- W empik go
Pamięć gromadzi prochy. Szkice historyczne i osobiste - ebook
Pamięć gromadzi prochy. Szkice historyczne i osobiste - ebook
Książka ukazuje różne momenty historii Polski – od XI do XXI wieku. Ale wszystko jest tu na opak. Narodowe katastrofy jako następstwa „wstawania z kolan”. Pierwsze powstanie jako dzieło psychopaty. Niemcy, Żydzi, Rusini jako ofiary Polaków. Komuniści jako ci, co uratowali Polskę. Autor prowokuje, bo szuka sensu polskich dziejów, bo patrzy z różnych punktów widzenia i wszędzie dostrzega drugie dno. Dziś – zdaje się mówić – jesteśmy wykorzenieni z polskiej tradycji, nie rozumiemy jej. Nasza pamięć gromadzi tylko prochy. Mistrzowie autora, ludzie trzech pokoleń, ukazują wachlarz polskich postaw w minionym stuleciu. Reportaże z podróży po Europie Środkowo-Wschodniej łączą się z próbami pojednania z sąsiadami i z analizą dziedzictwa komunizmu. Tradycje rodzinne mówią o polskiej walce o niepodległość, a „żydowska kamienica” przywołuje czas wielonarodowej Rzeczypospolitej. Z książek Andrzeja Romanowskiego ta jest najbardziej osobista.
Prof. dr hab. Andrzej Romanowski pracuje na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego i w Instytucie Historii PAN. Jest redaktorem naczelnym Polskiego słownika biograficznego oraz kierownikiem Katedry Kultury Literackiej Pogranicza UJ. W wydawnictwie Universitas redaguje serię Biblioteka Literatury Pogranicza. Autor szeregu książek naukowych, eseistycznych i publicystycznych. W ostatnich latach wydał: Antykomunizm, czyli upadek Polski (2019), Wschodnim pograniczem literatury polskiej (2018), Tak, jestem córką Jakuba Bermana (2016, z Lucyną Tychową), Eugeniusz Kwiatkowski (2014), Wielkość i upadek „Tygodnika Powszechnego” oraz inne szkice (2011).
Spis treści
Od autora
Szkice zamierzchłe
Obce władczynie
Poganie w Warszawie
Moskale w Warszawie
Rewolucja po polsku
Tatar czy Jankes?
Joachim Denisko wstał z kolan
Szkice środkowoeuropejskie
Smutek Gyulafehervar
Rodzinna Ukraina
Chorzy na Moskala
Krakowskie lata Romana Dmowskiego
Ostatnie Zgromadzenie Obojga Narodów
Ostatnia znad Niemna
Ostatni z Kresów
Szkice komunistyczne
W Smoleńsku i w Mińsku
W Twerze i w Miednoje
Ziemia wydaje prochy
Zbrodnia na „Nilu”
Rola dziejowa polskich komunistów
Polski Imre Nagy
Czym jest polskość
Szkice niemiłe
Brzemię pogromów
Płacz nad prawosławiem
Polska – ojczyzna Niemców
Szkice o mistrzach
Dlaczego pan nie działa?
Z Krakowa na Lennox Gardens
Być kurierem
Przyjaciel Fieldorfa
Mądrość zwyciężonych
Łącznik
„Aby zbyt łatwo nie zgiąć karku”
Szkice rodzinne
Moja żydowska kamienica
Nie ma już Bytnarów
Moj wuj wyklęty
Informacje o pierwodrukach
Indeks nazwisk
Kategoria: | Wywiad |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-242-6564-0 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obliczyłem: moje dotychczasowe życie to prawie siedem procent całej historii Polski – poczynając od Mieszka I. Czyli nasza historia jest wciąż jeszcze bardzo krótka. Ale to tłumaczy także śmiałość, z jaką w tej książce poruszam się w czasie od XI do XXI wieku. Oraz osobisty ton, przybierający nierzadko charakter wspomnienia.
Nie o wszystkich mych przodkach i krewnych (prawdziwych bądź domniemanych) i nie o wszystkich ideowych mistrzach mogłem napisać. Czasem zabrakło materiału, czasem anegdoty. Dlatego nie wspomniałem tu ani o Mieczysławie Romanowskim – poecie, poległym w powstaniu styczniowym 1863 roku, ani o Tadeuszu Załogowiczu, poległym w bratobójczej wojnie polsko-ukraińskiej w 1919 roku. Innych krewnych, przyjaciół i mistrzów udało się wzmiankować przynajmniej w dedykacjach.
A zatem: mowa tu będzie o tysiącu lat historii Polski. Historii widzianej przez pryzmat osobowości autora i jego tradycji – rodzinnych i zawodowych. Czyli: Polski między Niemcami, Rosją i Ukrainą; Polski z Litwą i Rusią; Polski katolickiej, prawosławnej i protestanckiej; Polski niemieckiej – jak na Mazurach, Pomorzu i Śląsku; Polski żydowskiej.
Tak więc, mimo wszelkich sentymentów, jest to książka „na opak” – z poprzestawianymi znakami wartości. Książka opowiadająca się przeciw banalizacji historii, przeciw jej zarówno czarno-białej, jak i pokolorowanej wizji. Szkice, które pisałem przez lata, i książka, którą tworzyłem przez minione półrocze, mają być (i chciałbym wierzyć, że będą) odtrutką na kłamstwo, które zyskało w Polsce prawo do obywatelstwa. Dziś przecież polska pamięć gromadzi już tylko prochy.
Jeden z moich bohaterów, Profesor Henryk Markiewicz, lubił określać się mianem eklektyka. Twierdził, że literaturę trzeba oglądać jak pasmo górskie: z różnych punktów widzenia. Piszący te słowa pragnie być podobnym eklektykiem: z różnych punktów widzenia chce spoglądać na nasze dzieje. Bo trzeba nieustannie rozplątywać nici polskiej tradycji. Na przekór zalewającej nas propagandzie szukać polskości: jej zagubionego sensu.Obce władczynie
Początek tej historii odnosi się prawdopodobnie do marca 1000 roku, do zjazdu gnieźnieńskiego. Prawdopodobnie – bo nic tu nie jest pewne poza faktem tego właśnie, odbytego w Gnieźnie, spotkania. To bowiem zapewne wtedy cesarz rzymski Otton III przeznaczył rękę swej kilkuletniej siostrzenicy dziesięcioletniemu synowi księcia Polan Bolesława. Zaręczyny odbyły się trzynaście lat później, w lutym 1013 roku, już za panowania następcy Ottona, króla niemieckiego Henryka II. A przypuszczalnie pod koniec maja tego roku w Merseburgu, podczas spotkania króla Henryka z księciem Bolesławem, miał miejsce zapowiadany ślub – księcia Mieszka i księżniczki Rychezy.
Ślub ten był dla dynastii piastowskiej wydarzeniem wyjątkowym. Ojciec panny młodej, palatyn reński Erenfried Ezzo, pochodził ze starej, arystokratycznej rodziny frankijskiej, był jednym z najwybitniejszych niemieckich możnowładców. Matka, Matylda, siostra Ottona III, córka Ottona II, dziedziczyła tradycję zarówno cesarstwa Zachodu, jak i – przez matkę, księżniczkę bizantyjską Teofano – cesarstwa Wschodu. Polscy książęta nigdy wcześniej nie weszli do rodziny cesarzy. Polska nigdy dotąd nie wkroczyła do centrum Europy.
Europa na Wawelu
Rycheza i Mieszko wyjechali z Merseburga na wschód. Księżna wiedziała, że podąża do kraju barbarzyńców, wciąż jeszcze na półpogańskich, ale była też świadoma tego, że kraj ten jest bliski jej rodzinie, że stanowi część Europeae christianitatis. Mąż musiał na niej robić dobre wrażenie: nosił wprawdzie dziwne imię, ale był uprzejmy i kulturalny, rozmawiał z nią po łacinie, rozumiał nawet po grecku. Orszak polsko-niemiecki podążał wytrwale przez gęste lasy ziem Polan i Wiślan, aż wreszcie pewnego dnia, w zakolu Wisły, ukazało się wzgórze Wawelu.
Od tego momentu, wciąż tego samego roku 1013, rozpoczyna się w Polsce dobroczynne dzieło Rychezy. To ona bowiem wprowadziła na Wawel Europę. To ona ściągnęła budowniczych z Niemiec: według wzorów z Kolonii wzniesiono pierwszą wawelską katedrę (niezbyt słusznie zwaną dziś mianem jej teścia: katedrą chrobrowską). Być może też to ona zbudowała na Wawelu rotundę Najświętszej Marii Panny (zwaną później rotundą św. św. Feliksa i Adaukta). Ale czy tylko? Puśćmy wodze wyobraźni i zobaczmy młodą księżnę, jak do komnaty wawelskiego palatium każe przynieść psałterz arcybiskupa Trewiru, ofiarowany jej przez ojca w wyprawie ślubnej. Oboje z mężem przewracają kartę za kartą i głośno czytają łacińskie modlitwy. Dlaczego ten wyobrażony moment jest ważny? Ponieważ od tej księgi – księgi Rychezy – zacznie się niebawem literatura polska.
Zapewne w Krakowie urodziła Rycheza syna. Ochrzczono go słowiańskim imieniem Kazimierz, ale na drugie dano mu imię Karol – na znak łączności z tradycją cesarską, z dziedzictwem Karola Wielkiego. To ten syn stanie się po latach odnowicielem piastowskiego państwa. Wkrótce po Kazimierzu urodziła Rycheza córkę – Gertrudę. To ta córka stanie się pierwszą polską pisarką. Tworzącą w języku Rzymian (co z tego, że znacznie już wtedy przekształconym): po łacinie.
Tymczasem wawelskie dni dobiegły końca: książę Mieszko został namiestnikiem ojca na Morawach, opuścił więc Kraków i w konnym orszaku wyjechał przez Karpaty do Ołomuńca. Jednak pobyt na Morawach okazał się krótki, bo wiosną 1025 roku trzeba było jechać do Gniezna na wydarzenie niezwykłe: ojciec koronował się na króla. Tym samym Mieszko stał się królewiczem i w przyszłości jemu także mogła przypaść w udziale korona królewska. Stało się tak rzeczywiście, i to już po paru tygodniach. Bo ojciec zmarł i Mieszko został dziedzicem jego imperium, sięgającego od Bałtyku po Dunaj i od Łaby po Dniestr. Pospiesznie więc sam się koronował – razem z Rychezą. On został królem, a ona królową. On drugim w dziejach królem Polski, ona – pierwszą polską królową. Byli pierwszą parą królewską w historii Polski.
Regina Poloniae
Czy to wtedy Mieszko zdał sobie sprawę, że żona trochę go męczy? Była tak mądra, tak pobożna, tak europejska... A przy tym brzydka: jakże odbiegała urodą od miejscowych krasawic! Król odsunął więc żonę i wziął nałożnicę. Syna wysłał na naukę do klasztoru, a sam zajął się kontynuacją dzieła ojca: w roku 1028 w straszliwym, niszczycielskim napadzie spustoszył Saksonię.
Polska barbaria przedarła się przez sztucznie narzucony, europejski polor. Wybór słowiańskiej nałożnicy i odsunięcie żony z cesarskiego rodu nabrały znaczenia symbolicznego. Kontynuacja dzieła Chrobrego stała się jego karykaturą, bo koronację, tak natychmiastową, uznano za uzurpację. Atak na Saksonię stanowił zaś atak na chrześcijańską Europę. Toteż natychmiast rozpętało się piekło: polskie imperium uznano za sąsiada nadto już dokuczliwego. W roku 1029 Czesi zajęli Morawy, a Węgrzy Słowację. Szczęście uśmiechnęło się wprawdzie do Mieszka raz jeszcze, bo zdołał odeprzeć wyprawę cesarza Konrada II, a zaraz potem wygnać pretendentów do władzy – braci: przyrodniego Bezpryma i rodzonego Ottona. Wkrótce potem jednak nastąpiło uderzenie z dwóch stron, ze wschodu i z zachodu – pierwsze takie uderzenie w polskich dziejach i pierwsze przez Polaków zawinione (na Rusi pamiętano niedawne zdobycie Kijowa przez ojca Mieszka, księcia Bolesława). Gdy zatem cesarz Konrad oderwał od Polski Milsko i Łużyce, a wielki książę kijowski Jarosław Mądry zajął Grody Czerwieńskie, Mieszkowi w listopadzie 1031 roku nie pozostało nic innego jak ucieczka z kraju.
Rycheza pozostała na miejscu jako regentka. Ale Polacy też mieli już dość Niemców, księży, urzędników – wszystkich obcych, którzy pomagali władcy wyciskać ostatni grosz z poddanych. Mieli dość chrześcijaństwa. Wstali z kolan. Rządy objął książę Bezprym, a w kraju rozszalała się reakcja pogańska. Rycheza musiała uciekać, a razem z nią uciekła z Polski Europa. Tyle tylko, że królowa zdołała porozumieć się z Bezprymem i odebrać od niego największą świętość – insygnia królewskie: męża i własne. Schroniła się w Niemczech. Czy mogła bronić praw zdetronizowanego Mieszka, który akurat wtedy został w Czechach pojmany i wykastrowany? Mężowską koronę złożyła jednak w ręce cesarza, ocalając w ten sposób jej istnienie. A dla siebie zastrzegła prawo tytułu królowej Polski.
Nie opuszczała rąk. Gdy mąż wrócił, po chrześcijańsku się z nim pogodziła. A jego samego pogodziła z cesarzem. Owszem, cena była wysoka: Mieszko musiał zrzec się korony. Ta jednak, wywieziona do Niemiec, wciąż istniała – kiedyś mogła przejść w nowe ręce. I żyła ona, Rycheza – strażniczka majestatu królestwa. Jako królowa u boku księcia wróciła do Gniezna i razem z nim dokonała ponownego zjednoczenia kraju. Razem z nim – bo nie ulega wątpliwości, że dla tego zjednoczenia to właśnie ona wyjednała przychylność cesarza. Gdy zaś 10 maja 1034 roku Mieszko zmarł, połączyła Rycheza godność formalną z faktyczną władzą. Ujęła rządy żelazną ręką. I znów nadaremnie. Po dwóch latach ujrzała raz jeszcze, jak bardzo Polacy nienawidzą europejskich porządków. Więc opuściła Polskę po raz drugi.
Do kraju kazała jechać synowi, sama zaś urządziła dwór w odległej Lotaryngii. Ale w Polsce po buncie ludu nastąpił bunt możnych: tym razem to Kazimierz musiał ratować się ucieczką. Już trzeci raz w ostatnich kilku latach, na wszystkich możliwych szczeblach, Polska odrzucała Europę. I wtedy – zapewne – w Rychezie coś się załamało. Zadała sobie pytanie, czy warto było poświęcać się dla tego ludu. Nie była w stanie pojąć, czego chcą jej poddani. Nie rozumiała, jakie właściwie miejsce widzą oni dla swego młodego państwa. Czyżby Polacy chcieli popełnić zbiorowe samobójstwo?
Rzeczywiście, na konsekwencje kolejnych polskich „wstawań z kolan” nie trzeba już było czekać. Nastąpiła jeszcze jedna katastrofa – najazd czeskiego księcia Brzetysława. Zburzono wawelską katedrę Rychezy. Dziedzictwo Mieszków i Bolesława, jej dziedzictwo, było najwidoczniej skazane na zagładę. A jednak, gdy pod koniec 1038 roku Kazimierz Karol oświadczył matce, że chce wracać, nie miała serca go zatrzymywać. Rozumiała, że miejsce syna jest w dziedzictwie dziadów na wschodzie. W jej dziedzictwie.
Miała potem satysfakcję, że synowi jakoś się wiedzie. Toteż wspierała go w dziele wznoszenia kraju z ruin. Straty były jednak nieodwracalne – Polska przestała być królestwem. A Rycheza nigdy już nie wyszła za mąż, nigdy też do Polski nie wróciła. Ale przez kolejne dziesięciolecia nosiła dumny tytuł Regina Poloniae – „królowa Polski”. Chociaż królestwo nie istniało.
Wiele setek lat później kolejne fale uchodźców z Polski udawały się na Zachód, unosząc narodowe sztandary, rozbite pułki, pieczęcie rządów narodowych, godności Prezydentów Rzeczypospolitej... Nikt nie pamiętał o Rychezie. A przecież na tułaczym szlaku wierności Polsce ta Niemka była pierwsza1.
Królewna na Rusi
Pierwsza była też Gertruda. Bo obie one – matka i córka, Niemka i Rusinka z wyboru – stoją u zarania naszych dziejów. Pierwsza polska królowa i pierwsza polska pisarka. Książę Kazimierz Karol, wkrótce po powrocie do kraju, wydał siostrę za wielkiego księcia kijowskiego Izjasława. A królowa Rycheza przesłała jej w wyprawie ślubnej swój trewirski psałterz. I księżna Gertruda, zamknięta na zamku książęcym w Kijowie, spoglądając na złote kopuły Sofijskiego soboru, zapisywała na kartach księgi swe łacińskie modlitwy:
„Biegnę ja, Gertruda, do wspólnej przystani grzesznych, do Twego mianowicie, Panie Jezu Chryste, miłosierdzia. (...) od którego ja nędzna i grzesznica daleko się oddzieliłam, gdyż wiele złego uczyniłam: dla cielesnych bowiem pożądań przekroczyłam Twe nakazy, albowiem od dzieciństwa mego aż dotąd byłam skąpą, pyszną, nieposłuszną, cudzołożną, złodziejką, obłudnicą, udającą celnicą, mężobójczynią, zazdrosną, krwią zmazaną, rozrzutną wobec mego mienia, prześladując i niszcząc Twoich wiernych moim złym przykładem. Teraz ja, Gertruda, Panie mój, do Ciebie się uciekam”.
„Ja, Gertruda”... „Ego, Gertruda”... Z otchłani niemal tysiąca lat dochodzą do nas wyznania tej kobiety, pierwszego polskiego pisarza. Nieważne, że wyznania te były konwencjonalne i zapewne nijak się miały do rzeczywistości. Ważne, że – powtórzmy – to od niej, wielkiej księżny kijowskiej Gertrudy, zaczęła się w XI wieku literatura polska. Od niej – i od księgi Rychezy. Od Niemiec i od Rusi. Bo to między Niemcami a Rusią, między Zachodem a Wschodem, powstawała przez tysiąc lat polska literatura i kultura. Jakże znamienny jest fakt, że łaciński Modlitewnik Gertrudy został ozdobiony miniaturami w stylu bizantyńskim.
Gdy Gertruda zaczęła spisywać swe modlitwy, był rok 1078. I były to już inne czasy. Od dwudziestu lat nie żył książę Kazimierz Karol, obdarzony przez potomnych mianem Odnowiciela. Nie żyła też królowa Rycheza. Przeżyła swego syna, a przez ostatnie lata przeznaczała dochody na potrzeby wnuka, nowego księcia Polski – Bolesława, zwanego Śmiałym. Przeprowadziła się w tym czasie do Saalfeld w Turyngii – czyżby po to, by mieć bliżej do Polski? Tam zmarła 21 marca 1063 roku – ostatnia z pokolenia: miała około siedemdziesięciu lat, wiek na tamte czasy prawie niebywały.
Ciało Rychezy wieziono z Saalfeld przez całą niemal Rzeszę: do Kolonii. Tam pochowano królową w katedrze. Tak więc w roku 1078 księżna Gertruda nie miała już matki. A państwo gnieźnieńskie było znów królestwem. Gdy jednak w roku 1087 spisywanie modlitw zostało ukończone, Polska była ponownie księstwem: w Płocku panował brat Bolesława Śmiałego – Władysław Herman. Gertruda, jak jej matka, dożyła sędziwego wieku: zmarła w 1108, już za kolejnego władcy Polski – wnuka jej brata, księcia Bolesława Krzywoustego. Prawnuka królowej Rychezy.
Carewna na Litwie
W pięćset lat później Polska miała zupełnie nowe granice. I rządziła w niej nowa dynastia – pochodzenia obcego i pogańskiego, ale wtedy już gorliwie katolicka, wydająca właśnie na świat nowego świętego (choć kanonizowanego znacznie później), królewicza Kazimierza. Kończył się wiek XV – dopiero co zmarł król Polski i wielki książę Litwy – Kazimierz Jagiellończyk. Teraz w Krakowie i Wilnie rządzili – niezależnie od siebie, choć w ścisłym kontakcie – dwaj jego synowie: Jan Olbracht i Aleksander.
Była wiosna 1493 roku, gdy Litwę zaatakowała Moskwa. Państwo to od kilkunastu już lat rosło w siłę – dopiero co podbiło sojuszników Litwy: Nowogród Wielki i Twer. Obecnie, pierwszy raz w dziejach, Litwa wojnę przegrała i musiała oddać Moskwie część swego terytorium: leżące nad Oką księstwa wierchowskie oraz Wiaźmę i ziemię wiaziemską.
Dnia 5 lutego 1494 roku zawarto pokój. Postanowiono, że 18-letnia Helena, córka wielkiego kniazia Moskwy Iwana III i Zoe, bratanicy ostatniego cesarza bizantyńskiego Konstantyna XI Paleologa, wyjdzie za mąż za wielkiego kniazia Litwy Aleksandra. W rok później, 13 stycznia roku 1495, w powozie wyścielanym sobolami i szkarłatem, carewna Helena wyruszyła z Moskwy na zachód. Orszak przez Możajsk i Wiaźmę dotarł do granicy, a potem objeżdżał ruskie grody Litwy: Smoleńsk, Witebsk i Połock. „Wszędzie – pisze Fryderyk Papée – ludność entuzjastycznie witała młodą panią jako zwiastuna pokoju, ona zaś, nie zaniedbawszy nigdzie nabożeństwa w cerkwi, kazała częstować dostojników winem, w Połocku zaś panią Janową Zabrzezińską i córkę jej zaprosiła do swego stołu, podawała im osobiście wino i ucałowała obydwie”.
Przed Wilnem wyjechał na spotkanie narzeczonej wielki kniaź Aleksander Jagiellończyk. Po rozścielonym suknie Helena podeszła do niego, on zaś zeskoczył z konia, podał jej rękę i objął ją („k’ sobie jeji prynjał” – zanotował kronikarz). Pierwszy raz zobaczył wtedy Aleksander tę dziewczynę. Carewna nie miała jeszcze dziewiętnastu lat i była skończoną pięknością. Po matce Greczynce odziedziczyła południową urodę, która w połączeniu ze wschodnimi, słowiańsko-tatarskimi, rysami ojca tworzyła zjawisko wyjątkowe.
W dniu ślubu, 15 lutego 1495 roku, Aleksander pojechał do katolickiej katedry św. Stanisława, Helena zaś – nad Wilenkę, do prawosławnego soboru Prieczistoj Bogurodicy. Czy wiedziała, że spoczywa tam inna Rosjanka – wprawdzie nie z Moskwy, lecz ze zdobytego właśnie Tweru – kniahini Julianna Aleksandrowna, matka kniazia i króla Jagiełły? W soborze Preczysteńskim moskiewskie druhny rozplotły Helenie warkocz, włożyły na głowę strój ślubny i obsypały ją chmielem. Potem carewna przeszła do katedry katolickiej, gdzie ślubu narzeczonym udzielił biskup wileński Wojciech Tabor. Ale ceremonii towarzyszyły modlitwy i obrzędy prawosławne. Ślub był katolicki, lecz w istocie ekumeniczny.
Tak rozpoczęło się to małżeństwo – jedno z najszczęśliwszych w dziejach polskich władców. Helena była nie tylko piękna – była też pełna wdzięku, a przy tym inteligentna, pogodna i życzliwa ludziom. Na swoje litewsko-polskie otoczenie patrzyła z zaciekawieniem, chłonęła nowe obyczaje, szybko nauczyła się mówić po polsku – choć z charakterystycznym, rosyjskim zaśpiewem. Nie przeszkadzało jej, że kancelaria wielkoksiążęca porzuca stopniowo język ruski i coraz częściej posługuje się łaciną. Otoczona dworem katolickim, odłożyła na polecenie męża szaty moskiewskie i zaczęła się ubierać jak Litwinka. Rozkochana w muzyce, sprowadzała na dwór niemieckich muzykantów z Krakowa. Szczególnie wyróżniała tamtejszego kapelmistrza Henryka Fincka.
Ale nie czuła się akceptowana. Teściowa, stara królowa Elżbieta Rakuszanka, otwarcie ją bojkotowała, już wcześniej umyślnie spóźniła się na ślub, a potem wyrażała dezaprobatę dla schizmatyczki. Szwagrowie okazywali jej obojętność, poza najmłodszym, Fryderykiem, który – choć był katolickim arcybiskupem, prymasem i kardynałem – bardzo ją polubił. Ta sympatia nieraz potem się przydawała, bo – wbrew umowom z Iwanem – księża i biskupi usiłowali skłonić Helenę do katolicyzmu, a przynajmniej do przyjęcia unii florenckiej i uznania zwierzchnictwa papieża. Helena – choć tak otwarta na świat zachodni – tu jednak była nieugięta. Wierna mężowi, Litwie i jego rodzinie, była też wierna własnej, prawosławnej tradycji.
Ale znajdowała się między młotem a kowadłem. W listach słanych z Moskwy ojciec domagał się dla niej osobnego prawosławnego dworu oraz soboru prawosławnego na wileńskim zamku; żądał też, by córka przysyłała mu poufne informacje. Helena przywykła do posłuchu, chyba też ojca naprawdę kochała, toteż odpowiadała słowami pełnymi czci i oddania, jednak nigdy nie okazała się nielojalna wobec męża. „Po co mi osobny dwór?” – wzruszała ramionami. Odesłała też do Moskwy przydzielonego jej przez ojca popa Fomę: pop wileński – twierdziła – jest bardzo dobry i zupełnie jej wystarcza. Teściową odprowadzała pokornie do bram katedry, nigdy jednak nie wchodziła z nią do środka – sama udawała się do cerkwi. „Sobór na zamku? – pisała. – Przecież tak blisko mam sobór Preczysteński!”
Bezustannie broniła w Moskwie interesów Litwy, ale nie było jej dane zostać aniołem pokoju. Wiosną 1500 roku wybuchła nowa wojna i 14 lipca „hetman najwyższy” wojsk litewskich, Konstanty Ostrogski, poniósł straszną klęskę nad rzeczką Wiedroszą. W rezultacie wojska moskiewskie zalały jedną trzecią terytorium Wielkiego Księstwa. Tymczasem, 17 czerwca 1501 roku, zmarł w Toruniu król Polski Jan Olbracht, więc trzeba było pomyśleć o sukcesji. Wojna zeszła na plan drugi.
Carewna w Polsce
Ale tym bardziej na plan drugi zeszła wtedy Helena. 3 października 1501 roku Aleksander został obrany nowym królem Polski, a 12 grudnia odbyła się na Wawelu koronacja. Na żadnej z tych uroczystości Heleny nie było. Jako prawosławna, nie mogła królować u boku katolickiego monarchy, toteż uznano ją tylko za „żonę króla Aleksandra, księżnę Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Ona jednak nie dała za wygraną i 4 lutego 1502 roku wjechała na Wawel, każąc tytułować się królową Polski. Byłaby więc jedyną królową Rosjanką w polskich dziejach...
Wiedziała, że jest kochana i że to uczucie mężowskie się nie zmienia, choć nie dała królowi potomka, a tylko przeżywała kolejne poronienia. Ale – jak niegdyś Rycheza – była człowiekiem energicznym i odpowiedzialnym. Porzuciła więc Wawel i wróciła na Litwę: musiała dopilnować rokowań o rozejm. „Poddani moi – pisała do ojca – widzieli we mnie zwiastuna pokoju, a tymczasem przyniosłam im tylko krew, pożogę i łzy, jakbym na to tylko wydaną była na Litwę, aby podpatrywać jej słabe strony”. I dodawała o kniaziach pogranicza litewsko-moskiewskiego, którzy znów przyjęli zwierzchnictwo Kremla: „A ci kniaziowie przechodni, istni Kainowie, po szyję we krwi zbroczeni, którzy dawniej zdradzili Moskwę, a teraz zdradzają Litwę, jakoż zasługują na wiarę u ciebie, ojcze?”. Dnia 7 kwietnia 1503 roku (akurat w dniu śmierci jej matki) stanął wreszcie rozejm litewsko-moskiewski. Jak duży był na to wpływ Heleny?
Rozpoczęły się wtedy dla niej najpiękniejsze dni. Sama, a potem razem z mężem, objeżdżała oba swoje państwa. Była w litewskim Grodnie, zaraz potem w polskim Lublinie. A później udała się do Prus Królewskich i w kwietniu 1504 roku przebywała w Toruniu. Wreszcie na przełomie maja i czerwca tego roku spędziła dwa tygodnie w Gdańsku, w domu burmistrza Zimmermanna. „Przyjmowała żony rajców i ławników – czytamy w Polskim słowniku biograficznym – weseliła się z nimi od południa do wieczora”.
Ale szczęście nie mogło trwać długo: ledwo minęły dwa lata, a 19 sierpnia 1506 roku mąż zmarł. Odtąd pozycja Heleny, niebędącej formalnie królową, stała się zupełnie już niejasna. Nowy król Polski i wielki książę Litwy, Zygmunt, przeznaczył jej na oprawę wdowią Bielsk z Surażem i Brańsk. Tymczasem już w roku 1507 rozgorzała nowa wojna z Moskwą. Ledwie się zakończyła, a w 1512 zaczęła się kolejna. Helena ostatecznie przestała być potrzebna Litwinom i Polakom. Czy prowadziła tajną korespondencję z nowym wielkim kniaziem moskiewskim, swym bratem, Wasylem III? Pewności brak, wiemy tylko, że na Litwie uznano ją za osobę co najmniej niepewną. Mówiono nawet, że została otruta. W każdym razie Helena zmarła młodo, 20 stycznia 1513 roku w Wilnie, prawdopodobnie w zupełnej samotności. Jako prawosławna, nie mogła być pogrzebana u boku męża w katedrze katolickiej, spoczęła więc w swym ulubionym soborze Preczysteńskim. Żadnej polskiej władczyni w ten sposób po śmierci nie potraktowano.
Przez tysiąc lat, do dziś, Niemcy zachowali grób Rychezy w Kolonii. Przez pięćset lat Litwini i Polacy nie zadbali o to, by zachować grób Heleny w Wilnie. Może w ogóle nie chcieli go zachować? Na katolickiej Litwie sobór Preczysteński popadł w ruinę. Odbudowano go dopiero w XIX wieku, po powstaniu styczniowym, i to w zupełnie nowym stylu – na modłę gruzińską. Stało się to na rozkaz generał-gubernatora Michaiła Murawjowa. Wolno wątpić, by tą dbałością „Wieszatiela” Helena, orędowniczka pokoju, była nadmiernie zachwycona. Czy jednak jej los – jak niegdyś los Rychezy – nie powinien być wyrzutem sumienia dla Polaków?
Rycheza i Helena. Nasze dwie królowe. Pierwsza – ze świtu polskiego średniowiecza, druga – ze świtu ery nowożytnej. Obie po kądzieli z rodów cesarskich. Obie obce – przysłane Polsce na znak pokoju. I obie przegrane. Odrzucone przez Polaków, prześladowane, znienawidzone, oczerniane, zapomniane. Dwie kobiety: Niemka i Rosjanka. I jeszcze – pierwsza polska pisarka. Obok Węgierki, Jadwigi Andegaweńskiej, najpiękniejsze kobiece postaci w polskich, królewskich dziejach2.
1 Opinia autora na temat królowej Rychezy nie jest powszechna. Jeszcze stosunkowo niedawno pisał prof. Gerard Labuda: „Jej rozgoryczenie osobiste w stosunku do męża i zapewne nadzieja na zapewnienie protekcji cesarskiej dla syna Kazimierza, a zarazem przekonanie, iż Mieszko nie dźwignie się z zadanej klęski, musiały być tak duże, iż swoje wyobrażenie i interesy osobiste postawiła ponad dobro przybranej ojczyzny i państwa”. (Uwiezienie polskich insygniów koronacyjnych do Niemiec w 1031 r., w: Kultura średniowieczna i staropolska. Studia ofiarowane Aleksandrowi Gieysztorowi w pięćdziesięciolecie pracy naukowej, red. D. Gawinowa, Warszawa 1991, s. 229). Prof. Labuda nie stawia jednak pytania o to, jaką Rycheza miała alternatywę.
2 Pozostałe opracowania wykorzystane w tym rozdziale to: Stanisław Szczur, Historia Polski. Średniowiecze, Kraków 2002; Teresa Michałowska, Ego Gertruda. Studium historycznoliterackie, Warszawa 2001; Fryderyk Papée, Aleksander Jagiellończyk, Kraków 1949, 1999; życiorysy w Polskim słowniku biograficznym: Rychezy, autorstwa Stanisława Trawkowskiego, i Heleny, autorstwa Józefa Garbacika.Poganie w Warszawie
W roku 1262, którego dotyczy ta opowieść, Warszawy jeszcze nie było. W jej miejscu, na wysokiej skarpie lewego brzegu Wisły, wznosił się drewniany gród Jazdów. Nie było też (już? jeszcze?) Polski. W jej miejscu istniał konglomerat piastowskich księstw – śmiertelnie ze sobą skłóconych. I tylko zewnętrzne granice tych księstw były spokojne – nie tylko (jak zwykle) na zachodzie i południu, lecz także na północy, gdzie kosztem posiadłości pogańskich Prusów rozprzestrzeniało się władztwo zakonu niemieckiego: Krzyżaków.
Wschód natomiast płonął. Bo tam, za rubieżą państw piastowskich, zaczynał się inny świat – pogański. Najpierw był to świat prawosławny. Prawosławie w oczach katolików nie zasługiwało wtedy na miano chrześcijaństwa. Potem był to świat azjatycki. Bo władzę nad Rusią dzierżyli już najeźdźcy z Azji – Mongołowie. Z kolei te skrawki Rusi, które najazd tatarski ominął (Ruś Czarną z Nowogródkiem i Grodnem), zdobyła Litwa – kolejne państwo pogańskie. A na północny wschód od Mazowsza leżała – również pogańska – Jaćwież. Piastowskie księstwa – tak jak zakon krzyżacki – znajdowały się na kresach łacińskiej christianitatis.
Ściana Wschodu
Jednak kultura ruska nie była całkowicie obca i Polaków raczej przyciągała, niż odpychała. Łączyło sąsiedztwo, zbliżał słowiański język. Piastowie od zarania swych rządów koligacili się z Rurykowiczami – to się nie zmieniło nawet po wielkiej schizmie. Gdy jednak władztwo tatarskie zaczynało się teraz dosłownie za miedzą, gdy objęło takie nawet ruskie grody, jak Krosno i Rzeszów, okazało się, że pokłon, jaki Ruś bije chanowi Złotej Ordy w Saraju, nie jest niewinny. Bowiem Rusini zaczęli uczestniczyć w mongolskich najazdach na księstwa polskie. Ujrzano to już w roku 1241 pod Legnicą.
A jednak to nie Rusini – i nawet nie Mongołowie – stanowili w XIII wieku największe zagrożenie dla Polski. Ci pierwsi byli zwykłymi najemnikami. Ci drudzy nieśli zagładę, ale – spadając jak szarańcza – pojawiali się stosunkowo rzadko. Bezustanne ataki przychodziły natomiast z jednej tylko strony: od Litwinów.
Nigdy nie było wiadomo, kiedy się ich spodziewać. Przekradali się puszczami, wyłaniali nieoczekiwanie, zsiadali z koni, atakowali, mordowali, grabili, brali do niewoli... I znikali tak nagle, jak się pojawili. Pierwszy raz napadli w czasach, gdy nikt jeszcze nie słyszał o Czyngis-chanie: około roku 1209; złupili wtedy – należący do Leszka Białego – Brześć (dopiero później nazwany Litewskim). Z kolei w roku 1220, razem z Prusami i Jaćwięgami, splądrowali Mazowsze. Dzicy poganie, mówiący niezrozumiale jak Tatarzy, zawiśli nad księstwami piastowskimi jak chmura: byli śmiertelnie niebezpieczni.
Gdy plemiona litewskie zjednoczył kunigas Mindaugas (książę Mendog), najazdy nabrały intensywności. Wojska Mendogowego szwagra, Dowmunta, wraz z posiłkami jego lennika, kniazia nowogródzkiego Izjasława, znów, w roku 1238, napadły Mazowsze. Brat Leszka Białego, Konrad Mazowiecki, po matce Rusin, w dodatku żonaty z kniaziówną ruską Agafią, kilkakrotnie próbował porozumieć się ze Wschodem i pragnąc zdobyć Kraków, zaciągał Litwinów do swej drużyny. Ci jednak, wpuszczeni do Polski, korzystali z okazji, by dokonywać samowolnych grabieży.
W niedźwiedzich szubach, kudłami do góry,
Przy bokach trąba i siekiera wisi,
W rękach oszczepy, korbacze, kostury,
A zamiast czapki łeb wilczy, lub rysi,
A jeszcze inszy uczepił na czole
Długie kły dzika, lub rogi bawole
Taki obraz średniowiecznych Litwinów skreślił Władysław Syrokomla w poetyckiej opowieści Córa Piastów.
Nieszczęsne Mazowsze
Po śmierci Konrada Mazowieckiego w roku 1247 i po tym, jak w 1248 zmarł jego syn Bolesław I, osierocone księstwo znalazło się w rękach kolejnych Konradowych synów: Mazowsze – Siemowita I, Kujawy – Kazimierza kujawskiego. Stosunki między braćmi układały się fatalnie. O ile jednak Siemowit kontynuował politykę ojca i utrzymywał przyjaźń z Krzyżakami i Rusią (on również był żonaty z Rusinką – córką Daniela Halickiego, Perejasławą), to Kazimierz mnożył z zakonem konflikty. Jednak prokrzyżacka polityka Siemowita, a także jego wyprawy na Jaćwież, dokonywane bądź wspólnie z Krzyżakami, bądź razem z księciem krakowskim Bolesławem Wstydliwym, stały się dla Mendoga wyzwaniem. W jego polityce konfrontacji z księstwami piastowskimi nie przeszkadzał ani chrzest (w 1251 r.), ani koronacja (w 1253 r., być może w Nowogródku). Litewska racja stanu okazała się ważniejsza niż chrześcijańskie pryncypia.
Toteż zapewne zaraz po koronacji, wciąż w tym samym roku 1253, ochrzczeni Litwini Mendoga znów ruszyli na Zachód: splądrowali podległą Siemowitowi ziemię wiską. W roku 1255 najechali księstwo Bolesława Wstydliwego i spalili Lublin. A wkrótce potem wkroczył na widownię siostrzeniec Mendoga, pogański kunigas żmudzki Treniota (Trojnat). W 1258 wyprawił się on na Mazowsze: zburzył gród w Orszymowie koło Wyszogrodu i uprowadził wielu jeńców. W roku 1260 lub 1261 nastąpił siódmy już najazd litewski: znów na Mazowsze. Parę miesięcy wcześniej Małopolskę dotknął napad Mongołów, ale był to dopiero drugi ich najazd...
Sytuacja stała się jeszcze bardziej dramatyczna, gdy w roku 1261 Treniota zaproponował Mendogowi porzucenie chrześcijaństwa w zamian za powrót Żmudzi pod jego bezpośrednie władztwo. Wuj warunek przyjął. Litwa więc znów była pogańska, a zjednoczeni Litwini i Żmudzini rzucili się na Zachód z nieznaną wcześniej zajadłością. Ataki następowały niemal rokrocznie.
Poganie nad Wisłą
I tak oto późną wiosną 1262 roku Treniota zaatakował raz jeszcze. Gdy stanął na terenie Jaćwieży, podzielił swe siły na trzy części. Pierwsza wyruszyła na ziemię chełmińską, druga – na podbitą przez Krzyżaków pruską Pomezanię (rejon Kwidzyna), a trzecia – na najbliższe Mazowsze. Kilkuset Litwinów i Żmudzinów przemknęło znanymi już sobie drogami leśnymi, przekroczyło Bug zapewne w okolicy Wyszkowa, po czym skierowało się na jeden z brodów na Wiśle. Zaraz potem gród w Jazdowie został otoczony. Napastnicy musieli wiedzieć, że przebywa tu Siemowit.
Książę liczył się pewnie z najazdem, dlatego zamknął się w Jazdowie tylko z najstarszym synem, kilkunastoletnim Konradem. Perejasława z synem młodszym, kilkuletnim Bolesławem, przebywała gdzie indziej. Być może Jazdów mógł się bronić przez dłuższy czas, jednak doszło do zdrady rycerza Goszcza. Wojownika podobno przekupili Litwini, ale był on zapewne od początku piątą kolumną księcia Kazimierza. Możliwe więc, że to władca Kujaw wydał władcę Mazowsza w litewskie ręce, że to brat brata posłał na pewną śmierć. Piastowie nieraz w ten sposób załatwiali rodzinne porachunki.
Był piątek 23 czerwca 1262 roku, gdy napastnikom otwarto bramy Jazdowa. Możemy sobie wyobrazić odzianych w skóry i lniane świtki litewskich i żmudzkich wojowników, którzy prą na zamkowy dziedziniec, rycząc znienawidzone imię „Siemowit”. Oto plądrują zamek, rąbią na oślep sprzęty, zabijają każdego, kto stanie na drodze, gorączkowo szukają księcia. Dopadają go na koniec, rzucają się, obezwładniają, krępują powrozami. Korzystając z zamieszania, Konrad Siemowitowic ucieka, ale zostaje ujęty poza zamkiem, na szańcu – miejsce to będzie wskazywane jeszcze w XVII wieku. Tymczasem szpalerem najeźdźców, wśród ich radosnych okrzyków, kuśtyka popychany, ze związanymi rękoma, książę mazowiecki. I wtedy rzuca się na niego litewski najemnik – zbiegły z Riazania ruski kniaź Konstanty Władymirowicz. Obala Siemowita na ziemię, miażdży obcasem wykręcone na plecach dłonie, po czym wznosi w górę miecz i z rozmachem ścina księciu głowę. Litwini triumfują i wyją z radości. W chwilę potem nad brzegiem Wisły płonie stos, a na nim gorzeje kadłub Siemowita.
Widmo zagłady
Tak się odbyła mazowiecka kupała – wigilia nocy świętojańskiej 1262 roku. Wydarzenie to okryła mgła niepamięci. A przecież Siemowit był trzecim już polskim władcą poległym w walce z poganami. Pierwszym stał się w roku 1166 Henryk sandomierski, który zginął w wyprawie przeciw Prusom. Jako drugi poniósł śmierć pod Legnicą Henryk Pobożny. Jeżeli więc pamiętamy o tych dwóch – czemu wieść o Siemowicie nie wyszła poza krąg historyków? Czyżby dlatego, że pośredni udział w zbrodni miały polskie, ba! braterskie ręce? A może odpowiedzialnością za egzekucję jeńca nie wypadało obciążać Litwinów? Lub – niechby nawet – pobratymczych Rusinów?
Tak czy inaczej, konsekwencje zdobycia Jazdowa były tragiczne: pękła zapora Wisły, a Mazowsze stało się łupem pogan – nie tylko zresztą Litwinów, i nawet nie tylko Rusinów. Już bowiem w miesiąc później, 5 sierpnia, nastąpił najazd Prusów: rozbili oni mazowieckie rycerstwo pod Długosiodłem. W powstałym chaosie szybko jednak ocaliła księstwo wdowa po Siemowicie. Dzielna Rusinka Perejasława, od dawna już patriotka mazowiecka, zwróciła się o pomoc do księcia wielkopolskiego Bolesława Pobożnego, a ten we wrześniu przybył z rycerstwem do Płocka, odbudował i umocnił tamtejszy gród. Kazimierz kujawski nie zaryzykował wojny na dwa fronty – z Mazowszem i Wielkopolską – a Litwini i Prusowie pospiesznie się wycofali, skądinąd jednak uwożąc spore łupy. Tak czy inaczej, po strasznym lecie zapanował na Mazowszu pokój.
Na krótko. W roku 1263 przeszła przez zrujnowaną zaporę w Jazdowie dziewiąta już nawała litewsko-żmudzko-ruska. Także i tym razem dowodził Treniota. Z kolei w roku 1265, w odwet za złupienie Jaćwieży przez Bolesława Wstydliwego, Litwini nowego kunigasa, Wojsiełka – znów razem z Rusinami – najechali Małopolskę. W 1266, wspólnie z Prusami, wyprawili się raz jeszcze na Mazowsze: dotarli do Płocka. W roku 1267, również razem z Prusami, pojawili się znowu: spalili Ciechanów. We wrześniu 1269, wspólnie z Jaćwięgami, spadli po raz pierwszy na Kujawy. Było to już po śmierci księcia Kazimierza, a i na Litwie rządził nowy władca – rezydujący już nie w czarnoruskim Nowogródku, lecz w rdzennie litewskim Kiernowie – Trojden. Ziemie polskie – aż po Noteć – zostały wydane na łup pogan.
Warszowa
Na Mazowszu zaczęto więc myśleć o jakiejś formie porozumienia z prześladowcami. Od śmierci Siemowita minęło zaledwie siedemnaście lat, gdy jego, wspomniany tu wcześniej, młodszy syn, będący już wówczas księciem płockim Bolesławem II, poślubił w roku 1279 księżniczkę litewską. Była to córka Trojdena – Gaudemunda; ochrzczona w Płocku, przyjęła imię Zofia. Skutki mariażu okazały się rzeczywiście błogosławione – atak litewski w roku 1280 zwrócił się już nie przeciw Mazowszu, lecz przeciw Małopolsce. Odtąd to właśnie ta dzielnica stała się ulubionym celem litewskich najazdów i na Mazowszu myślano, że tak już będzie zawsze.
Ale i tym razem okazało się to pomyłką: w roku 1283 na księstwo Bolesława II spadł ponownie najazd litewsko-ruski. Stanowiło to wstrząs absolutny – tym większy, że inspiratorem napadu był rodzony brat władcy – Konrad Siemowitowic. Ten niegdysiejszy świadek zbrodni w Jazdowie, potem przez kilka lat jeniec litewski, nosił teraz miano Konrada II i był księciem mazowiecko-czerskim. W kolejnym – w roku 1286 – najeździe litewsko-ruskim na Bolesławowe Mazowsze Konrad II wziął już udział osobiście. Tak oto nie było rady – ani na Litwinów, ani na wiecznie skłóconych Polaków. Przegrywano wojny i przegrywano sojusze. Gaudemunda zmarła w 1288 roku, a Mazowsze znów – jak to bywało przeciętnie raz na dwa lata – stało się terenem litewskiej grabieży.
Ale Konrad II, sojusznik Litwy, nie miał przecież co do niej złudzeń. Zapewne właśnie w roku 1283 zaniechał ostatecznie odbudowy Jazdowa, natomiast zaczął wznosić „na surowym korzeniu” gród nowy – cztery kilometry dalej na północ. A może budowę grodu rozpoczął dopiero po śmierci Konrada w roku 1294 jego brat i następca Bolesław II? Autorstwo pomysłu nie ma jednak większego znaczenia: obrona przed Litwinami Wisły nasuwała się jako oczywistość. Nowy gród, obwarowany lepiej niż Jazdów, nazwano od imienia nieznanego dziś Warsza – Warszową.
Z czasem podgrodzie, potem miasto, ogarnie okoliczne wsie i osady tak dalece, że Jazdów (Ujazdów) znajdzie się w jego granicach, ba! w jego centrum: w okolicach dzisiejszej warszawskiej ulicy Agrykola. Tak oto Warszawa powstała w wyniku najazdów litewskich... Bo gdyby nie one, stolicą Polski byłby dziś pewnie Ujazdów. W każdym zaś razie, siedemset pięćdziesiąt lat temu rozegrała się na terenie obecnej Warszawy pierwsza w jej dziejach bitwa.
Pamięć
Tymczasem w XIII wieku wojna polsko-litewska trwała w najlepsze. O grodzie warszowskim jeszcze nie myślano, a w najlepszym razie dopiero zaczęto go wznosić, gdy w roku 1292 kolejny napad na Kujawy przedsięwziął nowy litewski kunigas Witenes. Synowie Kazimierza kujawskiego, Kazimierz II i Włodzisław Łokietek, wezwali na pomoc sojuszników – Krzyżaków. Ale nawet wspólne siły polsko-krzyżackie okazały się wobec Litwinów bezsilne. Zwłaszcza że Witenes wyznawał starą litewską zasadę szczucia jednego Piastowicza na drugiego. W czerwcu 1294 porozumiał się z Bolesławem II, który zdążył już być dla Litwy wszystkim: sprzymierzeńcem, powinowatym, wrogiem... Teraz ośmiuset wojowników litewskich, żmudzkich i pruskich zostało bez przeszkód przepuszczonych przez księstwo Bolesława po to, by uderzyć dalej niż kiedykolwiek.
Witenes najechał Łęczycę: złupił kolegiatę, wymordował ludzi, wziął jeńców... Wspomniany przed chwilą Kazimierz II, książę łęczycki, puścił się w pogoń i dopadł wroga w rejonie Sochaczewa, w bagienno-leśnym terenie pod Trojanowem. Bitwa skończyła się jednak klęską Polaków: wielu rycerzy padło pod litewskimi mieczami, wielu utonęło w bagnach i w płynącej tu Bzurze; zginął też sam Kazimierz. Książę łęczycki stał się w ten sposób drugim już polskim władcą, poległym w bojach z Litwinami. Żaden naród nie zabrał Polsce tylu panujących, co Litwini.
Dopiero gdy polscy książęta zakończyli wojny między sobą, trwałego porozumienia zaczęły też szukać oba narody: zaczynało działać dziedzictwo Gaudemundy. Tym bardziej że teraz wszystko już było inaczej: Krzyżacy – po zaborze w roku 1308 Pomorza Gdańskiego – stali się dla księcia krakowskiego Włodzisława Łokietka nie sojusznikiem, lecz wrogiem. A brat i następca Witenesa, Giedymin, też zaczął szukać zbliżenia z piastowskimi władcami: raz za razem wydawał za nich swe córki. W roku 1318 litewska kniaziówna Danuta ochrzciła się jako Elżbieta i wyszła za syna Bolesława II i Gaudemundy, księcia płockiego Wacława (Wańkę). W 1331 Eufemia (Ofka) poślubiła wnuka Gaudemundy, Bolesława Jerzego II, kniazia halicko-włodzimierskiego, wyznającego wprawdzie już nie katolicyzm, lecz prawosławie (nie minie dziesięć lat, a Rusini otrują go za... sprzyjanie katolikom; za to samo utopią w Wiśle Ofkę). Największą karierę zrobiła jednak średnia córka Giedymina – Aldona. Wydana w roku 1325 za syna Łokietka, królewicza Kazimierza (późniejszego Kazimierza Wielkiego), ochrzczona jako Anna, została w 1333 wraz z mężem koronowana na Wawelu, a po śmierci w 1339 spoczęła – jako pierwsza królowa Polski – w wawelskiej katedrze.
Przełamanie rodzinnych obciążeń musiało być trudne dla wszystkich stron, jednak szczególnie ciężkie dla Łokietka. Człowiek ten w wojnach z Litwinami stracił przecież stryja i brata; inny jego brat, Siemowit, książę dobrzyński, przesiedział kilka lat w litewskiej niewoli. A jednak Łokietek okazał się nieodrodnym dziecięciem giętkich i pragmatycznych Piastów. Toteż jego syn, Kazimierz Wielki, mógł już zakorzenić Polskę nie tylko na europejskim Zachodzie, lecz i na – tatarskim do niedawna – Wschodzie. A dzięki stworzeniu z Polski pomostu między obu częściami Europy najazdy pogan stały się siłą rzeczy rzadsze.
Mimo to w październiku 1376 roku, już w czasach następcy Kazimierza, Ludwika Węgierskiego, ruszyła na Polskę jeszcze jedna litewska nawała: pięćdziesiąta trzecia. Dowodził syn Giedymina, stary książę Kiejstut, a u jego boku walczył nie tylko jego syn, Vytautas (Witold), lecz i jego bratanek Jogaiła. „Idący prawym brzegiem Wisły Litwini – pisze Paweł Jasienica – dotarli aż do Tarnowa, wszędzie paląc, grabiąc, biorąc łup i jeńców”.
Zapomnienie
Nie minęło nawet dziesięć lat, gdy ten sam Jogaiła dotarł już nie do Tarnowa, lecz do Krakowa. Ale tym razem z gałązką oliwną, otrzymał bowiem rękę córki Ludwika Węgierskiego, Jadwigi Andegaweńskiej, późniejszej świętej. Ochrzczony w Kościele łacińskim, koronował się na króla Polski, stał się Władysławem Jagiełłą. Dziś patrzymy na tego władcę przez pryzmat Grunwaldu. Wtedy Polacy oddali swe państwo człowiekowi z polską krwią na rękach. Bo najwyraźniej zapomnieli o tak niedawnym najeździe. I nie pamiętali o rzezi w Jazdowie, o bitwie nad Bzurą, o śmierci kolejnych swych władców. Nie pamiętali o pięćdziesięciu trzech litewskich napadach, które w średniowieczu składały się na permanentną wojnę polsko-litewską – nie stuletnią nawet, jak w stosunkach francusko-angielskich, ale bez mała dwustuletnią. Nie byli wyznawcami „polityki historycznej”, nie mieli Instytutu Pamięci Narodowej. Byli chłodno kalkulującymi politykami. A może też – dobrymi chrześcijanami?
I tu się kończy opowieść o wrogości, która – choć trudno w to uwierzyć – długo nie miała w naszej historii precedensu. Zdystansował ją dopiero antagonizm polsko-rosyjski. Dopiero też po stuleciach, gdy Polski już znowu nie było, tamte czasy przypomniała literatura. I jakże zmieniły się oceny, jak zniknął dawny dramatyzm. Bo przecież nie tylko Córa Piastów Syrokomli kończy się happy endem – małżeństwem polsko-litewskim. Podobny happy end zamyka też balladę o starym litewskim Budrysie, który wysyłając w boje do Polski trzech synów, mówi im, że „nad wszystkich ziem branki milsze Laszki kochanki, wesolutkie jak młode koteczki”. Postać tego Budrysa stworzył pewien Litwin o ruskich korzeniach, Litwin z Mendogowego Nowogródka. Największy poeta polski...
Bo tak właśnie było w naszych dziejach: jeżeli wojna polsko-litewska trwała – dokładnie – 168 lat, to polsko-litewska unia przeżyła 410 lat. W tym wspólne polsko-litewsko-ruskie państwo – Rzeczpospolita – istniało 226 lat. I jeszcze po zagładzie tego państwa trzy szlacheckie narody polityczne – polski, litewski i ruski – walczyły w XIX wieku ramię w ramię: w powstaniu listopadowym i styczniowym. Czyli: dziedzictwo unii – na przekór dziedzictwu wojny – było żywe przez 500 lat.
Jeżeli zaś wojna polsko-litewska zaowocowała założeniem Warszawy, to unia polsko-litewska stworzyła z niej rezydencję króla Polski i wielkiego księcia Litwy – faktyczną stolicę Obojga Narodów. A jeżeli dziś nie zostało już nic z unii, to przetrwała Warszawa – największe miasto Polski i stolica Polaków. Nade wszystko jednak została polska kultura i polska literatura, będące w niejednej swej realizacji rezultatem tego właśnie, polsko-litewskiego stopu. Polska literatura „Litwinów” – Adama Mickiewicza i Czesława Miłosza... To dlatego polska tradycja zapomniała o Jazdowie i o polsko-litewskiej wojnie dwustuletniej. Mądrość naszych średniowiecznych przodków przyniosła rezultaty, jakich nie byliby sobie w stanie wyobrazić3.
3 Ważniejsze opracowania wykorzystane w tym rozdziale: Grzegorz Błaszczyk, Dzieje stosunków polsko-litewskich od czasów najdawniejszych do współczesności, t. I: Trudne początki, Poznań 1998; Aleksander Gieysztor, Działania wojenne Litwy w roku 1262 i zdobycie Jazdowa, w: Studia historyczne. Stanisławowi Herbstowi na sześćdzięsiolecie urodzin w upominku uczniowie, koledzy, przyjaciele, red. J. Woliński, Warszawa 1967; Kazimierz Aścik, Najazd litewski na Łęczycę w 1294 roku, „Studia i Materiały do Historii Wojskowości”, t. X, cz. I, Warszawa 1964; Jerzy Wyrozumski, Litwa w polityce Piastów, „Acta Universitatis Nicolai Copernici. Historia”, XXVI, z. 240, Toruń 1992; Paweł Jasienica, Polska Jagiellonów, Warszawa 1986.Spis treści
Od autora
Szkice zamierzchłe
Obce władczynie
Poganie w Warszawie
Moskale w Warszawie
Rewolucja po polsku
Tatar czy Jankes?
Joachim Denisko wstał z kolan
Szkice środkowoeuropejskie
Smutek Gyulaféhervár
Rodzinna Ukraina
Chorzy na Moskala
Krakowskie lata Romana Dmowskiego
Ostatnie Zgromadzenie Obojga Narodów
Ostatnia znad Niemna
Ostatni z Kresów
Szkice komunistyczne
W Smoleńsku i w Mińsku
W Twerze i w Miednoje
Ziemia wydaje prochy
Zbrodnia na „Nilu”
Rola dziejowa polskich komunistów
Polski Imre Nagy
Czym jest polskość
Szkice niemiłe
Brzemię pogromów
Płacz nad prawosławiem
Polska – ojczyzna Niemców
Szkice o mistrzach
Dlaczego pan nie działa?
Z Krakowa na Lennox Gardens
Być kurierem
Przyjaciel Fieldorfa
Mądrość zwyciężonych
Łącznik
„Aby zbyt łatwo nie zgiąć karku”
Szkice rodzinne
Moja żydowska kamienica
Nie ma już Bytnarów
Mój wuj wyklęty
Informacje o pierwodrukach
Indeks nazwisk