- W empik go
Pako - ebook
Pako - ebook
Byłem gangusem, ale miałem swój honor. I cały ofiarowałem właśnie jej.
Piotr „Pako” Pakosławski jest wysoko postawionym gangsterem w organizacji Reno. Na co dzień zarządza klubem Prozac i przede wszystkim dobrze się bawi. Od lat nie utrzymuje bliskich kontaktów z rodzicami, kocha tylko starszą siostrę, która po koszmarze przeżytym w młodości wyjechała z kraju i ułożyła sobie życie na nowo.
Sytuacja się zmienia, gdy Pako poznaje Kaję, początkującą piosenkarkę. Jednak dziewczyna wkrótce ma wyjść za mąż za starszego o dwadzieścia lat producenta muzycznego, Jerzego Domana. Szybko wychodzi na jaw, że ścieżki obu mężczyzn przecięły się w dalekiej przeszłości i to Doman jest odpowiedzialny za tragedię siostry Piotra. Pako ma świadomość, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się Kaja, która zdążyła skraść jego serce. Z czasem prawda okazuje się dużo brutalniejsza, niż przypuszczał. A niczego nieświadoma dziewczyna szykuje się do ślubu.
Wkrótce nadejdzie czas na ostateczną rozgrywkę, w której kartą przetargową będzie rudowłosa nastolatka. Pako nie zdołał pomóc własnej siostrze, ale liczy na to, że da radę chociaż ocalić Kaję. Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że przed nimi walka na śmierć i życie, a zwycięzca może być tylko jeden. Reno, Katan i Pako nie biorą pod uwagę porażki.
Ostatni tom serii Gangsta Paradise to historia rodem z gangsterskiego filmu, a także opowieść o tym, jak w świecie pełnym zła, brudu i szaleństwa narodziła się miłość.
Spektakularne zakończenie bestsellerowej serii.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-965493-3-4 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spojrzałem w oczy mojego przyjaciela i widziałem w nich taką samą determinację, jaka zapewne widoczna była w moich. Wyglądaliśmy obaj jak z filmu akcji – spodnie moro, koszulki khaki, kamizelki z kevlaru, broń długa, krótka, noże. Jeśli ktoś zabierał to, co należało do naszego gangsterskiego raju... zasługiwał tylko na śmierć. Ja nie zamierzałem zginąć.
Ale jeśli od tego będzie zależało jej życie...
Nie będę miał oporów.
Nie spodziewałem się, że kiedyś to przyznam, ale tak.
Byłem w stanie zginąć w imię miłości.
Mojej pierwszej i cholernie prawdziwej miłości.ROZDZIAŁ 1
Mr Kitty, After Dark
Ten sobotni wieczór w Prozacu niczym nie różnił się od zwykłego sobotniego melanżu. Muzyka, dudniące basy, występy tancerek, światła, dym, wóda, laski, prochy. Dzień jak co dzień, a raczej noc jak każda. Już dawno wsiąkłem w ten klimat i teraz nie wyobrażałem sobie innej możliwości spędzania czasu. Poza tym byłem tutaj szefem i pilnowałem biznesów mojego bossa, Reno. Ale dzisiaj... sytuacja chyba wyglądała trochę inaczej. W jednej z lóż bawiły się roześmiane dziewczyny, które szalały z okazji wieczorku panieńskiego jednej z nich. Przyszła panna młoda... sprawiała wrażenie średnio ucieszonej, co mnie z jednej strony bardzo uradowało, a z drugiej trochę przeraziło. Sam do końca nie wiedziałem, jak podejść do tematu. Kiedy jakiś czas temu ta dziewczyna pojawiła się w klubie, nie wiedzieć czemu od razu zwróciła moją uwagę. Oczywiście nie było w tym nic dziwnego, bo zwykle ładne laski zwracały moją uwagę. Ale ta rudowłosa... kurczę... Było w niej coś takiego, że nie mogłem oderwać od niej oczu. Jakaś taka ulotna delikatność, niewinność, naiwność może też. Poczułem zew krwi. Jakbym zamienił się w drapieżnika, a ona moją przyszłą ofiarę. Wróć. Byłem przecież drapieżnikiem. I cholernie uwielbiałem bawić się w polowania. To nadawało rytmu mojemu życiu, bo nic mnie tak nie nakręcało jak zabawa. Pewnie w innym wcieleniu żyłem jako kot, one wszak kochają zabawić się z upolowanymi ofiarami. Poza tym... ta rudowłosa panna wydawała się zupełnie nie pasować do klubowych klimatów, bo zwykle dziewczyny, które tutaj przybywały i spoglądały na mnie z wyraźną propozycją, nadawały na znajomych falach. Coś w klimacie: patrzę na ciebie, a ty wejdź we mnie. Ostatnio trochę mnie to nużyło, bo naprawdę nie musiałem się już nawet w najmniejszym stopniu starać. Twarze, cycki, dupy, to wszystko mieszało się, zamazywało, nawet nie potrafiłem powiedzieć, z jaką laską byłem, jak wyglądała, dopasować kształtu cycków do twarzy, o imieniu nie wspominając. Kobiety zamieniły się w jedną wielką masę przewalających się przez moje łóżko ciał, a ja stałem się tym, który w tym wszystkim usiłował się odnaleźć i wyjść na prostą. Tymczasem ruda... to była całkiem inna bajka. Inna planeta. A teraz bawiła się na swoim wieczorze panieńskim i co rusz zerkała na mnie. Rozmawiałem z nią do tej pory dwa razy i dzisiaj znowu się z nią spotkałem. Najpierw obserwowałem ją na ekranie monitora w moim gabinecie, a potem... Musiałem z nią pogadać. A jeszcze później boss uświadomił mi to, kim ona jest. Kaja. Siostra naszej znajomej luksusowej pani dobrych obyczajów. Hajtała się ze starszym od siebie o dwadzieścia lat gościem. Jerzy Doman, producent muzyczny. Wielbiciel młodych dziewczyn. Gnój, który... Potrząsnąłem głową. Nie, stwierdziłem, że nie będę ponownie w to wchodził. Ale kompletnie nie potrafiłem tego pojąć. Jak Rita mogła na to pozwolić! Lecz wiedziałem jedno. Nie ma opcji, że facet dostanie ją w swoje łapy. Nie ma, kurwa, opcji!
Wyszedłem z mojego gabinetu, bo musiałem porozmawiać z tą dziewczyną. Nie obchodziło mnie to, kim była, za kogo wychodziła, nie martwiłem się faktem, że boss kazał mi się od tego odjebać. Zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele bólu, za dużo gówna związanego z tym, co wydarzyło się w moim życiu. Nie zamierzałem odpuścić. Zawsze tak było – kiedy się w coś wkręcałem, parłem do przodu, bez względu na konsekwencje.
Podszedłem do loży dziewczyn, widziałem, że są już nieźle wstawione. Ale przyszła panna młoda (co za chujowe określenie!) wyglądała na całkiem trzeźwą. I albo się myliłem, albo naprawdę to dostrzegłem – błysk radości w jej zielonych oczach, gdy mnie dojrzała. Ruda była niewysoka, kształtna, z fajnymi cyckami, no po prostu zajebista, musiałem to przyznać. Za młoda i zbyt niewinna, ale ładna. I gdy pomyślałem, że ten gnój położył lub położy na niej swoje brudne łapy... ogarniał mnie wkurw pomieszany z determinacją.
Stanąłem przy barze i nie spuszczałem z niej wzroku. Mój człowiek, Miętus, podszedł do mnie, rzucił okiem na bawiące się laski i powiedział cicho:
– Przyszli biegacze. Mają jakiś problem. Mam się tym zająć?
– Uwielbiam problemy. – Westchnąłem. – Dawaj ich do mnie. – Kiwnąłem głową, nadal wpatrując się w rudą. Ta udawała, że nie zerka w moją stronę, ale jakoś ją przyciągałem, więc co rusz na mnie spoglądała.
– Fajna ta panna młoda, nie, szefie? – Miętus uśmiechnął się szeroko.
– Nudzi ci się? – Zmarszczyłem brwi.
– Nie, no, luz. Już idę po leszczy.
Ruszyłem do gabinetu, po drodze spojrzałem na Alinę, która przygotowywała się do występu. Wyglądała na wkurwioną. Miałem nadzieję, że mój przyjaciel coś zrobi z tą dziewczyną, bo czułem tutaj nad nimi wielką bombę, która mogła w każdej chwili wybuchnąć.
Usiadłem za biurkiem, przyjmując moją zwykłą postawę mówiącą „wypierdalać”. Po chwili w pomieszczeniu pojawił się Miętus w towarzystwie naszych trzech dilerów.
– Co się urodziło?
– Znowu jakaś gównażeria latała z bielą. – Kalosz, wysoki, chudy gość o wyglądzie informatyka, wystąpił naprzód.
– Gdzie?
– Wszędzie. Na naszym terenie. Głównie w Paranoi.
W tym klubie też mieliśmy udziały.
– Mieli taniej – dodał drugi, na którego wołaliśmy Paskud, bo był, kurwa, jak z obrazka.
Spojrzałem na Miętusa.
– Zorganizuj to. Musimy się tam pojawić i pogadać z menadżerem.
– Tak jest.
– Macie dzisiaj coś dla mnie? – Spojrzałem na biegaczy.
Pokiwali głowami i zaczęli rozliczać się z towaru. Oczywiście co do grosika. Byli uczciwi, poza tym wiedzieli, że robienie nas w wała ma finał w drucianej siatce w świebodzickich kamieniołomach.
Kiedy zakończyli i wyszli, oparłem się o skórzane oparcie fotela i zamknąłem oczy. Wciąż myślałem o tej rudowłosej dziewczynie i widziałem tamtego gnoja, który dawno temu pojawił się w moim życiu. Historia zaczynała zataczać koło i oto ten skurwysyn znowu stanął na mojej drodze. Wtedy byłem gówniarzem, teraz jestem gangsterem. I wiedziałem, że nie odpuszczę i nie dam temu chujowi skrzywdzić kolejnej dziewczyny!
Założyłem marynarkę, rozpiąłem dwa guziki eleganckiej błękitnej koszuli, poprawiłem włosy i wyszedłem z gabinetu. W klubie sobotni melanż w pełni – muzyka, występy, światła, lasery, dym, wóda, laski, faceci. Wszystko pulsowało. Zaciągnąłem się zapachem ciemnej strony miasta. To było moje życie, moja codzienność, odkąd Reno wziął mnie do swojej organizacji. A ja od razu wciągnąłem w to mojego najlepszego kumpla, Katana. Czułem się w tych klimatach jak ryba w wodzie. I nie zamieniłbym tego na cokolwiek innego.
Minąłem bar i podszedłem do przestronnych lóż, w jednej z nich siedziała rudowłosa. Uśmiechnąłem się do niej, kiedy tylko zawiesiła na mnie wzrok. Podeszła bliżej.
– Widzę, że dobrze się bawicie. Wszystko okej, obsługa się spisała? – zagaiłem jak na porządnego menadżera modnego klubu przystało.
Dziewczyna z zapałem pokiwała głową.
– Jest rewelacyjnie. Koleżanki zachwycone! – Pomachała ręką do swojego towarzystwa. Rozbawione i wstawione laski piszczały oraz wznosiły toasty wszystkim, czym się dało.
– A ty? Też zachwycona? – Gdy się pochyliłem, dotarł do mnie zapach kokosu, a zielone tęczówki rudowłosej się rozszerzyły.
Uśmiechnęła się.
Była taka ufna.
Poczułem złość.
Ten zepsuty skurwysyn ją zniszczy!
– Bardzo! Jest wspaniale! Świetna muza, no i te występy! Wszystko na megapoziomie.
– To cieszę się. W razie czego masz mój numer.
– No t-tak... – Spojrzała na mnie tymi pięknymi ufnymi oczami. – Zapisałam wtedy, gdy uzgadniałam rezerwację.
– Możesz zawsze zadzwonić. W każdej sprawie. Rozumiesz? – Pochyliłem się jeszcze bardziej i złapałem jej wzrok.
Spłoszyła się, zagryzła dolną wargę, ale po chwili uniosła śliczną buzię i popatrzyła na mnie. Pokiwała głową.
– Wiem.
Nagle podeszła do nas smukła ciemnowłosa dziewczyna, ubrana w błyszczącą sukienkę tak kusą, że miałem wrażenie, iż wystarczy jeden ruch, a laska zostanie albo z odkrytymi cyckami, albo dupą. Do wyboru. Ale trzeba było przyznać, że była bardzo efektowna. Kiedyś... pewnie uśmiechnąłbym się do niej szeroko i być może zabrał ją do swojego gabinetu. Ale dzisiaj... Nawet nie zwróciłem na nią szczególnej uwagi.
– Hej, jestem Kamila. – Podała mi rękę, niemalże gwałcąc mnie przy tym wzrokiem. Doskonale znałem takie spojrzenia.
– Cześć – mruknąłem i popatrzyłem na Kaję. Ze zdziwieniem zorientowałem się, że dostrzegłem w jej oczach irytację.
– Kajka, nie mówiłaś, że znasz szefa klubu.
Laska w kusej sukience musiała chyba być stałą bywalczynią, skoro była tak doskonale poinformowana.
– Bo nie znam – mruknęła ruda, po czym ujęła mnie pod ramię i poszliśmy w stronę baru. Widziałem zmarszczone czoło tej całej Kamili i wyraźny wkurw na ślicznej twarzy mojej małej ognistowłosej dziewczyny.
Miałem wrażenie, że jeszcze chce coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Mrugnąłem do niej.
– W barze macie otwarty rachunek. Na mnie.
– Ja... sorry za koleżankę. – Kiwnęła głową w stronę loży.
– Żaden problem. Miłej zabawy, Kaja.
– Och... – Zaskoczona popatrzyła na mnie i się uśmiechnęła. – Dziękuję! To znaczy... dziękujemy!
– No problem. Robię to tylko dla ciebie. – Ponownie się pochyliłem i dotknąłem palcem jej policzka. Był gładki, delikatny. Miałem wrażenie, że Kaja gwałtowniej wciągnęła powietrze.
– Tak... dziękuję... – szepnęła.
Odwróciłem się i poszedłem do siebie. Jeszcze jakiś czas posiedziałem w gabinecie i nad ranem wyszedłem z klubu. Wsiadłem do mojej X-szóstki i pojechałem do domu. Mieszkałem niedaleko, w sumie mógłbym przychodzić do klubu na piechotę. Ale zawsze miałem coś do załatwienia, więc samochód był potrzebny.
Mój loft mieścił się na Jana Pawła II, w budynkach po starym szpitalu, na dawnym placu Pierwszego Maja. Apartament kupiłem tutaj jakiś rok temu za prawie półtora bańki. Mieszkałem sam.
Zasypiałem sam.
Budziłem się sam.
I wcale nie narzekałem.
Ale odkąd dowiedziałem się o ślubie tej dziewczyny z Domanem, skurwielem, który zniszczył kogoś, kto był mi bliski... już nie byłem sam.
Bo w moich myślach, a nawet snach... pojawiła się ona.
Rudowłosa o cholernie naiwnym spojrzeniu.
*
Siedziałam w loży klubu Prozac i zastanawiałam się, co ja właściwie tutaj robię. Czy to na pewno był mój wieczór panieński? Zupełnie tego nie czułam. Miałam poczucie, jakbym obserwowała wszystko z boku. To stało się tak szybko, a ja... może i byłam zadowolona, bo wiedziałam, że moja siostra Ania chce mnie zabezpieczyć. Nie zastanawiałam się nad tym, czy czuję coś więcej do Jerzego. Byłam młoda, ale już wiedziałam, jak funkcjonuje ten świat. Ania stanowiła doskonały przykład. Nigdy nie używałam jej przydomku, „Rita” – to tak, jakbym oddzielała się grubą kreską od tego, czym się zajmowała na co dzień. Teraz uruchamiała ekskluzywny salon fryzjerski, zatrudniła zdolnych stylistów, ale jednocześnie wciąż spotykała się ze swoimi stałymi klientami. Kiedyś wyznała mi, że zakochała się w jednym z nich. Wiedziałam, o kim mówiła. O Reno – tym zimnym, oschłym i wytwarzającym niesamowity dystans człowieku, którego bało się całe miasto. Ale on teraz miał dziewczynę, podobno nawet się zaręczyli – i od tamtego czasu Ania jeszcze utwierdzała mnie w przekonaniu, że ślub z Jerzym to dla mnie koło ratunkowe i jedyne wyjście. Tym bardziej, że Jerzy Doman był współwłaścicielem firmy producenckiej, która miała na koncie wykreowanie wielu gwiazd polskiej muzyki pop. Ktoś mógłby powiedzieć, że szłam na kasę i możliwość zrobienia kariery. Ktoś, kto nie znał mojego dzieciństwa, przeszłości. A ja chciałam, aby siostra nie musiała już robić tego, co robiła. Bo każdy zarobiony grosz ładowała we mnie – w moją karierę, szkołę, naukę wokalistyki, w marketing, w lekcje rytmiki, tańca, w logopedę. Byłam jej młodszą siostrzyczką i chciała dla mnie lepszego jutra. Kochałam Anię i najzwyczajniej w świecie... pogodziłam się z tym. Poza tym Jerzy... starszy ode mnie o ponad dwadzieścia lat... był miłym facetem, przystojnym, i wiedziałam, że wodzi za mną zachwyconym wzrokiem. Do tego... zaskoczył mnie tym, że... W każdym razie był dżentelmenem. Co okazało się dla mnie nieco szokujące, ale przyjęłam ten fakt z ulgą. Na razie nie musiałam się martwić o nasze pożycie. A co będzie potem... Dam radę.
Lecz odkąd pojawiłam się w tym przeklętym klubie i poznałam Piotra Pakosławskiego... w mojej głowie wszystko się poprzestawiało. Kiedy tylko zobaczyłam go po raz pierwszy... mój żołądek zawirował, a podbrzusze ścisnął skurcz. Przyjemny i taki... obezwładniający. Piotr był przystojny, wysoki, świetnie zbudowany. Miał ciemne włosy, lekki czarny zarost, brązowe oczy, orli nos i przeszywające spojrzenie. Zawsze nosił się elegancko – wkładał tylko garnitury z najwyższej półki. Do tego białe lub błękitne koszule. Zaś spod mankietów wystawały czarne wzory tatuaży. Spotkaliśmy się kilka razy i miałam nieodpartą ochotę, aby zobaczyć je w całej okazałości. Piotr był też wielbicielem drogich zegarków, bo na lewym nadgarstku zawsze błyszczała srebrna bransoleta jakiegoś drogiego czasomierza. Ten facet zafascynował mnie od pierwszej chwili, gdy go ujrzałam. Ganiłam się w myślach za te pragnienia, ale skoro nikt o nich nie wiedział, to mogłam marzyć i wizualizować do woli!
Ale musiałam wreszcie sobie uświadomić, że mój ślub miał odbyć się za dwa tygodnie i nie mogłam nawet myśleć o innym mężczyźnie. A tym bardziej marzyć! Zrobiłam wcześniej wieczór panieński, bo niektóre z koleżanek nie zdołałyby uczestniczyć w imprezie za tydzień. To były moje kumpele z liceum, ze szkoły muzycznej, a także z firmy Jerzego. Kamilę poznałam właśnie tam, była asystentką dyrektora muzycznego. Nie przepadałam za nią, ale Jerzy naciskał, abym ją zaprosiła. A teraz... musiałam patrzeć, jak wije się przed Piotrem, uśmiecha zachęcająco i wysyła tak przejrzyste sygnały, że chyba musiałby być ślepy i głuchy, żeby nie zorientować się, w czym rzecz. A jednak nie podjął gry, co, nie wiedzieć czemu, niezwykle mnie ucieszyło.
Za każdym razem, gdy ten facet zwracał się do mnie, a jego ciemne oczy spoczywały na mej twarzy, czułam się tak, jakby dotykał mnie niemalże fizycznie. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego, żaden chłopak czy facet w ten sposób na mnie nie działał. Co gorsza, mój narzeczony także nie. Irytowałam się, głównie na siebie, miałam wyrzuty sumienia, bo byłam uczciwą i szczerą dziewczyną, do tego zawsze starałam się postępować fair. Poza tym... zdawałam sobie sprawę, że Piotr zdecydowanie należy do innego świata. Jemu zdobywanie kobiet przychodziło niemalże naturalnie, zupełnie jakby miał to wpisane w DNA. Był przystojny, elokwentny, zarządzał modnym klubem i miał ten niesamowity błysk w oku, który sprawiał, że kobietom w jego obecności od razu miękły nogi. Tak jak i mnie. Niczym się od nich nie różniłam. A w dodatku byłam zaręczona! Idiotka! Po prostu żałosna idiotka. Ale moja nader niska ocena własnych odczuć nie przeszkadzała mi uśmiechać się do Piotra – czy Pako – jak na niego mówili wszyscy w klubie. Rozmawiać z nim, szukać go wzrokiem, a potem, w samotności... marzyć o nim. Albo śnić. Ostatniej nocy miałam taki sen, gdzie on... jego ciało... dłonie... och...
Musiałam to zakończyć.
Po wieczorze panieńskim nie zamierzałam już nigdy zaglądać do Prozaca, aby nie wodzić samej siebie na pokuszenie.
Bo Piotr Pakosławski był jedną wielką pokusą.
Następny dzień, a była to niedziela, niemalże w całości przespałam w moim małym, ale całkiem przytulnym mieszkanku na Różance. Mieszkałam w bloku, na drugim piętrze, niedaleko szkoły podstawowej. Ania miała duże ładne lokum w centrum, na Powstańców Śląskich – niedaleko Sky Tower, najwyższego budynku we Wrocławiu, gdzie swój apartament posiadał Reno. W dodatku był właścicielem całego kompleksu. Wiedziałam, że zakochała się w tamtym facecie. I już sama nie miałam pojęcia, co jest gorsze – związek z kimś, kogo się nie kocha, czy właśnie darzenie uczuciem zajętego i wielbiącego inną kobietę mężczyznę. Jedno i drugie było do dupy.
Teraz dochodziła osiemnasta, a ja miałam cholerną ochotę zobaczyć Piotrka. Nawet nie mogłam pooglądać go sobie w necie, bo był chyba jedną z nielicznych znanych mi osób, która nie posiadała żadnych kont w socialach. Skąd wiedziałam? Błagam! Pierwsze co, to go prześledziłam na Fejsie, Instagramie – niestety zero śladów. Jego nazwisko widniało tylko na oficjalnej stronie klubu – jako menadżera. A sam klub należał do spółki GP Company. Tak, byłam pieprzoną stalkerką. Dzisiaj Jerzy napisał mi tylko wiadomość z zapytaniem, czy dobrze się bawiłam. Odpowiedziałam mu, że tak i że odpoczywam. Zerknęłam w lustro. Wyglądałam na zmęczoną. Machnęłam jednak na to ręką. Potem wbiłam się w dżinsy i bluzkę oraz maznęłam kreskę na dolnej powiece. Następnie kurtka, snickersy, Uber. Musiałam go zobaczyć, chociaż nie miałam pojęcia, czy tam będzie.
Po godzinie dwudziestej pierwszej klub zaczął się zapełniać. Usiadłam niedaleko baru, zamówiłam słabego drinka z kolorową papierową słomką i obserwowałam wejście do stref VIP, a także do gabinetów zarządu. I w końcu... się doczekałam. Pako wyszedł z ciemnego, podświetlonego korytarza, a jego ramienia uczepiona była jakaś ładna blondynka, ubrana bardzo wyzywająco. Wpatrywała się w niego roziskrzonym wzrokiem. Piotr coś do niej powiedział i klepnął ją w tyłek, na co się roześmiała. Podeszli do baru. Pako pstryknął do barmana, a ten postawił przed dziewczyną drinka. Potem jeszcze coś do niej rzekł, po czym się odwrócił. Szybko schowałam się za siedzącymi przy sąsiednim stoliku ludźmi. Miałam wrażenie, że zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, ale po chwili ruszył w stronę wyjścia. Śledziłam jego wysoką, postawną sylwetkę. Gdy szedł, ludzie rozstępowali się na boki, niczym cholerne Morze Czerwone. Bo oto kroczył Pako. Pan świata. A na pewno tego klubu. I... mojego serca.
Kurwa!
Dopiłam swój trunek i po jakichś czterdziestu minutach także wyszłam na zewnątrz. Wrocławski rynek tętnił życiem, liczne grupki młodych i nie tylko młodych ludzi przebijały się z jednej jego pierzei na drugą. Kluby były pootwierane, restauracje, puby, kawiarnie także. Tutaj życie zamierało dopiero około piątej nad ranem, a już od południa znowu było tłumnie – wycieczki, turyści, spacerowicze. I tak w kółko.
Poszłam w stronę placu Solnego i tam zamówiłam Ubera. Gdy dotarłam do siebie i wchodziłam po schodach, zaczęła dzwonić moja komórka. Jerzy. Zdążyłam przekroczyć próg mieszkania i zaraz odebrałam.
– Hej, maluszku. Odpoczęłaś? – spytał niskim głosem.
– Tak. Jakoś żyję.
– To super. Bądź w przyszłym tygodniu w salonie Miracle. Wszystko wyślę ci esemesem.
To salon sukien ślubnych, w którym szyta była moja kreacja.
– Dlaczego? – Zdziwiłam się.
– Zobaczysz. Niespodzianka.
– A ty także będziesz? – wolałam dopytać.
– Jasne. Rita też, już dałem jej znać.
– Okej... – Westchnęłam.
– Wszystko gra? – W jego głosie usłyszałam podejrzliwość.
– No pewnie! Po prostu noc dała mi w kość, dziewczyny są szalone. – Roześmiałam się.
– Należał ci się resecik. Trzymaj się, skarbie.
– Pa!
Gdy się rozłączyłam, oparłam się o drzwi i zamknęłam oczy.
Nie czułam nic.
Przyspieszonego bicia serca.
Podniecenia.
Tęsknoty.
Wyrzutów sumienia.
Nic.
Byłam stracona.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------