Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętnik diabła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2017
Ebook
32,00 zł
Audiobook
44,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pamiętnik diabła - ebook

Witaj w moim idealnym, pozbawionym wad świecie. Mam dwadzieścia dwa lata i wszystko, czego mógłbyś zapragnąć. Idealną dziewczynę jak z okładki, popularnych znajomych, samochód swoich marzeń, penthouse na ostatnim piętrze i perspektywę jeszcze lepszej przyszłości przed sobą. Jestem z tych, którym życia zazdroszczą inni. Tak opisze mnie każdy, kto choć raz mnie widział. A jaki jestem naprawdę? Ci, którzy mieli okazję się przekonać, nigdy nie będą mogli opowiedzieć swojej historii. Żądze siedzące we mnie są tak wielkie, że nie potrafię oprzeć się pokusie ich zaspokojenia. A zawsze dostaję to, czego chcę. Jeżeli wierzysz w niebo i piekło, to ja jestem ludzkim odbiciem diabła. Przedstawiam Ci mój pamiętnik. Gdy go przeczytasz, nic już nigdy nie będzie takim, jakim dotąd Ci się wydawało.

To mocna lektura, mocny debiut. Polecam!

Klaudia Pankowska, porozmawiajmy-o-ksiazkach.blogspot.com

Tak wciągającego psychothrillera dawno nie czytałam. Polecam wszystkim wielbicielom prozy o seryjnych zabójcach. Ta książka zabierze was w mroczną podróż po zakamarkach okrutnej psychiki prawdziwego zwyrodnialca, do którego być może zapałacie nieoczekiwanymi uczuciami.

Anna Plich, BUFFY1977

Ta książka pokrzyżowała mi wiele planów. Obowiązki zawodowe nagle stały się prawdziwym utrapieniem. Noce też nie były moje! Przepadło mi wiele godzin snu...
„Pamiętnik diabła” był ważniejszy. Zdecydowanie jeden z najlepszych debiutów, jakie czytałam!


Renata Zub, czytam-bo-lubie-ksiazki.blogspot.com

Bednarek nie oferuje łatwych rozwiązań. Nie stworzył postaci mordercy-potwora, którego jedynym celem jest wzbudzanie przerażenia. Sobański ma nie tylko gwarantować brutalną, nieco wstydliwą rozrywkę, ale i zmuszać do refleksji.

Marta Płaza, facebook.com/Horrory

Adrian Bednarek ur. w 1984 r. w Częstochowie – absolwent Akademii Ekonomicznej
w Katowicach. Od lat zafascynowany tematyką kryminalną, w szczególności postaciami seryjnych morderców. Wielki fan sportu żużlowego, nałogowy biegacz. Pisanie uważa za swoją największą pasję. Uwielbia tworzyć historie, w których głównymi bohaterami są skomplikowane, czarne charaktery. Sympatię czytelników zyskał dzięki powieściom „Pamiętnik Diabła” (2014) i „Proces Diabła” (2015),
opisującym losy Kuby Sobańskiego, seryjnego mordercy z Krakowa.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-491-0
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Kilkuosobowa grupa studentów bawiła się w najlepsze w ogródku piwnym przed jednym z krakowskich pubów, jakich jest wiele na Rynku Głównym. Wśród atrakcyjnych młodych ludzi była ona. Miała długie ciemne włosy opadające za ramiona, które pierwsze przykuły moją uwagę, ostre rysy twarzy, niebieskie oczy i pełne usta, lśniące teraz od niewielkiej ilości różowej szminki. Jej ulubionej. Była szczupła, ale nie taka wychudzona, tylko zgrabnie wysportowana. Idealna. Właśnie taka, jakiej szukałem. Śmiała się i dyskutowała w najlepsze ze znajomymi, pijąc trzeciego tego wieczoru Heinekena. Niedługo pożegna się z towarzystwem i uda na przystanek tramwajowy przy Poczcie Głównej, wsiądzie do linii numer siedem o dwudziestej drugiej szesnaście i pojedzie do swojego mieszkania, które wynajmuje w starym bloku na Kurdwanowie. Wiem to. Wiem również, że nazywa się Ania Marciniak, ma dwadzieścia jeden lat, pochodzi z Włocławka i studiuje finanse na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Dwa tygodnie obserwacji dostarczyły mi dużo informacji o jej życiu, upodobaniach, hobby, zainteresowaniach, nawykach i towarzystwie, w jakim się obraca. Wiem nawet, w jakim typie bielizny gustuje. Ona nie ma pojęcia o moim istnieniu.

Siedzę dwa ogródki piwne dalej i obserwuję. Popijam spokojnie napój energetyczny. Od dwóch tygodni przychodzę tu regularnie trzy razy w tygodniu i spędzam czas, udając, że czytam książkę na moim tablecie, pijąc kawę lub napój energetyczny. Zawsze zostawiam barmanowi około dwudziestu złotych napiwku. Tak na wszelki wypadek. Ania wychodzi na rynek tylko w piątki. Pozuje na grzeczną dziewczynkę, która nie imprezuje w tygodniu. Nie ma nawet chłopaka. Ja odwiedzam to miejsce częściej, tak na wszelki wypadek. Mój tablet pozwala zabić czas oczekiwania, aż skończy wieczorne spotkanie ze swoimi znajomymi. Obserwacja, poza kilkoma ciekawymi momentami, okazuje się dużo bardziej nużąca, niż zakładałem. Po czasie naprawdę zacząłem czytać książkę, nie mogąc się doczekać, aż wreszcie nadejdzie upragniona dwudziesta druga. Mam na sobie czarną bluzę z kapturem z najnowszej kolekcji jednego z włoskich projektantów, modne sprane jeansy i brązowe trampki. Taki ubiór sprawia, że rzucam się w oczy, ale czyni mnie najmniej podejrzanym, bo kto pomyśli, że tak modnie wystrojony młody człowiek może mieć pod wartą kilkaset złotych bluzą komplet trzech noży bojowych, skórzane rękawiczki i maskę zwiniętą bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni bluzy? Mało tego, nawet gdyby ktoś zauważył, że obserwuję atrakcyjną brunetkę, prędzej pomyśli, że robię to po to, żeby w końcu do niej zagadać, zaprosić na kilka drinków do baru, a potem do swojego mieszkania, niż po to, żeby zrobić jej to, co zamierzam zrobić. Korzystając z wolnego czasu i poczucia komfortu, uśmiecham się do przechodzących obok dziewczyn, które machają do mnie, szczerząc wybielone zęby w wyćwiczonym prowokującym uśmiechu. Mogłoby się wydawać, że nie ma nic lepszego niż dwie chętne dziewczyny w ciepły majowy wieczór na rynku w Krakowie. Dla mnie jest.

Po dopiciu piwa Ania reguluje swój rachunek, żegna się z towarzystwem, wstaje i rusza w stronę ulicy Floriańskiej. Nie spieszę się. Czekam jeszcze dokładnie trzy minuty i płacę swój rachunek. W ciągu prawie trzech godzin zdążyłem wypić szklankę wody, kawę i napój energetyczny. Do tego doszła paczka papierosów. Kładę na stoliku stówę, nie czekając na resztę. Wstaję. Wkładam słuchawki do uszu i włączam muzykę zgraną specjalnie na dzisiejszy wieczór do mojego telefonu komórkowego. Ruszam w kierunku Poczty Głównej. Genialne gitarowe brzmienia dają prawdziwą rozkosz moim uszom, a głośny rockowy śpiew wprowadza mnie w błogi nastrój. Czuję się znakomicie, idąc przez rynek i słuchając ulubionej muzyki. Na Floriańskiej mijam tłumy ludzi. Wszyscy uśmiechnięci, większość lekko lub mniej lekko podpita, szykują się na kolejną noc z nadzieją, że będzie bardziej niezwykła od poprzedniej. Inni wracają do domów zadowoleni lub nie z czasu spędzonego w centrum. Jutro znów się obudzą i zaczną nowy dzień. Nie wszyscy.

Czuję zimny dreszcz przechodzący przez moje plecy i wciąż narastające podniecenie. Dzisiaj zrobię to pierwszy raz. Tak długo się przygotowywałem. Nie wiem, jak to będzie, ale wiem, że to nieodwracalne. Tylko to może sprawić, że moje biedne, zmaltretowane nerwy trochę odpoczną, koszmarne sny ustaną i przede wszystkim moje żądze w końcu zostaną zaspokojone. Podjąłem decyzję, od której nie ma odwrotu. Jeśli to jedyny sposób na zaznanie spokoju, niech tak będzie. Wiem, że muszę być ostrożny. Nie mam w planach żadnej wpadki.

Gdy jestem w okolicy Poczty Głównej, zakładam na głowę kaptur. Tak na wszelki wypadek. Nie lubię kamer przemysłowych. Zwłaszcza teraz ich obecność jest niewskazana. Ania już odjechała. Wsiadam w tramwaj numer sześć o dwudziestej drugiej dwadzieścia jeden. Jedzie w to samo miejsce, co siódemka. W połowie drogi chowam słuchawki i tablet do kieszeni bluzy, wyciszam telefon, przesuwając w dół jednym z czterech klawiszy zewnętrznych, jakie posiada, i zapinam zamek. Napięcie wciąż narasta. Rozmyślam nad tym, co zaraz zrobię, i zastanawiam się, czy będzie dokładnie tak, jak sobie założyłem, czy rzeczywistość okaże się taka sama jak fantazje, a może nawet lepsza. Jedno wiem na pewno. Nic mnie nie zatrzyma. Zawsze jestem pewny siebie i dostaję dokładnie to, czego chcę. W głowie zaczyna tlić się jedna męcząca myśl. Czy pierwszy raz będzie też ostatnim? Czy gdy już to zrobię, to nigdy więcej nie będę chciał ponownie? Czy może poczucie ulgi i spełnienia będzie tylko chwilowe? A może stanie się to częścią mnie, częścią mojego życia, zamieszka głęboko we mnie i bez tego nie będę umiał żyć? Będę to robił znowu i znowu, aż… No właśnie, aż co? Osiągnę spełnienie czy skończę w więziennej celi, a moje idealnie poukładane i pielęgnowane życie zostanie tylko wspomnieniem? Męczy mnie to całą drogę, od momentu, gdy zdjąłem słuchawki i klasyczny rock przestał kołysać moim umysłem. Obserwuję niekończące się szare blokowiska i nudny bezduszny świat tej części miasta. Stare blokowiska pamiętające minione czasy zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Nie bałem się ich. Bardziej nazwałbym to uczuciem obrzydzenia. Uświadamiam sobie, że teraz to ja jestem tym, który może przyprawić o wstręt. Nawet troszkę rozbawiła mnie ta myśl.

Dojeżdżam w końcu na właściwy przystanek. Koniec walki z myślami, nadeszła pora działania. Wysiadam. Na szczęście w tramwaju poza mną jechało tylko osiem osób. Głównie starszych, większość młodych o tej godzinie jedzie w przeciwnym kierunku, do centrum. Ale nie Ania. Ania co sobotę jeździ, jak na grzeczną dziewczynkę przystało, do rodziny we Włocławku, więc piątkowy wieczór kończy wcześnie. Jutro pociąg o dziewiątej trzydzieści. Kupiła już sobie bilet. Jeszcze tylko wskoczy do całodobowego zaopatrzyć się w swoje ulubione chipsy ziemniaczane na drogę i serek wiejski na śniadanie. Robi tak zawsze przed wieczornym powrotem do domu. Nie jest świadoma tego, że nawyki mogą okazać się zgubne. Poza tym nie powinna jeść chipsów ziemniaczanych. Na razie nie przeszkadza to jej figurze, którą trenuje trzy razy w tygodniu w fitness klubie, ale w przyszłości, którą myśli, że wciąż ma jak najbardziej… Od jutra w jej klubie będą mieli jedną klientkę mniej, ubędzie też jednego studenta finansów, jej rodzina na jakiś czas pogrąży się w żałobie, a życie rodziców już nigdy nie będzie takie samo. Właściwie to nie wiem, skąd przyszła mi do głowy taka myśl. Ponure konsekwencje mojego zaspokojenia. Wcale nie jest mi przykro, bo nie powinno być.

W tym samym czasie, w którym Ania robi zakupy w całodobowym, ja przyspieszam kroku, a po chwili truchtam, żeby nadrobić dystans, który straciłem, jadąc późniejszym tramwajem.

Ania mieszka na piątym piętrze w jednym z bloków na tym obskurnym osiedlu. Niestety nie sama. Jej współlokatorka nazywa się Patrycja i jeszcze nie widziałem, żeby gdzieś wychodziła wieczorem. Dom więc odpada. Dwie osoby na pierwszy raz to za dużo, poza tym jej współlokatorka ze swoją tuszą i pryszczatą twarzą w ogóle się nie nadaje. Nie jest warta moich wysiłków. Muszę to zrobić na zewnątrz. Na szczęście dwutygodniowa obserwacja nie poszła na marne.

Wracając ze sklepu do domu, Ania musi przejść przez podziemne przejście pod czteropasmówką. Samo przejście może nie byłoby najlepszym miejscem, gdyby nie opuszczone lokale, które się w nim znajdują. Były miejscem pracy sprzedawców nieoryginalnych sprzętów i gadżetów, takich jak podróbki koszulek piłkarskich czy tanie walkmany i inne cuda elektroniki na przełomie lat 80. i 90. Nie funkcjonują od lat. Zostały po nich tylko puste, brudne pomieszczenia z zamurowanymi oknami, zamknięte metalowymi drzwiami na kłódkę. Większość nawet nie posiada okien. Podczas powrotu z ostatniej obserwacji włamałem się do jednego z nich. Wyczyściłem pomieszczenie i na wszelki wypadek założyłem własną kłódkę, o wiele solidniejszą, przecież nie chcę, żeby jakiś poszukujący noclegu menel lub kilkoro nastolatków niemających gdzie zapalić skręta pokrzyżowali mój idealny plan.

Stoję ukryty w cieniu drzwi. Schodząc do podziemia, założyłem na ręce rękawiczki, a na głowę maskę. Biała skórzana maska z narysowanym w miejscu ust szyderczym uśmiechem kościotrupa i krwią ściekającą po białych zębach ma otwory jedynie na oczy i nos. Wygląda koszmarnie, bo właśnie tak chciałem, żeby wyglądała. Zakrywa całą głowę razem z włosami, dbam o to, żeby nie zostawić żadnych śladów. Nawet najmniejszego włoska. Wyciągam jeden nóż. Biorę go do ręki, sprawdzam, czy pozostałe są dobrze przypięte do paska. Lekko się trzęsę, nie ze strachu, lecz z podniecenia. Jak dziecko, które wie, że za chwilę odpakuje prezent. Właśnie to zaraz zrobię. Odpakuję swój prezent i znajdę się na drodze do spełnienia.

Czekam dopiero niecałą minutę, a czas już strasznie się dłuży. Serce bije coraz mocniej. Nasłuchuję kroków. Ekscytuję się chyba za bardzo. Przywołuję się do porządku. Zimna krew to podstawa. Muszę pamiętać o najważniejszym. Jeśli usłyszę więcej niż jedną parę kroków, to się wycofuję. Jest to najgorsza opcja z możliwych, ale bezpieczeństwo przede wszystkim. Ryzyko spotkania niepożądanych osób w tunelu jest dość wysokie, ale i tak mniejsze niż poza nim. W końcu mam przygotowane pomieszczenie, potrzebuję kilkunastu sekund, żeby je zamknąć. Nie, nikt mi nie przeszkodzi. To nie może się stać. Wreszcie słyszę ten wyczekiwany dźwięk. Stukot obcasów o beton. Ania schodzi po schodach. Z ukrycia dostrzegam tylko buty. To ona. Nie mam żadnych wątpliwości. Rozpoznaję je od razu. Na ten wieczór założyła czerwoną obcisłą sukienkę, czarny, krótki wełniany sweterek i czarne szpilki. Swoje najdroższe. Jakby przygotowane specjalnie dla mnie. Jest sama, nie słyszę innych kroków. Uchylam drzwi, przy których stoję. Jest coraz bliżej. Od schodów do drzwi ma niecałe osiemdziesiąt metrów. Serce wali jak oszalałe. Przez chwilę świat lekko wiruje przed oczami. Ania zrównuje się ze mną. „Teraz albo nigdy”, mówię w duchu i momentalnie wychylam się z wnęki. Chwytam ją od tyłu za szyję ręką, w której trzymam nóż. Ścisk ramieniem szyi pozbawia ją na ułamek sekundy tchu. Do tego szok kompletnie paraliżuje jej ruchy. Tylko na to czekam. Drugą ręką zatykam jej usta i ciągnę ile sił, a mam ich dużo, do przygotowanego pomieszczenia. Dziewczyna w ogóle się nie broni, nie wie, co się wokół niej dzieje. Ułatwia mi to zadanie, a nawet sprawia, że wydaje się dziecinnie proste. Cała akcja trwa około pięciu sekund. Zamykam kopnięciem drzwi i jedną ręką sprawnym ruchem rygluję je od środka. Teraz już nikt nas nie widzi. Rzucam ją na podłogę. Staję się panem jej losu. Próbuje coś powiedzieć, ale z jej ust wydobywa się tylko niemy dźwięk. Wyjmuję drugi nóż. Mogę wreszcie to zrobić…

Pół godziny później siedzę w srebrnym volkswagenie passacie, którego zaparkowałem kilka godzin wcześniej na parkingu oddalonym o niecałe dziesięć minut szybkim marszem od tunelu. Jadę spokojnie w kierunku zachodniej części Krakowa. Czuję się zrelaksowany, lżejszy i bardzo uspokojony. To takie uczucie, jakby pożądać czegoś całe życie, wątpić w możliwość dostania tego kiedykolwiek, wręcz godzić się z tym, że to się nie spełni, jakby marzyć w wieku dwudziestu trzech lat, że zostanie się sławnym sportowcem, lecz z lekką nutą żalu, że już raczej za późno, i nagle w przeciągu dwóch tygodni to dostać. Jeżeli istnieje spełnienie, to właśnie tak musi smakować. Zgodnie z przewidywaniami pomogło mi to bardzo. Zrzuciłem z siebie niebywały ciężar. Zadziałało dokładnie tak, jak chciałem. Moje myśli nie były szalone, one były zbawienne. Słucham głośno klasycznego rocka w radiu tego brzydkiego samochodu, zapalam papierosa i delektuję się jego intensywnym smakiem. Podziwiam Kraków w nocy. Staram się nie przekraczać zbytnio prędkości, kontrola mi teraz niepotrzebna. Noże, maska i rękawiczki są schowane w bagażniku pod kołem zapasowym.

Gdy przejeżdżam przez Most Grunwaldzki, spoglądam na Wawel. Widzę tłumy ludzi spacerujące nad Wisłą. Idylla przyjemnego piątkowego krakowskiego wieczoru. Gdzieś na rynku pewnie kluby pękają w szwach, nocne życie się zaczyna. Fala uśmiechniętych krakusów, studentów i turystów zalewająca miasto jak zawsze o tej porze roku imprezuje i korzysta z uroków życia, które dostała tylko jedno. Kolejny piękny dzień w raju. Dla mnie również.1

Kraków, rok później.

Natarczywe dzwonienie budzika w moim telefonie komórkowym ustawione jako alarm łodzi podwodnej, którego szczerze nienawidzę, kończy mój błogi sen. Zawsze śpię jak zabity, a jedyne, co może mnie obudzić, to ten znienawidzony dźwięk. Leżę jeszcze chwilę, patrząc w sufit, jakbym nie wiem jakie cuda spodziewał się na nim zobaczyć. Wreszcie zwlekam się z łóżka i sprawdzam godzinę. Jest kwadrans po dziesiątej, więc spałem całe siedem godzin. Od pewnego czasu potrzebuję dużo mniej snu niż kiedyś. W ustach wciąż mam nieprzyjemny posmak zbyt dużej ilości papierosów i trzech piw wypitych podczas wczorajszego spotkania w barze z tak zwanymi kolegami.

Zabieram się za poranne ćwiczenia. Staram się wykonywać je regularnie i co najważniejsze efektywnie. Przez czterdzieści kolejnych minut zaliczam spięcia brzucha, pompki na piłce lekarskiej i przysiady z obciążeniem. Trochę wylanego potu sprawia, że od razu czuję się lepiej. Nabieram chęci do kolejnego dnia. Czas na szybki prysznic. W dojściu do łazienki przeszkadza mi dźwięk wystrzału z karabinu shotgun i jego przeładowanie, potem jeszcze dwie takie salwy. W ten sposób telefon informuje, że ktoś właśnie przysłał mi SMS-a. Niechętnie wracam po komórkę do sypialni i odbieram wiadomość. Michał, mój tak zwany najlepszy przyjaciel, w porywie weny twórczej próbuje pochwalić się, że właśnie się obudził. Pisze:

„Siemka, chyba wczoraj trochę przesadziłem, co? Za nic nie mogę dojść do siebie! Idziesz na zajęcia?”.

Michał każdą wiadomość, jaką mi wysyła, a robi to nader często, kończy głupim uśmiechem zbudowanym z dwukropka i nawiasu. Stanowi to pointę jego niezwykle ambitnych tekstów. Nie chcę być niekulturalny w stosunku do kolegi i mam ochotę wykąpać się w spokoju, bez zbędnych telefonów ponaglających moją odpowiedź, dlatego szybko odpisuję.

„Trochę? Odholowywałem cię do domu! Idę, bo jak nie pójdę, to znowu będę musiał się prosić o zwolnienie lekarskie”.

Piszę zgodnie z prawdą. Kolejna nieobecność na czwartkowych zajęciach może spowodować niedopuszczenie mnie do egzaminu. Michał nie ma tego problemu. Jemu jest bez różnicy, czy skończy studia czy nie. I tak nie będzie musiał pracować. Ja mam odnośnie do swojego życia bardziej sprecyzowane plany. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko powoli wraca do normy, nie chcę ich zniszczyć.

Idę pod prysznic. Oblewanie się na zmianę zimną i ciepłą wodą powoduje, że po chwili moje ciało pokrywa gęsia skórka. Uwielbiam to uczucie. Sprawia, że mięśnie stają się jeszcze bardziej napięte i szybko regenerują się po ćwiczeniach. Po prysznicu suszenie i czesanie włosów. Czesząc się, przeglądam się w lustrze. Staram się utrzymywać w bardzo dobrej formie. Moje ciało mające metr osiemdziesiąt pięć wzrostu pokrywają same intensywnie wytrenowane mięśnie. Skóry nie szpecą żadne szramy poza sznytem z prawej strony na wysokości biodra, pamiątce po usunięciu wyrostka. Moje prawdziwe blizny znajdują się w środku. Twarz mam podłużną, idealnie gładką, kości policzkowe odstające, a oczy niebieskie. Moją głowę pokrywają włosy koloru słomianego blondu. Odkąd pamiętam, zawsze miałem niesamowicie jasne włosy. Są średniej długości, a ich uczesanie polega na roztrzepaniu kłaków we wszystkich kierunkach.

Teraz pora na śniadanie. Przygotowuję jajecznicę z dwóch jajek, do tego dwie kromki chleba z białym serem, całość popijam sokiem pomarańczowym. W trakcie posiłku shotgun znów atakuje. Michał, chyba na dobre rozbudzony, pisze:

„Hehe, tego akurat nie pamiętam, ale dzięki i tak. Widzimy się wieczorem?”.

Mimo woli zmuszam się, żeby przerwać śniadanie i odpisać mu w jego stylu.

„Jasne, trzymaj się”.

Odpisuję z nadzieją, że mam go z głowy na jakiś czas. Dokańczam śniadanie, wypijam filiżankę espresso zrobioną z pełnoziarnistej kawy i idę z powrotem do sypialni. Zaglądam do mojej szafy. Po kilku chwilach zastanowienia decyduję się na granatowe dżinsy, białą koszulkę, ciemnoniebieską marynarkę i białe trampki. Na rękę zakładam mojego ulubionego Breitlinga Navitimera i chowam do wewnętrznej kieszeni marynarki mały poręczny sprężynowy nóż, który czasem noszę tak na wszelki wypadek, w końcu nie wiadomo, kto może czaić się za rogiem. W ten sposób kończę mój codzienny poranny rytuał. Jest dokładnie jedenasta pięćdziesiąt pięć. Sięgam ręką do półki przy drzwiach wyjściowych, biorę z niej tablet, portfel, kluczyki od samochodu i papierosy. Włączam alarm i wychodzę.

Moje mieszkanie, które dostałem w prezencie za to, że postanowiłem wynieść się jak najdalej z rodzinnego piekła, mieści się na ostatnim piętrze Salwator City, nowego ekskluzywnego apartamentowca w Krakowie. Jest wspaniałe, ale ma kilka wad. Między innymi długą podróż windą. Wciskam przycisk minus jeden. Garaż. Winda rusza, tylko po to, żeby zatrzymać się już po dwóch piętrach. Drzwi się rozsuwają, spodziewam się zobaczyć w nich starszego łysiejącego mężczyznę z nadwagą, jakich mieszka tu wielu. To wielki plus wspaniałej lokalizacji mieszkania. Brak ludzi w moim wieku, nikt nie chce na siłę zawierać nowej znajomości ani zaprosić mnie na piwo. Jestem anonimowy. Ale ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach pojawia się urocza dziewczyna. Ma długie, ciemne włosy opadające za ramiona, ostre rysy twarzy i piękne niebieskie oczy. Nasze spojrzenia zatrzymują się na sobie, gdy wsiada do windy. Jest szczupła, wygląda na wysportowaną. Przypomina mi kogoś, kto prawie uciekł z mojej głowy. Czuję, jak przechodzą mi po plecach zimne dreszcze. Przez ułamek sekundy cały świat wiruje przed oczami. Ubrana jest w obcisłe dżinsy, białą bluzkę podkreślającą jej piersi, króciutką skórzaną kurtkę i wysokie buty na lekkim obcasie. Wibracje w mojej głowie są coraz intensywniejsze, gdy przyciska na klawiaturze windy guzik z numerem zero, łapię się ręką ściany, żeby odzyskać równowagę. Dotyka mnie uczucie, które było martwe przez ostatni rok. Jeszcze nigdy mnie tak nie zakołowało. Nie pomyślałem nawet, jak dziwnie musiało to wyglądać.

– Wszystko w porządku? – pyta dziewczyna łagodnym i chyba troszkę zatroskanym tonem. – Źle się czujesz?

W tym momencie jakaś część mnie widzi ją obezwładnioną w windzie, a jej los ogranicza jedynie moja wyobraźnia. Wizja pojawia się automatycznie. Nie mam na nią wpływu.

„Weź się w garść, człowieku!” – wewnętrzny głos momentalnie przywołuje mnie do porządku.

– Eee, tak, jasne. Miałem ciężką noc i chyba jeszcze nie doszedłem do siebie – odpowiadam, próbując się uśmiechnąć i stosując minę, jakiej zawsze używałem do wykręcania się z niewygodnych sytuacji. Zazwyczaj działała. – Jestem Kuba, miło mi cię poznać. – Odzyskuję panowanie nad sytuacją i podaję jej rękę.

– Natalia, mnie również – odpowiada łagodnym głosem.

Gdy się witamy, ciepło i delikatny dotyk wewnętrznej strony jej dłoni pobudzają moje zmysły. Zmysły, które od prawie roku miały drzemkę, wracały jedynie w nocy przed snem w postaci zatraconych surrealistycznych wspomnień.

– Od dawna tu mieszkasz? Nigdy wcześniej cię nie widziałem, a jestem pewien, że bym cię nie zapomniał.

Słowa wychodzą ze mnie automatycznie. Nie myślę o tym, co mówię. Serce zaczyna bić bardzo szybko. Pocę się, co na ogół mi się nie zdarza, gdy rozmawiam z dziewczyną.

– Wprowadziłam się w zeszłym tygodniu. Mieszkam na siódmym piętrze, a ty?

Zgodnie z moimi przewidywaniami odpowiada pytaniem na pytanie. Przyglądam się jej twarzy. Jest śliczna. Ma oczy prawdziwego anioła, delikatne policzki, a grzywka kusząco opada jej na czoło.

– Prawie od trzech lat na ostatnim piętrze. Mieszkasz sama?

Wewnętrzna ciekawość nie pozwala mi nie spytać, czy mieszka sama. Przecież nikt mnie dzisiaj prócz niej nie widział, mógłbym z nią pójść… Znów szybka interwencja wewnątrz siebie. Złe myśli.

– Nie, co ty. – Odpowiedzi towarzyszy lekki śmiech, bardzo przyjemnie brzmiący. – Z rodzicami i młodszą siostrą. Wiesz, ile musieliśmy oszczędzać, żeby zdobyć mieszkanie w tej lokalizacji?

Prawdę mówiąc, nie wiem, ale jej odpowiedź doprowadza nieco moje myśli do ładu i składu. Chwilowe zatracenie mija. Pożądanie pędzące w moim wnętrzu niczym bolid wyhamowuje i w końcu staje. Winda też staje. Zatrzymuje się na trzecim piętrze i tym razem wsiada spaślak w podeszłym wieku i czar rozmowy pryska. Przepycha się między nas. Gdy zauważa, że świeci się już dioda obok klawisza minus jeden, puszcza Natalii głupkowaty uśmiech. Nie udaje mi się jej zapytać, czy chce, żebym jej pokazał okolicę, czy wie, że jestem świetnym kucharzem i z chęcią przygotuję dla niej wykwintną kolację. Przez moment czułem tak wielką chęć, że spaślak chyba nieświadomie uratował Natalię przed zaproszeniem na niezwykłą randkę. Dojeżdżamy na parter w milczeniu. Gdy wysiada, rzucam do niej:

– Miło cię było poznać, do zobaczenia.

– Ciebie też, pa.

Odpowiada i znika za zamykającymi się drzwiami windy. Wraz ze spaślakiem zjeżdżam do podziemnego garażu. Idę w kierunku mojego boksu, wypalając po drodze papierosa i próbując zrozumieć, co to było przed chwilą. Myślałem, że poprzestanę na jednorazowym incydencie. Minął ponad rok. Byłem całkowicie bezpieczny, a wspomnienia wystarczały w zupełności. Moja nowa sąsiadka obudziła we mnie demona. Takie wewnętrzne łaskotanie własnego ego. Poczułem się z tym dziwnie świetnie. Nagle wszystkie emocje skumulowały się w zastrzyk mrocznej energii. Łapię się na tym, że podśpiewuję, otwierając pilotem boks mojego garażu. W środku czeka srebrne bmw M3. Wyjeżdżam na ulicę. Przyjemne promienie słońca świecą przez szybę prosto w twarz. To w połączeniu z dźwiękiem potężnego silnika samochodu, klasycznym rockiem płynącym z odtwarzacza mp3 podłączonego do radia i żądzami falującymi w moim wnętrzu sprawia, że czuję się niemal doskonale.

Kilka minut później czar pryska. Pojawia się nieprzyjemność pod postacią wielkiego korka, w którym stoję od ulicy Bronowickiej i pewnie zostanę aż do samej uczelni. Znów zaczynam rozmyślać nad moją nową sąsiadką. Wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Aż się prosi, żeby coś z tym zrobić. Zachowuję się jak nastolatek, który odważył się podejść do najładniejszej dziewczyny w szkole, ona się do niego odezwała i on teraz myśli, że go pokocha i nawet po czasie zostanie jego żoną. Czysta dziecinna euforia. Tyle że nie jestem nastolatkiem i nie chcę być pokochanym. Rozsądek podpowiada, że zrobienie tego, o czym teraz myślę, byłoby co najmniej ryzykowne, a przede wszystkim głupie. Burza w mózgu toczy się do momentu, w którym dzwonek w telefonie, o głupkowatej nazwie instrumentu muzycznego wyglądającego jak stolik – marimba – zmusza mnie do ściszenia radia. Spoglądam na wyświetlacz. Dzwoni Julia.

– Cześć, ślicznotko, wstałaś w końcu? – odbieram z radosnym głosem.

– Hej, Kubuś, niedawno. Wreszcie zamierzam skończyć ten przeklęty pierwszy rok i nie wylecieć. Dużo się wczoraj uczyłam, a ty? – Jej słodki głos zawsze działa na mnie niczym woreczek lodu na rozpalone czoło, bardzo kojąco.

– Stoję w korku. Próbuję dostać się na uczelnię. Dzisiaj głupi dzień socjologii. Widzimy się później?

Chwila przerwy, słyszę w tle dziwne syczenie, obstawiam, że Julia dopiero wstała i właśnie ziewa, dochodząc do siebie. Jak na prawdziwą damę przystało, odsunęła słuchawkę od ust na czas ziewania.

– Pewnie, że się widzimy. Będę tam, gdzie zawsze w czwartki, napisz mi, jak skończysz. Buziaki.

– Buziaki – odpowiadam, ale tylko sobie, bo zdążyła się rozłączyć.

Z Julią spotykam się od siedmiu miesięcy, sypiam od sześciu, co uważam za osiągnięcie godne odnotowania, zwłaszcza że była dziewicą. Poznałem ją podczas jednego z niewielu alkoholowych transów na rynku. Zdarzały mi się one niezwykle rzadko. Od zawsze byłem częstym gościem modnych krakowskich klubów, ale odkąd jestem z Julią, stałem się też stałym amatorem wysokoprocentowych trunków. Julia jest żywym dowodem na to, że moje życie emocjonalne stabilizuje się z każdym dniem. Pochodzi z Krakowa, więc nie wpadła jeszcze na pomysł, żeby ze mną zamieszkać, co bardzo mi odpowiada. Ma dwadzieścia lat, boskie ciało, długie, idealnie proste blond włosy, aksamitną skórę, jędrne pełne piersi, zielone oczy i wąskie usta. Mogę powiedzieć, że spełnia wszystkie wymogi, żeby stać się dla mnie kimś więcej niż tylko odskocznią od mrocznej rzeczywistości lub przygodą. Najbardziej lubię w niej naiwność i wiarę w tak zwaną miłość. Przeżywa ją właśnie po raz pierwszy i myśli, że to najważniejsze i najpiękniejsze uczucie na świecie. Nie staram się wyprowadzać jej z błędu. Przeciwnie – robię wszystko, żeby utwierdzić ją w tym przekonaniu.

Julia znakomicie wkomponowuje się w misternie uknuty plan mojej przyszłości. Nie zostawiłem w nim marginesu błędu, bo ja nie popełniam błędów. Spotkanie „tam, gdzie zawsze w czwartki” oznaczało Starbucks Coffee w Galerii Krakowskiej. Spędza tam wszystkie czwartkowe popołudnia, gdy nie ma zajęć. Spotykamy się po moich zajęciach, które kończę około godziny siedemnastej, i jej shoppingu, który zaczyna około godziny czternastej. Później różnie bywa. Czasami jedziemy do mnie uprawiać seks, czasami do kina, a czasami odwożę ją do domu i mam czas dla siebie. Kiedyś bardzo go potrzebowałem, ostatnio coraz mniej.

Po kwadransie dojeżdżam na uczelnię. Zaparkowanie samochodu zajmuje mi kolejne dziesięć minut. Po drodze z parkingu do budynku wypalam papierosa i witam się z kilkoma tak zwanymi znajomymi. Prawdę mówiąc, nie do końca jestem pewien, czy wiem, jak się nazywają, kojarzę tylko ich twarze, ich życie nic mnie nie obchodzi, ale pseudo-znajomości zapewniają pozory normalności. Wymieniamy typowe „co słychać” i wchodzę do budynku. Zmierzam w kierunku auli, w której mam zajęcia, po drodze spotykam Tomka. Jego mogę określić mianem bliższego znajomego.

– Siemasz, Kuba! Co słychać? – rzuca nieśmiertelny tekst na powitanie. – Przyszedłeś na socjologię? Współczucie.

„Nie, przyszedłem, bo nie mam nic kurwa innego do roboty” – odpowiadam w myślach.

– Nie mam wyjścia. Jak nie wysiedzę tu kilku godzin, nie dopuści mnie do egzaminu – silę się na uprzejmą odpowiedź.

– Poratować cię czymś? – pyta, puszczając konfidencjonalnie oko.

– Pytanie – odpowiadam, uśmiechając się.

Właściwie to zacząłem z nim rozmowę, bo liczyłem, że zada to pytanie. Trzymam z Tomkiem głównie dlatego, że jest tu lokalnym dilerem. Gdy ktoś potrzebuje zioła, śniegu albo czegoś innego, zawsze uderza do niego. Prawdopodobnie, gdyby nie był chodzącym coffee shopem, nigdy nie trzymalibyśmy się ze sobą. Uważam go za dziwnego typa. Często chodzi swoimi drogami i prawie zawsze znika w trakcie spotkań. Dosłownie znika. Jest, siedzi z nami, bawi się i nagle wyparowuje. Rano zawsze mówi, że poznał dziewczynę i poszedł do niej do domu. Za bardzo w to nie wierzę, ale mało interesuje mnie jego życie prywatne. Ma też trzecią najwyższą średnią na roku, więc znajomość z nim to same plusy. Ciągle narzeka na brak kasy, dlatego dorabia jako diler. Pochodzi z jakiegoś zadupia w okolicach Łodzi. Chyba ze Zgierza. Nie wiem, jakim cudem znalazł się akurat w Krakowie. Jego ojciec pracuje około dziesięciu godzin dziennie w firmie produkującej lustra, a matka w urzędzie gminy czy czymś takim. Z dragów wyciąga miesięcznie dwa razy więcej niż starzy ze swojej pracy. Całkiem nieźle. Jest trochę niższy ode mnie, chudszy, ma kręcone ciemne włosy, które powinien nieco skrócić, twarz wąską i brązowe oczy. Dziś ubrany jest w swój typowy strój. Niebieskie Conversy, sprane dżinsy, koszulkę z durnowatym nadrukiem i dżinsową kurtkę. Jego życie też nic mnie nie obchodzi, dużo bardziej towar, który posiada.

Idziemy do łazienki, częstuje mnie ścieżką, wciągam ją i po chwili świat znów zaczyna lekko kołować. Tym razem przez kokainę mówiącą „witaj, stęskniłam się za tobą” mojemu mózgowi. Czuję, jak przez moment robi mi się gorąco, prostuję się i po chwili dopada mnie moje ulubione uczucie. Doskonałość.

– I jak? – Tomek dopytuje, robiąc przy tym minę, jakbym był jego panienką, a on pierwszy raz ściągnął spodnie. Oczekuje w podnieceniu mojej reakcji.

– Prima sort – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Poproszę tyle, co zwykle.

Nie jestem wielkim zwolennikiem narkotyków. Czynią mój świat nierzeczywistym, ale jeden nałóg zastępuje drugi, a mój największy jest dużo bardziej niebezpieczny niż kokaina. Bo skoro zrobiłem to raz i nie żałuję, z chęcią zrobiłbym to jeszcze raz, mając oczywiście gwarancję, że nie poniosę kary, to chyba jest to nałóg? Kupuję tyle, ile mi potrzeba na zabicie żądz w długie samotne wieczory i do poszerzenia erotycznych horyzontów Julii, gdy będzie dotrzymywać mi towarzystwa.

Tomek oddziela odpowiednią działkę i mówi:

– Biała Dama. Chyba najlepsza w tym roku. Będzie idealna na sobotnie świętowanie prawa karnego. Wybierasz się z królową piękności?

Rzadko wyraża się o Julii inaczej niż per królowa piękności. Nigdy za nią nie przepadał i nie kryje się z tym. Uważa ją za stereotypową rozpieszczoną panienkę, której jedynymi zmartwieniami są zakupy i jeszcze więcej zakupów. Może i ma trochę racji, ale ja postrzegam sytuację nieco inaczej. Uważam, że Tomek jest zazdrosny, że to ja mam Julię, a nie on. Wiele razy widziałem, jak ślinił się na jej widok. Nie podoba mu się nasz wspólny styl bycia i to, że wyglądamy na obrzydliwie szczęśliwych. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł sprawiać inne wrażenie. Julia pewnie też nie.

– Jeszcze nie wiem, zależy, jakie są plany – odpowiadam szczerze.

Kokainowy trans pobudza moją wyobraźnię. Myślę sobie: gdyby tak pójść bez Julii, spędzić trochę czasu ze znajomymi, a potem ulotnić się w stylu Tomka. Pójść na rynek, pospacerować po Szewskiej, Brackiej, Plantach, może spotkałbym tę idealną, a potem zaprosił ją do siebie lub w jakieś szalenie ustronne miejsce. Musiałbym wziąć ze sobą noże…

– Pobudka! Nie odfruwaj, czeka cię wykład – krzyczy przyjacielskim tonem Tomek i strzela dwa razy z palców przed moimi oczami.

Chwilę potem wciąga kreskę.

Szybko powracam do rzeczywistości. Wyszedłem wyobraźnią niebezpiecznie daleko poza granice rozsądku.

– Będzie cały nasz rok, mamy zarezerwowane kilka lóż! – Po kresce momentalnie staje się głośniejszy i obejmuje mnie ramieniem.

Dyskretnie odsuwam się. Widok dwóch obejmujących się facetów w łazience mógłby przysporzyć mi negatywnych opinii, a do tego nie mogę dopuścić. Spoglądam na zegarek. Wykład już się zaczął.

– Dam ci znać, bo before robimy u mnie, wpadniesz? Muszę lecieć, wykład już się zaczął.

– Pewnie, że wpadnę. To czekam na informacje. Do zobaczenia – odpowiada, jego twarz przybiera coraz bardziej radosny wygląd.

Zgaduję, że to nie pierwsza kreska Tomka dzisiaj. Klepię go w ramię i ruszam pospiesznie w stronę auli, zastanawiając się, co ja takiego wygaduję. Before u mnie? Wpadniesz? Wcale nie miałem zamiaru robić u siebie żadnego spotkania poprzedzającego imprezę, a nawet jeśli, to na pewno nie planowałem zapraszać Tomka. Cały dzisiejszy poranek jest jakiś popaprany. Najpierw sąsiadka, żądze powracające niczym bumerang po rocznej podróży dookoła świata, a teraz to. Before party? U mnie?

Zmieszany wchodzę do auli, trochę spóźniony, ale nikt nie zwraca na to uwagi. Wpisuję się na listę obecności, otwieram tablet i zaczynam się nim bawić. Próbuję zabić czas, a kokainowa ekstaza powoli zmienia się w znużenie. Wykład dłuży się niemiłosiernie. Muszę wysiedzieć. Chcę skończyć studia i zostać adwokatem. To część mojego idealnego planu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że na świecie jest wielu morderców, którzy popełnili błędy i potrzebują pomocy, a ja jestem osobą stworzoną do tego, żeby ich bronić. W dodatku mogę nieźle na tym zarobić. Ludzie za wolność są w stanie zapłacić każdą cenę. Marzenie o osiągnięciu celu dodaje mi motywacji w wytrzymaniu na wykładzie. W trakcie piszę kilka SMS-ów do Michała i Julii. Mam niestety za dużo czasu na myślenie. Moja sąsiadka wciąż nie chce mi wyjść z głowy. Ona jest tylko półśrodkiem. Dobrze wiem, co moja podświadomość mi podpowiada. Nie boję się jej podpowiedzi. Dużo bardziej przeraża mnie fakt, że ja w głębi duszy chcę znów to zrobić. Chcę szukać, obserwować, planować i doprowadzić w końcu do aktu. Niczym malarz długo przygotowujący swoje dzieło. Potrzebuję nowej muzy. Tęsknię za tym, powoli przyznaję to sam przed sobą. Walcząc z myślami, wiercę się na krześle. Ten stan trwa do końca wykładu.

Po ponad czterech godzinach z tylko jedną przerwą wreszcie wykład dobiega końca. Czuję się zmęczony, jakbym przebiegł maraton bez łyka wody na całym dystansie. Niesamowite, jak nicnierobienie, tylko siedzenie na krześle, zabawa tabletem i rozmyślanie potrafią wymęczyć. Przed wyjściem z uczelni ucinam nudną, krótką pogawędkę z Sylwią i Karoliną, moimi bardzo atrakcyjnymi koleżankami z roku. Rozmawiamy o sobotniej imprezie, nic im nie wspominam o before party. Wysłuchuję ich przemówienia o pewnej dziewczynie z mojego roku, choć nic mnie to nie interesuje, niestety czasem muszę udawać, że pewne sprawy mnie też dotyczą.

Skończywszy niezwykle interesującą konwersację, wreszcie docieram do samochodu. Włączam się do sznurka samochodów, jak zawsze w godzinach szczytu posuwającego się naprzód w żółwim tempie. Dojazd z Gołębiej na Pawią zajmuje mi prawie dwadzieścia pięć minut. Na domiar złego mój odtwarzacz mp3 zaczyna szwankować, więc przerzucam się na radio, w którym jak zawsze o równej godzinie na każdej stacji nadają wiadomości. Dziennikarze próbują mnie przekonać do konieczności ratowania środowiska, na innej stacji jakiś polityk tłumaczy, że tylko moje podatki mogą ocalić dziurę budżetową i w ogóle przyszłość naszego kraju, a na kolejnej podają wiadomość o nastolatku, który zabił swoją siostrę tasakiem. Nie mogę tego słuchać. Poirytowany wyłączam radio i do Galerii dojeżdżam w ciszy. Towarzyszy mi tylko przyjemny akompaniament silnika zmieszany z dźwiękami miasta. W przeważającej liczbie klaksonami. Parkuję na samej górze zewnętrznego parkingu i w końcu udaję się na spotkanie z Julią.3

W samochodzie zauważam, że zostawiłem tu telefon. Bilans tej nieuwagi jest następujący: trzy nieodebrane połączenia i aż siedem SMS-ów. Wszystkie połączenia od Michała, dwie wiadomości od operatora sieci i pięć od Michała. Operator oferuje nowy, jego zdaniem najlepszy z możliwych abonament, Michał z kolei męczy mnie w sprawie wypadu na siłownię. Ruszam sprzed domu Julii, żeby zdążyć nim brama się zamknie i będę musiał wracać i znów wysłuchiwać pisków jej mamy, po czym wybieram numer Michała. Odzywa się szybko, po drugim sygnale:

– Co się z tobą, kurwa, dzieje?

Nie ma to jak uprzejme powitanie.

– Zasiedziałem się u Julii, telefon zostawiłem w aucie.

– No nie wątpię, że się zasiedziałeś. Mam nadzieję, że chociaż było warto.

– Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo… – To powinno wyjaśnić całkowicie moje zignorowanie telefonu.

– Cieszę się niezmiernie, idziemy ćwiczyć? – W tonie jego głosu dostrzegam coś jakby zażenowanie. Nie bardzo rozumiem czemu.

– Pewnie, Energy jest otwarta chyba do dziesiątej, jestem tam za dziesięć minut.

– Super, dobrze, że nie za pięć. Ja jestem w domu, muszę się zebrać. Będę za dwadzieścia.

– Jakoś poradzę sobie bez ciebie.

Odpowiadam i się rozłączam. Zawsze wożę w bagażniku świeży strój do ćwiczeń. Przydaje się, dzięki temu mogę zaoszczędzić kilka kilometrów i czas na powrót do domu.

Dojeżdżam do Energy po ośmiu minutach. Wykupuję wejście, przebieram się i zaczynam ćwiczyć. Pięć minut na skakance i przenoszę się na bieżnię. Seks z Julią i intensywny bieg trochę uspokajają moje dzisiejsze niebezpieczne myśli. Opadają emocje, przez chwilę wszystko wydaje mi się takie nierealne. Jestem tylko ja i prędkość, żądze są daleko stąd. Idylla szybko się kończy. Michał pojawia się, jak zwykle spóźniony. Około piętnaście minut. Wszyscy w moim otoczeniu się spóźniają. To chyba jakaś nowa moda. Wciskam klawisz bezpieczeństwa na bieżni i witam się z nim.

– Jak zwykle do bólu punktualny – nie kryję swojego zdenerwowania.

– No sorry, wiesz, jak jest.

– Nie wiem.

Ignoruję to. Bywał w lepszym nastroju.

– Myślałem, że już dzisiaj będzie lipa, nie odbierałeś telefonu, nie odpisywałeś na SMS-y, trochę się rozleniwiłem. Nie spinaj się, Kuba, zaraz obiję cię trochę, to zmienisz ton – odpowiada półżartem.

Właściwie to nie wiem, w którym momencie zostaliśmy kolegami. Chyba niecały rok temu, gdy w końcu postanowiłem zbudować swoje życie towarzyskie i stwierdziłem, że dość grania odludka. Szybko znaleźliśmy wspólne zainteresowania. Przez krótki okres czasu wypijaliśmy z Michałem hektolitry piwa, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wtedy nas to bardzo bawiło. Od tamtej pory trzymamy się razem, dzielimy problemami, tajemnicami, prawie wszystkimi, i ogólnie świetnie się dogadujemy. Możemy na sobie polegać. Prawdziwi przyjaciele. Przynajmniej w jego mniemaniu. Tak naprawdę nic o mnie nie wie. Nie podzieliłem się z nim żadną swoją tajemnicą, nie zna mojej historii, nie wie, co mnie spotkało, nie wie, przez jakie przechodziłem piekło ani co pozwoliło mi wreszcie o tym zapomnieć. Za to ja wiem o nim bardzo dużo. Michał jest w moim wieku, pochodzi z Warszawy, z wyższych sfer i ma bzika na punkcie dziewczyn. Właściwie to miał, dopóki jedna o imieniu Sandra nie zawróciła mu w głowie. Jego stary gra w bardzo wysokiej lidze. Moja liga czy liga Julii to przy nim nic wielkiego. Jest w zarządzie jednej z największych spółek paliwowych w Polsce. Bawi się też trochę polityką. Dlatego Michał olewa wszystko, co wiąże się z wysiłkiem, i nie planuje przyszłości. Nie potrzebuje tego. Jest niższy ode mnie. Ma poniżej metra osiemdziesiąt, ciemne włosy zawsze zaczesane do tyłu, przez co na pierwszy rzut oka kojarzy się ludziom z żigolakiem z lat trzydziestych. Ale ja wiem, że pozory potrafią mylić. Twarz ma okrągłą z odstającymi kośćmi policzkowymi. Na lewym ramieniu ma wytatuowaną paszczę tygrysa pożerającego antylopę. Twierdzi, że nie ma w tym żadnego przesłania. Zwyczajna potrzeba chwili. Kilka miesięcy temu zwariował na punkcie Sandry. Jest na nią strasznie nakręcony. Opowiadał mi, że w łóżku lubi dziwne rzeczy w stylu pejczy, kajdanek i skórzanych masek. Jego to ekscytuje. Chce, jak twierdzi, poszerzać horyzonty.

Wchodzimy na matę, zakładamy rękawice, kaski ochronne i zaczynamy szybki sparing kickbokserski. Wyprowadzam dwa sierpowe. Jeden sparował, drugiego już nie. Poprawiam kopnięciem w żebra. Michał upada, pomagam mu wstać. Zwykle to on jest lepszy w walce.

– Coś ci dzisiaj słabo idzie, podobno miałeś mnie obić? – mówię zdyszany, położenie go w marnej formie na deski i tak kosztowało mnie niemało wysiłku.

– Ledwo żyję po wczorajszym, w dodatku Sandra cały czas suszy mi głowę o sobotę. Słyszałem, że robisz przedbiegi. Fajnie. – Wstaje i próbuje zaatakować.

Bez problemów paruję jego ciosy. Odskakuję do tyłu, żeby odetchnąć po defensywie i przygotować kolejny atak. Na samą myśl o tym, co powiedział, dostaję dodatkowej motywacji.

Zablokował łokciem mojego lewego sierpa. Próbuję uderzyć nogą, ale Michał zdążył się usunąć i trafia pięścią w moją łydkę. Zabolało. Odskakuję i przez kilka sekund mam problem ze sprawnym zgięciem nogi.

– Nie wkurwiaj już mnie z tym beforem. Tomek poczęstował mnie śniegiem i tak jakoś mi to wyszło z ust, a teraz wszyscy twierdzą, że robię imprezę. Paranoja jakaś.

– Ha ha ha ha, dobre. Musisz się nauczyć kontrolować po śniegu.

Lewy sierpowy z całej siły i irytacji ląduje na jego twarzy, upada. Słychać głośny huk ciała uderzającego o matę. Mija chwila, zanim dochodzi do siebie.

– Kuba, wyluzuj. Nie wiedziałem, że aż tak ci to siedzi na żołądku.

Faktycznie, przesadziłem z uderzeniem. Wyładowywanie frustracji na twarzy jedynego prawdziwego kolegi jest złym pomysłem.

– Słyszałem, że zaprosiłeś już Sandrę na sobotę? – pytam, pomagając mu wstać.

– Nie zaprosiłem, tylko jej grupa też robi wtedy imprezę, więc nic na to nie poradzę. Ciśnie mnie, żebym poszedł z nią na before do jej znajomych, na szczęście załatwiłeś mi alternatywę. A ty co wymyśliłeś z Julią?

Znów tańczymy na macie, obaj szykujemy się do ataku. Michał, mimo że jest ode mnie niższy, to jego największą zaletą jest siła. Nie wiem, skąd bierze takie jej zapasy, ale potrafi mocno przyłożyć. Ćwiczy kick-boxing od dwunastego roku życia. Ja dużo krócej, ale szybko się uczę. Teraz z pewnością zechce się odegrać za knockout.

– Powiedziałem jej, żeby przyszła, w sumie raz na jakiś czas wypadałoby wyjść gdzieś razem, no i jeszcze ten before, potrzebuję pomocy w organizacji.

– Taa, jasne, wzięła cię na seks, a nie twoje złote myśli. – Rozszyfrowanie tego zajęło mu pół sekundy. O dziwo, czasem nie umiem kłamać.

W tym momencie zamigotał świat, zrobiło się ciemno i wylądowałem na macie. Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy pięść Michała zakotwiczyła na moim podbródku. Zabolało. Bardzo zabolało.

– Żyjesz? – pyta rozbawiony.

– Żyję, może i masz rację z tym seksem, ale powiem ci, że było warto – odpowiadam z uśmiechem maskującym ból.

– Nie wątpię, tylko chciałem trochę się odstresować, a Sandra na każdej imprezie odlatuje po koksie i tyle z tego zabawy. Ona padnie, a ty pewnie pół nocy będziesz się kleił do swojej ślicznotki.

– To zapisz ją na detoks. Może wtedy lepiej będziecie się bawić.

– Sam się zapisz, bo niedługo będziesz organizował befory, aftery i może całe party.

Nie dokończyliśmy sparingu, bo obaj zanieśliśmy się śmiechem. Ta sytuacja rozbawiła nas do tego stopnia, że nie chciało już nam się walczyć. Ćwiczymy jeszcze około dwudziestu minut, lekkie ćwiczenia, głównie z hantelkami, i wychodzimy z siłowni. Na parkingu wypalamy po papierosie, Michał pożycza trochę białego proszku i żegnamy się. Chwali mi się jeszcze, że zostaje dziś na noc u Sandry, i pokazuje zdjęcie, które przysłała mu w międzyczasie, ubrana w lateksową maskę z otworami na oczy, zapinaną zamkiem pośrodku twarzy. Ohyda. Michał cieszy się jak dziecko.

Po mniej więcej dwudziestu minutach cudownej, w pełni relaksującej jazdy puściutką Opolską docieram do domu. Otwieram zimne piwo i zaglądam do półki na bieliznę w mojej szafie. Ma podwójne dno. Zawsze wydawało mi się, że zrobienie drugiego dna jest szalenie trudne, okazało się nad wyraz proste. Wyjmuję ze skrytki aluminiowy woreczek nieprzepuszczający powietrza. Zakładam gumowe rękawiczki, które trzymam w łazience nad pralką. Zwykle używam ich do mycia toalety. Otwieram woreczek i wyjmuję z niego moją pamiątkę. Złoty łańcuszek z krzyżykiem. Czerwony od zaschniętej krwi w miejscu zapięcia i na samym krzyżyku. Wącham go i zaciskam w pięści. Należał do Ani. Zamykam oczy. Pozwalam wspomnieniom wziąć nade mną górę. Przypominam sobie cały wieczór, cały tamten dzień i przyjemny lekki chłód majowej nocy w momencie, gdy schodziłem do tunelu. Leżę na łóżku. Kręcę głową na boki. Obrazy są takie realne. Nie przypominają krótkiej migawki, raczej dokładny film opisujący wszystkie szczegóły. Ściskam mocno łańcuszek. Gdy obraz przesuwa się do momentu samego aktu, widok jej bezbronnej, spełnienia moich fantazji, powoduje we mnie podniecenie. Otwieram oczy. Jestem lekko zszokowany. Jeszcze nigdy nie zatraciłem się do takiego stopnia. Czuję narastającą potrzebę. Przyglądam się chwilkę łańcuszkowi i chowam go z powrotem do woreczka, a ten głęboko do półki. Powoli zdaję sobie sprawę, że to nieuniknione. Zachowuję się jak narkoman, który mówi sobie: „Nigdy więcej, przecież już tak długo nie brałem”. Mimo to w głębi siebie doskonale wie, że weźmie. Weźmie jeszcze nieraz.

Przez cały ostatni rok nawiedzały mnie jedynie wspomnienia. W moim życiu wydarzyło się tak wiele. Pojawiła się w nim Julia, nowi znajomi, wszystko układało się tak, jak chciałem. Teraz wiem, że to tylko dodatek. Dodatek do najprzyjemniejszego. Do polowania i pełnej kontroli. Nie wiem, jak długo jeszcze się powstrzymam, jestem świadom, że staję się tykającą bombą. Ta bomba wybuchnie. Muszę pozwolić jej jedynie wybuchnąć rozsądnie. Ja nie wpadnę. Na to nie ma najmniejszej szansy.

Wypijam jeszcze dwa małe piwa, wypalam dwa papierosy i po chwili pozwalam mojej głowie na odpoczynek. Wypity alkohol relaksuje mózg i napawa optymizmem. Przestaję myśleć o złych rzeczach. Wiem, że wszystko ułoży się idealnie. Nigdy więcej nie będę cierpiał. Kładę się do łóżka, włączam telewizor. Jedyne, co nadaje się do oglądania w stosie reklam i powtórek teleturniejów, to program dokumentalny o seryjnym mordercy. Nie chcę na to patrzeć. Wywołuje dreszcze. Włączam komedio-horror na DVD o facecie z nożem, którego nie da się zabić, dopijam ostatnie piwo i słuchając filmu, zapadam w sen. To był kolejny przyjemny dzień w mojej nowej, skrupulatnie zbudowanej, sztucznej rzeczywistości w raju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: