Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętnik panicza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętnik panicza - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 313 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PA­MIĘT­NIK PA­NI­CZA

przez

B… B….

Z fran­cu­sko-pol­skie­go ory­gi­na­łu, na pol­sko – fran­cu­skie prze­ło­żo­ny z nie­któ­re­mi do­dat­ka­mi.

we Lwo­wie,

Na­kła­dem Księ­gar­ni Gu­gry­no­wi­cza i Schmid­ta.

plac św. Du­cha I. 10.

1875.

Et haec olim me­mi­nis­se ju­va­bit!

10. maja 187….

Wy­je­cha­łem z Wil­czej Góry po śnia­da­niu. Ko­cha­na mat­ka z praw­dzi­wie ma­cie­rzyń­ską czu­ło­ścią ob­la­ła wy­jazd mój łza­mi – cho­ciaż żad­nej o mnie oba­wy mieć nie mo­gła – i sama tej po­dró­ży so­bie ży­czy­ła. – Nie­mia­łem cza­su skon­tro­lo­wać czy Flo­rek wszyst­ko za­pa­ko­wał com mu po­le­cił; oba­wiam się iż się póź­niej oka­żą za­po­mnie­nia rze­czy ko­niecz­nych, cho­ciaż po razy kil­ka mu przy­po­mi­na­łem, co ma za­pa­ko­wać. Po­sta­no­wi­łem so­bie w tej mo­jej wy­pra­wie spi­sy­wać wra­że­nia po­dró­ży, cho­ciaż nie my­ślę ry­wa­li­zo­wać z Du­ma­sem. Któż wie na co się to przy­dać może? – Mama ży­czy­ła so­bie bym wy­je­chał, a cho­ciaż mi tego nie po­wie­dzia­ła wy­raź­nie, do­my­ślam się, że chcia­ła, abym na szer­szym świe­cie po­ro­bił sto­sun­ki i zna­lazł może jaką po­saż­ną je­dy­nacz­kę – tyl­ko nie Fre­dry.

Sto­sun­ki na­sze są­siedz­kie w isto­cie nie­po­nęt­ne. Zbie­giem oko­licz­no­ści dziw­nym zo­sta­li­śmy w na­szej stro­nie je­dy­nym do­mem przy­zwo­itym. Nie było z kim żyć ani do kogo za­ga­dać – okrop­ne pust­ki. Mama w nich wy­żyć może, ale czu­ła do­brze, że dla mnie to nie­po­dob­na.

Ostat­ni dom ma­jęt­niej­szy, et plus com­me il faut hra­bie­go Ata­na­ze­go upadł nie daw­no. Świe­ży na­byw­ca, któ­ry się roz­siadł w pa­ła­cu, po­cho­dzi z uli­cy Syk­stu­skiej i nie­daw­no cho­dził w czar­nym żu­pa­nie. Szlach­ta nie­zno­śna do koła, a w pre­ten­sjach to śmiesz­na, bez żad­ne­go wy­cho­wa­nia i prze się a na­rzu­ca nam obrzy­dli­wie. Gdy­bym się nie bro­nił, stra­cił­bym w to­wa­rzy­stwie cały mój szyk, ton i do­brą ma­nie­rę. Mama się tego lę­ka­ła, tem bar­dziej, że pa­nien było kil­ka wca­le ład­nych – ale cóż to za wy­cho­wa­nie! – Za­bo­rzyń­skie dwie choć ma­lo­wać, ale ist­ne sub­ret­ki i ani wy­obra­że­nia o więk­szym świe­cie!! Mło­dzież męz­ka wszyst­ka w ta­ra­tat­kach i kon­fe­de­rat­kach, ża­den z nich nad Lwów i Kra­ków a co naj­wię­cej Wie­deń nie wy­je­chał da­lej. Pa­tr­jo­tyzm choć ocza­dzieć… Sło­wem, żyć tu było praw­dzi­wą męką; są­dzę że i mamę na­mó­wię, aby się z cza­sem do mia­sta wy­nio­sła.

Czło­wiek nie jest stwo­rzo­ny do ży­cia na pu­sty­ni z dzi­kie­mi isto­ta­mi. Być może, iż któ­re z dóbr są­sied­nich, bę­dą­cych w rę­kach spe­ku­lan­tów, przej­dą do ja­kiej za­moż­niej­szej ro­dzi­ny i że się oko­li­ca za­lud­ni, na­ów­czas sta­nie się miesz­kal­ną – ale dziś… – Nie dar­mo Mama wy­cho­wa­ła mnie we Fran­cji i Bel­gii, sta­ra­jąc się o to, aże­bym świat lep­szy po­znał; na­bra­łem ta­kie­go wstrę­tu do na­sze­go bar­ba­rzyń­stwa, żem się z niem uta­ić nie mogł. Mało znam na­szą ko­cha­na Ga­li­le­ję, jak ją zło­śli­wi lu­dzie zo­wią, lecz przy­znam się, że oprócz tego to­wa­rzy­stwa wy­jąt­ko­we­go, któ­re na ca­łem świe­cie jest jed­ne – to com tu wi­dział – obu­dza po­dzi­wie­nie i obu­rze­nie.

O słod­kie Bruk­sel­li wspo­mnie­nia! Lili nig­dy nie za­po­mnę! Pro­ste to było dziew­czę, to praw­da, ale jaka wro­dzo­na dys­tynk­cja. U nas damy tak rąk pięk­nie utrzy­mać nie umie­ją. Jej to wina, że na­wet nie zda­łem eg­za­mi­nu – ale ści­śle wziąw­szy, na coby mi się to było przy­da­ło! Wię­cej z pew­no­ścią na­by­łem przez ob­co­wa­nie z ludź­mi, niż z su­chych wy­kła­dów. Ma­jąc jaką taką en­cy­klo­pe­dją pod ręką i tro­chę roz­gar­nie­nia, moż­na się wy­śmie­ni­cie obejść bez na­uki.

12. maja.

Wczo­raj przy­je­cha­łem do Lwo­wa. Nie by­łem w niem od dzie­ciń­stwa, nie pa­mię­tam go pra­wie. Przy­znam się, żem go so­bie na­wet jako sto­li­cę urzę­do­wą

Ga­li­lei, wy­obra­żał nie­rów­nie po­rząd­niej­szym i pięk­niej­szym. Przy­po­mi­na małe mie­ści­ny bel­gij­skie i li­tość mnie bie­rze. Cóż to za dziu­ra! Jaki brak sma­ku i jaki brak ży­cia! Chcia­łem w po­cząt­kach prze­miesz­kać tu czas ja­kiś, ale za­czy­nam wąt­pić, czy to po­dob­na. Coś bar­dziej pa­ra­fiań­skie­go, za­co­fa­ne­go… la­chons le mot, bar­ba­rzyń­skie­go, trud­no so­bie wy­obra­zić.

Z rana przy­szedł izra­eli­ta, któ­ry się mie­nił ho­te­lu ko­mi­sio­ne­rem czy coś po­dob­ne­go. Zda­je mi się, że tej in­sty­tu­cji gdzie­in­dziej za gra­ni­cą nie zna­ją. Na­próż­nom go się sta­rał zbyć, upew­nia­jąc, że w ra­zie po­trze­by za­wo­łać go każę – sta­nął upar­cie przy… drzwiach, i po­czął kon­wer­sa­cję.

To mnie praw­dzi­wie uśmie­szy­ło… Stał się hi­sto­rio­gra­fem mia­sta, tro­skli­wie wy­li­czył mi wszyst­kie za­ba­wy i oso­bli­wo­ści, i chciał snać prze­pi­sać mi tryb ży­cia… Zda­je się, że tego ro­dza­ju lu­dzi rze­mio­słem est, znać wszyst­kich i wie­dzieć o wszyst­kiem i po­ma­gać do wszyst­kie­go. C'est un hom­me a tout fa­ire. Le­d­wie się go po­zbyć mo­głem. Za­by­tek to daw­nych na­szych cza­sów, gdy nig­dy do­syć sług nie było.

Ho­tel go­dzien mia­sta… Zda­je mi się, że w dzie­wi­czych la­sach Ame­ry­ki na rów­nie do­god­ne, lub wy­twor­niej­sze tra­fić moż­na.. W pierw­szej chwi­li wa­ha­łem się, czy roz­pa­ko­wać, tak brud­no… Są­dzi­łem, żem źle tra­fił i za­je­chał do ja­kiejś ma­łej go­spo­dy ale mnie za­pew­nio­no, że to pierw­szy w mie­ście. Dziś od­po­czy­wan i ro­bię wy­ciecz­ki dla zor­jen­to­wa­nia się tyl­ko…

Flo­rek, jak prze­wi­dy­wa­łem, wie­lu drob­no­stek za­po­mniał, bez któ­rych jed­nak ży­cie trud­ne. Wód­kę ko­loń­ską, do któ­rej na­wy­kłem, a któ­rej tu nie­wiem czy po­dob­nej do­sta­nę, praw­dzi­we duń­skie rę­ka­wicz­ki na rano – ro­bio­ne na mia­rę – gu­zicz­ki z per­ła­mi… wszyst­ko w Wil­czej Gó­rze zo­sta­ło. Głu­pi chło­pak zda­je mi się, że stra­cił gło­wę za tą gar­de­ro­bia­ną Mamy la­ta­jąc – któ­ra jest ko­kiet­ką ja­kich mało…

Prze­cha­dza­łem się po mie­ście tro­chę przed obia­dem.. ale mnie pręd­ko ocho­ta ode­szła od eks­plo­ra­cyj… Na gó­rze ja­kiś ko­piec sy­pią, dla któ­re­go o mało mnie ja­cyś ich­mo­ście nie za­przę­gli do tacz­ki… Po­pu­la­cja dziw­nie wy­glą­da nędz­nie, nie­któ­re uli­ce pu­ste, inne brud­ne… i oso­bliw­sze­mi fi­gu­ra­mi za­sia­ne… Ma­low­ni­cze to może, ale jak­że tu śmier­dzi!! Wi­dzia­łem afi­sze, – w te­atrze gra­ją ja­kąś sztu­kę na­ro­do­wą; ani ba­le­tu, ani ope­ry… Sam te­atr wy­glą­da jak spi­chlerz…

Przej­rza­łem moje li­sty re­ko­men­da­cyj­ne, od Mamy.. Mu­szę być na­tu­ral­nie i u Hra­bie­go, ale to tyl­ko ce­re­mon­ja… ten zbyt za­ję­ty swo­im świa­tem urzę­do­wym, i – mó­wio­no mi, nie naj­lep­sze­go tonu. Urzęd­nik jest cela dit tout.

Jed­nak­że to, co się wi­dzi w uli­cy, nie może być wszyst­kiem… To­wa­rzy­stwo lep­sze ist­nieć gdzieś musi na wy­ży­nach… i domy na sto­pie pań­skiej. Smut­no jest być oby­wa­te­lem ta­kie­go za­co­fa­ne­go kra­ju.

W uli­cy dwóch pięk­nych za­przę­gów nie wi­dzia­łem, a trzy spo­tka­łem śmiesz­ne. – Gdzie jest kwar­tał ary­sto­kra­tycz­ny i pa­ła­ce? nie mogę zgad­nąć. Hra­biow­ski pa­łac – po­dob­ny do wiel­kiej cu­kier­nicz­ki z her­bem… nie ro­zu­miem nic…

Wra­cam z obia­du pod wra­że­niem tej kuch­ni obrzy­dli­wej. Z wes­tchnie­niem przy­cho­dzi mi wspo­mnieć mój ta­ble d' hote w "Ho­tel de Su­éde". Umyśl­nie ja­dłem we wspól­nej re­stau­ra­cji, aby się tro­chę pu­bli­ce przy­pa­trzeć – i a la car­te. Niech im Bóg nie pa­mię­ta, co mi dali… Taki be­efste­ak tyl­ko ze sta­rych bu­tów przy­rzą­dzić moż­na. A co za to­wa­rzy­stwo!

Nig­dym jesz­cze tyle wiej­skiej na­szej szlach­ty nie wi­dział co tu­taj. Wszy­scy wy­glą­da­ją na eko­no­mów łub le­śni­czych… Co za wąsy, a jaka wrza­wa pa­no­wa­ła przy sto­li­kach, a jak się tą lurą lu­bo­wa­li, któ­rą ja le­d­wie prze­łknąć mo­głem!

Zdu­mie­wa­łem się co chwi­la. Brud­ny kel­ner ob­cho­dził się ze mną jak z przy­ja­cie­lem. Nie­za­po­mnę nig­dy ser­we­ty, któ­rą miał na ręku – ode­bra­ła mi ape­tyt.

Kawa czar­na z cze­go była go­to­wa­ną, nie po­tra­fię po­wie­dzieć. Była czar­na wpraw­dzie – lecz żeby jej na­zwi­sko kawy dać moż­na, wąt­pię. Smut­na jest przy­szłość tego kra­ju… żal mi go. Nie­po­wiem jesz­cze co zro­bię z wie­czo­rem – i czy się na te­atr wy­bio­rę.

Gdzie Flo­rek miał gło­wę gdy pa­ko­wał. Zno­wu wi­dzę, że an­giel­skich ręcz­ni­ków nie za­brał… a ho­te­lo­wych tknąć się boję.

14. Maja.

Dwa te dni po­świę­ci­łem od­wie­dzi­nom. Pierw­szy krok na­tu­ral­nie do com­tes­se Ma­rie, przy­ja­ciół­ki Mamy któ­ra się mnie już spo­dzie­wa­ła. Za­mó­wi­łem po­wóz wcze­śnie. Wy­cho­dzę, pa­trzę, stoi ja­kie­goś coś do­syć ob­szar­pa­ne­go, cha­be­ty mi­zer­ne, woź­ni­ca w li­ber­ji zbru­ka­nej. Miał to być więc po­wóz dla mnie. Zro­bi­łem awan­tu­rę w ho­te­lu – za kogo mnie bio­rą, że­bym się czemś po­dob­nem mógł wy­brać! Lu­dzie zu­chwa­li, gbu­ry, le­d­wiem się cze­goś, nie­co mniej nie­chluj­ne­go do­pro­sił. Pa­trzy­li na mnie ze zdu­mie­niem utrzy­mu­jąc, że tu na­wet ksią­żę­ta nie są tak wy­ma­ga­ją­cy…

Dom, w któ­rym miesz­ka hra­bi­na, acz nie od­po­wie­dział wy­obra­że­niu mo­je­mu – do­syć po­rząd­ny. Zaj­mu­je całe pierw­sze pię­tro. Zna­la­złem ją tak, jak mi Mama opi­sy­wa­ła, oso­bą miłą bar­dzo, bar­dzo pięk­ne­go wy­cho­wa­nia i wy­bor­ne­go tonu. Dłu­gi czas prze­ży­ła za gra­ni­cą, i dla niej ten nasz świat dzi­kim się wy­da­je, ale in­te­re­sa zmu­sza­ją ją żyć tu­taj. Ma kil­ka pro­ce­sów i za­wi­kła­ne lóż­ne fa­mi­lij­ne ukła­dy. Wzdy­cha i nu­dzi się, ale do ko­niecz­no­ści za­sto­so­wać się musi. Mama mnie prze­strze­gła, że za­sta­nę cór­kę hra­bi­ny, wdo­wę… pa­nią Emil­ję i ka­za­ła mi się mieć na ostroż­no­ści. Mło­da jest jesz­cze, pięk­na i uj­mu­ją­ca w to­wa­rzy­stwie… ale Mama po­wia­da, że pierw­szy jej mąż był z nią nie­szczę­śli­wym. Nie chcia­ła mi wy­tłu­ma­czyć dla cze­go? Oczy ma bar­dzo pięk­ne i uży­wać ich umie. Obie z mat­ką nie mogą wy­ra­zów do­brać na od­ma­lo­wa­nie sta­nu tego kra­ju, wśród któ­re­go są żyć zmu­szo­ne. – Pani Emil­ja po­wtó­rzy­ła razy kil­ka z iro­nią: Cet­te ch é re pa­tric…! Zu­peł­ni­śmy się zna­leź­li zgod­ne­mi w za­pa­try­wa­niach na­szych… Hra­bi­na Mar­ja po­wia­da, że jak tyl­ko swo­je i cór­ki in­te­re­sa ure­gu­lu­je, jed­ne­go dnia tu nie­po­sie­dzi – c' est un trou abo­mi­na­ble! po­wtó­rzy­ła mi raz jesz­cze.

Me mogę już spa­mię­tać wy­bor­nych aneg­dot ja­kie mi opo­wia­da­ły o tu­tej­szem to­wa­rzy­stwie i ży­wio­łach z ja­kich się skła­da. Na­tu­ral­nie, na­za­jutrz zo­sta­łem na obiad pro­szo­ny… Bądź co bądź w ta­kim sa­lo­nie, choć go czuć tro­chę stę­chli­zną, – czło­wiek się wi­dzi w swo­im świe­cie i ży­wio­le – lżej się od­dy­cha… Wy­sze­dłem ztąd nie­co orzeź­wio­ny.

Mia­łem list do pre­ze­sa, hra­bie­go Syl­we­stra, któ­ry zna Mamę od dzie­ciń­stwa i za­wsze dla niej był z wiel­kim sza­cun­kiem. Wy­obra­ża­łem go so­bie na wiel­kiej sto­pie, bo nie­gdyś był to pan moż­ny i imie nosi pięk­ne. Zdu­mia­łem się nie­zmier­nie, gdy mi dru­gie pię­tro nie­po­cze­sne­go domu wska­za­no. Sta­ru­szek cho­ry jest na pod­ogrę a Mama uprze­dzi­ła mnie, że bar­dzo ską­py – to po czę­ści go wy­ma­wia, iż tak fa­tal­nie za­rdze­wiał.

Jed­na mu tyl­ko fran­cuz­czy­zna zo­sta­ła i wspo­mnie­nie dwo­ru Lu­dwi­ka Fi­li­pa. Mój Boże! co to taki kraj i oto­cze­nie mogą uczy­nić z czło­wie­ka na­wet naj­przy­zwo­it­sze­go. Zna­la­złem go wśród ta­kie­go bru­du i pyłu, w ta­kiem opusz­cze­niu, iż mi się pra­wie żal zro­bi­ło.

Sar­ka­stycz­ne uspo­so­bie­nie, z któ­re­go daw­niej sły­nął, nie opu­ści­ło go jed­nak­że.

– Cher com­te! (ty­tu­łu­je mnie hra­bią) rzekł po przy­wi­ta­niu i kil­ku wstęp­nych sło­wach – po­wiedz mi otwar­cie, jaki jest cel twej po­dró­ży do Lwo­wa? Jako przy­ja­ciel mat­ki twej i ro­dzi­ny, mogę ci przy­najm­niej słu­żyć radą. Que ve­nez vous fa­ire sur cet­te ga­lére? Poj­mu­ję tu ży­cie jak moje z musu i obo­wiąz­ku, ale z do­brej woli, w mło­dym wie­ku? Moż­na tyl­ko nie­świa­do­mo­ści przy­pi­sać taką in­ten­cją!

Od­po­wie­dzia­łem ogól­ni­ka­mi, ale choć ze­sta­rza­ły, choć ze zbrzę­kłe­mi no­ga­mi, ko­cha­ny pre­zes od pół­słów­ka ro­zu­mie i zga­du­je. Znać w nim czło­wie­ka, co żył wie­le i lu­dzi umie na wy­lot.

– Two­ją sza­now­ną mamę po­są­dzam, rzekł, że chce ci dać świat po­znać, o któ­rem masz męt­ne tyl­ko wy­obra­że­nie, a za­pew­ne nie by­ła­by od tego, abyś w wyż­szych ko­łach za­wią­zał sto­sun­ki, choć­by na­wet ser­decz­ne… n'est ce pas t Chce cię oże­nić? nie­praw­daż. Ale, ko­cha­ny hra­bio – nato masz wie­le cza­su, a tu… mało szan­sy…. abyś coś zna­lazł od­po­wied­nie­go. Na pal­cach po­li­czyć się mo­że­my, ile nas tu zo­sta­ło i ja­kich… Kraj w ru­inach… po­wia­dam ci, ru­iny gdzie spoj­rzysz. Wiel­kie ro­dzi­ny trzy­ma­ją się jak sta­re mury wró­sł­szy w zie­mię – ale i to ru­nie… Szlach­ta le­d­wie żywa, a to, co po jed­nem i dru­giem spa­dek obej­mu­je, nie wie­le war­to… To­wa­rzy­stwa, ja­kie nie­gdyś tu mie­li­śmy, ani śla­du. Mię­sza­ni­na lu­dzi, krwi, po­cho­dze­nia, prze­ko­nań, wiar. Sal­mi­gon­dis praw­dzi­we!

Ko­niec świa­ta! Ko­niec świa­ta! do­dał pre­zes i wes­tchnął.

Bar­dzo by­łem rad jego ocho­cie do ga­węd­ki… za­czą­łem py­tać o szcze­gó­ły.

– Co chcesz, cher com­te, rzekł; mó­wią, że na ca­łym świe­cie po tro­sze od­by­wa się ja­kaś me­ta­mor­fo­za spo­łecz­na, ale nie­wiem czy gdzie ona moc­niej jak u nas czuć się daje. Spo­tka­łem nie­daw­no księż­nę W… któ­ra jest pracz­ką… a na sa­lo­nie u Hra­bie­go po­ka­żę ci, je­śli chcesz chłop­ca, któ­ry mi buty czy­ścił, z ty­tu­łem ba­ro­na dziś mil­jo­no­wym pa­nem.

– Ale to po tro­sze za­wsze tak by­wa­ło! od­po­wie­dzia­łem.

– Daw­niej wkra­da­no się do na­szych sa­lo­nów, dziś je do­rob­kie­wi­cze bio­rą sztur­mem. Me­zal­jan­sy co­dzien­ne. Stra­ci­li­śmy ma­jąt­ki i to nas w nie­wo­lę za­ku­ło… La fine fleu­re nie ist­nie­je już, tyl­ko po­je­dyń­cze­mi eg­zem­pla­rza­mi – to­wa­rzy­stwo do­bre… nie do zna­le­zie­nia. Ko­niec świa­ta! po­wtó­rzył pre­zes.., Mó­wił bar­dzo dłu­go i istot­nie cie­ka­we rze­czy, a nie­ustan­nie łat­ki przy­pi­nał, nie szczę­dząc i swo­ich, co się dali ła­two po­źrzeć, a sami win­ni, iż w tym awal­ga­mie ab­dy­ku­jąc, po­wo­li znik­nę­li. O ile mo­głem uwa­żać, hra­bia Syl­we­ster więk­szą ma an­ti­pa­tję prze­ciw­ko pa­nom, spe­cy­ficz­nie ga­li­cyj­skim, wy­ro­słym tu na au­stry­ac­kich ty­tu­łach już po roz­bio­rze, niż do przy­błę­dów z in­nych sfer spo­łecz­nych… Dla cze­go, tego do­brze zro­zu­mieć nie mo­głem.

– Zno­szę przy­zwo­itych ły­ków, rzekł mi. – Ze się pną do nas, to nic dziw­ne­go, nikt ich prze­cie z nami nie zmie­sza, i za jed­no nie weź­mie, ale tej owsiu­chy w na­szym owsie czy­stym – nie mogę cier­pieć.

Choć to mał­pu­je do­bre to­wa­rzy­stwo, ale na łok­ciach' im znać, że przy biur­ku so­bie hra­bio­stwa atra­men­tem wy­pra­co­wa­li… po­słu­gu­jąc za­chcian­kom wszyst­kich z ko­lei sys­te­mów i mi­ni­strów. i kła­nia­jąc się lat dwa­dzie­ścia, aby im się choć na sta­rość kła­nia­no… Łyk, chłop, neo­fi­ta… nie­ma pre­ten­sji do krwi, vol­l­blu­them być mu się nie za­chcie­wa; a ci ich­mo­ście go­to­wi śmia­ło obok Po­toc­kich j Lanc­ko­roń­skich i Ja­bło­now­skich z au­str­jac­kie­mi her­ba­mi… sta­nąć i mają się za rów­nych nam, co­śmy prze­cie z se­na­tor­skich ro­dów rze­czy­po­spo­li­tej!!

Do kogo pił, nie mo­głem zro­zu­mieć, bo sto­sun­ków miej­sco­wych nie znam, ale szla­chet­ne jego obu­rze­nie poj­mu­ję.

Gdy­bym był chciał u nie­go sie­dzieć, mó­wił by cały dzień, alem na pierw­szy raz nie chciał być na­tręt­nym. Po­że­gnał mnie bar­dzo czu­le i po oj­cow­sku.

Gdy­by u nie­go nie było tak brud­no!

Cher com­te! rzekł mi na od­chod­nem, nie mogę cię pro­sić na obiad, bo na sta­rość przy­szło mi żyć po ka­wa­ler­sku i na dy­ecie… Lecz ile razy ze­chcesz po­ga­wę­dzić go­dzi­nę, wstąp do mnie, żyję sa­mot­nie, a w wie­lu rze­czach ob­ja­śnie­nie dać ci mogę lep­sze niż inni.

À pro­pos, do­dał – mat­ka two­ja ko­cha­na była w wiel­kiej przy­jaź­ni z hra­bi­ną Mar­ją – nie­po­dob­na byś u niej nie był. Jest tam mło­da wdów­ka, jej cór­ka… pro­szę być ostroż­nym.

Elle est char­man­te – ale to nie dla was.

Uśmiech­ną­łem się, przy­zna­jąc mu się, że po­dob­ną prze­stro­gę wy­wio­złem już był z domu.

Bar­dzo miły czło­wiek – ale i to ru­ina. Mama ko­niecz­nie mi być ka­za­ła u je­ne­ra­ła ba­ro­na Z…. któ­ry ma wiel­kie w Wied­niu sto­sun­ki, a zna­ła go jesz­cze ka­pi­ta­nem… Zna­ko­mi­tej ro­dzi­ny po­to­mek i na dwo­rze bar­dzo do­brze po­ło­żo­ny. Choć nam obcy, ale za­wsze do eu­ro­pej­skiej ary­sto­kra­cji i naj­lep­sze­go świa­ta się li­czy.

Po­je­cha­łem więc do nie­go.

Czło­wiek nie mło­dy, bo są­dzę, że ma lat oko­ło siedm­dzie­się­ciu, ale trzy­ma się po woj­sko­we­mu, rzeź­wo, pro­sto i tro­chę uda­je mło­dzi­ka. Od razu wi­dać, że na­le­ży do naj­lep­sze­go to­wa­rzy­stwa. Pa­mię­tał do­sko­na­le mat­kę moją. – Zda­je mi się, że mnie po­są­dził o ocho­tę ro­bie­nia kar­je­ry woj­sko­wej, alem mu za­raz wy­tłu­ma­czył, że nie czu­ję w so­bie po­wo­ła­nia. O kra­ju nic mi po­wie­dzieć nie umiał, gdyż oprócz urzęd­ni­ków nie zna tu ni­ko­go i z ni­kim nie żyje… Zda­je mi się, że chy­ba w Wied­niu mógł­by mi się przy­dać na co.

Od­wie­dzi­łem jesz­cze na­sze­go krew­ne­go, dzie­więć­dzie­siąt let­nie­go pana sta­ro­stę, któ­ry od lat kil­ku ociem­niał i miesz­ka z wnucz­ką swą na przed­mie­ściu, da­le­ko, w ma­łym dom­ku. Znać mu­siał zu­bo­żeć bar­dzo, bo koło nie­go strasz­nie bied­nie, a ku­zyn­ka moja, któ­ra bawi przy nim, żad­ne­go wy­cho­wa­nia nie ode­bra­ła. Bar­dzo źle mówi po fran­cuz­ku. – W domu gdy­by nie reszt­ki daw­nej za­moż­no­ści, by­ło­by nad­zwy­czaj nędz­nie… Sta­ru­szek i jego wnucz­ka o bo­żym świe­cie nie wie­dzą. On mówi tyl­ko o daw­nych cza­sach, a ona o dziad­ku i o klę­skach kra­jo­wych… o któ­rych ja nie mam po­ję­cia. Wi­dzę że wiel­kie ro­dzi­ny upa­da­ją i to mam za naj­więk­szą klę­skę – ale zresz­tą!

Bied­ne dziew­cze musi być tym na­szym nie­szczę­śli­wym pa­try­oty­zmem oba­ła­mu­co­ne.

W po­ko­ikach szczu­płych, któ­re zaj­mu­ją, tak czuć było ja­kieś le­kar­stwa, ziół­ka czy coś po­dob­ne­go, że le­d­wie usie­dzieć mo­głem i wy­nio­słem się co naj­prę­dzej.

Dziś by­łem na obie­dzie u hra­bi­ny Mar­ji. Po­mi­mo ru­iny, na któ­rą się i ona uskar­ża, za­raz znać dom w któ­rym są pew­ne tra­dy­cje. Służ­ba ubra­na jak na­le­ży – obiad był wy­twor­ny, bo ona sama jeść lubi. Pierw­szy raz od daw­na zna­la­złem się jak­by za gra­ni­cą. – Po­tra­wy, po­da­nie, wina, wszyst­ko szło do­sko­na­le. – Pięk­na Emil­ja… sie­dzia­ła koło mnie. – Każą mi się jej lę­kać, ale ja praw­dzi­wie nie­bez­pie­czeń­stwa nie wi­dzę. – Peł­na jest pro­sto­ty, ła­twa w obej­ściu, nad­zwy­czaj miła… Hra­bi­na za­pro­si­ła pra­ła­ta Hy­acyn­tha i ba­ro­na Tar­ta­kow­skie­go, któ­ry tu ja­kieś sta­no­wi­sko rzą­do­we zaj­mu­je.

W tych za­pro­sze­niach na­wet znać było takt go­spo­dy­ni domu. – Pra­łat po­mi­mo swej tu­szy i po­wa­gi po­zor­nej, jest czło­wie­kiem naj­we­sel­szym i naj­mil­szym w świe­cie. Dłu­gi czas miesz­kał w Rzy­mie, zna całą ary­sto­kra­cję eu­ro­pej­ską, wszyst­kie zna­ko­mi­to­ści po­li­tycz­ne, il est au fait wszyst­kich ko­me­ra­żów wie­deń­skich i sto­łecz­nych po świe­cie. – Ta­kie to zdol­no­ści u nas się mar­nu­ją. Słu­cha­łem go z praw­dzi­wem po­sza­no­wa­niem. Dow­ci­pu pe­łen.

Tar­ta­kow­ski też, choć ba­ro­now­stwo swe wi­nien so­bie sa­me­mu, choć o po­cho­dze­niu jego nie­wie­le się pono po­wie­dzieć daje – wy­dał mi się nie­po­spo­li­tych zdol­no­ści czło­wie­kiem, a ma­nie­ry wy­bor­ne.

Z nim, jako bliż­szym mi wie­kiem, po­przy­jaź­ni­łem się i wkrót­ce spo­ufa­li­łem.

Przy czar­nej ka­wie pani Emi­lia wzię­ła mnie na kon­fes­sa­ty. – Na­zy­wa mnie ku­zy­nem, cho­ciaż nie wiem jaki sto­pień po­kre­wień­stwa łą­czyć nas może. – Cher co­usin, spy­ta­ła, przy­znaj mi się – tak, mię­dzy nami, jaki jest cel istot­ny two­jej po­dró­ży?

Wy­tłu­ma­czy­łem jej, że na wsi u nas żyć było zu­peł­nem nie­po­do­bień­stwem z po­wo­du bra­ku to­wa­rzy­stwa, że moja Mat­ka sama mnie wy­pra­wi­ła na tę piel­grzym­kę dla od­ży­wie­nia, i że in­ne­go nie mia­łem celu, jak nie dać się za­rdze­wie­niu. Po­czę­ła mnie po­tem ba­dać cie­ka­wie o plan po­dró­ży, o czas na nią wy­zna­czo­ny – mu­sia­łem przy­znać, że to bę­dzie za­le­żeć od oko­licz­no­ści i żem się wią­zać nie chciał ni­czem… Była na­wet tak cie­ka­wą, iż ka­za­ła so­bie zdać spra­wę z wczo­raj­szych mo­ich od­wie­dzin… i wra­żeń –, na osta­tek spy­ta­ła czy nie ży­czę so­bie, aby mi one ja­kie zna­jo­mo­ści uła­twi­ły..

Po­wie­dzia­łem więc jej, że gdy raz się wy­bra­łem na taki voy­age des de­co­uver­tes rad­bym wi­dzieć jak naj­wię­cej i zba­dać, ces my­stéres de la Go­li­cie. Za­czę­ła się śmiać przy­po­mniaw­szy so­bie My­stéres de Pa­ris. – O! u nas ta­jem­nic nie ma te­raz, rze­kła, nie­stwo­rzo­ne rze­czy wy­cią­ga na jaw dzien­ni­kar­stwo.. naj­mniej­szy szmer i plot­kę po­da­je do wia­do­mo­ści ogó­łu – ale – są rze­czy cie­ka­we.. i war­te wi­dze­nia i po­zna­nia..

Hra­bi­na Mar­ja przy­rze­kła mnie przed­sta­wić księz­twu. Po­trze­ba po­znać wszyst­kie koła.. Tar­ta­kow­ski za­pro­wa­dzi mnie do klu­bu… Do­pie­ro się do­wie­dzia­łem, że i tu jest ja­kiś Joc­key-Olub au pe­tit pied. To być musi okrut­nie śmiesz­ne..

15. Maja.

Za­czy­nam prze­wi­dy­wać, że ja tu dłu­go wy­żyć nie zdo­łam… Po­mi­mo iż szu­kam wła­ści­we­go mi to­wa­rzy­stwa, nie mogę za­sma­ko­wać w niem. Ci nie­szczę­śli­wi lu­dzie rzu­ce­ni tu w śród tej dzi­czy, sami tego nie czu­jąc rdza­wie­ją. Nudy okrop­ne. – Do­wia­du­ję się też róż­nych rze­czy nie­spo­dzia­nych, któ­re mnie na­ba­wia­ją stra­chem… U księz­twa mó­wio­no, iż spo­łecz­ność jest cała pod­mi­no­wa­na, że jej gro­zi wy­wrót ja­kiś i wy­buch okrop­ny, że re­wo­lu­cjo­ni­stów jak maku, że Ma­so­ni za­mie­rza­ją za­mach na ko­ścio­ły i wia­rę… o spi­skach, o pro­pa­gan­dach i t… p. Nie mogę cier­pieć po­dob­nych roz­mów, to mi zu­peł­nie hu­mor po­psu­ło. Po­sze­dłem do hra­bie­go Syl­we­stra chcąc się o tem do­wie­dzieć coś wię­cej – ale go py­tać nie śmia­łem.

Szczę­ściem za­py­tał mnie hr. Syl­we­ster o wra­że­nia i wy­wo­łał tem wy­zna­nie o roz­mo­wie, któ­ra mnie nie­po­ko­iła. Ru­szył ra­mio­na­mi.

Nie do­brze wiem, co się na spo­dzie dzie­je, rzekł, ale mi się zda­je, iż się te­raz wszy­scy zby­tecz­nie opie­su­ją spo­łe­czeń­stwem i jego lo­sa­mi. Daw­niej było to spra­wą rzą­du i urzę­du, utrzy­mać ład i po­rzą­dek, a na­szą żyć i spać spo­koj­nie. – Te­raz wszy­scy wy­ro­śli na opie­ku­nów nie­pro­szo­nych, a że każ­dy in­a­czej poj­mu­je po­trze­by – każ­dy też im róż­nie ra­dzi. – Ja jed­no to wiem, że wszyst­kie sta­ny, po­ję­cia i funk­cje zmię­sza­ne, i że szczę­śli­wy je – stem, iż mnie po­da­gra trzy­ma przy­ku­tym do domu – bo­bym w tym świe­cie nie wy­żył… Ja tyl­ko daw­ny ro­zu­miem po­rzą­dek… Co się ty­czy pro­pa­gand, spi­sków, prze­wro­tów i wszel­kie­go co ro­dzi nie­po­rzą­dek – w Au­str­ji, u nas moż­li­wem jest na­wet naj­mniej praw­do­po­dob­ne. – Mais, apres nous Ie de­lu­ge!! Wy­szedł­szy od nie­go spo­tka­łem w uli­cy me­ce­na­sa Haw­ry­ło­wi­cza, któ­ry dłu­go miał w rę­kach in­te­re­sa na­sze.

Pa­mię­ta­łem go, gdy do mo­jej mat­ki przy­jeż­dżał i był bar­dzo skrom­nym i ma­leń­kim czło­wiecz­kiem; nie po­znał bym go pew­nie, gdy­by mnie sam nie za­cze­pił i to w spo­sób tak po­ufa­ły, że się zdu­mia­łem… Po­sta­wa, twarz, ru­chy, mowa, wszyst­ko w nim było zmie­nio­ne… Wziął mnie pod rękę tak, żem mu się nie mógł wy­mknąć, choć w pierw­szej chwi­li obu­rzo­ny by­łem ta­kiem za pan-brac­twem tego je­go­mo­ści. – Do­wie­dzia­łem się za­raz, iż był rad­cą miej­skim, de­pu­to­wa­nym na sejm, że czyn­nie bar­dzo cho­dził oko­ło ja­kichś tam po­li­tycz­nych kom­bi­na­cyj… i tp"

Sło­wem, wy­rósł na zna­ko­mi­tość ja­kąś lwow­sko­ga­li­cyj­ską, Dla­te­go nie­mal pro­tek­tor­sko się ze mną ob­cho­dził… Bu­rzy­ło się też we mnie, gdy o na­szych wyż­sze­go to­wa­rzy­stwa oso­bach mó­wiąc, po­ufa­le je po imie­niu zwal i z prze­ką­sem mó­wił o nich. Po­pro­wa­dził mnie tak ka­wa­łek uli­cą, ażem się bał, żeby nas idą­cych obok sie­bie pod rękę nie­zo­ba­czo­no, – a że­gna­jąc do­dał – iż się spo­dzie­wa, że go od­wie­dzę i po­znam jego ro­dzi­nę…

To mi naj­le­piej dało po­znać, jak da­le­ko za­szli­śmy i co się tu dzie­je! – Pan Haw­ry­ło­wicz!! wy­ro­ro­ku­ją­cy o lo­sach kra­ju i za­sia­da­ją­cy na sej­mie… Ale cóż dziw­ne­go! mó­wią, że chło­pi też w nim za­sia­da­ją!!

16 maja

Cie­ka­wość mnie pie­kła – po­sze­dłem do Haw­ry­ło­wi­cza, – i bar­dzo do­brze zro­bi­łem… Pięk­ny, moż­na po­wie­dzieć, wspa­nia­ły dom, w któ­rym miesz­ka, jest jak się do­wie­dzia­łem, jego wła­sno­ścią. – Na pierw­szem pią­trze wpo­wa­dzo­no mnie do sa­lo­nu ogrom­ne­go, w któ­rym w pierw­szej chwi­li zna­la­zł­szy się, są­dzi­łem, żem się omy­lił chy­ba… Ume­blo­wa­ny nie z wiel­ki m sma­kiem, ale z prze­py­chem nie­zmier­nym, lśnią­cy od zwier­cia­deł, dy­wa­nów, ak­sa­mi­tów, ada­masz­ków i bron­zów. Le­d­wiem się miał czas roz­pa­trzeć, gdy drzwi się otwar­ły i Haw­ry­ło­wicz wpadł krzy­kli­wie, mnie po­ufa­le wi­ta­jąc i pro­sząc sie­dzieć. Po­wie­dział mi, że wy­bra­ny je­dzie do Wied­nia wkrót­ce, i że, je – żeli ze­chcę, mogę się z nim wy­brać ra­zem, to mi w sto­li­cy sto­sun­ki po­ro­bi. Słu­cha­łem osłu­pia­ły… O mi­ni­strach mó­wił tak jak wczo­raj o na­szych pa­nach, lek­ce­wa­żąc ich i sta­jąc jak­by na rów­ni z nie­mi. – Krzy­czał na cały głos, tak, że w sa­lo­nie pu­stym roz­mo­wa na­sza prze­raź­li­wie się roz­le­ga­ła.. i dzia­ła­ła mi na ner­wy. Nie­wiem zkąd ta na­sza szlach­ta i do­rob­kie­wi­cze na­bra­li tego brzyd­kie­go na­ło­gu wrza­skli­we­go ga­da­nia, – czy ich tego par­la­ment na­uczył czy staj­nia?

Chcia­łem się już wy­rwać, ale mnie zmu­sił po­zo­stać; aby żo­nie i cór­ce przed­sta­wić, po­szedł po nie.. Mia­łem się czas przy­pa­trzeć nie­smacz­ne­mu sa­lo­no­wi. Na ścia­nach wi­sia­ły oel-dru­ki tan­det­ne, bronz był cyn­ko­wy, a ada­masz­ki pew­nie na pół z ba­weł­ną, ale zda­le­ka pań­sko to wy­glą­da­ło.

Wy­szły na­resz­cie pa­nie. – Sama Jej­mość, tout ce qui il y a de plus com­mun, ci­cha ja­kaś, spo­koj­na i jak­by prze­stra­szo­na isto­ta, nie po­zor­na. Cór­ka za to wi­dać z jed­nej z naj­pierw­szych pen­syj, ład­na dziew­czy­ni­na, śmia­ła, re­zo­lut­na, ko­za­ko­wa­ta… i po fran­cu­sku mówi ślicz­nie.

Bied­ny Haw­ry­ło­wicz, nie za­rę­czam, aże­by so­bie nie wy­obra­żał, iż na mnie może uczy­nić wra­że­nie… Śmia­łem się w du­chu. Pro­si­li mnie na her­ba­tę, któ­re­go dnia… bo po­ka­zu­je się że przyj­mu­ją… Wy­sze – dlem istot­nia zdu­mio­ny i uba­wio­ny. O tem mu­szę na­pi­sać do Mamy… nie ze­chce mi wie­rzyć…

17. Maja.

Nie­zmier­nie je­stem wdzię­czen Tar­ta­kow­skie­mu za wpro­wa­dze­nie mnie do klu­bu – na­resz­cie po zro­bie­niu tu kil­ku zna­jo­mo­ści – od­dy­cham. Za­czy­na­łem już wąt­pić o przy­szło­ści… i po­wta­rzać jak hra­bia Syl­we­ster: – ko­niec świa­ta!

Nie jest jed­nak tak źle jak na po­zór się wy­da­je. Są i tu lu­dzie…

Hra­bio­wie Iwiń­scy (bra­cia), z któ­re­mi się ta po­zna­łem, pro­si­li mnie na obiad. Oj­ciec ich był przy­ja­cie­lem mo­ich ro­dzi­ców. W cza­sie tego obiad­ku, na któ­rym by­li­śmy sami, wie­le mi się rze­czy wy­tłu­ma­czy­ło.

Star­szy, Ro­bert, szcze­gól­niej jest czło­wie­kiem wyż­szych po­jęć, i do­brze świat ro­zu­mie. Gdym mu moje wąt­pli­wo­ści i zdu­mie­nia prze­kła­dać za­czął, uśmiech­nął się z mo­jej nie­świa­do­mo­ści i oba­wy.

– Z uli­cy, mój dro­gi, rzekł mi, wszyst­ko się in­a­czej wy­da­je, niż z sa­lo­nu… – My so­bie z tych wszyst­kich za­ma­chów, z tego wdzie­ra­nia się śred­niej kla­sy i ły­ków i pseu­do­ary­sto­kra­cji żar­tu­je­my! Wła­dza i po­wa­ga, jak były tak są w na­szych rę­kach, po­słu­gu­je­my się tymi ich­mo­ścia­mi jak chce­my, tro­che ich mi­łość wła­sną oszczę­dza­jąc, i żar­tu­je­my z nich so­bie po ci­chu. Zda­je im się chwi­la­mi, że coś mogą i co? ro­bią – w isto­cie cho­dzą na pa­sku, któ­re­go nie wi­dza. Nie­bez­piecz­niej­szych wpusz­cza­my w na­sze kół­ko, a gdy za­szczy­ce­ni zo­sta­ną uści­skiem ręki i po­ufa­ło­ścią na­szą – są roz­bro­je­ni i ła­god­ni jak ba­ran­ki..Świat się nig­dy nie zmie­ni…

Za­czę­li mi Iwiń­scy tłu­ma­czyć, co się i jak dzie­je.

– Tro­chę są po­ru­szo­ne ży­wio­ły róż­ne, mó­wił Ro­bert – ale wierz mi, nie ma w tem nie­bez­pie­czeń­stwa… Stan śred­ni jak tyl­ko do za­moż­no­ści przyj­dzie, naj­szczę­śliw­szym się czu­je, gdy z nami ra­zem iść może… de­mo­kra­cja póty bruź­dzi, póki po­zy­cji so­bie nie wy­ro­bi… po­tem nam słu­ży…

Oka­za­ło się też, że wię­cej do­mów przy­zwo­itych i ży­cia eu­ro­pej­skie­go zna­leźć tu moż­na, niż mi się na pierw­szy rzut oka zda­wa­ło. Mło­dzie­ży ta­kiej jak Iwiń­scy dużo.

Chłop­cy oba wy­cho­wa­ni za­gra­ni­cą, ko­nia­rze, gen­tel­ma­ny – i za­rę­cza­li mi, że się tu żyje nie go­rzej jak gdzie in­dziej… Mia­łem tego do­wód. Wie­czo­rem młod­szy za­pro­wa­dził nas na ko­la­cję, a po­tem jesz­cze po­szli­śmy do jego bel­li, któ­ra go mniej kosz­tu­je niż bru­xel­skie i pa­ry­skie, a pięk­no­ścią i dow­ci­pem im nie ustę­pu­je… Szy­ku tego jed­nak, co moja Lili, nie ma, i ręce nie­ład­ne.. Gra­li­śmy u niej do dru­giej po pół­no­cy… Star­szy prze­grał parę ty­się­cy gul­de­nów. Nie­zmier­nie rad je­stem ze zna­jo­mo­ści z Iwiń­skie­mi, i te­raz się tu do­pie­ro czu­ję wię­cej swoj­skim. Z bie­dy i tu prze­cie żyć moż­na. Spy­ta­łem Ro­ber­ta o pa­nią Emi­lię, któ­rej mi się wszy­scy lę­kać ka­za­li. Od­da­ję jej na­leż­ną spra­wie­dli­wość, w ca­łem ży­ciu po­stę­po­wa­ła tak, iż nig­dy do żad­ne­go skan­da­lu po­wo­du nie dała, za­cho­wy­wa­ła przy­zwo­itość jak naj­tro­ski­wiej – lecz ma być nad­zwy­czaj za­lot­ną, cho­ciaż się z tem ukry­wa i skrom­nej gra rolę. Ro­bert mi otwar­cie po­wie­dział, że za ży­cia męża sam by się był w niej ko­chał, ale te­raz lęka się przy­bli­żyć, bo go­to­wa by go spę­tać na wie­ki…

In­try­gant­ką ma być nie­po­spo­li­tą i nad­zwy­czaj zręcz­ną. Ra­dzi­li mi tak­że ostroż­ność, ale ja tu nie za­ba­wię pew­nie dłu­go i ko­chać się nie my­ślę.

Pi­sa­łem dziś dłu­gi list do Mamy, ale w nim i po­ło­wy szcze­gó­łów nie po­mie­ści­łem, aże­by na­próż­no jej nie nie­po­ko­ić.

Ju­tro będę na her­ba­cie u Haw­ry­ło­wi­czów.

18. Maja.

Wra­cam zmę­czo­ny z miesz­czań­skie­go tego wie­czor­ku, gdzie z to­wa­rzy­stwa na­sze­go oprócz mnie ni­ko­go nie było. Haw­ry­ło­wicz spro­sił swo­ich i pa­nie, do ich kół­ka na­le­żą­ce. Przy­ję­cie było sute, mais com­mun au po­ssi­ble. Wtem wszyst­kiem naj­mniej­sze­go sma­ku; znać no­wych lu­dzi, nie wie­dzą, na któ­rą nogę stą­pić.

Zda­je się im, że za pie­nią­dze wszyst­ko ku­pić moż­na. Nie­ste­ty! nie­ste­ty!

Pan­na Ju­lia wi­docz­nie chcia­ła być pięk­ną i zaj­mu­ją­cą. Zmu­szo­no ją, en lui fa­isant une do­uce vio­len­ce do gra­nia i śpie­wa­nia. Głos ma bar­dzo pięk­ny i nie­złą me­to­dę…

Z roz­mo­wy z nią do­wie­dzia­łem się, że bar­dzo wie­le czy­ta i zaj­mu­je się li­te­ra­tu­rą, szcze­gól­niej nie­miec­ką i fran­cuz­ką… że ma pa­sję do po­dró­ży, że itd. Ty­sią­ce rze­czy dla mnie obo­jęt­nych i nie­na­da­ją­cych jej uro­ku… W in­nej sfe­rze po­do­ba­ła­by mi się może bar­dzo – ale na stop­niu, któ­ry zaj­mo­wać pra­gnie ro­zum­ny czło­wiek, musi być bar­dzo ostroż­nym…

Chwa­li­ła mi Wie­deń i mó­wi­ła o nim z en­tu­zja­zmem. Oprócz niej było kil­ka pa­nien z te­goż sa­me­go miesz­czań­skie­go kół­ka, wca­le nie­szpet­nych i tak wy­tre­so­wa­nych, że to by w naj­lep­szym uszło sa­lo­nie… jed­nak­że pięt­no po­cho­dze­nia wi­docz­ne. Ja­kaś śmia­łość, ży­wość, otwar­tość… coś nie na­sze­go. Nie po­wiem że­bym się znu­dził, a na­uczy­łem się… wie­le…

Haw­ry­ło­wicz mnie zmię­szał nie­po­spo­li­cie, wziąw­szy na bok.

– No hra­bio – ode­zwał się – cóż mó­wisz o na­szem to­wa­rzy­stwie – jak ci się ono wy­da­je?

Mu­sia­łem chwa­lić – nie wy­nu­rza­jąc się przed nim bar­dzo.

– Śred­ni stan u nas się wy­ra­bia – rzekł – eman­cy­pu­je i do­po­mi­na praw swo­ich. Wy, pa­no­wie, ary­sto­kra­cja – zo­sta­nie­cie na swem sta­no­wi­sku, ale szlach­tę li­cho weź­mie, a my ją chy­ba za­stą­pie­my. Stra­ci­ła in­te­li­gen­cją, in­stynkt, ma­jąt­ki, zie­mia im się z pod stóp wy­śli­znę­ła… nie ura­tu­je się…

Zmil­cza­łem.

– Ze szlach­tą my­śmy w an­ta­go­ni­zmie, do­dał Haw­ry­ło­wicz, z wami w przy­mie­rzu, my­śmy so­bie wza­jem po­trzeb­ni.

– Ja nie je­stem po­li­ty­kiem wca­le – od­po­wie­dzia­łem mu – i kwe­stje tego ro­dza­ju na doj­rzal­sze lata od­kła­dam… Mło­dym się czu­ję i chcę… ży­cia użyć…

Spoj­rzał mi w oczy nie­do­wie­rza­ją­co i na­tem się roz­mo­wa skoń­czy­ła.

Pani Haw­ry­ło­wi­czo­wa bar­dzo mnie go­ścin­nie za­pra­sza­ła, abym by­wał w ich domu.

Hra­bi­na Mar­ja zno­wu mnie przy­sła­ła pro­sić ju­tro na obiad. Wy­mó­wić się ani chcę, ani mogę.

Na dzi­siej­szym obie­dzie Tar­ta­kow­skie­go nie było, tyl­ko ks. pra­łat i dwie damy do­mo­we. O przy­ję­ciu nie mó­wię, praw­dzi­wa roz­kosz, obiad tak dys­tyn­go­wo­wa­ny. Hra­bi­na Ma­ria ma ta­kie­go ku­charz? iżby go się dy­plo­ma­ta ża­den nie po­wsty­dził. Pie­czy­ste jest nie­zrów­na­ne, plats doux, ar­cy­dzie­ła, une fi­nes­se et une di­stinc­tion, w ca­łym pla­nie i bu­do­wie ob­ja­du, jen­jal­ne. Har­mon­ja przy­praw, sto­sun­ki ich i na­stęp­stwa, god­ne naj­więk­sze­go mi­strza. Daw­no tak nie ja­dłem. Pra­łat ba­wił hra­bi­nę, mnie po­zo­sta­ła pięk­na Emi­lia. Wie­dzia­ły już… iż wie­le osób po­zna­łem, są do­sko­na­le po­in­for­mo­wa­ne o wszyst­kiem. Wdów­ka nad­zwy­czaj cie­ka­wie do­py­ty­wa­ła o wra­że­nia. J'eta­is sur mes gar­des. Wspo­mnia­ła o Iwiń­skich, o Ro­ber­cie szcze­gól­niej, ale ja­koś z prze­ką­sem. Chwa­li­ła ich obu z tonu, obej­ścia się, ma­nie­ry, ale znaj­do­wa­ła, że się nad­to ba­wią i nie prze­bie­ra­ją w za­ba­wach.

Do­my­śli­łem się… że Ro­bert nie był w ła­skach, bo się mu­siał ostroż­nie usu­nąć, gdy na nie­go ra­cho­wa­no.

Mó­wi­li­śmy o wie­lu i naj­roz­ma­it­szych rze­czach; nie mo­głem się wstrzy­mać, aże­bym nie opi­sał wie­czo­ru u Haw­ry­ło­wi­czów. Śmia­ła się tak, że aż hra­bi­na Mar­ja, za­ję­ta roz­mo­wą z pra­ła­tem, za­py­ta­ła o przy­czy­nę… Mu­sia­łem gło­śno po­wtó­rzyć całą moją awan­tu­rę, zdu­mie­nie, gdym spo­tkał daw­ne­go na­sze­go ple­ni­po­ten­ta, wy­ro­słe­go do ta­kiej po­tę­gi, za­pro­sze­nie, byt­ność w jego domu i ową świet­ną her­ba­tę z mu­zy­ką i śpie­wem pan­ny Jul­ji. – Na­po­mkną­łem coś o ostat­niej roz­mo­wie; hra­bi­na Mar­ja uba­wi­ła się tem, pra­łat do­dał kil­ka aneg­dot z cza­sów swo­je­go po­by­tu w Rzy­mie.

Anim się spo­strzegł, jak po czar­nej ka­wie i li­kwo­rze czas zbiegł do wie­czo­ra. Obie­ca­łem być a Iwiń­skich… chcia­łem to­wa­rzy­stwo po­że­gnać, gdy nad­szedł Tar­ta­kow­ski, a mnie za­czę­to gwał­tow­nie na her­ba­tę za­trzy­my­wać. Bro­ni­łem się tro­chę, lecz gdy Emil­ja prze­śla­do­wać za­czę­ła Iwiń­ski­mi – zo­sta­łem.

Oprócz czte­rech wy­mie­nio­nych osób, nad wszel­kie spo­dzie­wa­nie przy­wlókł się pre­zes, pan Syl­we­ster. Był to nie­gdyś, jak tra­dy­cja nie­sie, czło­wiek i pięk­ny i dba­ły o to, by się po­ka­zać pięk­nie… dziś w naj­wyż­szym stop­niu, po dio­ge­ne­sow­sku za­nie­dba­ny, suk­nie ste­re­go kro­ju, wy­tar­te, bie­li­zna tyl­ko cien­ka i bia­ła. Wszedł o kuli i o kiju ale ze swym do­sko­na­łym hu­mo­rem, zo­ba­czyw­szy mnie, bar­dzo się ucie­szył. Hra­bi­na mia­ła to so­bie za szczę­ście, że się mimo po­da­gry wy­brał do niej, bo pra­wie nig­dzie nie bywa i od wie­ków go nie wi­dzia­ła. Emil­ja po­sa­dzi­ła go sama w fo­te­lu, po­sta­ra­no się o pod­nó­żek i hra­bia zna­la­zł­szy się w kół­ku swo­jem, bo i Tar­ta – kow­skie­go li­czy­my do zu­peł­nie nam od­da­nych – nie­zmier­nie się oży­wił – U ko­cha­nej Com­tes­se Ma­rie, nie­ma, rzekł, przy­najm­niej nie­bez­pie­czeń­stwa, żeby się dys­har­mo­nij­na nuta wci­snę­ła i swo­bod­nie ję­zy­ko­wi cu­gle pu­ścić moż­na… Gdzie­in­dziej u nas trze­ba się oglą­dać, aby kogo nie po­trą­cić i nie na­ra­zić się na nie­przy­jem­ność.

Na­wet u księż­nej by­wa­ją róż­ni… Wi­dzia­łem ban­kie­rów nie­chrz­czo­nych, któ­rych wpusz­cza­ją i sa­dza­ją, bo mają z nimi in­te­re­sa – i na­sze miesz­czań­stwo i ko­cha­nych bra­ci Ru­si­nów, z wiel­kie­mi zę­ba­mi wil­cze­mi… i – mój Boże ko­goż tam nie było! Tu czło­wiek jak w domu.

– Tak, od­par­ła go­spo­dy­ni, ale też się nie uba­wisz ze sta­ry­mi…

– Sta­ry je­stem… a oczy pani Emil­ji sta­ną za wszyst­ko.

Emil­ja się śmiać po­czę­ła…

– Pe­do­gra nie wy­gna­ła ze mnie uwiel­bie­nia dla płci pięk­nej, do­dał hra­bia.

– To praw­da, że ja – mó­wi­ła sta­ra hra­bi­na – wolę być sa­mot­nie, niż w nie­do­brem to­wa­rzy­stwie – ale też moje kół­ko bar­dzo szczu­płe.

Pra­łat się przy­su­nął do Syl­we­stra. – Coś tam mu­sia­ło być w dzien­ni­kach, czy prze­ciw­ko du­cho­wień­stwu czy na ary­sto­kra­cję, bo ksiądz za­czął go­rą­co na­rze­kać na pra­ssę.

– Ja mam do­sko­na­ły spo­sób na nią – rzekł hra­bia – nie abo­nu­ję nic, nie czy­tam – nie­wiem igno­ru­jąc i gdy­by wszy­scy tym się sys­te­mem rzą­dzi­li, mie­li­by­śmy po­kój, bo by wrza­wa usta­ła. Gdym przed laty dwu­dzie­stu był we Wło­szech, je­den An­glik w Ne­apo­lu na­uczył mnie tej teo­r­ji, któ­rą do pra­ssy za­sto­so­wa­łem. Na­pa­da­li mnie Laz­za­ro­ny, wła­ści­cie­le cor­ri­co­lów, prze­wod­ni­cy, kłó­ci­łem się z nimi, rady so­bie dać nie­mo­głem i pa­da­łem ofia­rą. – An­glik ten dał mi spo­sób do­sko­na­ły, nig­dy sło­wa nie od­po­wia­dać… tyl­ko ręką kiw­nąć, dać krzy­czeć, zby­wać mil­cze­niem i nie uwa­żać… Ja to te­raz wszyst­kim ra­dzę…

– Ale ba! rzekł pra­łat – cie­ka­wość czło­wie­ka sku­si.

– Mnie nig­dy nie sku­si­ła ona abym po­wą­chał to co śmier­dzi, od­parł hra­bia. W ży­ciu nie wi­dzia­łem Pa­stra­ny, ani żad­nej po­czwa­ry i nie czy­tam co głu­pie..

Przy­zna­li­śmy mu słusz­ność.

– C'est une théo­rie sub­li­me! do­da­ła sta­ra hra­bi­na.

– A ja, rzekł pra­łat, przy­zna­ję się do tej ułom­no­ści, że choć mi to­wa­rzy­stwo par­wen­ju­szów śmier­dzi, by­wam w niem, aby się z nie­go uśmiać…

Cóż to są in­ne­go jak mał­py na­sze?

– Jabo i małp nie­lu­bię – do­dał hra­bia, ale masz ksiądz pra­łat słusz­ność – ta śred­nia kla­sa, te do­rob­ko­wi­cze, typu so­bie na­wet wła­sne­go wy­ro­bić nie po­tra­fi­li – a do­bry­mi ak­to­ra­mi nie są, prze­sa­dza­ją śmiesz­nie.

Skar­żą się na ary­sto­kra­cji dumę i nie­do­stęp­ność, ale mój Boże – nie­chże pój­dą do świe­żo zbo­ga­co­nych ban­kie­rów i po­pró­bu­ją, niech pój­dą do re­pu­bli­ka­nów. Znaj­dą tam do­pie­ro szorst­kość, dumę, nie­przy­stęp­ność ja­kiej się, nig­dy żad­na nie do­pu­ści­ła ary­sto­kra­cja. – Pie­niądz da­le­ko jest kol­czast­szy niż ro­do­wa duma, a przy­znam się, że wolę się po­kło­nić choć­by tyl­ko wspo­mnie­niom za­sług, niż owo­com umie­jęt­nej sza­chraj­ki.

– Mo­głem się o tych for­mach gbu­ro­wa­tych prze­ko­nać w Szwaj­car­ji – do­dał pra­łat, – gdzie ja­kiś czas mu­sia­łem prze­sie­dzieć. Było to w Ber­nie.Ża­den ksią­że udziel­ny mniej nie za­cho­wu­je form i ostrzej so­bie nie po­stę­pu­je z bied­ny­mi ludź­mi jak ci pa­no­wie Rady związ­ko­wej. Przy­by­łem tam wprost z Rzy­mu, na­wy­kł­szy do ma­nier de­li­kat­nych, i pierw­szych dni o ma­łom w pa­sją nie wpadł na tych fa­bry­kan­tów ze­gar­ków i rę­ka­wi­czek, któ­rzy mnie trak­to­wa­li jak so­bie rów­ne­go…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: