieta przygryzła górną wargę. Ciężko oddychała. – Przecież nie zapadł się pod ziemię. Z budynku nie można wyjść bez karty magnetycznej! – Pobiegła do szatni. Sprawdziła między rzędami metalowych szafek. – Co teraz?
– Znajdziemy go. – Kolega dotknął delikatnie jej ramienia, patrząc prosto w oczy. – Sprawdzę w dyspozytorni. – Pobiegł w kierunku klatki.
Agata ruszyła za nim, ale po kilku krokach zawróciła w kierunku „bocianiego gniazda”.
– Gdybyście go zobaczyli, to dajcie znać – powiedziała do blondwłosej koordynatorki, pijącej herbatę z termicznego kubka. Po chwili kobieta kiwnęła głową na znak zgody, ale strażaczka już tego nie widziała, bo biegła za Adrianem. Czarna koszulka, którą miała pod mundurem, lepiła się do ciała prawie jak na akcji. Policzki miała zaczerwienione, a włosy w nieładzie. Gdzie on może być?
Jej kolega dobijał się do szklanych drzwi PRM-u.
Po chwili otworzył mu znudzony dyspozytor w rażąco pomarańczowym T-shircie z czarnymi wstawkami i takich samych luźnych spodniach. Ziewał i gładził się po czarnej wypielęgnowanej brodzie.
– Nie, nie ma u nas żadnego dziecka. Jak chcecie, to sprawdźcie. – Wygładził opiętą na lekko wystającym brzuchu koszulkę i podrapał się po pulchnym przedramieniu.
Adrian z Agatą weszli do środka. Od monitorów w ich stronę odwróciła się ciemnowłosa towarzyszka dyspozytora, ubrana jak jego siostra bliźniaczka, tylko starsza o jakieś dziesięć lat. Teraz patrzyła na strażaków zza okularów i w dziwny sposób wydymała wargi. Po chwili na dłoń wypluła pestkę ze śliwki. Kolega zajął miejsce obok niej i kręcąc się na obrotowym fotelu, wyjaśnił:
– Szukają jakiegoś dziecka.
Strażacy metodycznie wchodzili do poszczególnych pomieszczeń niedużej dyspozytorni i zaglądali we wszystkie zakamarki. Nawet do stojącej na stole torby z jedzeniem, tak jakby mogło się w niej zmieścić dziecko, i pod biurka dyżurujących dyspozytorów. Oprócz plątaniny kabli i odrobiny kurzu nic więcej tam nie znaleźli.
Wtem odezwała się komórka strażaczki.
– Słucham? – Sapnęła ze zmęczenia. Dłonią przygładziła zmierzwione włosy, które wymknęły się z końskiego ogona.
– Co wy wyprawiacie? Gdzie jesteście? Za chwilę będzie kolejna wycieczka. – Dowódca zmiany krzyczał do słuchawki.
– Szukamy Kuby. – Agata siliła się na spokój. Próbowała głęboko oddychać.
– Jakiego znowu Kuby? – Dowódca nic nie rozumiał. Usłyszała uderzenie ręki o blat biurka.
– Szefie, podczas ewakuacji zaginęło dziecko. – Przygryzła wargę, by uspokoić emocje. Po krótkiej przerwie kontynuowała: – Mój syn. – Załamał się jej głos. Walczyła ze sobą przez chwilę. W końcu ponownie przygryzła wargę. Udało się jej pohamować łzy.
– Żartujesz? Jak to możliwe?! – W słuchawce coś zaskrzypiało. Pewnie dowódca usiadł w swoim fotelu obrotowym.
– My też nie rozumiemy… Ale cała grupa… Nie chcę robić afery. – Starała się, żeby w jej głosie nie było słychać emocji.
– To nie rób. Dobra, zróbcie szczegółowe rozpoznanie. Ja przeprowadzę dyslokację. Zarządzę działania skoncentrowane. – Dowódca przez chwilę plątał się w dyspozycjach.
– Słucham? – Agata nie mogła zrozumieć przekazu.
– Wojtek oprowadzi dzieci po garażu. A wy szukajcie w budynku. Jak się nie znajdzie, trzeba będzie zawiadomić policję.
– I co? – Adrian popatrzył współczująco na strażaczkę.
– Mamy szukać dalej. Chłopaki nam pomogą. – Schowała telefon w kieszeni spodni.
– A może ewakuował się przed wszystkimi i poszedł do bocianów? Wiesz, że dzieciaki lubią to miejsce? – Pomyślał o ustawionej przy boisku do siatkówki kamiennej rzeźbie ptaków, która towarzyszyła radomskim strażakom już ponad pięćdziesiąt lat. – Albo w ogóle odszedł gdzieś obok? Może spodobało mu się któreś auto na parkingu?
– Dzięki, Adrian. – Agata dotknęła jego ramienia. – Sprawdźmy to. Ja… Muszę go znaleźć!
Wybiegli przed budynek.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