Paląc za sobą mosty - ebook
Paląc za sobą mosty - ebook
"Nowy, spektakularny kryminał mistrzyni suspensu - Tatiany Polakowej.
W wąskiej starej uliczce w Wenecji ginie zasztyletowany ojciec bohaterki. Po tragedii okazuje się, że w rodzinie skrupulatnie ukrywa się tajemnicę. Właśnie przy próbie jej odkrycia zginął ojciec. Kluczem do ponurej zagadki jest paczka starych listów i notes. Bohaterka wraz z siostrą próbują zidentyfikować wroga rodziny i do niego dotrzeć. W trakcie niebezpiecznych perypetii obie się zakochują. W tym samym mężczyźnie.
Opinie czytelników:
„Nie sposób się oderwać, czyta się jednym tchem.”
„Intryga, humor i miłość – czego chcieć więcej?”
„Jedyne, czego można żałować po przeczytaniu, to braku dalszego ciągu.”
„Musiałam doczytać do końca, skończyłam nad ranem, do pracy poszłam niewyspana”.
Tatiana Polakowa od lat pociąga, intryguje i bawi swoich czytelników, podbijając ich serca nie tylko w Rosji, ale w całym świecie. "
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8139-668-4 |
Rozmiar pliku: | 846 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ostatnio rzadko się widywaliśmy. Od czterech lat mieszkałam we Włoszech, studiowałam na uniwersytecie w Bolonii; ojciec został w Rosji, gdzie od dawna miał nową rodzinę. Moja matka zmarła, gdy miałam czternaście lat, z ojcem rozwiedli się, gdy miałam dwa. Po śmierci mamy ciotka chciała mnie zabrać do siebie, ale ojciec się uparł, żebym zamieszkała z nim i jego rodziną. O dziwo, te kilkanaście lat wydawało mi się najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Miałam przy sobie ojca, przyrodnią siostrę, z którą się zaprzyjaźniłyśmy mimo pięciu lat różnicy, co w tym wieku może być poważną przeszkodą. Z Muzą, żoną ojca, też miałam dobre stosunki. Zawsze bardzo ciepło wspominam tamte lata. Nie oznacza to, że we Włoszech było mi źle – wręcz przeciwnie. Podobało mi się tu wszystko lub prawie wszystko. Ale brakowało mi rodziny, dlatego przy każdej okazji jechałam do domu i cieszyłam się z rzadkich przyjazdów ojca.
Wczoraj zadzwonił późno, prawie o jedenastej, i oznajmił, że przyleciał do Werony. Zwykle o swoich wizytach informował wcześniej i ten niespodziewany telefon trochę mnie zdziwił.
– Coś się stało? – spytałam na wszelki wypadek.
– Nie, wszystko w porządku – odparł pospiesznie. – Nie mogłem odmówić sobie przyjemności zobaczenia się z tobą, dlatego wybrałem się na trzy dni.
Ojciec miał firmę, a we Włoszech partnerów biznesowych, więc to wyjaśnienie mnie nie zdziwiło.
– Ale mam mało czasu i nie zdołam przyjechać do Bolonii.
– Chciałbyś, żebym ja przyjechała?
– Chciałbym, ale nie do Werony. Do Wenecji. Jestem tam umówiony z pewnym człowiekiem.
– Dobrze, przyjadę.
– Wybacz, jeśli przeze mnie musisz zmienić plany. – Ojciec się zaśmiał, jakby speszony.
– Nawet gdyby, to i tak się cieszę, że cię zobaczę.
Jednym słowem była to zwyczajna rozmowa i jadąc do Wenecji, nie miałam bladego pojęcia, czym się skończy ta podróż.
Piłam niedobrą kawę, wyglądałam przez okno i cieszyłam się z czekającego mnie spotkania. Próbowałam zgadnąć, jaką pogodą powita mnie Wenecja. Pod tym względem miasto było jeszcze bardziej nieprzewidywalne niż Petersburg, gdzie mieszkałam przed śmiercią mamy.
– Ma być słonecznie – odezwała się siedząca obok mnie starsza pani, jakby zgadując moje myśli.
Ostatni raz byłam w Wenecji miesiąc temu, w lutym. Wtedy miasto tonęło we mgle i to takiej, że na dwa metry nic nie było widać. Spacery nie sprawiały przyjemności i większość czasu spędziłam w muzeach.
Wyjęłam książkę, usiadłam wygodniej i zaczęłam czytać, co chwila jednak wracając myślami do ojca. Szkoda, że będziemy mieli tylko kilka godzin. Potem pomyślałam, że niedługo wakacje, pojadę do domu. Wprawdzie przyjaciółka ciągnęła mnie do Paryża, ale ta wycieczka zajmie najwyżej tydzień, więc…
Pociąg zwolnił, za oknem w jasnym marcowym słońcu zalśniło lustro wody. Santa Lucia. Pasażerowie się ożywili, najbardziej niecierpliwi już zdejmowali bagaże, starsza dama skinęła głową z zadowoleniem i powiedziała:
– Słońce… Zapowiada się piękny dzień.
Stanęliśmy. Wysiadłam z wagonu jako jedna z pierwszych i od razu spostrzegłam ojca. Stał kilka metrów ode mnie, jasny płaszcz miał rozpięty. Machnął do mnie ręką i ruszył w moją stronę. Objęliśmy się, pocałowaliśmy, odsunął się odrobinę, nie wypuszczając mnie z objęć.
– Mój Boże, jakaś ty dorosła… Prawdziwa piękność.
– Dorosła? – Zaśmiałam się. – Chcesz powiedzieć, że czas tak szybko płynie, że zdążyłam się już zestarzeć?
– W twoim wieku, moja kochana, mówienie o starości jest śmieszne.
– W twoim również. – Uśmiechnęłam się.
– Nie przypominaj mi. – Pokręcił głową. – Trudno się z tym pogodzić, ale twój ojciec to już staruszek, bez względu na to, co myślisz w przystępie wielkoduszności.
– Wyglądasz wspaniale – zapewniłam go, zresztą zupełnie szczerze.
Ojciec skończył sześćdziesiątkę trzy lata temu, ale wyglądał o dziesięć lat młodziej. Wysoki, wyprostowany, ciemne włosy prawie nietknięte siwizną, brązowe oczy patrzą na świat z ciekawością. Janka, moja siostra, była pewna, że ojciec farbuje włosy. Nawet jeśli tak było, dobrze robił.
Kiedyś w restauracji wzięto nas za kochanków, co ojca rozgniewało, a mnie wydało się zabawne.
– Daj swoje rzeczy – powiedział.
– Jakie rzeczy? W plecaku mam tylko książkę i butelkę wody.
– Przyjechałaś bez bagażu?
– Powiedziałeś przecież, że dziś wyjeżdżasz…
– Tak, niestety.
Wyszliśmy z budynku dworca nad kanał.
– Jakie masz plany? – spytałam.
– O piątej spotkanie, do tego czasu jestem wolny. Aha, jest jeszcze coś: chcę wstąpić do znajomego, mieszka tu, nieopodal. Nie masz nic przeciwko, żeby się przejść?
– Oczywiście, że nie. Opowiadaj, jak tam Janka i Muza?
– Podejrzewam, że o tym, co u Janki, wiesz lepiej ode mnie. Sądząc z rachunków telefonicznych, dzwoni do ciebie codziennie.
– Trzy razy w tygodniu – odparłam z uśmiechem. – A trzy razy ja.
– Cieszę się, że macie dobry kontakt – powiedział poważnie ojciec.
– Jesteśmy siostrami.
– No tak. – Ojciec nagle zmarkotniał.
Teraz, gdy już mogłam mu się przyjrzeć, zrozumiałam, że czymś się martwi.
– Naprawdę wszystko w porządku? – spytałam podejrzliwie.
– Jak najbardziej. – Kiwnął głową. – Nie okłamywałbym cię, jesteś moim najlepszym przyjacielem.
Przeszliśmy mostem na drugą stronę kanału, a tam od razu porwał nas strumień turystów.
– Gdzie mieszka ten twój znajomy? – spytałam, usiłując nadążyć za ojcem.
Szedł bardzo szybko, rozglądał się, jakby wypatrywał kogoś w tym tłumie.
– Trzy kroki stąd ma antykwariat.
– Zainteresowałeś się antykami? – zdumiałam się.
Pytanie chyba go speszyło.
– Nie, chciałem tylko pogadać ze znajomym.
Zaskoczyło mnie to, że miał w Wenecji znajomych. Studiowałam we Włoszech od trzech lat i przez cały ten czas tata przyjechał tu z sześć razy, nie więcej, głównie do Werony, gdzie miał dostawców. Po włosku mówił nieźle, nie potrzebował tłumacza, i przyjeżdżając tu, zawsze starał się spędzić ze mną jak najwięcej czasu. Powiedział, że to znajomy, czyli to nie będzie spotkanie biznesowe. Chciałam go wypytać o tego człowieka, ale uznałam, że nie warto, skoro za chwilę go zobaczę.
Przeszliśmy jeszcze kilkaset metrów, skręciliśmy w prawo i znaleźliśmy się w wąskim zaułku, gdzie kamienice przytulały się do siebie, a z okna do okna można było niemalże sięgnąć ręką. Na najbliższym budynku wisiał szyld „Antykwariat”. Nad drzwiami balkonik pełen doniczek z pelargoniami.
– Jesteśmy na miejscu. – Ojciec wskazał szyld. – Och, nie pomyślałem! Pewnie jesteś głodna, powinniśmy byli najpierw coś zjeść…
– Nie przejmuj się, z głodu nie umrę. Co to w ogóle za znajomy? – Nie wytrzymałam i zadałam to pytanie.
– Zaraz się dowiesz. – Ojciec się uśmiechnął. – Interesująca persona, że tak powiem.
Podszedł do drzwi, pchnął je; brzęknął dzwonek i weszliśmy do sklepiku. Pomieszczenie mogło mieć jakieś trzydzieści metrów i było zastawione starymi meblami, na których piętrzyły się talerze, dzbanuszki, świeczniki, wazony, stare lalki w strojnych sukniach… Na ścianach wisiały grawiury i fotografie, a pośród tego chaosu stało biurko, przy którym siedział w fotelu zasuszony staruszek. Rzadkie siwe włosy miał potargane, na skórze głowy widać było spore brązowe plamy. Twarz poorana głębokim zmarszczkami, ogromny nos, a usta tak małe i wąskie, że prawie niewidoczne. Uwagę przyciągały oczy: duże, z opuchniętymi powiekami, nie straciły nic ze swego błękitu i na tej starczej twarzy wyglądały obco, dziwnie młodo. Okulary w rogowej oprawie były odsunięte na czoło.
Słysząc dzwonek, starzec odwrócił się do nas i umieścił okulary na nosie.
– Dzień dobry – rzekł uprzejmie.
– Dzień dobry – odpowiedział ojciec, podchodząc bliżej.
Nie miałam wątpliwości: to nie było spotkanie serdecznych przyjaciół. Dopóki ojciec nie podszedł bardzo blisko, stary uśmiechał się życzliwie, widać biorąc nas za potencjalnych klientów. Może miał słaby wzrok, może nie poznał ojca po głosie? Ale uśmiech znikł z jego twarzy, gdy tata się przedstawił. Starzec skinął poważnie głową, wstał, wspierając się na poręczy fotela i wyciągnął do niego rękę.
– Wreszcie – rzekł mrukliwie.
– Wybacz, nie mogłem wcześniej. Jak się miewasz?
– Jak widzisz, nadal żyję. – Stary się zaśmiał. – Czego jeszcze można sobie życzyć w moim wieku? Ostatnio zaczęło mi dokuczać serce, bałem się, że umrę, zanim się zjawisz. To twoja córka? – Skinął w moją stronę.
– Tak. A co, podobna do mnie?
– Nie wiem. Ale raczej nie sprowadzałbyś tu nikogo innego.
– Dokumenty masz tutaj?
– Oczywiście.
Przysłuchiwałam się rozmowie, która wydała mi się raczej dziwna, żeby nie powiedzieć zagadkowa. W tym momencie ojciec spojrzał na mnie i zaproponował łagodnie:
– Wybierz sobie coś na pamiątkę.
Zrozumiałam, że chce się mnie pozbyć, i z urazą odeszłam w przeciwny kąt pomieszczenia. Cóż począć, jak większość ludzi byłam ciekawska. Nachylili się ku sobie, staruszek wyjaśniał coś po cichu. Ojciec marszczył brwi, od czasu do czasu kiwał głową. Obserwowałam ich, udając, że oglądam posążki na półce. Stary zrobił dwa kroki do sekretarzyka, otworzył kluczykiem szufladę, wyjął pożółkłą kopertę. Ojciec wziął ją od niego, a potem odwrócił się do mnie.
– Wybrałaś sobie coś? – spytał.
– Nie, raczej nie znajdę tu nic dla siebie.
Teraz stałam tuż obok niego i świetnie widziałam kopertę w jego ręce; stukał nią w drugą dłoń i chyba zupełnie mnie nie słuchał.
– Tak? – rzekł nieuważnie po rosyjsku. – A szkoda. Myślałem, że coś może cię zainteresować.
W tej chwili najbardziej interesowało mnie, po co tu przyszedł, ale nie pytałam, będzie na to czas. Ojciec jakby się ocknął, wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki kopertę z nazwą hotelu i podał staruszkowi. Byłam pewna, że są w niej pieniądze, co zaintrygowało mnie jeszcze bardziej. Staruszek ją przyjął. Starczą dłoń z wykręconymi artretyzmem palcami również pokrywały brązowe plamy. Metalowa bransoletka zegarka była za luźna, zsunęła się nisko, odsłaniając wytatuowaną na nadgarstku swastykę. Zmarszczyłam brwi. Starzec schował swoją kopertę do szuflady, ojciec wsunął swoją do kieszeni marynarki. Antykwariusz spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
– Do widzenia – rzekł tata i ruszył do drzwi.
Starzec tylko skinął głową i opadł na fotel, jakbyśmy przestali go interesować.
Wyszliśmy na ulicę, dzwonek za moimi plecami brzęknął melodyjnie.
– Za rogiem jest całkiem miła kawiarnia – oznajmił ojciec. – Napijemy się kawy, porozmawiamy. Mam jeszcze trochę czasu.
Wolałabym się przejść, ale wizyta u staruszka ze swastyką zaintrygowała mnie, dlatego nie protestowałam. Łatwiej i wygodniej zadawać pytania, siedząc blisko siebie w kawiarni – to sprzyja poufnej rozmowie.
Prawie wszystkie stoliki były zajęte; usiedliśmy przy oknie, które wychodziło na kanał. Kawiarnię minęła grupa głośno rozmawiających japońskich turystów. Złożyliśmy zamówienie, kelner odszedł, a ja poszłam umyć ręce. Wejście do łazienki znajdowało się w głębi sali. Wracając, zobaczyłam, że ojciec trzyma w ręku jakąś kartkę i czyta. Przy jego łokciu leżała koperta, ta, którą dostał od staruszka. Jakby wyczuwając moje spojrzenie, odwrócił się, spiesznie złożył arkusik, schował do koperty i wsunął do kieszeni marynarki, jakby nie chciał, żebym go zobaczyła.
– Ciekawość aż mnie rozpiera. – Zaśmiałam się, siadając naprzeciwko niego.
– O czym mówisz? – udał zdziwienie.
– Nie przypuszczałam, że masz tutaj znajomych.
– Naprawdę? – Ojciec wzruszył ramionami; zrozumiałam, że nie zamierza rozwijać tego wątku.
– Zajmujący staruszek. – Nie poddawałam się, to wszystko było zbyt intrygujące.
– Zwyczajny – odparł z uśmiechem tata.
– Na ręku miał tatuaż. Zauważyłeś?
– Oczywiście. Nie zapominaj, że Włochy to kolebka faszyzmu. Widocznie grzechy młodości.
– Jest aż tak stary?
– Jeśli się nie mylę, w czterdziestym piątym miał dziewiętnaście lat.
– Dobrze się znacie?
– Widzieliśmy się kilka razy. Poznał mnie z nim przyjaciel.
– Czy moje pytania cię irytują? – spytałam po chwili milczenia.
– Zupełnie nie. – Pokręcił głową i spojrzał na mnie dziwnie. Jakby oceniał, zastanawiał się, czy może rozwinąć temat.
– Dałeś mu pieniądze?
Nie odpowiedział, zapatrzył się w okno, obserwując niekończący się strumień turystów.
– Wybacz, że tak naciskam. – Westchnęłam. – Ale widzisz, wyglądało to dość… – szukałam słowa – …niezwykle.
– Zróbmy tak – powiedział nagle ojciec, odwracając się do mnie. – Zapamiętaj, proszę, co teraz powiem. Jeśli nagle obok ciebie zjawi się człowiek o nazwisku von Lantz… Max von Lantz… Zresztą… – Znowu odwrócił się do okna i zamilkł.
– Von Lantz? Brzmi raczej operetkowo. – Nadal płonęłam z ciekawości, ale teraz już zaczęłam się niepokoić. Spojrzałam na ponurą twarz ojca i mój niepokój wzrósł, ale w końcu wyparła go ciekawość. – Tato, o co tu chodzi? – zapytałam poważnie.
– Najważniejsze, żebyś zapamiętała, że ten człowiek to wróg… – Westchnął. – Mój wróg. I twój również.
– Wróg? – zdziwiłam się. – Masz jakieś nieprzyjemności?
– Nie, nie – zapewnił i uśmiechnął się, wziął moją dłoń i ścisnął lekko. – Chyba niepotrzebnie cię wystraszyłem. Wszystko jest w porządku. Ostrzegam cię na wszelki wypadek, żebyś wiedziała. Raczej się tu nie zjawi, ale gdyby…
– Kim on jest? Przestań mówić zagadkami, wyjaśnij wreszcie, co się dzieje. Co jest w kopercie?
– Zbyt wiele pytań. – Ojciec się zaśmiał. – I nie na wszystkie umiałbym odpowiedzieć.
– Powiedziałeś, że raczej się tu nie zjawi – nie ustępowałam. – Ale gdyby jednak, to co mam zrobić?
– Nic. – Ojciec rozłożył ręce. – Po prostu pamiętaj, że jest wrogiem.
– Kpisz sobie ze mnie? – spytałam w końcu ze złością.
– Nie, naprawdę. Ale teraz nie mogę nic więcej powiedzieć. Miałem pewne przeczucia związane z tym człowiekiem, a dzisiaj się potwierdziły.
– Mówisz o tej kopercie, którą dostałeś?
– Tak. Prosiłem, żeby zasięgnął języka o tym von Lantzu, i moje podejrzenia się sprawdziły.
– Chodzi o twoją firmę? – Sposępniałam. Nie mogłam pojąć, czemu ojciec nie chce mi wyjaśnić, w czym rzecz.
Pokręcił głową.
– Z firmą to nie ma nic wspólnego. Może nie powinienem… Wybacz. Zapomnij o tym, co zdążyłem ci tu nagadać. Sam nie jestem niczego pewien, ale obiecuję, że jak tylko będę mógł, opowiem ci o tej historii wszystko, co wiem. Może nawet będę potrzebował twojej pomocy. Przecież mówisz płynnie po niemiecku?
– Tak. – Wzruszyłam ramionami.
– Brawo. A ja wciąż mam trudności z tym językiem – odparł ze śmiechem.
– Jeśli chcesz, udzielę ci kilku lekcji.
– Koniecznie. Masz talent do języków.
– Tak, szkoda tylko, że mój angielski pozostawia wiele do życzenia.
– Na pewno przesadzasz. Przy okazji, jak studia?
Zrozumiałam, że chce zmienić temat. Skrzywiłam się zirytowana, ale więcej o nic nie pytałam. Dobrze wiedziałam, że jeśli postanowił milczeć, to nękanie go nie ma sensu. Ale niepokój nie mijał, dlatego rzuciłam jeszcze:
– Ale naprawdę wszystko w porządku?
– Nie ukrywałbym, gdyby było inaczej – odparł poważnie. – To wszystko dotyczy… – urwał. – To się wiąże z moją matką, a twoją babką; stara historia, która nie daje mi spokoju. Teraz pojawiła się możliwość, by do niej dotrzeć.
– I dlatego musiałeś przyjechać do Włoch? – Wytrzeszczyłam oczy.
Z tego, co wiedziałam, moja babcia przeżyła całe życie w jednym mieście, praktycznie go nie opuszczając, nigdy i nigdzie się nie przeprowadzała.
– Jak będę wiedział coś więcej, wszystko ci wyjaśnię.
– A nie możesz zacząć już teraz? Zaintrygowałeś mnie, poza tym trochę się martwię.
– Najpierw sam chciałbym coś zrozumieć. – Ojciec westchnął. – A powodu do niepokoju nie ma, zapewniam cię. Może tylko tyle, że nadmiernie zainteresowałem się naszą rodziną.
– I w efekcie masz wrogów? – spytałam zdumiona.
– Coś w tym guście. Są tajemnice, których dotykanie jest niebezpieczne nawet po kilkudziesięciu latach.
– Może w takim razie nie należy ruszać przeszłości? – zapytałam z wahaniem.
– A co z ciekawością? – odparł ojciec i zaśmiał się.
– W porządku – mruknęłam. – Porozmawiajmy lepiej o moich studiach.
*
Spędziliśmy w kawiarni dwie godziny; niepokój powoli mijał. W pewnej chwili ojciec spojrzał na zegarek.
– Gdzie masz spotkanie? – zapytałam.
– Niedaleko Rialto. Chyba musimy iść.
– Jak myślisz, ile to potrwa?
– Godzinę, nie więcej. Co planujesz robić?
– Odprowadzę cię, jeśli chcesz, a potem pójdę na plac Świętego Marka. Moglibyśmy się tam później spotkać.
– Świetna myśl, tak właśnie zrobimy. Zadzwonię do ciebie, jak będę wolny.
Ojciec zapłacił i wyszliśmy z kawiarni. Wąskimi uliczkami zmierzaliśmy w kierunku mostu. Można by zabłądzić w tutejszym labiryncie, gdyby nie rzucające się w oczy strzałki z napisem „Rialto”.
– Straszne miasto – odezwał się ojciec.
– Straszne? – Nie zrozumiałam.
– Mogłabyś tu mieszkać?
– Raczej nie; latem nie ma czym oddychać, zimą wieczna mgła. Wilgoć działa mi na nerwy.
– Właśnie. Nigdy nie rozumiałem, jak twoja matka może mieszkać w Petersburgu, ja w Wenecji nie wytrzymałbym nawet dnia.
– Pewnie można przywyknąć.
– Możliwe, ale wolałbym coś mniej egzotycznego. Na przykład Rzym, tam przynajmniej czuje się ziemię pod nogami. – Zaśmiał się.
– Lecisz jutro?
– Tak. Rano.
– Mogłabym pojechać z tobą do Werony.
– Nie warto, jutro masz zajęcia, a w pociągach i tak zawsze śpię… Wkrótce wakacje, przyjedziesz do domu, zdążymy się jeszcze nagadać.
Nie protestowałam. Faktycznie, głupio byłoby ciągnąć się do Werony, żeby jutro z rana znowu trząść się w pociągu. Dotarliśmy do mostu i od razu znaleźliśmy się w tłumie turystów. Ojciec zerknął na zegarek.
– No cóż… Idziesz piechotą czy pojedziesz tramwajem?
– Przejdę się.
– Będę dzwonił – rzucił, ucałował mnie i pomachał ręką na pożegnanie.
Został na moście, a ja poszłam dalej, zerkając na strzałki wymalowane na domach, tym razem z napisem „San Marco”.
Szłam dość szybko, ciesząc się słonecznym dniem. Plac jak zawsze pojawił się niespodziewanie: wąski zaułek się skończył nagle i wyrosła przede mną ściana bazyliki. Było głośno, w powietrzu unosił się wielojęzyczny gwar. Po deszczach, które padały kilka dni z rzędu, podniósł się poziom wody, musiałam przejść po drewnianym pomoście. Przed wejściem do bazyliki stała długa kolejka, ominęłam ją i w tej chwili zdzwoniła moja komórka.
– Tak, tato?
– Żanna, plan się zmienił, będę musiał wyjechać wcześniej.
– Co się stało?
– Przyjaciel nie mógł przyjechać, ale może uda nam się spotkać w Weronie.
– Jesteś zdenerwowany?
– Nie, jeśli i to się nie uda, porozmawiamy przez telefon. Szkoda, że nasze spotkanie było tak krótkie, wybacz, że ściągnąłem cię tu z Bolonii dla tych kilku godzin.
– Zdążymy się jeszcze spotkać?
– Mam półtorej godziny.
– Świetnie, czekaj na mnie na moście, zaraz będę.
Podeszłam do przystanku tramwaju wodnego, żałując, że nie zdążyłam nakarmić gołębi, spojrzałam jeszcze raz na bazylikę i obiecałam sobie, że przyjadę tutaj w najbliższy weekend.
Kupiłam bilet w kasie, minutę później podpłynął tramwaj numer czterdzieści dwa, zajęłam miejsce na dziobie. Po kolejnej minucie tramwaj ruszył, turyści zaczęli robić zdjęcia. Po lewej pojawiła się bazylika Santa Maria della Salute, wypłynęliśmy na duży kanał. Kręciłam głową, przywołując w myślach nazwy pałaców, obok których przepływaliśmy, i myślałam, że nie da się przywyknąć do tego piękna. Że nie chciałabym, żeby mi spowszedniało. W jednych miastach miło się mieszka, innymi lepiej zachwycać się od czasu do czasu. Tak jak Wenecją.
Podróż trwała krótko, przed nami ukazał się most Rialto. Ekscytacja turystów narastała, aparaty pstrykały bez chwili przerwy, a ja zobaczyłam ojca. Oparty o kamienną balustradę, patrzył na wodę, blisko przystanku tramwaju. Wstałam i zamachałam rękami, on podniósł głowę, zobaczył mnie i też pomachał. Tramwaj zwolnił, podpływając do brzegu, gdzie kłębił się tłum. Stojąc na dziobie, patrzyłam jak ojciec idzie w stronę przystanku. Doszedł właśnie do schodków, gdy moją uwagę zwróciła postać idąca obok niego. Wysoka, dziwaczna, w białej szacie z kapturem naciągniętym na twarz, z wycięciami na oczy i usta. To była jedna z tych żywych rzeźb, które widuje się w ludnych miejscach. Zamierały na placu lub ulicy, budząc zaciekawienie, a czasem strach turystów, gdy niespodziewanie robiły jakiś ruch.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.