- W empik go
Pałuba. Sny Marii Dunin - ebook
Pałuba. Sny Marii Dunin - ebook
Piotr Strumieński to człowiek nisko urodzony, do którego uśmiechnęło się szczęście - został adoptowany przez bogatego Adama Strumieńskiego, po którym dziedziczy spory majątek. Podczas podróży po Włoszech poznaje malarkę niemieckiego pochodzenia, z którą tworzy bardzo specyficzny związek - miłość wręcz platoniczną, wyidealizowaną. Nieszczęśliwy splot wydarzeń sprawia, że jego idealne dotychczas życie zderza się z brutalną rzeczywistością, przed którą nie ma ucieczki.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-264-2633-5 |
Rozmiar pliku: | 521 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Studium biograficzne
I MIEJSCOWOŚĆ
W pewnym powiecie Galicji, tam gdzie zboczywszy od głównego gościńca, jedzie się tak zwaną polską drogą przez długi na parę mil młody las, pełny leszczyny, która gałęziami muska po twarzy jadącego wózkiem podróżnego, znajduje się wieś Wilcza, własność szlacheckiej rodziny Strumieńskich. Ostatni właściciel, Piotr Strumieński, jest głównym przedmiotem niniejszego studium biograficznego. Zanim przystąpię do rzeczy, uważam za stosowne opisać najpierw pokrótce teren wypadków, mianowicie dwór w Wilczy i jego otoczenie. Czynię to raz dlatego, żeby potem do tej materii nie wracać, po wtóre, żeby czytelnik umiejscawiał sobie opisane wypadki natychmiast we właściwy sposób, a nie posługiwał się w tym względzie — jak to zwykle mimo woli bywa — miejscowościami, które gdzieś kiedyś utkwiły mu w pamięci. Dla uplastycznienia niech posłuży załączona w _Uwagach_ mapka .
_A_ oznacza dwór , położony od wsi o jaki kilometr odległości. Wieś jest gdzieś w głębi na lewo od patrzącego. _D_ oznacza drogę, naprzeciw której leży front dworu z gankiem (G). Koła przed gankiem oznaczają gazon (_B_), w pośrodku którego wznosi się ogromna stara lipa. Kto chciał z fantazją zajechać przed bramę _(C),_ objeżdżał, wedle jakiegoś tam tradycyjnego zwyczaju, trzy razy ów gazon naokoło. Dwór dzieli się na dwa skrzydła połączone małym korytarzem, w którym kręcone schody prowadzą na pięterko, czyli tak zwaną facjatkę, umieszczoną na budynku w środku. Prawe skrzydło dworu, przeznaczone w większej części dla domowników, którzy stąd mają blisko do różnych zabudowań gospodarczych (Z); lewe dla państwa. Ostatni pokój, salon (_S_), posiada z jednej strony kształt półkolisty. Tu są drzwi oszklone, prowadzące do ogrodu (_O_); schodzi się z nich po kilku stopniach i ma się przed sobą gazony pełne kwiatów i klomby, skupione pod dwoma dużymi świerkami, rosnącymi symetrycznie naprzeciw skrzydeł dworu. Ogród dalej przechodzi w owocowy; tu jest altanka (a), za którą sad się kończy. W okolicy _M_ różne drzewa stoją coraz gęściej, przybierając charakter lasu; najwyższe z nich rosną tuż przy żywopłocie, ciągnącym się równolegle z drogą. _M_ jest to kaplica, zbudowana przez pobożne prababki w miejscu, z którego można widzieć cmentarz _(E)_ jako symbol znikomości świata. Główna aleja, wyznaczona podwójną linią, prowadzi aż do furty _(F);_ ważniejsze ścieżki oznaczone są liniami wykropkowanymi. Jedną z tych ścieżek, wiodącą w dół, wychodziło się na czyste pola; nie każdy jednak, kto otwierał furtkę przy _N,_ dostrzegał w pobliżu głęboką studnię, zakrytą gałęziami czterech grabów w kwadrat przy niej rosnących — ocienione, ciche miejsce śmierci. Za ogrodem rozciągają się dalekie, równe pola, zupełnie nieurozmaicone, zaledwie bowiem kilka grusz polnych, samotnie rozstawionych, daje punkty wytyczne na gładkiej przestrzeni. O kwadrans drogi piechotą od dworu równie przechodzą w wydmy pokryte wiklinami, za nimi piaszczysty brzeg jednej z większych rzek galicyjskich _(R)._
Dopływ tej rzeki, Wontok _(W),_ w górnym biegu płynie jakby po schodach małymi kaskadami, wśród lesistego jaru. Po prawej stronie Wontoku są skały, zwane Organami _(00);_ na lewo, na wyżynie, której stoki miejscami urwiskowo spadają ku rzece, rozciąga się świeżo założony park _(P),_ z pałacem _(p)_ w środku. Park ma liczne wzniesienia i zagłębienia terenu; jedno z zagłębień jest naczyniem stawu, przez który przepływa inny dopływ rzeki _R_ w kierunku oznaczonym strzałką.
Tak wygląda dwór w Wilczy i jego otoczenie.
II PIERWSZE ZAŁAMANIE UNII
Rodzina Konflikt, Polityka, Własność
Rodzina Strumieńskich dzieliła się na dwa odłamy: jeden zamieszkały w Królestwie Polskim, drugi w Galicji, żyjące z sobą w stosunku nieprzyjaznym, a nawet wrogim. Za czasów powstań stan ten zaostrzył się w nienawiść. Strumieńscy z Królestwa, czyli Mariusze, garnęli się w szeregi wojowników, nie szczędząc krwi i grosza, podczas gdy Adam Strumieński, właściciel Wilczy, potępiał i szykanował te zapędy. Nie byłoby jednak w tym jeszcze nic wstrętnego, gdyż Adam Strumieński był zwolennikiem mistycznej teorii o bezwzględnej wyższości ducha nad materią i bierny kwietyzm uważał za konieczny warunek przyszłego tryumfu ducha, a z nim i powrotu wolności: gdyby przy tym jego dwulicowe, a później arcylojalne zachowanie się nie obudziło podejrzeń co do szlachetności pobudek owej teorii. Dość że kiedy Mariusz Strumieński w Królestwie wyparł się starszego brata, a majątek jego i jego najbliższych stopniał niemal do czwartej części, Adam Strumieński, dotychczas mniej zasobny, dzięki swemu skąpstwu, indemnizacji i innym szczęśliwym zbiegom okoliczności, o których różnie mówiono, dokupił parę folwarków pod Wilczą.
Do niesnasek z familią przyłączyła się jeszcze niechęć i zawiść sąsiadów, tak że Strumieński żył na swojej Wilczy prawie całkiem odosobniony wraz ze swoim synkiem Robertem, chorowitym garbuskiem, którego kalectwo uważano naturalnie za dziwną, choć słuszną karę niebios. Rówieśnikiem i towarzyszem Roberta był Piotruś Włosek, syn kowala, a potem leśniczego w lesie wilczańskim. Tego leśniczego Strumieński zastrzelił był niegdyś przypadkiem na polowaniu, a wdowę po nim wziął do siebie za gospodynię. Piotr Włosek jest właśnie osobą, do której się niniejsze studium przede wszystkim odnosi. Chłopakiem tym zajął się stary Strumieński już to dlatego, że trzeba było coś dobrego zrobić, już to, aby jego roztargniony jedynak miał kolegę, który by mu wbijał lepiej do głowy lekcje guwernerów i spełniał przy nim różne towarzyskie posługi.
Dworek, Pozycja społeczna, Pan, Okrucieństwo, Władza Upadek
Na dworze Strumieńskiego, który starzejąc się zdziwaczał, panowało zaniedbanie i niechlujstwo. Pomimo powracających od czasu do czasu podrygów wielkopańskich, obyczaje stawały się tam coraz bardziej prostymi i ludowymi, a zarówno potrawy, jak i przekleństwa były niewybredne. Stary Strumieński i jego latorośl przeżuwali resztki świetnych tradycji; więc kiedy np. młody pan Robert pchnął nogą w pierś Piotrusia zdejmującego mu trzewiki, to mógł mieć przy tym uczucie dumy, Piotruś zaś uczył się coraz częściej ukrywać swoje przekonania. Zdarzało się także, że Robert posyłał go w krzaki, gdzie Piotruś znajdował ptaszki powieszone na sznurku; takie same ptaszki widywał, gdy, zbudziwszy się rano, z rozkazu Roberta otwierał okno.
Dzieciństwo, Religia, Zabawa, Wino
Zresztą był Piotruś dzieckiem cierpliwym, pilnym i pobożnym. Włoskowie przeznaczyli go na księdza, co w ich mniemaniu było wysoką karierą. Chodził też Piotruś do oddalonej o milę większej wsi posługiwać do mszy pewnemu księdzu, który go dawniej parę razy ocalił przed kijem ojca. Ów ksiądz, ceremoniał kościelny, cisze porannych mszy — wywierały wielkie wrażenie na małym ministrancie. Kiedy Robert zaczął mu tych wycieczek zazdrościć, wpadli na pomysł bawić się razem w księdza; zabawy te odbywały się w ogrodowej kaplicy (_M_), opustoszałej, lecz pełnej jeszcze świętych obrazów i niezrozumiałych ksiąg, które im były większe i cięższe, tym poważniejszą dawały zabawę. Wino do mszy ukradł Robert z ojcowskiej piwnicy — i raz obaj popili się aż do mdłości.
Uroda, Przemoc
Naturalnym było, że z wiekiem podrzędne stanowisko Włoska zmieniło swój przykry charakter, a między oboma chłopcami powstał węzeł niemal braterski. Razem przebyli czar pierwszych wątpliwości religijnych i pierwsze doświadczenia zmysłowe. Równocześnie wpajał im ojciec nienawiść do reszty rodziny Strumieńskich tudzież własne przekonania patriotyczno-filozoficzne, a chociaż go obaj krytykowali i wyśmiewali, przecież zasady te i nastroje z nimi związane żłobiły dość głębokie bruzdy w ich młodocianych umysłach. Największą wrażliwość w tym względzie okazywał czy też raczej zaznaczał Piotr, który być może z chaty swych rodziców wyniósł pewną dozę uległości i zdolność przystosowywania się do sytuacji. Był on też — w sekrecie przed Robertem — faworytem starego Strumieńskiego, który lubił nań zrzędzić i targać go za uszy, bo chłopak był bardzo ładny. Powstała przy tym jeszcze następująca komplikacja:
Syn, Pozycja społeczna
Wśród domowników w Wilczy urobiła się plotka, że Piotr jest bękartem Strumieńskiego. Stary jej nie zaprzeczał, owszem, przez stosowne milczenie potwierdzał ją i utrwalał. Wszak i tak w duchu niewiele liczył na Roberta jako na kontynuatora rodu, a podejrzenia o spłodzenie tak dorodnego syna, jak Piotr, pochlebiały mu i dawały niejakie pocieszenie za Roberta, który się nie udał. Plotka dostała się i do szkół, do których uczęszczali obaj chłopcy, a w formie złośliwych żartów i przezwisk obiła się o uszy Piotra. Reagował na nią z początku szablonowo, stając w obronie honoru matki do bójki z kolegami, ale gdy już był starszym, gromadziło się w nim z powodu takich aluzji pewne przyjemne poczucie odrębności swego losu oraz zalet i korzyści związanych z bękarctwem. I literatura zapewniała go, że ludzie tacy cieszą się szczególną sympatią; więc nieraz patrząc z ukosa na niekształtnego Roberta, mówił sobie w duchu słowa Edmunda z _Króla Lira_:
My to w zuchwałym złodziejstwie natury
Więcej bierzemy treści, ognia, siły
Niż prawowite tłumy niedołęgów,
Spłodzonych w łożu gnuśnym, zimnym, nudnym,
Przez rozespanych małżonków nad ranem.
Brat, Zazdrość, Pozycja społeczna
Ta cicha ambicja bękarcka Piotra była Robertowi nieco nie na rękę, bo chociaż kochał Piotrusia _jak_ brata, jednak nie chciał w nim _mieć_ brata, będąc zazdrosnym o swój posterunek jedynego reprezentanta tego odłamu Strumieńskich. Zazdrość wzmagało w nim jeszcze niezadowolenie z własnej powierzchowności. Starał się tedy delikatnie pocieszyć swego towarzysza, że jest on zupełnie legalnie urodzonym synem Włosków, i przytaczał mu na to różne niezbite dowody, Piotr zaś przyjmował to za dobrą monetę, aby się nie wydawało, że się pcha do rodziny. Obok Roberta, któremu pieniądze dawały możność różnych dozwolonych i niedozwolonych czynności, skazany on był na rolę niby to ciekawego widza lub co najwięcej pomocnika i doradcy w opałach; z rolą tą zżył się, chociaż sprawiała mu przykrość. I tak np., kiedy Robert kochał się lub umizgał , on nie śmiał ubiegać się o względy tej samej osoby, nawet gdy wiedział, że mimo braku pieniędzy miałby lepsze szanse. Był jak głodny błazen, który bawi ucztujących biesiadników, lecz niezaspokojony swój apetyt pokrywał miną dumnej obojętności. Ale na tej odmianie dumy Robert się nie poznawał i widział w niej tylko dziedziczną służbistość Piotra, bo chciał go uważać za „zdrową plebejuszowską naturę”, siebie samego zaś miał za „nature arystokratyczną ”, delikatną, trochę chorą, ale przede wszystkim _souverain,_ ale subtelną i zdolną nie tylko do wyczuwania, lecz i wytwarzania wrażeń estetycznych. Wstąpił do szkoły sztuk pięknych, Piotr zaś, żyjąc razem z Robertem wśród podobnych wpływów i sposobności, miał od dawna tę samą pokusę rzucenia się w zawód artystyczny, stłumił ją w sobie, już choćby dlatego, żeby nie być posądzonym o naśladownictwo, i oświadczał, że idzie na księdza. Rzeczywiście mimo braku wiary uśmiechał mu się połączony z tym zawodem spokój i sposobność do życia kontemplacyjnego. Nie chcąc dalej zaciągać długów wdzięczności u swoich dotychczasowych dobrodziejów, zniknął im z oczu i zaczął lekcjami zarabiać na życie. Podniecony przez Roberta do kontrastowania się z nim, wywołał w sobie nie całkiem szczery napad uczuć demokratycznych i obok praw wziął się niby do kowalstwa, aby, jak sobie mówił, mieć w ręku na każdy wypadek jakiś uczciwy zawód, i to zawód, któremu oddawał się także i jego śp. ojciec, nim został leśniczym w Wilczy. Tę demonstrację z kowalstwem zrobił Piotr w czasie wakacji, gdy będąc u swej ciotki na leśniczówce wilczańskiej ze wzruszeniem oglądał warsztat osierocony przez ojca. Być może, że nie bez przyczynienia się Piotra, doniosło się coś o tym i do starego Strumieńskiego.
Ksiądz
Syn, Ojciec, Pozycja społeczna, Fałsz, Teatr
Tymczasem Robert zaczął się oddawać życiu artystycznemu, hulatyką i humorem nadrabiał kalectwo, wyrzucając pieniądze na opłacanie sympatii swych bliźnich. Dowiedział się o tym stary Strumieński, a ubodło go zwłaszcza to, że wśród towarzyszy wesołości Roberta byli i młodzi potomkowie znienawidzonych Mariuszów z Królestwa. Zawezwał tedy Piotra do siebie, zganił go lekko za niewdzięczność i brak miłości do przybranej rodziny, potem zaś polecił mu czuwać nad Robertem i wpływać na niego moralnie, żeby zaniechał malarstwa i hulaszczego życia. Robert miał się chwycić kariery politycznej, a Piotr pójść na agronomię i być w jego dobrach rządcą. Podczas tej ważnej konferencji rozczulił się stary Strumieński, zachowywał się wobec Piotra tak tajemniczo, jakby naprawdę był jego ojcem, a w końcu pocałował go w głowę, czego dotąd nigdy nie czynił. W tej pięknej komedii odegrał Piotr z właściwym przejęciem się rolę naturalnego syna , który wszystko wreszcie rozumie, lecz umie dyskretnie uszanować tajemnicę. Co stary Strumieński robił ze ślepej opozycji do swych krewnych, to Piotr naśladował z instynktownego wyrachowania. Taki był pierwszy widoczniejszy punkt fałszywy w historii mojego bohatera, jego pierwsze sfałszowanie, a raczej umyślne zaniedbanie prawdy.
Włosek, objąwszy kuratelę nad Robertem, zrazu sam omal nie utonął w wirze niedostępnych dlań dotychczas przyjemności. Ale właśnie wtedy zaszły niespodzianki paczące tok tego życia, jakie sobie Robert uplanował. Oto jeden z tamtych Strumieńskich, syn Mariusza, zdobył sobie kobietę, w której nadaremnie kochał się Robert. Wśród wesołej kompanii zaczęli się niektórzy demaskować, z dawnych politycznych „zbrodni” Strumieńskiego ukuto broń, za pomocą której chciano unicestwić Roberta pod względem towarzyskim. Miało już nawet przyjść do pojedynku między Robertem a innym Stru- mieńskim, w tym czasie jednak z powodu nadzwyczajnej irytacji i podniecenia pojawiły się u Roberta skutki dotychczasowej rozwiązłości. Zapadł na suchoty i pielęgnowany przez Piotra wyjechał w jego towarzystwie do Włoch, gdzie niebawem umarł.
Pomieszało to szyki starszej generacji Mariuszów, która już nawiązywała ze starym Strumieńskim stosunki dyplomatyczne, a po Robercie spodziewała się różnych korzystnych ustępstw. Skostniały mózg starca, niedostępny dla zmian, i tak zwykł był wszystko na świecie pojmować pod znakiem nienawiści do Mariuszów, więc i teraz śmierć syna bez ogródek przypisał ukartowanemu przez nich spiskowi. Żeby zaś nie mieli z tego uciechy, iż jego ród wyginął, podczas gdy ich drzewo dalej rozrastać się będzie, adoptował Piotra Włoska i ustanowił go swoim spadkobiercą.
III INTRUZ
Po śmierci swego podwójnie pozornego ojca Piotr Strumieński zmuszony był dalej prowadzić jego taktykę wobec rodziny. Ogłoszono go za intruza, za łotra, który podstępnie wyzyskał niedołęstwo umysłu starego Strumieńskiego, i wszczęto proces spadkowy, powołując się na rzekomy ustny testament. Wygrzebano różne rzeczy z przeszłości rodziców Piotra, poruszono kwestię jego „chamstwa”, a jeden ze Strumieńskich, znany pojedyn- kowicz, czyhał na sposobność zmuszenia go do walki na białą broń. Również sąsiedzi, obrobieni przez Mariuszów, przybrali wobec niego nieprzyjazną postawę, a gdy objąwszy spadek, pojechał złożyć wizyty ceremonialne, przyjęto go z impertynencką grzecznością wszędzie, gdzie w domu nie było córek na wydaniu. Ci, co byli łagodniejsi, mieli mu za złe jego grzeszne pochodzenie. Bękart, syn jakiegoś tam gajowego czy fornala — te dwie sprzeczności wypowiadano jednym tchem.
Tak złożyło się, że młody Strumieński, podobnie jak jego przybrany ojciec, stanął izolowany wśród ludzi nieprzychylnych mu i zawistnych — a nie wiedział, że we wrogim usposobieniu, bez żadnych głębszych, osobistych przyczyn, nikt wytrwać nie ma potrzeby. Upokorzenia z czasów młodzieńczych, pamięć własnego niedostatku wśród wyższych potrzeb kulturalnych poznawanych wówczas nauczyły go cenić potęgę pieniędzy jako wartości materialnych dających się łatwo zamienić na intelektualne i uczuciowe i nakazały mu strzec czujnie, a z bezwzględnym egoizmem tych tak szczęśliwie nabytych skarbów. Zrazu próbował wprawdzie zbliżyć się do Mariuszów i wejść na drogę ugody, ale odepchnięty ich pierwszym gwałtownym atakiem, cofnął się natychmiast, kiedy zaś potem oni, przekonawszy się o chwiejności podstaw procesowych, okazywali z daleka skłonność do nawiązania powtórnie pojednawczych nici, on udawał, że się na tym nie poznaje, i był zadowolony, że wina nieporozumienia nie spada na niego. Tak z roli biernej odosobnionego przeszedł do roli czynnej człowieka usuwającego ze swego horyzontu wszystko to, co mogło mu przeszkadzać w urządzeniu sobie życia po swojemu. To „po swojemu” obejmowało zamiary, których sobie nie chciał całkiem uświadamiać, na razie bowiem samo znalezienie się raptem na pewnej wyżynie i patrzenie stamtąd na wolne dalekie drogi w różne strony życia napawały go błogim uczuciem radości. Miewał jeszcze krótki czas tę pełną przesady uroczystą trwożliwość o jakość dalszych swych kroków, ten respekt, jaki odczuwa chłop, gdy pierwszy raz w życiu ma stąpić na bogaty dywan, utkany sztucznymi kwiatami, które za prawdziwe uważa.
W tym punkcie mej rozprawy na tle życia Strumieńskiego powinien bym roztoczyć moje wyobrażenia o charakterze i umysłowości badanego osobnika, aby uzasadnić dalsze jego postępowanie, umysłowość zaś jego, tak w teraźniejszym stadium, jak w dalszych, wyprowadzić genetycznie także z idei poruszających i nurtujących dobę współczesną, a nie tylko z jego własnych przejść życiowych. Z powodów jednak, które gdzie indziej wyłuszczam, nie czuję się zdolnym do takiej sumienności i zapowiadam, że będę się z tym załatwiać dość powierzchownie, na razie zaś ograniczę się do kilku wskazówek.
Wspomniałem już o wpływie nauk starego Strumieńskiego o wyższości ducha nad ciałem. Że w owym czasie ludzie przeciętnej inteligencji tkwili w grubym dualizmie, o tym bym wspominać nie potrzebował, bo i teraz nie jest o wiele lepiej. Idealizm i realizm, względnie materializm — tymi terminami szastano nie w ich naukowym, ale w popularnym znaczeniu. Swego czasu, studiując razem z kolegami dzieła naszych najwybitniejszych poetów, wdawał się też Piotr Strumieński w kombinacje historiozoficzne i narodowe, i inne tym podobne płytkie głębokości . Dalej wymienię zakres idei szlacheckich: dumę z tego, że się posiada ziemię, jest się obywatelem, ma się dwór, psy, konie, polowania i porządne tradycje, swoje zaintabulowane w księgach krajobrazy i swój lud. Ale Strumieński oddalał od siebie te upodobania, których zarodki zasiały się w nim jeszcze za czasów obcowania z Robertem — czynił to z pewnym kryjomym żalem, gdyż właśnie one przypadały mu do temperamentu, dawały mu poczucie prostoty, porządku, pewności siebie. Skoro go jednak uważano za intruza, to był za cierpkim, by przywiązywać wagę i do nieurzędowych przywilejów swego nowego stanu. Podniesiony z jednej sfery, wypchnięty własną i cudzą wolą z drugiej, zawisł niejako w powietrzu między jedną a drugą, a wskutek tego przyciągnęły go sposoby życia, przy których nie ma mowy o „sferach”, czyli mówiąc krótko a źle : „wykoleił się”.
Bardzo wiele takich i innych zawiązków myślenia przejął Piotr od Roberta — Robert w ogóle rzucił pewien osobliwy cień na urobienie się jego charakteru. Można by w tym widzieć naśladownictwo, upodobnienie się, można by jednak przypisać to raczej długoletniemu przystosowywaniu się do siebie obu przyjaciół, które się nie obeszło bez tych cichych walk, które nie mają swego Homera. W nich to Strumieński przyswoił lub wykształcił sobie pewne bronie: podejrzliwość, baczność na urażenia psychiczne, skrytą brutalność, a w ślad za nimi nauczył się hipochondrii i pesymizmu, które u Roberta były naturalnym wynikiem jego fizycznego upośledzenia.
Równocześnie z upodobaniami szlacheckimi, a raczej hreczkosiejskimi, wsiąknęły weń pojęcia i nastroje romantyczne. I to słowo trzeba brać w znaczeniu popularnym, a więc przede wszystkim mieć na myśli miłość. O kobietach miał Strumieński bardzo pochlebne mniemanie, być może wskutek tego, że pierwsza część jego młodości upłynęła przeważnie w Wilczy, we dworze zdiczałego starca, gdzie pięknych i mądrych niewiast wcale nie widywał, znał je więc tylko z książek i wyobrażał sobie o nich cudowne rzeczy. To wytworzyło stały osad romantyzmu w jego duszy, który pozostał nawet wtedy, gdy Strumieński zetknął się z życiem miasta i przy pomocy przyjaciół rozszerzył zakres swych płciowych doświadczeń, otrzymując w ten sposób w dodatku pewien pokost cynizmu, który się łatwo zeskrobywał. Skromność i nieśmiałość usposobienia, którą może i mylnie przypisywał tylko stosunkom, w jakich się chował, nie pozwalały mu na zbytnią natarczywość w platonicznych miłostkach z porządnymi kobietami, więc kochał się w nich mniej więcej według recepty Mickiewicza:
Ach, ja ją tak na martwym ubóstwiam obrazku,
Że nie śmiem licem skazić jej bezbronnych ustek,
I gdy dobranoc daję przy księżyca blasku,
Albo jeśli w pokoju lampa jeszcze płonie,
Nie śmiem rozkryć mych piersi, z szyi odpiąć chustek,
Nim jej listkiem cyprysu oczu nie zasłonię.
Tylko ostatnich wierszy nie mógłby zastosować w praktyce, gdyż i o listek cyprysu było dość trudno, a zamiast chustek mogła być mowa o częściach ubrania bliższych ciała, np. kalesonach .
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.