Paddington daje sobie radę - ebook
Paddington daje sobie radę - ebook
Codzienne obowiązki mogą być sporym wyzwaniem. Gdy państwo Brownowie zachorowali, a pani Bird wyjechała, Paddington musiał wziąć sprawy w swoje łapki. Wszystko jednak wymknęło się niedźwiadkowi spod kontroli… Kawa o smaku kapusty, przerośnięte kluski, powódź w pralni – a to nie koniec. Czy Paddington opanuje ten puchaty chaos, który wywołał?
Paddington to niezwykły przyjaciel twojego dziecka. Mały niedźwiadek o wielkim sercu. Wielbiciel marmolady, dobrych manier i przygód! Opowieści o nim to klasyka brytyjskiej literatury dziecięcej w najlepszym wydaniu. Seria przetłumaczona na ponad 30 języków, która już od przeszło 60 lat rozgrzewa serca maluchów i pokazuje, że gafy zdarzają się nawet najlepszym. I misiom, i dzieciom.
Dla wszystkich, którzy mają misia w sercu.
A szczególnie dla dzieci w wieku 4+.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7658-1 |
Rozmiar pliku: | 5,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piknik na rzece
Paddington zdumiony usiadł na łóżku. Życie w domu Brownów toczyło się według ustalonego rytmu – dotyczyło to w szczególności pory śniadania. Pobudka o tak wczesnej porze jak tego dnia w zasadzie się nie zdarzała.
Niedźwiadek uważnie rozejrzał się po swojej sypialni, ale wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu.
Fotografia cioci Lucy, zrobiona tuż przed jej przeprowadzką do domu dla emerytowanych niedźwiedzi w Limie, stała na szafce nocnej obok słoika ulubionej marmolady i kilku innych drobiazgów.
Jego stary kapelusz oraz flauszowy płaszcz wisiały na kołku na drzwiach, a peruwiańskie centavo spoczywały bezpiecznie pod poduszką.
Gdy uniósł zwisający skraj prześcieradła i zajrzał pod łóżko, upewnił się, że jego skórzana walizka z sekretną przegródką, zawierająca pamiętnik i parę ważnych dokumentów, też jest na swoim miejscu.
Paddington odetchnął z ulgą. Choć mieszkał z rodziną Brownów już od ponad roku, nadal nie przywykł do posiadania własnego pokoju, a poza tym był z natury ostrożny i zapobiegliwy.
Dlatego zamiast z powrotem zasnąć, sięgnąwszy najpierw łapą do słoja z marmoladą, nadstawił czujnie ucha.
Z ogrodu dobiegały głosy co najmniej kilku osób. Parę razy trzasnęły drzwi, a następnie rozległ się stłumiony dźwięk do złudzenia przypominający brzęk talerzy. Towarzyszył mu głos pana Browna wydającego chyba jakieś polecenia.
Paddington wygramolił się z łóżka i prędko podszedł do okna. Na dole najwyraźniej działo się coś ciekawego i za nic nie chciał tego przegapić. Zerknął przez szybę i osłupiał ze zdumienia. Chuchnął na szkło i przetarł je łapą, żeby się upewnić, że nie śni.
Na trawniku poniżej cała rodzina Brownów – państwo Brownowie, Jonatan i Judyta – zebrała się wokół dużego wiklinowego kosza. Po chwili dołączyła do nich gospodyni, pani Bird, z talerzem pełnym kanapek.
Paddington zsunął się z parapetu i popędził na dół. Cała sprawa była bardzo intrygująca i należało ją jak najszybciej zgłębić.
– I oto on: Paddington we własnej osobie! – zawołali Brownowie, kiedy dołączył do nich akurat w chwili, gdy zamykali pokrywkę koszyka.
– Ten niedźwiadek wywęszy kanapkę z marmoladą z drugiego końca miasta! – mruknęła gospodyni.
– Co my z tobą mamy! – Judyta pogroziła mu palcem. – To miała być niespodzianka! Specjalnie wcześniej wstaliśmy!
Paddington wodził oczami od jednej twarzy do drugiej coraz bardziej zaintrygowany.
– Spokojnie, Paddingtonie, to nic takiego! – zawołała ze śmiechem pani Brown. – Nie ma się czym przejmować. Po prostu wybieramy się na piknik na rzece.
– I urządzimy sobie zawody wędkarskie! – zawołał Jonatan, wymachując podbierakiem. – Tata obiecał nagrodę dla tego, kto pierwszy złowi rybę!
Paddington nie posiadał się z radości.
– Prawdziwy piknik?! – wykrzyknął. – Nigdy jeszcze nie byłem na pikniku na rzece!
– To bardzo dobrze się składa – pan Brown dziarsko podkręcił wąsa – bo dziś będziesz miał okazję. Pospiesz się zatem i zjedz śniadanie. Zapowiada się piękny dzień, szkoda każdej minuty.
Niedźwiadkowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Gdy Brownowie zajęli się pakowaniem piknikowego sprzętu do bagażnika samochodu, popędził do domu, gdzie już czekało na niego śniadanie. Paddington przepadał za nowymi doświadczeniami i nie mógł się już doczekać obiecanej wycieczki. W mieszkaniu z Brownami najbardziej lubił właśnie to, że tak często przytrafiały mu się niespodzianki.
– Mam wielką nadzieję, że nigdy nie uda mi się spróbować wszystkiego! – zwierzył się pani Bird, która właśnie zajrzała do pokoju, by sprawdzić, czy już zjadł swoje grzanki z marmoladą. – Bo inaczej nie będzie już żadnych niespodzianek!
– Już ja ci dam niespodziankę, jeśli zaraz nie zmyjesz sobie z wąsów resztek jajka na bekonie! – mruknęła gospodyni. – Jeśli chodzi o przyciąganie brudu, nie ma na świecie drugiego takiego niedźwiadka jak ty!
Paddington zrobił zbolałą minę i ruszył do łazienki.
– Starałem się tylko pospieszyć! – usprawiedliwił się.
Mimo to bez zwłoki popędził po schodach na piętro. Miał jeszcze sporo rzeczy do zrobienia przed wyjściem z domu. Po pierwsze, musiał spakować swoją walizkę, a po drugie, chciał koniecznie zajrzeć do atlasu. Paddington interesował się geografią i był bardzo ciekaw, jak to jest piknikować na rzece. Brzmiało to niezwykle intrygująco.
– Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale kiedy ta rodzina się dokądś wybiera, za każdym razem bierze ze sobą tyle bagażu, co cały pułk wojska na miesięczną wyprawę! – mruknęła pani Bird, poprawiając kapelusz po raz bodaj czterdziesty.
Brownowie zapakowali się do samochodu i ruszyli w kierunku rzeki. Oprócz samych Brownów, Paddingtona i pani Bird w aucie znajdowały się też kosz piknikowy, gramofon, stosik płyt, kilka zawiniątek, sprzęt wędkarski, parawan, namiot i sterta poduszek.
Pani Brown musiała przyznać rację gospodyni. Było jej bardzo niewygodnie. Skórzana walizka Paddingtona wbijała jej się w plecy, a jego stary kapelusz, który niedźwiadek koniecznie chciał mieć na głowie dla ochrony przed słońcem, łaskotał ją w policzek.
– Daleko jeszcze? – spytała.
Paddington, skulony obok niej na przednim siedzeniu, rzucił okiem na mapę.
– Zdaje mi się, że to już następny skręt w prawo – oświadczył, pokazując kierunek.
– Oby to była prawda! – westchnęła pani Brown.
Już raz tego ranka źle skręcili, bo Paddington pomylił trasę z kawałkiem marmolady przyschniętym do mapy.
– Skręt w prawo za zaschniętą marmoladą, też coś – parsknął pan Brown. – Tamtemu policjantowi wcale się to nie spodobało!
Pragnąc się jakoś zrehabilitować, niedźwiadek wystawił głowę przez okno i przez chwilę powęszył.
– Myślę, że już się zbliżamy! – zawołał. – Czuję coś dziwnego!
– To benzyna z baku – skwitował pan Brown, zerkając w kierunku wskazywanym przez Paddingtona. – Rzeka jest po drugiej stronie.
W tej samej chwili skręcili w boczną drogę i zobaczyli szeroki nurt rzeki.
Paddingtonowi rozbłysły oczy. Podczas gdy pozostali zajęli się wyładowywaniem bagaży, on stanął na brzegu i podziwiał krajobraz. Był pod wielkim wrażeniem.
Nadrzeczna promenada była pełna ludzi, a na wodzie unosiło się mnóstwo łódek. Paddington dostrzegł kajaki, łódki z wiosłami, rowery wodne i żaglówki. Obok nich przepływał właśnie parowiec z grupą pasażerów, rozpryskując wodę i sprawiając, że wszystkie pozostałe łodzie zakołysały się na fali. Ludzie na pokładzie wydawali się bardzo zadowoleni, a kilka osób wskazało niedźwiadka palcami i mu pomachało.
Paddington ukłonił się, uchylając kapelusza, i zwrócił się do pozostałych.
– Chyba lubię rzeki – oznajmił.
– Mam taką nadzieję, kochany – powiedziała niepewnie pani Brown. – Chcieliśmy ci sprawić przyjemność.
Przyjrzała się rzędowi łódek przycumowanych do przystani. Poprzedniego dnia pomysł jej męża, by urządzić sobie piknik na rzece, wydał jej się znakomity, teraz jednak, gdy dotarli na miejsce, zaczęło jej doskwierać jakieś niedobre przeczucie. Wiedziała, że pani Bird myśli o tym samym. Z bliska łódki wydawały się bardzo małe.
– Jesteś pewien, że są bezpieczne, Henry? – spytała nerwowo.
– Bezpieczne? – powtórzył pan Brown, prowadząc pozostałych na przystań. – Ależ oczywiście, że są bezpieczne. Zostaw to mnie. Paddingtonie! – zawołał. – Ty będziesz odpowiedzialny za liny, dobrze? To znaczy, że będziesz naszym sternikiem.
– Dziękuję! – powiedział radośnie niedźwiadek. Poczuł się bardzo ważny. Oczy błyszczały mu z podniecenia, gdy wspiął się na łódkę i zaczął badać nieznane sprzęty.
– Człowiek z wypożyczalni jest zajęty – oznajmił pan Brown, pomagając reszcie wejść na pokład – więc powiedziałem mu, że sami odbijemy od brzegu.
– Paddingtonie! – wykrzyknęła pani Brown, podnosząc z dna łodzi najlepszy kapelusz przeciwsłoneczny pani Bird. – Uważaj, co robisz z tym podbierakiem! Zaraz strącisz komuś głowę!
– Przepraszam – odparł skruszony niedźwiadek. – Chciałem go tylko wypróbować!
– No dobrze. – Pan Brown zajął miejsce i chwycił za wiosła. – Odpływamy! Stań przy sterze, Paddingtonie.
– Co mam robić? – zawołał niedźwiadek.
– Pociągnij za linę! – odkrzyknął pan Brown. – Śmiało, łap tę z lewej!
– Ojej – westchnęła nerwowo pani Bird, trzymając się mocno burty i zaciskając palce na rączce parasolki. Kątem oka dostrzegła, że ludzie im się przyglądają.
Tymczasem Paddington pociągnął z całej siły za obie liny przymocowane do steru. Nie wiedział, czy pan Brown miał na myśli swoją lewą stronę, czy może jego, więc dla pewności postanowił ciągnąć za obie. Wszyscy zamilkli w oczekiwaniu, a pan Brown trudził się przy wiosłach.
– Tak sobie myślę, kochany – wtrąciła pani Brown po paru minutach – że byłoby ci łatwiej, gdybyś odcumował najpierw łódź od pomostu.
– Co takiego?! – wykrzyknął pan Brown. Otarł pot z czoła i ze złością zerknął przez ramię. – To nikt jeszcze tego nie zrobił?
– Ja się tym zajmę! – zawołał Paddington, czując się bardzo ważny. – To ja odpowiadam za liny!
Brownowie czekali cierpliwie, podczas gdy niedźwiadek przecisnął się wzdłuż burty i zaczął rozsupływać węzeł. Nie szło mu to zbyt sprawnie, ponieważ łapy nadają się do tego gorzej niż ręce, lecz w końcu zawołał, że wszystko gotowe.
– No dobrze! – odkrzyknął pan Brown i ponownie wziął się do wioseł. – Odpływamy, zrzucaj cumę, Paddingtonie. Trzymajcie się wszyscy!
– Zrzucaj co? – zawołał niedźwiadek, przekrzykując plusk wody.
Piknik na rzece okazał się dużo bardziej skomplikowanym przedsięwzięciem, niż Paddington mógł przypuszczać. Na łodzi znajdowało się tyle lin, że łatwo było się pogubić. Najpierw pan Brown kazał mu odwiązać linę… a teraz wszyscy mieli się trzymać.
Paddington zamknął oczy i chwycił się liny z całych sił obiema łapami.
Nie do końca zdawał sobie sprawę, co wydarzyło się potem. Dopiero co stał na łódce… a w następnej chwili już jej pod nim nie było!
– Henry! – krzyczała pani Brown. – Na miłość boską! Paddington wpadł do wody!
– Niedźwiadek za burtą! – wołał Jonatan, gdy łódka oddalała się od brzegu.
– Trzymaj się, Paddingtonie! – wtórowała mu Judyta. – Płyniemy po ciebie!
– Ależ ja się właśnie trzymałem! – zawodził Paddington, walcząc o pozostanie na powierzchni. – To dlatego wpadłem do wody!
Pani Brown zaczęła wiosłować parasolką.
– Pospiesz się, Henry! – ponaglała męża.
– On na pewno nie umie pływać! – dodała Judyta.
– Co takiego? – zawołał Paddington.
– Mówi, że na pewno nie umiesz pływać! – odkrzyknął pan Brown.
Na te słowa Paddington zaczął rozpaczliwie młócić łapami i z bulgotem zniknął pod wodą.
– Patrz, co narobiłeś! – zbeształa męża pani Brown. – Radził sobie, dopóki mu tego nie powiedziałeś!
– Oczywiście, jak zwykle moja wina! – Pan Brown zgromił żonę wzrokiem.
– Wszystko w porządku! – zaraportował Jonatan. – Ktoś rzucił mu koło ratunkowe!
Zanim Brownowie zdołali zawrócić do przystani, Paddington został już wyciągnięty na pomost i leżał na grzbiecie otoczony tłumem gapiów. Ludzie przekrzykiwali się radami, a pracownik wypożyczalni sprzętu wodnego robił niedźwiadkowi sztuczne oddychanie.
– Całe szczęście nic mu nie jest! – wykrzyknęła z ulgą pani Brown.
– Nic dziwnego, nie był w żadnym niebezpieczeństwie! – odpowiedział człowiek z wypożyczalni. – Choćby się położył na dnie, woda i tak sięgałaby mu najwyżej do wąsów. Ma w tym miejscu ledwo niecałe dwadzieścia pięć centymetrów głębokości… a teraz nawet mniej, bo ten tutaj większość wypił. Najwidoczniej zanurzył się z otwartym pyskiem.
Judyta pochyliła się nad niedoszłym topielcem.
– Chyba próbuje coś powiedzieć – stwierdziła.
– Gulgulgul – wybełkotał Paddington, siadając.
– Leż przez chwilę spokojnie, kolego – upomniał go pracownik wypożyczalni i popchnął go z powrotem na pomost.
– Gulgulgul – zabulgotał ponownie niedźwiadek. – Chybazgubiłemkapeluszszsz.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_