- promocja
- W empik go
Paka z domku na drzewie. Tom 3: Zagadka pod psem - ebook
Paka z domku na drzewie. Tom 3: Zagadka pod psem - ebook
Młodzi detektywi, Pola, Antek, Kuba i As, nie mają czasu na nudę. W miasteczku wciąż ktoś potrzebuje pomocy. Tym razem sprawa dotyczy zaginionych zwierząt. Najpierw przepada gdzieś Kiler, kocur sąsiadki, a tuż po nim, w dziwnych okolicznościach, niemal na oczach tłumu, znika spod hotelu pies. Czy w mieście grasuje porywacz? Czy PAKA poradzi sobie ze skomplikowanym zadaniem?
"Zagadka pod psem" to trzecia część przygód brawurowych detektywów, pełna dobrego humoru i niespodziewanych zwrotów akcji. Dla bohaterów nie ma rzeczy niemożliwych. A każdy problem jest sprawą do rozwiązania.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8386-3 |
Rozmiar pliku: | 1 001 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wrzesień oznaczał dla mnie wiele zmian, na które zupełnie nie miałam wpływu. Po pierwsze, zmieniła się pogoda. Nadal było ciepło, ale nie tak upalnie jak w sierpniu. Szkoda, bo dla mnie słońce mogłoby prażyć cały rok na okrągło. Z ubolewaniem stwierdziłam też, że wcześniej zapada zmierzch, a to już poważny problem, kiedy prowadzi się agencję detektywistyczną. Po drugie, okazało się, że wyrosłam z halówek. A właściwie moje stopy wyrosły. I tu znowu szkoda, bo miałam halówki jedyne w swoim rodzaju. Sama specjalną farbą do tkanin wymalowałam na nich słoneczniki. Były cudne. Z żalem musiałam uznać, że nie wcisnę w nie stóp, chyba że skorzystam ze sposobu przyrodnich sióstr Kopciuszka. Ale za bardzo lubię swoje paluchy, żeby uciekać się do tak drastycznych działań. Uznałam, że lepiej spróbować wymalować nowe słoneczniki na halówkach w pasującym rozmiarze.
Jednak największa modyfikacja czekała na mnie w szkole. Szybko przekonałam się, że czwarta klasa to nie przelewki. Nowe przedmioty, nowi nauczyciele. Dotąd wszystkie lekcje mieliśmy z panią Stękałą i ten system bardzo mi odpowiadał.
Naszą nową wychowawczynią została pani Przekora, nauczycielka historii. Wystarczyły raptem dwie lekcje, byśmy zgodnie całą klasą przemianowali historyczkę na „histeryczkę”. Wyobraźcie sobie, że już na pierwszej lekcji zadała nam pracę domową. Serio.
Nie wiem, jak wy, ale ja potrzebuję nieco czasu, żeby po wakacjach na powrót wciągnąć się w tryb szkolny. A tu na dzień dobry zadanie.
– No to poszły konie po betonie – podsumował Antek, gdy wyszliśmy na przerwę.
– Coś czuję, że to będzie ciężki rok – westchnęłam niepocieszona.
Samo zadanie nie było takie złe. Mieliśmy przygotować genezę swoich nazwisk, czyli sprawdzić, skąd w ogóle się wzięły. Nie jest żadną tajemnicą, że kiedyś miałam mały problem ze swoim nazwiskiem. Wiecie, że koledzy trochę się ze mnie naigrywali. Co przerwa wołali za mną: „Zgaduj zgadula! Zgaduj zgadula!”. Na szczęście te czasy minęły bezpowrotnie, gdy z Antkiem i Kubą otworzyliśmy naszą agencję. W sumie dziś mogę powiedzieć, że to był podwójnie dobry ruch. Nie dość, że zrobiliśmy się sławni – oczywiście nie bez powodu, bo nasza agencja ma na koncie spore sukcesy – to jeszcze moje nazwisko zyskało na znaczeniu. Detektyw Zgadula brzmi bardzo odpowiednio, prawda?
Ale wróćmy do zadania od histeryczki.
– Możecie skorzystać ze strony Ministerstwa Cyfryzacji – podpowiedziała łaskawie, gdy w klasie podniosły się głosy oburzenia.
Muszę przyznać, że do tej pory nawet nie wiedziałam, że takie ministerstwo w ogóle istnieje. Już sama nazwa mocno mnie zaintrygowała. Wiecie, że jestem fanką cyferek. Matematyka to mój konik. „Cyfryzacja” brzmiała jak coś specjalnie dla mnie. A potem było tylko lepiej.
Strona okazała się kopalnią informacji. Głęboką kopalnią. W lot uporałam się z genezą Zgadulów. Chyba nigdy tak prędko nie odrobiłam pracy domowej. A potem odkryłam coś niesamowitego. Mianowicie to, że moje nazwisko jest całkiem dobre. W każdym razie nie jest zupełnie złe. A dokładniej, że są tacy, co mają o wiele, wiele gorzej.
Ktoś, kto nazywa się Gamoń, Ciapciak czy Męczywór, z pewnością ma w szkole przechlapane. I żeby nie było, niczego nie zmyślam, to autentyczne nazwiska.
Ale to nie wszystko. Znalazłam też inne ciekawe przypadki, na przykład Bzdura i Porażka. Z pewnością nikt nie chce się tak nazywać.
Pola Porażka, brrr!
Jedno nazwisko szczególnie mnie ubawiło. Jest co prawda rzadkie, ale istnieje. Naprawdę. A brzmi ono… uwaga… Jakoktochce. Pola Jakoktochce – to dopiero brzmiałoby przekomicznie.
A wiecie, że najkrótsze nazwiska zarejestrowane w Polsce mają zaledwie dwie litery? Spotkaliście kogoś, kto nazywałby się Oe, Oo albo Om? Ja przyznam, że nigdy. Tak mnie to zaciekawiło, że zasięgnęłam języka u dziadków. Żyją trochę dłużej, więc teoretycznie mieli większą szansę natknąć się na jakiegoś pana Oma. Ale oni również nie poznali nikogo takiego. Za to dziadek zaskoczył mnie czymś innym.
– Paschalis Ochedoski vel Ochenduszko – wyrecytował z pamięci i bez zająknięcia, czym wprawił w zdziwienie nie tylko mnie, ale i babcię. – To, zdaje się, jest najdłuższe nazwisko.
– A skąd ty to wiesz? – spytała babcia, unosząc wysoko brwi.
– Nie tylko Pola lubi wtykać nos w statystyki. – Dziadek uśmiechnął się i puścił do mnie oczko.
To by tłumaczyło moje dziwaczne zainteresowania. Genu nie wydłubiesz, jak mówi Kuba.
Ale, ale… Tak się rozgadałam, że zupełnie zgubiłam wątek. A miało być o genezie i pochodzeniu. Zadanie z historii zrobiłam na piątkę. Pani Przekora pochwaliła moją wnikliwość. No cóż, dobry detektyw musi być staranny i skrupulatny. A ja jestem dobrym detektywem. I wciąż pracuję nad byciem jeszcze lepszym. Nie ma tygodnia, żeby PAKA nie miała klienta. Wciąż ktoś prosi nas o pomoc. A nasza agencja nikomu nie odmawia. Czasem zlecenia są na tyle proste, że załatwiamy je od ręki. Jednak są też sprawy wymagające większego zaangażowania, dłuższej obserwacji i głębszej analizy problemu. Jak ta, która wydarzyła się tej jesieni. Zagadka ta w dużej mierze wiązała się z pochodzeniem. A dokładniej z dobrym pochodzeniem, bo dotyczyła psów z rodowodem.ROZDZIAŁ 2
Wystawa psów rasowych to jedno z najgłośniejszych wydarzeń w naszym mieście. Głównym organizatorem jest Miejski Dom Kultury, ale włączają się w nie prawie wszyscy miejscowi politycy i ważniejsi przedsiębiorcy. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że większość z nich ma psy. Choć według mojego taty niektórym zależy wyłącznie na tym, by pokazać się publicznie.
– Nic tak dobrze nie robi na wizerunek jak fotka z czworonożnym przyjacielem krążąca w internecie – twierdzi tata.
I może mieć rację. Na wystawę zjeżdża cała masa dziennikarzy, więc okazja jest co najmniej dobra. Wystarczy się tylko odpowiednio ustawić, szeroko uśmiechać i sprawa załatwiona.
Na pewno pamiętacie, że my też mamy psa. Adoptowaliśmy go ze schroniska dla bezdomnych zwierząt. Trafił tam po tym, jak jakiś bezduszny człowiek porzucił go w lesie. A właściwie niechybnie skazał na śmierć. Na szczęście przypadkiem znalazł go jakiś spacerowicz. Nawiasem mówiąc, As to najmądrzejszy pies na świecie. On też jest częścią PAKI. Można powiedzieć, że jest psim detektywem. Niestety, a może stety, As nie ma szans na zdobycie nagrody na wystawie, ponieważ nie może pochwalić się rodowodem. Należy do tej sporej grupy psów, które określa się wielorasowymi. Czyli jest po prostu kundelkiem.
– Gdyby sędziowie oceniali miłość i przywiązanie albo inteligencję, to As na sto procent stanąłby na podium – żartował Antek.
Przyznacie, że Antek potrafi wszystko ładnie ubrać w słowa. Ale w sumie ma rację. As rzeczywiście wygrałby w takich kategoriach. Miłość ma wypisaną na psiej mordce. Kocha nas najbardziej na świecie. A my oddajemy mu z nawiązką. Wszyscy. Nie tylko ja z Antkiem, ale i dziadkowie, rodzice, a także sąsiedzi. No, może poza panią Malinowską, właścicielką rudego kota Kilera. Ona akurat za Asem nie przepada. Ale wiecie, jak to jest – nie bez powodu mówi się, że psiarze i kociarze wciąż drą KOTY. I my, chociaż bardzo się staramy, nie stanowimy wyjątku od reguły.
Mniejsza o to. Miało być o wystawie.
Co roku rozpoczyna się ona 15 października. Jednak dyrektor Miejskiego Domu Kultury, skądinąd dumny właściciel dwóch dobermanów, zwykle już od września przygotowuje się na przyjęcie gości. Impreza odbywa się na naszym stadionie – trawnik jest tam odpowiednio duży, by pomieścić chętnych wystawców, i są trybuny dla kibiców czy też obserwatorów widowiska. Do tego stadion ma nagłośnienie, oświetlenie i inne techniczne bajery. Jednym słowem, nadaje się idealnie. Ale żeby nie było tak różowo, to jest też jeden zasadniczy minus. Od września do dnia wystawy stadion jest zamknięty na głucho. Jak mówiłam, dyrektor dość wcześnie zaczyna przygotowania i niektórym się to nie podoba. Na przykład miejscowej drużynie piłkarskiej, która musi na ten czas zawiesić treningi. Ewentualnie może ćwiczyć w szkolnej sali gimnastycznej, jednak rozmiarami nijak nie dorównuje ona boisku. Trener drużyny zjawił się nawet na zebraniu organizacyjnym, na którym gromadnie stawiają się wszyscy zainteresowani wydarzeniem, i tonem pełnym oburzenia poskarżył się samemu burmistrzowi:
– Tak nie może być! – pokrzykiwał. – Drużyna musi trenować! Moi chłopcy nie mogą pozwolić sobie na półtoramiesięczny urlop. A gdzie mamy ćwiczyć? Na trawniku przed domem? Trzeba natychmiast skończyć z tą samowolą szanownego pana dyrektora. Stadion należy do całego miasta. A zwłaszcza do sportowców.
Nic jednak nie wskórał.
– Panie trenerze – odparł spokojnie burmistrz. – Drużyna ma stadion niemal na wyłączność przez dziesięć miesięcy w roku.
– A co to ma do rzeczy? – żachnął się trener.
– Niech pan na to spojrzy z drugiej strony. Wystawa psów ściąga do naszego miasta wielu ludzi. A co za tym idzie, generuje zyski. Dzięki nim możemy utrzymać stadion w znakomitym stanie. Jak to mówią, coś za coś.
– Ale wystawa trwa trzy dni, a stadion zamknięty jest…
– Rozumiem pana stanowisko – przerwał trenerowi burmistrz. – Proszę zrozumieć też moje.
– Próbuję, jak piłkę kocham, próbuję! I mimo że bardzo się staram, nie rozumiem. Dlaczego te przygotowania muszą tyle trwać?
No i wybuchła awantura.
– Poczułem się wywołany do tablicy. – Dyrektor Miejskiego Domu Kultury wstał z miejsca. – Chciałbym uprzejmie zaznaczyć, że nasza wystawa to prestiżowe wydarzenie. W związku z tym musimy się spisać. A to oznacza odpowiednią konserwację trybun, trawnik w idealnym stanie i mnóstwo innych prac, które należy wykonać.
Dyrektor wyliczał na palcach, machając zamaszyście dłonią.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki