Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Pałac kłamstw. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pałac kłamstw. Tom 3 - ebook

Royalowie przekonali się, jak łatwo stracić władzę i reputację. Klejnoty zamieniły się w proch. Wcześniejsze problemy okazały się niczym w obliczu wstrząsającej zbrodni. Wszyscy wiedzą, że jeden z braci przekroczył granicę, zza której nie ma powrotu.

Szczęśliwe zakończenie, na które Ella tak liczyła, okazało się iluzją. Teraz, by pomóc swoim bliskim, dziewczyna musi podjąć ryzykowną grę. Jednak nawet nie przypuszcza, jak wiele będzie musiała poświęcić.

Royalowie wierzą, że przetrwają wszystko. Zdrada uświadomi im, jak bardzo się mylą.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7843-2
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Podzię­ko­wa­nia

Kiedy jesie­nią 2015 roku zaczy­na­ły­śmy pisać _Papie­rową księż­niczkę_, robi­ły­śmy to dla sie­bie. Wymie­nia­ły­śmy roz­działy drogą mailową. Strony wypeł­niały się sło­wami.

I choć spra­wiało nam to wiele rado­ści, nie spo­dzie­wa­ły­śmy się, że książka spo­tka się z tak entu­zja­stycz­nym odbio­rem na całym świe­cie. Jeste­śmy wdzięczne Wam, czy­tel­ni­kom, za to, że tak cie­pło przy­ję­li­ście tę histo­rię. To Wy dali­ście życie naszym boha­te­rom.

Dzię­ku­jemy rów­nież Margo za to, że cier­pli­wie wysłu­chała stresz­cze­nia fabuły i na tym wstęp­nym eta­pie podzie­liła się z nami swo­imi uwa­gami.

Jeste­śmy wdzięczne pierw­szym czy­tel­nicz­kom – Jes­sice Clare, Michelle Kan­nan, Mel­jean Brook i Jen­ni­fer L. Armen­trout za bez­cenne komen­ta­rze.

Dzię­ku­jemy naszej agentce pra­so­wej Ninie za wypro­mo­wa­nie serii. Wiemy, że kosz­to­wało ją to mnó­stwo pracy!

Zgi­nę­ły­by­śmy bez Nata­shy i Nicole – asy­sten­tek, które codzien­nie dbają o to, żeby nic nas nie roz­pra­szało.

Oczy­wi­ście jeste­śmy dozgon­nymi dłuż­nicz­kami blo­ge­rów, recen­zen­tów i wszyst­kich osób, które zechciały prze­czy­tać, zre­cen­zo­wać naszą książkę i zwa­rio­wały na jej punk­cie. Wasze wspar­cie i odzew spra­wiają, że całe to przed­się­wzię­cie jest warte zachodu!ROZDZIAŁ 1 REED

Roz­dział 1

REED

– Gdzie byłeś mię­dzy dwu­dzie­stą a dwu­dzie­stą trze­cią?

– Od jak dawna sypiasz z dziew­czyną ojca?

– Dla­czego ją zabi­łeś, Reed? Wku­rzyła cię? Gro­ziła, że powie o was two­jemu ojcu?

Naoglą­da­łem się dość seriali o poli­cjan­tach, żeby wie­dzieć, że w pokoju prze­słu­chań naj­le­piej sie­dzieć cicho. Chyba że chce się wypowie­dzieć magiczne słowa: „Chciał­bym skon­tak­to­wać się z adwo­ka­tem”.

Powta­rzam je od godziny.

Gdy­bym był nie­letni, tych dwoje popa­prań­ców mogłoby naj­wy­żej poma­rzyć o prze­słu­chi­wa­niu mnie bez obec­no­ści rodzica albo praw­nika. Ale mam osiem­na­ście lat i naj­wy­raź­niej uznali, że mogą sobie tak ze mną poczy­nać. Albo mają mnie za głu­piego i myślą, że dam się zła­pać na te ich pod­chwy­tliwe pyta­nia.

Detek­tywi Cousins i Schmidt jakby nie przej­mo­wali się moim nazwi­skiem. W pew­nym sen­sie to nawet cie­kawe doświad­cze­nie. Całe życie wszystko ucho­dziło mi pła­zem, bo nazy­wam się Royal. Kiedy mam kło­poty w szkole, tata wypi­suje czek i moje grze­chy idą w zapo­mnie­nie. Odkąd pamię­tam, dziew­czyny pchały mi się do łóżka, żeby potem chwa­lić się kole­żan­kom, że zali­czyły Roy­ala.

Nie żeby mi zale­żało na dziew­czy­nach, które pchają mi się do łóżka. Ostat­nio zależy mi tylko na jed­nej – Elli Har­per. I szlag mnie tra­fia na samą myśl o tym, że widziała, jak wypro­wa­dzają mnie z domu w kaj­dan­kach.

Bro­oke David­son nie żyje.

Wciąż nie mie­ści mi się to w gło­wie. Kiedy opusz­cza­łem pen­tho­use, dziew­czyna mojego ojca, tle­niona na pla­ty­nowy blond kone­serka boga­tych fra­je­rów, miała się świet­nie.

Ale nie zamie­rzam wspo­mi­nać o tym śled­czym. Nie jestem idiotą. I tak wszystko poprze­krę­cają.

Poiry­to­wany moim mil­cze­niem Cousins ude­rza dłońmi w meta­lowy blat stołu mię­dzy nami.

– Odpo­wia­daj, gów­nia­rzu!

Pię­ści same zaci­skają mi się pod sto­łem. Zmu­szam się, żeby wypro­sto­wać palce. To ostat­nie miej­sce, gdzie chciał­bym stra­cić pano­wa­nie nad sobą.

Part­nerka Cousinsa, spo­kojna kobieta, Teresa Schmidt, rzuca mu ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie.

– Reed – mówi miękko – jeżeli nie będziesz z nami współ­pra­co­wał, nie będziemy mogli ci pomóc. A o to nam cho­dzi.

Uno­szę brew. Serio? Dobry i zły poli­cjant? Musieli oglą­dać te same seriale co ja.

– Zaczy­nam myśleć, że macie pro­blemy ze słu­chem – rzu­cam bez­tro­sko. Uśmie­cham się z wyż­szo­ścią i krzy­żuję ręce. – Pro­si­łem już o kon­takt z praw­ni­kiem, co ozna­cza, że powin­ni­ście zacze­kać z pyta­niami do jego przy­jazdu.

– My możemy zada­wać ci pyta­nia – mówi Schmidt. – A ty możesz na nie odpo­wia­dać. Prawo tego nie zabra­nia. Możesz ponadto dobro­wol­nie udzie­lać infor­ma­cji. Gdy­byś nam na przy­kład wyja­śnił, dla­czego masz krew na koszulce, ruszy­li­by­śmy wresz­cie z miej­sca.

Mam ochotę zła­pać się za bok. W ostat­niej chwili powstrzy­muję jed­nak ten odruch.

– Zacze­kam z tym do przy­jazdu Hal­stona Griera, ale dzięki za pro­po­zy­cję.

W cia­snym pomiesz­cze­niu zapada cisza.

Cousins wyraź­nie zgrzyta zębami. Schmidt tylko wzdy­cha. Potem oboje odsu­wają krze­sła i bez słowa wycho­dzą z pokoju.

1:0 dla Roy­ala.

Może i sobie odpu­ścili, tyle że jakoś się nie palą, żeby speł­nić moją prośbę. Przez następną godzinę sie­dzę sam i zasta­na­wiam się, jak to moż­liwe, że sprawy przy­brały taki obrót. Nie jestem święty i ni­gdy takiego nie uda­wa­łem. Wpa­ko­wa­łem się w nie­jedną roz­róbę. Jak trzeba, potra­fię być bez­li­to­sny.

Ale… Nie jestem prze­cież takim face­tem. Takim, któ­rego wypro­wa­dza się z domu w kaj­dan­kach. Który musi oglą­dać prze­ra­że­nie w oczach swo­jej dziew­czyny, kiedy pakują go do radio­wozu.

Wresz­cie drzwi znowu się otwie­rają. Do tego czasu ogar­nia mnie już jed­nak klau­stro­fo­bia i robię się bar­dziej bez­czelny, niż powi­nie­nem.

– Nie spie­szył się pan – mówię do praw­nika mojego ojca.

Pomimo póź­nej pory siwy męż­czy­zna po pięć­dzie­siątce ma na sobie gar­ni­tur. Uśmie­cha się do mnie smutno.

– Widzę, że ktoś tu jest w świet­nym nastroju.

– Gdzie tata? – pytam, spo­glą­da­jąc w prze­strzeń za ple­cami Griera.

– W pocze­kalni. Nie wolno mu tu być.

– Dla­czego?

Grier zamyka drzwi i pod­cho­dzi do stołu. Sta­wia na nim aktówkę i odpina złote zatrza­ski.

– Bo prawo dopusz­cza prze­słu­chi­wa­nie rodzi­ców w spra­wach prze­ciwko ich dzie­ciom. Przy­wi­lej odmowy zeznań doty­czy tylko mał­żon­ków.

Po raz pierw­szy od chwili aresz­to­wa­nia robi mi się nie­do­brze. Zeznań? Ta sprawa chyba nie trafi do sądu, co? Jak długo oni zamie­rzają cią­gnąć ten cyrk?

– Reed, oddy­chaj.

Żołą­dek mi się skręca. Niech to szlag. Czuję się strasz­nie ze świa­do­mo­ścią, że ten czło­wiek jest świad­kiem mojej bez­sil­no­ści. Ja nie oka­zuję sła­bo­ści. Ni­gdy. Jedyną osobą, w któ­rej obec­no­ści pozwa­lam sobie taki luk­sus, jest Ella. Ta dziew­czyna potrafi poko­nać mur, który zbu­do­wa­łem, i przej­rzeć mnie na wylot. Widzi, jaki jestem naprawdę pod maską tego zim­nego, bez­dusz­nego dra­nia, za któ­rego uwa­żają mnie inni.

Grier wyj­muje blok papieru w linie i złote wieczne pióro. Siada naprze­ciwko mnie.

– Wycią­gnę cię z tego – obie­cuje. – Ale naj­pierw muszę wie­dzieć, z czym mamy do czy­nie­nia. Udało mi się wyci­snąć z funk­cjo­na­riu­szy pro­wa­dzą­cych śledz­two, że kamery moni­to­ringu zare­je­stro­wały, jak wcho­dzisz do pen­tho­use’u O’Hal­lo­ra­nów o ósmej czter­dzie­ści pięć. To samo nagra­nie poka­zuje, że wysze­dłeś stam­tąd jakieś dwa­dzie­ścia minut póź­niej.

Roz­glą­dam się ner­wowo. Ni­gdzie nie widać kamer ani innych urzą­dzeń reje­stru­ją­cych. Nie ma tu lustra, więc chyba nikt nie obser­wuje nas z ciem­nego pomiesz­cze­nia za ścianą. A przy­naj­mniej mam taką nadzieję.

– Wszystko, o czym mówimy, pozo­sta­nie mię­dzy nami – zapew­nia Grier, widząc moją nie­uf­ność. – Nie wolno im nas nagry­wać. Rela­cja adwo­kat–klient i tak dalej.

Powoli wypusz­czam powie­trze.

– Taaak. Byłem tam. Ale nie zabi­łem jej, do cho­lery.

Grier kiwa głową.

– Dobrze. – Notuje coś w swoim bloku. – Cof­nijmy się tro­chę. Chciał­bym, żebyś zaczął od początku. Opo­wiedz mi o sobie i o Bro­oke David­son. Niczego nie pomi­jaj. Chcę znać każdy szcze­gół.

Powstrzy­muję wes­tchnie­nie. Eks­tra. Szy­kuje się ubaw po pachy.ROZDZIAŁ 2 ELLA

Roz­dział 2

ELLA

Chłopcy Roy­alów mają pokoje w połu­dnio­wym skrzy­dle, a apar­ta­menty ich ojca znaj­dują się w innej czę­ści budynku. U szczytu scho­dów skrę­cam w prawo i bie­gnę po wyfro­te­ro­wa­nym par­kie­cie do drzwi Eastona. Moje puka­nie pozo­staje bez odpo­wie­dzi. Przy­się­gam, ten chło­pak mógłby prze­spać hura­gan. Pukam gło­śniej. Dalej zero reak­cji. Otwie­ram drzwi. Easton leży na brzu­chu wycią­gnięty na łóżku.

Pod­cho­dzę i szar­pię go za ramię. Wydaje z sie­bie nie­ar­ty­ku­ło­wany jęk.

Jesz­cze raz potrzą­sam nim w panice, czu­jąc rosnącą gulę w gar­dle. Jak to moż­liwe, że wciąż tak mocno śpi? Jak mógł prze­spać całe to zamie­sza­nie na dole?

– Easton! – wołam. – Obudź się!

– Co się dzieje?! – bur­czy, uno­sząc na mili­metr jedną powiekę. – Cho­lera, zaspa­łem na tre­ning?

Prze­ta­cza się przez łóżko, cią­gnąc za sobą przy­kry­cie i demon­stru­jąc przy tym znacz­nie wię­cej ciała, niż mam ochotę oglą­dać. Pod­no­szę z pod­łogi spodnie dre­sowe i rzu­cam mu je. Lądują na jego gło­wie.

– Wsta­waj – bła­gam.

– Dla­czego?

– Bo świat się wali!

Mruga pół­przy­tom­nie.

– Hę?

– Cho­lera, jest źle! – wrzesz­czę, a potem biorę głę­boki oddech i usi­łuję się uspo­koić. Nic z tego. – Przyjdź do pokoju Reeda, dobrze? – rzu­cam.

Musi sły­szeć panikę w moim gło­sie, bo bez dal­szego ocią­ga­nia zwleka się z łóżka. Znowu bły­ska gołym tył­kiem, lecz ja już wymy­kam się z pokoju.

Zamiast do pokoju Reeda bie­gnę jed­nak sze­ro­kim kory­ta­rzem do swo­jej sypialni. Ten dom jest absur­dal­nie wielki, absur­dal­nie piękny, a wszy­scy jego miesz­kańcy kom­plet­nie popa­prani. Łącz­nie ze mną.

Zdaje się, że naprawdę należę do rodziny Roy­alów.

Cho­ciaż wła­ści­wie nie. Facet na dole wymow­nie mi o tym przy­po­mina. Steve O’Hal­lo­ran. Mój nie-taki-znowu-nie­ży­jący ojciec.

