-
W empik go
Pamiętnik Ojca Johna Gerarda S. J. wydany przez O. Morrisa - ebook
Pamiętnik Ojca Johna Gerarda S. J. wydany przez O. Morrisa - ebook
Ojciec John Gerard S. J. – „Pamiętnik Ojca Johna Gerarda S. J.” to pamiętnik misjonarza katolickiego w Anglii czasów Elżbiety I i Jakuba I. Ta wyjątkowa relacja to fascynująca opowieść o losach jezuity, który w okresie prześladowań katolików w Anglii prowadził działalność misyjną, ukrywając się przed władzami i ryzykując życie. Jego wspomnienia, spisane po łacinie i przez długi czas dostępne jedynie w nielicznych rękopisach, zostały opracowane i uzupełnione przez Ojca Morrisa S.J., który wzbogacił je o dodatkowe dokumenty i kontekst historyczny. Ojciec John Gerard, pochodzący ze znamienitej rodziny angielskiej, dorastał w czasach, gdy wyznawanie katolicyzmu było karane więzieniem, konfiskatą majątku, a nawet śmiercią. Jako członek Towarzystwa Jezusowego potajemnie działał w Anglii, odprawiał Msze św. w ukryciu, organizował schronienia dla duchownych i unikał nieustannych prób pojmania przez władze królewskie. Jego losy pełne są dramatycznych zwrotów akcji – od uwięzienia w londyńskiej Tower, przez spektakularną ucieczkę, po życie w nieustannym zagrożeniu. Oprócz niezwykłej narracji przygodowej, książka dostarcza cennych informacji historycznych, ukazując codzienność katolików w Anglii przełomu XVI i XVII wieku. Czytelnik znajdzie tu opisy tajnych miejsc kultu, metod konspiracji, a także szczegóły dotyczące dramatycznych wydarzeń tamtych czasów, w tym osławionego spisku prochowego. Ten pamiętnik to unikalne świadectwo epoki, które łączy napięcie powieści sensacyjnej z wartością dokumentu historycznego. Lektura obowiązkowa dla pasjonatów historii, teologii i niezwykłych ludzkich losów.
| Kategoria: | Wiara i religia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-7639-761-0 |
| Rozmiar pliku: | 195 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W niniejszym pamiętniku znajdzie czytelnik żywot kapłana katolickiego, który w ciągu ostatnich lat panowania Elżbiety, i pierwszych trzech lat panowania Jakuba I-go pracował w Anglii jako misjonarz.
Treść pamiętnika wyjęta z rękopisu łacińskiego należącego niegdyś do biblioteki św. Andrzeja w Rzymie, i przechowującego się w kopii w kolegium Stonyhurst w Anglii. Szacowny ten zabytek do niedawnego jeszcze czasu podzielał los innych, równie drogich tego rodzaju dokumentów, które z powodów łatwych do odgadnienia, leżały skazane na wieczne zapomnienie.
Nie był wprawdzie ten manuskrypt zupełnie nieznany uczonym; niektórzy nawet pisarze, jak na przykład Lingard w swej "Historii Anglii", zrobili z niego użytek, przytaczając z niego wyjątki to dłuższe to krótsze, na poparcie faktów historycznych. Całość jednak i związek tego opowiadania zawsze były obce publiczności, aż niedawno temu wielebni Ojcowie Towarzystwa Jezusowego przystąpili do ogłoszenia w przekładzie angielskim spisanej w języku łacińskim autobiografii autora. Ukazała się ona najprzód, choć nie w całości, kilka już lat temu w angielskim czasopiśmie "The Month".
Później zaś wydawnictwo to uzupełnił i ważnymi dokumentami i przypiskami zbogacił przewielebny Ojciec Morris SJ, który dodawszy do tej biografii drugie również bardzo ważne pismo tegoż autora, to jest sprawozdanie jego o tak zwanym spisku prochowym, oba te pisma jako jedną całość ogłosił pod wspólnym tytułem: "Położenie katolików za panowania Jakuba I-go".
Z niejednego względu ciekawy jest ten życiorys. Kto lubi czytać dla rozrywki, znajdzie w nim całą ponętę romansu; z coraz wzmagającym się zajęciem idzie tu czytelnik za misjonarzem apostolskim po zawiłych drogach życia pełnego przygód, i zasianego wszelkiego rodzaju uciskami i niebezpieczeństwy, kędy szczwany z miejsca na miejsce jak dziki zwierz, zawsze jednak jakby cudem uchodzi rąk swych prześladowców.
Niemniej zajęcia ma to opowiadanie i dla historyka, rzucając światło na jedną z epok historii angielskiej dotychczas może najmniej wyświeconą. Znajdziemy tu niejedną wskazówkę do rozwiązania zawiłych kwestii historycznych. Znajdziemy różne szczegóły, objaśniające obyczaje i stosunki onych czasów. Wprowadzi nas autor do domów katolickich rodzin angielskich, i do schowań, w których się kryli kapłani, i do trybunałów i więzień londyńskich, słowem wprowadzi nas w sam środek owego wielkiego krwawego boju, który Kościół święty musiał naonczas staczać z anglikanizmem i z purytanizmem.
Autor tego pamiętnika, Ojciec John Gerard, urodził się r. 1564 z zamożnego i bardzo znakomitego rodu szlacheckiego w hrabstwie Lancashire. Dziad jego, Sir Thomas Gerard, odznaczył się na czele swych łuczników w bitwie pod Flodden Field. Ojciec tegoż imienia, Sir Thomas Gerard, był gorliwym katolikiem i wiernym zwolennikiem królowej szkockiej, którą kilkakrotnie, ale zawsze na próżno, usiłował wyzwolić z więzienia. Wskutek tego postradał większą połowę dóbr swoich i dwa razy nawet siedział zamknięty w Towerze. Miał dwóch synów: starszego Tomasza, który za odwdzięczenie usług oddanych przez ojca królowej Marii, został przez Jakuba I-go wyniesiony na godność hrabiowską; i młodszego imieniem John, który wstąpił do zakonu Jezuitów, i w niniejszym pamiętniku przygody swoje nam opowiada. Opowiadanie jego dochodzi aż do spisku prochowego. Posądzany niewinnie, jakoby głównym był sprawcą tego spisku, zmuszony był uchodzić z ziemi ojczystej. Uszedłszy szczęśliwie pod opieką posłów hiszpańskiego i flandryjskiego, przybył do Rzymu, i pracował tam u św. Piotra, jako penitencjarz angielski. Następnie zostawał dłuższy czas przy świeżo założonym nowicjacie angielskim św. Jana w Lowanium, potem był przełożonym w Leodium (Liège), później w Hiszpanii. Przy schyłku życia swego znowu wrócił do Rzymu i został spowiednikiem w kolegium angielskim, aż w dniu 27 lipca 1637 r. kochany i poważany od wszystkich, zakończył długi i pełen zasług żywot swój. Jeszcze w przeszłym wieku pokazywano w kolegium jego portret.I. Dziecinne lata i powołanie moje
Urodziłem się z rodziców odznaczających się niewzruszoną wiernością swoją dla Kościoła rzymskokatolickiego, którzy też nie lękali się jawnie tę wierność swoją okazywać, choć wielokrotnie za to na się ściągnęli ze strony rządzących prześladowania. I ja też aż nazbyt rychło doznałem bolesnych stąd skutków. Nie miałem jeszcze pięciu lat, kiedy wraz z bratem moim, także jeszcze dzieckiem, zmuszeni byliśmy opuścić dom rodzicielski, i przebywać między samymi heretykami w domu przyjaciela, z powodu, że mój ojciec i z nim dwóch innych panów, obwinieni o udział w sprzysiężeniu na korzyść królowej szkockiej, wtrąceni zostali do więzienia w Towerze londyńskim.
Nieszczęśliwa bowiem królowa trzymana była naonczas uwięziona w hrabstwie Derby, o dwie mile od naszej siedziby. W trzy lata potem ojciec mój, za złożeniem znacznej kaucji, został wypuszczony na wolność, i dzięki przezornej troskliwości z jaką, zmuszony zostawić nas w domu heretyckim, dodał nam był dobrego katolika za dozorcę i nauczyciela, czyści od wszelkich błędów religijnych, wróciliśmy z nim do rodzinnego ogniska.
W szesnastym roku życia dostałem się z bratem do Exeter College w Oxfordzie; tam wychowaniem naszym kierował zacny człowiek, niejaki Leutner; posiadał głęboką naukę i w gruncie serca był katolikiem, choć nie miał odwagi wyznawać otwarcie wiary swojej.
W Oxfordzie zostawaliśmy rok tylko; bo gdy innowiercy chcieli nas przymusić do uczestniczenia w ich nabożeństwie i przyjęcia sakramentów wedle ich obrządku, woleliśmy wrócić do domu ojcowskiego, gdzie i p. Leutner, postanowiwszy już żyć otwarcie po katolicku, wkrótce za nami przybył. Został z nami dwa lata, i pod jego przewodnictwem odbyliśmy studia łacińskie, potem się przeniósł do Belgii, gdzie po życiu pobożnym świątobliwie umarł.
Po jego rozstaniu się z nami zacząłem się uczyć języka greckiego pod kierunkiem bardzo dobrego kapłana ks. Wilhelma Sutton, który w domu naszym znalazł był schronienie przed uciemiężeniem religijnym. Zacny ten mąż wstąpił później do Towarzystwa Jezusowego, i wysłany przez przełożonych do Hiszpanii, zginął w rozbiciu okrętu na brzegach tego królestwa.
Mając lat dziewiętnaście pomyślnym trafem uzyskałem paszport, za którym udawszy się do Francji, trzy lata zostawałem w Rheims, dla nauczenia się języka francuskiego.
W tymże czasie, co było wielkim błędem, nie przysposobiwszy się należycie gruntownym obeznaniem się z wstępnymi do tego naukami, wziąłem się od razu do studiowania Pisma świętego. Miałem wprawdzie do pomocy kilka komentarzy, których się w trudniejszych miejscach radziłem; spisywałem także notatki z odczytów publicznych. W gruncie jednak zawsze sam sobie byłem nauczycielem i przewodnikiem, i jak już mówiłem brakowało mi i wiadomości wstępnych i należnego kierunku. Czytałem bez wyboru cokolwiek mi się podobało, szczególnie dzieła św. Bonawentury i inne pisma tegoż rodzaju. Poznałem także w tym czasie młodego jeszcze, świątobliwego człowieka, który pierwej był członkiem Towarzystwa Jezusowego, ale słabością zdrowia zmuszony zaniechać do czasu powołania swego, chwilowo w Rheims zamieszkał. Opowiedział mi, za co niech mu Bóg tysiąckrotnie odpłaci! – wszystek bieg życia swego, opisywał mi jak szczęśliwie upływały mu lata młodociane w domu Pana Zastępów, i czułem słuchając opowiadania jego, jak słodko jest człowiekowi nosić jarzmo Boskiego Mistrza od młodzieństwa swego. Zawiązała się przyjaźń między nami, i co dzień o pewnych godzinach, schodziliśmy się na wspólne odprawianie ćwiczeń pobożnych; on też pierwszy nauczył mię rozmyślania.
W dwudziestym pierwszym roku życia mego, gdy jeszcze byłem w Rheims, usłyszałem w sobie głos Boży, powołujący mię do opuszczenia błędnych manowców tego świata, i naśladowania Pana naszego Zbawiciela w świętym Towarzystwie Jego.
Po trzyletnim pobycie w Rheims udałem się do Collegium Clermont (późniejsze Collège Louis le Grand) w Paryżu, dla ukończenia mych nauk, a zarazem dla przypatrzenia się bliżej zakonowi Jezuitów. W trzy miesiące po moim tam przybyciu zachorowałem niebezpiecznie, lecz wkrótce z tej choroby szczęśliwie wyzdrowiałem. Następnie w towarzystwie Ojca Derbyshire udałem się do Rouen, dla przedstawienia się słynnemu Ojcu Parsons, który przybywszy z Anglii, bawił po kryjomu w tym mieście, doglądając druku swojego Christian Directory (Przewodnik dla chrześcijan), tej przedziwnej książki, którą przekonany jestem, że więcej się dusz nawróciło, niż jest w niej stronic druku.
Zwierzyłem się Ojcu Parsons z zamiarem moim wstąpienia do zakonu. Ponieważ jednak wyzdrowienie moje nie tyle jeszcze było postąpiło, bym mógł na nowo się oddać przerwanym naukom moim, ponieważ nadto przed opuszczeniem świata należało mi jeszcze załatwić niektóre interesy, a mianowicie urządzić stosunki moje majątkowe, poradził mi zatem, bym pierwej powrócił do Anglii, gdzie bym pod wpływem powietrza ojczystego prędzej siły odzyskał, a zarazem przeszkody, które by mogły sprzeciwić się memu powołaniu, ile możności usunął. Wróciłem więc na łono mej rodziny, urządziłem wszystko, i po upływie roku zabrałem się do odjazdu. Tym razem odważyłem się na tę podróż bez paszportu, bo nie mógłbym był takowego uzyskać bez pośrednictwa mej rodziny, dla której wypadało, aby zamiar mój na teraz pozostał jeszcze tajemnicą.
Wsiadłem tedy na okręt w towarzystwie kilku innych katolików. Lecz po pięciu dniach żeglugi zmuszeni byliśmy wiatrem przeciwnym zawinąć na powrót do Duwru, gdzie nas wszystkich na komorze przytrzymano i pod silną strażą do Londynu odstawiono. Towarzysze moi z rozkazu tajnej rady królewskiej zostali wtrąceni do więzienia; ja, choć wyznałem żem katolik, na ten raz jeszcze uszedłem kajdan, a to wskutek wstawienia się za mną kilku członków rady, zostających w stosunkach przyjaznych z rodziną moją, którzy też za pierwszym moim odjazdem byli mi on paszport wyjednali.
Lecz pod tym pozorem pobłażania niebezpieczne ukrywało się sidło. W nadziei, że z czasem dam się namówić, odesłano mię do brata mojej matki, który był protestantem, i polecono temuż aby mię trzymał pod ścisłą strażą, i na wszelki sposób postarał się odwieść mię od mych zasad religijnych. Ale już trzeciego dnia wuj widząc, że nic ze mną nie wskóra, i prośbą i obietnicą zapłaty począł się starać o uwolnienie moje. Gdy jednak na zadane mu wedle zwyczaju pytanie, czy byłem w kościele, zmuszony był wyznać, że mimo wszelkiej usilności nie zdołał mię nakłonić do przyjęcia udziału w nabożeństwie, rada odprawiła mię z listem od siebie do tak zwanego biskupa londyńskiego. Ten zaraz przeczytawszy list, zapytał mię, czy mu pozwolę wszcząć ze mną maleńką dyskusję. Odrzekłem mu, że zgoła nie podlegam wątpliwościom religijnym, a zatem będę mu zobowiązanym, jeżeli wszelkiej dyskusji zaniecha. "Kiedy tak, rzecze, więc jesteś pan więźniem moim". "Wola pańska, odpowiedziałem, ulegam przemocy". Zrazu, zapewne w nadziei, że dobrocią łatwiej dopnie swego celu, obchodził się ze mną dosyć łaskawie, żądał jednak, aby domowy kapelan jego razem ze mną nocował w pokoju.
Oświadczyłem z góry narzuconemu towarzyszowi memu, że mając stałe i nieodmienne zasady religijne, w żadne z nim rozprawy wdawać się nie myślę. Ale daremne było to zastrzeżenie moje, zaraz bowiem zaczął miotać najrozmaitsze obelgi na Kościół i Świętych, wskutek czego i ja nie mogłem się powstrzymać, bym nie wystąpił w obronie prawdy, i tak całą noc ujadaliśmy się z sobą, choć zresztą rychło się przekonałem, że święta nasza religia nie ma zbyt niebezpiecznego w tym człowieku przeciwnika.
Po dwóch dniach i biskup i kapelan stracili wszelką nadzieję nawrócenia mego, i z listem niby to "rekomendacyjnym" odesłali mię na powrót do tajnej rady; przy czym jeszcze biskup zapewniał mię, że gorąco ujął się za mną, i że z pewnością będę wkrótce wypuszczony na wolność. Wiedziałem ja, rozumie się, bardzo dobrze, co znaczą tego rodzaju piękne oświadczenia. Ledwie członkowie rady poznajomili się z treścią onej biskupiej rekomendacji, a natychmiast wydany został rozkaz osadzenia mię w więzieniu, ażbym, tak się wyrazili, nauczył się obowiązków "dobrego poddanego", bo ktokolwiek nie chciał brać udziału w ich herezji i świętokradztwach, ten już bez dalszego badania uchodził u nich za buntownika.
Zaprowadzono mię więc do Marshalsea, gdzie zastałem wielkie mnóstwo katolików, między nimi i wielu kapłanów, którzy z weselem radujących się w Bogu męczenników czekali na wyrok śmierci. Było to na początku adwentu, kiedym wstąpił do tej szkoły Chrystusowej, gdzie Opatrzność Boska nie tylko cudowne mi pociechy gotowała, ale nadto i wyborną podała mi sposobność do wznowienia przerwanych studiów moich. Dwa razy w czasie mego więzienia wywleczono nas przed sąd, nie na to aby nas sądzić, ale na to jedynie, aby nam oznajmić wysokość kar pieniężnych nałożonych na nas wedle litery prawa, jako na "rekuzantów". Na mnie przypadło sztrafu dwa tysiące złotych. Pewnego dnia, gdyśmy wracali z sądu, zasiadającego sześć mil angielskich od Londynu, otrzymałem za złożeniem przyrzeczenia, że tegoż samego wieczora się stawię, pozwolenie odwiedzenia przyjaciela, który leżał chory w okropnym lochu więziennym w Bridewell. W czasie pogrzebu słynnego Ojca Campian, przyjaciel o którym mówię, nie zdołał się powstrzymać od wypowiedzenia w kilku słowach uwielbienia swego dla drogiego zmarłego, za co natychmiast został przytrzymany i odprowadzony do Marshalsea, gdziem go później zastał w ciężkie okutego kajdany. Prócz tego jednak, rad to dodaję na chwałę jego, nosił jeszcze pod suknią ostrą włosiennicę. Był cichy, pokorny i pełen miłosierdzia dla bliźnich w cierpieniu. Sam kiedyś na to patrzałem, jak znosił nieludzkie nad nim pastwienie się dozorcy więzienia, ani słowa skargi, ani jęku z siebie nie wydając. W końcu wraz z trzema innymi wyznawcami wtrącono go do ohydnego lochu w Bridewell, gdzie biedni więźniowie tak straszliwą znosić musieli nędzę, iż jedna z tych nieszczęśliwych ofiar, po kilku zaledwie dniach z głodu umarła. Zastałem biednego przyjaciela mego zmienionego nie do poznania: schorzały, ciężką pracą wyniszczony, wychudły jak szkielet, niemal zjedzony od brzydkiego robactwa, leżał na gołej ziemi, zgroza było nań patrzeć!
Ale wróćmy do Marshalsea. Od czasu do czasu przetrząsano nasze cele, czy snadź nie mamy gdzie schowanych jakich ozdób religijnych, relikwii, lub innych rzeczy Bogu poświęconych. Pewien odstępca, zjednawszy sobie podstępnie zaufanie nasze, zdradził nas, i odkrył zwierzchności skarby nasze, które przedtem udawało nam się trzymać w ukryciu. Skutkiem tego nastąpiła ścisła rewizja, i znaczny zasób książek katolickich i innych rzeczy religijnych dostał się w ręce naszych ciemiężców. W mojej izbie mianowicie znaleziono wszelkie przyrządy potrzebne do sprawowania Najświętszej Ofiary. Obok mnie bowiem mieszkał jeden przezacny kapłan, a ponieważ znalazł się był sposób otworzenia drzwi co nas przedzielały, zatem z wielką naszą radością kapłan ten każdego rana bardzo wcześnie mógł odprawić Mszę świętą. Wkrótce potem jednak zdarzyła się nam sposobność powetowania sobie straty naszej, i odtąd już nie udało się złości szatańskiej pozbawić nas tej nieskończonej pociechy.
W ciągu następnego roku, dzięki wstawieniu się osób wysoko położonych, nastąpiło moje uwolnienie; znaczna suma poręczona przez też osoby miała służyć za kaucję, że się z Anglii nie wydalę. Nadto było mi przykazanym przy końcu każdego kwartału stawić się w więzieniu. Po trzech czy czterech takowych dowodach obecności mojej, odważyłem się wrócić do dawnego zamiaru, zwłaszcza że jeden z przyjaciół moich oświadczył mi się z gotowością wzięcia na siebie wszystkiej za to odpowiedzialności, że się na następny termin nie stawię. Nieszczęśliwy wkrótce potem nie tylko majątek ale i życie postradał, jako jeden z najznaczniejszych z pomiędzy onych czternastu panów, którzy za przyjazne z królową Marią stosunki skazani zostali na śmierć i straceni. Lecz nieludzki ten czyn był tylko wstępem do niecniejszych jeszcze okrucieństw.
Doczekawszy się na koniec możności udania się za pociągiem serca mego, pojechałem do Paryża, gdzie zastałem Ojca Wilhelma Holt, przybyłego tamże ze Szkocji, i zabierającego się właśnie z prowincjałem francuskim w podróż do Rzymu. Postanowiłem więc towarzyszyć im w tej podróży.
Za przybyciem do Rzymu radzono mi, abym najprzód w kolegium angielskim ukończył nauki, i przyjął święcenia, przed wstąpieniem do Towarzystwa Jezusowego. Usłuchałem tej rady, czyniąc wbrew najgorętszym żądzom serca mego. Klimat rzymski okazał się zdrowiu memu szkodliwym, a gdy nadto nadzwyczajne miałem pragnienie nie gdzieindziej jak w nieszczęśliwej ojczyźnie mojej opowiadać naukę zbawienia, kazano mi przeto odbyć kurs całkowity teologii pozytywnej, to jest zwrócono studia moje wyłącznie do kazuistyki i kontrowersji.
Właśnie kończyłem nauki, kiedy wybuchła wojna między Anglią i Hiszpanią, i Filip II zagrażał Wielkiej Brytanii sławną swoją Armadą. W takim stanie rzeczy kardynał Allen upatrzył sobie mnie, aby mi powierzyć różne polecenia w interesie katolików angielskich, a ponieważ nie miałem jeszcze lat kanonicznych, wyjednał mi dyspensę papieską, abym mógł otrzymać święcenia. Pragnąłem jednak bardzo przed odjazdem zostać przypuszczonym do Towarzystwa Jezusowego, i dzięki zacnym staraniom Ojca Parsons otrzymałem to, że mi pozwolono wstąpić do nowicjatu, który miałem później ukończyć w Anglii. Zresztą nie ja jeden prosiłem o tę łaskę; kilku uczniów kolegium angielskiego tąż samą żądzą pałało, i wszyscy pospołu z wszelką, na jaką mogliśmy się zdobyć usilnością, staraliśmy się wiernie naśladować nowicjuszów klasztoru św. Andrzeja, kolejno z nimi służąc w kuchni i po szpitalach. Nareszcie dnia 15 sierpnia 1588 r. w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Panny Maryi, dostąpiłem tego szczęścia, żem został przyjęty przez Ojca generała Aquaviva na członka Towarzystwa Jezusowego. Razem ze mną wstąpił do zakonu Ojciec Ouldcorne, i zaraz potem obydwaj w towarzystwie dwóch księży świeckich, także uczniów kolegium angielskiego, odjechaliśmy do Anglii.II. Przybycie do Anglii
Aż do Bazylei nic nam się w podróży nie zdarzyło wspomnienia godnego. Stanąwszy w tym mieście, chcieliśmy obejrzeć dawne kościoły katolickie; bo lutrzy nie zwykli niszczyć katolickich dzieł sztuki, jak to czynią kalwini. Zatrzymaliśmy się więc przed jednym z tych kościołów, przypatrując się zewnętrznej jego budowie, gdy wtem przystąpił do nas jakiś człowiek, ofiarując się z gotowością pokazania nam wszystkich ciekawości miasta Bazylei. Zdziwiła nas nieco taka uprzejmość ze strony różnowiercy dla księży katolickich, za których nas mógł poznać od razu po sukni. Ponieważ nowy nasz przyjaciel przemówił do nas po francusku, zapytałem go więc w dalszym ciągu rozmowy, skąd jest rodem, i dowiedziałem się, że pochodzi z Lotaryngii. Ciekawy byłem naturalnie, co go mogło skłonić do porzucenia ojczyzny i wiary ojców swoich, na co mi odrzekł, że skłoniła go do tego zbytnia surowość przykazań Kościoła. "Którychże przykazań? spytałem, wszak Kościół nic innego nie przykazuje, jak to co już jest przykazano w Ewangelii, a Chrystus Pan sam nas upewnił, że jarzmo Jego jest wdzięczne i brzemię Jego lekkie?". W końcu wyznał nieszczęsny, że jest kapłanem odstępcą, że z tego powodu schronił się do Bazylei i żyje z kobietą, którą zwał żoną swoją, a utrzymuje się z lichwy.
Zakląłem go na wszystko, aby porzucił tę drogę zatracenia, aby odstąpił nieszczęsnej swej wspólniczce jakąś część majętności swojej, a sam zaniechał niecnego swego rzemiosła, a obrał sobie uczciwy sposób do życia. Z wielką moją radością istotnie wymogłem na nim, że mi to wszystko obiecał, i wręczył mi list do biskupa swego, w którym wyrażał temuż życzenie swoje pojednania się znowu z Kościołem katolickim. List ten w przejeździe przez Lotaryngię odesłałem według adresu, i cieszę się nadzieją, że zbłąkany wytrwał w dobrych postanowieniach swoich.
Po długiej i uciążliwej podróży, stanęliśmy w Eu, gdzie zakon nasz był otworzył kolegium dla młodzieży angielskiej, później z powodu wypadków wojennych przeniesione do Saint Omer. Ojcowie tameczni sprzeciwili się jak najmocniej zamiarowi naszemu przeprawienia się do Anglii. W istocie pora była niepomyślna. Niefortunna wyprawa Filipa II roznieciła do najwyższego stopnia zawziętość przeciw katolikom. Ścigano ich z dwa razy większą jeszcze niż przedtem surowością; przetrząsano każdy dom, gdzie sądzono, że mogą być ukryci kapłani. Po wszystkich nawet drogach i drożynach, w odległych nawet ustroniach czyhali na nich rozstawieni szpiegowie; bo hrabia Leicester, który właśnie w tej chwili stał u szczytu swej potęgi, przysiągł był, że nim rok upłynie wszystkich katolików co do jednego wytępi. (Nie spodziewał się tego okrutnik, że sam nie dożyje połowy dni swoich; przy końcu tegoż roku już go nie było między żyjącymi). Nie mogliśmy się sprzeciwić tak przekonywającym argumentom, i zatrzymaliśmy się do czasu, aż do odebrania nowych instrukcji z Rzymu, które też wkrótce nadeszły.
Przyznano, że od naszego wyjazdu stan rzeczy istotnie się zmienił; ponieważ jednak, takie było dalsze brzmienie instrukcji, na to wybraliśmy się do Anglii, aby bronić tam królestwa Chrystusowego, przeto generał zakonu zostawia nam do woli, czy chcemy czekać aż burza minie, czy też wolimy nie zważając na nią, zaraz nasz zamiar uskutecznić.
Niedługo wahaliśmy się co wybrać. Wsiedliśmy niebawem na okręt, płynący do Anglii północnej, gdzie ludność mniej była rozjątrzoną. Dwaj towarzysze nasi woleli na teraz jeszcze pozostać, i nie wystawiać się na tak wielkie niebezpieczeństwa; za to przyłączyło się do nas dwóch kapłanów świeckich z Rheims, i tak okręt nasz jednak z czterema księżmi odpłynął. Wszyscy, wyjąwszy mnie, którego Pan bez wątpienia uznał tego niegodnym, zginęli śmiercią męczeńską. Dwaj oni kapłani świeccy od razu wpadli w ręce swych prześladowców, i chwalebną śmiercią rychło dokonawszy biegu, w krótkim czasie daleką metę przebiegli. Nazywali się, jeden Krzysztof Bales, a drugi Jerzy Beesley. Co do czcigodnego ojca Ouldcorne, ten dopiero po osiemnastu latach znojnej pracy miał polać krwią swoją tę rolę, którą w pocie czoła swego uprawiał.
Przebywszy kanał i płynąc wzdłuż wybrzeża angielskiego, trzeciego dnia żeglugi naszej upatrzyliśmy z ojcem Ouldcorne miejsce przydatne do wylądowania. Zdawało nam się rzeczą niebezpieczną wszystkim razem na jednym miejscu wysiadać, i przeto poleciwszy się Bogu i naradziwszy się z towarzyszami naszymi, zażądaliśmy zarzucenia kotwicy na tym miejscu, aż do zmierzchu. Około północy szalupa wysadziła nas na brzeg, po czym okręt rozwinął żagle, i szybko jak strzała pomknął dalej.
Pierwszą myślą naszą, gdyśmy stanęli na lądzie, była gorąca modlitwa i wezwanie na pomoc Opatrzności Boskiej. Potem zabraliśmy się szukać jakiej drogi, którą byśmy przed świtem zdołali oddalić się od brzegu, i wniknąć dalej w głąb kraju. Ale noc była ciemna i niebo pochmurne, więc niepodobna było wynaleźć ścieżki nam potrzebnej. Ile razy wstąpiliśmy na jaką drogę, tyle razy szczekanie psów ostrzegało nas, że zbliżamy się do mieszkań ludzkich, i słusznie należało się obawiać, by ludzie przebudzeni nie schwytali nas jako złodziejów; postanowiliśmy więc ukryć się aż do świtu, w pobliskich zaroślach i nieco wypocząć. Na nieszczęście mieliśmy już koniec października, i rzęsisty deszcz połączony z chłodem jesiennym nie pozwolił nam zasnąć ani na chwilę. Z obawy zdradzenia się ledwośmy śmieli usta otworzyć, i stłumionym głosem szepcząc do siebie naradzaliśmy się co począć. Czy spróbować razem przedrzeć się do Londynu, czy też lepiej rozłączyć się, aby w razie pojmania jednego, może choć drugi dostał się do celu? W końcu obraliśmy ten drugi sposób. O świcie wyciągnęliśmy losy, który z nas, ojciec Ouldcorne czy ja, pierwszy ma się wychylić z zarośli. Los padł na niego, i on też pierwszy to nędzne mieszkanie na ziemi zamienił na niebieską ojczyznę. Podzieliliśmy się pieniędzmi, potem uściskaliśmy się i przeżegnali jeden drugiego. Ojciec Ouldcorne wyszedł z lasku, i wzdłuż rzeki zmierzał do sąsiedniego miasteczka. Tam przyłączył się do kompanii majtków idących do Londynu. Zawiązał przyjaźń z tymi nieokrzesanymi ludźmi, i wszędy uchodząc za jednego z nich, tym sposobem bez dalszych przygód stanął szczęśliwie w stolicy. Kilka razy jednak o mało że nie przyszedł do kłótni z towarzyszami swymi, gdy ci ośmielili się w obecności jego prowadzić nieprzystojne rozmowy, za co nie mógł powstrzymać się, by ich nie zganił. Niejeden tego rodzaju podziwienia godny szczegół o nim słyszałem. Pewnego razu w Londynie przyszedł w odwiedziny do jednego pana, katolika i bardzo mu przychylnego. Na samym wstępie spostrzega w oknie jakieś niezbyt uczciwe malowanie na szkle, przedstawiające Marsa i Wenerę. Nie wahając się ani chwili, idzie prosto do okna, i chociaż dom nie był własnością jego przyjaciela, jednym uderzeniem pięści rozbija obraz na kawałki, poczym spokojnie tłumaczy przerażonemu gospodarzowi, że nie przystoi cierpieć u siebie takiego malowidła.
Po odejściu towarzysza mego, i ja też niebawem udałem się w drogę, ale w kierunku wprost przeciwnym. Ledwom był uszedł kilka kroków, kiedy ujrzałem z daleka zbliżających się ku mnie wieśniaków. Śmiało wyszedłem na ich spotkanie i zapytałem, czy nie widzieli sokoła mego, który się w tę stronę musiał zabłąkać, albo czy nie słyszeli przynajmniej dzwonka, który miał u szyi. Tym małym wybiegiem naprowadzając ich na myśl, że idę za zgubionym sokołem, chciałem zapobiec wszelkim podejrzeniom, jakie by przeciwko mnie powziąć mogli, widząc, że nie znam tej strony. Naturalnie, że dobrzy oni ludzie nie byli sokoła mego ani widzieli ani słyszeli, i prawdziwe na twarzy ich malowało się zmartwienie, że mi żadnej o nim wiadomości dać nie mogą. Ja też udawałem jak mogłem zakłopotanego, i niby wciąż szukając zaglądałem do pobliskich zarośli. Ile razy kogo spotkałem, zawsze toż samo powtarzałem pytanie, i naturalnie tęż samą odbierałem odpowiedź. Dzięki temu małemu podejściu udało mi się bez ściągnięcia na siebie podejrzeń dostać się w głąb kraju, omijając jednak ile możności bitą drogę i wsie, bo aż nadto dobrze wiedziałem, że wszędzie stoją rozstawione straże, z poleceniem zatrzymania każdego obcego. Tym sposobem krętymi manowcami, którymi nieraz dość długo postępując znowu się znalazłem skądem był wyszedł, przebyłem przestrzeń ośmio czy dziesięcio milową. Na koniec, gdy już zapadła noc, przemokły od deszczu, głodem i strudzeniem wycieńczony, bo dnia poprzedniego dla kołysania się okrętu, ani jeść ani spać nie mogłem, wstąpiłem do stojącej przy drodze karczmy wiejskiej, przewidując, że w takim miejscu łatwiej niż gdzieindziej uniknę podejrzeń i niewczesnych dla mnie pytań. W krótkim czasie wypocząłem z trudów moich. Gospodarz mój był w jak najlepszym humorze, zwłaszcza gdy wspomniałem, że mam chęć kupić u niego kuca, którego w stajni jego widziałem. Prawda, że drogo za niego musiałem zapłacić, ale za to miałem tę korzyść, że podróż na koniu nie tylko prędzej mię doprowadzi do celu, ale nadto jeszcze z nierównie większym odbędzie się bezpieczeństwem, bo nawet w zwyczajnych czasach podróżujący piechotą daleko bardziej tego się mogli obawiać, by ich nie wzięto za włóczęgów i nie przytrzymano.
Nazajutrz rano więc dosiadłem mego konia i puściłem się w drogę do Norwich, stolicy hrabstwa tego imienia. Jeszczem nie był dwóch mil ujechał, kiedym się dojeżdżając do jakiejś wsi ujrzał otoczonym strażą. Kazano mi stanąć i zapytano: kto jestem i skąd jadę. Odpowiedziałem, że jestem sługą jednego lorda z sąsiedniego hrabstwa. W rzeczy samej dobrze znałem tego pana, ale dla nich nazwisko jego zupełnie było obcym. Oświadczono mi tedy, że muszę się stawić przed miejscową zwierzchnością i przed urzędnikiem policyjnym; lecz obaj w tej chwili byli w kościele, gdzie odprawiało się nabożeństwo nowatorów. Uciec było niepodobna, ani też stawić oporu, i wszelka wymowa moja byłaby daremną. Poddałem się przeto, i pod strażą pojechałem na cmentarz kościelny. Jeden ze strażników moich wszedł zaraz do kościoła, i po chwili wrócił z oznajmieniem, że urzędnik policyjny rozmówi się ze mną po nabożeństwie, a tymczasem polecił, bym i ja poszedł do kościoła. Oświadczyłem mu na to, że wolę poczekać na dworze. "Ależ nie, mówię panu, odrzekł poseł; musisz wnijść". "A ja ci mówię, że zostanę tu, odparłem spokojnie; chciałbyś może, bym puścił konia mego samopas?". "Jak to, rzecze tamten, nie chcesz nawet zsiąść z konia dla słuchania słowa Bożego? Przyznam się panu, że takie wzdraganie się bardzo źle o panu uprzedzi, a co do konia, to choćby i zginął, moja będzie rzecz dostarczyć panu drugiego i daleko lepszego". "Idź zaraz, zawołałem z uniesieniem, i powiedz temu panu, że czekam na niego tu przede drzwiami; jeżeli chce się ze mną widzieć, niech wyjdzie". Istotnie za odebraniem takiego poselstwa wyszedł z kościoła on urzędnik, w towarzystwie kilku innych, i z miną nie bardzo zadowoloną.................