- promocja
- W empik go
Pamiętnik Czarnego Noska - ebook
Pamiętnik Czarnego Noska - ebook
Niezwykłe przygody pewnego ciekawskiego misia.
Miś zwany Czarnym Noskiem bardzo nudził się na sklepowej witrynie, marzył, żeby jakieś miłe i grzeczne dziecko zabrało go do domu. Życzenie misia spełniło się, jego opiekunką została mała dziewczynka. I tak zaczynają się niezwykłe przygody Czarnego Noska, który co i rusz trafia i wydostaje się z przeróżnych tarapatów by w końcu osiąść w redakcji dziecięcego pisemka.
Klasyczna, przedwojenna opowieść Janiny Porazińskiej, która wzruszy i rozbawi współczesne dzieci.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-3761-8 |
Rozmiar pliku: | 5,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W redakcji pewnego czasopisma dla dzieci siedział sobie na kominku pluszowy miś. Tym misiem byłem ja – Czarny Nosek.
Skąd się tu wziąłem?...
Najpierw to miałem taką kochaną opiekunkę Małgosię. I mieszkałem sobie u Małgosi. Tam jeszcze była mamusia i tatuś.
Bardzo nam było dobrze razem.
Ale Małgosia miała coraz więcej nauki w szkole, coraz mniej czasu i nie mogła wiele się mną zajmować.
Aż raz powiedziała:
– Czy wiesz, mamusiu, co sobie pomyślałam? Zaniosę Czarnego Noska do redakcji czasopisma. Będzie mu tam dużo lepiej niż u nas. Przecież tutaj ciągle siedzi sam i się nudzi. A tam zawsze się coś dzieje i dzieci będą go odwiedzały.
– Dobrze to wymyśliłaś, córeczko.
– Nie myśl, misiu, że o tobie zapomnę! Będę cię często odwiedzała.
I już na drugi dzień zamieszkałem na krawędzi staroświeckiego kominka w redakcji pisemka dla dzieci.
Co dzień przychodził tu pan listonosz i przynosił bardzo wiele listów od dzieci z całej Polski, a nawet i z zagranicy. Kiedyś pewna pani redaktor tak powiedziała:
– Zdaje mi się, że dzieciom byłoby przyjemnie, gdyby im na listy odpowiadał w imieniu redakcji miś Czarny Nosek. – I zwróciła się do mnie: – Czy będziesz to robił, misiu?
Naturalnie, że zgodziłem się od razu i od tej pory siedziałem w tej redakcji i odpisywałem na listy. Zawsze na początku odpowiedzi umieszczałem jakiś dwuwiersz własnego pomysłu. I tak na przykład:
Kto napisał liścik do mnie,
ten ucieszył mnie ogromnie.
albo:
Prędko dajcie mi ołówek,
chcę napisać kilka słówek.
albo:
Czarny Nosek – mądra głowa.
Skrob, skrob... Kartka już gotowa.
albo:
Miś z listami się mozoli,
choć go dziś pazurek boli.
albo:
Z poczty listów cały stos.
Miś się schował w nich po nos.
albo:
Tik-tak... – mąci zegar ciszę,
a ja odpowiedzi piszę.
albo:
Za okienkiem biała zima,
Miś Wasz liścik w łapce trzyma.
albo:
Mam już listów sto tysięcy
i co dzień przybywa więcej.
albo:
Jeden liścik, drugi, trzeci.
Bardzo kocham wszystkie dzieci.
albo:
Siedzę w kątku, nosek czysty.
Odpisuję Wam na listy.
albo:
Czy we wtorek, czy w sobotę,
wciąż z listami mam robotę.
albo:
Czy kto leży, czy kto siedzi,
niech me czyta odpowiedzi.
Nie jestem zarozumiały, ale sądzę, że były to piękne utwory poetyckie.
Z początku to tak siedziałem zwyczajnie na tym kominku albo pod piecem, aż tu raz...
Uchylają się drzwi i do redakcji wchodzi wielki pies. Więc ja myk! – za piec i tylko przez szparkę w kafelku wyglądam. I widzę, że za psem wchodzi nasz znajomy malarz, pan Michał, i niesie jakąś dużą paczkę.
Oj, co tu robić? Wyjść zza pieca się boję, a strasznie jestem ciekawy, co tam jest w tej paczce.
Aż tu pan malarz woła:
– Czarny Nosku! Gdzie się podziałeś? To dla ciebie jest ta paczka!
Dla mnie?! Nie mogłem już dłużej wytrzymać i wyskoczyłem zza pieca. Co tam może być?
Przecina pan malarz sznurek, rozwija papier, a mnie aż oczy na wierzch wychodzą z ciekawości. Co tam jest?
Ach, już widzę! Co za radość! Wyobraźcie sobie, że pan malarz zrobił dla mnie ze sklejki pokoik.
Jedna ściana jest czarna, jedna czerwona i jedna żółta. Na tych ścianach namalowane są obrazy, a na środku pokoiku stoi stół i fotel.
I pan malarz powiada:
– Żal mi cię było, Czarny Nosku, że tam siedziałeś pod piecem...
Zrobiło mi się miękko koło serca.
– ...jak biedna sierotka...
„Sie... sie... sierotka...” – załkałem z rozrzewnienia.
– ...więc ci zrobiłem ten pokoik. Będziesz tu sobie siedział na fotelu i pisał listy do dzieci.
Kochany pan malarz! Z radości zapomniałem o strachu. Chwyciłem koniec ogona Morusa i wytarłem nim sobie zapłakany nos.
A pies się obejrzał, powąchał mnie, szturchnął mokrym nosem i... nic.
No, to teraz, gdy już miałem swój własny dom, a w nim własny stolik i fotel, zacząłem odpisywać na listy z jeszcze większym zapałem i odpowiedzi zaczynałem jeszcze wspanialszą poezją, jak na przykład:
Przy stoliku fiki-miki...
odpisuję na liściki.
A ileż tych listów przychodziło!
No i muszę powiedzieć, że dzięki dzieciom stałem się bardzo znany.
Widocznie wszystkie panie i wszyscy panowie, którzy pracowali na poczcie, mieli małe dzieci i dlatego mnie znali.
Raz przyszedł do mnie list z odległej wsi. Na kopercie był taki oto adres:
Do wielmożnego Noska Czarnego
Czy śpi, czy leży,
Oddać należy
I więcej nic. Nawet nie było: „Warszawa”. No i list z poczty jakoś do mnie trafił.
A raz nawet dostałem z zagranicy wiadomość tak zaadresowaną: „Polska, Czarny Nosek”. No i dostałem ją.
Czasami dzieci w listach pytały: „Czy ty jesteś na zewnątrz niedźwiedziem, a w środku człowiekiem?”.
Czasami przez telefon zapraszały mnie do siebie na miód i pierniki, ale gdy zaczynałem mruczeć w telefon, wołały z przerażeniem:
– Nie, nie! Lepiej nie przychodź!
Czyżby się bały mojego głosu? Przecież miś musi mruczeć.
Myślę jednak, że dzieci bardzo mnie pokochały, bo zaczęły mnie prosić, żebym im opisał wszystko, co się ze mną działo, zanim zamieszkałem w redakcji.
Zgodziłem się.
A więc...
W mym domku siadam,
papier rozkładam,
maczam stalówkę,
podpieram główkę
i opowiadam.
No, dobrze – opowiadam, ale jaki dam tytuł tym moim opowiadaniom? Przecież każdy wierszyk i każda powiastka mają jakiś tytuł, więc i ja muszę...
Myślę... myślę... Aż tu mi się przypomina, jak kiedyś pani redaktor powiedziała: „Już mi głowa pęka od myślenia nad tą sprawą”.
Ojej! A jak mnie głowa pęknie?! Prędko chwyciłem jakąś szmatkę, która suszyła się przy piecu, i ścisnąłem sobie nią głowę. Po co? No, żeby mi nie pękła.
I znów myślę, myślę... aż wymyśliłem: „Pamiętnik Czarnego Noska”.
No, dobrze. Opiszę tu wszystkie swoje dawne przygody. Zaczęło się od tego, że była:Miłość za szybą
Stałem w sklepie na wystawie.
Wesoło tam było. Blaszana małpka ciągle się wspinała po sznurku. Nakręcana lokomotywa pędziła w koło po szynach, a piłka, na której był namalowany księżyc, wydymała policzki i robiła pocieszne miny.
Tam, za szybą, na jezdni dzwoniły tramwaje, huczały samochody. A po chodniku w jedną i drugą stronę przemykali ludzie.
Przed wystawą często stawały dzieci.
Z tych dzieci to mi się wyjątkowo podobała jedna dziewczynka. Nosiła krótki płaszczyk i rękawiczki. Zawsze rano stawała przed wystawą, stukała palcem w szybę i mówiła:
– Dzień dobry, misiu!
A gdy wracała ze szkoły, to też stawała przed szybą i patrzyła na mnie, nawet wtedy, gdy padał deszcz.
Więc tak się pokochaliśmy: ta dziewczynka i ja.
Bardzo chciałem być jej synkiem i bardzo się bałem, żeby mnie ktoś inny nie kupił.
Aż tu raz wchodzi do sklepu taki gruby jegomość, sapie, każe sobie pokazywać zabawki. Ale nic mu się nie podoba, więc wszystkim szmyrga, krzyczy na sprzedawczynię i się targuje. Wreszcie woła niegrzecznie:
– Pokazać mi tego z wystawy! – I grubym palcem wskazuje na mnie.
Serce we mnie zamarło.
– Czy on piszczy? – Jegomość złapał mnie i nacisnął mój brzuszek tak mocno, aż mi w oczach pociemniało.
Pisnąłem jakimś nieswoim głosem.
– A to co jest? Małpka? Pokazać mi ją! – Grubas rzucił mnie na stół i złapał małpkę.
Ach, uciec, uciec, schować się, aby mnie nie kupił!
Chwyciłem się sukienki sprzedawczyni i szybko zsunąłem na dół. Pod ladą leżały puste pudełka i pogniecione papiery. Zagrzebałem się w te rupiecie.
Długo jeszcze gruby szalał po sklepie, wreszcie się wyniósł.
– Co kupił? – zaskrzeczała zza kasy sucha, żółta właścicielka sklepu.
Nie lubiłem tej baby. Była strasznie skąpa. Nigdy ubogiemu nie dała nawet grosika. Na pracownicę w sklepie wciąż marudziła i za byle co potrącała jej z pensji.
– Kupił domino, małpkę i żołnierzy.
– A misia? Gdzie jest miś z wystawy?
Zaczęły mnie szukać, ale nie mogły znaleźć.
– Pewnie w tym zamęcie ktoś go ukradł! Dlaczego pani nie pilnuje? Potrącę! Z pensji potrącę!
Sprzedawczyni zaczęła płakać.
Wygrzebałem się z rupieci, siadłem na ziemi i czyhałem. O, o... człapie tu, człapie to niedobre skąpiradło. Wyciągnąłem łapkę i drapnąłem właścicielkę sklepu w piętę.
– Ajaj!!! – wrzasnęła. – Co to?! Miś tu leży!
Wtem usłyszałem, że otwierają się drzwi i znajomy, znajomy i ukochany głosik mówi ze smutkiem:
– Mamusiu, ja nie chcę. Jak tego misia z wystawy nie ma, to już nic nie chcę. Chodźmy do domu.
W tej chwili właścicielka sklepu z zabawkami przydeptała mnie swoim wielkim papuciem.
– Jestem! – wrzasnąłem, jak mogłem najgłośniej.
Sprzedawczyni się schyliła i podniosła mnie z podłogi.
– Masz zapewne na myśli tego misia?
– Tak, to ten, to ten! – zawołała dziewczynka i wyciągnęła do mnie ręce.
„Ach, żebym się tylko nie okazał za drogi...” – pomyślałem i zadrżałem z niepewności.
Ale nie. Mamusia dziewczynki (Małgosi) zapłaciła za mnie. Przytuliłem się do Małgosi i objąłem ją za szyję. Już byłem jej synkiem.
Szczęśliwi, wyszliśmy ze sklepu.