Z emo­cji kolana ugi­nają się pode mną, jestem na skraju histe­rii. Czuję się okrop­nie, że tak go zosta­wi­łam na dole. Nawet się nie przed­sta­wi­łam, tylko zro­bi­łam w tył zwrot i ucie­kłam na górę. Zgoda, Cal­lum Royal zacho­wał się iden­tycz­nie. Tak się mar­twił o Reeda, że rzu­cił tylko:

– Teraz nie mogę. Steve, zacze­kaj tu na mnie.

Pomimo wyrzu­tów sumie­nia spy­cham Steve’a w naj­głęb­sze zaka­marki świa­do­mo­ści i zatrza­skuję nad nim wieko. Nie mogę teraz o nim myśleć. Muszę się sku­pić na Reedzie.

Po powro­cie do swo­jego pokoju się­gam pod wiel­kie łoże i wycią­gam ple­cak. Zawsze mam go pod ręką. Otwie­ram go i oddy­cham z ulgą na widok skó­rza­nego port­fela wypcha­nego comie­sięcz­nymi wypła­tami od Cal­luma.

Kiedy się tu wpro­wa­dzi­łam, Cal­lum obie­cał pła­cić mi dzie­sięć tysięcy dola­rów mie­sięcz­nie, byle­bym tylko nie pró­bo­wała uciec. Na początku nie­na­wi­dzi­łam rezy­den­cji Roy­alów, wkrótce jed­nak się w niej zako­cha­łam. Teraz nie wyobra­żam sobie, że mogła­bym miesz­kać gdzie indziej. Zosta­ła­bym nawet bez zachęty w gotówce. Jed­nak lata bez gro­sza przy duszy oraz moja zasad­ni­czo podejrz­liwa natura spra­wiły, że dotąd nie powie­dzia­łam Cal­lumowi, żeby dał sobie spo­kój.

Teraz bar­dzo się z tego cie­szę. Za to, co odło­ży­łam, spo­koj­nie można prze­żyć kilka mie­sięcy. Pew­nie wystar­czy­łoby na znacz­nie dłu­żej.

Zarzu­cam ple­cak na ramię i bie­gnę do pokoju Reeda. W tej samej chwili na kory­tarz wycho­dzi Easton. Jego ciemne włosy ster­czą każdy w inną stronę, ale przy­naj­mniej ma już na sobie spodnie.

– Co jest, do dia­bła? – pyta, rusza­jąc za mną do sypialni star­szego brata.

Otwie­ram gar­de­robę Reeda i roz­glą­dam się gorącz­kowo po prze­stron­nym wnę­trzu. Na dol­nej półce w głębi znaj­duję to, czego szu­kam.

– Ello – nie daje za wygraną Easton.

Nie odpo­wia­dam, a on ze ścią­gnię­tymi brwiami przy­gląda się, jak wlokę po kre­mo­wej wykła­dzi­nie gra­na­tową walizkę.

– Ello! Do dia­bła, mogła­byś się do mnie ode­zwać?

Kiedy zaczy­nam wrzu­cać do walizki ubra­nia, zmarszczka na czole Eastona ustę­puje, za to jego oczy otwie­rają się coraz sze­rzej. Kilka T-shir­tów Reeda, jego ulu­biona zie­lona bluza z kap­tu­rem, dżinsy, jakieś pod­ko­szulki. Co jesz­cze by mu się przy­dało? Hm, bok­serki, skar­petki, pasek…

– Dla­czego paku­jesz rze­czy Reeda?! – Pod­nie­siony głos Eastona spra­wia, że na chwilę odzy­skuję zimną krew.

Sprany szary T-shirt wypada mi z rąk. Potem powaga sytu­acji przy­tła­cza mnie na nowo i serce znowu mi przy­spie­sza.

– Aresz­to­wali Reeda za zabój­stwo Bro­oke – wyrzu­cam z sie­bie. – Wasz ojciec jest z nim na poste­runku.

Easton otwiera usta ze zdu­mie­nia.

– Że co?! – wykrzy­kuje. – Zgar­nęli go, kiedy my byli­śmy w Waszyng­to­nie?

– Nie, jak wró­ci­li­śmy.

Wszy­scy oprócz Reeda pole­cie­li­śmy tego wie­czoru na kola­cję do Waszyng­tonu. Tak się bawią Roy­alo­wie. Cal­lum ma do dys­po­zy­cji kilka pry­wat­nych odrzu­tow­ców. Może dla­tego, że jego firma pro­jek­tuje samo­loty, lecz i tak brzmi to dość abs­trak­cyj­nie. Lata­nie z Karo­liny Pół­noc­nej do Waszyng­tonu, żeby zjeść kola­cję, to tylko mały przy­kład ich nie­przy­zwo­itego bogac­twa. Reed nie pole­ciał, bo źle się czuł.

Został pchnięty nożem pod­czas bójki w por­cie i twier­dził, że jest zbyt otu­ma­niony środ­kami prze­ciw­bó­lo­wymi, żeby lecieć z nami.

Ale nie prze­szko­dziło mu to spo­tkać się z Bro­oke…

Boże. Co on dzi­siaj zro­bił?

– To się stało jakieś dzie­sięć minut temu – dodaję resztką sił. – Nie sły­sza­łeś, jak twój ojciec krzy­czał na poli­cjanta?

– Nic nie sły­sza­łem. Ja… ech… – W jego nie­bie­skich oczach dostrze­gam błysk zakło­po­ta­nia. – Byłem u Wade’a i oba­li­li­śmy we dwóch pra­wie połówkę. Jak wró­ci­łem, od razu padłem.

Nawet nie mam siły pra­wić mu kazań. Wpraw­dzie pro­blem Eastona z alko­ho­lem wydaje się poważny, ale w tej aku­rat chwili pro­blem Reeda z mor­der­stwem jest milion razy pil­niej­szy.

Zaci­skam pięść. Gdyby Reed tu teraz był, przy­wa­li­ła­bym mu za to, że mnie okła­mał, i za to, że pozwo­lił się aresz­to­wać.

Zaszo­ko­wany Easton w końcu prze­rywa mil­cze­nie.

– Myślisz, że on naprawdę to zro­bił?

– Nie – mówię z prze­ko­na­niem, cho­ciaż cała jestem roz­trzę­siona.

Po powro­cie z kola­cji zdą­ży­łam zauwa­żyć, że Reed nacią­gnął sobie szwy, na brzu­chu miał krew. Zacho­wuję jed­nak te obcią­ża­jące szcze­góły dla sie­bie. Ufam Easto­nowi, kiedy jest trzeźwy, ale to zda­rza się rzadko. Kto wie, co może wyga­dać po pijaku albo na haju. Przede wszyst­kim muszę ochro­nić Reeda.

Z wysił­kiem prze­ły­kam ślinę i pró­buję się sku­pić na tym jed­nym zada­niu – ochro­nić Reeda. Pośpiesz­nie dorzu­cam do walizki parę rze­czy i zasu­wam zamek.

– Nie powie­dzia­łaś mi, dla­czego go paku­jesz – mówi z iry­ta­cją Easton.

– Na wypa­dek, gdy­by­śmy musieli ucie­kać.

– Jacy „my”?

– Ja i Reed. – Rzu­cam się do komody Reeda i prze­cze­suję zawar­tość szu­flady ze skar­pet­kami. – Chcę być gotowa na wszelki wypa­dek, okej?

Goto­wość do ucieczki to moja spe­cjal­ność. Nie wiem, czy rze­czy­wi­ście będę musiała ucie­kać. Może Reed i Cal­lum wkro­czą zaraz fron­to­wymi drzwiami i oznaj­mią: „Zała­twione! Zarzuty wyco­fane!”. A może Reed nie zosta­nie zwol­niony nawet za kau­cją, czy jak to się tam nazywa, i w ogóle nie przy­je­dzie do domu?

Gdyby jed­nak nic z tego się nie wyda­rzyło, chcę być gotowa do wyjazdu z mia­sta. W ple­caku zawsze mam naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy, ale Reed nie jest tak zapo­bie­gliwy jak ja. Jest impul­sywny. Nie zawsze myśli, zanim zacznie dzia­łać…

Zanim zabije?

Odpy­cham od sie­bie tę kosz­marną myśl. Nie. Reed nie zro­biłby tego, o co go oskar­żają.

– Co to za krzyki? – dobiega od drzwi sypialni zaspany głos. – Sły­chać was aż na dole.

Do pokoju wcho­dzą szes­na­sto­letni bliź­niacy. Każdy owi­nięty kocem od pasa w dół. Czy w tym domu nikt nie uznaje piżam?

– Reed sprząt­nął Bro­oke – wyja­śnia bra­ciom Easton.

– Easton! – wołam obu­rzona.

– Co? To już nawet nie można podzie­lić się wia­do­mo­ścią o aresz­to­wa­niu naszego wspól­nego brata?

Sawyer i Seba­stian zasty­gają.

– Serio? – pyta Sawyer.

– Wła­śnie zabrała go poli­cja – szep­czę.

Easton wydaje się zanie­po­ko­jony.

– A ja wła­śnie mówię, że nie zabra­liby go, gdyby nic na niego nie mieli. Może cho­dzi o… – Zakre­śla okrąg w oko­licy swo­jego brzu­cha.

Bliź­niacy mru­gają w bez­gra­nicz­nym zdu­mie­niu.

– O co? O dziecko? – pyta Seb. – Dla­czego Reeda miałby obcho­dzić dia­bel­ski pomiot Bro­oke?

Niech to szlag. Zapo­mnia­łam, że bliź­niacy nie są na bie­żąco. Wie­dzą, że Bro­oke była w ciąży – wszy­scy sły­sze­li­śmy, jak to obwie­ściła – lecz nie wie­dzą wszyst­kiego.

– Bro­oke chciała roz­po­wie­dzieć, że Reed jest ojcem jej dziecka – tłu­ma­czę.

Dwie pary iden­tycz­nych nie­bie­skich oczu otwie­rają się sze­roko.

– To nie­prawda – mówię zde­cy­do­wa­nie. – Prze­spał się z nią tylko kilka razy, a to było ponad pół roku temu. Jej ciąża nie była tak zaawan­so­wana.

– Bez róż­nicy – wzru­sza ramio­nami Seb. – Że niby Reed zacią­żył mło­do­cianą narze­czoną taty, a potem ją sprząt­nął, bo nie chciał małego Reedziątka?

– To nie było jego dziecko! – wrzesz­czę.

– Że niby taty? – pyta powoli Sawyer.

Waham się.

– Wąt­pię.

– Dla­czego?

– Bo…

Uch… W tej rodzi­nie jest tyle tajem­nic, że można by nimi obdzie­lić pięć innych. Ale mam już dość mil­cze­nia. Nic dobrego nam z tego nie przy­szło.

– Miał wazek­to­mię.

Seb mruży oczy.

– Tata ci to powie­dział?

Kiwam głową.

– Powie­dział, że pod­dał się zabie­gowi, kiedy się uro­dzi­li­ście, bo wasza mama chciała mieć wię­cej dzieci, ale z przy­czyn zdro­wot­nych nie było jej wolno.

Bliź­niacy wymie­niają poro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia.

Easton pociera pod­bró­dek.

– Mama zawsze chciała mieć córkę. Dużo o tym mówiła. Że przy dziew­czynce byśmy tro­chę zmię­kli. – Jego usta zaczy­nają drżeć. – Ale nie zauwa­ży­łem, żebym przy dziew­czy­nach robił się miękki. Pod jakim­kol­wiek wzglę­dem.

Czuję się taka bez­silna, że brak mi słów. Easton jak zwy­kle tylko o jed­nym.

Sawyer zasła­nia usta, a Seb śmieje się zupeł­nie otwar­cie.

– No to załóżmy, że Reed i tata mówią prawdę. W takim razie kto jest ojcem dziecka?

– Może nikt? – pod­suwa Easton.

– Musi być jakiś ojciec – mówię. Reed i Cal­lum jakoś ni­gdy nie wąt­pili w ciążę Bro­oke.

– Nie­ko­niecz­nie – zauważa Easton. – Mogła kła­mać. Może chciała upo­zo­ro­wać poro­nie­nie po ślu­bie z tatą?

– Chore, ale praw­do­po­dobne. – Seb kiwa głową, naj­wy­raź­niej gotów w to uwie­rzyć.

– Dla­czego myślisz, że Reed jej nie zabił? – pyta mnie Easton. Jego nie­bie­skie oczy błysz­czą z cie­ka­wo­ści.

– A dla­czego ty myślisz, że byłby do tego zdolny? – odpa­ro­wuję.

Wzru­sza ramio­nami i spo­gląda na bliź­nia­ków.

– Gdyby gro­ziła naszej rodzi­nie, to kto wie? Może się pokłó­cili i zda­rzył się jakiś wypa­dek. Wyja­śnień może być wiele.

Robi mi się nie­do­brze. Wer­sja, którą tak lekko przed­sta­wia Easton, brzmi… praw­do­po­dob­nie. Reed miał nacią­gnięte szwy. Był zakrwa­wiony. Co, jeśli…

– Nie – wykrztu­szam. – On tego nie zro­bił. A ja nie chcę o tym wię­cej mówić. On jest nie­winny. Koniec kropka.

– No to dla­czego przy­go­to­wu­jesz się do wyjazdu?

Spo­kojne pyta­nie Eastona zawisa w powie­trzu. Powstrzy­muję jęk i prze­cie­ram oczy. Ma rację. W głębi duszy już uzna­łam Reeda za win­nego. Czy mia­ła­bym teraz spa­ko­waną walizkę i ple­cak, gdyby było ina­czej?

Mil­cze­nie się prze­ciąga. Na dole sły­chać czy­jeś kroki. W domu Roy­alów nie mieszka na stałe nikt ze służby, więc chłopcy natych­miast zasty­gają w bez­ru­chu.

– Czy to były drzwi wej­ściowe? – pyta Seb.

– Wró­cili? – pyta Sawyer.

Przy­gry­zam wargę.

– Nie, to nie drzwi wej­ściowe. To…

Znowu ści­ska mi się gar­dło. Boże. Zapo­mnia­łam o Ste­vie. Jak mogłam o nim zapo­mnieć, cho­lera.

– Co takiego? – nie odpusz­cza Easton.

– Steve – wyznaję. Wszy­scy patrzą na mnie.

– Na dole jest Steve. Poja­wił się zaraz po tym, jak zabrali Reeda.

– Steve – powta­rza Easton w oszo­ło­mie­niu. – Wujek Steve? Seba­stian wydaje jakiś chra­pliwy dźwięk.

– Nie­ży­jący wujek Steve? Zaci­skam zęby.

– On żyje. Wygląda jak Tom Hanks w _Poza świa­tem_, ale żyje. Tylko nie ma piłki do siat­kówki.

– Niech to szlag!

Easton rusza do drzwi, ale chwy­tam go za nad­gar­stek i cią­gnę z powro­tem. Choć jest znacz­nie sil­niej­szy ode mnie, udaje mi się go zatrzy­mać.

Prze­krzy­wia głowę i przy­gląda mi się przez chwilę.

– Nie idziesz z nim poroz­ma­wiać? To twój ojciec, Ello.

Znowu wpa­dam w popłoch.

– Nie. To tylko facet, który zacią­żył moją mamę. Nie mam teraz do tego głowy. Ja… – Prze­ły­kam ślinę. – On chyba nie wie, że jestem jego córką.

– Nie powie­dzia­łaś mu?! – woła Sawyer.

Powoli kręcę prze­cząco głową.

– Czy któ­ryś z was mógłby zejść na dół i… sama nie wiem… zapro­po­no­wać, żeby się roz­go­ścił czy coś?

– Zajmę się tym – mówi od razu Seb.

– Idę z tobą – odzywa się drugi z bliź­nia­ków. – Muszę to zoba­czyć.

Ruszają do drzwi.

– Chło­paki, nie mów­cie mu o mnie! – wołam. – Poważ­nie, nie jestem na to gotowa. Zacze­kajmy do powrotu Cal­luma.

Bliź­niacy wymie­niają jedno z tych spoj­rzeń, w któ­rych w ciągu sekundy odbywa się cała roz­mowa.

– Jasne – mówi Seb i już ich nie ma.

Zbie­gają na dół na spo­tka­nie z nie­zu­peł­nie-nie­ży­ją­cym wuj­kiem.

Easton pod­cho­dzi do mnie. Patrzy na sto­jącą obok szafy walizkę, a potem na moją twarz. W następ­nej chwili bie­rze mnie za rękę i splata palce z moimi.

– Nie uciek­niesz, sio­strzyczko. Wiesz prze­cież, że to głupi pomysł.

Wpa­truję się w nasze sple­cione palce.

– Jestem ucie­ki­nierką, East.

– Nie. Jesteś wojow­niczką.

– Umiem wal­czyć o innych. O takie osoby jak moja mama, Reed, ty, ale… kiedy cho­dzi o mnie, jakoś sobie nie radzę. – Przy­gry­zam moc­niej dolną wargę. – Co tutaj robi Steve? Myśla­łam, że nie żyje. I jak mogli aresz­to­wać Reeda? – Głos strasz­li­wie mi drży. – A jeśli naprawdę pój­dzie za to do wię­zie­nia?

– Nie pój­dzie. – Jego ręka zaci­ska się na mojej. – Reed wróci, Ello. Tata się tym zaj­mie.

– A jeśli mu się nie uda?

– Uda mu się.

A jeśli nie?ROZDZIAŁ 3 ELLA

Roz­dział 3

ELLA

Po bez­sen­nej nocy scho­dzę do pokoju dzien­nego, któ­rego okna wycho­dzą na podwó­rze od frontu. Pod ogrom­nymi oknami na przed­niej ścia­nie domu znaj­duje się wyście­łana ławka. Opa­dam na plu­szową poduszkę i wpa­truję się w okrą­gły pod­jazd przed domem. Tele­fon mam na kola­nach. Przez całą noc ani rano nie wydał żad­nego dźwięku. Ani jed­nego połą­cze­nia, ani jed­nego ese­mesa. Nic.

Moja wyobraź­nia pra­cuje jak sza­lona, pod­su­wa­jąc mi prze­różne obrazy. Reed w celi. Reed bity przez gli­nia­rza za odmowę zeznań. Czy będzie musiał zostać w aresz­cie do pro­cesu? Nie mam poję­cia, jak to wszystko działa.

Wiem nato­miast, że im dłu­żej trwa nie­obec­ność Reeda i Cal­luma, tym więk­sze ogar­nia mnie przy­gnę­bie­nie.

– Dzień dobry.

Na dźwięk nie­zna­jo­mego męskiego głosu omal nie spa­dam z ławki. Przy­cho­dzi mi do głowy, że ktoś wła­mał się do domu albo że wró­cili poli­cjanci z naka­zem rewi­zji. Ale kiedy się odwra­cam, oka­zuje się, że w drzwiach stoi Steve O’Hal­lo­ran.

Jest ogo­lony, ma na sobie spodnie i koszulkę polo. Już mniej przy­po­mina bez­dom­nego, a bar­dziej ojca któ­re­goś z moich szkol­nych kole­gów. Z pew­no­ścią nie rzu­całby się w oczy w oko­licy Astor Park – pry­wat­nego liceum, do któ­rego cho­dzą bra­cia Roy­alo­wie i ja.

– Ella, tak? – Uśmie­cha się z waha­niem.

Kiwam gwał­tow­nie głową, odkła­dam tele­fon ekra­nem do dołu i odwra­cam się z powro­tem do okna. Nie wiem, jak mam się zacho­wać.

Wczo­raj wie­czo­rem ukry­wa­łam się w swoim pokoju, a Steve’em zajęli się Easton i bliź­niacy. Nie wiem, co mu o mnie naopo­wia­dali, ale naj­wy­raź­niej nie pamięta ani mnie, ani listu, który dostał od mojej mamy, zanim wyje­chał na wyprawę lot­niar­ską, pod­czas któ­rej miał rze­komo zgi­nąć.

Easton zaj­rzał do mnie przed pój­ściem do łóżka i oznaj­mił, że Steve nocuje w zie­lo­nym pokoju gościn­nym. Nawet nie wie­dzia­łam, że mają jakiś zie­lony pokój gościnny, i zupeł­nie nie orien­tuję się, gdzie on jest.

Jestem tak zde­ner­wo­wana, że naj­chęt­niej ucie­kła­bym i gdzieś się scho­wała. W grun­cie rze­czy wła­śnie się ukry­wam. Ale on i tak mnie zna­lazł. Spo­tka­nie twa­rzą w twarz z wła­snym ojcem prze­raża mnie znacz­nie bar­dziej niż zmie­rze­nie się z setką wred­nych kole­ża­nek z Astor.

– Cóż, Ello. Jestem odro­binę zdez­o­rien­to­wany.

Głos Steve’a dobiega z tak bli­ska, że się wzdry­gam. Kiedy oglą­dam się przez ramię, stoi tuż obok.

Wbi­jam pięty w poduszkę ławki i usi­łuję pozo­stać w bez­ru­chu. To tylko czło­wiek. Dwie nogi, dwie ręce. Czło­wiek, który dowie­dział się z listu od umie­ra­ją­cej kobiety, że ma córkę. A potem, zamiast odna­leźć tę kobietę i dziecko, wybrał się na eks­cy­tu­jącą wyprawę. Tego rodzaju czło­wiek.

– Sły­sza­łaś? – Wydaje się teraz jesz­cze bar­dziej zdu­miony, jakby nie mógł zro­zu­mieć, czy go igno­ruję czy po pro­stu mam pro­blemy ze słu­chem.

Spo­glą­dam roz­pacz­li­wie na drzwi. Gdzie jest Easton? I dla­czego Reeda nie ma jesz­cze w domu? Co, jeśli w ogóle nie wróci?

Dławi mnie nara­sta­jąca panika.

– Sły­sza­łam – odpo­wia­dam wresz­cie.

Steve pod­cho­dzi jesz­cze bli­żej. Czuję zapach kosme­ty­ków, któ­rych uży­wał dziś rano.

– Sam nie wiem, czego się spo­dzie­wa­łem, wysia­da­jąc wczo­raj z tak­sówki, ale… – mówi cierpko – w każ­dym razie na pewno nie tego. Z opo­wia­da­nia Easta rozu­miem, że Reed został aresz­to­wany?

Znowu kiwam ner­wowo głową. I z jakie­goś powodu wku­rza mnie, że mówi na Eastona „East”. To brzmi jakoś nie­wła­ści­wie w ustach obcej osoby.

On nie jest obcy. Zna ich od uro­dze­nia.

Prze­ły­kam ślinę. Tak, rze­czy­wi­ście. Zdaje się, że z nas dwojga to ja jestem tu bar­dziej obca. Cal­lum chyba kie­dyś wspo­mi­nał, że Steve jest ojcem chrzest­nym wszyst­kich chłop­ców.

– Jak na razie nikt mi nie wyja­śnił, kim t y jesteś. Wiem, że długo mnie nie było, ale Roy­alo­wie od lat miesz­kali po kawa­ler­sku.

Po ple­cach prze­biega mi dreszcz. Nie. Boże, nie! Nie mogę teraz o tym roz­ma­wiać. Jed­nak Steve przy­gląda się badaw­czo mojej twa­rzy. Czeka na odpo­wiedź, a ja wiem, że coś muszę odpo­wie­dzieć.

– Cal­lum spra­wuje nade mną opiekę.

– Spra­wuje nad tobą opiekę – powta­rza z nie­do­wie­rza­niem.

– Tak.

– Kim są twoi rodzice? Przy­ja­ciółmi Cal­luma? Znam ich? – pyta tro­chę jakby samego sie­bie.

Znowu ogar­nia mnie panika, na szczę­ście nie muszę odpo­wia­dać na to pyta­nie, bo na pod­jazd przed domem wjeż­dża czarny lin­coln.

Wró­cili!

Zry­wam się i po góra dwóch sekun­dach jestem w salo­nie. Zmę­czony Cal­lum i rów­nie zmę­czony Reed wcho­dzą do środka, ale na mój widok zatrzy­mują się w pół kroku.

Reed odwraca się w moją stronę, jego inten­syw­nie błę­kitne oczy powoli odnaj­dują moje spoj­rze­nie.

Serce mi zamiera, a po chwili zaczyna bić jak sza­lone. Bez słowa rzu­cam mu się na szyję.

Chwyta mnie i zanu­rza jedną silną dłoń w moich wło­sach, a drugą obej­muje mnie w talii. Przy­wie­ram do niego pier­sią, udami, zupeł­nie jak­bym chciała zamknąć go w bez­piecz­nym uści­sku.

– Nic ci nie jest? – szep­czę w jego klatkę pier­siową.

– Wszystko w porządku – mówi niskim, szorst­kim gło­sem.

Łzy napły­wają mi do oczu, czuję pie­cze­nie.

– Byłam prze­ra­żona.

– Wiem. – Jego oddech muska moje ucho. – Wszystko będzie dobrze. Obie­cuję. Chodźmy na górę, wszystko ci wyja­śnię.

– Nie – mówi sta­now­czo Cal­lum. – Zapo­mnij o roz­mo­wach z kim­kol­wiek. Chcesz, żeby Ella była wzy­wana na świadka?

Na świadka? O Boże. Poli­cja prze­słu­chuje świad­ków, a Reed twier­dzi, że wszystko w porządku?

Roz­le­gają się kroki jesz­cze jed­nej osoby. Reed wypusz­cza mnie z ramion. Na widok wcho­dzą­cego do holu wyso­kiego blon­dyna otwiera sze­roko oczy.

– Wujek Steve? – wykrztu­sza.

– Reed! – Steve kiwa głową na powi­ta­nie.

Cal­lum odwraca się w stronę mojego ojca.

– Steve, rany, zupeł­nie o tobie zapo­mnia­łem. Myśla­łem, że to wszystko mi się przy­śniło – mówi, zer­ka­jąc to na Steve’a, to na mnie. – Zna­cie się?

Kiwam ener­gicz­nie głową, usi­łu­jąc sze­roko otwar­tymi oczami dać mu do zro­zu­mie­nia, że nie chcę teraz wał­ko­wać tej całej sprawy z ojcem i córką. Cal­lum marsz­czy brwi, ale jego uwagę odwraca Steve.

– Wła­śnie się pozna­wa­li­śmy, kiedy przy­je­cha­li­ście. I nie, to nie sen. Naprawdę prze­ży­łem.

Dwaj męż­czyźni przez chwilę przy­glą­dają się sobie nawza­jem. A potem ruszają naprzód, spo­ty­kają się w pół drogi i wymie­niają męski uścisk, któ­remu towa­rzy­szy przy­ja­ciel­skie pokle­py­wa­nie po ple­cach.

– Cho­lera, dobrze być w domu – mówi do sta­rego przy­ja­ciela Steve.

– Jak to moż­liwe? – dziwi się Cal­lum. – Gdzie, do dia­bła, byłeś przez ostat­nich dzie­więć mie­sięcy? Wyda­łem pięć milio­nów dola­rów na akcję poszu­ki­waw­czo-ratun­kową. – W jego gło­sie pobrzmiewa ni to zdu­mie­nie, ni to pre­ten­sja.

– Długo by mówić – przy­znaje Steve. – Może sią­dziemy gdzieś i opo­wiem wam…

Prze­rywa mu tupot na scho­dach. Na pode­ście poja­wiają się trzej naj­młodsi bra­cia Royal. Spoj­rze­nia ich nie­bie­skich oczu bły­ska­wicz­nie padają na Reeda.

– Mówi­łem, że wróci! – trium­fuje Easton, prze­ska­ku­jąc po dwa stop­nie. Jego włosy przy­po­mi­nają stóg siana po ude­rze­niu pio­runa i ma na sobie wyłącz­nie bok­serki, to jed­nak nie prze­szka­dza mu natych­miast uści­skać brata. – Żyjesz?

– Spoko – bur­czy Reed.

Dołą­czają do nas Sawyer i Seba­stian i od razu zasy­pują ojca pyta­niami:

– Co się działo na poli­cji?

– Co będzie dalej?

Cal­lum wzdy­cha.

– Wycią­gną­łem z łóżka zna­jo­mego sędziego i przy­je­chał z samego rana wyzna­czyć kau­cję za Reeda. Jutro muszę dostar­czyć jego pasz­port. Na razie cze­kamy. Moż­liwe, że będziesz musiał zostać tu tro­chę dłu­żej, Steve – infor­muje mojego ojca. – Twoje miesz­ka­nie jest aktu­al­nie miej­scem zbrodni.

– Nie­moż­liwe! Czyżby ktoś wresz­cie sprząt­nął moją uko­chaną żonę? – pyta iro­nicz­nie Steve.

Wzdry­gam się zasko­czona. Dinah, żona Steve’a, to okropne, zło­śliwe bab­sko, ale i tak nie rozu­miem, jak może stroić sobie takie nie­smaczne żarty.

Cal­lum naj­wy­raź­niej podziela moje odczu­cia, bo odpo­wiada ostro:

– To nie było śmieszne, Steve. Nie, to Bro­oke nie żyje. A Reed został nie­słusz­nie oskar­żony o mor­der­stwo.

Palce Reeda zaci­skają się na mojej dłoni.

– Bro­oke? – Steve unosi brwi nie­mal do linii wło­sów. – Jak to się stało?

– Uraz głowy – mówi spo­koj­nie Reed. – I nie, nie zro­bi­łem tego.

Cal­lum patrzy z przy­ganą na syna.

– No co? – war­czy Reed. – Takie są fakty. Nie boję się fak­tów. Poje­cha­łem tam wczo­raj wie­czo­rem, bo Bro­oke do mnie zadzwo­niła. Was nie było, czu­łem się nie­źle, więc poje­cha­łem. Koniec histo­rii.

A twoje szwy?! – mam ochotę zawo­łać. – A krew, którą widzia­łam na twoim brzu­chu, kiedy wró­ci­łam z kola­cji?!

Słowa wię­zną mi w gar­dle, łapie mnie gwał­towny kaszel. Wszy­scy przez chwilę patrzą na mnie. Wresz­cie odzywa się Easton.

– W porządku, jeżeli taka jest ofi­cjalna wer­sja, to ja w to wcho­dzę.

Reed posęp­nieje.

– To nie żadna wer­sja, to prawda.

Easton kiwa głową.

– Jak już mówi­łem, total­nie w to wcho­dzę, bra­cie. – Jego spoj­rze­nie wędruje ku nowo przy­by­łemu. – Tak czy owak, wolał­bym jed­nak posłu­chać histo­rii Steve’a. Powrót z zaświa­tów? To dopiero jest mocne.

– Taaak, wczo­raj nie chciał nam nic powie­dzieć – skarży się Seba­stian, patrząc na ojca. – Upie­rał się, żeby zacze­kać na cie­bie.

Cal­lum znowu wzdy­cha.

– Może pój­dziemy do kuchni? Marzę o kawie. Od tej lury na komi­sa­ria­cie mam zgagę.

Idziemy za głową rodziny Roy­alów do wiel­kiej, nowo­cze­snej kuchni, w któ­rej zako­cha­łam się, gdy tylko tu zamiesz­ka­łam. Cal­lum włą­cza eks­pres do kawy, a my gro­ma­dzimy się przy stole. Sia­damy, jakby to była naj­zwy­klej­sza w świe­cie nie­dziela, a nie nie­dziela po tym, jak mój chło­pak został aresz­to­wany za mor­der­stwo, zaś czło­wiek uznany za zmar­łego wynu­rzył się z oce­anu, by poja­wić się na progu naszego domu. Nie wie­rzę, że to się dzieje naprawdę. Nic z tego nie rozu­miem. Nic.

Sie­dzący na sąsied­nim krze­śle Reed kła­dzie dłoń na moim udzie, choć nie jestem pewna, czy pró­buje w ten spo­sób dodać otu­chy mnie czy sobie. A może nam obojgu.

Easton siada i od razu przy­stę­puje do rze­czy.

– To powiesz nam wresz­cie, dla­czego nie zgi­ną­łeś? – pyta mojego ojca.

Steve uśmie­cha się słabo.

– Wciąż nie jestem pewny, czy się z tego cie­szy­cie czy wręcz prze­ciw­nie.

Ani jedno, ani dru­gie, ciśnie mi się na usta. W ostat­niej chwili gryzę się w język, ale to prawda. Czuję się tym jego powro­tem sko­ło­wana. I może tro­chę prze­ra­żona.

– Cie­szymy się! – odpo­wia­dają chó­rem bliź­niacy.

– Wia­domo – wtó­ruje im Easton.

– Jak to się stało, że żyjesz? – Tym razem pyta o to Reed. Jego głos brzmi natar­czy­wie, a dłoń prze­suwa się deli­kat­nie po moim udzie, jakby zda­wał sobie sprawę, jaka jestem spięta.

Steve opiera się wygod­niej na krze­śle.

– Nie wiem, co o tej wypra­wie powie­działa wam Dinah. O ile w ogóle coś mówiła.

– Że poje­cha­łeś latać na lotni i obie uprzęże zawio­dły – mówi Cal­lum, dołą­cza­jąc do nas. Sta­wia jedną fili­żankę przed Steve’em, po czym siada i wypija łyk ze swo­jej. – Dinah udało się otwo­rzyć wła­sny spa­do­chron ratun­kowy. Ty spa­dłeś do oce­anu. Przez cztery tygo­dnie szu­ka­łem two­jego ciała.

Na twa­rzy Steve’a poja­wia się krzywy uśmie­szek.

– I mówisz, że wyda­łeś tylko pięć milio­nów? Przy­osz­czę­dzi­łeś na mnie, sta­ruszku.

Cal­luma to nie śmie­szy. Jego twarz pozo­staje nie­ru­choma jak ściana klifu.

– Dla­czego nie wró­ci­łeś do domu zaraz po tym, jak zosta­łeś ura­to­wany? Minęło dzie­więć mie­sięcy, na litość boską!

Steve prze­suwa drżącą dło­nią po szczęce.

– Bo zosta­łem ura­to­wany dopiero parę dni temu.

– Co? – Cal­lum jest wyraź­nie zasko­czony. – To gdzie, u dia­bła, byłeś przez cały ten czas?!

– Nie wiem, czy to przez cho­robę czy przez nie­do­ży­wie­nie, ale nie wszystko pamię­tam. Morze wyrzu­ciło mnie na brzeg Tavi. To taka maleńka wysepka jakieś trzy­sta kilo­me­trów na wschód od Tonga. Byłem bar­dzo odwod­niony, tygo­dniami na prze­mian tra­ci­łem i odzy­ski­wa­łem przy­tom­ność. Zaopie­ko­wali się mną tubylcy i wró­cił­bym wcze­śniej, tylko że jedy­nym spo­so­bem opusz­cze­nia wyspy jest wypły­nię­cie kutrem rybac­kim, który przy­pływa mniej wię­cej dwa razy w roku, żeby han­dlo­wać z miej­sco­wymi.

Mówi twój ojciec, powta­rzam sobie. Stu­diuję jego twarz w poszu­ki­wa­niu podo­bień­stwa, ale nie dostrze­gam u nas żad­nych cech wspól­nych oprócz koloru oczu. Mam rysy mamy, jej syl­wetkę, jej włosy. Jestem młod­szą, nie­bie­sko­oką wer­sją Mag­gie Har­per, która widocz­nie nie zro­biła na Ste­vie wiel­kiego wra­że­nia, skoro nie roz­po­znaje jej we mnie.

– Oka­zało się, że ci wyspia­rze zbie­rają jaja jakiejś szcze­gól­nej odmiany mew, a w Azji ucho­dzą one za przy­smak. Dzięki temu kuter rybacki zabrał mnie do Tonga i tam udało mi się wypro­sić trans­port do Syd­ney. – Wypija łyk kawy, po czym wygła­sza komen­tarz, który w tej sytu­acji brzmi dziw­nie nie­wy­star­cza­jąco: – To cud, że żyję.

– Kiedy dotar­łeś do Syd­ney? – pyta Seba­stian.

Steve w zamy­śle­niu wydyma usta.

– Nie pamię­tam – mówi. – Powie­dział­bym, że może ze trzy dni temu.

Cal­lum nie­ru­cho­mieje.

– I nie przy­szło ci do głowy, żeby zadzwo­nić i dać znać, że żyjesz?

– Mia­łem pewne sprawy, któ­rymi musia­łem się zająć – mówi zwięźle Steve. – Wie­dzia­łem, że jeżeli zadzwo­nię do cie­bie, to wsią­dziesz w naj­bliż­szy samo­lot, a nie chcia­łem, żeby coś mnie roz­pra­szało pod­czas szu­ka­nia odpo­wie­dzi.

– Odpo­wie­dzi? – powta­rza ostrzej­szym niż dotąd tonem Reed.

– Chcia­łem odszu­kać faceta, który kie­ro­wał wyprawą lot­niar­ską i odzy­skać swoje rze­czy. Pasz­port, port­fel, ubra­nia.

– I co, zna­la­złeś go? – pyta zain­try­go­wany całą histo­rią Easton.

Jak my wszy­scy.

– Nie. Do tej pory nie wia­domo, co się z nim stało. Kiedy się prze­ko­na­łem, że niczego wię­cej się nie dowiem, zgło­si­łem się w ame­ry­kań­skiej amba­sa­dzie, a oni pomo­gli mi wró­cić do domu. Pro­sto z lot­ni­ska poje­cha­łem do was.

– Dobrze, że nie do domu – mówi ponuro Cal­lum. – Mogli aresz­to­wać i cie­bie.

– Gdzie jest moja żona? – pyta nie­uf­nie Steve. – Dinah i Bro­oke były nie­roz­łączne.

– Dinah jest jesz­cze w Paryżu.

– Co tam robiły?

– Były na zaku­pach – mówi Cal­lum i milk­nie na chwilę. – Przed wese­lem Bro­oke.

Steve par­ska.

– Co za palant dał się tak wyro­lo­wać?

– Ja. – Cal­lum wska­zuje na sie­bie.

– Żar­tu­jesz.

– Była w ciąży. Myśla­łem, że to moje dziecko.

– Prze­cież mia­łeś wazek… – Steve milk­nie i szybko się roz­gląda, żeby spraw­dzić, czy ktoś zauwa­żył tę wpadkę.

– Wazek­to­mię? – koń­czy Easton.

Cal­lum zerka na mnie, a potem na syna.

– Wie­dzia­łeś o tym?

– Powie­dzia­łam im. – Wysu­wam pod­bró­dek. – W tym domu jest za dużo idio­tycz­nych tajem­nic.

– Też tak uwa­żam – przy­znaje Steve. Kie­ruje na mnie spoj­rze­nie swo­ich zna­jomo nie­bie­skich oczu. – Cal­lum – mówi, nie odry­wa­jąc ode mnie wzroku – skoro już odpo­wie­dzia­łem na wszyst­kie twoje pyta­nia, to może mógł­byś odpo­wie­dzieć na jedno moje. Kim jest ta zachwy­ca­jąca młoda kobieta?

Dłoń Reeda zaci­ska się na moim udzie. Supeł w moim żołądku przy­po­mina teraz grudę betonu, ale wiem, że prę­dzej czy póź­niej prawda będzie musiała wyjść na jaw, więc wła­ści­wie czemu nie teraz?

– Nie pozna­jesz mnie? – pytam, uśmie­cha­jąc się słabo. – Jestem twoją córką.ROZDZIAŁ 5 REED

Roz­dział 5

REED

– No to wieść już się chyba roz­nio­sła – mówi pół­gło­sem Easton.

Upy­cham w szafce swoje kla­moty i roz­glą­dam się po pomiesz­cze­niu. Zwy­kle przed poran­nym tre­nin­giem w szatni panuje wrzawa, wszy­scy sobie żar­tują, a dzi­siaj nikt się nie odzywa. Nie­któ­rzy odwra­cają wzrok, żeby nie patrzeć mi w oczy. W końcu zer­kam na Wade’a, który pusz­cza oko i poka­zuje mi unie­sione kciuki. Nie jestem pewny, co to ma zna­czyć, ale doce­niam ten gest. Odpo­wia­dam mu krót­kim ski­nie­niem głowy.

Obok niego stoi Liam Hun­ter z ataku i mie­rzy mnie wzro­kiem. Jesz­cze raz kiwam głową, żeby go wku­rzyć. Może się na mnie rzuci i wyła­du­jemy się na pod­ło­dze. Pod­no­szę ręce, zachę­ca­jąc go, żeby pod­szedł, ale wtedy w uszach dźwię­czy mi prze­stroga praw­nika: „Żad­nych bójek. Żad­nych kar. Żad­nych pro­ble­mów w szkole”.

Kiedy Grier recy­to­wał instruk­cje przed komi­sa­ria­tem, tata stał obok z surową miną. „Jeden fał­szywy krok i pro­ku­ra­tor cię zała­twi. Pamię­taj, że w zeszłym roku byłeś oskar­żony o napaść, kiedy sko­pa­łeś tyłek temu chło­pa­kowi”.

Pogry­złem sobie cały język, powstrzy­mu­jąc się od dys­ku­sji. Grier dobrze wie, dla­czego zro­bi­łem gościowi z gęby jesień śre­dnio­wie­cza i że w życiu nie pod­niósł­bym ręki na kobietę.

Cho­ciaż jeżeli o jakiej­kol­wiek kobie­cie można powie­dzieć, że pro­siła się o łomot, to z całą pew­no­ścią o Bro­oke David­son. Nie zabi­łem jej, ale nie ukry­wam, że nie jest mi przy­kro z powodu jej śmierci.

– Nie powinno cię tu być – sły­szę za ple­cami cichy, wzbu­rzony głos.

Wyj­muję ze spor­to­wej torby pla­ster i odwra­cam się. To Ronald Rich­mond.

– Serio? – pytam non­sza­lancko, sia­da­jąc na meta­lo­wej wyście­ła­nej ławce przed swoją szafką.

– Tre­ner wyko­pał Briana Maussa tylko dla­tego, że przy­pad­kiem ude­rzył swoją dziew­czynę.

Prze­wra­cam oczami.

– Bo przez przy­pa­dek upa­dła twa­rzą na jego pięść i przez trzy tygo­dnie miała pod­bite oko? Aż trzeba było popra­wiać w Pho­to­sho­pie jej zdję­cia z powi­ta­nia absol­wen­tów? O tym przy­padku mówisz?

Z boku sły­szę prych­nię­cie Eastona. Koń­czę pla­stro­wa­nie rąk i rzu­cam bratu pla­ster.

Ron­nie łypie na mnie gniew­nie.

– Mniej wię­cej taki przy­pa­dek jak sprząt­nię­cie wie­śniac­kiej dziew­czyny two­jego sta­rego.

– Dzięki za zapro­sze­nie od Briana Dam­skiego Bok­sera, ale nikogo nie zabi­łem. – Uśmie­cham się do niego tak przy­jaź­nie, jak tylko potra­fię.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: