Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Oziębłość - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 września 2025
E-book: EPUB, PDF
39,99 zł
Audiobook
39,99 zł
39,99
3999 pkt
punktów Virtualo

Oziębłość - ebook

Judyta była zwykłą nastolatką… do dnia wypadku. Niesprawna od pasa w dół, staje się centralną postacią internetowej kampanii, którą prowadzi Anna, jej matka. Zbiórki, relacje, wzruszające posty – wszystko jest perfekcyjnie zaplanowane. Ale nie chodzi o pomoc. Chodzi o zasięgi. Anna nie widzi w tragedii córki bólu, a jedynie szansę na zdobycie pozycji, o jakiej zawsze marzyła. Wszystko zmienia się jednak, gdy kobieta postanawia wyjechać na weekend. Rozpoczyna się chora gra – pełna lęku, podejrzeń i sekretów. Ktoś obserwuje każdy jej ruch i zmusza do wyjawienia mrocznych tajemnic podczastransmisji na żywo. Czy to jeden z fanów? A może ktoś z przeszłości? Co takiego ukrywa Anna i jaką cenę zapłaci za kłamstwa, które stały się jej koszmarem? Czy zdoła odróżnić prawdę od fikcji, którą sama stworzyła?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397393943
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Samochód stoi nieruchomo. Patrzę na niego przez okno z niepokojem, zupełnie jakby miał mi zaraz coś wykrzyczeć, zdradzić światu to, co zrobiłam. Wmawiam sobie, że tam nie ma żadnych śladów. Żadnych kropli, smug, odprysków. Wszystkie skutecznie zatarłam, ale mroczki przed oczami sprawiają, że już nie jestem pewna, co widzę, a co jest jedynie wytworem mojej wyobraźni. Może zmysł wzroku mnie oszukuje i dostarcza złudnych informacji, bo panika zagłusza zdrowy rozsądek?

Obserwuję swoje ręce. Trzęsą się, jakby należały do kogoś innego. Kogoś, kto to faktycznie zrobił. Bo przecież ja nie mogłam.

Pod paznokciami zagnieździł się brud — brunatna czerwień, której muszę się pozbyć. Powinnam od razu zadziałać. Zimna woda i intensywne szorowanie na pewno pomogą. Ale jak to zmyć z sumienia? Jak usunąć z głowy? W końcu to nie jest tylko jej krew, to też ciężar popełnionego grzechu.

Mrużę oczy, ale wciąż leży przede mną to okropne ciało. Powłoka pozbawiona jakiegokolwiek dźwięku, oddechu, obecności i… tego, co uważałam za dobre.

Zaczynam się poruszać — powoli, jak w transie. Odkręcam kran w łazience. Woda leci z tak głośnym szumem, że aż się cofam. Szoruję mocno dłonie, nadgarstki, paznokcie. Z całej siły. Skóra piecze, ale krew gdzieniegdzie nie chce zejść, jakby wsiąkła w moją duszę bezpowrotnie.

Zmieniam też koszulkę, stara ląduje w worku na śmieci. Robię wszystko mechanicznie i dopiero po kilku minutach zdaję sobie sprawę, że przecież to dowód, który mógłby pomóc policji mnie złapać.

Patrzę na kosz. Co mam z tym zrobić? Spalić? Zakopać? Wozić ze sobą? To głupie. Każdy wybór wydaje się zły, w przypadku każdego istnieje obawa, że mogą mnie oskarżyć, że jakimś cudem znajdą ten ślad.

Biorę bluzkę i ją zwijam, jest mokra od krwi. To wszystko rozlewa się w moim umyśle jak cień, którego nie da się odgonić. Choć teraz, gdy ona nie żyje, a ja sprzątnęłam ślady, nie ma już nic, oprócz tej jednej koszulki. Co mam z nią zrobić?

Chce mi się krzyczeć, jednak gardło mam tak ściśnięte, że z moich ust wyrywa się tylko chrapliwy skowyt. Zbyt dużo czuję, a jednocześnie nie ma we mnie zupełnie nic. Panika miesza się z żalem, wściekłością i z czymś jeszcze — czymś, co przypomina wyrzuty sumienia, ale jest znacznie cięższe. To cholerny kamień, który przygniata mnie i nie pozwala zapomnieć o tym, co zrobiłam.

W głowie słyszę okropny hałas. Nie są to dźwięki z otoczenia, bo nie ma tu nikogo. To coś w moim mózgu, co dudni i nie chce przestać. Pieprzona orkiestra, której koncert wzmaga się z minuty na minutę, a która gra tylko wewnątrz mojego umysłu.

Muszę coś postanowić, bo adrenalina nie popycha mnie do żadnego działania. Tylko zaprogramowane na ekstremalne sytuacje ciało wciąż reaguje na zbyt wielki strach.

Zamykam oczy. Obraz sprzed paru chwil wraca. Widzę ją. Jej twarz i te piękne włosy, które zawsze lubiłam. Pokłóciłyśmy się, krzyknęła. A ja… nie powinnam była odpowiadać takim samym krzykiem. Może gdybym tego nie zrobiła, nic by się nie stało. Ale gdy zaczęła się awanturować, nie wytrzymałam. Nie chciałam jej uderzyć, a potem zaatakować znów ze zdwojoną siłą. Boże, ja naprawdę nie chciałam!

Otwieram wolno oczy, ale wszystko wciąż tu jest — krew z ubrania nie zniknęła, a ręce nadal się trzęsą. Mam ochotę cofnąć czas, jak większość ludzi, którzy zabijają pierwszy raz pod wpływem impulsu. Jednak wiem, że to się nigdy nie wydarzy, i mogę tylko zaklinać rzeczywistość albo modlić się, żeby nikt mnie nie złapał.

Pora na jakąś decyzję. Muszę zacisnąć pięści i zacząć działać. Nie mogę zostać i pozwolić, by dopadła mnie sprawiedliwość, ale jednocześnie nie wiem, czy chcę uciekać i kryć się przez całe życie. Są we mnie przysłowiowe dwa wilki i nie mam pojęcia, który jest silniejszy: ten, który chce przetrwać, czy ten, który chciałby odbyć karę i nie obawiać się następnego dnia.

Każda kolejna sekunda to ryzyko, a mimo to po prostu stoję. Czekam, aż ktoś za chwilę tu wejdzie i powie, że widział, co zrobiłam, i że wszystko skończone.

Mija minuta. Dwie. Trzy. Nikt się nie zjawia.

Wychodzę i wsiadam za kierownicę. Ręce nadal mi się trzęsą, kiedy przekręcam kluczyk i uruchamiam silnik. Staram się nie myśleć o śladach, które ktoś mógłby odkryć, na pewno wszystko jest idealnie posprzątane.

Patrzę w lusterko. Widzę tylko własne oczy — rozszerzone źrenice — i pot, który spływa po skroni. Ulica prowadząca bezpośrednio do jej domu jest niemal pusta, ale i tak każda mijana twarz, każdy cień między drzewami sprawiają, że zaciskam zęby.

Jadę bez celu. Nie wiem jeszcze dokąd, wiem tylko jedno: teraz nie mogę się zatrzymać. Jeżeli to zrobię, wszystko mnie dogoni.

Może policja dostała już jakieś anonimowe zgłoszenie? Nie… to za szybko. A co, jeśli ktoś jednak zauważył, jak pakowałam do bagażnika koszulkę? Za dużo myśli. Nie potrafię się przez nie skupić na drodze, która rozciąga się przede mną jak labirynt bez wyjścia.

Mijam znajome miejsca: bar, budki z kebabami, szkołę; teraz wyglądają tak nieprzyjaźnie. Zwłaszcza że w nocy wszystko wydaje się ostrzejsze — lampy, światła samochodów i wzrok ludzi, na który normalnie nawet nie zwróciłabym uwagi.

Na podmiejskiej stacji wciągam kaptur na głowę, tankuję i płacę gotówką. Próbuję nie rzucać się w oczy, ale muszę mieć pełny bak, jeśli zamierzam uciekać.

Sprzedawca patrzy na moją twarz nieco zbyt długo. Może już wie, że zabiłam? Boże.

Zabieram paragon i wsiadam z powrotem do samochodu. Kieruję się do lasu. Piach trzeszczy pod kołami, ale brnę dalej, aż nie widać już nic poza drzewami. Dopiero tutaj się zatrzymuję, by zebrać myśli. Jednak ta cisza, gęsta i przeszywająca, jest nie do zniesienia.

Muszę ustalić fakty. Wiem, że na razie tu mnie nie znajdą — mam czas do rana. Kiedy wzejdzie słońce, zaczną szukać. A oni? Muszą mi dać stosowne alibi. Przecież tak się robi, by kogoś chronić. Prawda?Rozdział 2

_Judyta_

Tej nocy nie mogę zasnąć. Mama nie przyszła już do mnie po sytuacji z rozbitym telefonem. Żołądek kurczy mi się boleśnie, bo jestem głodna i spragniona. Moje nawoływania siostry też nie skutkują. Przez myśl przeszło mi nawet, że mogłabym czołgać się po schodach po szklankę z sokiem, ale postanawiam być dzielna. W końcu mama wciąż powtarza mi, że jestem taka słaba i że powinnam się bardziej postarać, więc… staram się. Przecież nie może mnie karać w ten sposób cały czas.

Zamykam oczy i próbuję zasnąć, jednak ucisk w żołądku mi na to nie pozwala. Wyobrażam sobie talerz z zupą, ciepły rosół rozpływa się w ustach, a ja jem i jem… Nikt nie wyznacza mi porcji i nikt nie dawkuje jedzenia.

Dotykam swoich rąk. Bez trudu mogę objąć nadgarstek kciukiem i palcem wskazującym. To ostatnio moja ulubiona zabawa. Jeszcze dwa miesiące temu nie potrafiłam tego zrobić, co oznacza, że znów schudłam. Z każdym dniem jest mnie coraz mniej.

Nagle drzwi się otwierają. Podnoszę głowę i zerkam w ich stronę. To mama. Przyszła z tacą. Czuję coś na kształt wdzięczności, że nie zapomniała o mnie i jednak przyniosła mi kolację. Siada na łóżku i kładzie chłodną rękę na mojej głowie, a potem lekko przesuwa ją po włosach.

— Kochanie, wiem, że jesteś zmęczona, że wszystko już miesza się w twojej główce i masz dość, ale to przez stres, przez ból, który odczuwasz, i przez chorobę. — Ma taki słodki głos, jednak w tej słodyczy jest coś z zatrutego jabłka. — Ale pamiętaj, nie możesz robić więcej takich rzeczy. Ludzie cię kochają, widzą, jak walczysz, jesteś dla nich inspiracją. Cała nasza rodzina jest podziwiana.

— Przepraszam — bąkam, chociaż wcale nie czuję się winna, chcę po prostu zjeść.

— Wybaczam ci, bo wiem, że masz ciężko. No już. Wypij herbatę. Dobrze ci zrobi. Przez ten cały szał zakupowy zapomniałam całkowicie o kolacji dla ciebie. Teraz ty mi wybacz. — Z jej ust nie pada „przepraszam”, a jedynie suche „wybacz”, wypowiedziane od niechcenia. Słowo, które nie zmienia niczego.

Dźwigam się do pozycji siedzącej i biorę pierwszy łyk herbaty. Jestem tak spragniona, że nie mogę się opanować i duszkiem wypijam zawartość szklanki.

— Mówiłam lekarzowi, że się nie wysypiasz. Dał mi coś ziołowego, powinnaś teraz lepiej spać. Połknij.

Patrzę zdziwiona na nową tabletkę.

— Nie chcę. Za dużo już tego, jest mi od nich niedobrze. — Staram się bronić, bo ostatnio wciąż faszeruje mnie lekami.

Jej spojrzenie się zmienia, nabiera grozy. Znów marszczy brwi i warczy:

— Judka. Weźmiesz ten lek, teraz.

— Nie chcę.

Cofam się powoli, ale nie mam dokąd uciec, bo natrafiam na ścianę, przy której stoi łóżko. Mama pochyla się nade mną i przyciska mnie do ciepłego materaca. Próbuję się wyrywać, ale drugą ręką wciska mi tabletkę do ust i zamyka je siłą.

— Połknij — rzuca tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Jeśli nadal będziesz się szarpać, wleję w ciebie wodę, a wtedy będziesz musiała to połknąć. Rozumiesz?

Mama chwyta za telefon i zaczyna nagrywać, aby pokazać ludziom, że mam kolejny atak. Obraca przeciwko mnie sytuację, którą sama sztucznie stworzyła. Chcę krzyczeć, ale wiem, że wtedy będzie jeszcze gorzej.

Robię więc to, o co prosiła, z trudem przełykam tabletkę. Jest gorzka, w jej smaku nie wyczuwam żadnego ziołowego składnika, raczej coś metalicznego, cierpkiego. To — w połączeniu z przerażającym wzrokiem mamy — sprawia, że serce podchodzi mi do gardła, momentalnie się pocę.

Wreszcie mnie puszcza. Otrzepuje ręce i uśmiecha się łagodnie.

— Brawo, Judka. Czasem zachowujesz się tak, jakbyś była dzielna, ale wiem, że w głębi duszy wciąż jesteś słaba i zdana na mnie. — Kiwa głową z przekonaniem. — Niebawem znów coś nagramy, ludzie muszą wiedzieć, że wciąż walczysz, że nie tracisz tej swojej nadziei… A teraz zjedz kolację, na pewno jesteś głodna.

Podchodzi do okna i wygląda przez nie. Wpatruje się uważnie w coś na dole, ale już dawno nie spoglądałam z tej perspektywy, więc nie mam pojęcia, co mogło ją tak zainteresować.

— Nie przyniosłaś mleka — mówię łagodnie. — Zawsze przynosiłaś.

— Zapomniałam — rzuca tak po prostu.

Staram się wyrzucić z głowy to, co stało się przed momentem. Może to tylko zły sen? Może śnię, a jej postać to tylko złuda?

— Nie mam czym popić kolacji. Dasz mi wodę? — pytam cicho.

— Judka, jestem zmęczona. Weszłam tutaj z trudem, a ten pokój źle na mnie działa. Jest tu duszno i jakoś tak… no nie wiem, depresyjnie. — Pociera złoty pierścionek. — Jutro przyniosę ci całą zgrzewkę, będziesz miała na zapas, dobrze? A teraz zjedz już, chcę odnieść tacę i położyć się spać, bo to był dzień pełen wrażeń. Byłyśmy z Mają w sadzie, potem na rowerach… Jestem padnięta, a tu temperatura jest chyba jeszcze wyższa niż na dole.

— Mnie też jest duszno — zauważam. — Mogłabyś częściej otwierać mi okno. Słyszałaś, co mówiła pielęgniarka…

— Nie, jest za późno — przerywa mi od razu. — Wlecą komary. Kto je będzie później zabijał?

— To zamontuj siatkę w oknie. I samo okno też trzeba wymienić, bo ramy skrzypią strasznie, jak wieje mocny wiatr.

Mama wzrusza ramionami.

— Myślisz, że nie mam co robić, tylko bawić się w jakieś remonty? — pyta kąśliwie. — Judka, daj już spokój. Przyniosę ci najwyżej wiatrak, otwieranie okna jest niebezpieczne. Nie chcę, żebyś wypadła albo żeby cię coś pogryzło. Jak będziesz się pokazywać z bąblami? Myślałaś o obserwatorach, o zdjęciach, o tym, że to będzie wymagało retuszu?

— Nie — odpowiadam zgodnie z prawdą, a mama kręci głową z niesmakiem.

Nie chcę myśleć o tych ludziach i wolałabym, żeby oni też przestali to robić. Nawet nie zaglądam na ten profil, bo mama pozbawiła mnie telefonu, twierdząc, że jest tam sporo niepochlebnych komentarzy. Jak jestem grzeczniejsza, czasem daje mi komórkę, ale tylko taką z kilkoma numerami do znajomych i rodziny, bez dostępu do internetu.

— No właśnie — kwituje z goryczą w głosie. — Ty nigdy nie myślisz rozsądnie. Musisz wreszcie zacząć, bo nie jesteś już malutka. Wiesz, jak ciężko uzbierać pieniądze, kiedy w sieci pokazuje się nastolatkę? Gdybyś była mniejsza, jak twoja siostra, byłoby inaczej, więc doceń moje starania.

— A… kiedy odwiedzi nas tata? — pytam z nadzieją w głosie, bo odkąd się rozwiedli, przyjeżdża coraz rzadziej.

— Niedługo do ciebie zajrzy. Jedz. Mam dla ciebie coś jeszcze. Coś, co sprawi, że te nerwobóle, które masz w nocy, znikną.

Jej twarz rozpromienia się, kiedy podnosi strzykawkę z przezroczystym płynem. Specyfik wygląda tak jak dziesiątki tych, które dostawałam w ramach znieczulenia.

— Co to?

— Twój ojciec pomógł mi to zdobyć, żebyś wreszcie przestała tak narzekać i budzić nas w nocy. Ma znajomości w tej klinice, w której byliśmy w marcu, i ubłagał lekarza, żeby ci to wypisał. To dawka dla dorosłej osoby, więc…

— Więc co? — dopytuję podejrzliwie.

— Nic. Po prostu doceń, że się staramy i próbujemy ci pomóc.

Mama nachyla się w moim kierunku, ale jej tego nie ułatwiam. Odsuwam się i kręcę głową.

— Nie. Nie chcę. Już tak bardzo mnie nie boli.

Zastanawiam się nad tym, co powiedziała, że to dawka przeznaczona dla dorosłej osoby. A jeśli nie powinni mi tego przepisywać?

— Judka, bądź mądrzejsza. Chcesz siedzieć tu całe życie? W tym strasznym, jak go nazywasz, pokoju? Przecież wiesz, że to nie boli, jedno małe ukłucie i po wszystkim. Przecież miałaś już wiele zastrzyków.

— Ale nie ten. Ten jest nowy.

— Przestań być taka słaba! Przestań się mazać — wścieka się. — Mam dość tego twojego marudzenia, pytań… po prostu całej ciebie. Chcę wreszcie skończyć ten dzień, więc nie komplikuj, bo nie dostaniesz jutro nawet łyka wody.

Przełykam ślinę.

— Tata to zdobył?

Kiwa głową. Mam zamiar zapytać, czy to aby na pewno bezpieczne w moim wieku, ale mama wbija mi igłę w udo. Moje ciało przeszywa ostry ból. Zaczynam krzyczeć, jednak ona przytyka mi rękę do ust tak gwałtownie, że przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz.

— Nie drzyj się, jest środek nocy — syczy mi do ucha. — Obudzisz siostrę, a nie masz pojęcia, ile trzeba siedzieć przy jej łóżku, żeby ją uśpić. Nie masz pojęcia o niczym, co dzieje się na dole, ze wszystkim jestem sama. Ale już niedługo, może załatwię dla ciebie jakąś opiekunkę i wreszcie odetchnę od tego wszystkiego… Od ciebie, bo jesteś po prostu nieznośna, gówniaro.

Drżę. Ból nie mija. Zaczynam się krzywić, co ona od razu kwituje słowami, że muszę być silniejsza. Nogi robią się jeszcze bardziej drewniane niż zazwyczaj. Z niepokojem ich dotykam, uciskam łydki i uda, ale nic, zupełnie nic nie czuję. Patrzę na nią ze strachem.

— Co mi zrobiłaś? — pytam, gdy zabiera dłoń z moich ust.

— Nic. I przestań być takim mazgajem, to jest idealne tylko do zdjęć, na co dzień jest wykańczające. Ileż można patrzeć na te twoje smutne miny, chude ręce, pokraczne nogi?

— Nie są takie!

Próbuję wstać, ale moje nogi są jak kłody, nie mogę przesunąć ich nawet o centymetr; jakby nie należały do mnie. Upadam na podłogę, mama mnie nie podtrzymuje. Kiedy zerkam na jej twarz, widzę coś na kształt dumy. Cieszy się z tego?

— To dla twojego dobra, pamiętaj. Rano nagramy kilka filmików, musimy cały czas być dostępni, cały czas coś pokazywać, bo ostatnio mamy spadek wyświetleń. Odeszło też czterdziestu obserwatorów. To bardzo dużo.

Wzdycha z rozpaczą, a ja próbuję dźwignąć się z trudem z powrotem na łóżko. Problem w tym, że moje ciało jest wygięte pod dziwnym kątem.

— Pomóż mi wstać! — krzyczę z bezsilności, ale ona kręci jedynie głową i zabiera z szafki tacę. Talerz z kanapkami przesuwa się na jej róg.

— Judka, musisz zacząć radzić sobie sama. Ja jutro po południu wyjeżdżam, tata na pewno do ciebie zajrzy, ale musisz nauczyć się samodzielności, nie będzie tu tkwił bez przerwy.

— Dokąd? Dlaczego beze mnie?

— Bo chcę odpocząć. Są wakacje, więc Mai też należy się parę dni wypoczynku. Nie chcę ciągle myśleć o tobie i twoich problemach. — Krzywi się, jakby coś ją brzydziło. — Ale oczywiście na relacji powiemy, że wyjeżdżamy razem na turnus. Albo że zostałaś w domu, choć tak bardzo chciałaś jechać. Hm… muszę to przemyśleć. Nie wiem, co bardziej nakręci widzów.

Wciągam się na łóżko, wkładając w to mnóstwo siły. Jęczę przy tym rozpaczliwie, ale mama znów się krzywi i w żaden sposób mi nie pomaga.

— Nie rozumiem, o jakim wyjeździe mówisz. Chcesz mnie tu zostawić? Nigdy nie wyjeżdżałaś z Mają sama.

— Nigdy nie miałam też takiej bezsilnej córki. Co mam robić z tobą na plaży? Wozić cię po piasku? Moczyć ci nogi? Nie bądź śmieszna, poza tym to tylko weekend. Majka na pewno przywiezie ci jakąś pamiątkę. — Ostatnie zdanie aż ocieka ironią.

— Ale…

— Judka, przestań wreszcie. Należy nam się ten wyjazd. Tak dawno nie byłam nigdzie poza Lublinem, a Maja potrzebuje zwiedzać świat, jest ciekawa wszystkiego, więc nie możemy tylko tkwić w tym domu. Ojciec do ciebie zajrzy, zostawię ci jedzenie i kilka książek.

Otwieram szeroko oczy. Mam nadzieję, że blefuje, że po prostu opętała ją jakaś dziwna, szaleńcza myśl, lecz ona tylko wzrusza ramionami, czym potwierdza moje obawy, i wolno rusza na dół. Zamyka drzwi na klucz, a ja nie wiem, co zrobić. Chciałabym za nią wyjść, prosić, żeby zabrała mnie ze sobą, bo potrzebuję jej najbardziej na świecie, ale… nie mam siły.Rozdział 3

_Judyta_

Budzę się, chociaż tak właściwie to nie jestem pewna, czy w ogóle spałam. Przez ostatnie dwa dni światło sączy się przez zamknięte okno, ale nie jest w stanie rozświetlić mroku, który panuje w pokoju, bo niebo jest zachmurzone.

Tam, gdzie mama wbiła igłę, skóra jest lekko sina i coś pod nią drży; jakby moje mięśnie żyły własnym życiem. Nie daję rady zrobić nawet kilku kroków — jest gorzej, niż było. Lek zupełnie nie zadziałał i tkwię od doby w tej samej pozycji, z małą przerwą na łazienkę.

Tata był rano. Obiecał, że zajrzy do mnie później, jak wróci z pracy, lecz wciąż go nie ma, a woda, którą mi nalał do dzbanka, jest już tylko wspomnieniem. Czuję palące pragnienie. Mówił, że ma sporo do zrobienia, ale leżenie tutaj przyprawia mnie o mdłości. Chcę, żeby już przyszedł.

Biorę do ręki telefon, który łaskawie zostawiła mi mama, i wystukuję wiadomość, że go potrzebuję. Ostatnio jest między nami jakoś inaczej, chłodniej. Odkąd się wyprowadził, nasze stosunki uległy zmianie. Wciąż pyta o postępy w chodzeniu i proponuje mamie coraz to nowszych rehabilitantów, ale ona jest zbyt dumna, by wziąć jego wskazówki do serca.

Przychodzi odpowiedź. Tata pisze, że jak tylko skończy ze swoimi zadaniami, zajrzy do mnie i posiedzi dłużej. Zastanawiam się, czy powinnam mu wspomnieć o tym, co robi mama i jak ostatnio zaczęła świrować na punkcie swoich obserwatorów. Nie wiem, czy przyniesie to jakikolwiek efekt. Kiedy zgłaszałam mu, że nie podoba mi się na górze i źle mi z tym, że mam do dyspozycji tylko kawałek poddasza, zbył to tekstem, że skoro mama tak ustaliła, to nie może się przeciwstawiać. Ale na koniec stwierdził, że spróbuje z nią o tym porozmawiać.

Ja też spróbuję… z nim. Dawno nie byliśmy sam na sam. Mama zawsze gdzieś chodziła wokół, bylebym tylko nie chlapnęła niczego podejrzanego. Dziś jednak jej tu nie ma.

Telefon milczy. Tata nie pisze więcej, choć mógłby. Czekam jeszcze chwilę, ale wiadomości nie przychodzą.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij