- promocja
- W empik go
Pałac kłamstw. Tom 3 - ebook
Pałac kłamstw. Tom 3 - ebook
Royalowie przekonali się, jak łatwo stracić władzę i reputację. Klejnoty zamieniły się w proch. Wcześniejsze problemy okazały się niczym w obliczu wstrząsającej zbrodni. Wszyscy wiedzą, że jeden z braci przekroczył granicę, zza której nie ma powrotu.
Szczęśliwe zakończenie, na które Ella tak liczyła, okazało się iluzją. Teraz, by pomóc swoim bliskim, dziewczyna musi podjąć ryzykowną grę. Jednak nawet nie przypuszcza, jak wiele będzie musiała poświęcić.
Royalowie wierzą, że przetrwają wszystko. Zdrada uświadomi im, jak bardzo się mylą.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7843-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podziękowania
Kiedy jesienią 2015 roku zaczynałyśmy pisać _Papierową księżniczkę_, robiłyśmy to dla siebie. Wymieniałyśmy rozdziały drogą mailową. Strony wypełniały się słowami.
I choć sprawiało nam to wiele radości, nie spodziewałyśmy się, że książka spotka się z tak entuzjastycznym odbiorem na całym świecie. Jesteśmy wdzięczne Wam, czytelnikom, za to, że tak ciepło przyjęliście tę historię. To Wy daliście życie naszym bohaterom.
Dziękujemy również Margo za to, że cierpliwie wysłuchała streszczenia fabuły i na tym wstępnym etapie podzieliła się z nami swoimi uwagami.
Jesteśmy wdzięczne pierwszym czytelniczkom – Jessice Clare, Michelle Kannan, Meljean Brook i Jennifer L. Armentrout za bezcenne komentarze.
Dziękujemy naszej agentce prasowej Ninie za wypromowanie serii. Wiemy, że kosztowało ją to mnóstwo pracy!
Zginęłybyśmy bez Natashy i Nicole – asystentek, które codziennie dbają o to, żeby nic nas nie rozpraszało.
Oczywiście jesteśmy dozgonnymi dłużniczkami blogerów, recenzentów i wszystkich osób, które zechciały przeczytać, zrecenzować naszą książkę i zwariowały na jej punkcie. Wasze wsparcie i odzew sprawiają, że całe to przedsięwzięcie jest warte zachodu!ROZDZIAŁ 1 REED
Rozdział 1
REED
– Gdzie byłeś między dwudziestą a dwudziestą trzecią?
– Od jak dawna sypiasz z dziewczyną ojca?
– Dlaczego ją zabiłeś, Reed? Wkurzyła cię? Groziła, że powie o was twojemu ojcu?
Naoglądałem się dość seriali o policjantach, żeby wiedzieć, że w pokoju przesłuchań najlepiej siedzieć cicho. Chyba że chce się wypowiedzieć magiczne słowa: „Chciałbym skontaktować się z adwokatem”.
Powtarzam je od godziny.
Gdybym był nieletni, tych dwoje popaprańców mogłoby najwyżej pomarzyć o przesłuchiwaniu mnie bez obecności rodzica albo prawnika. Ale mam osiemnaście lat i najwyraźniej uznali, że mogą sobie tak ze mną poczynać. Albo mają mnie za głupiego i myślą, że dam się złapać na te ich podchwytliwe pytania.
Detektywi Cousins i Schmidt jakby nie przejmowali się moim nazwiskiem. W pewnym sensie to nawet ciekawe doświadczenie. Całe życie wszystko uchodziło mi płazem, bo nazywam się Royal. Kiedy mam kłopoty w szkole, tata wypisuje czek i moje grzechy idą w zapomnienie. Odkąd pamiętam, dziewczyny pchały mi się do łóżka, żeby potem chwalić się koleżankom, że zaliczyły Royala.
Nie żeby mi zależało na dziewczynach, które pchają mi się do łóżka. Ostatnio zależy mi tylko na jednej – Elli Harper. I szlag mnie trafia na samą myśl o tym, że widziała, jak wyprowadzają mnie z domu w kajdankach.
Brooke Davidson nie żyje.
Wciąż nie mieści mi się to w głowie. Kiedy opuszczałem penthouse, dziewczyna mojego ojca, tleniona na platynowy blond koneserka bogatych frajerów, miała się świetnie.
Ale nie zamierzam wspominać o tym śledczym. Nie jestem idiotą. I tak wszystko poprzekręcają.
Poirytowany moim milczeniem Cousins uderza dłońmi w metalowy blat stołu między nami.
– Odpowiadaj, gówniarzu!
Pięści same zaciskają mi się pod stołem. Zmuszam się, żeby wyprostować palce. To ostatnie miejsce, gdzie chciałbym stracić panowanie nad sobą.
Partnerka Cousinsa, spokojna kobieta, Teresa Schmidt, rzuca mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Reed – mówi miękko – jeżeli nie będziesz z nami współpracował, nie będziemy mogli ci pomóc. A o to nam chodzi.
Unoszę brew. Serio? Dobry i zły policjant? Musieli oglądać te same seriale co ja.
– Zaczynam myśleć, że macie problemy ze słuchem – rzucam beztrosko. Uśmiecham się z wyższością i krzyżuję ręce. – Prosiłem już o kontakt z prawnikiem, co oznacza, że powinniście zaczekać z pytaniami do jego przyjazdu.
– My możemy zadawać ci pytania – mówi Schmidt. – A ty możesz na nie odpowiadać. Prawo tego nie zabrania. Możesz ponadto dobrowolnie udzielać informacji. Gdybyś nam na przykład wyjaśnił, dlaczego masz krew na koszulce, ruszylibyśmy wreszcie z miejsca.
Mam ochotę złapać się za bok. W ostatniej chwili powstrzymuję jednak ten odruch.
– Zaczekam z tym do przyjazdu Halstona Griera, ale dzięki za propozycję.
W ciasnym pomieszczeniu zapada cisza.
Cousins wyraźnie zgrzyta zębami. Schmidt tylko wzdycha. Potem oboje odsuwają krzesła i bez słowa wychodzą z pokoju.
1:0 dla Royala.
Może i sobie odpuścili, tyle że jakoś się nie palą, żeby spełnić moją prośbę. Przez następną godzinę siedzę sam i zastanawiam się, jak to możliwe, że sprawy przybrały taki obrót. Nie jestem święty i nigdy takiego nie udawałem. Wpakowałem się w niejedną rozróbę. Jak trzeba, potrafię być bezlitosny.
Ale… Nie jestem przecież takim facetem. Takim, którego wyprowadza się z domu w kajdankach. Który musi oglądać przerażenie w oczach swojej dziewczyny, kiedy pakują go do radiowozu.
Wreszcie drzwi znowu się otwierają. Do tego czasu ogarnia mnie już jednak klaustrofobia i robię się bardziej bezczelny, niż powinienem.
– Nie spieszył się pan – mówię do prawnika mojego ojca.
Pomimo późnej pory siwy mężczyzna po pięćdziesiątce ma na sobie garnitur. Uśmiecha się do mnie smutno.
– Widzę, że ktoś tu jest w świetnym nastroju.
– Gdzie tata? – pytam, spoglądając w przestrzeń za plecami Griera.
– W poczekalni. Nie wolno mu tu być.
– Dlaczego?
Grier zamyka drzwi i podchodzi do stołu. Stawia na nim aktówkę i odpina złote zatrzaski.
– Bo prawo dopuszcza przesłuchiwanie rodziców w sprawach przeciwko ich dzieciom. Przywilej odmowy zeznań dotyczy tylko małżonków.
Po raz pierwszy od chwili aresztowania robi mi się niedobrze. Zeznań? Ta sprawa chyba nie trafi do sądu, co? Jak długo oni zamierzają ciągnąć ten cyrk?
– Reed, oddychaj.
Żołądek mi się skręca. Niech to szlag. Czuję się strasznie ze świadomością, że ten człowiek jest świadkiem mojej bezsilności. Ja nie okazuję słabości. Nigdy. Jedyną osobą, w której obecności pozwalam sobie taki luksus, jest Ella. Ta dziewczyna potrafi pokonać mur, który zbudowałem, i przejrzeć mnie na wylot. Widzi, jaki jestem naprawdę pod maską tego zimnego, bezdusznego drania, za którego uważają mnie inni.
Grier wyjmuje blok papieru w linie i złote wieczne pióro. Siada naprzeciwko mnie.
– Wyciągnę cię z tego – obiecuje. – Ale najpierw muszę wiedzieć, z czym mamy do czynienia. Udało mi się wycisnąć z funkcjonariuszy prowadzących śledztwo, że kamery monitoringu zarejestrowały, jak wchodzisz do penthouse’u O’Halloranów o ósmej czterdzieści pięć. To samo nagranie pokazuje, że wyszedłeś stamtąd jakieś dwadzieścia minut później.
Rozglądam się nerwowo. Nigdzie nie widać kamer ani innych urządzeń rejestrujących. Nie ma tu lustra, więc chyba nikt nie obserwuje nas z ciemnego pomieszczenia za ścianą. A przynajmniej mam taką nadzieję.
– Wszystko, o czym mówimy, pozostanie między nami – zapewnia Grier, widząc moją nieufność. – Nie wolno im nas nagrywać. Relacja adwokat–klient i tak dalej.
Powoli wypuszczam powietrze.
– Taaak. Byłem tam. Ale nie zabiłem jej, do cholery.
Grier kiwa głową.
– Dobrze. – Notuje coś w swoim bloku. – Cofnijmy się trochę. Chciałbym, żebyś zaczął od początku. Opowiedz mi o sobie i o Brooke Davidson. Niczego nie pomijaj. Chcę znać każdy szczegół.
Powstrzymuję westchnienie. Ekstra. Szykuje się ubaw po pachy.ROZDZIAŁ 2 ELLA
Rozdział 2
ELLA
Chłopcy Royalów mają pokoje w południowym skrzydle, a apartamenty ich ojca znajdują się w innej części budynku. U szczytu schodów skręcam w prawo i biegnę po wyfroterowanym parkiecie do drzwi Eastona. Moje pukanie pozostaje bez odpowiedzi. Przysięgam, ten chłopak mógłby przespać huragan. Pukam głośniej. Dalej zero reakcji. Otwieram drzwi. Easton leży na brzuchu wyciągnięty na łóżku.
Podchodzę i szarpię go za ramię. Wydaje z siebie nieartykułowany jęk.
Jeszcze raz potrząsam nim w panice, czując rosnącą gulę w gardle. Jak to możliwe, że wciąż tak mocno śpi? Jak mógł przespać całe to zamieszanie na dole?
– Easton! – wołam. – Obudź się!
– Co się dzieje?! – burczy, unosząc na milimetr jedną powiekę. – Cholera, zaspałem na trening?
Przetacza się przez łóżko, ciągnąc za sobą przykrycie i demonstrując przy tym znacznie więcej ciała, niż mam ochotę oglądać. Podnoszę z podłogi spodnie dresowe i rzucam mu je. Lądują na jego głowie.
– Wstawaj – błagam.
– Dlaczego?
– Bo świat się wali!
Mruga półprzytomnie.
– Hę?
– Cholera, jest źle! – wrzeszczę, a potem biorę głęboki oddech i usiłuję się uspokoić. Nic z tego. – Przyjdź do pokoju Reeda, dobrze? – rzucam.
Musi słyszeć panikę w moim głosie, bo bez dalszego ociągania zwleka się z łóżka. Znowu błyska gołym tyłkiem, lecz ja już wymykam się z pokoju.
Zamiast do pokoju Reeda biegnę jednak szerokim korytarzem do swojej sypialni. Ten dom jest absurdalnie wielki, absurdalnie piękny, a wszyscy jego mieszkańcy kompletnie popaprani. Łącznie ze mną.
Zdaje się, że naprawdę należę do rodziny Royalów.
Chociaż właściwie nie. Facet na dole wymownie mi o tym przypomina. Steve O’Halloran. Mój nie-taki-znowu-nieżyjący ojciec.
Z emocji kolana uginają się pode mną, jestem na skraju histerii. Czuję się okropnie, że tak go zostawiłam na dole. Nawet się nie przedstawiłam, tylko zrobiłam w tył zwrot i uciekłam na górę. Zgoda, Callum Royal zachował się identycznie. Tak się martwił o Reeda, że rzucił tylko:
– Teraz nie mogę. Steve, zaczekaj tu na mnie.
Pomimo wyrzutów sumienia spycham Steve’a w najgłębsze zakamarki świadomości i zatrzaskuję nad nim wieko. Nie mogę teraz o nim myśleć. Muszę się skupić na Reedzie.
Po powrocie do swojego pokoju sięgam pod wielkie łoże i wyciągam plecak. Zawsze mam go pod ręką. Otwieram go i oddycham z ulgą na widok skórzanego portfela wypchanego comiesięcznymi wypłatami od Calluma.
Kiedy się tu wprowadziłam, Callum obiecał płacić mi dziesięć tysięcy dolarów miesięcznie, bylebym tylko nie próbowała uciec. Na początku nienawidziłam rezydencji Royalów, wkrótce jednak się w niej zakochałam. Teraz nie wyobrażam sobie, że mogłabym mieszkać gdzie indziej. Zostałabym nawet bez zachęty w gotówce. Jednak lata bez grosza przy duszy oraz moja zasadniczo podejrzliwa natura sprawiły, że dotąd nie powiedziałam Callumowi, żeby dał sobie spokój.
Teraz bardzo się z tego cieszę. Za to, co odłożyłam, spokojnie można przeżyć kilka miesięcy. Pewnie wystarczyłoby na znacznie dłużej.
Zarzucam plecak na ramię i biegnę do pokoju Reeda. W tej samej chwili na korytarz wychodzi Easton. Jego ciemne włosy sterczą każdy w inną stronę, ale przynajmniej ma już na sobie spodnie.
– Co jest, do diabła? – pyta, ruszając za mną do sypialni starszego brata.
Otwieram garderobę Reeda i rozglądam się gorączkowo po przestronnym wnętrzu. Na dolnej półce w głębi znajduję to, czego szukam.
– Ello – nie daje za wygraną Easton.
Nie odpowiadam, a on ze ściągniętymi brwiami przygląda się, jak wlokę po kremowej wykładzinie granatową walizkę.
– Ello! Do diabła, mogłabyś się do mnie odezwać?
Kiedy zaczynam wrzucać do walizki ubrania, zmarszczka na czole Eastona ustępuje, za to jego oczy otwierają się coraz szerzej. Kilka T-shirtów Reeda, jego ulubiona zielona bluza z kapturem, dżinsy, jakieś podkoszulki. Co jeszcze by mu się przydało? Hm, bokserki, skarpetki, pasek…
– Dlaczego pakujesz rzeczy Reeda?! – Podniesiony głos Eastona sprawia, że na chwilę odzyskuję zimną krew.
Sprany szary T-shirt wypada mi z rąk. Potem powaga sytuacji przytłacza mnie na nowo i serce znowu mi przyspiesza.
– Aresztowali Reeda za zabójstwo Brooke – wyrzucam z siebie. – Wasz ojciec jest z nim na posterunku.
Easton otwiera usta ze zdumienia.
– Że co?! – wykrzykuje. – Zgarnęli go, kiedy my byliśmy w Waszyngtonie?
– Nie, jak wróciliśmy.
Wszyscy oprócz Reeda polecieliśmy tego wieczoru na kolację do Waszyngtonu. Tak się bawią Royalowie. Callum ma do dyspozycji kilka prywatnych odrzutowców. Może dlatego, że jego firma projektuje samoloty, lecz i tak brzmi to dość abstrakcyjnie. Latanie z Karoliny Północnej do Waszyngtonu, żeby zjeść kolację, to tylko mały przykład ich nieprzyzwoitego bogactwa. Reed nie poleciał, bo źle się czuł.
Został pchnięty nożem podczas bójki w porcie i twierdził, że jest zbyt otumaniony środkami przeciwbólowymi, żeby lecieć z nami.
Ale nie przeszkodziło mu to spotkać się z Brooke…
Boże. Co on dzisiaj zrobił?
– To się stało jakieś dziesięć minut temu – dodaję resztką sił. – Nie słyszałeś, jak twój ojciec krzyczał na policjanta?
– Nic nie słyszałem. Ja… ech… – W jego niebieskich oczach dostrzegam błysk zakłopotania. – Byłem u Wade’a i obaliliśmy we dwóch prawie połówkę. Jak wróciłem, od razu padłem.
Nawet nie mam siły prawić mu kazań. Wprawdzie problem Eastona z alkoholem wydaje się poważny, ale w tej akurat chwili problem Reeda z morderstwem jest milion razy pilniejszy.
Zaciskam pięść. Gdyby Reed tu teraz był, przywaliłabym mu za to, że mnie okłamał, i za to, że pozwolił się aresztować.
Zaszokowany Easton w końcu przerywa milczenie.
– Myślisz, że on naprawdę to zrobił?
– Nie – mówię z przekonaniem, chociaż cała jestem roztrzęsiona.
Po powrocie z kolacji zdążyłam zauważyć, że Reed naciągnął sobie szwy, na brzuchu miał krew. Zachowuję jednak te obciążające szczegóły dla siebie. Ufam Eastonowi, kiedy jest trzeźwy, ale to zdarza się rzadko. Kto wie, co może wygadać po pijaku albo na haju. Przede wszystkim muszę ochronić Reeda.
Z wysiłkiem przełykam ślinę i próbuję się skupić na tym jednym zadaniu – ochronić Reeda. Pośpiesznie dorzucam do walizki parę rzeczy i zasuwam zamek.
– Nie powiedziałaś mi, dlaczego go pakujesz – mówi z irytacją Easton.
– Na wypadek, gdybyśmy musieli uciekać.
– Jacy „my”?
– Ja i Reed. – Rzucam się do komody Reeda i przeczesuję zawartość szuflady ze skarpetkami. – Chcę być gotowa na wszelki wypadek, okej?
Gotowość do ucieczki to moja specjalność. Nie wiem, czy rzeczywiście będę musiała uciekać. Może Reed i Callum wkroczą zaraz frontowymi drzwiami i oznajmią: „Załatwione! Zarzuty wycofane!”. A może Reed nie zostanie zwolniony nawet za kaucją, czy jak to się tam nazywa, i w ogóle nie przyjedzie do domu?
Gdyby jednak nic z tego się nie wydarzyło, chcę być gotowa do wyjazdu z miasta. W plecaku zawsze mam najpotrzebniejsze rzeczy, ale Reed nie jest tak zapobiegliwy jak ja. Jest impulsywny. Nie zawsze myśli, zanim zacznie działać…
Zanim zabije?
Odpycham od siebie tę koszmarną myśl. Nie. Reed nie zrobiłby tego, o co go oskarżają.
– Co to za krzyki? – dobiega od drzwi sypialni zaspany głos. – Słychać was aż na dole.
Do pokoju wchodzą szesnastoletni bliźniacy. Każdy owinięty kocem od pasa w dół. Czy w tym domu nikt nie uznaje piżam?
– Reed sprzątnął Brooke – wyjaśnia braciom Easton.
– Easton! – wołam oburzona.
– Co? To już nawet nie można podzielić się wiadomością o aresztowaniu naszego wspólnego brata?
Sawyer i Sebastian zastygają.
– Serio? – pyta Sawyer.
– Właśnie zabrała go policja – szepczę.
Easton wydaje się zaniepokojony.
– A ja właśnie mówię, że nie zabraliby go, gdyby nic na niego nie mieli. Może chodzi o… – Zakreśla okrąg w okolicy swojego brzucha.
Bliźniacy mrugają w bezgranicznym zdumieniu.
– O co? O dziecko? – pyta Seb. – Dlaczego Reeda miałby obchodzić diabelski pomiot Brooke?
Niech to szlag. Zapomniałam, że bliźniacy nie są na bieżąco. Wiedzą, że Brooke była w ciąży – wszyscy słyszeliśmy, jak to obwieściła – lecz nie wiedzą wszystkiego.
– Brooke chciała rozpowiedzieć, że Reed jest ojcem jej dziecka – tłumaczę.
Dwie pary identycznych niebieskich oczu otwierają się szeroko.
– To nieprawda – mówię zdecydowanie. – Przespał się z nią tylko kilka razy, a to było ponad pół roku temu. Jej ciąża nie była tak zaawansowana.
– Bez różnicy – wzrusza ramionami Seb. – Że niby Reed zaciążył młodocianą narzeczoną taty, a potem ją sprzątnął, bo nie chciał małego Reedziątka?
– To nie było jego dziecko! – wrzeszczę.
– Że niby taty? – pyta powoli Sawyer.
Waham się.
– Wątpię.
– Dlaczego?
– Bo…
Uch… W tej rodzinie jest tyle tajemnic, że można by nimi obdzielić pięć innych. Ale mam już dość milczenia. Nic dobrego nam z tego nie przyszło.
– Miał wazektomię.
Seb mruży oczy.
– Tata ci to powiedział?
Kiwam głową.
– Powiedział, że poddał się zabiegowi, kiedy się urodziliście, bo wasza mama chciała mieć więcej dzieci, ale z przyczyn zdrowotnych nie było jej wolno.
Bliźniacy wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.
Easton pociera podbródek.
– Mama zawsze chciała mieć córkę. Dużo o tym mówiła. Że przy dziewczynce byśmy trochę zmiękli. – Jego usta zaczynają drżeć. – Ale nie zauważyłem, żebym przy dziewczynach robił się miękki. Pod jakimkolwiek względem.
Czuję się taka bezsilna, że brak mi słów. Easton jak zwykle tylko o jednym.
Sawyer zasłania usta, a Seb śmieje się zupełnie otwarcie.
– No to załóżmy, że Reed i tata mówią prawdę. W takim razie kto jest ojcem dziecka?
– Może nikt? – podsuwa Easton.
– Musi być jakiś ojciec – mówię. Reed i Callum jakoś nigdy nie wątpili w ciążę Brooke.
– Niekoniecznie – zauważa Easton. – Mogła kłamać. Może chciała upozorować poronienie po ślubie z tatą?
– Chore, ale prawdopodobne. – Seb kiwa głową, najwyraźniej gotów w to uwierzyć.
– Dlaczego myślisz, że Reed jej nie zabił? – pyta mnie Easton. Jego niebieskie oczy błyszczą z ciekawości.
– A dlaczego ty myślisz, że byłby do tego zdolny? – odparowuję.
Wzrusza ramionami i spogląda na bliźniaków.
– Gdyby groziła naszej rodzinie, to kto wie? Może się pokłócili i zdarzył się jakiś wypadek. Wyjaśnień może być wiele.
Robi mi się niedobrze. Wersja, którą tak lekko przedstawia Easton, brzmi… prawdopodobnie. Reed miał naciągnięte szwy. Był zakrwawiony. Co, jeśli…
– Nie – wykrztuszam. – On tego nie zrobił. A ja nie chcę o tym więcej mówić. On jest niewinny. Koniec kropka.
– No to dlaczego przygotowujesz się do wyjazdu?
Spokojne pytanie Eastona zawisa w powietrzu. Powstrzymuję jęk i przecieram oczy. Ma rację. W głębi duszy już uznałam Reeda za winnego. Czy miałabym teraz spakowaną walizkę i plecak, gdyby było inaczej?
Milczenie się przeciąga. Na dole słychać czyjeś kroki. W domu Royalów nie mieszka na stałe nikt ze służby, więc chłopcy natychmiast zastygają w bezruchu.
– Czy to były drzwi wejściowe? – pyta Seb.
– Wrócili? – pyta Sawyer.
Przygryzam wargę.
– Nie, to nie drzwi wejściowe. To…
Znowu ściska mi się gardło. Boże. Zapomniałam o Stevie. Jak mogłam o nim zapomnieć, cholera.
– Co takiego? – nie odpuszcza Easton.
– Steve – wyznaję. Wszyscy patrzą na mnie.
– Na dole jest Steve. Pojawił się zaraz po tym, jak zabrali Reeda.
– Steve – powtarza Easton w oszołomieniu. – Wujek Steve? Sebastian wydaje jakiś chrapliwy dźwięk.
– Nieżyjący wujek Steve? Zaciskam zęby.
– On żyje. Wygląda jak Tom Hanks w _Poza światem_, ale żyje. Tylko nie ma piłki do siatkówki.
– Niech to szlag!
Easton rusza do drzwi, ale chwytam go za nadgarstek i ciągnę z powrotem. Choć jest znacznie silniejszy ode mnie, udaje mi się go zatrzymać.
Przekrzywia głowę i przygląda mi się przez chwilę.
– Nie idziesz z nim porozmawiać? To twój ojciec, Ello.
Znowu wpadam w popłoch.
– Nie. To tylko facet, który zaciążył moją mamę. Nie mam teraz do tego głowy. Ja… – Przełykam ślinę. – On chyba nie wie, że jestem jego córką.
– Nie powiedziałaś mu?! – woła Sawyer.
Powoli kręcę przecząco głową.
– Czy któryś z was mógłby zejść na dół i… sama nie wiem… zaproponować, żeby się rozgościł czy coś?
– Zajmę się tym – mówi od razu Seb.
– Idę z tobą – odzywa się drugi z bliźniaków. – Muszę to zobaczyć.
Ruszają do drzwi.
– Chłopaki, nie mówcie mu o mnie! – wołam. – Poważnie, nie jestem na to gotowa. Zaczekajmy do powrotu Calluma.
Bliźniacy wymieniają jedno z tych spojrzeń, w których w ciągu sekundy odbywa się cała rozmowa.
– Jasne – mówi Seb i już ich nie ma.
Zbiegają na dół na spotkanie z niezupełnie-nieżyjącym wujkiem.
Easton podchodzi do mnie. Patrzy na stojącą obok szafy walizkę, a potem na moją twarz. W następnej chwili bierze mnie za rękę i splata palce z moimi.
– Nie uciekniesz, siostrzyczko. Wiesz przecież, że to głupi pomysł.
Wpatruję się w nasze splecione palce.
– Jestem uciekinierką, East.
– Nie. Jesteś wojowniczką.
– Umiem walczyć o innych. O takie osoby jak moja mama, Reed, ty, ale… kiedy chodzi o mnie, jakoś sobie nie radzę. – Przygryzam mocniej dolną wargę. – Co tutaj robi Steve? Myślałam, że nie żyje. I jak mogli aresztować Reeda? – Głos straszliwie mi drży. – A jeśli naprawdę pójdzie za to do więzienia?
– Nie pójdzie. – Jego ręka zaciska się na mojej. – Reed wróci, Ello. Tata się tym zajmie.
– A jeśli mu się nie uda?
– Uda mu się.
A jeśli nie?ROZDZIAŁ 3 ELLA
Rozdział 3
ELLA
Po bezsennej nocy schodzę do pokoju dziennego, którego okna wychodzą na podwórze od frontu. Pod ogromnymi oknami na przedniej ścianie domu znajduje się wyściełana ławka. Opadam na pluszową poduszkę i wpatruję się w okrągły podjazd przed domem. Telefon mam na kolanach. Przez całą noc ani rano nie wydał żadnego dźwięku. Ani jednego połączenia, ani jednego esemesa. Nic.
Moja wyobraźnia pracuje jak szalona, podsuwając mi przeróżne obrazy. Reed w celi. Reed bity przez gliniarza za odmowę zeznań. Czy będzie musiał zostać w areszcie do procesu? Nie mam pojęcia, jak to wszystko działa.
Wiem natomiast, że im dłużej trwa nieobecność Reeda i Calluma, tym większe ogarnia mnie przygnębienie.
– Dzień dobry.
Na dźwięk nieznajomego męskiego głosu omal nie spadam z ławki. Przychodzi mi do głowy, że ktoś włamał się do domu albo że wrócili policjanci z nakazem rewizji. Ale kiedy się odwracam, okazuje się, że w drzwiach stoi Steve O’Halloran.
Jest ogolony, ma na sobie spodnie i koszulkę polo. Już mniej przypomina bezdomnego, a bardziej ojca któregoś z moich szkolnych kolegów. Z pewnością nie rzucałby się w oczy w okolicy Astor Park – prywatnego liceum, do którego chodzą bracia Royalowie i ja.
– Ella, tak? – Uśmiecha się z wahaniem.
Kiwam gwałtownie głową, odkładam telefon ekranem do dołu i odwracam się z powrotem do okna. Nie wiem, jak mam się zachować.
Wczoraj wieczorem ukrywałam się w swoim pokoju, a Steve’em zajęli się Easton i bliźniacy. Nie wiem, co mu o mnie naopowiadali, ale najwyraźniej nie pamięta ani mnie, ani listu, który dostał od mojej mamy, zanim wyjechał na wyprawę lotniarską, podczas której miał rzekomo zginąć.
Easton zajrzał do mnie przed pójściem do łóżka i oznajmił, że Steve nocuje w zielonym pokoju gościnnym. Nawet nie wiedziałam, że mają jakiś zielony pokój gościnny, i zupełnie nie orientuję się, gdzie on jest.
Jestem tak zdenerwowana, że najchętniej uciekłabym i gdzieś się schowała. W gruncie rzeczy właśnie się ukrywam. Ale on i tak mnie znalazł. Spotkanie twarzą w twarz z własnym ojcem przeraża mnie znacznie bardziej niż zmierzenie się z setką wrednych koleżanek z Astor.
– Cóż, Ello. Jestem odrobinę zdezorientowany.
Głos Steve’a dobiega z tak bliska, że się wzdrygam. Kiedy oglądam się przez ramię, stoi tuż obok.
Wbijam pięty w poduszkę ławki i usiłuję pozostać w bezruchu. To tylko człowiek. Dwie nogi, dwie ręce. Człowiek, który dowiedział się z listu od umierającej kobiety, że ma córkę. A potem, zamiast odnaleźć tę kobietę i dziecko, wybrał się na ekscytującą wyprawę. Tego rodzaju człowiek.
– Słyszałaś? – Wydaje się teraz jeszcze bardziej zdumiony, jakby nie mógł zrozumieć, czy go ignoruję czy po prostu mam problemy ze słuchem.
Spoglądam rozpaczliwie na drzwi. Gdzie jest Easton? I dlaczego Reeda nie ma jeszcze w domu? Co, jeśli w ogóle nie wróci?
Dławi mnie narastająca panika.
– Słyszałam – odpowiadam wreszcie.
Steve podchodzi jeszcze bliżej. Czuję zapach kosmetyków, których używał dziś rano.
– Sam nie wiem, czego się spodziewałem, wysiadając wczoraj z taksówki, ale… – mówi cierpko – w każdym razie na pewno nie tego. Z opowiadania Easta rozumiem, że Reed został aresztowany?
Znowu kiwam nerwowo głową. I z jakiegoś powodu wkurza mnie, że mówi na Eastona „East”. To brzmi jakoś niewłaściwie w ustach obcej osoby.
On nie jest obcy. Zna ich od urodzenia.
Przełykam ślinę. Tak, rzeczywiście. Zdaje się, że z nas dwojga to ja jestem tu bardziej obca. Callum chyba kiedyś wspominał, że Steve jest ojcem chrzestnym wszystkich chłopców.
– Jak na razie nikt mi nie wyjaśnił, kim t y jesteś. Wiem, że długo mnie nie było, ale Royalowie od lat mieszkali po kawalersku.
Po plecach przebiega mi dreszcz. Nie. Boże, nie! Nie mogę teraz o tym rozmawiać. Jednak Steve przygląda się badawczo mojej twarzy. Czeka na odpowiedź, a ja wiem, że coś muszę odpowiedzieć.
– Callum sprawuje nade mną opiekę.
– Sprawuje nad tobą opiekę – powtarza z niedowierzaniem.
– Tak.
– Kim są twoi rodzice? Przyjaciółmi Calluma? Znam ich? – pyta trochę jakby samego siebie.
Znowu ogarnia mnie panika, na szczęście nie muszę odpowiadać na to pytanie, bo na podjazd przed domem wjeżdża czarny lincoln.
Wrócili!
Zrywam się i po góra dwóch sekundach jestem w salonie. Zmęczony Callum i równie zmęczony Reed wchodzą do środka, ale na mój widok zatrzymują się w pół kroku.
Reed odwraca się w moją stronę, jego intensywnie błękitne oczy powoli odnajdują moje spojrzenie.
Serce mi zamiera, a po chwili zaczyna bić jak szalone. Bez słowa rzucam mu się na szyję.
Chwyta mnie i zanurza jedną silną dłoń w moich włosach, a drugą obejmuje mnie w talii. Przywieram do niego piersią, udami, zupełnie jakbym chciała zamknąć go w bezpiecznym uścisku.
– Nic ci nie jest? – szepczę w jego klatkę piersiową.
– Wszystko w porządku – mówi niskim, szorstkim głosem.
Łzy napływają mi do oczu, czuję pieczenie.
– Byłam przerażona.
– Wiem. – Jego oddech muska moje ucho. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Chodźmy na górę, wszystko ci wyjaśnię.
– Nie – mówi stanowczo Callum. – Zapomnij o rozmowach z kimkolwiek. Chcesz, żeby Ella była wzywana na świadka?
Na świadka? O Boże. Policja przesłuchuje świadków, a Reed twierdzi, że wszystko w porządku?
Rozlegają się kroki jeszcze jednej osoby. Reed wypuszcza mnie z ramion. Na widok wchodzącego do holu wysokiego blondyna otwiera szeroko oczy.
– Wujek Steve? – wykrztusza.
– Reed! – Steve kiwa głową na powitanie.
Callum odwraca się w stronę mojego ojca.
– Steve, rany, zupełnie o tobie zapomniałem. Myślałem, że to wszystko mi się przyśniło – mówi, zerkając to na Steve’a, to na mnie. – Znacie się?
Kiwam energicznie głową, usiłując szeroko otwartymi oczami dać mu do zrozumienia, że nie chcę teraz wałkować tej całej sprawy z ojcem i córką. Callum marszczy brwi, ale jego uwagę odwraca Steve.
– Właśnie się poznawaliśmy, kiedy przyjechaliście. I nie, to nie sen. Naprawdę przeżyłem.
Dwaj mężczyźni przez chwilę przyglądają się sobie nawzajem. A potem ruszają naprzód, spotykają się w pół drogi i wymieniają męski uścisk, któremu towarzyszy przyjacielskie poklepywanie po plecach.
– Cholera, dobrze być w domu – mówi do starego przyjaciela Steve.
– Jak to możliwe? – dziwi się Callum. – Gdzie, do diabła, byłeś przez ostatnich dziewięć miesięcy? Wydałem pięć milionów dolarów na akcję poszukiwawczo-ratunkową. – W jego głosie pobrzmiewa ni to zdumienie, ni to pretensja.
– Długo by mówić – przyznaje Steve. – Może siądziemy gdzieś i opowiem wam…
Przerywa mu tupot na schodach. Na podeście pojawiają się trzej najmłodsi bracia Royal. Spojrzenia ich niebieskich oczu błyskawicznie padają na Reeda.
– Mówiłem, że wróci! – triumfuje Easton, przeskakując po dwa stopnie. Jego włosy przypominają stóg siana po uderzeniu pioruna i ma na sobie wyłącznie bokserki, to jednak nie przeszkadza mu natychmiast uściskać brata. – Żyjesz?
– Spoko – burczy Reed.
Dołączają do nas Sawyer i Sebastian i od razu zasypują ojca pytaniami:
– Co się działo na policji?
– Co będzie dalej?
Callum wzdycha.
– Wyciągnąłem z łóżka znajomego sędziego i przyjechał z samego rana wyznaczyć kaucję za Reeda. Jutro muszę dostarczyć jego paszport. Na razie czekamy. Możliwe, że będziesz musiał zostać tu trochę dłużej, Steve – informuje mojego ojca. – Twoje mieszkanie jest aktualnie miejscem zbrodni.
– Niemożliwe! Czyżby ktoś wreszcie sprzątnął moją ukochaną żonę? – pyta ironicznie Steve.
Wzdrygam się zaskoczona. Dinah, żona Steve’a, to okropne, złośliwe babsko, ale i tak nie rozumiem, jak może stroić sobie takie niesmaczne żarty.
Callum najwyraźniej podziela moje odczucia, bo odpowiada ostro:
– To nie było śmieszne, Steve. Nie, to Brooke nie żyje. A Reed został niesłusznie oskarżony o morderstwo.
Palce Reeda zaciskają się na mojej dłoni.
– Brooke? – Steve unosi brwi niemal do linii włosów. – Jak to się stało?
– Uraz głowy – mówi spokojnie Reed. – I nie, nie zrobiłem tego.
Callum patrzy z przyganą na syna.
– No co? – warczy Reed. – Takie są fakty. Nie boję się faktów. Pojechałem tam wczoraj wieczorem, bo Brooke do mnie zadzwoniła. Was nie było, czułem się nieźle, więc pojechałem. Koniec historii.
A twoje szwy?! – mam ochotę zawołać. – A krew, którą widziałam na twoim brzuchu, kiedy wróciłam z kolacji?!
Słowa więzną mi w gardle, łapie mnie gwałtowny kaszel. Wszyscy przez chwilę patrzą na mnie. Wreszcie odzywa się Easton.
– W porządku, jeżeli taka jest oficjalna wersja, to ja w to wchodzę.
Reed posępnieje.
– To nie żadna wersja, to prawda.
Easton kiwa głową.
– Jak już mówiłem, totalnie w to wchodzę, bracie. – Jego spojrzenie wędruje ku nowo przybyłemu. – Tak czy owak, wolałbym jednak posłuchać historii Steve’a. Powrót z zaświatów? To dopiero jest mocne.
– Taaak, wczoraj nie chciał nam nic powiedzieć – skarży się Sebastian, patrząc na ojca. – Upierał się, żeby zaczekać na ciebie.
Callum znowu wzdycha.
– Może pójdziemy do kuchni? Marzę o kawie. Od tej lury na komisariacie mam zgagę.
Idziemy za głową rodziny Royalów do wielkiej, nowoczesnej kuchni, w której zakochałam się, gdy tylko tu zamieszkałam. Callum włącza ekspres do kawy, a my gromadzimy się przy stole. Siadamy, jakby to była najzwyklejsza w świecie niedziela, a nie niedziela po tym, jak mój chłopak został aresztowany za morderstwo, zaś człowiek uznany za zmarłego wynurzył się z oceanu, by pojawić się na progu naszego domu. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Nic z tego nie rozumiem. Nic.
Siedzący na sąsiednim krześle Reed kładzie dłoń na moim udzie, choć nie jestem pewna, czy próbuje w ten sposób dodać otuchy mnie czy sobie. A może nam obojgu.
Easton siada i od razu przystępuje do rzeczy.
– To powiesz nam wreszcie, dlaczego nie zginąłeś? – pyta mojego ojca.
Steve uśmiecha się słabo.
– Wciąż nie jestem pewny, czy się z tego cieszycie czy wręcz przeciwnie.
Ani jedno, ani drugie, ciśnie mi się na usta. W ostatniej chwili gryzę się w język, ale to prawda. Czuję się tym jego powrotem skołowana. I może trochę przerażona.
– Cieszymy się! – odpowiadają chórem bliźniacy.
– Wiadomo – wtóruje im Easton.
– Jak to się stało, że żyjesz? – Tym razem pyta o to Reed. Jego głos brzmi natarczywie, a dłoń przesuwa się delikatnie po moim udzie, jakby zdawał sobie sprawę, jaka jestem spięta.
Steve opiera się wygodniej na krześle.
– Nie wiem, co o tej wyprawie powiedziała wam Dinah. O ile w ogóle coś mówiła.
– Że pojechałeś latać na lotni i obie uprzęże zawiodły – mówi Callum, dołączając do nas. Stawia jedną filiżankę przed Steve’em, po czym siada i wypija łyk ze swojej. – Dinah udało się otworzyć własny spadochron ratunkowy. Ty spadłeś do oceanu. Przez cztery tygodnie szukałem twojego ciała.
Na twarzy Steve’a pojawia się krzywy uśmieszek.
– I mówisz, że wydałeś tylko pięć milionów? Przyoszczędziłeś na mnie, staruszku.
Calluma to nie śmieszy. Jego twarz pozostaje nieruchoma jak ściana klifu.
– Dlaczego nie wróciłeś do domu zaraz po tym, jak zostałeś uratowany? Minęło dziewięć miesięcy, na litość boską!
Steve przesuwa drżącą dłonią po szczęce.
– Bo zostałem uratowany dopiero parę dni temu.
– Co? – Callum jest wyraźnie zaskoczony. – To gdzie, u diabła, byłeś przez cały ten czas?!
– Nie wiem, czy to przez chorobę czy przez niedożywienie, ale nie wszystko pamiętam. Morze wyrzuciło mnie na brzeg Tavi. To taka maleńka wysepka jakieś trzysta kilometrów na wschód od Tonga. Byłem bardzo odwodniony, tygodniami na przemian traciłem i odzyskiwałem przytomność. Zaopiekowali się mną tubylcy i wróciłbym wcześniej, tylko że jedynym sposobem opuszczenia wyspy jest wypłynięcie kutrem rybackim, który przypływa mniej więcej dwa razy w roku, żeby handlować z miejscowymi.
Mówi twój ojciec, powtarzam sobie. Studiuję jego twarz w poszukiwaniu podobieństwa, ale nie dostrzegam u nas żadnych cech wspólnych oprócz koloru oczu. Mam rysy mamy, jej sylwetkę, jej włosy. Jestem młodszą, niebieskooką wersją Maggie Harper, która widocznie nie zrobiła na Stevie wielkiego wrażenia, skoro nie rozpoznaje jej we mnie.
– Okazało się, że ci wyspiarze zbierają jaja jakiejś szczególnej odmiany mew, a w Azji uchodzą one za przysmak. Dzięki temu kuter rybacki zabrał mnie do Tonga i tam udało mi się wyprosić transport do Sydney. – Wypija łyk kawy, po czym wygłasza komentarz, który w tej sytuacji brzmi dziwnie niewystarczająco: – To cud, że żyję.
– Kiedy dotarłeś do Sydney? – pyta Sebastian.
Steve w zamyśleniu wydyma usta.
– Nie pamiętam – mówi. – Powiedziałbym, że może ze trzy dni temu.
Callum nieruchomieje.
– I nie przyszło ci do głowy, żeby zadzwonić i dać znać, że żyjesz?
– Miałem pewne sprawy, którymi musiałem się zająć – mówi zwięźle Steve. – Wiedziałem, że jeżeli zadzwonię do ciebie, to wsiądziesz w najbliższy samolot, a nie chciałem, żeby coś mnie rozpraszało podczas szukania odpowiedzi.
– Odpowiedzi? – powtarza ostrzejszym niż dotąd tonem Reed.
– Chciałem odszukać faceta, który kierował wyprawą lotniarską i odzyskać swoje rzeczy. Paszport, portfel, ubrania.
– I co, znalazłeś go? – pyta zaintrygowany całą historią Easton.
Jak my wszyscy.
– Nie. Do tej pory nie wiadomo, co się z nim stało. Kiedy się przekonałem, że niczego więcej się nie dowiem, zgłosiłem się w amerykańskiej ambasadzie, a oni pomogli mi wrócić do domu. Prosto z lotniska pojechałem do was.
– Dobrze, że nie do domu – mówi ponuro Callum. – Mogli aresztować i ciebie.
– Gdzie jest moja żona? – pyta nieufnie Steve. – Dinah i Brooke były nierozłączne.
– Dinah jest jeszcze w Paryżu.
– Co tam robiły?
– Były na zakupach – mówi Callum i milknie na chwilę. – Przed weselem Brooke.
Steve parska.
– Co za palant dał się tak wyrolować?
– Ja. – Callum wskazuje na siebie.
– Żartujesz.
– Była w ciąży. Myślałem, że to moje dziecko.
– Przecież miałeś wazek… – Steve milknie i szybko się rozgląda, żeby sprawdzić, czy ktoś zauważył tę wpadkę.
– Wazektomię? – kończy Easton.
Callum zerka na mnie, a potem na syna.
– Wiedziałeś o tym?
– Powiedziałam im. – Wysuwam podbródek. – W tym domu jest za dużo idiotycznych tajemnic.
– Też tak uważam – przyznaje Steve. Kieruje na mnie spojrzenie swoich znajomo niebieskich oczu. – Callum – mówi, nie odrywając ode mnie wzroku – skoro już odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania, to może mógłbyś odpowiedzieć na jedno moje. Kim jest ta zachwycająca młoda kobieta?
Dłoń Reeda zaciska się na moim udzie. Supeł w moim żołądku przypomina teraz grudę betonu, ale wiem, że prędzej czy później prawda będzie musiała wyjść na jaw, więc właściwie czemu nie teraz?
– Nie poznajesz mnie? – pytam, uśmiechając się słabo. – Jestem twoją córką.ROZDZIAŁ 5 REED
Rozdział 5
REED
– No to wieść już się chyba rozniosła – mówi półgłosem Easton.
Upycham w szafce swoje klamoty i rozglądam się po pomieszczeniu. Zwykle przed porannym treningiem w szatni panuje wrzawa, wszyscy sobie żartują, a dzisiaj nikt się nie odzywa. Niektórzy odwracają wzrok, żeby nie patrzeć mi w oczy. W końcu zerkam na Wade’a, który puszcza oko i pokazuje mi uniesione kciuki. Nie jestem pewny, co to ma znaczyć, ale doceniam ten gest. Odpowiadam mu krótkim skinieniem głowy.
Obok niego stoi Liam Hunter z ataku i mierzy mnie wzrokiem. Jeszcze raz kiwam głową, żeby go wkurzyć. Może się na mnie rzuci i wyładujemy się na podłodze. Podnoszę ręce, zachęcając go, żeby podszedł, ale wtedy w uszach dźwięczy mi przestroga prawnika: „Żadnych bójek. Żadnych kar. Żadnych problemów w szkole”.
Kiedy Grier recytował instrukcje przed komisariatem, tata stał obok z surową miną. „Jeden fałszywy krok i prokurator cię załatwi. Pamiętaj, że w zeszłym roku byłeś oskarżony o napaść, kiedy skopałeś tyłek temu chłopakowi”.
Pogryzłem sobie cały język, powstrzymując się od dyskusji. Grier dobrze wie, dlaczego zrobiłem gościowi z gęby jesień średniowiecza i że w życiu nie podniósłbym ręki na kobietę.
Chociaż jeżeli o jakiejkolwiek kobiecie można powiedzieć, że prosiła się o łomot, to z całą pewnością o Brooke Davidson. Nie zabiłem jej, ale nie ukrywam, że nie jest mi przykro z powodu jej śmierci.
– Nie powinno cię tu być – słyszę za plecami cichy, wzburzony głos.
Wyjmuję ze sportowej torby plaster i odwracam się. To Ronald Richmond.
– Serio? – pytam nonszalancko, siadając na metalowej wyściełanej ławce przed swoją szafką.
– Trener wykopał Briana Maussa tylko dlatego, że przypadkiem uderzył swoją dziewczynę.
Przewracam oczami.
– Bo przez przypadek upadła twarzą na jego pięść i przez trzy tygodnie miała podbite oko? Aż trzeba było poprawiać w Photoshopie jej zdjęcia z powitania absolwentów? O tym przypadku mówisz?
Z boku słyszę prychnięcie Eastona. Kończę plastrowanie rąk i rzucam bratu plaster.
Ronnie łypie na mnie gniewnie.
– Mniej więcej taki przypadek jak sprzątnięcie wieśniackiej dziewczyny twojego starego.
– Dzięki za zaproszenie od Briana Damskiego Boksera, ale nikogo nie zabiłem. – Uśmiecham się do niego tak przyjaźnie, jak tylko potrafię.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki